Dzisiaj poprzyglądamy się paru osobliwym mieszkańcom Dublina połowy XX wieku.
Na przykład taki P.J. Marlow, Patrick Joseph Marlow, dla Dublinczyków po prostu Johnny Fortycoats. Ksywę miał od licznych nakryć, które zakładał na siebie jednocześnie. Po prawdzie nosił tylko trzy, cztery no może pięć płaszczy w tym samym czasie, ale przecież czterdzieści brzmi zdecydowanie lepiej. Johnny ubierał się po prostu ciepło, gdyż spał na ulicy. Włóczył się po Dublinie w latach 30 i 40 ubiegłego wieku. Żył bezwstydnie z hojności dublińczyków. Chwalił się, że jego najbardziej lukratywnym zajęciem było wystawanie pod kościołem przed niedzielną mszą. Potrafił uzbierać w ten sposób tak dużo kasy, że mógł pozwolić sobie na pójście do restauracji. A gdy już tam dotarł, rozsiadał się jak panisko, rzucał na stół zwitek uzbieranych banknotów, zakładał nogi na krzesło i spluwał bezczelnie na podłogę – (to było jego ulubione zajęcie). Z czasem, to spluwanie zamknęło przed nim drzwi większości lokali.
Kolejny personaż - Thomas Dudley. Był ulubieńcem Dublińczyków, nazywali go po prostu Bang Bang. Dudley był fanem westernów. Nosił w kieszeni wielki klucz kościelny. Wpadał z tym kluczem do tramwaju i rozpoczynał strzelaninę krzycząc właśnie Bang Bang. Nieszkodliwy, zabawny zwyczaj. Dublińczycy często dawali się ponieść zabawie i tramwaj przekształcał się w westernowy pociąg opanowany przez strzelaninę. Bang Bang grasował nie tylko w tramwajach - prezenter Radiowy i telewizyjny Paddy Crosbie w swojej książce wspomina opowieść ojca o tym że swego czasu na Marlboro’ Street Dudley rozkręcił strzelaninę, która trwała, wyobraźcie sobie, blisko pół godziny. Trudno było Thomasa nie lubić, był inspiracją dla muzyków i dramaturgów. Kiedy umarł pisały o tym dublińskie gazety. Jednak pochowany został w bezimiennym grobie. Dopiero po latach imienny nagrobek wzniesiono mu z inicjatywy lokalnej kawiarni o nazwanej, no jakże by inaczej - Bang Bang.
Kolejnym dublińskim dziwakiem kręcącym się w okolicy był Hairy Lemon (Włochata Cytryna), łapacz psów, patrolował miasto w czasie 2 wojny światowej. Uwielbiał kręcić się w okolicach kultowego pubu Big Tree w Drumcondra, dzielnicy na północy Dublina. Dublińczycy zapamiętali go dzięki osobliwemu kształtowi głowy rozczochranym włosom i niezwykle żółtej cerze. No to już wiemy skąd ksywka. On też pozostawił po sobie gastronomiczny ślad - Tradycyjny pub na Stephen Street został nazwany jego imieniem!
Inyeresujące towarzystwo. Kto nas po takim malowniczym Dublinie oprowadzi? Pete St John, który w nim dorastał. Gdy dorósł wyemigrował do Kanady. W poszukiwaniu pracy zwiedził Alaskę, Amerykę Środkową i Indie Zachodnie. Do Dublina wrócił pod koniec lat 70. Zaczął pisać piosenki, często opisując stare i nowe oblicze rodzinnego miasta. Szybko został się dublińskim bardem. Nie tylko dublińskim, wielu folkowych artystów nagrywało i nagrywa jego piosenki. Napisał ich blisko setkę. Odszedł od nas 12 marca tego roku. Nieśmiertelność zapewnił sobie pisząc Fields of Athenry, przepiękną balladę o czasach wielkiego głodu. Tak urzekła serca Irlandczyków, że dziś jest nieoficjalnym hymnem kibiców piłkarskiej reprezentacji Irlandii. Słyszeliśmy ją na naszych stadionach w wykonaniu tysięcy irlandzkich gardeł podczas mistrzostw Europy w 2012 roku.
O Dublinie Pete St. John napisał piosenek parę. Najbardziej znana to chyba tęskna The Rare Auld Times. Ale mnie najbardziej Pete urzekł pisząc pełną humoru, surrealistyczną The Mero, piosenkę która przenosi nas wprost na ulice Dublina, do połowy XX wieku. Zwiedzamy z Petem zakamarki i obserwujemy barwne postaci ulicznych włóczęgów. Taki mały muzyczny atlas ówczesnego miasta. Posłuchajcie.
Sail ho
Audycja zawiera utwory:
“The Rare Auld Times” w wykonaniu „The High Kingss”, słowa i muzyka: Pete St. John
“The Mero” w wykonaniu “The Dubliners”, słowa i muzyka: Pete St. John
Jest to odcinek podkastu:
jarasaseasongi - muzyczne historie
W jarasaseasongach możecie usłyszeć piosenki (nie tylko szanty i pieśni morza