Autentyczność w pasji

Izabela Mrozińska Art zapraszam na rozmowy i refleksje o byciu autentycznym w pasji.


Odcinki od najnowszych:

Błogosławieństwo akceptacji i wytrwałości
2024-02-24 20:41:13

W tym odcinku opowiadam o ostatnich doświadczeniach związanych z akceptacją, wytrwałością, odpowiedzialnością i nawykach.

W tym odcinku opowiadam o ostatnich doświadczeniach związanych z akceptacją, wytrwałością, odpowiedzialnością i nawykach.

Całkiem udane życie
2024-01-30 18:07:46

Podcast o życiu w doświadczaniu.

Podcast o życiu w doświadczaniu.

Ewa Wilczyńska-Saj- Podróże z potrzeby serca
2023-12-27 11:00:00

Z Ewą Wilczyńską-Saj spotkałyśmy się na Gdyńskich Warsztatach Podróżniczych w ubiegłym tygodniu, na których opowiadała o Wyspie Wielkanocnej i o tym, jak bardzo pokochała to miejsce i jak bardzo lubi do niego wracać. Ewa ma dar opowiadania i ciepły, ujmujący głos. Jej opowieść zainteresowała mnie tak bardzo, że postanowiłam się z Nią spotkać i porozmawiać o tym, co ją do podróży pociągnęło czego w nich szuka? Jak bardzo ją rozwinęły wewnętrznie i zewnętrznie.Jak to podczas wywiadów na moim kanale, było głęboko i z pasją :)

Z Ewą Wilczyńską-Saj spotkałyśmy się na Gdyńskich Warsztatach Podróżniczych w ubiegłym tygodniu, na których opowiadała o Wyspie Wielkanocnej i o tym, jak bardzo pokochała to miejsce i jak bardzo lubi do niego wracać.

Ewa ma dar opowiadania i ciepły, ujmujący głos.

Jej opowieść zainteresowała mnie tak bardzo, że postanowiłam się z Nią spotkać i porozmawiać o tym, co ją do podróży pociągnęło czego w nich szuka?

Jak bardzo ją rozwinęły wewnętrznie i zewnętrznie.Jak to podczas wywiadów na moim kanale, było głęboko i z pasją :)

Haevn- koncert w Warszawie
2023-11-18 10:34:20

Na koncert zespołu Haevn czekałam od ładnych paru lat. Grał je tylko w Holandii, więc nawet planowałam wyprawę do kraju Niderlandów. Dlaczego? Ponieważ jednym z moich życiowych celów jest realizacja muzycznych marzeń. A, że twórczość holenderskiego zespołu mocno oddziałuje na moje emocje, to bardzo chciałam to marzenie spełnić. Nic więc dziwnego, że kiedy w maju tego roku usłyszałam, że Haevn zagra w Polsce, mega mnie to uradowało. Kupiłam bilet i czekałam. Co jest takiego w tym zespole, że mnie do niego przyciągnęło? A no z całą pewnością łączenie muzycznych stylów: inde popu, akustyczno-symfonicznego brzemienia z elektroniką. Mam słabość do pianina i wiolonczeli, bo po prostu pięknie brzmią na scenie i tyle. A u Haevn jest tego sporo. Co jeszcze? Niewątpliwie głos i zachowanie sceniczne wokalisty zespołu- Marijna. Jest on trochę tak anielsko brzmiący (o ile ktoś, kiedyś słyszał głos anioła). Taki szlachetny, a jego obecność na scenie z całą pewnością magnetyzuje. Nie znałam wcześniej historii, które podczas koncertu opowiadali Marijn i twórca Haeven Jorrit. Ale nie wierzę w życiowe tzw. "przypadki losowe". Zbyt wiele bowiem miałam już sytuacji, w których po prostu wiedziałam, że dane spotkanie, dana nauka, dana muzyka, tekst były gdzieś tam dla mnie już przygotowane i miały do mnie trafić. Trzeba jednak umieć to dostrzec i otworzyć na to własne serce. Przyjąć to, co życie ma ci do zaoferowania i pójść za tym, w tym danym momencie. Podobnie było więc z twórczością holenderskiego zespołu. Lubię patrzeć, kiedy ludzie odczuwają spełnienie w tym, co robią. Kiedy na ich twarzach widać skupienie i radość. Czas wtedy jakby się zatrzymuje. Tak właśnie jest na koncertach, które opowiadają jakąś fabułę. Głęboko wierzę w terapeutyczną rolę muzyki, że płynąca ze sceny energia miesza się z energią słuchacza i wówczas wspólnie zaczynają tworzyć przepiękną symbiozę. Ostatnio miałam rozbrat z koncertami. Przestały być dla mnie tak ważne, jak kiedyś. Zbyt duża ich ilość spowodowała przesyt. Koncertowa dopamina została wypstrykana. I bardzo dobrze, bo mogłam teraz już inaczej smakować muzykę graną na żywo. Ze świeżą głową i sercem oraz wyciszeniem wybrałam się więc do Warszawy. Parę minut po 19:30 w warszawskiej Scenie Relax rozpoczęła się słowno-muzyczna opowieść, do którego wysłuchania zaprosił mnie zespół Haevn. Tak wysłuchania a co ważniejsze usłyszenia tego, co miał do przekazania. A jakaż to jest ta owa historia Holendrów Marijna i Jorrita? Myślę, że podobna do wielu z nas. Być może nie dosłownie i nie w całości, ale jednak jest tak bardzo bliska... Dla obydwu, na pewnym etapie ich życia, muzyka stała się terapią, kiedy jeden zatracił sens życia i zdał sobie sprawę ze szkodliwości własnych nawyków, a drugiego na parę lat przykuła do łóżka choroba. Muzyka leczy i potrafi nadać sens ludzkiemu istnieniu, jest niczym rzucona przez wszechświat niewidzialna kotwica, której się chwytamy, by wypłynąć na brzeg i nie pójść na dno. Jorrit zdał sobie sprawę, że aby być znowu szczęśliwym człowiekiem, musi opuścić własną strefę komfortu nawyków, które go zniewalały. Wkroczyć na nowe, nieznane terytorium zmiany. Poprzez to trudne doświadczenie przyszła do niego inspiracja do stworzenia utworu pt. " Welcome the wind" . .... Linki do przytoczonych w podcaście utworów: "Welcome the wind" https://www.youtube.com/watch?v=gNjYLpOSNi8 "The other side of the sea" https://www.youtube.com/watch?v=SWFDZ33ySJg "Where the heart is": https://www.youtube.com/watch?v=tDQyuhy3BV

Na koncert zespołu Haevn czekałam od ładnych paru lat.

Grał je tylko w Holandii, więc nawet planowałam wyprawę do kraju Niderlandów.

Dlaczego?

Ponieważ jednym z moich życiowych celów jest realizacja muzycznych marzeń.

A, że twórczość holenderskiego zespołu mocno oddziałuje na moje emocje, to bardzo chciałam to marzenie spełnić.

Nic więc dziwnego, że kiedy w maju tego roku usłyszałam, że Haevn zagra w Polsce, mega mnie to uradowało.

Kupiłam bilet i czekałam.

Co jest takiego w tym zespole, że mnie do niego przyciągnęło?

A no z całą pewnością łączenie muzycznych stylów: inde popu, akustyczno-symfonicznego brzemienia z elektroniką.

Mam słabość do pianina i wiolonczeli, bo po prostu pięknie brzmią na scenie i tyle. A u Haevn jest tego sporo.

Co jeszcze? Niewątpliwie głos i zachowanie sceniczne wokalisty zespołu- Marijna.

Jest on trochę tak anielsko brzmiący (o ile ktoś, kiedyś słyszał głos anioła).

Taki szlachetny, a jego obecność na scenie z całą pewnością magnetyzuje.

Nie znałam wcześniej historii, które podczas koncertu opowiadali Marijn i twórca Haeven Jorrit.

Ale nie wierzę w życiowe tzw. "przypadki losowe". Zbyt wiele bowiem miałam już sytuacji, w których po prostu wiedziałam, że dane spotkanie, dana nauka, dana muzyka, tekst były gdzieś tam dla mnie już przygotowane i miały do mnie trafić.

Trzeba jednak umieć to dostrzec i otworzyć na to własne serce. Przyjąć to, co życie ma ci do zaoferowania i pójść za tym, w tym danym momencie.

Podobnie było więc z twórczością holenderskiego zespołu.

Lubię patrzeć, kiedy ludzie odczuwają spełnienie w tym, co robią. Kiedy na ich twarzach widać skupienie i radość. Czas wtedy jakby się zatrzymuje. Tak właśnie jest na koncertach, które opowiadają jakąś fabułę.

Głęboko wierzę w terapeutyczną rolę muzyki, że płynąca ze sceny energia miesza się z energią słuchacza i wówczas wspólnie zaczynają tworzyć przepiękną symbiozę.

Ostatnio miałam rozbrat z koncertami. Przestały być dla mnie tak ważne, jak kiedyś.

Zbyt duża ich ilość spowodowała przesyt.

Koncertowa dopamina została wypstrykana.

I bardzo dobrze, bo mogłam teraz już inaczej smakować muzykę graną na żywo.

Ze świeżą głową i sercem oraz wyciszeniem wybrałam się więc do Warszawy.

Parę minut po 19:30 w warszawskiej Scenie Relax rozpoczęła się słowno-muzyczna opowieść, do którego wysłuchania zaprosił mnie zespół Haevn.

Tak wysłuchania a co ważniejsze usłyszenia tego, co miał do przekazania.

A jakaż to jest ta owa historia Holendrów Marijna i Jorrita?

Myślę, że podobna do wielu z nas.

Być może nie dosłownie i nie w całości, ale jednak jest tak bardzo bliska...

Dla obydwu, na pewnym etapie ich życia, muzyka stała się terapią, kiedy jeden zatracił sens życia i zdał sobie sprawę ze szkodliwości własnych nawyków, a drugiego na parę lat przykuła do łóżka choroba.

Muzyka leczy i potrafi nadać sens ludzkiemu istnieniu, jest niczym rzucona przez wszechświat niewidzialna kotwica, której się chwytamy, by wypłynąć na brzeg i nie pójść na dno.

Jorrit zdał sobie sprawę, że aby być znowu szczęśliwym człowiekiem, musi opuścić własną strefę komfortu nawyków, które go zniewalały. Wkroczyć na nowe, nieznane terytorium zmiany.

Poprzez to trudne doświadczenie przyszła do niego inspiracja do stworzenia utworu pt.

"Welcome the wind". ....

Linki do przytoczonych w podcaście utworów:

"Welcome the wind"

https://www.youtube.com/watch?v=gNjYLpOSNi8

"The other side of the sea"

https://www.youtube.com/watch?v=SWFDZ33ySJg

"Where the heart is":

https://www.youtube.com/watch?v=tDQyuhy3BV

8 gór
2023-05-14 11:11:00

Lubię takie miejsca, jak Kino Cameralna Cafe w Gdańsku, które ma klimat, w którym nie ma tłumów, do którego przychodzi się po to, żeby doświadczyć ludzkich emocji. Spotkać się ze światem bohaterów pokazywanych na ekranie. Zanurzyć się na ponad 2 godziny, zatrzymać i zastanowić. Film pt. "8 gór", na którym byłam opowiadał o relacji dwóch przyjaciół. O odkrywaniu własnego miejsca w swoim życiu i w swoim sercu. O poznawaniu poprzez słowa i góry ojca, z którym nie miało się w dzieciństwie dobrej relacji. Ojca, który przez całe życie długo pracował, a którego nie było w dniu codziennym dla syna. Ale także ojca, który przez kilka tygodni w roku oddawał się własnej pasji chodzenia po górach, którego wówczas twarz rozświetlała się radością i spełnieniem. Bohater poznaje takiego tatę już po jego śmierci. Uświadamiając sobie utracony czas, ponad 10-letnie wzajemne milczenie, które kończy smutne odejście.. I to jest moment zwrotny w życiu narratora filmu- Pietra, który dotychczas żył w bezsensie nałogów, nie satysfakcjonującej pracy, wiecznych imprez. Pietra, który nie miał celu, głębokich relacji, który po prostu nie czuł. Pietra, który powtarzał los tego ojca, który był ciągle w pracy, której nie lubił, która wpędzała go we frustrację i w gniew. W filmie padają słowa: " Nigdy nie będę taki, jak ty", czy standardowe "Na marzenia jeszcze będziesz mieć czas" . I co ciekawe opowieść głównego bohatera wcale nie jest taka jednoznaczna, jakby się mogło wydawać, że spełnianie marzenia załatwia w życiu wszystko. Bo tak naprawdę wybór jego przyjaciela- Bruna doprowadził go do tragedii a z kolei jego wybór skierował go do życia będącego wędrówką, odnalezienia wewnętrznego spokoju, bliskiej relacji z kobietą oraz z własną matką. Do życia pisarza i człowieka obecnego, wspierającego i empatycznego. Kiedy wracałam z kina i zastanawiałam się nad życiem i wyborami narratora filmu i jego przyjaciela, to uświadomiłam sobie, że ważne jest bycie otwartym na to, co się nam w życiu wydarza. Otwartym na to, że marzenia mogą i ewoluują w naszym życiu, tak jak zresztą i my. Nie jesteśmy i nie musimy być przywiązani tylko do jednej pracy, pasji, zainteresowania, miejsca, czy człowieka. Możemy i mamy być otwarci na nowe, inne, bo ono sprawia, że rośniemy, zmieniamy optykę i perspektywę. Budujemy nasze zaufanie we większy plan Wyższej Siły i życiowej mądrości. Choroba może nauczyć pracoholika odpoczynku. Kontuzja u sportowca, mądrego eksploatowania własnego ciała. Utrata bliskiej osoby, refleksji nad ważnymi relacjami w jego życiu. I to właśnie z takich doświadczeń budowane są scenariusze na kinowe opowieści, które zostają w człowieku na dłużej. By on coś poczuł, przestał wypierać, zastanowił się nad tym, co ON SAM lubi robić a czego sobie sam nieustannie dotąd odmawiał. Z takich doświadczeń artyści tworzą wspaniałe dzieła, które się czuje, kiedy się je ogląda, czy kiedy się ich słucha. Dopełnieniem tego wieczoru w kinie było w moim przypadku słuchanie płyty "Weda". Poczułam, żeby ją włączyć, by jeszcze raz ją przeżyć w odniesieniu do własnego życia. Dlaczego? Bo ona jest prawdziwa, tak jak ten film "8 gór" jest prawdziwy. Nie przekoloryzowany, często surowy, pełen domysłów, niedopowiedzeń. A to wyrasta z ewolucji człowieka, w tym kim jest i dokąd zmierza.

Lubię takie miejsca, jak Kino Cameralna Cafe w Gdańsku, które ma klimat, w którym nie ma tłumów, do którego przychodzi się po to, żeby doświadczyć ludzkich emocji.

Spotkać się ze światem bohaterów pokazywanych na ekranie.

Zanurzyć się na ponad 2 godziny, zatrzymać i zastanowić.

Film pt. "8 gór", na którym byłam opowiadał o relacji dwóch przyjaciół.

O odkrywaniu własnego miejsca w swoim życiu i w swoim sercu.

O poznawaniu poprzez słowa i góry ojca, z którym nie miało się w dzieciństwie dobrej relacji. Ojca, który przez całe życie długo pracował, a którego nie było w dniu codziennym dla syna.

Ale także ojca, który przez kilka tygodni w roku oddawał się własnej pasji chodzenia po górach, którego wówczas twarz rozświetlała się radością i spełnieniem.

Bohater poznaje takiego tatę już po jego śmierci. Uświadamiając sobie utracony czas, ponad 10-letnie wzajemne milczenie, które kończy smutne odejście..

I to jest moment zwrotny w życiu narratora filmu- Pietra, który dotychczas żył w bezsensie nałogów, nie satysfakcjonującej pracy, wiecznych imprez.

Pietra, który nie miał celu, głębokich relacji, który po prostu nie czuł.

Pietra, który powtarzał los tego ojca, który był ciągle w pracy, której nie lubił, która wpędzała go we frustrację i w gniew.

W filmie padają słowa:

"Nigdy nie będę taki, jak ty", czy standardowe "Na marzenia jeszcze będziesz mieć czas".

I co ciekawe opowieść głównego bohatera wcale nie jest taka jednoznaczna, jakby się mogło wydawać, że spełnianie marzenia załatwia w życiu wszystko.

Bo tak naprawdę wybór jego przyjaciela- Bruna doprowadził go do tragedii a z kolei jego wybór skierował go do życia będącego wędrówką, odnalezienia wewnętrznego spokoju, bliskiej relacji z kobietą oraz z własną matką. Do życia pisarza i człowieka obecnego, wspierającego i empatycznego.

Kiedy wracałam z kina i zastanawiałam się nad życiem i wyborami narratora filmu i jego przyjaciela, to uświadomiłam sobie, że ważne jest bycie otwartym na to, co się nam w życiu wydarza.

Otwartym na to, że marzenia mogą i ewoluują w naszym życiu, tak jak zresztą i my.

Nie jesteśmy i nie musimy być przywiązani tylko do jednej pracy, pasji, zainteresowania, miejsca, czy człowieka.

Możemy i mamy być otwarci na nowe, inne, bo ono sprawia, że rośniemy, zmieniamy optykę i perspektywę.

Budujemy nasze zaufanie we większy plan Wyższej Siły i życiowej mądrości.

Choroba może nauczyć pracoholika odpoczynku.

Kontuzja u sportowca, mądrego eksploatowania własnego ciała.

Utrata bliskiej osoby, refleksji nad ważnymi relacjami w jego życiu.

I to właśnie z takich doświadczeń budowane są scenariusze na kinowe opowieści, które zostają w człowieku na dłużej.

By on coś poczuł, przestał wypierać, zastanowił się nad tym, co ON SAM lubi robić a czego sobie sam nieustannie dotąd odmawiał.

Z takich doświadczeń artyści tworzą wspaniałe dzieła, które się czuje, kiedy się je ogląda, czy kiedy się ich słucha.

Dopełnieniem tego wieczoru w kinie było w moim przypadku słuchanie płyty "Weda".

Poczułam, żeby ją włączyć, by jeszcze raz ją przeżyć w odniesieniu do własnego życia.

Dlaczego? Bo ona jest prawdziwa, tak jak ten film "8 gór" jest prawdziwy.

Nie przekoloryzowany, często surowy, pełen domysłów, niedopowiedzeń.

A to wyrasta z ewolucji człowieka, w tym kim jest i dokąd zmierza.

Joy
2023-04-25 10:40:55

Obecnie odczuwam przemożną chęć życia w pełni radości. Takiej radości, która wypływa z mojego wnętrza. Tej czystej, niekontrolowanej i spontanicznej. Takiej radości z dnia codziennego. Będąc niedawno u rodziców, poczułam przemożną potrzebę aktywności fizycznej. Jeszcze większej niż zazwyczaj. Tym bardziej, że ciepła wiosenna pogoda, ewidentnie sprzyjała byciu na świeżym powietrzu. A że moja fizyczność w 42 wieku mojego życia jest lepsza niż kiedykolwiek, to tym więcej mam energii, którą chcę spożytkować. Jako dziecko wychowane w świecie bez internetu, czy transmisji telewizyjnych kontakt ze sportem dużego formatu miałam poprzez słuchanie transmisji z meczów w radio. A że dorastałam w województwie kujawsko-pomorskim, to taką topową drużyną był klub koszykówki z Włocławka, który regularnie bił się o medale Mistrzostw Polski. Siadałam więc na parapecie w kuchni i słuchałam z zapartym tchem jak komentator przekazuje emocje na antenie radiowej, chłonęłam je całą sobą. Na lekcjach wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nie mieliśmy Sali sportowej, na której mogłam się nauczyć grać. Jednak tata zamontował własnoręcznie skonstruowany kosz z plecioną ze sznurków siatką. Zaczęłam więc po prostu rzucać do kosza, dla zabawy, dla rywalizacji, dla ruchu. Koszykówka była też swojego rodzaju więzią łączącą mnie z moimi bliskimi. Mecze grane z bratem i kuzynostwem zapisały się w mojej pamięci i wyryły piękne wspomnienia. Bo był to czas, w którym cieszyliśmy się jako dzieci z zabawy. Czuliśmy czystą i niezmąconą radość z gry. A coś takiego wszczepia się w człowieka i zostaje z nim na zawsze. Tamtego dnia będąc u rodziców, kiedy w moich dłoniach znalazła się piłka moje ciało przypomniało sobie te wszystkie doświadczenia. Chciało ponownie poczuć czystą radość. Kiedy wróciłam do domu zauważyłam, że przecież niedaleko jest boisko do koszykówki. Nie zastanawiając się długo, kupiłam piłkę i zaczęłam ponownie regularnie grać. Moje dłonie przypomniały sobie technikę rzutu i z dnia na dzień celność była coraz lepsza. Poza tym cieszyło mnie samo bycie na świeżym powietrzu i ruch. Teraz mogłam grać, bez poczucia lęku, który zawsze towarzyszył mi, kiedy będąc młodą dziewczyną co rusz doznawałam kontuzji stawów skokowych. W całym swoim życiu miałam ich ponad czterdzieści. Nigdy nie byłam wirtuozem gry, ale nie o to tutaj chodzi, lecz o to, że kiedy człowiek dąży do zdrowszego ciała i pozwoli zagościć w swoim wnętrzu radości, to zewnętrzne okoliczności ulegają przeobrażeniu. Serce wypełnia się wdzięcznością i niczym nieskrępowaną wolnością. Po blisko 20 latach ponownie w moim życiu zagościła koszykówka. Nie planowałam tego, po prostu chciałam doświadczyć więcej radości w moim życiu, dlatego pojawiła się ona w takiej właśnie postaci.

Obecnie odczuwam przemożną chęć życia w pełni radości.

Takiej radości, która wypływa z mojego wnętrza.

Tej czystej, niekontrolowanej i spontanicznej.

Takiej radości z dnia codziennego.

Będąc niedawno u rodziców, poczułam przemożną potrzebę aktywności fizycznej.

Jeszcze większej niż zazwyczaj.

Tym bardziej, że ciepła wiosenna pogoda, ewidentnie sprzyjała byciu na świeżym powietrzu.

A że moja fizyczność w 42 wieku mojego życia jest lepsza niż kiedykolwiek, to tym więcej mam energii, którą chcę spożytkować.

Jako dziecko wychowane w świecie bez internetu, czy transmisji telewizyjnych

kontakt ze sportem dużego formatu miałam poprzez słuchanie transmisji z meczów w radio.

A że dorastałam w województwie kujawsko-pomorskim, to taką topową drużyną był klub koszykówki z Włocławka, który regularnie bił się o medale Mistrzostw Polski.

Siadałam więc na parapecie w kuchni i słuchałam z zapartym tchem jak komentator przekazuje emocje na antenie radiowej, chłonęłam je całą sobą.

Na lekcjach wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nie mieliśmy Sali sportowej, na której mogłam się nauczyć grać.

Jednak tata zamontował własnoręcznie skonstruowany kosz z plecioną ze sznurków siatką.

Zaczęłam więc po prostu rzucać do kosza, dla zabawy, dla rywalizacji, dla ruchu.

Koszykówka była też swojego rodzaju więzią łączącą mnie z moimi bliskimi.

Mecze grane z bratem i kuzynostwem zapisały się w mojej pamięci i wyryły piękne wspomnienia.

Bo był to czas, w którym cieszyliśmy się jako dzieci z zabawy.

Czuliśmy czystą i niezmąconą radość z gry.

A coś takiego wszczepia się w człowieka i zostaje z nim na zawsze.

Tamtego dnia będąc u rodziców, kiedy w moich dłoniach znalazła się piłka moje ciało przypomniało sobie te wszystkie doświadczenia. Chciało ponownie poczuć czystą radość.

Kiedy wróciłam do domu zauważyłam, że przecież niedaleko jest boisko do koszykówki.

Nie zastanawiając się długo, kupiłam piłkę i zaczęłam ponownie regularnie grać.

Moje dłonie przypomniały sobie technikę rzutu i z dnia na dzień celność była coraz lepsza.

Poza tym cieszyło mnie samo bycie na świeżym powietrzu i ruch.

Teraz mogłam grać, bez poczucia lęku, który zawsze towarzyszył mi, kiedy będąc młodą dziewczyną co rusz doznawałam kontuzji stawów skokowych.

W całym swoim życiu miałam ich ponad czterdzieści.

Nigdy nie byłam wirtuozem gry, ale nie o to tutaj chodzi, lecz o to, że kiedy człowiek dąży do zdrowszego ciała i pozwoli zagościć w swoim wnętrzu radości, to zewnętrzne okoliczności ulegają przeobrażeniu.

Serce wypełnia się wdzięcznością i niczym nieskrępowaną wolnością.

Po blisko 20 latach ponownie w moim życiu zagościła koszykówka.

Nie planowałam tego, po prostu chciałam doświadczyć więcej radości w moim życiu, dlatego pojawiła się ona w takiej właśnie postaci.

Shata QS- Podążać za tym, co płynie
2023-02-07 23:10:20

Są osoby, z którymi czujesz głębsze połączenie.   Czujesz więź, nie wiesz dlaczego tak jest.  Coś Ciebie ciągnie do tego, żeby porozmawiać, dlatego po prawie 3 latach spotkałyśmy się z ShatąQS, żeby po prostu porozmawiać.   Bogatsze o nowe doświadczenia i zmiany, które w nas zaszły dzielimy się tym, co przeżyłyśmy, co nas odmieniło.

Są osoby, z którymi czujesz głębsze połączenie.  

Czujesz więź, nie wiesz dlaczego tak jest. 

Coś Ciebie ciągnie do tego, żeby porozmawiać, dlatego po prawie 3 latach spotkałyśmy się z ShatąQS, żeby po prostu porozmawiać.  

Bogatsze o nowe doświadczenia i zmiany, które w nas zaszły dzielimy się tym, co przeżyłyśmy, co nas odmieniło.

Prostota
2022-11-11 11:07:44

Wczoraj pewien chłopak przywiózł mi do domu warzywa, które wspólnie z rodziną uprawia na polu. Kiedy otworzyłam mu drzwi poczułam energię miłości, oddania, pasji, troski względem tego, co robi. Delikatność z jaką podawał mi sałatę, czy pomidory sprawiła, że poczułam, że to jest coś innego, coś głębszego niż kupowanie warzyw z bezosobowego sklepu, który wszędzie wygląda tak samo. Bo ten człowiek tą sałatę i te pomidory wyrywał z ziemi, z której wyrosły. Dał im swój czas, swoją pracę, swoją uwagę i wyrosły pięknie. Niczym nie przypominały tych idealnych, bez skaz leżących na półkach supermarketu. Miały swoje rany, swoje zadrapania, grudki ziemi, czasem dziwne, odjechane kształty. Ale właśnie to miało swój urok, bo one były jakieś. I od razu poczułam ich aromat, ich radość z tego, że trafiły do domu kogoś, kto na nie czekał, kto się na nie cieszył. I to są niby tylko warzywa... ale ich symbolika, energia przypominają mi człowieka. Tego nieidealnego, ze swoimi zadrapaniami, ranami, nabytymi przez lata doświadczeń, które zebrał. Nie tego sztucznego, bez emocji, wypucowanego z toną makijażu, że aż twarzy nie widać i z pustym spojrzeniem i nałożonym uśmiechem, który nie ma nic wspólnego z autentyczną radością. I ten chłopak, który przywiózł mi warzywa był właśnie taki nieidealny, ale idealny w prostocie swoich gestów i słów, bo było czuć, że robił to z serca. I to się zupełnie inaczej odbiera, od takiego człowieka chce się przyjmować, bo od niego czuć pasję i miłość. Nasze spotkanie trwało zaledwie minutę, lecz jakże cenna to była chwila. Kiedy człowiek wyłamuje się z mechanicznego systemu życia, to zaczyna zauważać właśnie takie rzeczy. Zaczynają go cieszyć czynności, na które kiedyś nie zwracał prawie żadnej uwagi i stopniowo wprowadza wtedy już inną energię do swojego życia. Dostrzega, że ma ono znaczenie i składa się z przeżytych chwil i nabywanych po drodze doświadczeń. I to, co kiedyś było czymś zwykłym i mało znaczącym nabiera już innego kontekstu. Jak ciepła herbata wypita po długiej wędrówce w mroźny dzień, bo wtedy zaczynamy ją doceniać, bo ma dla nas już inną wartość- większą i głębszą. Człowiek zaczyna odczuwać rytm życia, uczyć się dostrzegać drobiazgi i czerpać z nich autentyczną radość. Jak z codziennego spaceru po lesie, jak z regularnych ćwiczeń kręgosłupa, by lepiej mu służył. W prostocie jest siła, jest moc. Ona wyostrza nasze zmysły, bo pokazuje różnorodność. Jak te warzywa, każde w innym kształcie. Jak człowiek, każdy inny w swej indywidualności. I ja już wiem, że będę kupować warzywa u tego człowieka, bo otrzymałam coś, czego nie dostanę nigdzie indziej. OSOBOWOŚĆ, ENERGIĘ MIŁOŚCI, PASJI I ODDANIA WOBEC TEGO, CO SIĘ ROBI. Dlatego szukam muzyki, która opowiada, nauczycieli, którzy doświadczyli i ludzi, którzy kochali.

Wczoraj pewien chłopak przywiózł mi do domu warzywa, które wspólnie z rodziną uprawia na polu. Kiedy otworzyłam mu drzwi poczułam energię miłości, oddania, pasji, troski względem tego, co robi.

Delikatność z jaką podawał mi sałatę, czy pomidory sprawiła, że poczułam, że to jest coś innego, coś głębszego niż kupowanie warzyw z bezosobowego sklepu, który wszędzie wygląda tak samo.

Bo ten człowiek tą sałatę i te pomidory wyrywał z ziemi, z której wyrosły. Dał im swój czas, swoją pracę, swoją uwagę i wyrosły pięknie.

Niczym nie przypominały tych idealnych, bez skaz leżących na półkach supermarketu.

Miały swoje rany, swoje zadrapania, grudki ziemi, czasem dziwne, odjechane kształty.

Ale właśnie to miało swój urok, bo one były jakieś. I od razu poczułam ich aromat, ich radość z tego, że trafiły do domu kogoś, kto na nie czekał, kto się na nie cieszył.

I to są niby tylko warzywa... ale ich symbolika, energia przypominają mi człowieka.

Tego nieidealnego, ze swoimi zadrapaniami, ranami, nabytymi przez lata doświadczeń, które zebrał.

Nie tego sztucznego, bez emocji, wypucowanego z toną makijażu, że aż twarzy nie widać i z pustym spojrzeniem i nałożonym uśmiechem, który nie ma nic wspólnego z autentyczną radością.

I ten chłopak, który przywiózł mi warzywa był właśnie taki nieidealny, ale idealny w prostocie swoich gestów i słów, bo było czuć, że robił to z serca.

I to się zupełnie inaczej odbiera, od takiego człowieka chce się przyjmować, bo od niego czuć pasję i miłość. Nasze spotkanie trwało zaledwie minutę, lecz jakże cenna to była chwila.

Kiedy człowiek wyłamuje się z mechanicznego systemu życia, to zaczyna zauważać właśnie takie rzeczy. Zaczynają go cieszyć czynności, na które kiedyś nie zwracał prawie żadnej uwagi i stopniowo wprowadza wtedy już inną energię do swojego życia.

Dostrzega, że ma ono znaczenie i składa się z przeżytych chwil i nabywanych po drodze doświadczeń.

I to, co kiedyś było czymś zwykłym i mało znaczącym nabiera już innego kontekstu. Jak ciepła herbata wypita po długiej wędrówce w mroźny dzień, bo wtedy zaczynamy ją doceniać, bo ma dla nas już inną wartość- większą i głębszą.

Człowiek zaczyna odczuwać rytm życia, uczyć się dostrzegać drobiazgi i czerpać z nich autentyczną radość. Jak z codziennego spaceru po lesie, jak z regularnych ćwiczeń kręgosłupa, by lepiej mu służył.

W prostocie jest siła, jest moc. Ona wyostrza nasze zmysły, bo pokazuje różnorodność. Jak te warzywa, każde w innym kształcie. Jak człowiek, każdy inny w swej indywidualności.

I ja już wiem, że będę kupować warzywa u tego człowieka, bo otrzymałam coś, czego nie dostanę nigdzie indziej. OSOBOWOŚĆ, ENERGIĘ MIŁOŚCI, PASJI I ODDANIA WOBEC TEGO, CO SIĘ ROBI.

Dlatego szukam muzyki, która opowiada, nauczycieli, którzy doświadczyli i ludzi, którzy kochali.

Te trzy utwory
2022-08-21 14:01:15

"Tęsknię sobie", "Baczyński" i "Sierpień". Trzy wyjątkowe, utkane emocjami duety, które zawłaszczają głowę i serce słuchacza. Zapraszam do wysłuchania podcastu.

"Tęsknię sobie", "Baczyński" i "Sierpień".

Trzy wyjątkowe, utkane emocjami duety, które zawłaszczają głowę i serce słuchacza.

Zapraszam do wysłuchania podcastu.

Pasja i Strata
2022-08-15 11:32:17

Refleksja na temat pasji i straty.

Refleksja na temat pasji i straty.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie