:: ::

Ojciec Antoniego, szewc Jan Andrzejewski, wydawał właśnie piękne buty pani Zweig, która zamówiła je była kilka tygodni wcześniej, zanim jej syn, Rudolf wrócił i okazało się, że ubyło mu nogi.

– Takie protezy się w dzisiejszych czasach robi, pani Zweig – mówił szewc Andrzejewski – że nie będzie widać różnicy. Pod spodniami proteza będzie wyglądać jak noga. A buty na niej jak ulał.

Pani Zweig dawała sobie robić buty u Andrzejewskiego od lat, zawsze też u niego je naprawiała. Dla siebie, dla męża, dla obu synów. Bo Rudolf miał także młodszego brata,. Oskara, który jeszcze chodził do gimnazjum i bardzo był oburzony na fakt zakończenia wojny, bo mu całe bohaterstwo umknęło.

Czego Oskar jeszcze nie wiedział, a zapisane było już na kartach przeznaczenia, za dwadzieścia lat też miał założyć mundur niemiecki, ale służył już zupełnie innym Niemcom, innej polityce i innym zamiarom.

Wróćmy jednak do roku 1918, do przedednia Wigilii, do zakładu szewca Andrzejewskiego, gdzie pani Zweig odbierała buty dla Rudolfa. Była przyniosła też rogala, które wypełniała białym makiem. Zresztą pani Zweig zawsze przychodziła z czymś słodkim do szewca Jana, jak nie z rogalem, to ze szneką z glancem albo windbeutlami ze schlagsahną.

– Bóg pani zapłać – mawiał szewc.

– Należy się panu coś od życia, skoro całymi dniami w ten ponurej komorze pan siedzisz, wśród smrodu kleju i papierosów.

Bo i pan Jan palił jednego po drugim.

Pani Zweig stała przed ladą, trzymając w obu dłoniach nowe buty, a przez jej twarz przemykały promienie radości i cienie smutku. Jej oczy szkliły się łzawo i nie wiedziała, czy cieszyć się, czy płakać nad losem syna.

Pan Jan pamiętał Rudolfa, kiedy ten był jeszcze ejbrem i chodził do klasy razem z Piotrem. Był miłym i energicznym chłopcem, a i Piotr się chyba z nim przyjaźnił.

Piotry był najstarszym synem pana Andrzejewskiego. Przed wojną terminował u ojca, uczył się zawodu i pomagał przy naprawie butów. To on był tym synem z szyldu nad zakładem „Andrzejewski i syn”. On miał przejąć zakład, kiedy szewc Jan odejdzie. Jednak los chciał inaczej. Kajzer chciał inaczej i powołał go na front, gdzie już w pierwszym miesiącu wojny Piotr odszedł. To było gdzieś pod Paryżem. Tydzień po jego śmierci dostali widokówkę, że u niego wszystko dobrze i na Święta wróci do domu.

W zakładzie pojawiła się nagle pani Andzrejewska, wchodząc od zaplecza, od ich mieszkania, które znajdowało się zaraz za pracownią.

– Dobry wieczór, pani Zweig – powiedziała. – Czy ja dobrze słyszę, że syn pani wrócił?

– Kilka dni temu przyjechał – odparła z ulga na twarzy. – Jest ranny i bardzo zmęczony, ale żyje.

– Chwała Bogu – powiedziała pani Andrzejewska i przeżegnała się. – My czekamy na Pawła – dodała po chwili. – Przetrzymują go gdzieś na Ukrainie. Podobno układają się z Wojskiem Polskim. Nie wiadomo kiedy ich puszczą. Przez mundur pruski nie chcą zwolnić – dodała jeszcze, a potem zamilkła, bo jakaś gula w gardle nie dała jej mówić dalej.

Sześć lat temu, przed wojną, była ich siedmioro w trzech izbach kamienicy przy ulicy Strzeleckiej. Szewc Jan Andrzejewski, jego żona, matka jego żony i pięciu synów. Piotr odszedł, Paweł odszedł, a Przemysław, który z frontu wrócił, jest jak warzywo.


Jest to odcinek podkastu:
Podcast Kryminalny

W małych miasteczkach strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
A wśród nich zbrodnie. Jedne popełniane z żądzy pieniądza, inne z pożądania lędźwi. W miasteczkach wszyscy szepcą, a nikt nie wie. Gadają, podjudzają jednych na drugich. Plują na zdradę, sami zdradzając, wzdrygają się na inność, sami uważając się za lepszych.
Lachno jest takim miasteczkiem. Tam zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest rodzinną tragedią.
Leon Pawlak, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu, opowiada o swojej codziennej służbie.
Jeśli masz ochotę na dreszczyk, posłuchaj

Kategorie:
Kryminalne

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie