Podcast Kryminalny

W małych miasteczkach strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
A wśród nich zbrodnie. Jedne popełniane z żądzy pieniądza, inne z pożądania lędźwi. W miasteczkach wszyscy szepcą, a nikt nie wie. Gadają, podjudzają jednych na drugich. Plują na zdradę, sami zdradzając, wzdrygają się na inność, sami uważając się za lepszych.
Lachno jest takim miasteczkiem. Tam zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest rodzinną tragedią.
Leon Pawlak, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu, opowiada o swojej codziennej służbie.
Jeśli masz ochotę na dreszczyk, posłuchaj

Kategorie:
Kryminalne

Odcinki od najnowszych:

Krzysztof Pańków – Wampir z Byczyny || Kronika Kryminalna Podcast S03e15
2022-07-10 07:49:35

Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze, witajcie w Kronice Kryminalnej – jedynym fabularyzowanym true crime w Polsce – przynajmniej z tego, co ja wiem…   Dziś opowiemy sobie o historii, która miała miejsce w niewielkim miasteczku Byczyna w październiku roku 1996.   Miasteczko to liczy sobie nieco ponad 3,5 tys. mieszkańców. Wszyscy tu się znają, a najpoważniejszymi przestępstwami przez wiele dziesięcioleci były bójki pod sklepem monopolowym lub kradzież roweru.   Aż do tego felernego dnia, kiedy Kasia, wzorowa uczennica 3 klasy szkoły podstawowej, zaginęła w drodze do szkoły.  Znaleziono ją dopiero po kilku dniach.   Mieszkańcy miasteczka przez lata dochodzili do siebie po traumie, jaką zbiorowo przeżyli. Trudno było im uwierzyć, że w ich spokojnym miasteczku doszło do tragedii.   Lecz, jak już z pewnością wiecie – ta historia wydarzyła się naprawdę.   Aby zachować jej spójność, brak niektórych faktów wypełniony został koniekturą i presumpcją.  

Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze,

witajcie w Kronice Kryminalnej – jedynym fabularyzowanym true crime w Polsce – przynajmniej z tego, co ja wiem…  

Dziś opowiemy sobie o historii, która miała miejsce w niewielkim miasteczku Byczyna w październiku roku 1996.  

Miasteczko to liczy sobie nieco ponad 3,5 tys. mieszkańców. Wszyscy tu się znają, a najpoważniejszymi przestępstwami przez wiele dziesięcioleci były bójki pod sklepem monopolowym lub kradzież roweru.  

Aż do tego felernego dnia, kiedy Kasia, wzorowa uczennica 3 klasy szkoły podstawowej, zaginęła w drodze do szkoły.  Znaleziono ją dopiero po kilku dniach.  

Mieszkańcy miasteczka przez lata dochodzili do siebie po traumie, jaką zbiorowo przeżyli. Trudno było im uwierzyć, że w ich spokojnym miasteczku doszło do tragedii.  

Lecz, jak już z pewnością wiecie – ta historia wydarzyła się naprawdę.  

Aby zachować jej spójność, brak niektórych faktów wypełniony został koniekturą i presumpcją.  

Milczenie owiec po polsku || Kronika Kryminalna Podcast s03e14
2022-07-04 06:13:26

31 maja 1999 roku dyżurny policji odebrał z rana telefon. Roztrzęsiony mężczyzna powiedział, że u niego w domu doszło do przestępstwa i możliwe, że ktoś nie żyje. Zdążył jeszcze podać adres i rozłączył się, nie dodając żadnych szczegółów więcej.   Dyżurny nie zbagatelizował tego telefonu i natychmiast wysłał patrol pod wskazany adres. Komisarz Bagieta, który opowiadał mi tę historię, twierdzi, że był jednym z policjantów, który został wysłany na miejsce zdarzenia.   – Nie wyobrażasz sobie, co tam zastaliśmy – mówił mi z przejęciem. Jego źrenice się rozszerzyły i mam wrażenie, że pobladł, kiedy zaczął sobie przypominać tamte obrazy. – Widziałem przecież już wiele miejsc zbrodni – mówił. – Ale pierwszy raz miałem wrażenie, że jestem na planie amerykańskiego thrillera. To wyglądało jak jakieś rytualne zabójstwo. Weszliśmy do piwnicy. Panował tam półmrok i nie działało światło. Jedynie z niewielkiego okna padała szara łuna, która ledwie oświetlała jakąś bryłę przywiązaną do krat okna. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegliśmy, że to nogi. Zobaczyliśmy po chwili też tułów. Mężczyzna miał rozłożone ręce, jak gdyby ktoś chciał ułożyć z niego krzyż i powiesić go do góry nogami, jak świętego Piotra. W tej całej układance brakowało głowy.   #true #crime #podcast

31 maja 1999 roku dyżurny policji odebrał z rana telefon. Roztrzęsiony mężczyzna powiedział, że u niego w domu doszło do przestępstwa i możliwe, że ktoś nie żyje. Zdążył jeszcze podać adres i rozłączył się, nie dodając żadnych szczegółów więcej.  

Dyżurny nie zbagatelizował tego telefonu i natychmiast wysłał patrol pod wskazany adres. Komisarz Bagieta, który opowiadał mi tę historię, twierdzi, że był jednym z policjantów, który został wysłany na miejsce zdarzenia.  

– Nie wyobrażasz sobie, co tam zastaliśmy – mówił mi z przejęciem. Jego źrenice się rozszerzyły i mam wrażenie, że pobladł, kiedy zaczął sobie przypominać tamte obrazy. – Widziałem przecież już wiele miejsc zbrodni – mówił. – Ale pierwszy raz miałem wrażenie, że jestem na planie amerykańskiego thrillera. To wyglądało jak jakieś rytualne zabójstwo. Weszliśmy do piwnicy. Panował tam półmrok i nie działało światło. Jedynie z niewielkiego okna padała szara łuna, która ledwie oświetlała jakąś bryłę przywiązaną do krat okna. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegliśmy, że to nogi. Zobaczyliśmy po chwili też tułów. Mężczyzna miał rozłożone ręce, jak gdyby ktoś chciał ułożyć z niego krzyż i powiesić go do góry nogami, jak świętego Piotra. W tej całej układance brakowało głowy.  

#true #crime #podcast

Kochanki z piekła rodem || Kronika kryminalna podcast s03e12
2022-06-05 12:39:18

– Jesteś tego pewna? – zapytała Pati już po raz kolejny. Roksi zagryzła wargi, ale kiwnęła głową.   – Robimy to – powiedziała i podniosła ze stołu ciężką klamkę, po czym wsunęła ją sobie za pasek. – Raz się żyje! – dodała.   Pati uśmiechnęła się i pocałowała Roksi w usta.   – Kocham cię – rzekła i sama też wzięła żelastwo ze stołu. Przez chwilę ważyła ciężar w dłoniach, a kiedy wreszcie wsunęła je sobie za pasek, poczuła na biodrze zimno metalu. Dreszcz przeszedł ją po plecach. Dziewczyny zaciągnęły na głowy kaptury czarnych bluz i pojechały tramwajem na najdalej położone osiedle, aby nie narazić się na rozpoznanie przez kogoś znajomego. Zbliżała się 21:00 i ulice się wyludniały. W tramwaju znajdowało się jedynie kilkoro zmęczonych po pracy ludzi, zatopionych w swoich telefonach komórkowych, z tyłu wagonu jakaś rozgadana młodzież. Było już ciemno. W betonowej dżungli, w której się znalazły, ledwo majaczyły uliczne latarnie. W oknach odbijały się zimne refleksy telewizorów.  Dziewczyny nie odzywały się do siebie całą drogę. Nawet na siebie nie patrzyły, wlepiając wzrok w podłogę, w swoje buty, jakby w nich było coś fascynującego. Obie czuły na żołądku zimny, oślizgły ciężar, obie czuły niewypowiedzianą obawę, że może im się nie udać. Ale przecież przygotowywały się do tego od tygodni. Wszystko zaplanowały w szczegółach, każdy krok i każde słowo. Nic nie może pójść źle – przekonywały się. Dziś odmieni się ich życie!   Kiedy stanęły wreszcie przed sklepem, spojrzały sobie głęboko w oczy i pocałowały się z wielką czułością, dla kurażu, dla dodania animuszu. Roksi założyła kominiarkę na twarz, spojrzała raz jeszcze na Pati i po głębokim oddechu wparowała do sklepu.   Wymachując ekspedientce przed nosem klamką, krzyknęła:  – To napad!   #true #crime #podcast

– Jesteś tego pewna? – zapytała Pati już po raz kolejny.

Roksi zagryzła wargi, ale kiwnęła głową.  

– Robimy to – powiedziała i podniosła ze stołu ciężką klamkę, po czym wsunęła ją sobie za pasek. – Raz się żyje! – dodała.  

Pati uśmiechnęła się i pocałowała Roksi w usta.  

– Kocham cię – rzekła i sama też wzięła żelastwo ze stołu. Przez chwilę ważyła ciężar w dłoniach, a kiedy wreszcie wsunęła je sobie za pasek, poczuła na biodrze zimno metalu. Dreszcz przeszedł ją po plecach.

Dziewczyny zaciągnęły na głowy kaptury czarnych bluz i pojechały tramwajem na najdalej położone osiedle, aby nie narazić się na rozpoznanie przez kogoś znajomego. Zbliżała się 21:00 i ulice się wyludniały. W tramwaju znajdowało się jedynie kilkoro zmęczonych po pracy ludzi, zatopionych w swoich telefonach komórkowych, z tyłu wagonu jakaś rozgadana młodzież. Było już ciemno. W betonowej dżungli, w której się znalazły, ledwo majaczyły uliczne latarnie. W oknach odbijały się zimne refleksy telewizorów. 

Dziewczyny nie odzywały się do siebie całą drogę. Nawet na siebie nie patrzyły, wlepiając wzrok w podłogę, w swoje buty, jakby w nich było coś fascynującego. Obie czuły na żołądku zimny, oślizgły ciężar, obie czuły niewypowiedzianą obawę, że może im się nie udać. Ale przecież przygotowywały się do tego od tygodni. Wszystko zaplanowały w szczegółach, każdy krok i każde słowo. Nic nie może pójść źle – przekonywały się. Dziś odmieni się ich życie!  

Kiedy stanęły wreszcie przed sklepem, spojrzały sobie głęboko w oczy i pocałowały się z wielką czułością, dla kurażu, dla dodania animuszu. Roksi założyła kominiarkę na twarz, spojrzała raz jeszcze na Pati i po głębokim oddechu wparowała do sklepu.  

Wymachując ekspedientce przed nosem klamką, krzyknęła: 

– To napad!  


#true #crime #podcast

Cyklista-podpalacz. Foliarz i szur? || Kronika Kryminalna Podcast s03e11
2022-05-22 08:15:41

5 sierpnia 2021 regionalna telewizja pokazała nagrania z kamer monitoringu. W jednym z domów we wsi pod miejscem zdarzenia rodzina H. zasiadła do kolacji przed telewizorem przy stole w pokoju gościnnym. Pan H. przekroił kiełbasę, nadział jej kawałek na widelec i skierował go do ust. Zanim jednak udało mu się przełknąć smakowity kąsek zmielonych podrobów z jałowcem, zakrztusił się i wypluł wszystko, co miał w ustach na stół, na czysty, biały obrus. Jego żona siedziała blada i jakby zahipnotyzowana. Nie zwracała jednak w ogóle na niego uwagi, ale wzrok miała wlepiony w telewizor. Córka też skupiała całą uwagę na programie, który leciał w regionalnej telewizji. – Żabciu – zapytała żona czule męża – czy to ty? W telewizji pani dziennikarka mówiła o tchórzliwym i podłym akcie wandalizmu, który miał miejsce w nocy z niedzieli na poniedziałek. Sprawa była na tyle poważna, że w jej temacie wypowiedział się premier, a minister zdrowia przybył do miasta osobiście, aby złorzeczyć sprawcy na tle spalonego budynku. Wypowiadał się także komendant policji, który obiecywał znaleźć sprawcę w przeciągu najbliższych dni. Obiecywał także nagrodę w wysokości 10 tysięcy złotych za pomoc w namierzeniu sprawcy.

5 sierpnia 2021 regionalna telewizja pokazała nagrania z kamer monitoringu. W jednym z domów we wsi pod miejscem zdarzenia rodzina H. zasiadła do kolacji przed telewizorem przy stole w pokoju gościnnym. Pan H. przekroił kiełbasę, nadział jej kawałek na widelec i skierował go do ust. Zanim jednak udało mu się przełknąć smakowity kąsek zmielonych podrobów z jałowcem, zakrztusił się i wypluł wszystko, co miał w ustach na stół, na czysty, biały obrus.

Jego żona siedziała blada i jakby zahipnotyzowana. Nie zwracała jednak w ogóle na niego uwagi, ale wzrok miała wlepiony w telewizor. Córka też skupiała całą uwagę na programie, który leciał w regionalnej telewizji.

– Żabciu – zapytała żona czule męża – czy to ty?

W telewizji pani dziennikarka mówiła o tchórzliwym i podłym akcie wandalizmu, który miał miejsce w nocy z niedzieli na poniedziałek. Sprawa była na tyle poważna, że w jej temacie wypowiedział się premier, a minister zdrowia przybył do miasta osobiście, aby złorzeczyć sprawcy na tle spalonego budynku. Wypowiadał się także komendant policji, który obiecywał znaleźć sprawcę w przeciągu najbliższych dni. Obiecywał także nagrodę w wysokości 10 tysięcy złotych za pomoc w namierzeniu sprawcy.

Zabójcze małżeństwo Paśnik || Kronika Kryminalna Podcast s03e10
2022-05-15 12:06:42

rzenieśmy się do 7 marca 1922 roku na dworzec Wiedeński w Warszawie. Dworzec ten w połowie XIX wieku i miał służyc jako tzw. dworzec przyjazdowy dla pasażerów, którzy przyjechali do Warszawy. Ale od 1919 służył jako Dworzec Główny, choć tę funkcję miał przejąć na kilka miesięcy, aż nie powstanie Dworzec Główny z prawdziwego zdarzenia. Jak wiele prowizorek w Polsce, dworzec ten przetrwał w swojej funkcji aż do tragedii w 1939 roku. Dworce chyba zawsze były miejscami, w których przewijały się wszelkiego rodzaju typy spod ciemnej gwiazdy. Na dworcach koczowali bezdomni, na dworcach przemieszkiwały dzieci z dworca zoo, dworce pełne były drobnych przestępców, prostytuujących się młodocianych, na dworcach grasowali doliniarze.  Nie inaczej było w 1922. 7 marca na dworcu było ruchliwie jak zawsze. Ale miedzy koczujących tu migrantów wmieszali się policjanci w cywilu. Wśród nich także niejaka Feliksa Zarzycka, która lustrowała twarze przechodniów. W pewnym momencie Feliksa złapała przodownika Józefa Sikorskiego za rękaw. Przodownik to, tak na marginesie, stopień równy dzisiejszemu sierżantowi. – To on – szepnęła, wskazując ruchem głowy niepozornego, choć szerokiego w barach mężczyznę o pooranej, kościstej twarzy. Obiecane źródła o stanie II RP: https://krowoderska.pl/bieda-ii-rzeczpospolitej-na-zdjeciach-mam-20-lat-pragne-pracowac-i-zyc-uczciwie/ https://krowoderska.pl/stanislaw-wyspianski-i-teodora-pytkowna-skandal-i-najdrozszy-polski-obraz/ https://wielkahistoria.pl/bezrobocie-w-przedwojennej-polsce-rzeczywistosc-byla-tak-tragiczna-ze-nawet-gus-falszowal-liczby/

rzenieśmy się do 7 marca 1922 roku na dworzec Wiedeński w Warszawie. Dworzec ten w połowie XIX wieku i miał służyc jako tzw. dworzec przyjazdowy dla pasażerów, którzy przyjechali do Warszawy. Ale od 1919 służył jako Dworzec Główny, choć tę funkcję miał przejąć na kilka miesięcy, aż nie powstanie Dworzec Główny z prawdziwego zdarzenia. Jak wiele prowizorek w Polsce, dworzec ten przetrwał w swojej funkcji aż do tragedii w 1939 roku.

Dworce chyba zawsze były miejscami, w których przewijały się wszelkiego rodzaju typy spod ciemnej gwiazdy. Na dworcach koczowali bezdomni, na dworcach przemieszkiwały dzieci z dworca zoo, dworce pełne były drobnych przestępców, prostytuujących się młodocianych, na dworcach grasowali doliniarze.  Nie inaczej było w 1922.

7 marca na dworcu było ruchliwie jak zawsze. Ale miedzy koczujących tu migrantów wmieszali się policjanci w cywilu. Wśród nich także niejaka Feliksa Zarzycka, która lustrowała twarze przechodniów. W pewnym momencie Feliksa złapała przodownika Józefa Sikorskiego za rękaw. Przodownik to, tak na marginesie, stopień równy dzisiejszemu sierżantowi.

– To on – szepnęła, wskazując ruchem głowy niepozornego, choć szerokiego w barach mężczyznę o pooranej, kościstej twarzy.


Obiecane źródła o stanie II RP:

https://krowoderska.pl/bieda-ii-rzeczpospolitej-na-zdjeciach-mam-20-lat-pragne-pracowac-i-zyc-uczciwie/
https://krowoderska.pl/stanislaw-wyspianski-i-teodora-pytkowna-skandal-i-najdrozszy-polski-obraz/
https://wielkahistoria.pl/bezrobocie-w-przedwojennej-polsce-rzeczywistosc-byla-tak-tragiczna-ze-nawet-gus-falszowal-liczby/

Ojczym zły || Kronika Kryminalna Podcast s03e09
2022-05-08 08:47:46

Chłopiec przebudził się w nocy. Był skostniały, bolały go mięśnie, kości, bolała go szyja. Spał na podłodze. Nie miał prawa się przykryć, nie mógł położyć głowy na poduszce. Przez kilka chwil zastanawiał się, co najgorszego może się stać, jeśli jednak weźmie poduszkę i wsunie ją pod głowę. I tak nie mógł już grać na komputerze, nie mógł wychodzić z kolegami na dwór, nie mógł nawet czytać. No i położył się głodny spać. Najgorsze, co może się przydarzyć to lanie i brak śniadania. Poczuł burczenie w brzuchu. Miał wrażenie, jak gdyby żołądek zaczął trawić wewnętrzne organy, jak gdyby był przyssany do kręgosłupa. I ten potencjalny brak śniadania martwił go najbardziej. Do razów ojczyma się w jakiś sposób przyzwyczaił. Były tak regularne, że chłopiec już nawet nie wiedział, za co dostaje tym razem. Czułby się może nawet dziwnie, gdyby choć raz w tygodniu nie dostał wciry. A jednak, kiedy tak nad tym rozmyślał, jakoś mechanicznie i nieświadomie chwycił poduszkę i wcisnął ja sobie pod głowę. Powieki znowu zrobiły się ciężkie, ziewnął przeciągle i poczuł miękkość, a później błogość i zasnął. Obudził go bolesny kopniak. Chłopiec krzyknął i zwinął się z bólu. A potem ktoś mu wyrwał poduszkę spod głowy i chłopiec uderzył o podłogę. – Mówiłem, żadnych poduszek – żachnął się ojczym.

Chłopiec przebudził się w nocy. Był skostniały, bolały go mięśnie, kości, bolała go szyja. Spał na podłodze. Nie miał prawa się przykryć, nie mógł położyć głowy na poduszce. Przez kilka chwil zastanawiał się, co najgorszego może się stać, jeśli jednak weźmie poduszkę i wsunie ją pod głowę. I tak nie mógł już grać na komputerze, nie mógł wychodzić z kolegami na dwór, nie mógł nawet czytać. No i położył się głodny spać. Najgorsze, co może się przydarzyć to lanie i brak śniadania.

Poczuł burczenie w brzuchu. Miał wrażenie, jak gdyby żołądek zaczął trawić wewnętrzne organy, jak gdyby był przyssany do kręgosłupa. I ten potencjalny brak śniadania martwił go najbardziej. Do razów ojczyma się w jakiś sposób przyzwyczaił. Były tak regularne, że chłopiec już nawet nie wiedział, za co dostaje tym razem. Czułby się może nawet dziwnie, gdyby choć raz w tygodniu nie dostał wciry.

A jednak, kiedy tak nad tym rozmyślał, jakoś mechanicznie i nieświadomie chwycił poduszkę i wcisnął ja sobie pod głowę. Powieki znowu zrobiły się ciężkie, ziewnął przeciągle i poczuł miękkość, a później błogość i zasnął.

Obudził go bolesny kopniak. Chłopiec krzyknął i zwinął się z bólu. A potem ktoś mu wyrwał poduszkę spod głowy i chłopiec uderzył o podłogę.

– Mówiłem, żadnych poduszek – żachnął się ojczym.

Piękna Bestia – historia toksycznej miłości || Kronika Kryminalna Podcast s03e08
2022-05-01 09:02:33

Nad jezioro przyjechaliśmy z samego rana – powiedział Bagieta. – Słońce dopiero wschodziło, a nad taflą jeziora unosiła się poranna mgła, przez którą prześlizgiwały się żarzące się promienie słońca. Jak gdyby jezioro płonęło. Dym na wodzie i ogień w niebie – dodał, puszczając oko. – Dziewczyna była szara, napuchnięta, ciężko było ja zidentyfikować. Na sobie niczego nie miała i leżała w zaroślach na plecach. Chyba pierwszy raz coś takiego widziałem i zanim się zorientowałem, puściłem pawia.  Niewiele lepiej wyglądał aspirant Koperek, który prowadził to śledztwo. Też pobladł i wyglądał jak meduza wciśnięta w szaroniebieski mundur policyjny. Nie lubiłem nigdy tego typka. Nie miał pojęcia o pracy operacyjnej, był takim śledczym jak ja pianistą jazzowym. A dodam, na wszelki wypadek, że nawet Do Elizy nie potrafię zagrać. Dostał tę robotę, bo był milicjantem bez charakteru, siedział w papierkach i kiedy przyszła lustracja, niczego na niego nie mieli. A że udzielał się w kościele jako zakrystian, szybko uznano, że była to działalność opozycyjna i błyskawicznie dostał gwiazdkę na pagonie.  Na komisariacie nikt go nie lubił. Był człowiekiem nieprzyjemnym, a do tego leniwym. Najgorsza z możliwych mieszanek. Wysługiwał się młodszymi stopniem, wiecznie miał o coś pretensje, żądał jakichś nieludzkich nadgodzin. Aż wreszcie odszedł, w noc sylwestrową z 2000 na 2001, przytuliwszy samochodem po pijaku prawie pięciusetletni dąb, będący naszym pomnikiem przyrody.  Wróćmy jednak do rzeczonego poranka.  Na miejscu nie znaleziono niestety wielu tropów. Dziewczyna nie miała ubrań, nie miała dokumentów. Po obrażeniach na ciele można było wnioskować, że została spenetrowana wbrew swojej woli. Na szyi widoczne były ślady silnego uścisku. Sekcja wykazała jednak, że przyczyną zezgonienia było (cytuję) „zatkanie dróg oddechowych płynem, najprawdopodobniej wodą.” Miejsce, w którym dziewczynę znaleziono, nie było z pewnością miejscem zbrodni, bo w okolicy nie było ani śladów stóp, ani kół. W zasadzie policja nie miała niczego. Nie miała nawet zgłoszeń o zaginięciach z ostatnich dni.  Postanowiono umieścić jej zdjęcie w Echu Lachna, licząc na to, że ktoś ją rozpozna. I już tego samego dnia, kiedy opublikowano tę fotografię, na policję zgłosił się ojciec dziewczyny. Okazanie potwierdziło, że to była jego córka. Nie miał z nią kontaktu od kilku dni, ale córka wyjeżdżała do Poznania do szkoły i nikt nie podejrzewał, że tam nie dotarła.   

Nad jezioro przyjechaliśmy z samego rana – powiedział Bagieta. – Słońce dopiero wschodziło, a nad taflą jeziora unosiła się poranna mgła, przez którą prześlizgiwały się żarzące się promienie słońca. Jak gdyby jezioro płonęło. Dym na wodzie i ogień w niebie – dodał, puszczając oko. – Dziewczyna była szara, napuchnięta, ciężko było ja zidentyfikować. Na sobie niczego nie miała i leżała w zaroślach na plecach. Chyba pierwszy raz coś takiego widziałem i zanim się zorientowałem, puściłem pawia.  Niewiele lepiej wyglądał aspirant Koperek, który prowadził to śledztwo. Też pobladł i wyglądał jak meduza wciśnięta w szaroniebieski mundur policyjny. Nie lubiłem nigdy tego typka. Nie miał pojęcia o pracy operacyjnej, był takim śledczym jak ja pianistą jazzowym. A dodam, na wszelki wypadek, że nawet Do Elizy nie potrafię zagrać. Dostał tę robotę, bo był milicjantem bez charakteru, siedział w papierkach i kiedy przyszła lustracja, niczego na niego nie mieli. A że udzielał się w kościele jako zakrystian, szybko uznano, że była to działalność opozycyjna i błyskawicznie dostał gwiazdkę na pagonie.  Na komisariacie nikt go nie lubił. Był człowiekiem nieprzyjemnym, a do tego leniwym. Najgorsza z możliwych mieszanek. Wysługiwał się młodszymi stopniem, wiecznie miał o coś pretensje, żądał jakichś nieludzkich nadgodzin. Aż wreszcie odszedł, w noc sylwestrową z 2000 na 2001, przytuliwszy samochodem po pijaku prawie pięciusetletni dąb, będący naszym pomnikiem przyrody.  Wróćmy jednak do rzeczonego poranka.  Na miejscu nie znaleziono niestety wielu tropów. Dziewczyna nie miała ubrań, nie miała dokumentów. Po obrażeniach na ciele można było wnioskować, że została spenetrowana wbrew swojej woli. Na szyi widoczne były ślady silnego uścisku. Sekcja wykazała jednak, że przyczyną zezgonienia było (cytuję) „zatkanie dróg oddechowych płynem, najprawdopodobniej wodą.” Miejsce, w którym dziewczynę znaleziono, nie było z pewnością miejscem zbrodni, bo w okolicy nie było ani śladów stóp, ani kół. W zasadzie policja nie miała niczego. Nie miała nawet zgłoszeń o zaginięciach z ostatnich dni.  Postanowiono umieścić jej zdjęcie w Echu Lachna, licząc na to, że ktoś ją rozpozna. I już tego samego dnia, kiedy opublikowano tę fotografię, na policję zgłosił się ojciec dziewczyny. Okazanie potwierdziło, że to była jego córka. Nie miał z nią kontaktu od kilku dni, ale córka wyjeżdżała do Poznania do szkoły i nikt nie podejrzewał, że tam nie dotarła.   

Ojciec wyciął rodzinę w pień. || Kronika Kryminalna PODCAST || s03e07
2022-04-26 06:10:28

Ojciec tej nocy nie mógł spać. Już od kilku tygodni nawiedzały go koszmary i budził go ze snu zlanego potem, a później nie mógł już zasnąć do samego rana. Kiedy pierwszy kur zapiał, wstawał z łózka i przygotowywał śniadanie dla rodziny, choć pod powiekami czuł piasek, a mięśnie miał obolałe. Żona spała twardo snem sprawiedliwej. Uśmiechała się nawet przez sen, nieświadoma tragedii, jaka spotkała ich rodzinę. Jaka spotkała jego. Wstawała co rano szczęśliwa jak skowronek, budziła synków, pomagała mężowi robić śniadanie. Włączała też czarnobiały telewizor, który od kilku tygodni emitował nowy poranny program Kawa czy Herbata. To był dla niej oddech wolności, demokracji i kapitalizmu, na który tyle lat czekała. I którą poznawała dzięki serialowi Dynastia. Ojciec tym kapitalizmem nie był zachwycony. To przez kapitalizm stracił pracę w zakładzie. To przez kapitalizm nie mógł spać i tej nocy nie zmrużył nawet oka. I to kapitalizm zmusił go do tego, co zamierzał zaraz zrobić. Kręcił się wiele kwadransów w łóżku, kiedy położyli się z nieświadomą niczego żoną spać. Było mu na przemian zimno i gorąco. Było mu duszno i nie mógł oddychać. Później zaczęło go męczyć sapanie synów, którzy spali w tej samej izbie. Ciepło żony było nie do wytrzymania. Wreszcie wstał i poszedł do kuchni. Mieszkali w jednopokojowej chacie. Dziś powiedzielibyśmy kawalerka z aneksem kuchennym. Kwadratowy dom o powierzchni może trzydziestu metrów kwadratowych, bez ścian działowych, w którym mieściły się dwie wersalki, stół z krzesłami, szafa z ubraniami, zlewozmywak, nieiwelka lodówka i kuchenka węglowa. No i telewizor, o którym wspomniałem wcześniej. Wewnątrz czuć było stęchlizną i wędzarką, mimo że od kuchenki odchodził komin za okno. Ojciec usiadł przy stole i ze smutkiem patrzył na śpiącą żonę oraz na swoich synów, śpiących w drugim posłaniu. Kocham ich – pomyślał, uroniwszy łzę. Rozpacz rozrywała go od środka. Drżał ze strachu, ale z minuty na minutę był coraz bardziej przekonany, że musi to zrobić, że nie ma innego wyjścia. Pociągnął nosem i dostrzegł w szarzyźnie poranka, że jeden z synów się przebudził. Przetarł oczy i spojrzał na ojca. Wygramolił się z łóżka i chwiejnym, zaspanym krokiem podszedł do stołu. – Co tam, synek? – zapytał ojciec. – Pić mi się chce – odparł tamten, trąc piąstką oczy. Na nim zwisała stara ojcowska koszula, w której malec spał. – Napijesz się mleka? – zapytał ojciec, a malec pokiwał głową. – Czekaj, naleję ci. Otworzył lodówkę i wyciągnął plastikowy woreczek z mlekiem. Nalał do szklanki i podał synowi, który chwycił naczynie oburącz. Ojciec patrzył, jak syn pije mleko i pomyślał sobie, że za miesiąc, może dwa, nie będzie go już stać na mleko. Nie będzie go stać na jedzenie. O książkach czy ubraniach do szkoły nie chciał nawet myśleć. Co to za życie? Synek dopił mleko, westchnął zadowolony i wytarł usta wierzchem dłoni. – Wracaj spać, synek – powiedział ojciec. – Wracaj spać. Patrzył jak malec drepcze w kierunku łóżka, które dzielił z bratem, i wskakuje na nie, wślizgując się zwinnie jak małpka pod kołdrę. Kochał tego malca. Podobnie jak kochał drugiego. Podobnie jak kochał swoją żonę.

Ojciec tej nocy nie mógł spać. Już od kilku tygodni nawiedzały go koszmary i budził go ze snu zlanego potem, a później nie mógł już zasnąć do samego rana. Kiedy pierwszy kur zapiał, wstawał z łózka i przygotowywał śniadanie dla rodziny, choć pod powiekami czuł piasek, a mięśnie miał obolałe.

Żona spała twardo snem sprawiedliwej. Uśmiechała się nawet przez sen, nieświadoma tragedii, jaka spotkała ich rodzinę. Jaka spotkała jego. Wstawała co rano szczęśliwa jak skowronek, budziła synków, pomagała mężowi robić śniadanie. Włączała też czarnobiały telewizor, który od kilku tygodni emitował nowy poranny program Kawa czy Herbata. To był dla niej oddech wolności, demokracji i kapitalizmu, na który tyle lat czekała. I którą poznawała dzięki serialowi Dynastia.

Ojciec tym kapitalizmem nie był zachwycony. To przez kapitalizm stracił pracę w zakładzie. To przez kapitalizm nie mógł spać i tej nocy nie zmrużył nawet oka. I to kapitalizm zmusił go do tego, co zamierzał zaraz zrobić.

Kręcił się wiele kwadransów w łóżku, kiedy położyli się z nieświadomą niczego żoną spać. Było mu na przemian zimno i gorąco. Było mu duszno i nie mógł oddychać. Później zaczęło go męczyć sapanie synów, którzy spali w tej samej izbie. Ciepło żony było nie do wytrzymania. Wreszcie wstał i poszedł do kuchni.

Mieszkali w jednopokojowej chacie. Dziś powiedzielibyśmy kawalerka z aneksem kuchennym. Kwadratowy dom o powierzchni może trzydziestu metrów kwadratowych, bez ścian działowych, w którym mieściły się dwie wersalki, stół z krzesłami, szafa z ubraniami, zlewozmywak, nieiwelka lodówka i kuchenka węglowa. No i telewizor, o którym wspomniałem wcześniej. Wewnątrz czuć było stęchlizną i wędzarką, mimo że od kuchenki odchodził komin za okno.

Ojciec usiadł przy stole i ze smutkiem patrzył na śpiącą żonę oraz na swoich synów, śpiących w drugim posłaniu. Kocham ich – pomyślał, uroniwszy łzę. Rozpacz rozrywała go od środka. Drżał ze strachu, ale z minuty na minutę był coraz bardziej przekonany, że musi to zrobić, że nie ma innego wyjścia.

Pociągnął nosem i dostrzegł w szarzyźnie poranka, że jeden z synów się przebudził. Przetarł oczy i spojrzał na ojca. Wygramolił się z łóżka i chwiejnym, zaspanym krokiem podszedł do stołu.

– Co tam, synek? – zapytał ojciec.

– Pić mi się chce – odparł tamten, trąc piąstką oczy. Na nim zwisała stara ojcowska koszula, w której malec spał.

– Napijesz się mleka? – zapytał ojciec, a malec pokiwał głową. – Czekaj, naleję ci.

Otworzył lodówkę i wyciągnął plastikowy woreczek z mlekiem. Nalał do szklanki i podał synowi, który chwycił naczynie oburącz. Ojciec patrzył, jak syn pije mleko i pomyślał sobie, że za miesiąc, może dwa, nie będzie go już stać na mleko. Nie będzie go stać na jedzenie. O książkach czy ubraniach do szkoły nie chciał nawet myśleć. Co to za życie?

Synek dopił mleko, westchnął zadowolony i wytarł usta wierzchem dłoni.

– Wracaj spać, synek – powiedział ojciec. – Wracaj spać.

Patrzył jak malec drepcze w kierunku łóżka, które dzielił z bratem, i wskakuje na nie, wślizgując się zwinnie jak małpka pod kołdrę. Kochał tego malca. Podobnie jak kochał drugiego. Podobnie jak kochał swoją żonę.

Co stało się z Magdaleną Sobczak z Łodzi? || Kronika Kryminalna PODCAST || s03e06
2022-04-17 10:00:00

Zasłony były jeszcze zasłonięte i tylko szarawe światło wpadało do mieszkania. Ania dostrzegła zarysy zastawy na stole i wielkanocnych potraw. Rozpoznała szynkę, chleb, jajko, wazę, w której z pewnością stygł żurek. Kiedy zrobiła krok do przodu, coś gruchnęło pod jej stopą obutą w solidne, skórzanie pionierki. Ania wystraszyła się i cofnęła. Na podłodze leżał potłuczony wazon. Poczuła nagle tępy ból w klatce, jak gdyby ktoś położył na niej coś ciężkiego, z trudem łapała oddech, a serce zdawało się chcieć jej wyrwać się z piersi. Wtedy też dostrzegła przewrócone krzesło, a obok niego Magdę, która leżała bez ruchu, przykryta poduszką. Kim była Magdalena Sobczak? Z opowieści osób, które ją znały, wyłania się obraz dziewczyny mądrej, oczytanej, dobrze się uczącej. Była też sympatyczna i, choć pochodziła z dość majętnej rodziny, nie okazywała wyższości wobec swoich rówieśników. Tak samo jak inni chodziła w cerowanym szkolnym fartuszku, wraz z innymi jadła obiady w szkolnej stołówce i dzieliła twardą ziemię w namiocie na obozach harcerskich. Wspomniałem o majątku rodzinnym Sobczaków. Ojciec Magdaleny, Stanisław, był właścicielem zakładu cukierniczego, w którym produkował czekoladki, cukierki, ciągutki i mnóstwo innych słodkich frykasów, którymi zajadała się cała Łódź. O majątku rodziny stanowić może choćby fakt, że Stanisław był właścicielem czerwonej Warszawy 201, która była wtedy autem luksusowym i dostępnym tylko dla wybranych. Z obowiązku dziennikarskiego dodam jeszcze, że małżonka zajmowała się domem, a starsza córka pracowała w jednym z łódzkich urzędów. Zrekonstruujmy jednak ostatnie chwile Magdy. 21 kwietnia Magdalena poszła ze swą przyjaciółką Anią do klasycystycznego kościoła pw. Zesłania Ducha Świętego z koszyczkami, w których niosły chleb, jajka, sól, ale także kawałek szynki, białą kiełbasę, chrzan, babkę wielkanocną i baranka z masła. Koszyczki były udekorowane gałązkami borówek i baziami, uściełane koronkową serwetką, a rączki przyozdobione były kolorowymi wstążeczkami. Po poświęceniu pokarmu dziewczyny rozstały się przy alei Leona Schillera, gdzie pożegnały się do wtorku, kiedy to miały wyjechać na harcerską wycieczkę do pobliskich lasów. – Zadzwoń do mnie, proszę we wtorek o 7:00 rano i przypomnij mi, bym zabrała aparat, bo na pewno zapomnę – poprosiła Magda Anię. Ania obiecała zadzwonić. Porankiem nazajutrz, 22 kwietnia 1962 roku, w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, rodzina Sobczaków zasiadła do wielkanocnego śniadania. Niewarty odnotowania, a jednak gdzieniegdzie przetaczany jest fakt, że podczas tego śniadania Sobczakowie gościli wielką łódzką aktorkę teatralną oraz jej młodego, przystojnego syna, który był lekarzem. Ludzie ci jednak nie mieli nic wspólnego z dalszymi wydarzeniami. Następnego dnia, około 13:30, rodzice wraz z siostrą Magdy wyjechali z domu, aby spędzić ten dzień w Warszawie. Magda poszła na balkon, aby opalić się trochę przed harcerską wycieczką. Jak już zostało wspomniane, w tych dniach było bardzo gorąco, temperatura sięgała gdzieniegdzie nawet 27 stopni. Kiedy miała już dość kąpieli słonecznych, wróciła do swego chłodnego pokoju, położyła się na łóżku i wzięła do ręki Lalkę Prusa, którą niedawno zaczęła. Mieli ją omawiać po świętach na polskim. Była właśnie na IX rozdziale pt. Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów. Niezwykłym zbiegiem okoliczności Prus opisywał okres Wielkanocny.

Zasłony były jeszcze zasłonięte i tylko szarawe światło wpadało do mieszkania. Ania dostrzegła zarysy zastawy na stole i wielkanocnych potraw. Rozpoznała szynkę, chleb, jajko, wazę, w której z pewnością stygł żurek. Kiedy zrobiła krok do przodu, coś gruchnęło pod jej stopą obutą w solidne, skórzanie pionierki. Ania wystraszyła się i cofnęła. Na podłodze leżał potłuczony wazon. Poczuła nagle tępy ból w klatce, jak gdyby ktoś położył na niej coś ciężkiego, z trudem łapała oddech, a serce zdawało się chcieć jej wyrwać się z piersi. Wtedy też dostrzegła przewrócone krzesło, a obok niego Magdę, która leżała bez ruchu, przykryta poduszką.

Kim była Magdalena Sobczak?

Z opowieści osób, które ją znały, wyłania się obraz dziewczyny mądrej, oczytanej, dobrze się uczącej. Była też sympatyczna i, choć pochodziła z dość majętnej rodziny, nie okazywała wyższości wobec swoich rówieśników. Tak samo jak inni chodziła w cerowanym szkolnym fartuszku, wraz z innymi jadła obiady w szkolnej stołówce i dzieliła twardą ziemię w namiocie na obozach harcerskich.

Wspomniałem o majątku rodzinnym Sobczaków. Ojciec Magdaleny, Stanisław, był właścicielem zakładu cukierniczego, w którym produkował czekoladki, cukierki, ciągutki i mnóstwo innych słodkich frykasów, którymi zajadała się cała Łódź. O majątku rodziny stanowić może choćby fakt, że Stanisław był właścicielem czerwonej Warszawy 201, która była wtedy autem luksusowym i dostępnym tylko dla wybranych.

Z obowiązku dziennikarskiego dodam jeszcze, że małżonka zajmowała się domem, a starsza córka pracowała w jednym z łódzkich urzędów.

Zrekonstruujmy jednak ostatnie chwile Magdy.

21 kwietnia Magdalena poszła ze swą przyjaciółką Anią do klasycystycznego kościoła pw. Zesłania Ducha Świętego z koszyczkami, w których niosły chleb, jajka, sól, ale także kawałek szynki, białą kiełbasę, chrzan, babkę wielkanocną i baranka z masła. Koszyczki były udekorowane gałązkami borówek i baziami, uściełane koronkową serwetką, a rączki przyozdobione były kolorowymi wstążeczkami. Po poświęceniu pokarmu dziewczyny rozstały się przy alei Leona Schillera, gdzie pożegnały się do wtorku, kiedy to miały wyjechać na harcerską wycieczkę do pobliskich lasów.

– Zadzwoń do mnie, proszę we wtorek o 7:00 rano i przypomnij mi, bym zabrała aparat, bo na pewno zapomnę – poprosiła Magda Anię.

Ania obiecała zadzwonić.

Porankiem nazajutrz, 22 kwietnia 1962 roku, w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, rodzina Sobczaków zasiadła do wielkanocnego śniadania. Niewarty odnotowania, a jednak gdzieniegdzie przetaczany jest fakt, że podczas tego śniadania Sobczakowie gościli wielką łódzką aktorkę teatralną oraz jej młodego, przystojnego syna, który był lekarzem. Ludzie ci jednak nie mieli nic wspólnego z dalszymi wydarzeniami.

Następnego dnia, około 13:30, rodzice wraz z siostrą Magdy wyjechali z domu, aby spędzić ten dzień w Warszawie. Magda poszła na balkon, aby opalić się trochę przed harcerską wycieczką. Jak już zostało wspomniane, w tych dniach było bardzo gorąco, temperatura sięgała gdzieniegdzie nawet 27 stopni. Kiedy miała już dość kąpieli słonecznych, wróciła do swego chłodnego pokoju, położyła się na łóżku i wzięła do ręki Lalkę Prusa, którą niedawno zaczęła. Mieli ją omawiać po świętach na polskim. Była właśnie na IX rozdziale pt. Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów. Niezwykłym zbiegiem okoliczności Prus opisywał okres Wielkanocny.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie