:: ::

Telewizja Polska wsparła spiskowe smoleńskie teorie, emitując film Ewy Stankiewicz „Stan Zagrożenia”. Wydźwięk filmu jest jasny — katastrofę przeżyło kilka osób, a Rosjan należy podejrzewać o dobijanie rannych. Jednak to nie te spiskowe teorie, wsparte przez TVP, stały się przedmiotem awantury. Tak się złożyło, że awantura wybuchła wokół zaprezentowanych przelotnie w tym filmie zdjęć Ewy Kopacz z pracownikami moskiewskiego prosektorium, do których sama reżyserka nie przywiązuje wielkiej wagi. Czy to nie jest świadome odwracanie uwagi od niewygodnych dla PiS teorii Stankiewicz?
Obóz władzy nie chce problemów ze Smoleńskiem, bo ma już wystarczająco dużo kłopotów.
W mijającym tygodniu z porządku obrad Sejmu zdjęto chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych. Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę człowieka premiera — Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody ze strony Zbigniewa Ziobry, który robi wszystko, by szkalować Borysa i usunąć Morawieckiego.
W dodatku sędzia z nadania Ziobry zablokował możliwość zatrzymania sędziego Igora Tuleyi, który miał usłyszeć zarzuty ujawnienia tajemnicy. Jakaż to tajemnica? To tajemnica Ryszarda Terleckiego, znanego jako pierwszy hipPiS — jako w młodości był „dzieckiem kwiatem” i pozował do nagich fotek, a dziś jest twardym narodowym konserwatystą.

 

Czy TVP sfinansuje film o dobijaniu rannych w Smoleńsku?

Telewizja rządowa TVP zaprezentowała film Ewy Stankiewicz „Stan Zagrożenia” poświęcony katastrofie smoleńskiej. To obraz lansujący teorie spiskowe, choćby takie, że katastrofę przeżyło kilka osób. Tyle, że awantura nie wybuchła wokół tego typu spiskowych teorii Stankiewicz, które poprzez emisje filmu wsparła TVP. Awantura wybuchła wokół zaprezentowanych w filmie zdjęć Ewy Kopacz. Ówczesna minister zdrowia, która pojechała do Moskwy reprezentować polskie władze, opiekować się rodzinami smoleńskimi i czuwać nad sekcjami ofiar katastrofy smoleńskiej, fotografowała się z pracownikami moskiewskiego prosektorium — i to w dość swobodnym stylu. Pozowanie w prosektorium, zwłaszcza w obliczu takiej tragedii, nie było najlepszym pomysłem. Ale ważniejsze jest to, jak wyglądały relacje ówczesnych polskich władz z Rosją w pierwszych dniach po Smoleńsku. Ewa Kopacz pojechała do Moskwy 11 kwietnia, dzień po katastrofie smoleńskiej. Zabrała zespół lekarzy patomorfologów, by współpracowali z Rosjanami podczas identyfikacji ciał i sekcji. Ale niestety, nie wszystko w Moskwie wyglądało tak, jak powinno. W praktyce Kopacz została zostawiona sama sobie. Co prawda, na miejscu był z nią szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, tyle, że od oglądania zwłok chodził zielony i nie stanowił większego wsparcia. Kopacz, które nie miała doświadczenia w relacjach międzynarodowych, a tym bardziej w relacjach z Rosją, nie udźwignęła tego ciężaru. Rosjanie robili więc, co chcieli, a Kopacz popełniła jeden, wielki błąd: udawała, że wszystko jest w porządku i mówiła rzeczy, które później okazały się nieprawdą. Słowa Ewy Kopacz o tym, że z wielką uwagą obserwowała pracę naszych patomorfologów ręka w rękę z Rosjanami, dementował później Andrzej Seremet, ówczesny prokurator generalny. Seremet przyznał, że kiedy polska delegacja pojawiła się w Moskwie, było już po sekcjach zwłok — Rosjanie zrobili je sami. Po powrocie do Polski natomiast, Ewa Kopacz złożyła w Sejmie deklarację, że cały teren katastrofy został dokładnie sprawdzony i przekopany na metr w głąb. Niedługo potem, stenogram jej wystąpienia został zmieniony. Jak się okazało, nie był badany cały teren katastrofy, a jedynie miejsca konkretnych znalezisk. Kiedy pojawiły się informacje o pomyleniu ciał ofiar i o tym, że w jednej trumnie znajdowały się szczątki kilku osób, mit współpracy z Rosjanami ostatecznie runął. W tym sensie zdjęcia ukazane w filmie Ewy Stankiewicz są ilustracją szerszego problemu, a nie głównym problemem. Zresztą sama reżyserka nie przywiązuje do tych zdjęć szczególnej wagi. Dla niej ważniejsze jest to, czy Rosjanie dobijali rannych. Twierdzi, że TVP sfinansuje jej kolejny film na ten temat. Czy Jacek Kurski wyłoży kilkaset tysięcy złotych na taki materiał?

Sędzia Ziobry sprzeciwił się prokuraturze Ziobry

W miniony czwartek Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego odmówiła wyrażenia zgody na zatrzymanie i przymusowe doprowadzenie do prokuratury sędziego Igora Tuleyi. Sędzia Tuleya konsekwentnie odmawia stawienia się w prokuraturze, bo – jak podkreśla - nie uznaje Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego za sąd, w związku z czym dla niego decyzje tej izby nie są ważne. A co jest powodem całej tej sprawy? Chodzi o wyjątkowo czuły majestat Ryszarda Terleckiego, znanego jako pierwszy hipPiS — w młodości był „dzieckiem kwiatem” i pozował do nagich fotek, a dziś jest twardym narodowym konserwatystą.
Pod koniec 2016 roku PiS wpadł na pomysł, żeby pozbyć się dziennikarzy z Sejmu, doszło do protestu mediów — 16 grudnia dziennikarze przez jeden dzień w ogóle nie informowali o polityce. Tego dnia podczas debaty w Sejmie, opozycja zaatakowała PiS za plany usunięcia dziennikarzy z parlamentu. Do wybuchu doszło gdy poseł PO Michał Szczerba, który zwrócił się do Marka Kuchcińskiego per „Panie marszałku kochany”. Marszałek Sejmu, oburzony tym zwrotem, wyrzucił posła z obrad. Doprowadziło to do okupacji przez opozycję sali plenarnej Sejmu. Wtedy PiS przeniósł obrady do mniejszej Sali Kolumnowej, nie wpuścił tam posłów opozycji i przegłosował to, co chciał. Do prokuratury trafiło doniesienie, że PiS złamało prawo, utrudniając udział w głosowaniach posłom opozycji. Prokuratura, kierowana przez Zbigniewa Ziobrę, uznała oczywiście, że wszystko było w porządku. I wtedy w sprawie pojawił się Igor Tuleya — do niego trafiło odwołanie polityków opozycji od decyzji prokuratury. Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie nakazał prokuraturze wszcząć śledztwo jeszcze raz, ujawniając jednocześnie zeznania Ryszarda Terleckiego, który przyznał, że wyrugowano wtedy posłów opozycji z Sali Kolumnowej - tym samym naruszając prawo. Prokuratura uznała, że ujawnienie tych zeznań było złamaniem tajemnicy śledztwa. I właśnie z tego powodu — obnażenia Terleckiego — sędzią Tuleyą zajęła się prokuratura. Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego złożona z ludzi Zbigniewa Ziobry zgodziła się na postawienie mu zarzutów ujawnienia tajemnicy, dlatego uchyliła mu immunitet i zawiesiła jako sędziego. Jednak Tuleya konsekwentnie nie stawiał się do prokuratury na przesłuchanie w charakterze podejrzanego, więc prokuratura złożyła wniosek do Izby Dyscyplinarnej, by sędziego doprowadzić na przesłuchanie siłą. Wszystko wydawało się formalnością. Ale niespodziewanie, tym razem Izba Dyscyplinarna po dziesiątkach godzin rozpraw nie wyraziła zgody na poranną wizytę smutnych panów u Tulei. Stało się to za sprawą sędziego Adama Rocha, który dziś przez sympatyków obozu władzy, odsądzany jest od czci i wiary. Roch to człowiek Ziobry. Czy to przypadek, że nie zgodził się na spektakularne zatrzymanie sędziego? A może to element większej układanki politycznej? Wszak w obozie władzy wrze.

Kaczyński, Gowin i Ziobro podkładają sobie świnie

W niedzielę ma się spotkać tzw. „rada koalicji” — Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. Rozmowa została umówiona przez mediatora, bo panowie w ostatnich tygodniach praktycznie ze sobą nie rozmawiają, tylko podkładają sobie nawzajem świnie. W mijającym tygodniu z porządku obrad Sejmu zdjęto chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych. Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę człowieka premiera - Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody ze strony Ziobry, który robi wszystko, by szkalować Borysa i usunąć Morawieckiego. Czy koalicja rządząca jest jeszcze w stanie zrobić cokolwiek wspólnie? Prezes PiS bardzo źle znosi sytuacje, w których jest politycznym impotentem — nie może rządzić, a jedynie administruje. Receptą mogłyby być przyspieszone wybory, poprzedzone wyrzuceniem Ziobry i Gowina ze Zjednoczonej Prawicy. Ale czy wcześniejsze wybory są możliwe? Wszyscy ludzie, którzy dzięki PiS trafili do instytucji publicznych i spółek skarbu państwa są przerażenie takim scenariuszem. Boją się, że Kaczyński nie wytrzyma stanu bezradności, podejmie ryzyko wyborcze — i że przegra, co będzie oznaczać czystkę wśród beneficjentów państwowej kasy. Blokowany przez koalicjantów program gospodarczy Nowy Ład, przygotowywany przez Mateusza Morawieckiego, wygląda jak program wyborczy PiS.
Znalazł się w nim między innymi pomysł kwoty wolnej od podatku na poziomie 30 tysięcy złotych (czyli każdy kto zarobi do 30 tys. zł rocznie, nie płaci podatku dochodowego). To plan przekupienia wyborców, bo w takim wariancie ogromna część emerytów — czyli żelaznego elektoratu PiS — uniknie płacenia podatku. Kaczyński liczy, że dzięki temu PiS uda się dobić od 30 procent w sondażach i w razie przyspieszonych wyborów, utrzymać władzę. Kaczyński jest już bardzo zmęczony koalicjantami, a z kolei Ziobro i Gowin zakładają, że niezależnie od wyniku spotkań umawianych przez mediatorów, w kolejnych wyborach nie będzie dla nich miejsca na listach PiS.


Jest to odcinek podkastu:
Stan Wyjątkowy

"Stan Wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Beata Lubecka i Kamil Dziubka dyskutować będą o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i Newsweeka zapewnią słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulisów polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie