Stan Wyjątkowy

"Stan Wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Beata Lubecka i Kamil Dziubka dyskutować będą o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i Newsweeka zapewnią słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulisów polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.


Odcinki od najnowszych:

Błazny Putina ośmieszyły Dudę. Kaczyński traci władzę na Śląsku. PiS brzydzi się rakiet z Niemiec #OnetAudio
2022-11-26 16:35:59

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. W sumie moglibyśmy sobie nieco podworować z Andrzeja Dudy. Oto pan prezydent stał się najlepszy na świecie przynajmniej w jednej dyscyplinie. Jest otóż jedynym liderem państwa, który dwa razy dał się nabrać rosyjskim trollom o barwnych ksywkach Vovan oraz Lexus. Bliscy Kremlowi nabieracze wyspecjalizowali się w wydzwanianiu do światowych liderów i podawaniu się za innych światowych liderów. Tak na to patrząc, prezydent powinien się poczuć doceniony — jest tak ważny, że już dwa razy postanowili ośmieszyć właśnie jego. Do pierwszej wtopy doszło 2 lata temu, kiedy zadzwonili do Dudy, podając się za sekretarza generalnego ONZ. To była niezła beka — tamten „António Manuel de Oliveira Guterres” opowiadał Dudzie, że zadzwonił do niego Rafał Trzaskowski i przekonywał, że to on wygrał wybory prezydenckie w 2020 r. Naprawdę, można było boki zrywać. Teraz było mniej śmiesznie — Vovan oraz Lexus wydzwonili prezydenta Dudę udając „Emmanuela Macrona” w absolutnie strategicznym politycznie i militarnie momencie: w nocy z 15 na 16 listopada, kilka godzin po tym, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie spadł pocisk ze Wschodu, zabijając dwóch mężczyzn. Podczas gdy władza była tamtej nocy wyjątkowo oszczędna w komunikatach dla społeczeństwa, to Duda był wobec „Macrona” wyjątkowo wylewny — dzięki czemu Kreml szybko się dowiedział, jaka jest ocena sytuacji ze strony polskich władz. Prezydenta nie zaalarmował ani wschodni akcent „Macrona” ani jego antyukraińskie uwagi. Oświadczenie Kancelarii Prezydenta, wydane po ujawnieniu przez trolli nagrania, przekonuje, że: „W trakcie połączenia Prezydent Andrzej Duda zorientował się po nietypowym sposobie prowadzenia rozmowy przez rozmówcę, że mogło dojść do próby oszustwa i zakończył rozmowę“. To bzdura — twórcy „Stanu Wyjątkowego” prezentują obszerne fragmenty nagrania, zwracając uwagę, że Duda wcale gwałtownie nie zakończył rozmowy. Co więcej — wylewnie się z „Emmanuelem” pożegnał. Zresztą dwa lata temu, gdy „Guterres” dopytywał go, czy Polska odbierze Ukrainie Lwów, prezydent z całą powagą oświadczył: „Nie ma o tym dyskusji w Polsce. Teraz to część Ukrainy”. A to dowodzi, że wtedy także nie zdawał sobie sprawy, że został nabrany. Widać zatem wyraźnie, że przez 2 lata ani Kancelaria Prezydenta, ani prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego nie wyciągnęły żadnych wniosków z tamtej wtopy i nie stworzyły szczelnego systemu komunikacji z sojusznikami. Rosjanie pokazali, że nawet w krytycznym momencie potrafią zagrać Dudzie i naszym służbom na nosie. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — obserwowali już niejedną prezydenturę. Co do zasady, przez te 3 trzy dekady nie było ani jednej sprawnie funkcjonującej Kancelarii Prezydenta. Ale nawet na tle marnych kancelarii Wałęsy, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego, otoczenie obecnego prezydenta bije rekordy wpadek. Kolejny przykład z minionych dni. Kilka dni po uderzeniu ukraińskiej rakiety w Przewodowie niemiecka minister obrony Christine Lambrecht zadeklarowała, że Berlin może przysłać do Polski swe antyrakiety Patriot do pomocy w ochronie naszego nieba. I zaczął się kontredans. Szef gabinetu Dudy Paweł Szrot — rozmiłowany w medialnym brylowaniu i kancelaryjnym zamordyzmie — oznajmił, że to świetny pomysł. „Stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy jest tutaj najzupełniej precyzyjne. Te rakiety powinny bronić polskiego terytorium i polskich obywateli” — stwierdził. Kilka godzin później Duda oznajmił jednak, że „z wojskowego punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby, te rakiety znajdowały się na terytorium Ukrainy”. W sumie ten zgrzyt między prezydentem a szefem jego własnego gabinetu potwierdza, że — choć nie ma żadnych kontaktów między Pałacem Prezydenckim a prezesem Kaczyńskim — Duda i jego ekipa mentalnie tkwią po uszy w PiS. Wszak w samym PiS wcześniej doszło do podobnych rozdźwięków. Dzień po niemieckiej propozycji minister obrony Mariusz Błaszczak najpierw podniecony wydzwaniał do Berlina i ogłaszał, że chętnie przyjmie pomoc. Tyle, że szybko dostał po łapkach od prezesa. Wystarczyło, że Kaczyński wygłosił „swoje prywatne zdanie”, że niemieckie Patrioty powinny trafić na Ukrainę — i Błaszczak natychmiast strzelił obcasami. Biedny Błaszczak nie zrozumiał, że przyjmowanie niemieckich antyrakiet wraz z niemiecką obsługą nie wpisuje się w wyborczy scenariusz Kaczyńskiego, w którym Niemcy są IV Rzeszą, inspirują Unię do ataków na Polskę oraz winne są nam reparacje. O mały włos Błaszczak uczyniłby z PiS partię niemiecką — a w scenariuszu Kaczyńskiego partia niemiecka to opozycja. To robienie cyrku wokół bezpieczeństwa — wszak wszyscy uczestnicy tej dyskusji wiedzą, że żadne Patrioty nie trafią na Ukrainę. To po prostu politycznie i militarnie niemożliwe. Po pierwsze, to strategiczna broń NATO — bez zgody Amerykanów nie trafi poza granice sojuszu. Po wtóre, Ukraińcy nie znają tego sprzętu, a przeszkolenie zajęłoby wiele miesięcy. A więc — to po trzecie — kto miałby przez ten czas obsługiwać Patrioty? Niemcy? Polacy? To byłoby włączenie się NATO w wojnę. Jednym słowem — Kaczyński wie, że Patrioty z Niemiec mogły trafić do Polski lub nigdzie. Prezes zdecydował, że — ze względu na zimną wojnę z Berlinem — nie chce niemieckiej broni w Polsce, udając jednocześnie, że chodzi mu o Ukrainę. Tak czy inaczej — my się cieszymy, że jest prezes. Bez niego Błaszczak nie wiedziałby, co ma myśleć. I nie tylko on. Wiceminister finansów Artur Soboń oznajmił właśnie, że Kaczyński zna się lepiej na finansach od szefowej resortu finansów. Prosta, gienij — jak powiedzieliby Vovan i Lexus, gdyby się do prezesa dodzwonili.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.
W sumie moglibyśmy sobie nieco podworować z Andrzeja Dudy. Oto pan prezydent stał się najlepszy na świecie przynajmniej w jednej dyscyplinie. Jest otóż jedynym liderem państwa, który dwa razy dał się nabrać rosyjskim trollom o barwnych ksywkach Vovan oraz Lexus. Bliscy Kremlowi nabieracze wyspecjalizowali się w wydzwanianiu do światowych liderów i podawaniu się za innych światowych liderów. Tak na to patrząc, prezydent powinien się poczuć doceniony — jest tak ważny, że już dwa razy postanowili ośmieszyć właśnie jego.
Do pierwszej wtopy doszło 2 lata temu, kiedy zadzwonili do Dudy, podając się za sekretarza generalnego ONZ. To była niezła beka — tamten „António Manuel de Oliveira Guterres” opowiadał Dudzie, że zadzwonił do niego Rafał Trzaskowski i przekonywał, że to on wygrał wybory prezydenckie w 2020 r. Naprawdę, można było boki zrywać.
Teraz było mniej śmiesznie — Vovan oraz Lexus wydzwonili prezydenta Dudę udając „Emmanuela Macrona” w absolutnie strategicznym politycznie i militarnie momencie: w nocy z 15 na 16 listopada, kilka godzin po tym, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie spadł pocisk ze Wschodu, zabijając dwóch mężczyzn. Podczas gdy władza była tamtej nocy wyjątkowo oszczędna w komunikatach dla społeczeństwa, to Duda był wobec „Macrona” wyjątkowo wylewny — dzięki czemu Kreml szybko się dowiedział, jaka jest ocena sytuacji ze strony polskich władz. Prezydenta nie zaalarmował ani wschodni akcent „Macrona” ani jego antyukraińskie uwagi.
Oświadczenie Kancelarii Prezydenta, wydane po ujawnieniu przez trolli nagrania, przekonuje, że: „W trakcie połączenia Prezydent Andrzej Duda zorientował się po nietypowym sposobie prowadzenia rozmowy przez rozmówcę, że mogło dojść do próby oszustwa i zakończył rozmowę“.
To bzdura — twórcy „Stanu Wyjątkowego” prezentują obszerne fragmenty nagrania, zwracając uwagę, że Duda wcale gwałtownie nie zakończył rozmowy. Co więcej — wylewnie się z „Emmanuelem” pożegnał. Zresztą dwa lata temu, gdy „Guterres” dopytywał go, czy Polska odbierze Ukrainie Lwów, prezydent z całą powagą oświadczył: „Nie ma o tym dyskusji w Polsce. Teraz to część Ukrainy”. A to dowodzi, że wtedy także nie zdawał sobie sprawy, że został nabrany.
Widać zatem wyraźnie, że przez 2 lata ani Kancelaria Prezydenta, ani prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego nie wyciągnęły żadnych wniosków z tamtej wtopy i nie stworzyły szczelnego systemu komunikacji z sojusznikami. Rosjanie pokazali, że nawet w krytycznym momencie potrafią zagrać Dudzie i naszym służbom na nosie.
Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — obserwowali już niejedną prezydenturę. Co do zasady, przez te 3 trzy dekady nie było ani jednej sprawnie funkcjonującej Kancelarii Prezydenta. Ale nawet na tle marnych kancelarii Wałęsy, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego, otoczenie obecnego prezydenta bije rekordy wpadek.
Kolejny przykład z minionych dni. Kilka dni po uderzeniu ukraińskiej rakiety w Przewodowie niemiecka minister obrony Christine Lambrecht zadeklarowała, że Berlin może przysłać do Polski swe antyrakiety Patriot do pomocy w ochronie naszego nieba.
I zaczął się kontredans. Szef gabinetu Dudy Paweł Szrot — rozmiłowany w medialnym brylowaniu i kancelaryjnym zamordyzmie — oznajmił, że to świetny pomysł. „Stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy jest tutaj najzupełniej precyzyjne. Te rakiety powinny bronić polskiego terytorium i polskich obywateli” — stwierdził. Kilka godzin później Duda oznajmił jednak, że „z wojskowego punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby, te rakiety znajdowały się na terytorium Ukrainy”.
W sumie ten zgrzyt między prezydentem a szefem jego własnego gabinetu potwierdza, że — choć nie ma żadnych kontaktów między Pałacem Prezydenckim a prezesem Kaczyńskim — Duda i jego ekipa mentalnie tkwią po uszy w PiS. Wszak w samym PiS wcześniej doszło do podobnych rozdźwięków. Dzień po niemieckiej propozycji minister obrony Mariusz Błaszczak najpierw podniecony wydzwaniał do Berlina i ogłaszał, że chętnie przyjmie pomoc. Tyle, że szybko dostał po łapkach od prezesa. Wystarczyło, że Kaczyński wygłosił „swoje prywatne zdanie”, że niemieckie Patrioty powinny trafić na Ukrainę — i Błaszczak natychmiast strzelił obcasami.
Biedny Błaszczak nie zrozumiał, że przyjmowanie niemieckich antyrakiet wraz z niemiecką obsługą nie wpisuje się w wyborczy scenariusz Kaczyńskiego, w którym Niemcy są IV Rzeszą, inspirują Unię do ataków na Polskę oraz winne są nam reparacje. O mały włos Błaszczak uczyniłby z PiS partię niemiecką — a w scenariuszu Kaczyńskiego partia niemiecka to opozycja.
To robienie cyrku wokół bezpieczeństwa — wszak wszyscy uczestnicy tej dyskusji wiedzą, że żadne Patrioty nie trafią na Ukrainę. To po prostu politycznie i militarnie niemożliwe. Po pierwsze, to strategiczna broń NATO — bez zgody Amerykanów nie trafi poza granice sojuszu. Po wtóre, Ukraińcy nie znają tego sprzętu, a przeszkolenie zajęłoby wiele miesięcy. A więc — to po trzecie — kto miałby przez ten czas obsługiwać Patrioty? Niemcy? Polacy? To byłoby włączenie się NATO w wojnę.
Jednym słowem — Kaczyński wie, że Patrioty z Niemiec mogły trafić do Polski lub nigdzie. Prezes zdecydował, że — ze względu na zimną wojnę z Berlinem — nie chce niemieckiej broni w Polsce, udając jednocześnie, że chodzi mu o Ukrainę. Tak czy inaczej — my się cieszymy, że jest prezes. Bez niego Błaszczak nie wiedziałby, co ma myśleć. I nie tylko on. Wiceminister finansów Artur Soboń oznajmił właśnie, że Kaczyński zna się lepiej na finansach od szefowej resortu finansów.
Prosta, gienij — jak powiedzieliby Vovan i Lexus, gdyby się do prezesa dodzwonili.

Tajemnice rakietowego wypadku. Kaczyński upokarza Dudę. W Konfederacji wojna o kasę #OnetAudio
2022-11-19 17:34:49

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. „Stan Wyjątkowy”. Tajemnice rakietowego wypadku. Kaczyński upokarza Dudę. W Konfederacji wojna o kasęJeśli wierzyć premierowi, to rząd od dawna ma wypracowane scenariusze na wypadek, gdyby wojna w Ukrainie zagroziła Polsce. Jak to mówi Mateusz Morawiecki? „Dysponujemy przynajmniej siedmioma bazowymi scenariuszami ataku hybrydowego”. Twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzej Stankiewicz (ONET) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) zachodzą w głowę, z którym z owych scenariuszy mieliśmy do czynienia, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie — zaledwie kilka kilometrów od granicy z Ukrainą — spadły i wybuchły szczątki rakiety. I dochodzimy do wniosku, że z żadnym — bo nie jesteśmy w stanie założyć, że rząd postępował według opracowanych wcześniej scenariuszy, gdy przypadkowa rakieta ze Wschodu zabiła dwie osoby. Najgorsze i najbardziej destrukcyjne było rządowe milczenie. Od momentu tragedii przez ponad 8 długich godzin ani rząd ani prezydent — o naczelniku państwa nie wspominając — nie przekazywali właściwie żadnych informacji. Jednocześnie sekwencja działań podejmowanych przez władzę wyglądała tak, jakby to Rosjanie wystrzelili rakietę w kierunku Polski i to w dodatku celowo. Wiadomo, czym to grozi. Odtwórzmy tę wyglądającą groźnie sekwencję zdarzeń z wtorkowego wieczoru. Do wypadku dochodzi ok 15.40. Z pierwszych wiadomości wynikało, że doszło do wybuchu ciągnika, który wjechał na wagę na terenie suszarni zbóż. Ale godzinę później już rząd wie, że sprawa jest poważniejsza, bo ma informacje od wojska i służb ratunkowych. My jako obywatele oficjalnie nie wiemy nic. Przed 18.00 premier zwołuje w trybie pilnym rządowy Komitet Rady Ministrów do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych. Godzinę później „w związku z zaistniałą sytuacją kryzysową” — wciąż nie wiadomo, jaką — premier w porozumieniu z prezydentem zarządzają naradę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. „Apeluję, aby nie publikować niepotwierdzonych informacji” — mówi rzecznik rządu Piotr Müller. Nie wiadomo, o jakie informacje chodzi, bo niczego jednocześnie nie mówi. O 19.41 minister obrony Łotwy pisze na Twitterze: „Zbrodniczy rosyjski reżim wystrzelił rakiety, które wycelowały nie tylko w ukraińskich cywilów, ale także wylądowały na terytorium NATO w Polsce. Łotwa w pełni stoi po stronie polskich przyjaciół i potępia tę zbrodnię“. Wydarzenia przyspieszają. Przed 20.00 agencja Associated Press donosi: „Wysoki urzędnik amerykańskiego wywiadu twierdzi, że rosyjskie rakiety doleciały do Polski, zabijając 2 osoby”. Godzinę później stacja telewizyjna NBC dodaje: „Amerykański urzędnik mówi, że nie jest jeszcze jasne, czy rosyjski pocisk trafił w Polskę celowo czy przypadkowo”. Po 21.00 polskiego czasu odzywa się prezydent Ukrainy. „Rosyjskie rakiety uderzyły w Polskę. Wystrzelili rakiety na terytorium NATO. To jest rosyjski atak rakietowy na bezpieczeństwo zbiorowe! To jest bardzo znacząca eskalacja. Musimy działać” — wzywa Wołodymyr Zełenski. Po 22.00 rzecznik rządu przyznaje po raz pierwszy: „Dzisiaj doszło do eksplozji, która doprowadziła do śmierci 2 obywateli. Służby wyjaśniają okoliczności. Podwyższono gotowość niektórych jednostek na terenie naszego kraju. Sprawdzamy, czy pojawiają się przesłanki, aby uruchomić art. 4. NATO”. Ów paragraf dotyczy sytuacji, gdy zagrożony sojusznik prosi o konsultacje wewnątrz NATO — czyli Polska czuje się zagrożona. A jednocześnie wciąż oficjalnie ani słowa o rakiecie i wybuchu — choć nieoficjalne informacje już są w mediach, a plotki plenią się w Internecie. Po 22.30 Andrzej Duda rozmawia z prezydentem USA Joe Bidenem — to jasny dowód, że sytuacja jest poważna. A kilkanaście minut później agencja Reuters podaje, że ambasadorowie NATO spotkają się w trybie pilnym na prośbę Polski. W dodatku po północy polski MSZ podaje, że „na terenie wsi Przewodów spadł pocisk produkcji rosyjskiej, w wyniku czego śmierć poniosło dwóch obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. W związku z tym zdarzeniem minister spraw zagranicznych prof. Zbigniew Rau wezwał ambasadora Federacji Rosyjskiej do MSZ z żądaniem niezwłocznego przekazania szczegółowych wyjaśnień“. Wezwanie ambasadora to kolejny sygnał, że Polska obwinia Rosję. Trudno to było odebrać inaczej, jak przygotowanie do zbrojnej odpowiedzi. Konfrontacja NATO i Rosji? Naprawdę, było się czego bać. Dopiero w nocy rząd i prezydent zaczęli przebąkiwać, że nie wiadomo, kto wystrzelił rakietę. Że to ukraińska antyrakieta, która przypadkowo spadła na terenie Polski, przyznali dopiero następnego dnia. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” rozumieją, że rząd bał się podawania niepotwierdzonych informacji. Tyle, że — po pierwsze — od wojska, służb i sojuszników wiedział bardzo szybko, że rakieta została wystrzelona z terenu Ukrainy. Po wtóre — nikt nie oczekiwał jednoznacznego wskazania winnych. Po prostu zabrakło informacji o tym, że nie chodzi o wybuch ciągnika, tylko rakiety. I że — co rząd także wiedział — był to wypadek, a nie atak. Bez takich zapewnień cała sekwencja wydarzeń po wybuchu wyglądała na przygotowanie do starcia z Rosją. A to groziło paniką.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.
„Stan Wyjątkowy”. Tajemnice rakietowego wypadku. Kaczyński upokarza Dudę. W Konfederacji wojna o kasęJeśli wierzyć premierowi, to rząd od dawna ma wypracowane scenariusze na wypadek, gdyby wojna w Ukrainie zagroziła Polsce. Jak to mówi Mateusz Morawiecki? „Dysponujemy przynajmniej siedmioma bazowymi scenariuszami ataku hybrydowego”.
Twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzej Stankiewicz (ONET) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) zachodzą w głowę, z którym z owych scenariuszy mieliśmy do czynienia, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie — zaledwie kilka kilometrów od granicy z Ukrainą — spadły i wybuchły szczątki rakiety. I dochodzimy do wniosku, że z żadnym — bo nie jesteśmy w stanie założyć, że rząd postępował według opracowanych wcześniej scenariuszy, gdy przypadkowa rakieta ze Wschodu zabiła dwie osoby.
Najgorsze i najbardziej destrukcyjne było rządowe milczenie. Od momentu tragedii przez ponad 8 długich godzin ani rząd ani prezydent — o naczelniku państwa nie wspominając — nie przekazywali właściwie żadnych informacji. Jednocześnie sekwencja działań podejmowanych przez władzę wyglądała tak, jakby to Rosjanie wystrzelili rakietę w kierunku Polski i to w dodatku celowo. Wiadomo, czym to grozi.
Odtwórzmy tę wyglądającą groźnie sekwencję zdarzeń z wtorkowego wieczoru. Do wypadku dochodzi ok 15.40. Z pierwszych wiadomości wynikało, że doszło do wybuchu ciągnika, który wjechał na wagę na terenie suszarni zbóż. Ale godzinę później już rząd wie, że sprawa jest poważniejsza, bo ma informacje od wojska i służb ratunkowych. My jako obywatele oficjalnie nie wiemy nic.
Przed 18.00 premier zwołuje w trybie pilnym rządowy Komitet Rady Ministrów do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych. Godzinę później „w związku z zaistniałą sytuacją kryzysową” — wciąż nie wiadomo, jaką — premier w porozumieniu z prezydentem zarządzają naradę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. „Apeluję, aby nie publikować niepotwierdzonych informacji” — mówi rzecznik rządu Piotr Müller. Nie wiadomo, o jakie informacje chodzi, bo niczego jednocześnie nie mówi.
O 19.41 minister obrony Łotwy pisze na Twitterze: „Zbrodniczy rosyjski reżim wystrzelił rakiety, które wycelowały nie tylko w ukraińskich cywilów, ale także wylądowały na terytorium NATO w Polsce. Łotwa w pełni stoi po stronie polskich przyjaciół i potępia tę zbrodnię“. Wydarzenia przyspieszają. Przed 20.00 agencja Associated Press donosi: „Wysoki urzędnik amerykańskiego wywiadu twierdzi, że rosyjskie rakiety doleciały do Polski, zabijając 2 osoby”.
Godzinę później stacja telewizyjna NBC dodaje: „Amerykański urzędnik mówi, że nie jest jeszcze jasne, czy rosyjski pocisk trafił w Polskę celowo czy przypadkowo”. Po 21.00 polskiego czasu odzywa się prezydent Ukrainy. „Rosyjskie rakiety uderzyły w Polskę. Wystrzelili rakiety na terytorium NATO. To jest rosyjski atak rakietowy na bezpieczeństwo zbiorowe! To jest bardzo znacząca eskalacja. Musimy działać” — wzywa Wołodymyr Zełenski.
Po 22.00 rzecznik rządu przyznaje po raz pierwszy: „Dzisiaj doszło do eksplozji, która doprowadziła do śmierci 2 obywateli. Służby wyjaśniają okoliczności. Podwyższono gotowość niektórych jednostek na terenie naszego kraju. Sprawdzamy, czy pojawiają się przesłanki, aby uruchomić art. 4. NATO”. Ów paragraf dotyczy sytuacji, gdy zagrożony sojusznik prosi o konsultacje wewnątrz NATO — czyli Polska czuje się zagrożona. A jednocześnie wciąż oficjalnie ani słowa o rakiecie i wybuchu — choć nieoficjalne informacje już są w mediach, a plotki plenią się w Internecie.
Po 22.30 Andrzej Duda rozmawia z prezydentem USA Joe Bidenem — to jasny dowód, że sytuacja jest poważna. A kilkanaście minut później agencja Reuters podaje, że ambasadorowie NATO spotkają się w trybie pilnym na prośbę Polski. W dodatku po północy polski MSZ podaje, że „na terenie wsi Przewodów spadł pocisk produkcji rosyjskiej, w wyniku czego śmierć poniosło dwóch obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. W związku z tym zdarzeniem minister spraw zagranicznych prof. Zbigniew Rau wezwał ambasadora Federacji Rosyjskiej do MSZ z żądaniem niezwłocznego przekazania szczegółowych wyjaśnień“. Wezwanie ambasadora to kolejny sygnał, że Polska obwinia Rosję.
Trudno to było odebrać inaczej, jak przygotowanie do zbrojnej odpowiedzi. Konfrontacja NATO i Rosji? Naprawdę, było się czego bać.
Dopiero w nocy rząd i prezydent zaczęli przebąkiwać, że nie wiadomo, kto wystrzelił rakietę. Że to ukraińska antyrakieta, która przypadkowo spadła na terenie Polski, przyznali dopiero następnego dnia.
Twórcy „Stanu Wyjątkowego” rozumieją, że rząd bał się podawania niepotwierdzonych informacji. Tyle, że — po pierwsze — od wojska, służb i sojuszników wiedział bardzo szybko, że rakieta została wystrzelona z terenu Ukrainy. Po wtóre — nikt nie oczekiwał jednoznacznego wskazania winnych. Po prostu zabrakło informacji o tym, że nie chodzi o wybuch ciągnika, tylko rakiety. I że — co rząd także wiedział — był to wypadek, a nie atak. Bez takich zapewnień cała sekwencja wydarzeń po wybuchu wyglądała na przygotowanie do starcia z Rosją. A to groziło paniką.

Kaczyński ekspertem od dawania w szyję. Czarnek przelewa miliony Dworczykowi. Komuniści skryci w PiS #OnetAudio
2022-11-12 15:00:00

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Powiedzmy to sobie wprost: prezesowi się ulało. Przez lata dumnie wypinał pierś, przekonując, że to on osobiście wymyślił program 500 Plus, który miał doprowadzić do masowych, chcianych ciąż i narodzin setek tysięcy nowych Polaków. Okazało się, że nic z tego. Po kilkuletniej poprawie demograficzne wskaźniki znów spadły do poziomu z 2016 r., gdy Ojciec Narodu zarządził wprowadzenie 500 Plus. W tej sytuacji twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Renata Grochal („Newsweek”) — starają się wytłumaczyć frustrację, rozgoryczenie, czy wręcz zgorzknienie prezesa, który podczas gospodarskiej wizyty na gościnnej ziemi ełckiej zaatakował Polki za to, że nie rodzą dzieci. „Dzieci najmniej w Polsce jest w Warszawie, więc to nie jest kwestia wyłącznie ekonomiczna, ale też pewnego nastawienia ludzi, a w szczególności pań. Bo to kobiety rodzą dzieci, chociaż teraz już nie wiadomo...” — przy okazji półżartem wrzucił swą ulubioną aluzję do LGBT. Dalej już był śmiertelnie poważny. „Jak do 25. roku życia daje w szyję, to nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach” — stwierdził. Jednym słowem niedobrze, że młode Polki mieszkają w miastach, gdzie za dużo piją, przez co nie zajmują się „tymi sprawami” — co winny robić dla dobra Polski, rzecz jasna. Przyznajemy: wytłumaczenie prezesowskich teorii przychodzi nam z dużym trudem. Bo prezes — w swym unikatowym, prezesowskim stylu — kompletnie pokiełbasił wszystko ze wszystkim. I, niestety, sam w to najpewniej wierzy. Smuci nas jedno. Jeśli prezes naprawdę uważa, że Polki nie rodzą dzieci, bo żyją w dużych miastach, gdzie za dużo chlają — to nie ma co oczekiwać szybkiej poprawy sytuacji. Wszak Kaczyński to państwo. A skoro Kaczyński nie ogarnia, to państwo też nic nie rozumie. Dzieci z tego nie będzie. „Stan Wyjątkowy” na trzeźwo i na chłodno rozprawia się z rozrodczo-alkoholowymi eposami Kaczyńskiego. W miastach — także w Warszawie — rodzi się więcej dzieci niż wynosi średnia krajowa. Zagrożeniem dla demografii nie jest picie kobiet, tylko ich obawa o byt, pracę i kłopoty z zakupem mieszkania — wszystko to wpływa na odwlekanie decyzji o „tych sprawach”. Sam prezes przyznaje podczas kolejnych gospodarskich wizyt, że inny z jego światłych projektów jako Ojca Narodu — czyli „Mieszkanie Plus” — skończył się efektownym fiaskiem. Raz snuje gawędę, że to wina deweloperów, którzy dzielnym rycerzom demografii z PiS rzucali kłody pod nogi. Innym razem półgębkiem gwarzy jednak, że to jego poddani z rządu pokłócili się o sakiewkę, czyli nie chcieli oddać państwowej ziemi pod budowę tanich mieszkań. „Stan Wyjątkowy” przychyla się do tej drugiej wersji. Zwracamy przy okazji uwagę, że wedle klasyków komunizmu — do których prezes odwołuje się zdumiewająco często — kluczowe są kadry. Naszym zdaniem Kaczyński popełnił koszmarny błąd, powierzając program budowy mieszkań ministrowi infrastruktury Andrzejowi Adamczykowi, który w otoczeniu premiera zbiera umiarkowane oceny. „Takiej tępoty, połączonej z niekompetencją, bezinteresownym szkodnictwem lub zawiścią, zakłamaniem i zwykłym łajdactwem dawno nie widziałem” — pisał w mailu do premiera Michał Dworczyk, gdy był szefem jego kancelarii. Pan Michał posadę za zbyt wylewne recenzowanie kolegów stracił. Ale zapewne zgodziłby się z twórcami „Stanu Wyjątkowego”, że znacznie lepszym ministrem od mieszkań, siedzib i lokali byłby Przemysław Czarnek, dziś ideologiczny konkwistador w edukacji. Otóż Czarnek właśnie lekką ręką rozdał grubo ponad 100 mln, z czego niemal wszystko trafiło do ludzi i organizacji wprost związanych z PiS, samym Czarnkiem, jego Lublinem i jego Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Polećmy eufemizmami. Pieniądze trafiły m.in. do fundacji związanych z europosłem PiS, byłą posłanką PiS, senatorem PiS oraz skazanym nieprawomocnie byłym poseł PiS. Czarnkowe dotacje rozdysponowali fachowcy z Rydzykowej telewizji „Trwam”, ultrakonserwatywni matadorzy z Ordo Iuris, a także byli szefowie sztabów wyborczych PiS. Wśród beneficjentów jest fundacja „Polska Wielki Projekt”, czyli organizacja założona przez ludzi z wierchuszki PiS, na której czele stoi publicysta Grzegorz Górny. Rok temu w prorządowym portalu życzliwie pisał on o ofercie ideologicznej współpracy, jaką dla europejskiej prawicy miał Władimir Putin („adresatami przesłania Putina są nie tylko ludzie o poglądach prawicowych czy konserwatywnych, lecz także osoby prezentujące zdrowy rozsądek” — przekonywał). Ale na liście wypłat jest także fundacja „Wolność i Demokracja” założona przez Dworczyka. Obie pozarządowe, choć prorządowe organizacje dostały po 5 mln. W czasach szkolnej biedy Czarnek dał im pieniądze z dziurawej edukacyjnej sakwy po to, by kupiły sobie siedziby. To się dopiero nazywa „Mieszkanie Plus” — liczymy, że chociaż dzieci od tego przybędzie.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.

Powiedzmy to sobie wprost: prezesowi się ulało. Przez lata dumnie wypinał pierś, przekonując, że to on osobiście wymyślił program 500 Plus, który miał doprowadzić do masowych, chcianych ciąż i narodzin setek tysięcy nowych Polaków. Okazało się, że nic z tego. Po kilkuletniej poprawie demograficzne wskaźniki znów spadły do poziomu z 2016 r., gdy Ojciec Narodu zarządził wprowadzenie 500 Plus. W tej sytuacji twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Renata Grochal („Newsweek”) — starają się wytłumaczyć frustrację, rozgoryczenie, czy wręcz zgorzknienie prezesa, który podczas gospodarskiej wizyty na gościnnej ziemi ełckiej zaatakował Polki za to, że nie rodzą dzieci. „Dzieci najmniej w Polsce jest w Warszawie, więc to nie jest kwestia wyłącznie ekonomiczna, ale też pewnego nastawienia ludzi, a w szczególności pań. Bo to kobiety rodzą dzieci, chociaż teraz już nie wiadomo...” — przy okazji półżartem wrzucił swą ulubioną aluzję do LGBT. Dalej już był śmiertelnie poważny. „Jak do 25. roku życia daje w szyję, to nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach” — stwierdził. Jednym słowem niedobrze, że młode Polki mieszkają w miastach, gdzie za dużo piją, przez co nie zajmują się „tymi sprawami” — co winny robić dla dobra Polski, rzecz jasna. Przyznajemy: wytłumaczenie prezesowskich teorii przychodzi nam z dużym trudem. Bo prezes — w swym unikatowym, prezesowskim stylu — kompletnie pokiełbasił wszystko ze wszystkim. I, niestety, sam w to najpewniej wierzy. Smuci nas jedno. Jeśli prezes naprawdę uważa, że Polki nie rodzą dzieci, bo żyją w dużych miastach, gdzie za dużo chlają — to nie ma co oczekiwać szybkiej poprawy sytuacji. Wszak Kaczyński to państwo. A skoro Kaczyński nie ogarnia, to państwo też nic nie rozumie. Dzieci z tego nie będzie. „Stan Wyjątkowy” na trzeźwo i na chłodno rozprawia się z rozrodczo-alkoholowymi eposami Kaczyńskiego. W miastach — także w Warszawie — rodzi się więcej dzieci niż wynosi średnia krajowa. Zagrożeniem dla demografii nie jest picie kobiet, tylko ich obawa o byt, pracę i kłopoty z zakupem mieszkania — wszystko to wpływa na odwlekanie decyzji o „tych sprawach”. Sam prezes przyznaje podczas kolejnych gospodarskich wizyt, że inny z jego światłych projektów jako Ojca Narodu — czyli „Mieszkanie Plus” — skończył się efektownym fiaskiem. Raz snuje gawędę, że to wina deweloperów, którzy dzielnym rycerzom demografii z PiS rzucali kłody pod nogi. Innym razem półgębkiem gwarzy jednak, że to jego poddani z rządu pokłócili się o sakiewkę, czyli nie chcieli oddać państwowej ziemi pod budowę tanich mieszkań. „Stan Wyjątkowy” przychyla się do tej drugiej wersji. Zwracamy przy okazji uwagę, że wedle klasyków komunizmu — do których prezes odwołuje się zdumiewająco często — kluczowe są kadry. Naszym zdaniem Kaczyński popełnił koszmarny błąd, powierzając program budowy mieszkań ministrowi infrastruktury Andrzejowi Adamczykowi, który w otoczeniu premiera zbiera umiarkowane oceny. „Takiej tępoty, połączonej z niekompetencją, bezinteresownym szkodnictwem lub zawiścią, zakłamaniem i zwykłym łajdactwem dawno nie widziałem” — pisał w mailu do premiera Michał Dworczyk, gdy był szefem jego kancelarii. Pan Michał posadę za zbyt wylewne recenzowanie kolegów stracił. Ale zapewne zgodziłby się z twórcami „Stanu Wyjątkowego”, że znacznie lepszym ministrem od mieszkań, siedzib i lokali byłby Przemysław Czarnek, dziś ideologiczny konkwistador w edukacji. Otóż Czarnek właśnie lekką ręką rozdał grubo ponad 100 mln, z czego niemal wszystko trafiło do ludzi i organizacji wprost związanych z PiS, samym Czarnkiem, jego Lublinem i jego Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Polećmy eufemizmami. Pieniądze trafiły m.in. do fundacji związanych z europosłem PiS, byłą posłanką PiS, senatorem PiS oraz skazanym nieprawomocnie byłym poseł PiS. Czarnkowe dotacje rozdysponowali fachowcy z Rydzykowej telewizji „Trwam”, ultrakonserwatywni matadorzy z Ordo Iuris, a także byli szefowie sztabów wyborczych PiS. Wśród beneficjentów jest fundacja „Polska Wielki Projekt”, czyli organizacja założona przez ludzi z wierchuszki PiS, na której czele stoi publicysta Grzegorz Górny. Rok temu w prorządowym portalu życzliwie pisał on o ofercie ideologicznej współpracy, jaką dla europejskiej prawicy miał Władimir Putin („adresatami przesłania Putina są nie tylko ludzie o poglądach prawicowych czy konserwatywnych, lecz także osoby prezentujące zdrowy rozsądek” — przekonywał). Ale na liście wypłat jest także fundacja „Wolność i Demokracja” założona przez Dworczyka. Obie pozarządowe, choć prorządowe organizacje dostały po 5 mln. W czasach szkolnej biedy Czarnek dał im pieniądze z dziurawej edukacyjnej sakwy po to, by kupiły sobie siedziby. To się dopiero nazywa „Mieszkanie Plus” — liczymy, że chociaż dzieci od tego przybędzie.

Morawiecki chce wsadzić Ziobrę. Kasjerzy Kaczyńskiego to agenci. Ludzie Obajtka utrzymują PiS #OnetAudio
2022-11-05 15:58:02

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Pozbyliśmy się już wszelkich złudzeń. Tak, miał rację najlepszy surfer politycznego bagna Jacek Kurski — zaiste Mateusz Morawiecki musi być tajnym reprezentantem opozycji. Czy też — by użyć kurzego języka — „szczurem”, podstawionym prezesowi Kaczyńskiemu przez „układ”. No bo tylko opozycyjny szczur mógłby z satysfakcją rzucić nie tylko pomysł wyrzucenia z rządu wybitnego, błyskotliwego i szlachetnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale wręcz nasłania na niego jego własnej prokuratury, co — o zgrozo — miałoby się skończyć izolacją tego wybitnego lidera w miejscu przymusowego odosobnienia. Toż to bałwochwalcze marzenia, którymi śnią wyłącznie najpodlejsi liderzy opozycji! A tu wizję Ziobry za ciężkimi kratami kreśli premier PiS w mailu do najbliższych rządowych sojuszników... Hańba! Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — nie byliby jednak sobą, gdyby w tej haniebnej intrydze premiera nie znaleźli miejsca na ludzkie dlań zrozumienie. Oto bowiem Mateusz Morawiecki systematycznie traci grunt pod nogami. Wsadzenie Ziobry nie byłoby w tej sytuacji takie złe, tym bardziej że Ziobro zbiera haki na niego i jego małżonkę, znaną w skali kraju posiadaczkę nieruchomości. Potem wystarczyłoby tylko wsadzić Sasina. Dobra,  żartujemy. Przecież nad Sasinem pracuje szef MSWiA Mariusz Kamiński, który nasłał na niego CBA, by zbadać, kto finansował schody w jego posesji (poważnie). Jeśli zaś chodzi o najbardziej znanego w skali kraju posiadacza nieruchomości, to Daniel Obajtek akurat ryzyka odsiadki uniknął dzięki Ziobrze, który wycofał z sądu korupcyjny akt oskarżenia przeciw niemu. Dziś pan Daniel jest człowiekiem nr 2 w Polsce, po — jak mawia — „Najwyższym”. Niedługo jednak Orlen może się stać większy od Polski — Obajtek już się chełpi, że przychody jego parówkowo-paliwowo-gazowo-chemiczno-energetyczno-gazetowego koncernu stanowią już niemal 3/4 budżetu państwa i wciąż rosną po kolejnych fuzjach, które błogosławi Najwyższy Prezes Jarosław Kaczyński. A gdy Orlen będzie większy od Polski, to Obajtek stanie się „Najwyższym” — o czym zresztą Kaczyńskiego przestrzegali jego towarzysze na czele z ministrem od energetyki Piotrem Naimskim, który za takie czarnowidztwo został wyrzucony z rządu na zbity pysk. „ Stan Wyjątkowy” tej dymisji prawicowca współpracującego od dekad z Kaczyńskim wcale się nie dziwi. Telewizja TVN24 ujawniła bowiem, że 22 menedżerów z różnych spółek Orlenu wpłaciło jednego dnia identyczne co do złotówki kwoty na eurokampanię wyborczą dwóch kandydatek PiS — byłej premier Beaty Szydło i byłej rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej. Biorąc to pod uwagę, nie ma się co dziwić, że prezes Kaczyński konsekwentnie stawia na Obajtka. No bo któż inny ma tak fantastyczne umiejętności  menedżerskie , by równie sprawnie zsynchronizować płynące z e szczerych  serc transfery  w ramach firmy  niemal tak wielkiej jak Polska ? Za lekką krytykę pompowania do PiS pieniędzy z Orlenu za pośrednictwem menedżerów wyznaczonych przez PiS oberwał były skarbnik tej partii Stanisław Kostrzewski. To człowiek-legenda — zbudował finanse partyjne, umożliwiając pierwsze zwycięstwa PiS i Lecha Kaczyńskiego w podwójnych wyborach 2005 r. Wcześniej Kostrzewski wysyłał sygnały, że nie wszystko w finansach PiS jest przejrzyste. Ale wtedy dostawał subtelne ostrzeżenia, że milczenie jest złotem. Teraz rozległ się ostatni strzał ostrzegawczy — do ataku przystąpiła Dorota Kania, która jest w PiS kimś pomiędzy rzeczniczką partyjnej dyscypliny a szefową wydziału propagandy. Ta czołowa lustratorka wystrzeliła brejking njusa, że Kostrzewski był w PRL agentem wojskowej bezpieki. Pani Doroto Szanowna, chodzi o TW Cypriana? Dziennikarze „Stanu Wyjątkowego” mają te kwity od lat. I pani mocodawcy też. Jakoś wcześniej, gdy Kostrzewski ściągał kasę dla PiS, nie przeszkadzało to Najwyższemu. A Pani to dostała z centrali dopiero teraz, gdy Kostrzewski zaczął fikać? Może jednak nie ufają Pani w pełni? A co Pani, Wielka Lustratorka, powie na temat wieloletniego szefa partyjnej spółki Srebrna Kazimierza Kujdy? To taki drugi skarbnik PiS. Niedawno przegrał proces lustracyjny i możemy go nazywać TW Ryszard. Ale Najwyższy twierdzi, że to haniebny wyrok i dał mu fuchę u Sasina. Rysiek jest OK, bo milczy o kasie, a Cyprian nie OK, bo chlapie? To pytania retoryczne. Wszak pani Dorota pracuje na Orlenie. I też kiedyś miała śmierdzącą sprawę w sądzie, od której uwolnił ją pan Zbigniew. No więc — wracając do punktu wyjścia — jak można byłoby się pozbyć tak szlachetnego pana Zbyszka, Panie Premierze? Ten Kurski to naprawdę może mieć sporo racji.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.

Pozbyliśmy się już wszelkich złudzeń. Tak, miał rację najlepszy surfer politycznego bagna Jacek Kurski — zaiste Mateusz Morawiecki musi być tajnym reprezentantem opozycji. Czy też — by użyć kurzego języka — „szczurem”, podstawionym prezesowi Kaczyńskiemu przez „układ”.

No bo tylko opozycyjny szczur mógłby z satysfakcją rzucić nie tylko pomysł wyrzucenia z rządu wybitnego, błyskotliwego i szlachetnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale wręcz nasłania na niego jego własnej prokuratury, co — o zgrozo — miałoby się skończyć izolacją tego wybitnego lidera w miejscu przymusowego odosobnienia. Toż to bałwochwalcze marzenia, którymi śnią wyłącznie najpodlejsi liderzy opozycji! A tu wizję Ziobry za ciężkimi kratami kreśli premier PiS w mailu do najbliższych rządowych sojuszników... Hańba!

Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — nie byliby jednak sobą, gdyby w tej haniebnej intrydze premiera nie znaleźli miejsca na ludzkie dlań zrozumienie. Oto bowiem Mateusz Morawiecki systematycznie traci grunt pod nogami. Wsadzenie Ziobry nie byłoby w tej sytuacji takie złe, tym bardziej że Ziobro zbiera haki na niego i jego małżonkę, znaną w skali kraju posiadaczkę nieruchomości. Potem wystarczyłoby tylko wsadzić Sasina. Dobra, żartujemy. Przecież nad Sasinem pracuje szef MSWiA Mariusz Kamiński, który nasłał na niego CBA, by zbadać, kto finansował schody w jego posesji (poważnie).

Jeśli zaś chodzi o najbardziej znanego w skali kraju posiadacza nieruchomości, to Daniel Obajtek akurat ryzyka odsiadki uniknął dzięki Ziobrze, który wycofał z sądu korupcyjny akt oskarżenia przeciw niemu. Dziś pan Daniel jest człowiekiem nr 2 w Polsce, po — jak mawia — „Najwyższym”. Niedługo jednak Orlen może się stać większy od Polski — Obajtek już się chełpi, że przychody jego parówkowo-paliwowo-gazowo-chemiczno-energetyczno-gazetowego koncernu stanowią już niemal 3/4 budżetu państwa i wciąż rosną po kolejnych fuzjach, które błogosławi Najwyższy Prezes Jarosław Kaczyński. A gdy Orlen będzie większy od Polski, to Obajtek stanie się „Najwyższym” — o czym zresztą Kaczyńskiego przestrzegali jego towarzysze na czele z ministrem od energetyki Piotrem Naimskim, który za takie czarnowidztwo został wyrzucony z rządu na zbity pysk.

„Stan Wyjątkowy” tej dymisji prawicowca współpracującego od dekad z Kaczyńskim wcale się nie dziwi. Telewizja TVN24 ujawniła bowiem, że 22 menedżerów z różnych spółek Orlenu wpłaciło jednego dnia identyczne co do złotówki kwoty na eurokampanię wyborczą dwóch kandydatek PiS — byłej premier Beaty Szydło i byłej rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej. Biorąc to pod uwagę, nie ma się co dziwić, że prezes Kaczyński konsekwentnie stawia na Obajtka. No bo któż inny ma tak fantastyczne umiejętności menedżerskie, by równie sprawnie zsynchronizować płynące ze szczerych serc transfery w ramach firmy niemal tak wielkiej jak Polska?

Za lekką krytykę pompowania do PiS pieniędzy z Orlenu za pośrednictwem menedżerów wyznaczonych przez PiS oberwał były skarbnik tej partii Stanisław Kostrzewski. To człowiek-legenda — zbudował finanse partyjne, umożliwiając pierwsze zwycięstwa PiS i Lecha Kaczyńskiego w podwójnych wyborach 2005 r.

Wcześniej Kostrzewski wysyłał sygnały, że nie wszystko w finansach PiS jest przejrzyste. Ale wtedy dostawał subtelne ostrzeżenia, że milczenie jest złotem. Teraz rozległ się ostatni strzał ostrzegawczy — do ataku przystąpiła Dorota Kania, która jest w PiS kimś pomiędzy rzeczniczką partyjnej dyscypliny a szefową wydziału propagandy. Ta czołowa lustratorka wystrzeliła brejking njusa, że Kostrzewski był w PRL agentem wojskowej bezpieki.

Pani Doroto Szanowna, chodzi o TW Cypriana? Dziennikarze „Stanu Wyjątkowego” mają te kwity od lat. I pani mocodawcy też. Jakoś wcześniej, gdy Kostrzewski ściągał kasę dla PiS, nie przeszkadzało to Najwyższemu. A Pani to dostała z centrali dopiero teraz, gdy Kostrzewski zaczął fikać? Może jednak nie ufają Pani w pełni? A co Pani, Wielka Lustratorka, powie na temat wieloletniego szefa partyjnej spółki Srebrna Kazimierza Kujdy? To taki drugi skarbnik PiS. Niedawno przegrał proces lustracyjny i możemy go nazywać TW Ryszard. Ale Najwyższy twierdzi, że to haniebny wyrok i dał mu fuchę u Sasina. Rysiek jest OK, bo milczy o kasie, a Cyprian nie OK, bo chlapie?

To pytania retoryczne. Wszak pani Dorota pracuje na Orlenie. I też kiedyś miała śmierdzącą sprawę w sądzie, od której uwolnił ją pan Zbigniew. No więc — wracając do punktu wyjścia — jak można byłoby się pozbyć tak szlachetnego pana Zbyszka, Panie Premierze? Ten Kurski to naprawdę może mieć sporo racji.

Kaczyński szykuje się na przegraną. Obajtek miał na oku kamienicę Banasia. Ludzie Rydzyka robią furorę #OnetAudio
2022-10-29 18:08:25

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Publicznie przechwalając się, że PiS może wygrać wybory nie tylko trzeci, ale czwarty, piąty, a nawet szósty raz z rzędu, jednocześnie — po cichu i w dyskrecji — Jarosław Kaczyński przygotowuje precyzyjny plan na wypadek porażki. Zagrożenia są znane — niedomagający na zdrowiu, 74-letni Kaczyński w razie przegranej ryzykuje rozpad partii, bo odarty z władzy przestanie będzie liderem perspektywicznym. W PiS i w całej Zjednoczonej Prawicy od lat buzuje — wszystkich wojen wymienić nie sposób. Morawiecki kontra Ziobro, Sasin kontra Morawiecki, Kamiński kontra Sasin, Witek kontra Dworczyk, Szydło kontra Morawiecki — większość na śmierć i życie. Kaczyński i jego władza są w tej chwili jedynym spoiwem całej ferajny. Kiedy zabraknie władzy, to sam Kaczyński nie wystarczy i partii naprawdę zajrzy w oczy widmo rozpadu, a co najmniej poważnego podziału. A to znaczyłoby, że PiS nigdy już nie wróci do władzy. Kaczyński musi o tym wszystkim myśleć, bo nie chce się pogodzić z rolą politycznego emeryta, nawet gdyby za rok przegrał, przytłoczony własnymi błędami i pogarszającą się sytuacją gospodarczą na świecie. Tyle że utrata rządu to jedno. Ale wciąż wiele władzy znajduje się w innych instytucjach państwowych — wystarczająco wiele, by skutecznie sypać nowej władzy piach w tryby. Właśnie trwa zakrojona na szeroką skalę operacja dywersyjna — najbardziej sprawdzeni ludzie PiS obsadzają strategiczne instytucje państwa, chronione kadencjami. Mają w nich realizować politykę PiS — bez względu na wynik wyborów. Kluczowa jest Rada Polityki Pieniężnej, działająca przy Narodowym Banku Polskim instytucja, która regulując stopami procentowymi ma gigantyczny wpływ nie tylko na wartość spłacanych przez nas kredytów, ale na sektor bankowy, a co za tym idzie — na całą gospodarkę. Na czele RPP stoi Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego — stary, sprawdzony od dekad towarzysz Kaczyńskiego. Dlatego Kaczyński tak zaciekle walczył o wybór „Glapy” na drugą kadencję — bo chce, żeby RPP działała pod dyktando PiS. Kupując brakujące głosy posłów w zamian za posady, Kaczyński uzyskał swój cel — wybrany w tym roku Glapiński odejdzie z NBP dopiero w 2028 r. A zatem w razie objęcia władzy opozycja będzie rządzić przez pełną kadencję (2023-2027 r.) z Glapińskim na karku — a zatem z Kaczyńskim prowadzącym alternatywną politykę gospodarczą za pośrednictwem RPP, do której właśnie została wydelegowana np. posłanka PiS związana z o. Tadeuszem Rydzykiem. Podobnie jest z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Rozmaite frakcje wewnątrz PiS podzieliły się stołkami w tej instytucji — aż czworo z pięciorga nowych członków KRRiTV to ludzie wprost wyjęci z kajecików Rydzyka, Dudy, Glińskiego i Błaszczaka. Szanowni Widzowie, Słuchacze i Czytelnicy „Stanu Wyjątkowego” ziewają na dźwięk nazwy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji? My też ziewaliśmy do momentu, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że tuż po przyszłorocznych wyborach ludzie PiS w KRRiTV zdecydują o koncesjach m.in. telewizji TVN i Polsat oraz radia TOK FM. Kaczyński od lat kieruje się obsesyjnym pragnieniem, by kontrolować jak najwięcej mediów, a te, których się nie da przejąć — pozamykać. Z takim zadaniem ludzie PiS zostali wysłani do KRRiTV — to będzie strategiczny przyczółek Kaczyńskiego w razie utraty władzy. Zabezpieczony partyjnie jest już Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadają prawie wyłącznie prawnicy na telefon — na czele z obsługującą centralę Julią Przyłębską. Formalnie Przyłębska będzie w TK do grudnia 2024 r. Lider PO Donald Tusk zapowiada podczas wyborczych wieców, że po objęciu władzy puści ją z torbami. Podobnie mówił zresztą o Glapińskim — ale szybko zrezygnował po reprymendzie poprzednich szefów NBP związanych z Platformą, którzy wytłumaczyli mu, że atak na szefa narodowego banku oznacza dewastację wiarygodności państwa na rynkach finansowych. Nawet jeśli Tusk zrezygnuje z pomysłu pozbycia się Glapińskiego, zadowalając się tylko planem usunięcia Przyłębskiej — to i tak nie będzie to proste. Bo — co istotne zarówno w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, jak i NBP, Rady Polityki Pieniężnej oraz KRRiTV — nie można tych instytucji przemeblować bez zgody prezydenta. A zatem wszyscy nominaci PiS — wyznaczeni do dywersji — będą chronieni co najmniej do połowy 2025 r., kiedy kończy się kadencja Andrzeja Dudy. To kluczowy bezpiecznik, który gwarantuje Kaczyńskiemu to, że Tusk nawet po wygraniu wyborów, długo nie pozbawi PiS destrukcyjnej siły. W PiS pojawił się nawet dość bezczelny pomysł zabetonowania władzy kilku strategicznych spółek państwowych na czele z Orlenem — ich prezesi mieliby dostać gwarancję 5-letnich kadencji, co miało zabezpieczyć ich stołki w razie porażki wyborczej PiS. Projekt, którego inspiratorem był Daniel Obajtek, szybko upadł. Ale tylko dlatego, że wrogie frakcje w obozie władzy pokłóciły się o to, czyim prezesom miałaby przysługiwać ochrona koryta. Przy tej okazji twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — dziennikarze ONET.PL Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — przejrzeli najnowszą dokumentację podbojów Obajtka na ogólnopolskim rynku nieruchomości. Oj, jest się w czym zaczytywać — zgodnie z zasadą „sprawdź swą księgę wieczystą, bo Obajtek może tam już być”. Panie Danielu, pytań parę mamy. Czemu nie kupił Pan kamienicy od Banasia? Przecież chciał zejść z tych 5 milionów. W projekt budowy prywatnych akademików w Poznaniu i domów weselnych w Małopolsce też pan nie wszedł — a wszak trzeba wspierać ambitną młodzież i pożycie małżeńskie, prawda? A co do przejęć. To czy już Pan przejął to mieszkanie emerytów z Zakopanego? Tak, tak — te ponad 80m2 przy Krupówkach. Pamięta Pan, w ramach fuzji pozwolił im Pan mieszkać na swojej działce ze stawem w Stróży pod Pcimiem. Taką radę jeszcze mamy, z dobrego serca. Byłoby dobrze, żeby wystąpił Pan wreszcie o dostęp do tajemnic państwowych. Wypełni pan ankietę o życiu, kasie, znajomościach i nałogach, sprawdzi to ABW i nikt od Sasina nie będzie puszczał plotek, że zwleka pan, bo ciągną się za panem gangsterskie historie, że konkubina robi zbyt błyskotliwą karierę w Orlenie, albo że Pańskie nieruchomości po prostu nie mieszczą się na druku.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.

Publicznie przechwalając się, że PiS może wygrać wybory nie tylko trzeci, ale czwarty, piąty, a nawet szósty raz z rzędu, jednocześnie — po cichu i w dyskrecji — Jarosław Kaczyński przygotowuje precyzyjny plan na wypadek porażki. Zagrożenia są znane — niedomagający na zdrowiu, 74-letni Kaczyński w razie przegranej ryzykuje rozpad partii, bo odarty z władzy przestanie będzie liderem perspektywicznym. W PiS i w całej Zjednoczonej Prawicy od lat buzuje — wszystkich wojen wymienić nie sposób. Morawiecki kontra Ziobro, Sasin kontra Morawiecki, Kamiński kontra Sasin, Witek kontra Dworczyk, Szydło kontra Morawiecki — większość na śmierć i życie.
Kaczyński i jego władza są w tej chwili jedynym spoiwem całej ferajny. Kiedy zabraknie władzy, to sam Kaczyński nie wystarczy i partii naprawdę zajrzy w oczy widmo rozpadu, a co najmniej poważnego podziału. A to znaczyłoby, że PiS nigdy już nie wróci do władzy.
Kaczyński musi o tym wszystkim myśleć, bo nie chce się pogodzić z rolą politycznego emeryta, nawet gdyby za rok przegrał, przytłoczony własnymi błędami i pogarszającą się sytuacją gospodarczą na świecie. Tyle że utrata rządu to jedno. Ale wciąż wiele władzy znajduje się w innych instytucjach państwowych — wystarczająco wiele, by skutecznie sypać nowej władzy piach w tryby. Właśnie trwa zakrojona na szeroką skalę operacja dywersyjna — najbardziej sprawdzeni ludzie PiS obsadzają strategiczne instytucje państwa, chronione kadencjami. Mają w nich realizować politykę PiS — bez względu na wynik wyborów.
Kluczowa jest Rada Polityki Pieniężnej, działająca przy Narodowym Banku Polskim instytucja, która regulując stopami procentowymi ma gigantyczny wpływ nie tylko na wartość spłacanych przez nas kredytów, ale na sektor bankowy, a co za tym idzie — na całą gospodarkę. Na czele RPP stoi Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego — stary, sprawdzony od dekad towarzysz Kaczyńskiego. Dlatego Kaczyński tak zaciekle walczył o wybór „Glapy” na drugą kadencję — bo chce, żeby RPP działała pod dyktando PiS. Kupując brakujące głosy posłów w zamian za posady, Kaczyński uzyskał swój cel — wybrany w tym roku Glapiński odejdzie z NBP dopiero w 2028 r. A zatem w razie objęcia władzy opozycja będzie rządzić przez pełną kadencję (2023-2027 r.) z Glapińskim na karku — a zatem z Kaczyńskim prowadzącym alternatywną politykę gospodarczą za pośrednictwem RPP, do której właśnie została wydelegowana np. posłanka PiS związana z o. Tadeuszem Rydzykiem.
Podobnie jest z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Rozmaite frakcje wewnątrz PiS podzieliły się stołkami w tej instytucji — aż czworo z pięciorga nowych członków KRRiTV to ludzie wprost wyjęci z kajecików Rydzyka, Dudy, Glińskiego i Błaszczaka. Szanowni Widzowie, Słuchacze i Czytelnicy „Stanu Wyjątkowego” ziewają na dźwięk nazwy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji? My też ziewaliśmy do momentu, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że tuż po przyszłorocznych wyborach ludzie PiS w KRRiTV zdecydują o koncesjach m.in. telewizji TVN i Polsat oraz radia TOK FM. Kaczyński od lat kieruje się obsesyjnym pragnieniem, by kontrolować jak najwięcej mediów, a te, których się nie da przejąć — pozamykać. Z takim zadaniem ludzie PiS zostali wysłani do KRRiTV — to będzie strategiczny przyczółek Kaczyńskiego w razie utraty władzy.
Zabezpieczony partyjnie jest już Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadają prawie wyłącznie prawnicy na telefon — na czele z obsługującą centralę Julią Przyłębską. Formalnie Przyłębska będzie w TK do grudnia 2024 r. Lider PO Donald Tusk zapowiada podczas wyborczych wieców, że po objęciu władzy puści ją z torbami. Podobnie mówił zresztą o Glapińskim — ale szybko zrezygnował po reprymendzie poprzednich szefów NBP związanych z Platformą, którzy wytłumaczyli mu, że atak na szefa narodowego banku oznacza dewastację wiarygodności państwa na rynkach finansowych.
Nawet jeśli Tusk zrezygnuje z pomysłu pozbycia się Glapińskiego, zadowalając się tylko planem usunięcia Przyłębskiej — to i tak nie będzie to proste. Bo — co istotne zarówno w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, jak i NBP, Rady Polityki Pieniężnej oraz KRRiTV — nie można tych instytucji przemeblować bez zgody prezydenta. A zatem wszyscy nominaci PiS — wyznaczeni do dywersji — będą chronieni co najmniej do połowy 2025 r., kiedy kończy się kadencja Andrzeja Dudy. To kluczowy bezpiecznik, który gwarantuje Kaczyńskiemu to, że Tusk nawet po wygraniu wyborów, długo nie pozbawi PiS destrukcyjnej siły.
W PiS pojawił się nawet dość bezczelny pomysł zabetonowania władzy kilku strategicznych spółek państwowych na czele z Orlenem — ich prezesi mieliby dostać gwarancję 5-letnich kadencji, co miało zabezpieczyć ich stołki w razie porażki wyborczej PiS. Projekt, którego inspiratorem był Daniel Obajtek, szybko upadł. Ale tylko dlatego, że wrogie frakcje w obozie władzy pokłóciły się o to, czyim prezesom miałaby przysługiwać ochrona koryta.
Przy tej okazji twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — dziennikarze ONET.PL Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — przejrzeli najnowszą dokumentację podbojów Obajtka na ogólnopolskim rynku nieruchomości. Oj, jest się w czym zaczytywać — zgodnie z zasadą „sprawdź swą księgę wieczystą, bo Obajtek może tam już być”. Panie Danielu, pytań parę mamy. Czemu nie kupił Pan kamienicy od Banasia? Przecież chciał zejść z tych 5 milionów. W projekt budowy prywatnych akademików w Poznaniu i domów weselnych w Małopolsce też pan nie wszedł — a wszak trzeba wspierać ambitną młodzież i pożycie małżeńskie, prawda? A co do przejęć. To czy już Pan przejął to mieszkanie emerytów z Zakopanego? Tak, tak — te ponad 80m2 przy Krupówkach. Pamięta Pan, w ramach fuzji pozwolił im Pan mieszkać na swojej działce ze stawem w Stróży pod Pcimiem.
Taką radę jeszcze mamy, z dobrego serca. Byłoby dobrze, żeby wystąpił Pan wreszcie o dostęp do tajemnic państwowych. Wypełni pan ankietę o życiu, kasie, znajomościach i nałogach, sprawdzi to ABW i nikt od Sasina nie będzie puszczał plotek, że zwleka pan, bo ciągną się za panem gangsterskie historie, że konkubina robi zbyt błyskotliwą karierę w Orlenie, albo że Pańskie nieruchomości po prostu nie mieszczą się na druku.

Tusk w szponach Ziobry. Falenta szantażował PiS. Tajny wykład Kaczyńskiego #OnetAudio
2022-10-23 16:00:00

Proszę sobie wyobrazić tę niemal gangsterską scenę. Jest wczesna wiosna 2014 r., rządzi koalicja PO-PSL, a premierem jest Donald Tusk. Tak, tak wiemy, na samą myśl o tym jedni wzdychają z rozrzewnieniem, inni toczą pianę z ust — ale my nie o tym. Oto prowadzący kelnerskie studio nagrań w knajpie u „Sowy” szemrany biznesmen Marek Falenta wraz ze swym niemniej szemranym wspólnikiem z sektora ruskiego węgla Marcinem W. podejmują premierowicza Michała Tuska. Nie, żeby go jakoś szczególnie znali. Po prostu zażądali, żeby to on wpadł po łapówkę od Ruskich dla starego. Nie wiedzą biedacy, że młody drze koty ze starym i pewnie go wystawi przy podziale łupu — ale to znów nie o tym. Falenta zachowawczo siedzi w fotelu, za to W. zawadiacko zasiadł za biurkiem. Wchodzi młody, rozgląda się po pokoju. Widzi kamery, ale nie sprawia wrażenia, że czegoś się boi, może nawet lekko się do nich uśmiecha. Wyciąga z kieszeni reklamówkę z Biedronki. Gospodarze rozumieją ten umówiony kod. Wskazują na podłogę, na której spoczywa podobna reklamówka, z nieco bardziej wytartą biedronką, mocno napęczniałą od 600 tys. ruskich euro znajdujących się w środku. Młody rozchyla spuchniętą biedronkę i rzuca do szemranych ruskich węglarzy: „Czy kasa się zgadza?”. Marcin W. nie wytrzymuje: „Czy to są jakieś jaja? Może byś wziął reklamówkę i wyszedł?” Młody jest namolny, jego wprawne oko podejrzewa, że biedronka na reklamówce gospodarzy jest jednak trochę za chuda. Marcin W. też z niejednego pieca ruskie pierogi jadł. „A co, jak się kasa nie zgadza?” — rzuca premierowiczowi w twarz. Młody z flegmą: „Nie wiem, czy oglądamy te same filmy, ale jak się j***ąłeś, to cię od***ią” — choć jest humanistą, nie bawi się w zaawansowane słowotwórstwo. W. nie poddaje się w tym pojedynku na elokwencję. Wszak ma szeroką wiedzę filmową — w myślach ekspresowo dokonuje selekcji: „seriale kryminalne”, „telewizja TVN”, „rok 2007”. „Też oglądałem »Odwróconych« czy »Świadka Koronnego«” — cedzi przez zęby. Młody nie wytrzymuje. Spuszcza wzrok, pospiesznie chwyta reklamówkę z Biedronki i machając do kamer „cześć”, wychodzi. Dla twórców słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzeja Stankiewicza (ONET.PL) oraz Dominiki Długosz („Newsweek”) — ten naturalistyczny opis korupcji klanu Tusków oparty o zeznania Marcina W. przed prokuraturą jest całkowicie wiarygodny. Nie potrafimy w tej sytuacji zrozumieć, jak to jest, że Zbigniew Ziobro — Najlepszy Prokurator Generalny Naszej Galaktyki — do tej pory nie aresztował zepsutych do spodu młodego, starego i Ruskich, a w dodatku nie zabezpieczył nagrań i nie przechwycił 600 tys. euro. Dla Polski rzecz jasna. Może pan Zbigniew ma mniej od nas wiary w tę sielankową scenkę? A może pan Zbigniew obawia się zbyt drastycznych kroków w sprawach dotyczących Falenty, bo zakłada, że wpadłby na trop swych towarzyszy z PiS, a może i biedronek? No bo, panie Zbyszku, i Pan i twórcy „Stanu Wyjątkowego” wiedzą, że ludzie PiS kręcili się wokół Falenty tak skutecznie, że pod koniec 2013 r. odpalił im parę kelnerskich taśm ze swej reklamówki, która latem 2014 r. posłużyła do zatopienia rządów Platformy. Tak, to wydanie naszego słuchowiska politycznego będzie właśnie o tym. Cały odcinek znajdziesz w aplikacji Onet Audio.

Proszę sobie wyobrazić tę niemal gangsterską scenę. Jest wczesna wiosna 2014 r., rządzi koalicja PO-PSL, a premierem jest Donald Tusk. Tak, tak wiemy, na samą myśl o tym jedni wzdychają z rozrzewnieniem, inni toczą pianę z ust — ale my nie o tym. Oto prowadzący kelnerskie studio nagrań w knajpie u „Sowy” szemrany biznesmen Marek Falenta wraz ze swym niemniej szemranym wspólnikiem z sektora ruskiego węgla Marcinem W. podejmują premierowicza Michała Tuska. Nie, żeby go jakoś szczególnie znali. Po prostu zażądali, żeby to on wpadł po łapówkę od Ruskich dla starego. Nie wiedzą biedacy, że młody drze koty ze starym i pewnie go wystawi przy podziale łupu — ale to znów nie o tym.
Falenta zachowawczo siedzi w fotelu, za to W. zawadiacko zasiadł za biurkiem. Wchodzi młody, rozgląda się po pokoju. Widzi kamery, ale nie sprawia wrażenia, że czegoś się boi, może nawet lekko się do nich uśmiecha. Wyciąga z kieszeni reklamówkę z Biedronki. Gospodarze rozumieją ten umówiony kod. Wskazują na podłogę, na której spoczywa podobna reklamówka, z nieco bardziej wytartą biedronką, mocno napęczniałą od 600 tys. ruskich euro znajdujących się w środku. Młody rozchyla spuchniętą biedronkę i rzuca do szemranych ruskich węglarzy: „Czy kasa się zgadza?”. Marcin W. nie wytrzymuje: „Czy to są jakieś jaja? Może byś wziął reklamówkę i wyszedł?” Młody jest namolny, jego wprawne oko podejrzewa, że biedronka na reklamówce gospodarzy jest jednak trochę za chuda. Marcin W. też z niejednego pieca ruskie pierogi jadł. „A co, jak się kasa nie zgadza?” — rzuca premierowiczowi w twarz. Młody z flegmą: „Nie wiem, czy oglądamy te same filmy, ale jak się j***ąłeś, to cię od***ią” — choć jest humanistą, nie bawi się w zaawansowane słowotwórstwo.
W. nie poddaje się w tym pojedynku na elokwencję. Wszak ma szeroką wiedzę filmową — w myślach ekspresowo dokonuje selekcji: „seriale kryminalne”, „telewizja TVN”, „rok 2007”. „Też oglądałem »Odwróconych« czy »Świadka Koronnego«” — cedzi przez zęby. Młody nie wytrzymuje. Spuszcza wzrok, pospiesznie chwyta reklamówkę z Biedronki i machając do kamer „cześć”, wychodzi.
Dla twórców słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzeja Stankiewicza (ONET.PL) oraz Dominiki Długosz („Newsweek”) — ten naturalistyczny opis korupcji klanu Tusków oparty o zeznania Marcina W. przed prokuraturą jest całkowicie wiarygodny. Nie potrafimy w tej sytuacji zrozumieć, jak to jest, że Zbigniew Ziobro — Najlepszy Prokurator Generalny Naszej Galaktyki — do tej pory nie aresztował zepsutych do spodu młodego, starego i Ruskich, a w dodatku nie zabezpieczył nagrań i nie przechwycił 600 tys. euro. Dla Polski rzecz jasna.
Może pan Zbigniew ma mniej od nas wiary w tę sielankową scenkę? A może pan Zbigniew obawia się zbyt drastycznych kroków w sprawach dotyczących Falenty, bo zakłada, że wpadłby na trop swych towarzyszy z PiS, a może i biedronek? No bo, panie Zbyszku, i Pan i twórcy „Stanu Wyjątkowego” wiedzą, że ludzie PiS kręcili się wokół Falenty tak skutecznie, że pod koniec 2013 r. odpalił im parę kelnerskich taśm ze swej reklamówki, która latem 2014 r. posłużyła do zatopienia rządów Platformy. Tak, to wydanie naszego słuchowiska politycznego będzie właśnie o tym. Cały odcinek znajdziesz w aplikacji Onet Audio.

Tusk uderza seksaferą w Kuchcińskiego. Kaczyński przykręca śrubę Morawieckiemu. Nikt nie chce Komorowskiego z Gowinem #OnetAudio
2022-10-19 01:19:00

Puśćmy wodze fantazji. Oto niemal 10 tys. sklepów, których symbolem jest zielonkawy płaz, zostaje zgodnie z wolą prezesa Jarosława Kaczyńskiego przejętych przez państwo. Kupując tam poranną kawę zbożową, modny wegański smalec oraz narodowe brykiety węgla brunatnego, można byłoby jednocześnie zaopatrzyć się w najnowsze publikacje patriotyczne. Dzieła zebrane prezesa — to oczywistość. Ale do tego brawurowa wykładnia Konstytucji autorstwa Julii Przyłębskiej, elementarz zarządzania Jacka Sasina, poradnik dla frankowiczów Mateusza Morawieckiego, zestaw wróżb i przepowiedni Adama Glapińskiego, nie wspominając o encyklopedii medycyny niekonwencjonalnej, nad którą pracuje Łukasz Mejza. Dla klientów +18 dodatkowo zestaw młodzieńczych fotografii Ryszarda Terleckiego. No i płyty Kukiza — to jasne. Marzenia twórców „Stanu Wyjątkowego” Andrzeja Stankiewicza (ONET.PL) oraz Renaty Grochal („Newsweek”) mogą się szybko spełnić — wszak rząd prowadzi biznesowe rozmowy z amerykańskim funduszem inwestycyjnym  CVC  Capital Partners. Właśnie dopina odkupienie od niego spółki PKP Energetyka, sprzedanej pod koniec rządów Platformy. Prezes kalkuluje — słusznie — że zagraniczne fundusze inwestycyjne nie są trwałymi inwestorami, a w dodatku wojna na Ukrainie może je wypłoszyć z naszej części Europy. Czemu więc nie odkupić od CVC także sklepów z płazem w nazwie, by przestawić je na handel patriotyczną strawą, także duchową? Transakcję może pomóc dopiąć najbardziej obrotny biznesmen związany z PiS — ojciec Tadeusz Rydzyk. Amerykanie od lat robią interesy właśnie z ojcem dyrektorem. Zaczęli akurat kiedy PiS wprowadzało zakaz handlu w niedzielę. Tak się — zapewne przypadkiem — złożyło, że ich sklepy ten zakaz ominął. „Stan Wyjątkowy” zauważa, że po odzyskaniu płaza, kupowanie tam w niedzielę byłoby w sumie patriotyczne. Snując dalsze plany biznesowych podbojów — za nasze pieniądze — Kaczyński jednocześnie przykręca śrubę premierowi. Mateusz Morawiecki właśnie stracił swoją prawą rękę w sprawach europejskich — ministra Konrada Szymańskiego, który próbował po swojemu budować kompromis z Brukselą. Zastąpi go jego dawny asystent Szymon Szynkowski vel Sęk — ten z kolei w ciemno realizuje politykę Kaczyńskiego. A skoro Kaczyński stawia na wojnę z Unią Europejską, to Szynkowski vel Sęk stanie się jego pierwszym europejskim żołnierzem. Morawiecki, który w głębi serca chciałby się z UE dogadać, nie ma wyjścia — żeby trwać na stanowisku premiera, musi połknąć tę żabkę. To zresztą kolejne w serii personalnych upokorzeń premiera. Wcześniej Morawiecki pod naciskiem Kaczyńskiego musiał się pozbyć swego zaufanego szefa Kancelarii Premiera — Michała Dworczyka. Jego następcą został właśnie ślepo oddany prezesowi poseł PiS Marek Kuchciński. Lider opozycji Donald Tusk skorzystał z okazji i zasugerował, że Kuchciński jest zamieszany w seksaferę na Podkarpaciu, skąd pochodzi. Chodzi o zarzuty byłego agenta CBA, który twierdzi, że widział nagranie ze spotkania Kuchcińskiego z 14-letnią ukraińską prostytutką. Dla jasności — twórcy „Stanu Wyjątkowego” znają tę sprawę, bo ów dawny agent CBA spotykał się z dziennikarzami, przekonując do swej opowieści. Problem polega na tym, że nie przedstawił żadnych dowodów. Już w 2019 r. Kuchciński doniósł na niego do prokuratury, złożył prywatny akt oskarżenia oraz wytoczył proces cywilny za opowieści o pedofilskiej taśmie z domu uciech. Agent dostał prokuratorskie zarzuty i właśnie trwa jego proces. A Kuchciński odgraża się procesami wszystkim innym, którzy przywołują te oskarżenia. „Kategorycznie stwierdzam, iż insynuacje sugerujące jakikolwiek mój związek z nieobyczajnym zachowaniem czy przestępstwem są nieprawdziwe” — twierdzi. „Stan Wyjątkowy” zastanawia się, czy pozwie Tuska? Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Puśćmy wodze fantazji. Oto niemal 10 tys. sklepów, których symbolem jest zielonkawy płaz, zostaje zgodnie z wolą prezesa Jarosława Kaczyńskiego przejętych przez państwo. Kupując tam poranną kawę zbożową, modny wegański smalec oraz narodowe brykiety węgla brunatnego, można byłoby jednocześnie zaopatrzyć się w najnowsze publikacje patriotyczne. Dzieła zebrane prezesa — to oczywistość. Ale do tego brawurowa wykładnia Konstytucji autorstwa Julii Przyłębskiej, elementarz zarządzania Jacka Sasina, poradnik dla frankowiczów Mateusza Morawieckiego, zestaw wróżb i przepowiedni Adama Glapińskiego, nie wspominając o encyklopedii medycyny niekonwencjonalnej, nad którą pracuje Łukasz Mejza. Dla klientów +18 dodatkowo zestaw młodzieńczych fotografii Ryszarda Terleckiego. No i płyty Kukiza — to jasne. Marzenia twórców „Stanu Wyjątkowego” Andrzeja Stankiewicza (ONET.PL) oraz Renaty Grochal („Newsweek”) mogą się szybko spełnić — wszak rząd prowadzi biznesowe rozmowy z amerykańskim funduszem inwestycyjnym CVC Capital Partners. Właśnie dopina odkupienie od niego spółki PKP Energetyka, sprzedanej pod koniec rządów Platformy. Prezes kalkuluje — słusznie — że zagraniczne fundusze inwestycyjne nie są trwałymi inwestorami, a w dodatku wojna na Ukrainie może je wypłoszyć z naszej części Europy. Czemu więc nie odkupić od CVC także sklepów z płazem w nazwie, by przestawić je na handel patriotyczną strawą, także duchową?
Transakcję może pomóc dopiąć najbardziej obrotny biznesmen związany z PiS — ojciec Tadeusz Rydzyk. Amerykanie od lat robią interesy właśnie z ojcem dyrektorem. Zaczęli akurat kiedy PiS wprowadzało zakaz handlu w niedzielę. Tak się — zapewne przypadkiem — złożyło, że ich sklepy ten zakaz ominął. „Stan Wyjątkowy” zauważa, że po odzyskaniu płaza, kupowanie tam w niedzielę byłoby w sumie patriotyczne.
Snując dalsze plany biznesowych podbojów — za nasze pieniądze — Kaczyński jednocześnie przykręca śrubę premierowi. Mateusz Morawiecki właśnie stracił swoją prawą rękę w sprawach europejskich — ministra Konrada Szymańskiego, który próbował po swojemu budować kompromis z Brukselą. Zastąpi go jego dawny asystent Szymon Szynkowski vel Sęk — ten z kolei w ciemno realizuje politykę Kaczyńskiego. A skoro Kaczyński stawia na wojnę z Unią Europejską, to Szynkowski vel Sęk stanie się jego pierwszym europejskim żołnierzem. Morawiecki, który w głębi serca chciałby się z UE dogadać, nie ma wyjścia — żeby trwać na stanowisku premiera, musi połknąć tę żabkę. To zresztą kolejne w serii personalnych upokorzeń premiera. Wcześniej Morawiecki pod naciskiem Kaczyńskiego musiał się pozbyć swego zaufanego szefa Kancelarii Premiera — Michała Dworczyka. Jego następcą został właśnie ślepo oddany prezesowi poseł PiS Marek Kuchciński. Lider opozycji Donald Tusk skorzystał z okazji i zasugerował, że Kuchciński jest zamieszany w seksaferę na Podkarpaciu, skąd pochodzi. Chodzi o zarzuty byłego agenta CBA, który twierdzi, że widział nagranie ze spotkania Kuchcińskiego z 14-letnią ukraińską prostytutką.
Dla jasności — twórcy „Stanu Wyjątkowego” znają tę sprawę, bo ów dawny agent CBA spotykał się z dziennikarzami, przekonując do swej opowieści. Problem polega na tym, że nie przedstawił żadnych dowodów. Już w 2019 r. Kuchciński doniósł na niego do prokuratury, złożył prywatny akt oskarżenia oraz wytoczył proces cywilny za opowieści o pedofilskiej taśmie z domu uciech. Agent dostał prokuratorskie zarzuty i właśnie trwa jego proces. A Kuchciński odgraża się procesami wszystkim innym, którzy przywołują te oskarżenia. „Kategorycznie stwierdzam, iż insynuacje sugerujące jakikolwiek mój związek z nieobyczajnym zachowaniem czy przestępstwem są nieprawdziwe” — twierdzi.
„Stan Wyjątkowy” zastanawia się, czy pozwie Tuska? Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Kaczyński zazdrości Berlusconiemu. Kuchciński lubi odloty. Ludzie Morawieckiego zrobili bank #OnetAudio
2022-10-19 01:18:00

Przyznajemy: na przemian jesteśmy zdumieni i oblewamy się pąsem. Zdumienia doświadczamy, gdyż okazuje się, że — wbrew niecnym teoriom opozycji — na terenowe wiece z Jarosławem Kaczyńskim dostają się nie tylko twardzi aktywiści PiS. W Szczecinie, dajmy na to, na spotkanie wszedł z otwartą przyłbicą działacz KOD — organizatorzy dali mu nawet przepustkę z logo PiS i pozwolili cyknąć parę fotek z ministrami. Nie żeby byli tak gościnni. Po prostu dobro Polski na moment w nich zaspało, ale gdy się obudziło — na szczęście jeszcze przed prologiem prezesa — to z miejsca gościa zredukowali. Problem taki, że nie docenili przeciwnika. Gdy oni byli zajęci tłumaczeniem dobra Polski przebiegłemu kodziarzowi, na salę zręcznie wbił się syn europosła Platformy Bartosza Arłukowicza, który już podczas stand-upu prezesa zaczął energicznie kwestionować dogmat o jego nieomylności. Autorzy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — demaskują podstęp Maksyma Arłukowicza, który jednocześnie obnaża marność partyjnych służb kontrolnych PiS, nadzorowanych wszak przez byłego szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego, wiceszefa partii władzy. Otóż młody Arłukowicz wszedł na imprezę MC Jarosława posługując się wejściówką na koncert rapera Fukaja. Organizatorzy najwyraźniej uznali, że ponieważ przepustka juniora jest zupełnie inna do identyfikatorów PiS, to musi on być bardzo ważny — i dali mu miejscówkę w pierwszym rzędzie, dzięki czemu Kaczyński wyraźniej usłyszał o swej „hańbie” i „kłamstwach”. Doceniamy jednak gest prezesa — widząc, że rośli pisowianie „Jojo” Brudzińskiego spieszą się pokochać Arłukowicza, dał sygnał, że młodego nie trzeba całkiem redukować. A już jak go wystarczająco zredukowali, to po prostu zadał mu swoje klasyczne pytanie o sens życia: czy reprezentuje interesy Polski czy Niemiec. Pytanie zawisło nad pustym krzesłem, zdobytym przepustką na Fukaja. Ale, tak właśnie, czujemy się także zawstydzeni. No bo kto by się spodziewał, że po odsianiu podejrzanych politycznie, narodowo i obyczajowo elementów, na sali poza dobrem Polski pojawi się jeszcze włoska frywolność? Nie wchodźmy w szczegóły, by nie przeginać z pąsem. W Szczecinie otóż okazało się, że Jarosław Kaczyński zazdrości żywotności Silvio Berlusconiemu, co sala odebrała jednoznacznie, reagując rechotem i dwoma jednobrzmiącymi słowami z arsenału byłego premiera Włoch. Wolna miłość starca Berlusconiego przypomniała nam, że nowy szef Kancelarii Premiera Marek Kuchciński też ją praktykował, tyle że w młodości — rzecz jasna jednocześnie z intensywnym treningiem chemicznym, właściwym porządnemu hippisowi. Do dziś Kuchciński jest znany ze swego hippisowskiego podejścia do pracy. Choć my słyniemy z wyważonych poglądów i stonowanego języka, to musimy przyznać, że jest po prostu strasznym leniem — w tej kadencji Sejmu nie zabrał głosu z mównicy ANI RAZU. Raz jeszcze: PRZEZ TRZY LATA W SEJMIE NIE ODEZWAŁ SIĘ ANI SŁOWEM. Ale — szukając klucza do tej nominacji superlenia na wymagające największego zaangażowania stanowisko w rządzie — zrozumieliśmy, że to patriotyczny gest, którym rząd jasno promuje kampanię oszczędności. Otóż możemy być pewni, że Kuchciński będzie wychodził z pracy przed wczesnym zimowym zmrokiem, co oznacza duże oszczędności w rządowych rachunkach za prąd. W tym sensie będzie nawet bardziej wydajny, niż gdyby siedział przy włączonym świetle i nic nie robił. Nominacja dla Kuchcińskiego to skutek wojny wewnątrz PiS, w której poległ poprzedni szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, najbliższy współpracownik Mateusza Morawieckiego. Kuchciński na pewno — w odróżnieniu od Dworczyka — nie będzie się przepracowywał, ale nie taka jest jego rola. Ma pilnować Morawieckiego i donosić Kaczyńskiemu. Ludzie premiera w rządzie i spółkach odbierają to jako sygnał, że ich pryncypał traci wpływy i jeszcze przed wyborami może stracić fotel. Dlatego zabezpieczają sobie bezpieczny odwrót — ich „arką Mateusza” ma być nowy bank, który państwo tworzy specjalnie po to, by ratować upadający Getin Noble Bank Leszka Czarneckiego. Ludzie Morawieckiego już objęli kluczowe posady w tym projekcie. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Przyznajemy: na przemian jesteśmy zdumieni i oblewamy się pąsem. Zdumienia doświadczamy, gdyż okazuje się, że — wbrew niecnym teoriom opozycji — na terenowe wiece z Jarosławem Kaczyńskim dostają się nie tylko twardzi aktywiści PiS. W Szczecinie, dajmy na to, na spotkanie wszedł z otwartą przyłbicą działacz KOD — organizatorzy dali mu nawet przepustkę z logo PiS i pozwolili cyknąć parę fotek z ministrami. Nie żeby byli tak gościnni. Po prostu dobro Polski na moment w nich zaspało, ale gdy się obudziło — na szczęście jeszcze przed prologiem prezesa — to z miejsca gościa zredukowali. Problem taki, że nie docenili przeciwnika. Gdy oni byli zajęci tłumaczeniem dobra Polski przebiegłemu kodziarzowi, na salę zręcznie wbił się syn europosła Platformy Bartosza Arłukowicza, który już podczas stand-upu prezesa zaczął energicznie kwestionować dogmat o jego nieomylności. Autorzy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — demaskują podstęp Maksyma Arłukowicza, który jednocześnie obnaża marność partyjnych służb kontrolnych PiS, nadzorowanych wszak przez byłego szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego, wiceszefa partii władzy. Otóż młody Arłukowicz wszedł na imprezę MC Jarosława posługując się wejściówką na koncert rapera Fukaja. Organizatorzy najwyraźniej uznali, że ponieważ przepustka juniora jest zupełnie inna do identyfikatorów PiS, to musi on być bardzo ważny — i dali mu miejscówkę w pierwszym rzędzie, dzięki czemu Kaczyński wyraźniej usłyszał o swej „hańbie” i „kłamstwach”. Doceniamy jednak gest prezesa — widząc, że rośli pisowianie „Jojo” Brudzińskiego spieszą się pokochać Arłukowicza, dał sygnał, że młodego nie trzeba całkiem redukować. A już jak go wystarczająco zredukowali, to po prostu zadał mu swoje klasyczne pytanie o sens życia: czy reprezentuje interesy Polski czy Niemiec. Pytanie zawisło nad pustym krzesłem, zdobytym przepustką na Fukaja.
Ale, tak właśnie, czujemy się także zawstydzeni. No bo kto by się spodziewał, że po odsianiu podejrzanych politycznie, narodowo i obyczajowo elementów, na sali poza dobrem Polski pojawi się jeszcze włoska frywolność? Nie wchodźmy w szczegóły, by nie przeginać z pąsem. W Szczecinie otóż okazało się, że Jarosław Kaczyński zazdrości żywotności Silvio Berlusconiemu, co sala odebrała jednoznacznie, reagując rechotem i dwoma jednobrzmiącymi słowami z arsenału byłego premiera Włoch.
Wolna miłość starca Berlusconiego przypomniała nam, że nowy szef Kancelarii Premiera Marek Kuchciński też ją praktykował, tyle że w młodości — rzecz jasna jednocześnie z intensywnym treningiem chemicznym, właściwym porządnemu hippisowi. Do dziś Kuchciński jest znany ze swego hippisowskiego podejścia do pracy. Choć my słyniemy z wyważonych poglądów i stonowanego języka, to musimy przyznać, że jest po prostu strasznym leniem — w tej kadencji Sejmu nie zabrał głosu z mównicy ANI RAZU. Raz jeszcze: PRZEZ TRZY LATA W SEJMIE NIE ODEZWAŁ SIĘ ANI SŁOWEM.
Ale — szukając klucza do tej nominacji superlenia na wymagające największego zaangażowania stanowisko w rządzie — zrozumieliśmy, że to patriotyczny gest, którym rząd jasno promuje kampanię oszczędności. Otóż możemy być pewni, że Kuchciński będzie wychodził z pracy przed wczesnym zimowym zmrokiem, co oznacza duże oszczędności w rządowych rachunkach za prąd. W tym sensie będzie nawet bardziej wydajny, niż gdyby siedział przy włączonym świetle i nic nie robił.
Nominacja dla Kuchcińskiego to skutek wojny wewnątrz PiS, w której poległ poprzedni szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, najbliższy współpracownik Mateusza Morawieckiego. Kuchciński na pewno — w odróżnieniu od Dworczyka — nie będzie się przepracowywał, ale nie taka jest jego rola. Ma pilnować Morawieckiego i donosić Kaczyńskiemu. Ludzie premiera w rządzie i spółkach odbierają to jako sygnał, że ich pryncypał traci wpływy i jeszcze przed wyborami może stracić fotel. Dlatego zabezpieczają sobie bezpieczny odwrót — ich „arką Mateusza” ma być nowy bank, który państwo tworzy specjalnie po to, by ratować upadający Getin Noble Bank Leszka Czarneckiego. Ludzie Morawieckiego już objęli kluczowe posady w tym projekcie. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Sasin skoczył Morawieckiemu do gardła. Morawiecki zrzuca z sań Dworczyka. A Suski pije i śpiewa #OnetAudio
2022-10-19 01:17:00

Oj, nie jest dziś łatwo być człowiekiem premiera. Możesz wypruwać sobie żyły dla Polski — przekupować posłów w Sejmie i radnych w terenie, brać za mordę niepolskie media, rozprowadzać prawdziwych patriotów w spółkach, wciągać do pracy dla partii byłych złodziei i propaństwowo resocjalizować degeneratów — a Morawiecki i tak zrzuci cię z sań, byle tylko zachować własny stołek. Tak, to mogłoby być żałobne wydanie słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — wszak żegnamy szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka, który dostarczył nam przez ostatnie 5 lat masy radości i wzruszeń. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (Onet) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — z jednego tylko powodu powstrzymują łzy. Otóż, czujemy tu ruską robotę. No bo jak to tak? Od kiedy do Internetu wyciekają maile Dworczyka, pokazujące jego dzielną — nawet jeśli czasem opartą o plugawe metody — walkę o dobro Polski, obóz władzy twierdzi, że to robota Putina, który zaczaił się, by załatwić prawdziwego polskiego patriotę. Jeśli dziś Dworczyk wylatuje z rządu właśnie przez maile, to czyż nie jest to realizowanie kremlowskiego scenariusza? Pójdźmy dalej tym patriotycznym tokiem myślenia. Otóż dymisję wymusili wrogowie Morawieckiego w PiS, których skrzyknął i ogarnął wicepremier Jacek Sasin. No to czyj oni realizują interes — że zapytamy w niepodrabialnym stylu prezesa Kaczyńskiego? Biorąc to wszystko pod uwagę „Stan Wyjątkowy” czuje się w obowiązku ujawnić kulisy tych knowań w obozie władzy. Otóż w ostatnich tygodniach Sasin — wykorzystując drożyznę i nadciągający kryzys na rynku energii — podjął próbę przeprowadzenia politycznej egzekucji Morawieckiego. Przekonał do tego wielu ludzi w partii — w tym marszałek Sejmu Elżbietę Witek, szefa MON Mariusza Błaszczaka, byłą premier Beatę Szydło oraz byłego ministra tępej propagandy Jacka Kurskiego. Faktem jest, że Sasin nie musiał się bardzo starać, bo każdy z nich ma z Morawieckim śmiercionośne porachunki. W ramach przygotowania artyleryjskiego Sasinowcy wyprowadzili serię przecieków, które pokazywać miały zaniedbania Morawieckiego, zwłaszcza jeśli chodzi o zakupy węgla przed zimą. Morawiecki czuł pismo nosem i odpowiedział atakiem na ludzi Sasina w energetyce, przekonując, że dorabiają się milionów na rosnących rachunkach Polaków. Panowie po raz pierwszy tak otwarcie wzięli się za łby — i każda ze stron puszyła się, że na dniach wykończy drugą. Albo kłamali, albo w tej swej furii podlanej zapiekłością oderwali się od rzeczywistości. „Stan Wyjątkowy” przewidywał, że Kaczyński co prawda pozwoli im się ostro dojeżdżać — wszak jest fanem rodeo — ale finalnie wkroczy, bo zbyt ostre ujeżdżanie groziłoby całej stajni. I tak się stało. Z jednej strony Sasin dostał rozkaz wycofania się, a jego spółki energetyczne muszą zgodnie z żądaniem Morawieckiego ściąć swoje rachunki na prąd wysyłane Polakom. Z drugiej jednak strony Kaczyński nie mógł ukarać Sasina, bo zbudowana przez niego frakcja zwolenników odwołania Morawieckiego jest zbyt silna. Co więcej — Kaczyński uznał, że jest tak silna, że musi jej coś dać. I nakazał ściąć Dworczyka, który w wyciekających od ponad roku mailach — pisanych dla dobra Polski rzecz jasna — opluł tak wielu wpływowych ludzi w PiS, że idealnie nadaje się na rytualną ofiarę. Ta dymisja to ogromne osłabienie Morawieckiego, bo — znów odwołajmy się do maili dla Polski — Dworczyk był jego oczami i uszami w PiS, często mózgiem politycznych knowań, a gdy trzeba to i partyjnym bicepsem. Jednym słowem — Morawiecki bez Dworczyka nie jest już tym samym Morawieckim. W dodatku Kaczyński otwartym tekstem zapowiedział, że los premiera zależy do tego, jak poradzi sobie z węglowym kryzysem. Rzeczywiście, po co dowoływać premiera już teraz, skoro można go katapultować, jeśli ponurą jesienią lub chłodną zimą zacznie brakować ciepła i światła? „Stan Wyjątkowy” zachodzi przy tym w głowę. Jak wielu posłów podczas wyjazdowego, pojednawczego posiedzenia klubu PiS piło i śpiewało z radości, że Morawiecki z Sasinem się jeszcze nie pozabijali? A jak wielu ze smutku, że premier z wicepremierem podkładają sobie świnie akurat wtedy, kiedy — dla dobra partii i państwa — powinni kopać węgiel i grzać kaloryfery? Intryguje nas zwłaszcza Marek Suski, który po imprezie był na przemian ucieszony i zasmucony. A na pewno porządnie, jesiennie zawiany. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Oj, nie jest dziś łatwo być człowiekiem premiera. Możesz wypruwać sobie żyły dla Polski — przekupować posłów w Sejmie i radnych w terenie, brać za mordę niepolskie media, rozprowadzać prawdziwych patriotów w spółkach, wciągać do pracy dla partii byłych złodziei i propaństwowo resocjalizować degeneratów — a Morawiecki i tak zrzuci cię z sań, byle tylko zachować własny stołek.
Tak, to mogłoby być żałobne wydanie słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — wszak żegnamy szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka, który dostarczył nam przez ostatnie 5 lat masy radości i wzruszeń. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (Onet) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — z jednego tylko powodu powstrzymują łzy. Otóż, czujemy tu ruską robotę. No bo jak to tak? Od kiedy do Internetu wyciekają maile Dworczyka, pokazujące jego dzielną — nawet jeśli czasem opartą o plugawe metody — walkę o dobro Polski, obóz władzy twierdzi, że to robota Putina, który zaczaił się, by załatwić prawdziwego polskiego patriotę. Jeśli dziś Dworczyk wylatuje z rządu właśnie przez maile, to czyż nie jest to realizowanie kremlowskiego scenariusza? Pójdźmy dalej tym patriotycznym tokiem myślenia. Otóż dymisję wymusili wrogowie Morawieckiego w PiS, których skrzyknął i ogarnął wicepremier Jacek Sasin. No to czyj oni realizują interes — że zapytamy w niepodrabialnym stylu prezesa Kaczyńskiego?
Biorąc to wszystko pod uwagę „Stan Wyjątkowy” czuje się w obowiązku ujawnić kulisy tych knowań w obozie władzy. Otóż w ostatnich tygodniach Sasin — wykorzystując drożyznę i nadciągający kryzys na rynku energii — podjął próbę przeprowadzenia politycznej egzekucji Morawieckiego. Przekonał do tego wielu ludzi w partii — w tym marszałek Sejmu Elżbietę Witek, szefa MON Mariusza Błaszczaka, byłą premier Beatę Szydło oraz byłego ministra tępej propagandy Jacka Kurskiego. Faktem jest, że Sasin nie musiał się bardzo starać, bo każdy z nich ma z Morawieckim śmiercionośne porachunki. W ramach przygotowania artyleryjskiego Sasinowcy wyprowadzili serię przecieków, które pokazywać miały zaniedbania Morawieckiego, zwłaszcza jeśli chodzi o zakupy węgla przed zimą. Morawiecki czuł pismo nosem i odpowiedział atakiem na ludzi Sasina w energetyce, przekonując, że dorabiają się milionów na rosnących rachunkach Polaków. Panowie po raz pierwszy tak otwarcie wzięli się za łby — i każda ze stron puszyła się, że na dniach wykończy drugą. Albo kłamali, albo w tej swej furii podlanej zapiekłością oderwali się od rzeczywistości. „Stan Wyjątkowy” przewidywał, że Kaczyński co prawda pozwoli im się ostro dojeżdżać — wszak jest fanem rodeo — ale finalnie wkroczy, bo zbyt ostre ujeżdżanie groziłoby całej stajni. I tak się stało. Z jednej strony Sasin dostał rozkaz wycofania się, a jego spółki energetyczne muszą zgodnie z żądaniem Morawieckiego ściąć swoje rachunki na prąd wysyłane Polakom. Z drugiej jednak strony Kaczyński nie mógł ukarać Sasina, bo zbudowana przez niego frakcja zwolenników odwołania Morawieckiego jest zbyt silna. Co więcej — Kaczyński uznał, że jest tak silna, że musi jej coś dać. I nakazał ściąć Dworczyka, który w wyciekających od ponad roku mailach — pisanych dla dobra Polski rzecz jasna — opluł tak wielu wpływowych ludzi w PiS, że idealnie nadaje się na rytualną ofiarę. Ta dymisja to ogromne osłabienie Morawieckiego, bo — znów odwołajmy się do maili dla Polski — Dworczyk był jego oczami i uszami w PiS, często mózgiem politycznych knowań, a gdy trzeba to i partyjnym bicepsem.
Jednym słowem — Morawiecki bez Dworczyka nie jest już tym samym Morawieckim. W dodatku Kaczyński otwartym tekstem zapowiedział, że los premiera zależy do tego, jak poradzi sobie z węglowym kryzysem. Rzeczywiście, po co dowoływać premiera już teraz, skoro można go katapultować, jeśli ponurą jesienią lub chłodną zimą zacznie brakować ciepła i światła?
„Stan Wyjątkowy” zachodzi przy tym w głowę. Jak wielu posłów podczas wyjazdowego, pojednawczego posiedzenia klubu PiS piło i śpiewało z radości, że Morawiecki z Sasinem się jeszcze nie pozabijali? A jak wielu ze smutku, że premier z wicepremierem podkładają sobie świnie akurat wtedy, kiedy — dla dobra partii i państwa — powinni kopać węgiel i grzać kaloryfery?
Intryguje nas zwłaszcza Marek Suski, który po imprezie był na przemian ucieszony i zasmucony. A na pewno porządnie, jesiennie zawiany. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Szamanka załatwiła Kurskiego. Witek na premiera. Żona Ziobry śledzona przez Ziobrę #OnetAudio
2022-10-19 01:16:00

Nie ma lepszego dowodu na to, że PiS jest formacją mistyczną, nie zaś cyniczną. Oto okazuje się, że za odwołaniem cynika Jacka Kurskiego z posady prezesa TVP stoi główna partyjna mistyczka Janina Goss, niezrównana zbieraczka ziółek i parzycielka naparów. Ta szamanka PiS jest dobrym duchem Jarosława Kaczyńskiego od czasów, gdy — jeszcze przed erą kina moralnego niepokoju — próbował on swych sił w obrazie dla zbuntowanej młodzieży „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Goss nigdy kariery w filmie nie próbowała — większość zawodowego życia spędziła jako radca prawny w łódzkiej spółdzielni spożywców „Społem”. Jedyne co łączy ją z kinem dla młodzieży to nieoficjalny partyjny pseudonim „Tekla” — od imienia, które w kreskówce o pszczółce Mai nosi dość odpychająca pajęczyca. Jedno się zgadza — w PiS wszyscy się „pani mecenas” boją, jak pszczoły bały się Tekli. Długi staż u boku prezesa, bezwzględna lojalność, a nade wszystko stałe zaopatrywanie go w ziołowe mikstury i odciągające promieniowanie kasztany — to wszystko pozwoliło jej wykończyć już niejednego zawodnika. Ostatnim był Antoni Macierewicz, który chciał się panoszyć w łódzkim PiS, traktowanym przez szamankę jako własne księstwo. Kurski musiał upaść na głowę — i nieprzeciętnie się obić — skoro zdecydował się na konflikt z szamanką. A zdecydował się: w sierpniu odwołał szefa łódzkiego oddziału TVP3 Błażeja Kronica, który był wskazany przez Goss. Co więcej, Kurski osobiście pofatygował się do Łodzi, żeby na spotkaniu w TVP dobitnie oświadczyć, że decyzji nie zmieni nawet, gdyby chciał go zmusić sam Jarosław Kaczyński. Mówiliśmy, że się porządnie obił, prawda? Staroświecka i anachroniczna na co dzień Goss okazała się tym razem zaskakująco postępowa. Zupełnym przypadkiem zdobyła — nie bójmy się tego powiedzieć: wyczarowała — nagranie z tego spotkania. I razem ze zdrowotnymi naparami sprezentowała je Kaczyńskiemu. Finał znamy — „Kura” rozpaczliwie szuka pracy, rozpuszczając pogłoski, że będzie ministrem cyfryzacji. Prawda jest taka, że na razie Kaczyński nie chce go nawet wpuścić na korytarz na Nowogrodzkiej, gdzie miłośniczka geranium ma stałą przepustkę. Pani Janino, twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz z Onetu i Renata Grochal z „Newsweeka” — gratulują skuteczności taśmowej mistyki. Może już Pani odpuścić nakłuwanie kukiełki kurczęcia. Żeby zostać ministrem cyfryzacji Kurski musiałby najpierw odebrać tę fuchę Mateuszowi Morawieckiemu, bo formalnie to szef rządu i jego Kancelaria Premiera odpowiadają za cyfryzację. Inna rzecz, że Kurski ma nawet dalej idące ambicje — chce obalić Morawieckiego. Włączył się w bunt przeciwko premierowi, którego motorem jest minister od państwowych spółek Jacek Sasin. Spiskowców jest zresztą więcej — także była premier Beata Szydło, szef MON Mariusz Błaszczak czy marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Atakują Morawieckiego za błędy, które mogą się przyczynić do porażki wyborczej PiS — chodzi głównie o zbyt późne zakupy węgla. Morawiecki w odpowiedzi atakuje Sasina, podkreślając, że to on odpowiada za spółki energetyczne, paliwowe i gazowe, które drastycznie podnoszą ceny, jednocześnie pławiąc się w rekordowych zyskach. Na razie Kaczyński premiera nie wymieni, bo kryzys energetyczny nie dotarł jeszcze do portfeli wszystkich Polaków. Jednak jeśli jesienią lub zimą ludzie będą wściekli, to Morawiecki może stracić fotel. Podczas dyskusji na ostatnim posiedzeniu Komitetu Politycznego PiS jako potencjalni następcy najczęściej wskazywani byli Mariusz Błaszczak i — to nowość — Elżbieta Witek, przyjaciółka nienawidzącej premiera Beaty Szydło. Przy okazji byłby to triumf Zbigniewa Ziobry, który od lat stara się — też pod rękę z Szydło — wysadzić z fotela Morawieckiego. Renata Grochal wydała właśnie biografię Ziobry i opowiada w „Stanie Wyjątkowym”, o co gra nadprokurator. A gra o to, co po Morawieckim. I po Kaczyńskim. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Nie ma lepszego dowodu na to, że PiS jest formacją mistyczną, nie zaś cyniczną. Oto okazuje się, że za odwołaniem cynika Jacka Kurskiego z posady prezesa TVP stoi główna partyjna mistyczka Janina Goss, niezrównana zbieraczka ziółek i parzycielka naparów. Ta szamanka PiS jest dobrym duchem Jarosława Kaczyńskiego od czasów, gdy — jeszcze przed erą kina moralnego niepokoju — próbował on swych sił w obrazie dla zbuntowanej młodzieży „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Goss nigdy kariery w filmie nie próbowała — większość zawodowego życia spędziła jako radca prawny w łódzkiej spółdzielni spożywców „Społem”.
Jedyne co łączy ją z kinem dla młodzieży to nieoficjalny partyjny pseudonim „Tekla” — od imienia, które w kreskówce o pszczółce Mai nosi dość odpychająca pajęczyca. Jedno się zgadza — w PiS wszyscy się „pani mecenas” boją, jak pszczoły bały się Tekli. Długi staż u boku prezesa, bezwzględna lojalność, a nade wszystko stałe zaopatrywanie go w ziołowe mikstury i odciągające promieniowanie kasztany — to wszystko pozwoliło jej wykończyć już niejednego zawodnika. Ostatnim był Antoni Macierewicz, który chciał się panoszyć w łódzkim PiS, traktowanym przez szamankę jako własne księstwo.
Kurski musiał upaść na głowę — i nieprzeciętnie się obić — skoro zdecydował się na konflikt z szamanką. A zdecydował się: w sierpniu odwołał szefa łódzkiego oddziału TVP3 Błażeja Kronica, który był wskazany przez Goss. Co więcej, Kurski osobiście pofatygował się do Łodzi, żeby na spotkaniu w TVP dobitnie oświadczyć, że decyzji nie zmieni nawet, gdyby chciał go zmusić sam Jarosław Kaczyński. Mówiliśmy, że się porządnie obił, prawda? Staroświecka i anachroniczna na co dzień Goss okazała się tym razem zaskakująco postępowa. Zupełnym przypadkiem zdobyła — nie bójmy się tego powiedzieć: wyczarowała — nagranie z tego spotkania. I razem ze zdrowotnymi naparami sprezentowała je Kaczyńskiemu. Finał znamy — „Kura” rozpaczliwie szuka pracy, rozpuszczając pogłoski, że będzie ministrem cyfryzacji. Prawda jest taka, że na razie Kaczyński nie chce go nawet wpuścić na korytarz na Nowogrodzkiej, gdzie miłośniczka geranium ma stałą przepustkę. Pani Janino, twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz z Onetu i Renata Grochal z „Newsweeka” — gratulują skuteczności taśmowej mistyki. Może już Pani odpuścić nakłuwanie kukiełki kurczęcia.
Żeby zostać ministrem cyfryzacji Kurski musiałby najpierw odebrać tę fuchę Mateuszowi Morawieckiemu, bo formalnie to szef rządu i jego Kancelaria Premiera odpowiadają za cyfryzację. Inna rzecz, że Kurski ma nawet dalej idące ambicje — chce obalić Morawieckiego. Włączył się w bunt przeciwko premierowi, którego motorem jest minister od państwowych spółek Jacek Sasin. Spiskowców jest zresztą więcej — także była premier Beata Szydło, szef MON Mariusz Błaszczak czy marszałek Sejmu Elżbieta Witek.
Atakują Morawieckiego za błędy, które mogą się przyczynić do porażki wyborczej PiS — chodzi głównie o zbyt późne zakupy węgla. Morawiecki w odpowiedzi atakuje Sasina, podkreślając, że to on odpowiada za spółki energetyczne, paliwowe i gazowe, które drastycznie podnoszą ceny, jednocześnie pławiąc się w rekordowych zyskach. Na razie Kaczyński premiera nie wymieni, bo kryzys energetyczny nie dotarł jeszcze do portfeli wszystkich Polaków. Jednak jeśli jesienią lub zimą ludzie będą wściekli, to Morawiecki może stracić fotel. Podczas dyskusji na ostatnim posiedzeniu Komitetu Politycznego PiS jako potencjalni następcy najczęściej wskazywani byli Mariusz Błaszczak i — to nowość — Elżbieta Witek, przyjaciółka nienawidzącej premiera Beaty Szydło.
Przy okazji byłby to triumf Zbigniewa Ziobry, który od lat stara się — też pod rękę z Szydło — wysadzić z fotela Morawieckiego. Renata Grochal wydała właśnie biografię Ziobry i opowiada w „Stanie Wyjątkowym”, o co gra nadprokurator. A gra o to, co po Morawieckim. I po Kaczyńskim. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie