jarasaseasongi - muzyczne historie

W jarasaseasongach będziecie mogli usłyszeć piosenki z różnych stron świata, najczęściej oczywiście żeglarskie, wygrzebane w przepastnym eterze. Do każdej piosenki dodam krótką gawędę o tym skąd się wzięła, lub po prostu dlaczego mnie zainteresowała. Taki już jest folk, że za każdą piosenką czai się ciekawa historia.
Znajdziecie mnie:
FB - https://www.facebook.com/JarasaSeaSongi
YT - https://youtube.com/channel/UCCFQYbHCCHpuACGXsiAUSFw
audycje w Radiu Danielka - https://radiodanielka.pl/

Kategorie:
Historia muzyki Muzyka

Odcinki od najnowszych:

Wspomnienia z jubileuszu RO20's, cz. 1.
2024-04-04 08:00:00

Zdarzyło mi się parę razy zaśpiewać na scenie.  Zdarzyło mi się parę razy pogawędzić o piosenkach dla publiczności. Ale największą swoją muzyczną przygodę przeżyłem w listopadzie ubiegłego roku. Legendarny zespół Ryczące Dwudziestki zaproponował mi abym poprowadził ich jubileuszowy koncert podsumowujący obchody czterdziestolecia działalności. Takich propozycji się nie odrzuca, zwłaszcza, że drugim prowadzącym był Marek Wikliński, lider fenomenalnych Sąsiadów. Koncert składał się z paru części. Dwie z nich miały charakter taki trochę jarasaseasongowy, każdą piosenkę wyśpiewaną przez jubilatów okrasiłem (mam nadzieję, że okrasiłem) krótką o niej opowieścią. A wszystko odbyło się 12 listopada ubiegłego roku w ramach festiwalu Tratwa w Chorzowskim Centrum Kultury. Widownia centrum do małych nie należy ale pomieściła znikomy ułamek fanów Ryczących Dwudziestek. Pomyślałem więc, że ja Was zaproszę na taki podcastowy ekwiwalent jubileuszowego koncertu. Opowiem Wam o każdej zaśpiewanej piosence i razem posłuchamy jak ryczący dżentelmeni ją zaśpiewają. Żeby było jak na koncercie zachowam kolejność utworów. Całość podzielę na 3 części, przed Wami pierwsza. Aha, a żeby zrekompensować Wam fakt, że nie słuchacie szanownych jubilatów na żywo, zaproszę specjalnie dla Was na podcastową wirtualną scenę wykonawców piosenek będących źródłem lub inspiracją dla przebojów Ryczących Dwudziestek. A więc pierwsza część – A capella. Zamknijcie oczy. Zespół już gotowy na scenie, goście za kulisami a Wy siedzicie wygodnie w fotelach i słuchacie…   Audycja zawiera utwory: “ Rivers of Babylon ”, wyk. Boney M, sł. I muz. Brent Dowe i Trevor McNaughton na podst. Psalmu 137 “ By The Waters ”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Psalm 137  muz. Lee Hays, na podst. Philipa Hayesa “ Tri Martolod ”, wyk. Alan Stivell, sł. i muz. trad. “ Tri Martolod ”, wyk. Ryczące Dwudziestki sł. Andrzej „Qńa” Grzela, muz. trad. (“ Tri Martolod ”) “ Alasdair Mhic Colla Ghasda ”, wyk. Anne Lorne Gillies, sł. i muz. trad. “ Nie pamiętam ”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny, muz. trad. (“ Alasdair Mhic Colla Ghasda ”) “ Brian Boru's March ”, wyk. Arno Kilhoffer I Marina Lys, muz. trad. “ Brian Boru ”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny muz. trad. (“ Brian Boru's March”) “ Greenland Whale Fisheries ”, wyk. Pogue Mahone, sł. i muz. trad. “ Grenlandzcy Wielorybnicy ”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Andrzej Mendygrał i muz. trad. (“ Greenland Whale Fisheries”) #music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki #szanty #shanties #folk #forebitter #żeglarska


Zdarzyło mi się parę razy zaśpiewać na scenie.  Zdarzyło mi się parę razy pogawędzić o piosenkach dla publiczności. Ale największą swoją muzyczną przygodę przeżyłem w listopadzie ubiegłego roku. Legendarny zespół Ryczące Dwudziestki zaproponował mi abym poprowadził ich jubileuszowy koncert podsumowujący obchody czterdziestolecia działalności. Takich propozycji się nie odrzuca, zwłaszcza, że drugim prowadzącym był Marek Wikliński, lider fenomenalnych Sąsiadów. Koncert składał się z paru części. Dwie z nich miały charakter taki trochę jarasaseasongowy, każdą piosenkę wyśpiewaną przez jubilatów okrasiłem (mam nadzieję, że okrasiłem) krótką o niej opowieścią. A wszystko odbyło się 12 listopada ubiegłego roku w ramach festiwalu Tratwa w Chorzowskim Centrum Kultury.

Widownia centrum do małych nie należy ale pomieściła znikomy ułamek fanów Ryczących Dwudziestek. Pomyślałem więc, że ja Was zaproszę na taki podcastowy ekwiwalent jubileuszowego koncertu. Opowiem Wam o każdej zaśpiewanej piosence i razem posłuchamy jak ryczący dżentelmeni ją zaśpiewają. Żeby było jak na koncercie zachowam kolejność utworów. Całość podzielę na 3 części, przed Wami pierwsza. Aha, a żeby zrekompensować Wam fakt, że nie słuchacie szanownych jubilatów na żywo, zaproszę specjalnie dla Was na podcastową wirtualną scenę wykonawców piosenek będących źródłem lub inspiracją dla przebojów Ryczących Dwudziestek.

A więc pierwsza część – A capella. Zamknijcie oczy. Zespół już gotowy na scenie, goście za kulisami a Wy siedzicie wygodnie w fotelach i słuchacie…

 

Audycja zawiera utwory:

“Rivers of Babylon”, wyk. Boney M, sł. I muz. Brent Dowe i Trevor McNaughton na podst. Psalmu 137


“By The Waters”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Psalm 137  muz. Lee Hays, na podst. Philipa Hayesa


“Tri Martolod ”, wyk. Alan Stivell, sł. i muz. trad.


“Tri Martolod ”, wyk. Ryczące Dwudziestki sł. Andrzej „Qńa” Grzela, muz. trad. (“Tri Martolod ”)


“Alasdair Mhic Colla Ghasda”, wyk. Anne Lorne Gillies, sł. i muz. trad.


“Nie pamiętam”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny, muz. trad. (“Alasdair Mhic Colla Ghasda”)


“Brian Boru's March”, wyk. Arno Kilhoffer I Marina Lys, muz. trad.


“Brian Boru”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny muz. trad. (“Brian Boru's March”)


“Greenland Whale Fisheries”, wyk. Pogue Mahone, sł. i muz. trad.


“Grenlandzcy Wielorybnicy”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Andrzej Mendygrał i muz. trad. (“Greenland Whale Fisheries”)



#music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki

#szanty #shanties #folk #forebitter #żeglarska

Piosenki z "Radio Ballad"
2024-03-07 16:06:40

Podcast Jarasaseasongi powstał niechcący, przy okazji tworzenia audycji dla Radia Danielka. A Radio Danielka skończyło już 3 lata. Na tę okoliczność pasowałoby więc w Jarasaseasongach o radiu. Już kiedyś opowiadałem o prekursorach nowoczesnego radiowego dziennikarstwa, dziś opowiem więcej o ich rewolucyjnej audycji. Nasze radio – Danielkę robi grupa zapaleńców, profesjonalistów i amatorów choćby takich jak ja. Dzięki rewolucji technologicznej możemy to robić bez potężnego zaplecza technicznego. Ha, albo może właśnie z potężnym zapleczem… zaklętym w miniaturowych, prostych w obsłudze urządzeniach. Może właśnie tak. Ale kształt naszych audycji to nie tylko technologia, to suma naszych pasji i doświadczeń pokoleń radiowców, doświadczeń zebranych, podpatrzonych, no i przede wszystkim podsłuchanych. Nie musieliśmy wyważać drzwi i wymyślać koła, zrobili to za nas inni. Mi szczególnie bliskie są dokonania najbardziej folkowej pary wszech czasów Peggy Seeger i Ewana MacColla. Otóż pod koniec lat 50 ubiegłego wieku Ewan i Peggy, nawiązali współpracę z angielskim producentem radiowym Charlsem Parkerem. Postanowili stworzyć dla BBC cykl audycji poświęconych różnym aspektom życia na wyspach brytyjskich. Na przestrzeni 6 lat powstało osiem audycji o różnorodnej tematyce. Cykl nosił nazwę „Radio Ballad” i zapisał się na stałe na kartach historii dziennikarstwa. Nasi folkowcy wpadli na pomysł, żeby połączyć w jednej audycji cztery fundamentalne elementy dotąd nie wykorzystywane w komplecie. Mianowicie: muzykę instrumentalną, efekty dźwiękowe, piosenki i nagrane wypowiedzi zwyczajnych ludzi. Dziś nie brzmi to zaskakująco ale w latach 50 była to rewolucja. Samo połączenie różnych form nie było może szczególnie zaskakujące, nowością był sposób emitowania wypowiedzi bohaterów. W tamtych czasach w audycjach radiowych wypowiedzi zwyczajnych ludzi były transkrybowane a następnie czytane przez zawodowych lektorów. MacColl, Seeger i Parker, do każdej audycji gromadzili setki taśm z nagranymi rozmowami …spośród nich wybierali najciekawsze i, uwaga w ORYGINALE puszczali w eter. W tamtych latach - szok. Powstały programy autentyczne, zabawne, pouczające i poetyckie, w których poszczególne elementy przenikały się nawzajem. Zatem o Radio Ballad opowiadam w dzisiejszym podcaście. Ale, jako że Jarasaseasongi to przecież rzecz o piosenkach, to posłuchamy piosenek z tego cyklu. Wszakże w Radio Ballad śpiewane były utwory napisane specjalnie do każdej audycji przez Ewana MacColla. Posłuchajcie zatem jak piosenki Ewana z rewolucyjnego cyklu audycji śpiewają inni artyści.   Audycja zawiera utwory: “ Song of the Iron Road ”, wyk. Luke Kelly i The Dubliners, sł. i muz. Ewan MacColl “ Just a Note ”, wyk. Karan Casey, sł. i muz. Ewan MacColl “ Niech zabrzmi pieśń ”, wyk. Cztery Refy, sł. Ewan MacColl, tłum. Jerzy Rogacki muz. Ewan MacColl “ On the North Sea Holes ”, “ The Big Hewer ”, wyk. David Coffin, sł. i muz. Ewan MacColl “ Morrissey and the Russian Sailor ”, wyk. Seán 'ac Dhonnchadha, sł. i muz. trad. “ Moving On Song ”, wyk. MacColl Brothers, Chris Wood i Karine Polwart, sł. i muz. Ewan MacColl #music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki

Podcast Jarasaseasongi powstał niechcący, przy okazji tworzenia audycji dla Radia Danielka. A Radio Danielka skończyło już 3 lata. Na tę okoliczność pasowałoby więc w Jarasaseasongach o radiu. Już kiedyś opowiadałem o prekursorach nowoczesnego radiowego dziennikarstwa, dziś opowiem więcej o ich rewolucyjnej audycji.

Nasze radio – Danielkę robi grupa zapaleńców, profesjonalistów i amatorów choćby takich jak ja. Dzięki rewolucji technologicznej możemy to robić bez potężnego zaplecza technicznego. Ha, albo może właśnie z potężnym zapleczem… zaklętym w miniaturowych, prostych w obsłudze urządzeniach. Może właśnie tak.

Ale kształt naszych audycji to nie tylko technologia, to suma naszych pasji i doświadczeń pokoleń radiowców, doświadczeń zebranych, podpatrzonych, no i przede wszystkim podsłuchanych. Nie musieliśmy wyważać drzwi i wymyślać koła, zrobili to za nas inni. Mi szczególnie bliskie są dokonania najbardziej folkowej pary wszech czasów Peggy Seeger i Ewana MacColla. Otóż pod koniec lat 50 ubiegłego wieku Ewan i Peggy, nawiązali współpracę z angielskim producentem radiowym Charlsem Parkerem. Postanowili stworzyć dla BBC cykl audycji poświęconych różnym aspektom życia na wyspach brytyjskich. Na przestrzeni 6 lat powstało osiem audycji o różnorodnej tematyce. Cykl nosił nazwę „Radio Ballad” i zapisał się na stałe na kartach historii dziennikarstwa.

Nasi folkowcy wpadli na pomysł, żeby połączyć w jednej audycji cztery fundamentalne elementy dotąd nie wykorzystywane w komplecie. Mianowicie: muzykę instrumentalną, efekty dźwiękowe, piosenki i nagrane wypowiedzi zwyczajnych ludzi. Dziś nie brzmi to zaskakująco ale w latach 50 była to rewolucja. Samo połączenie różnych form nie było może szczególnie zaskakujące, nowością był sposób emitowania wypowiedzi bohaterów. W tamtych czasach w audycjach radiowych wypowiedzi zwyczajnych ludzi były transkrybowane a następnie czytane przez zawodowych lektorów. MacColl, Seeger i Parker, do każdej audycji gromadzili setki taśm z nagranymi rozmowami …spośród nich wybierali najciekawsze i, uwaga w ORYGINALE puszczali w eter. W tamtych latach - szok. Powstały programy autentyczne, zabawne, pouczające i poetyckie, w których poszczególne elementy przenikały się nawzajem.

Zatem o Radio Ballad opowiadam w dzisiejszym podcaście. Ale, jako że Jarasaseasongi to przecież rzecz o piosenkach, to posłuchamy piosenek z tego cyklu. Wszakże w Radio Ballad śpiewane były utwory napisane specjalnie do każdej audycji przez Ewana MacColla. Posłuchajcie zatem jak piosenki Ewana z rewolucyjnego cyklu audycji śpiewają inni artyści.  

Audycja zawiera utwory:

“Song of the Iron Road”, wyk. Luke Kelly i The Dubliners, sł. i muz. Ewan MacColl

“Just a Note”, wyk. Karan Casey, sł. i muz. Ewan MacColl

“Niech zabrzmi pieśń ”, wyk. Cztery Refy, sł. Ewan MacColl, tłum. Jerzy Rogacki muz. Ewan MacColl “On the North Sea Holes”,

“The Big Hewer”, wyk. David Coffin, sł. i muz. Ewan MacColl

“Morrissey and the Russian Sailor”, wyk. Seán 'ac Dhonnchadha, sł. i muz. trad.

“Moving On Song”, wyk. MacColl Brothers, Chris Wood i Karine Polwart, sł. i muz. Ewan MacColl


#music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki

Łowy na barana
2024-01-25 20:42:21

W 1979 roku legendarny zespół „The Irish Rovers”, założony przez Irlandczyków osiadłych w Toronto wydał płytę “Tall Ships and Salty Dogs”. Szesnaście świetnych morskich piosenek. Wśród nich „The Wanderer and The Whale” – wędrowiec i wieloryb. Opowieść o polowaniu na wieloryba. Nie byle jaka opowieść o nie byle jakim polowaniu. Bestię ścigał Wanderer – po naszemu wędrowiec, ostatni żaglowiec wielorybniczy, ostatni i według wielu najpiękniejszy. Niestety nie przetrwał do dzisiaj, możemy podziwiać tylko plany i modele. A płyta? Parę lat póżniej trafiła do rąk Dariusza Ślewy i Grzegorza Tyszkiewicza. Jeszcze przed założeniem grupy „Smugglers” panowie do brawurowej melodii napisali polski tekst, będący luźnym tłumaczeniem oryginału. Tak powstały „Łowy” - jedna z ozdób debiutanckiej płyty Smugglersów. Wystarczy oczy zamknąć i można poczuć się jak na wielorybniku. To zasługa świetnego tekstu… i melodii. A melodia ma już swoje lata. Nosi tytuł „The Derby Ram”, jej najstarsze nagranie pochodzi z 1957 roku z płyty „English Drinking Songs” kolekcjonera i barda folkowego A.L. LLoyda. Bert Loyd śpiewa o baranie z Derby. Okazuje się, że Will Millar z The Irish Rovers napisał nowy, marynarski, wielorybniczy tekst do starej angielskiej ludowej melodii, tylko refren zostawił prawie nie zmieniony. W tym refrenie podmiot liryczny zapewnia słuchacza że wyspiewuje całą prawdę. A ten „Derby Ram” Berta Loyda? Cóż to za baran? No właśnie – wyruszyłem na łowy na barana. A co złowiłem pisałem w podcaście. Zachęcam do posłuchania.   Audycja zawiera utwory: “ Wanderer And The Whale ”, wyk. The Irish Rovers, sł. i muz. Will Millar „ Łowy ”, wyk. Smugglers, sł. Dariusz Ślewa i Grzegorz Tyszkiewicz muz. trad. „The Derby Ram” „ The Derby Ram”, wyk. A.L. LLoyd, sł. i muz. trad. „ Mylecharaine's March”, wyk. Barrule, muz. trad. „ Mari Lwyd ”, wyk. Carreg Lafar, sł. muz. Vinnie Baker „ Oh, Didn't He Ramble”, wyk. Jelly Roll Morton,  muz. J. Rosamond Johnson, James Weldon Johnson, and Bob Cole, na podstawie “The Derby Ram” „ The Ram Song”, wyk. Nowell Sing We Clear, sł. i muz. trad. „ The Derby Ram”, wyk. Sean Dagher, sł. i muz. trad. #music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki

W 1979 roku legendarny zespół „The Irish Rovers”, założony przez Irlandczyków osiadłych w Toronto wydał płytę “Tall Ships and Salty Dogs”. Szesnaście świetnych morskich piosenek. Wśród nich „The Wanderer and The Whale” – wędrowiec i wieloryb. Opowieść o polowaniu na wieloryba. Nie byle jaka opowieść o nie byle jakim polowaniu. Bestię ścigał Wanderer – po naszemu wędrowiec, ostatni żaglowiec wielorybniczy, ostatni i według wielu najpiękniejszy. Niestety nie przetrwał do dzisiaj, możemy podziwiać tylko plany i modele.

A płyta? Parę lat póżniej trafiła do rąk Dariusza Ślewy i Grzegorza Tyszkiewicza. Jeszcze przed założeniem grupy „Smugglers” panowie do brawurowej melodii napisali polski tekst, będący luźnym tłumaczeniem oryginału. Tak powstały „Łowy” - jedna z ozdób debiutanckiej płyty Smugglersów. Wystarczy oczy zamknąć i można poczuć się jak na wielorybniku. To zasługa świetnego tekstu… i melodii. A melodia ma już swoje lata. Nosi tytuł „The Derby Ram”, jej najstarsze nagranie pochodzi z 1957 roku z płyty „English Drinking Songs” kolekcjonera i barda folkowego A.L. LLoyda. Bert Loyd śpiewa o baranie z Derby. Okazuje się, że Will Millar z The Irish Rovers napisał nowy, marynarski, wielorybniczy tekst do starej angielskiej ludowej melodii, tylko refren zostawił prawie nie zmieniony. W tym refrenie podmiot liryczny zapewnia słuchacza że wyspiewuje całą prawdę. A ten „Derby Ram” Berta Loyda? Cóż to za baran? No właśnie – wyruszyłem na łowy na barana. A co złowiłem pisałem w podcaście. Zachęcam do posłuchania.

 

Audycja zawiera utwory:

“Wanderer And The Whale”, wyk. The Irish Rovers, sł. i muz. Will Millar

„ Łowy”, wyk. Smugglers, sł. Dariusz Ślewa i Grzegorz Tyszkiewicz muz. trad. „The Derby Ram”

„ The Derby Ram”, wyk. A.L. LLoyd, sł. i muz. trad.

„ Mylecharaine's March”, wyk. Barrule, muz. trad.

„ Mari Lwyd”, wyk. Carreg Lafar, sł. muz. Vinnie Baker

„ Oh, Didn't He Ramble”, wyk. Jelly Roll Morton,  muz. J. Rosamond Johnson, James Weldon Johnson, and Bob Cole, na podstawie “The Derby Ram”

„ The Ram Song”, wyk. Nowell Sing We Clear, sł. i muz. trad.

„ The Derby Ram”, wyk. Sean Dagher, sł. i muz. trad.




#music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki


Fairytale of New York
2023-12-18 19:24:06

W jarasaseasongach czas na piosenkę świąteczną. Poszwędamy się po Nowym Jorku. I to w doborowym towarzystwie. Bajkę z nowego Jorku opowie nam ikona współczesnego folku, ba nawet punk folku, Shane MacGowan z zespołem The Pogues. Opowiem Wam dzisiaj o najpopularniejszej w XXI wieku na wyspach brytyjskich - można by rzec pastorałce, zresztą - sami to ocenicie. „Fairytale of New York”, bo o niej mowa do 2020 roku sprzedała się na wyspach w dwóch milionach czterystu tysiącach egzemplarzy i uzyskała poczwórną platynę. Przez wielu jest uważana za najlepszą piosenkę bożonarodzeniową wszech czasów. I Ja się do tych wielu zaliczam, mógłbym stać na ich czele. Na temat powstania Fairytale of New York krąży parę legend, my skupmy się na wersji Shane’a. Jak twierdzi lider The Pogues w 1985 roku Elvis Costello, ówczesny producent Poguesów, postawił zakład, że zespół nie jest w stanie napisać bożonarodzeniowego hitu. Wydawło mu się że nic nie ryzykuje, pewnie wyobraził sobie Poguesów śpiewających „White Christmas” i już liczył pieniądze. Przeliczy się. Jem Finer, banjoista zespołu szybko wymyślił melodię i zarys historii o marynarzu z Nowego Jorku, który spoglądając na ocean w dalekiej Irlandii tęskni do domu.  Brzmi dobrze? Może i tak ale sztampowo. Na szczęście Jem pochwalił się żonie, a jej historia się nie spodobała. Zaproponowała jako temat rozmowę pewnej pary w dniu Bożego Narodzenia. Finer, tak o tym opowiada: „Napisałem dwie piosenki z melodiami, jedna miała dobrą melodię i gówniany tekst, druga miała pomysł na „Fairytale”, ale melodia była marna, dałem je Shane'owi, a on nadał piosence Broadwayowski szyk i tak już zostało”. „Fairytale of New York” powstał zatem jako rozmowa pary zmęczonych życiem, sfrustrowanych kochanków z sentymentem i jednocześnie rozgoryczeniem spoglądających na swoją przeszłość. Opowieść zaczyna się od irlandzkiego imigranta który w Boże Narodzenie trafił na izbę wytrzeźwień. Gdy słyszy starego włóczęgę śpiewającego irlandzką balladę „The Rare Old Mountain Dew” (piosenka o pędzeniu w górach irlandzkiego bimbru - poitin), zaczyna śnić o kobiecie swojego życia i zaczyna z nią słodko-gorzki dialog. MacGowan tak to opisuje: „sama piosenka jest w końcu dość przygnębiająca, opowiada o tych starych irlandzko-amerykańskich gwiazdach Broadwayu, które siedzą w Boże Narodzenie i rozmawiają o tym, czy wszystko idzie dobrze.” Otrzymaliśmy wspaniały pijacki hymn do niespełnionych marzeń, zaprawiony przenikliwie chłodnymi wzajemnymi pretensjami. Nie brzmi jak pastorałka? Może i nie ale jakież to piękne i prawdziwe. Mimo świątecznej  tematyki, utwór został nagrany w upalne lato 1987 roku w RAK Studios w Londynie. W międzyczasie producentem Poguesów został Steve'a Lillywhite'a. Ten poprosił swoją żonę, Kirsty MacColl, o nagranie testowego wokalu, aby zespół mógł usłyszeć jak brzmi w duecie. Poguesi byli zachwceni  jej wykonaniem, uznali że Kirsty musi wziąć udział w nagraniu. I wzięła. I wersja z Kirsty jest najwspalnialsza. I tak The Pogues dało nam pastorałkę nie pastorałkę, najpiękniejszą świąteczną piosenkę wszech czasów, w której komercyjny, marketingowy lukier nie przykrył mieszanki bólu i radości, miłości i żalów, które towarzyszą nam przez cały rok. Nic tylko słuchać. Sail Ho. Audycja zawiera utwór: "Fairytale of New York" w wykonaniu zespołu The Pogues i Kirsty McCall, słowa: Jem Finer,  muzyka: Shane MacGowan @jarasaseasongi znajdziesz na facebooku i YouTube :-)

W jarasaseasongach czas na piosenkę świąteczną. Poszwędamy się po Nowym Jorku. I to w doborowym towarzystwie. Bajkę z nowego Jorku opowie nam ikona współczesnego folku, ba nawet punk folku, Shane MacGowan z zespołem The Pogues.

Opowiem Wam dzisiaj o najpopularniejszej w XXI wieku na wyspach brytyjskich - można by rzec pastorałce, zresztą - sami to ocenicie. „Fairytale of New York”, bo o niej mowa do 2020 roku sprzedała się na wyspach w dwóch milionach czterystu tysiącach egzemplarzy i uzyskała poczwórną platynę. Przez wielu jest uważana za najlepszą piosenkę bożonarodzeniową wszech czasów. I Ja się do tych wielu zaliczam, mógłbym stać na ich czele.

Na temat powstania Fairytale of New York krąży parę legend, my skupmy się na wersji Shane’a. Jak twierdzi lider The Pogues w 1985 roku Elvis Costello, ówczesny producent Poguesów, postawił zakład, że zespół nie jest w stanie napisać bożonarodzeniowego hitu. Wydawło mu się że nic nie ryzykuje, pewnie wyobraził sobie Poguesów śpiewających „White Christmas” i już liczył pieniądze. Przeliczy się.

Jem Finer, banjoista zespołu szybko wymyślił melodię i zarys historii o marynarzu z Nowego Jorku, który spoglądając na ocean w dalekiej Irlandii tęskni do domu.  Brzmi dobrze? Może i tak ale sztampowo. Na szczęście Jem pochwalił się żonie, a jej historia się nie spodobała. Zaproponowała jako temat rozmowę pewnej pary w dniu Bożego Narodzenia. Finer, tak o tym opowiada: „Napisałem dwie piosenki z melodiami, jedna miała dobrą melodię i gówniany tekst, druga miała pomysł na „Fairytale”, ale melodia była marna, dałem je Shane'owi, a on nadał piosence Broadwayowski szyk i tak już zostało”.

„Fairytale of New York” powstał zatem jako rozmowa pary zmęczonych życiem, sfrustrowanych kochanków z sentymentem i jednocześnie rozgoryczeniem spoglądających na swoją przeszłość. Opowieść zaczyna się od irlandzkiego imigranta który w Boże Narodzenie trafił na izbę wytrzeźwień. Gdy słyszy starego włóczęgę śpiewającego irlandzką balladę „The Rare Old Mountain Dew” (piosenka o pędzeniu w górach irlandzkiego bimbru - poitin), zaczyna śnić o kobiecie swojego życia i zaczyna z nią słodko-gorzki dialog.

MacGowan tak to opisuje: „sama piosenka jest w końcu dość przygnębiająca, opowiada o tych starych irlandzko-amerykańskich gwiazdach Broadwayu, które siedzą w Boże Narodzenie i rozmawiają o tym, czy wszystko idzie dobrze.” Otrzymaliśmy wspaniały pijacki hymn do niespełnionych marzeń, zaprawiony przenikliwie chłodnymi wzajemnymi pretensjami. Nie brzmi jak pastorałka? Może i nie ale jakież to piękne i prawdziwe.

Mimo świątecznej  tematyki, utwór został nagrany w upalne lato 1987 roku w RAK Studios w Londynie. W międzyczasie producentem Poguesów został Steve'a Lillywhite'a. Ten poprosił swoją żonę, Kirsty MacColl, o nagranie testowego wokalu, aby zespół mógł usłyszeć jak brzmi w duecie. Poguesi byli zachwceni  jej wykonaniem, uznali że Kirsty musi wziąć udział w nagraniu. I wzięła. I wersja z Kirsty jest najwspalnialsza. I tak The Pogues dało nam pastorałkę nie pastorałkę, najpiękniejszą świąteczną piosenkę wszech czasów, w której komercyjny, marketingowy lukier nie przykrył mieszanki bólu i radości, miłości i żalów, które towarzyszą nam przez cały rok. Nic tylko słuchać.

Sail Ho.

Audycja zawiera utwór: "Fairytale of New York" w wykonaniu zespołu The Pogues i Kirsty McCall, słowa: Jem Finer,  muzyka: Shane MacGowan

@jarasaseasongi znajdziesz na facebooku i YouTube :-)

Strzyżyki
2023-12-07 08:15:00

Było tak, że Bóg chciał wyłonić króla wszystkich ptaków. Postanowił, że zwycięzcą ogłosi stworzenie, które wzniesie się najwyżej. Wystartowały wszystkie ptaki. Słabsze, po kolei, zmęczone odpadały od stawki, aż w przestworzach pozostał tylko orzeł. Wygrał? Bynajmniej. Kiedy w końcu orzeł, zmęczony i pewny wygranej, zaczął zniżać lot, spod jego skrzydła wyłonił się przebiegły strzyżyk i świeży, wypoczęty wzleciał wyżej. Mały ptaszek wygrał. Ale została mu łatka oszusta. Historii przynoszących temu maleńkiemu ptakowi o potężnym głosie niesławę funkcjonuje w tradycji ludowej cały komplet, w różnych miejscach, w Irlandii, Anglii, Szkocji, Walii, na wyspie Man, czy wreszcie we Francji. Nie ma tam strzyżyk łatwego życia. Raz do roku urządzane jest polowanie na te ptaki, zwieńczone czymś na kształt festiwalu. A w Irlandii w wieku XIX, w czasach wielkiego głodu słowo strzyżyk nabrało nowego znaczenia. Stało się symbolem wykluczenia, biedy, desperacji ale równocześnie determinacji, woli przetrwania i solidarności. Posłuchajcie opowieści o strzyżykach z Curragh, kobietach które życie zmusiło do handlu własnym ciałem, które wbrew przeciwnościom losu potrafiły w zimnych jamach zbudować namiastkę domu i ciepła rodzinnego, oazę solidarności. Posłuchajcie opowieści o „The Curragh Wren”, strzyżykach z równiny Curragh.     Audycja zawiera utwory: “ Hela’r Dryw ”, w tle, wyk. Mabden Folk Band, muz. trad. „ The Wran Song ”, wyk. The Clancy Brothers & Tommy Makem, sł. i muz. trad. „ The Cutty Wren”, wyk. Royston i Heather Wood sł. i  muz. trad. „Hela'r Dryw”, wyk. Fernhill, sł. i muz. trad. „ he Curragh Wrens ”, wyk. Jane McNamee, sł. muz. Vinnie Baker „ he Curragh Wrens”, wyk. Plúirín Na mBan sł. i  muz. Cathy Jordan „Hunting the Wren”, wyk. Lankum, sł. Ian Lynch muz. Lankum

Było tak, że Bóg chciał wyłonić króla wszystkich ptaków. Postanowił, że zwycięzcą ogłosi stworzenie, które wzniesie się najwyżej. Wystartowały wszystkie ptaki. Słabsze, po kolei, zmęczone odpadały od stawki, aż w przestworzach pozostał tylko orzeł. Wygrał? Bynajmniej. Kiedy w końcu orzeł, zmęczony i pewny wygranej, zaczął zniżać lot, spod jego skrzydła wyłonił się przebiegły strzyżyk i świeży, wypoczęty wzleciał wyżej. Mały ptaszek wygrał. Ale została mu łatka oszusta.

Historii przynoszących temu maleńkiemu ptakowi o potężnym głosie niesławę funkcjonuje w tradycji ludowej cały komplet, w różnych miejscach, w Irlandii, Anglii, Szkocji, Walii, na wyspie Man, czy wreszcie we Francji. Nie ma tam strzyżyk łatwego życia. Raz do roku urządzane jest polowanie na te ptaki, zwieńczone czymś na kształt festiwalu.

A w Irlandii w wieku XIX, w czasach wielkiego głodu słowo strzyżyk nabrało nowego znaczenia. Stało się symbolem wykluczenia, biedy, desperacji ale równocześnie determinacji, woli przetrwania i solidarności. Posłuchajcie opowieści o strzyżykach z Curragh, kobietach które życie zmusiło do handlu własnym ciałem, które wbrew przeciwnościom losu potrafiły w zimnych jamach zbudować namiastkę domu i ciepła rodzinnego, oazę solidarności.

Posłuchajcie opowieści o „The Curragh Wren”, strzyżykach z równiny Curragh.

 

 

Audycja zawiera utwory:

“Hela’r Dryw”, w tle, wyk. Mabden Folk Band, muz. trad.

„The Wran Song”, wyk. The Clancy Brothers & Tommy Makem, sł. i muz. trad.

„The Cutty Wren”, wyk. Royston i Heather Wood sł. i  muz. trad.

„Hela'r Dryw”, wyk. Fernhill, sł. i muz. trad.

„ he Curragh Wrens”, wyk. Jane McNamee, sł. muz. Vinnie Baker

„ he Curragh Wrens”, wyk. Plúirín Na mBan sł. i  muz. Cathy Jordan

„Hunting the Wren”, wyk. Lankum, sł. Ian Lynch muz. Lankum

Few Days
2023-11-09 12:41:03

Rok 1982. W kraju bieda, terror i smutek. Mimo to środowisko wodniaków co jakiś czas urządza mniejsze lub większe koncerty piosenki żeglarskiej i szant. Ba już mamy za sobą pierwszą, jeszcze nieśmiałą edycję Festiwalu Shanties w Krakowie. A szanta w tych czasach to naprawdę egzotyczne słowo. Od kilkunastu miesięcy nie działa zespół Refpatent, środowisko żeglarskie jeszcze nie wie, że czeka na jego reinkarnację pod szyldem Cztery Refy. Coraz aktywniej na scenie poczynają sobie Jerzy Porębski, Ryszard Muzaj, Mirosław Peszkowski i Marek Szurawski, jeszcze nie wiedzą że za młodu zostaną Starymi Dzwonami, na własne życzenie. Na wiosnę 1982 roku w katowickim Teatrze Ateneum organizowany jest koncert z udziałem Witolda Zamojskiego, dziś już legendy i wspomnianego kwartetu. Katowiczanom podoba się, postanawiają zorganizować cykliczną imprezę i tak w listopadzie 1983 w teatrze Młodego Widza na Koszutce odbywa się pierwsza edycja Festiwalu Tratwa. Tak, to już 40 lat. Na festiwalu pojawia się grupa młodzieńców. Śpiewają razem od paru miesięcy, pierwszy raz wyszli na scenę pod szyldem Ryczące Dwudziestki, zaśpiewali między innymi „Hiszpańskie dziewczyny” i zdobyli III nagrodę. A potem było coraz lepiej. I tak śpiewają od czterdziestu lat. Za parę dni 12 listopada będą obchodzili swoje czterdziestolecie właśnie na kolejnej edycji Festiwalu Tratwa. No właśnie za parę dni, a few days. Zatem dziś opowieść o jednej z najpopularniejszych piosenkę zespołu, „Few Days” właśnie. Sprawa nie taka prosta. Pojawiła się niespodziewanie w 1854 roku w kilku publikacjach naraz, i to w kilku odmiennych wersjach tekstowych. Badacze folkloru, szperacze i zbieracze piosenek do dziś się zastanawiają, i dyskutują która z wersji była pierwsza. Ciekawostką jest, że powszechnie uważana, nawet w Stanach Zjednoczonych, za piosenkę górniczą, Few Days piosenką górniczą w swojej istocie nie była. Ale o tym już posłuchajcie w podcaście

Rok 1982. W kraju bieda, terror i smutek. Mimo to środowisko wodniaków co jakiś czas urządza mniejsze lub większe koncerty piosenki żeglarskiej i szant. Ba już mamy za sobą pierwszą, jeszcze nieśmiałą edycję Festiwalu Shanties w Krakowie. A szanta w tych czasach to naprawdę egzotyczne słowo. Od kilkunastu miesięcy nie działa zespół Refpatent, środowisko żeglarskie jeszcze nie wie, że czeka na jego reinkarnację pod szyldem Cztery Refy. Coraz aktywniej na scenie poczynają sobie Jerzy Porębski, Ryszard Muzaj, Mirosław Peszkowski i Marek Szurawski, jeszcze nie wiedzą że za młodu zostaną Starymi Dzwonami, na własne życzenie. Na wiosnę 1982 roku w katowickim Teatrze Ateneum organizowany jest koncert z udziałem Witolda Zamojskiego, dziś już legendy i wspomnianego kwartetu. Katowiczanom podoba się, postanawiają zorganizować cykliczną imprezę i tak w listopadzie 1983 w teatrze Młodego Widza na Koszutce odbywa się pierwsza edycja Festiwalu Tratwa. Tak, to już 40 lat. Na festiwalu pojawia się grupa młodzieńców. Śpiewają razem od paru miesięcy, pierwszy raz wyszli na scenę pod szyldem Ryczące Dwudziestki, zaśpiewali między innymi „Hiszpańskie dziewczyny” i zdobyli III nagrodę. A potem było coraz lepiej. I tak śpiewają od czterdziestu lat. Za parę dni 12 listopada będą obchodzili swoje czterdziestolecie właśnie na kolejnej edycji Festiwalu Tratwa.

No właśnie za parę dni, a few days. Zatem dziś opowieść o jednej z najpopularniejszych piosenkę zespołu, „Few Days” właśnie. Sprawa nie taka prosta. Pojawiła się niespodziewanie w 1854 roku w kilku publikacjach naraz, i to w kilku odmiennych wersjach tekstowych. Badacze folkloru, szperacze i zbieracze piosenek do dziś się zastanawiają, i dyskutują która z wersji była pierwsza. Ciekawostką jest, że powszechnie uważana, nawet w Stanach Zjednoczonych, za piosenkę górniczą, Few Days piosenką górniczą w swojej istocie nie była. Ale o tym już posłuchajcie w podcaście

RO 20's - niezapomniane piosenki
2023-10-20 08:00:00

Mała wycieczka geograficzno muzyczna. Zaczniemy od bieguna południowego. Wokół ląd wiecznie skuty lodem, czyli najpóźniej odkryty kontynent – czyli Antarktyda. Nie ma stałych mieszkańców - jest tylko parę polarnych stacji badawczych. Małe szanse, żeby tam jarasaseasongi dotarły, no cóż. Antarktydę oblewają południowe wody trzech wielkich oceanów. Tzn. dziś można już powiedzieć że oblewały, od dwutysięcznego roku te wody są uznawane formalnie za ocean południowy - czwarty ocean rozciągający się do 60 równoleżnika. Na tym oceanie też trudno liczyć na słuchaczy. Nie bez kozery obszar wody na półkuli południowej poniżej 60 równoleżnika od wieków nosi nazwę bezludne sześćdziesiątki. Dlaczego bezludne – jest tam niby parę wysp ale kto by tam przeżył, Anglicy te wody nazywają Screamin’ Sixties – wrzeszczące sześćdziesiątki. Wiatr urywa głowę i pogadać się nie da. Wraz z przepłynięciem 60 równoleżnika ku północy opuszczamy Antarktykę. Kolejny obszar ciągnący się do równoleżnika 50 to wyjące pięćdziesiątki nomen omen. Wiatr nie ma tam jakichkolwiek lądowych barier, pędzi z oszałamiającą siłą z zachodu na wschód a fale są niewyobrażalnie wysokie. Anglicy obrazowo nazywają tę strefę furious fifties nie trzeba tłumaczyć. A jeszcze wędrujące góry lodowe. Do wyjących pięćdziesiątek mało kto się zapuszcza. Kolejny krok na północ. Do czterdziestego równoleżnika mamy ryczące czterdziestki Roaring Forties. W tej strefie wieją również stałe wiatry zachodnie o bardzo dużej prędkości. Lecz w przeciwieństwie do pięćdziesiątek te już można ujarzmić. Ryczące czterdziestki miały w historii żeglarstwa ogromne znaczenie ekonomiczne. W 1610 roku Hendrik Brouwer dowodząc flotą trzech statków Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w drodze do Indii Wschodnich zboczył ze szlaku wytyczonego przez Portugalczyków zszedł poniżej czterdziestego równoleżnika i pchany silnym stałym wiatrem zachodnim dotarł do celu w mniej niż 7 miesięcy. To ponad 10 miesięcy krócej niż dotychczasowy szlak, różnica kolosalna.  Drogę nazwano szlakiem Brouwera. W drugiej połowie XIX wieku kiedy na oceanach królowały klipry, które w pasie ryczących czterdziestek wędrowały między Europą a Australią i Nową Zelandią droga zyskała miano szlaku kliprów. I na tym barwne żeglarskie nazewnictwo stref geograficznych by się zakończyło, gdyby nie pewna anomalia klimatyczno kulturalna a może nawet i społeczna. W 1983 roku, uwaga cytuję sprawców: „przyjaciele z I Drużyny Wodnej bytomskiego Hufca ZHP, zamiłowanie do żeglarstwa i przygody, oraz tęsknotę za wolnością, jakże dosłownie wtedy rozumianą, postanowili zawrzeć w śpiewanych przez siebie piosenkach. Powstali spontanicznie - z potrzeby serc, ku radości własnej i innych.” Nazwali się Ryczące Dwudziestki.     Audycja zawiera utwory: “ Ocalić od zapomnienia ”, wyk. Wojciech Majewski & Tomasz Szukalski, muzyka: Marek Grechuta „ Bridge Over Troubled Water ”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa i muzyka: Paul Simon „ Van Diemand’s Land”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Ryczące Dwudziestki, muzyka: trad. „Moje morze”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Andrzej „Qńa” Grzela, muzyka: Iwan Matwijenko

Mała wycieczka geograficzno muzyczna. Zaczniemy od bieguna południowego. Wokół ląd wiecznie skuty lodem, czyli najpóźniej odkryty kontynent – czyli Antarktyda. Nie ma stałych mieszkańców - jest tylko parę polarnych stacji badawczych. Małe szanse, żeby tam jarasaseasongi dotarły, no cóż. Antarktydę oblewają południowe wody trzech wielkich oceanów. Tzn. dziś można już powiedzieć że oblewały, od dwutysięcznego roku te wody są uznawane formalnie za ocean południowy - czwarty ocean rozciągający się do 60 równoleżnika. Na tym oceanie też trudno liczyć na słuchaczy. Nie bez kozery obszar wody na półkuli południowej poniżej 60 równoleżnika od wieków nosi nazwę bezludne sześćdziesiątki. Dlaczego bezludne – jest tam niby parę wysp ale kto by tam przeżył, Anglicy te wody nazywają Screamin’ Sixties – wrzeszczące sześćdziesiątki. Wiatr urywa głowę i pogadać się nie da. Wraz z przepłynięciem 60 równoleżnika ku północy opuszczamy Antarktykę.

Kolejny obszar ciągnący się do równoleżnika 50 to wyjące pięćdziesiątki nomen omen. Wiatr nie ma tam jakichkolwiek lądowych barier, pędzi z oszałamiającą siłą z zachodu na wschód a fale są niewyobrażalnie wysokie. Anglicy obrazowo nazywają tę strefę furious fifties nie trzeba tłumaczyć. A jeszcze wędrujące góry lodowe. Do wyjących pięćdziesiątek mało kto się zapuszcza.

Kolejny krok na północ. Do czterdziestego równoleżnika mamy ryczące czterdziestki Roaring Forties. W tej strefie wieją również stałe wiatry zachodnie o bardzo dużej prędkości. Lecz w przeciwieństwie do pięćdziesiątek te już można ujarzmić. Ryczące czterdziestki miały w historii żeglarstwa ogromne znaczenie ekonomiczne. W 1610 roku Hendrik Brouwer dowodząc flotą trzech statków Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w drodze do Indii Wschodnich zboczył ze szlaku wytyczonego przez Portugalczyków zszedł poniżej czterdziestego równoleżnika i pchany silnym stałym wiatrem zachodnim dotarł do celu w mniej niż 7 miesięcy. To ponad 10 miesięcy krócej niż dotychczasowy szlak, różnica kolosalna.  Drogę nazwano szlakiem Brouwera. W drugiej połowie XIX wieku kiedy na oceanach królowały klipry, które w pasie ryczących czterdziestek wędrowały między Europą a Australią i Nową Zelandią droga zyskała miano szlaku kliprów.

I na tym barwne żeglarskie nazewnictwo stref geograficznych by się zakończyło, gdyby nie pewna anomalia klimatyczno kulturalna a może nawet i społeczna. W 1983 roku, uwaga cytuję sprawców: „przyjaciele z I Drużyny Wodnej bytomskiego Hufca ZHP, zamiłowanie do żeglarstwa i przygody, oraz tęsknotę za wolnością, jakże dosłownie wtedy rozumianą, postanowili zawrzeć w śpiewanych przez siebie piosenkach. Powstali spontanicznie - z potrzeby serc, ku radości własnej i innych.”

Nazwali się Ryczące Dwudziestki.

 

 

Audycja zawiera utwory:

“Ocalić od zapomnienia”, wyk. Wojciech Majewski & Tomasz Szukalski, muzyka: Marek Grechuta

„ Bridge Over Troubled Water”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa i muzyka: Paul Simon

„ Van Diemand’s Land”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Ryczące Dwudziestki, muzyka: trad.

„Moje morze”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Andrzej „Qńa” Grzela, muzyka: Iwan Matwijenko

Wellies
2023-09-22 00:44:51

Skąd te kalosze? Cofnijmy się do końcówki XVIII wieku. W Anglii panowie nosili wówczas wysokie buty z wywiniętą cholewką najczęściej tzw. buty heskie. Przywieźli je do Anglii walczący pod brytyjską flagą żołnierze z Hesji. Były wysokie do kolan, wykonane ze skóry cielęcej miały wcięcie w kształcie litery V i ozdobne frędzle z przodu cholewy. Takie właśnie buty z Hesji nosił Arthur Wellesley, Książe Wellington, pogromca Napoleona pod Waterloo. Wellesley na buty zwracał ogromna uwagę. Kiedy w stroju żołnierzy bryczesy zostały wyparte przez cieńsze luźniejsze spodnie, Wellesley postanowił zmodyfikować ulubione obuwie. Wellesley zlecił swojemu szewcowi zmianę fasonu, m. in. poszerzenie cholewki i usunięcie frędzli. Nowy but stworzony przez Hoby’ego był bardziej funkcjonalny, wygodniejszy i trwalszy, a jednocześnie elegancki. Wellington nie tylko na polu walki zakładał nowe buty. Często zapraszany na ekskluzywne przyjęcia, tam również się w nich pojawiał. A że uchodził za ikonę mody, wkrótce znalazł licznych naśladowców, najpierw wśród oficerów, później wśród arystokracji. No i buty zyskały wielką popularność i nową nazwę - The Wellington boots. Wellington boots tryumfy modowe święciły do lat 40 XIX wieku, w latach 50 cholewy stawały się coraz krótsze, w 60 sięgały już tylko kostki. Prawdziwe Wellingtony używano już tylko do jazdy konnej. W 1852 roku, angielski przedsiębiorca Hiram Hutchinson poznał Charlesa Goodyeara. Hutchinson odkupił od Amerykanina patent na produkcję obuwia, założył we Francji firmę i zaczął masowo produkować pierwsze gumowce pod marką À l'Aigle czyli orzeł. Gumowe, nieprzemakalne buty w przystępnej cenie odniosły z miejsca niezwykły sukces. A 3 lata później w Szkocji osiadło dwóch przyjaciół ze Stanów Zjednoczonych, aby produkować gumowe Wellingtony. Założyli spółkę Norris & Company, kupili młyn w Edynburgu i rozpoczęli masową produkcję. Dziś ich firmę znamy wszyscy. To Hunter Boot Ltd. Firma swój prawdziwy rozkwit firma zawdzięcza zamówieniom wojennym. Podczas obu światowych wojen korona zamówiła dosłownie miliony par gumowych butów dla żołnierzy w europejskich okopach. W połowie lat 40 buty zaczęły szybko zyskiwać popularność wśród cywilów, szczególnie tych z terenów wiejskich. W 1956 roku Hunter Boots Ltd. wprowadziła na rynek słynne „The Original Green Welington”, dziś nieodzownie kojarzące się z krajobrazem brytyjskiej wsi. I czy o takim fenomenie mogło zabraknąć piosenki. No nie mogło. Szczególnie w Szkocji, gdzie oryginalne wellies powstają. Billy Connolly szkocki śpiewak i kpiarz twierdzi, że Szkota w Kilcie spotkać dziś można już tylko w Edynburgu, w wellingtonkach zaś chodzą wszyscy w highland. To jest nieodzowny  element ich narodowego stroju. Napisał na ten temat stosowna piosnkę. Pomysł i melodię zaczerpnął z XIX wiecznej szkockiej piosenki Davida Shawa „The Wark of The Weavers”. Autor doceniając ciężką pracę tkaczy, w pieśni wymienia obszerną liczbę powodów, dla których powinniśmy być wdzięczni tkaczom za ich pracę. A piosenka Billa nosi tytuł „If It Wisnae Fur Yer Wellies”, czyli przekładając na nasze „Gdyby nie Twoje kalosze?”. Wymienia wiele zalet noszenia wellingtonów, od ochrony przed deszczem do ochrony przed powiedzmy niemiłym stóp aromatem. W ostatniej zwrotce krytykuje partie rządzącą i opozycję. Piosenka powstała w 1972 i szybko stała się niezwykle popularna w całej Szkocji.   Audycja zawiera utwory: „ The Wark of The Weavers ”, wyk. North Sea Gas, słowa i muzyka: David Shaw „ If It Wisnae Fur Yer Wellies”, wyk. Billy Conolly, słowa: Billy onolly, muzyka: David Shaw  

Skąd te kalosze? Cofnijmy się do końcówki XVIII wieku. W Anglii panowie nosili wówczas wysokie buty z wywiniętą cholewką najczęściej tzw. buty heskie. Przywieźli je do Anglii walczący pod brytyjską flagą żołnierze z Hesji. Były wysokie do kolan, wykonane ze skóry cielęcej miały wcięcie w kształcie litery V i ozdobne frędzle z przodu cholewy. Takie właśnie buty z Hesji nosił Arthur Wellesley, Książe Wellington, pogromca Napoleona pod Waterloo. Wellesley na buty zwracał ogromna uwagę. Kiedy w stroju żołnierzy bryczesy zostały wyparte przez cieńsze luźniejsze spodnie, Wellesley postanowił zmodyfikować ulubione obuwie. Wellesley zlecił swojemu szewcowi zmianę fasonu, m. in. poszerzenie cholewki i usunięcie frędzli. Nowy but stworzony przez Hoby’ego był bardziej funkcjonalny, wygodniejszy i trwalszy, a jednocześnie elegancki. Wellington nie tylko na polu walki zakładał nowe buty. Często zapraszany na ekskluzywne przyjęcia, tam również się w nich pojawiał. A że uchodził za ikonę mody, wkrótce znalazł licznych naśladowców, najpierw wśród oficerów, później wśród arystokracji. No i buty zyskały wielką popularność i nową nazwę - The Wellington boots.

Wellington boots tryumfy modowe święciły do lat 40 XIX wieku, w latach 50 cholewy stawały się coraz krótsze, w 60 sięgały już tylko kostki. Prawdziwe Wellingtony używano już tylko do jazdy konnej. W 1852 roku, angielski przedsiębiorca Hiram Hutchinson poznał Charlesa Goodyeara. Hutchinson odkupił od Amerykanina patent na produkcję obuwia, założył we Francji firmę i zaczął masowo produkować pierwsze gumowce pod marką À l'Aigle czyli orzeł. Gumowe, nieprzemakalne buty w przystępnej cenie odniosły z miejsca niezwykły sukces. A 3 lata później w Szkocji osiadło dwóch przyjaciół ze Stanów Zjednoczonych, aby produkować gumowe Wellingtony. Założyli spółkę Norris & Company, kupili młyn w Edynburgu i rozpoczęli masową produkcję. Dziś ich firmę znamy wszyscy. To Hunter Boot Ltd.

Firma swój prawdziwy rozkwit firma zawdzięcza zamówieniom wojennym. Podczas obu światowych wojen korona zamówiła dosłownie miliony par gumowych butów dla żołnierzy w europejskich okopach. W połowie lat 40 buty zaczęły szybko zyskiwać popularność wśród cywilów, szczególnie tych z terenów wiejskich. W 1956 roku Hunter Boots Ltd. wprowadziła na rynek słynne „The Original Green Welington”, dziś nieodzownie kojarzące się z krajobrazem brytyjskiej wsi.

I czy o takim fenomenie mogło zabraknąć piosenki. No nie mogło. Szczególnie w Szkocji, gdzie oryginalne wellies powstają. Billy Connolly szkocki śpiewak i kpiarz twierdzi, że Szkota w Kilcie spotkać dziś można już tylko w Edynburgu, w wellingtonkach zaś chodzą wszyscy w highland. To jest nieodzowny  element ich narodowego stroju. Napisał na ten temat stosowna piosnkę. Pomysł i melodię zaczerpnął z XIX wiecznej szkockiej piosenki Davida Shawa „The Wark of The Weavers”. Autor doceniając ciężką pracę tkaczy, w pieśni wymienia obszerną liczbę powodów, dla których powinniśmy być wdzięczni tkaczom za ich pracę.

A piosenka Billa nosi tytuł „If It Wisnae Fur Yer Wellies”, czyli przekładając na nasze „Gdyby nie Twoje kalosze?”. Wymienia wiele zalet noszenia wellingtonów, od ochrony przed deszczem do ochrony przed powiedzmy niemiłym stóp aromatem. W ostatniej zwrotce krytykuje partie rządzącą i opozycję. Piosenka powstała w 1972 i szybko stała się niezwykle popularna w całej Szkocji.

 

Audycja zawiera utwory:

„The Wark of The Weavers”, wyk. North Sea Gas, słowa i muzyka: David Shaw

„If It Wisnae Fur Yer Wellies”, wyk. Billy Conolly, słowa: Billy onolly, muzyka: David Shaw

 



Hey Joe, folkowe korzenie
2023-07-13 12:22:25

W latach 40 ubiegłego wieku, w Ameryce przyszła moda na muzykę folkową. Zaczęło się od zespołu The Weavers (pol. Tkacze), który w 1950 roku jako pierwszyw w historii umieścił folkową piosenkę na pierwszym miesjcu listy Billboard. Wokół The Weavers powstało grono zespołów i, powiedzmy, bardów popularyzujących ludową muzykę Amerykanów. Moda rozwijała się nieśpiesznie, w obiegu kawiarnianym i uczelnianym. Do głównego nurtu z tego czasu przebili się w zasadzie tylko Odetta i Harry Belafonte. Zjawisko zostało nazwane American Folk Revival. Środowisko folkowców wywodziło się i działało głównie na uniwersytetach, było zdecydowanie lewicowe. Kiedy w latach 50’ kraj ogarnęła fala makkartyzmu, folk trafił na cenzurowane, został zepchnięty do podziemia. Pete Seeger i Lee Hays z The Weavers stanęli nawet w 1955 przed Komisją Izby Reprezentantów ds. Działalności Antyamerykańskiej. Mimo to, jeszcze w tym samym roku właśnie Seeger z kolegami dali sygnał do rozpoczęcia drugiej fali odrodzenia folkowego. W wigilę bożego narodzenia The Weavers dali porywający koncert w Carnegie Hall. Wydany 2 lata później album z tego koncertu był jedną z najlepiej sprzedających się płyt roku. A w 1958 roku powstała grupa Kingston Trio, która zaczęła nagrywać covery piosenek Tkaczy. Ich płyty sprzedawały się rewelacyjnie. Posypały się nagrody. Odnieśli niesłychany sukces komercyjny. W ich ślady poszły inne zespoły, takie jak Peter Paul and Marry, The Chad Mitchel Trio, Brothers Four. Folk trafił na szczyt trafił i rozgościł się w głównym nurcie muzyki. Jeszcze w „kawiarnianych” czasach odrodzenia folkowego, młoda piosenkarka Niela Halleck (później po mężu Horn Miller) napisała i wykonywała piosenkę "Baby, Please Don’t Go to Town". Rzecz o dziewczynie, która idzie się zabawić, a autorka ostrzega ją przed konsekwencjami. Niela spotykała się z muzykiem Billym Robertsem. Wkrótce Billy podczas swoich gigów zaczął wykonywać własną piosenkę - „Hey Joe”. Tu mamy historię wyraźnie nawiązującą do tekstu Nieli, z tym że historia jest już o chłopaku, który zabił dziewczynę przyłapaną na zabawie z innym. Ten sam tekst (no prawie) śpiewał Hendrix, ale melodia, aranżacja jeszcze żywo przypomina dzieło Nieli. Nie przeszkodziło to Billowi zarezerwować praw do piosenki. I do dzisiaj występuje jako autor. Neila dwukrotnie próbowała dochodzić swoich praw ale zrezygnowała. W międzyczasie pojawiali się jeszcze muzycy, którzy przedstawiali inne pochodzenie piosenki, inne źródła inspiracji (też oczywiście folkowe), czasem podawali się za autorów, ale wersja tutaj przedstawiona ma chyba ma najwięcej zwolenników. Muzycznie i tekstowo się broni. Hey Joe we wczesnych latach 60 był często grywany na klubowych scenach. To głównie za przyczyną Davida Crosbiego i The Byrds, którzy spopularyzowali piosenkę wśród muzyków zachodniego wybrzeża. Najbardziej znana była wersja zespołu The Leaves, przez dziewięć tygodni utrzymywała się na listach przebojów. Aż pojawił się młody czarnoskóry gitarzysta Jimmy Hendrix i wszystkie dotychczasowe wersje piosenki zepchnął na margines. Jego wersja Hey Joe była genialna, niepowtarzalna, wręcz ikoniczna, kto dziś pamięta o pozostałych. Audycja zawiera utwory: “ Stairway To Heaven ” (w tle), wyk. Soren Madsen muzyka: Jimmy Page “ Baby, Please Don't Go to Town ”, wyk. Niela Miller, słowa i muzyka: Niela Miller “ Hey Joe ”, wyk. Billy Roberts, słowa i muzyka: Billy Roberts „ Hey Joe ” wyk. The Jimi Hendrix Experience, słowa i muzyka: Billy Roberts „ Norwegian Wood ” (w tle) wyk. Herbie Hancock, muzyka: John Lennon, Paul McCartney „ Norwegian Wood ” wyk. Tim O'Brien, słowa i muzyka: John Lennon, Paul McCartney

W latach 40 ubiegłego wieku, w Ameryce przyszła moda na muzykę folkową. Zaczęło się od zespołu The Weavers (pol. Tkacze), który w 1950 roku jako pierwszyw w historii umieścił folkową piosenkę na pierwszym miesjcu listy Billboard. Wokół The Weavers powstało grono zespołów i, powiedzmy, bardów popularyzujących ludową muzykę Amerykanów. Moda rozwijała się nieśpiesznie, w obiegu kawiarnianym i uczelnianym. Do głównego nurtu z tego czasu przebili się w zasadzie tylko Odetta i Harry Belafonte. Zjawisko zostało nazwane American Folk Revival.

Środowisko folkowców wywodziło się i działało głównie na uniwersytetach, było zdecydowanie lewicowe. Kiedy w latach 50’ kraj ogarnęła fala makkartyzmu, folk trafił na cenzurowane, został zepchnięty do podziemia. Pete Seeger i Lee Hays z The Weavers stanęli nawet w 1955 przed Komisją Izby Reprezentantów ds. Działalności Antyamerykańskiej. Mimo to, jeszcze w tym samym roku właśnie Seeger z kolegami dali sygnał do rozpoczęcia drugiej fali odrodzenia folkowego. W wigilę bożego narodzenia The Weavers dali porywający koncert w Carnegie Hall. Wydany 2 lata później album z tego koncertu był jedną z najlepiej sprzedających się płyt roku. A w 1958 roku powstała grupa Kingston Trio, która zaczęła nagrywać covery piosenek Tkaczy. Ich płyty sprzedawały się rewelacyjnie. Posypały się nagrody. Odnieśli niesłychany sukces komercyjny. W ich ślady poszły inne zespoły, takie jak Peter Paul and Marry, The Chad Mitchel Trio, Brothers Four. Folk trafił na szczyt trafił i rozgościł się w głównym nurcie muzyki.

Jeszcze w „kawiarnianych” czasach odrodzenia folkowego, młoda piosenkarka Niela Halleck (później po mężu Horn Miller) napisała i wykonywała piosenkę "Baby, Please Don’t Go to Town". Rzecz o dziewczynie, która idzie się zabawić, a autorka ostrzega ją przed konsekwencjami. Niela spotykała się z muzykiem Billym Robertsem. Wkrótce Billy podczas swoich gigów zaczął wykonywać własną piosenkę - „Hey Joe”. Tu mamy historię wyraźnie nawiązującą do tekstu Nieli, z tym że historia jest już o chłopaku, który zabił dziewczynę przyłapaną na zabawie z innym. Ten sam tekst (no prawie) śpiewał Hendrix, ale melodia, aranżacja jeszcze żywo przypomina dzieło Nieli. Nie przeszkodziło to Billowi zarezerwować praw do piosenki. I do dzisiaj występuje jako autor. Neila dwukrotnie próbowała dochodzić swoich praw ale zrezygnowała. W międzyczasie pojawiali się jeszcze muzycy, którzy przedstawiali inne pochodzenie piosenki, inne źródła inspiracji (też oczywiście folkowe), czasem podawali się za autorów, ale wersja tutaj przedstawiona ma chyba ma najwięcej zwolenników. Muzycznie i tekstowo się broni.

Hey Joe we wczesnych latach 60 był często grywany na klubowych scenach. To głównie za przyczyną Davida Crosbiego i The Byrds, którzy spopularyzowali piosenkę wśród muzyków zachodniego wybrzeża. Najbardziej znana była wersja zespołu The Leaves, przez dziewięć tygodni utrzymywała się na listach przebojów. Aż pojawił się młody czarnoskóry gitarzysta Jimmy Hendrix i wszystkie dotychczasowe wersje piosenki zepchnął na margines. Jego wersja Hey Joe była genialna, niepowtarzalna, wręcz ikoniczna, kto dziś pamięta o pozostałych.


Audycja zawiera utwory:

“Stairway To Heaven” (w tle), wyk. Soren Madsen muzyka: Jimmy Page

“Baby, Please Don't Go to Town”, wyk. Niela Miller, słowa i muzyka: Niela Miller

“Hey Joe”, wyk. Billy Roberts, słowa i muzyka: Billy Roberts

„Hey Joe” wyk. The Jimi Hendrix Experience, słowa i muzyka: Billy Roberts

„Norwegian Wood” (w tle) wyk. Herbie Hancock, muzyka: John Lennon, Paul McCartney

„Norwegian Wood” wyk. Tim O'Brien, słowa i muzyka: John Lennon, Paul McCartney


Piraci na Bałtyku
2023-06-16 01:17:31

Historia sięga XIV wieku. W Europie trwa od dłuższego czasu kryzys agrarny. W połowie XIV wieku dżuma zabija blisko 1/3 populacji. Ludność niemieckiego pomorza jeszcze nie zapomniała o zarazie, a wielka powódź zabiera życie 100 tysięcy ludzi. Panuje bieda i głód na niespotykaną dotąd skalę. Chyba po raz pierwszy w historii Europy niższe warstwy społeczne nieśmiało kwestionują ład tego świata. Wybuchają pierwsze powstania ludowe. Popularność zyskują hasła wolność równość i sprawiedliwość (w tamtych czasach kojarzone są one podobno z wartościami panującymi wśród piratów). W takich warunkach w Meklemburgii wielu zubożałych arystokratów szuka szczęścia poza prawem, część z nich na morzu. Sprzyja temu konflikt pomiędzy Meklemburgią a Danią. Na Bałtyku w tym czasie prym wiedzie związek Hanzeatycki. Małgorzata I władająca Danią chce zjednoczyć pod swoim berłem całą Skandynawię aby przeciwstawić się Hanzie. Ale w Szwecji rządzi meklemburski książę Albrecht. Szwedzi nie darzą go sympatią, zwracają się o pomoc do Małgorzaty. Duńska królowa odbija z rąk Meklemburczyków prawie całą Szwecję. Sztokholm się jej opiera. W między czasie Hanza, aby zwiększyć siłę rażenia swojej floty, wystawia ochoczo piratom listy kaperskie. Piratom często przewodzi właśnie zubożała szlachta. Zaczynają się powoli formować bractwa. Powstaje liga piracka. Jednym z zadań powierzonych im przez Hanzę jest zaopatrywanie w żywność oblężonego przez Sztokholmu. Bractwo pirackie zaczyna być nazywane bractwem witalijskim od słowa viatilleur. Określenie powstało prawdopodobnie we Francji dla statków zaopatrujących w żywność oblężone Calais w połowie XIV wieku. O bractwie pirackim zaczynają krążyć legendy. Ludności podobają się pogłoski o całkiem jak na owe czasy demokratycznej organizacji władzy, podziale łupów, swoistej wewnętrznej lojalności. Piraci zyskują nowe miano Likedeeler, co można tłumaczyć jako równo dzielący. W czasie oblężenia Sztokholmu bractwo witalijskie na swoją bazę wybiera Gotlandię. Po zaciętych walkach zdobywają Visby. Teraz mogą atakować teren Szwecji. Mają niemałe sukcesy, zdobywają Bergen i Malmo, Małgorzata w efekcie uwalnia Albrechta. Ale przychodzi rok 1395 i rozejm Dani i Szwecji z Hanzą. Listy kaperskie tracą ważność. Ale piraci nie wracają do domów. Łupią floty handlowe pływające pod wszelkimi banderami, a zdani na współpracę z wieśniakami z nadbrzeżnych wsi, za pomoc odwdzięczają się sowicie. Lud więc ich kocha. Władza nienawidzi. Zakon krzyżacki organizuje flotę 84 pękatych kog, obsadza je czterema tysiącami zbrojnych knechtów wyrusza na Gotlandię i zdobywa Visby. Urządza piratom jatkę ale przywódcom z najwierniejszymi kamratami udaje się uciec. Kogi hanzeatyckie na szlakach są dalej zagrożone. Hanza wynajmuje więc słynnego flandryjskiego żołnierza i żeglarza Simona van Utrechta. Ten w tajemnicy buduje kogę specjalnie przystosowaną do walki. W pełni obsadzona i uzbrojona miała być zdolna do walki z cała eskadrą wroga to się potwierdziło. Dzięki pstrokatemu kadłubowi otrzymała przydomek „Kolorowa Krowa”. Utrechtowi udaje się w 1401 roku pod Helgolandem wywabić witalijczyków z kryjówki i sprawić im łomot. Przywódcy piratów w końcu zostają schwytany. A wśród przywódców prym wiedzie Klaus Störtebeker. To był początek końca bractwa witalijskiego… Audycja zawiera utwory: “Pirates of The Caribean Theme” (w tle), wyk.  Eddie van der Meer muzyka: Hans Zimmer, Geoff Zanelli, Klaus Badelt “Sjørøverne kommer!”, wyk. Slogmåkane, słowa i muzyka: Terje Formoe “Störtebeker”, wyk. Running Wild, słowa i muzyka: Rolf Kasparek I Michael Kupper „Störtebeker”, wyk. Across The Border, słowa i muzyka: Michael Mayer-Poes „Liekedeeler”, wyk. Santiana, słowa: Hartmut Krech, Mark Nissen i Johannes Braun, muzyka: Frank Ramond „Der Störtebeker ist unser Herr”, wyk. Gorch Fock, słowa i muzyka: Walter Gattke “Na Strandzie Helu”, wyk. Bgrupa Folkowa “Formacja” I Krzysztof Jurkiewicz, słowa i muzyka: Krzysztof Jurkiewicz        

Historia sięga XIV wieku. W Europie trwa od dłuższego czasu kryzys agrarny. W połowie XIV wieku dżuma zabija blisko 1/3 populacji. Ludność niemieckiego pomorza jeszcze nie zapomniała o zarazie, a wielka powódź zabiera życie 100 tysięcy ludzi. Panuje bieda i głód na niespotykaną dotąd skalę. Chyba po raz pierwszy w historii Europy niższe warstwy społeczne nieśmiało kwestionują ład tego świata. Wybuchają pierwsze powstania ludowe. Popularność zyskują hasła wolność równość i sprawiedliwość (w tamtych czasach kojarzone są one podobno z wartościami panującymi wśród piratów).

W takich warunkach w Meklemburgii wielu zubożałych arystokratów szuka szczęścia poza prawem, część z nich na morzu. Sprzyja temu konflikt pomiędzy Meklemburgią a Danią. Na Bałtyku w tym czasie prym wiedzie związek Hanzeatycki. Małgorzata I władająca Danią chce zjednoczyć pod swoim berłem całą Skandynawię aby przeciwstawić się Hanzie. Ale w Szwecji rządzi meklemburski książę Albrecht. Szwedzi nie darzą go sympatią, zwracają się o pomoc do Małgorzaty. Duńska królowa odbija z rąk Meklemburczyków prawie całą Szwecję. Sztokholm się jej opiera. W między czasie Hanza, aby zwiększyć siłę rażenia swojej floty, wystawia ochoczo piratom listy kaperskie. Piratom często przewodzi właśnie zubożała szlachta. Zaczynają się powoli formować bractwa. Powstaje liga piracka. Jednym z zadań powierzonych im przez Hanzę jest zaopatrywanie w żywność oblężonego przez Sztokholmu. Bractwo pirackie zaczyna być nazywane bractwem witalijskim od słowa viatilleur. Określenie powstało prawdopodobnie we Francji dla statków zaopatrujących w żywność oblężone Calais w połowie XIV wieku.

O bractwie pirackim zaczynają krążyć legendy. Ludności podobają się pogłoski o całkiem jak na owe czasy demokratycznej organizacji władzy, podziale łupów, swoistej wewnętrznej lojalności. Piraci zyskują nowe miano Likedeeler, co można tłumaczyć jako równo dzielący.

W czasie oblężenia Sztokholmu bractwo witalijskie na swoją bazę wybiera Gotlandię. Po zaciętych walkach zdobywają Visby. Teraz mogą atakować teren Szwecji. Mają niemałe sukcesy, zdobywają Bergen i Malmo, Małgorzata w efekcie uwalnia Albrechta. Ale przychodzi rok 1395 i rozejm Dani i Szwecji z Hanzą. Listy kaperskie tracą ważność. Ale piraci nie wracają do domów. Łupią floty handlowe pływające pod wszelkimi banderami, a zdani na współpracę z wieśniakami z nadbrzeżnych wsi, za pomoc odwdzięczają się sowicie. Lud więc ich kocha. Władza nienawidzi.

Zakon krzyżacki organizuje flotę 84 pękatych kog, obsadza je czterema tysiącami zbrojnych knechtów wyrusza na Gotlandię i zdobywa Visby. Urządza piratom jatkę ale przywódcom z najwierniejszymi kamratami udaje się uciec. Kogi hanzeatyckie na szlakach są dalej zagrożone. Hanza wynajmuje więc słynnego flandryjskiego żołnierza i żeglarza Simona van Utrechta. Ten w tajemnicy buduje kogę specjalnie przystosowaną do walki. W pełni obsadzona i uzbrojona miała być zdolna do walki z cała eskadrą wroga to się potwierdziło. Dzięki pstrokatemu kadłubowi otrzymała przydomek „Kolorowa Krowa”. Utrechtowi udaje się w 1401 roku pod Helgolandem wywabić witalijczyków z kryjówki i sprawić im łomot. Przywódcy piratów w końcu zostają schwytany. A wśród przywódców prym wiedzie Klaus Störtebeker. To był początek końca bractwa witalijskiego…

Audycja zawiera utwory:

“Pirates of The Caribean Theme” (w tle), wyk.  Eddie van der Meer muzyka: Hans Zimmer, Geoff Zanelli, Klaus Badelt

“Sjørøverne kommer!”, wyk. Slogmåkane, słowa i muzyka: Terje Formoe

“Störtebeker”, wyk. Running Wild, słowa i muzyka: Rolf Kasparek I Michael Kupper

„Störtebeker”, wyk. Across The Border, słowa i muzyka: Michael Mayer-Poes

„Liekedeeler”, wyk. Santiana, słowa: Hartmut Krech, Mark Nissen i Johannes Braun, muzyka: Frank Ramond

„Der Störtebeker ist unser Herr”, wyk. Gorch Fock, słowa i muzyka: Walter Gattke

“Na Strandzie Helu”, wyk. Bgrupa Folkowa “Formacja” I Krzysztof Jurkiewicz, słowa i muzyka: Krzysztof Jurkiewicz

 

 

 

 


Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie