Rafał Hetman o książkach

Książki, głównie literatura faktu, przede wszystkim reportaże.


Odcinki od najnowszych:

#39: Czy możemy ufać Harariemu? O fenomenie pisarza rozmawiam z Mateuszem Burzykiem z Miesięcznika ZNAK
2019-11-19 19:55:22

Yuval Noah Harari to autor bestsellerowych książek (m.in. "Sapiens" i "21 lekcji na XXI wiek"). W specjalnym odcinku, przygotowanym we współpracy z Miesięcznikiem ZNAK, rozmawiam o Hararim z sekretarzem redakcji miesięcznika Mateuszem Burzykiem.  Listopadowy numer Miesięcznika Znak, poświęcony Harariemu, możecie kupić taniej o 20 proc. na stronie znak.com.pl, jeśli przy zakupie wpiszecie kod: rhetman. Fajnie, prawda? Zobaczcie poniżej fragment rozmowy:  Mateusz Burzyk: Z każda kolejną książką Harari oddalał się od warsztatu naukowca. Ta ostatnia książka „21 lekcji na XXI wiek” już ma formę vademecum, takiego przewodnika, można tam znaleźć odpowiedzi na pytania, które sobie zadajemy oglądając wiadomości, czy czytając nagłówki internetowe. Harari sam zdaje podobne pytania i próbuje na nie udzielić odpowiedzi. Sam tez przyznaje, że ta najnowsza książka powstała już w zupełnie inny sposób niż dwie poprzednie, bo wyrosła ze spotkań z czytelnikami (…). Rafał Hetman: Jakie grzech zarzuca się Harariemu? Co jest jego największą słabością? Mateusz Burzyk: Myślę, że największy grzech Harariego to uproszczenia, których dokonuje. One są związane w dużej mierze z gatunkiem jakiego się podjął. Jeśli chce się napisać historię ludzkości, zmieścić ją w jednej książce i zrobić to w relatywnie krótkim czasie – myślę tutaj o pisaniu książki przez rok czy dwa lata – no to uproszczenia są konieczne. I pewne uproszczenia można zrozumieć, ale jeśli z tych uproszczeń wyprowadza się wnioski i formułuje tezy, to to już budzi pewne wątpliwości.  (…) Osoby zajmujące się humanistyką, które szukają u Harariego wiedzy z innych dyscyplin, powielają jego błędy. (…) Harari z każdą książką wystawia się na krytykę kolejnych specjalistów, kolejnych naukowców, ale z drugiej strony, dzięki temu, że zajmował się kolejnymi, szerszymi dyscyplinami, to jego autorytet rósł.  Rafał Hetman: Rósł, ale wśród innej grupy. Mateusz Burzyk: Tak. Ale można powiedzieć, że jeśli człowiek potrafił zrozumieć to, to i jeszcze coś innego, to musi być geniuszem. I w ten sposób jego autorytet urósł do takiego miana, że to musi być wręcz geniusz, skoro on zarazem świetnie zna się na historii, ale też wie, co się dzieje w naszym mózgu i potrafi stawiać prognozy na temat tego, jak będzie wyglądać przyszłość, to gość musi być naprawdę łebski.

Yuval Noah Harari to autor bestsellerowych książek (m.in. "Sapiens" i "21 lekcji na XXI wiek"). W specjalnym odcinku, przygotowanym we współpracy z Miesięcznikiem ZNAK, rozmawiam o Hararim z sekretarzem redakcji miesięcznika Mateuszem Burzykiem. 

Listopadowy numer Miesięcznika Znak, poświęcony Harariemu, możecie kupić taniej o 20 proc. na stronie znak.com.pl, jeśli przy zakupie wpiszecie kod: rhetman. Fajnie, prawda?

Zobaczcie poniżej fragment rozmowy: 

Mateusz Burzyk: Z każda kolejną książką Harari oddalał się od warsztatu naukowca. Ta ostatnia książka „21 lekcji na XXI wiek” już ma formę vademecum, takiego przewodnika, można tam znaleźć odpowiedzi na pytania, które sobie zadajemy oglądając wiadomości, czy czytając nagłówki internetowe. Harari sam zdaje podobne pytania i próbuje na nie udzielić odpowiedzi. Sam tez przyznaje, że ta najnowsza książka powstała już w zupełnie inny sposób niż dwie poprzednie, bo wyrosła ze spotkań z czytelnikami (…).

Rafał Hetman: Jakie grzech zarzuca się Harariemu? Co jest jego największą słabością?

Mateusz Burzyk: Myślę, że największy grzech Harariego to uproszczenia, których dokonuje. One są związane w dużej mierze z gatunkiem jakiego się podjął. Jeśli chce się napisać historię ludzkości, zmieścić ją w jednej książce i zrobić to w relatywnie krótkim czasie – myślę tutaj o pisaniu książki przez rok czy dwa lata – no to uproszczenia są konieczne. I pewne uproszczenia można zrozumieć, ale jeśli z tych uproszczeń wyprowadza się wnioski i formułuje tezy, to to już budzi pewne wątpliwości. 

(…)

Osoby zajmujące się humanistyką, które szukają u Harariego wiedzy z innych dyscyplin, powielają jego błędy.

(…)

Harari z każdą książką wystawia się na krytykę kolejnych specjalistów, kolejnych naukowców, ale z drugiej strony, dzięki temu, że zajmował się kolejnymi, szerszymi dyscyplinami, to jego autorytet rósł. 

Rafał Hetman: Rósł, ale wśród innej grupy.

Mateusz Burzyk: Tak. Ale można powiedzieć, że jeśli człowiek potrafił zrozumieć to, to i jeszcze coś innego, to musi być geniuszem. I w ten sposób jego autorytet urósł do takiego miana, że to musi być wręcz geniusz, skoro on zarazem świetnie zna się na historii, ale też wie, co się dzieje w naszym mózgu i potrafi stawiać prognozy na temat tego, jak będzie wyglądać przyszłość, to gość musi być naprawdę łebski.


#38: Mocny, poruszający reportaż. O "Płuczkach" rozmawiam z Pawłem P. Reszką
2019-11-13 19:29:13

- Prawda zawsze wyjdzie na jaw, tak jak np. w przypadku Jedwabnego – mówi Paweł Piotr Reszka, opowiadając o swojej najnowszej książce „Płuczki”. - Jeżeli opiszemy jakiś problem, to jesteśmy w stanie ocenić jego skalę. Jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie to się działo, kto za to odpowiadał. To też w pewien sposób zdejmuje odium odpowiedzialności z nas jako z narodu – dodaje. W najnowszym odcinku podcastu rozmawiam z reporterem Pawłem Piotrem Reszką, którego książka „Płuczki” ukazała się właśnie w księgarniach. To reportaż o osobach, które po wojnie przekopywały tereny byłych obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze w poszukiwaniu złota po zamordowanych tam ludziach. Oto fragment rozmowy: Paweł P. Reszka: Jeśli się komuś, jakieś grupie ludzi, odbierze miano człowieka, to mam wrażenie, że ten stan może się utrzymywać przez pokolenia. Bo w książce proszę też potomków kopaczy, żeby się odnieśli do tego, co robili ich rodzice dziadkowie, i oni też mają z tym problem, żeby powiedzieć, czy to było dobre czy złe, czy to był grzech, czy to nie był grzech kopać w prochach zamordowanych Żydów. Rafał Hetman: Czy jesteś przygotowany na opinie, że „Płuczki” to jest książka antypolska? Paweł P. Reszka: Nie obawiam się tego. Wiem, że ta książka może budzić różne opinie, skrajne. Ale gdybym uważał na to, żeby napisać książkę, która będzie neutralna, taka, żeby nikogo nie dotknąć, to pewnie bym nic nie napisał. To jest książka, która opowiada o pewnej grupie ludzi, dosyć konkretnej, pokazuje te osoby w dosyć konkretny sposób, więc nie piszę nic o Polsce. Piszę o pewnej grupie ludzi i pewnym terenie, więc nie rozumiem, czemu miałaby być odbierana w kategoriach narodowych. Rafał Hetman: Dlaczego warto pisać o takich sprawach? Dlaczego musimy wiedzieć i pamiętać, że takie rzeczy też się w naszej historii działy? Paweł P. Reszka: Chociażby po to, żebyśmy się nie dali zaskoczyć, że ktoś inny o tym napisze, np. jakieś media zagraniczne. Rzecz polega na tym, że prawda zawsze wyjdzie, tak jak np. w przypadku Jedwabnego. I uważam, że jako społeczeństwo powinniśmy takie rzeczy widzieć, tym bardziej że świadczy to o naszej dojrzałości. (…) Jeżeli opiszemy jakiś problem, to jesteśmy w stanie ocenić jego skalę. Jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie to się działo, kto za to odpowiadał. To też w pewien sposób zdejmuje odium odpowiedzialności z nas jako z narodu. (…) Rafał Hetman: Czyli pisanie takich książek to jest działanie na rzecz nieuogólniania? Paweł P. Reszka: Dokładnie tak.  To jest takie działanie prewencyjne, które zakłada, że nie uogólniamy, a mówimy o jakimś konkretnym problemie, konkretnych ludziach, konkretnej sytuacji… Rafał Hetman: …a nie o całym narodzie.

- Prawda zawsze wyjdzie na jaw, tak jak np. w przypadku Jedwabnego – mówi Paweł Piotr Reszka, opowiadając o swojej najnowszej książce „Płuczki”. - Jeżeli opiszemy jakiś problem, to jesteśmy w stanie ocenić jego skalę. Jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie to się działo, kto za to odpowiadał. To też w pewien sposób zdejmuje odium odpowiedzialności z nas jako z narodu – dodaje.

W najnowszym odcinku podcastu rozmawiam z reporterem Pawłem Piotrem Reszką, którego książka „Płuczki” ukazała się właśnie w księgarniach. To reportaż o osobach, które po wojnie przekopywały tereny byłych obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze w poszukiwaniu złota po zamordowanych tam ludziach.

Oto fragment rozmowy:

Paweł P. Reszka: Jeśli się komuś, jakieś grupie ludzi, odbierze miano człowieka, to mam wrażenie, że ten stan może się utrzymywać przez pokolenia. Bo w książce proszę też potomków kopaczy, żeby się odnieśli do tego, co robili ich rodzice dziadkowie, i oni też mają z tym problem, żeby powiedzieć, czy to było dobre czy złe, czy to był grzech, czy to nie był grzech kopać w prochach zamordowanych Żydów.

Rafał Hetman: Czy jesteś przygotowany na opinie, że „Płuczki” to jest książka antypolska?

Paweł P. Reszka: Nie obawiam się tego. Wiem, że ta książka może budzić różne opinie, skrajne. Ale gdybym uważał na to, żeby napisać książkę, która będzie neutralna, taka, żeby nikogo nie dotknąć, to pewnie bym nic nie napisał. To jest książka, która opowiada o pewnej grupie ludzi, dosyć konkretnej, pokazuje te osoby w dosyć konkretny sposób, więc nie piszę nic o Polsce. Piszę o pewnej grupie ludzi i pewnym terenie, więc nie rozumiem, czemu miałaby być odbierana w kategoriach narodowych.

Rafał Hetman: Dlaczego warto pisać o takich sprawach? Dlaczego musimy wiedzieć i pamiętać, że takie rzeczy też się w naszej historii działy?

Paweł P. Reszka: Chociażby po to, żebyśmy się nie dali zaskoczyć, że ktoś inny o tym napisze, np. jakieś media zagraniczne. Rzecz polega na tym, że prawda zawsze wyjdzie, tak jak np. w przypadku Jedwabnego. I uważam, że jako społeczeństwo powinniśmy takie rzeczy widzieć, tym bardziej że świadczy to o naszej dojrzałości. (…) Jeżeli opiszemy jakiś problem, to jesteśmy w stanie ocenić jego skalę. Jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie to się działo, kto za to odpowiadał. To też w pewien sposób zdejmuje odium odpowiedzialności z nas jako z narodu. (…)

Rafał Hetman: Czyli pisanie takich książek to jest działanie na rzecz nieuogólniania?

Paweł P. Reszka: Dokładnie tak.  To jest takie działanie prewencyjne, które zakłada, że nie uogólniamy, a mówimy o jakimś konkretnym problemie, konkretnych ludziach, konkretnej sytuacji…

Rafał Hetman: …a nie o całym narodzie.

#37: Najlepszy reportaż 2019 roku? Rozmowa z reporterką Joanną Gierak-Onoszko o Kanadzie
2019-11-06 11:18:24

Wydaje mi się, że szkoła jest doskonałą platformą do tego, żeby mówić kanadyjskim dzieciom o ich historii w pełni. Żeby wszystkie rozdziały, także te najtrudniejsze były, mówiąc w cudzysłowie, przerobione i opracowane z należytą starannością bez zakłamywania, bez półprawd, bez wybiórczości. W opozycji do takiego podejścia jest teraz polska szkoła - mówi Joanna Gierak-Onoszko, autorka książki "27 śmierci Toby'ego Obeda". Moim zdaniem jednej z najlepszych książek reporterskich 2019 roku.  Oto dłuższy fragment rozmowy: Rafał Hetman: Dlaczego nam w Polsce trudno jest rozmawiać, a właściwie przyznać się, że na naszych kartach historii też istnieją takie ciemne karty. Co ma, co potrafi Kanada, czego my nie mamy, czego my nie potrafimy? Joanna Gierak-Onoszko: To jest tak wielowarstwowe, tak skomplikowane pytanie, że wydaje mi się, że odpowiedź powinna być maksymalnie prosta, maksymalnie przejrzysta. I według mnie ona ma tylko dwie sylaby: szkoła. Kanadyjczycy, mimo wielu niedoskonałości, stawiają na edukację już od najmłodszych lat. Chociaż nie zawsze tak było. To też jest wynik ogromnej pracy i namysłu. Kanada ma szkołę, która od pierwszych lat, już u dzieci cztero, pięcioletnich zaszczepia takie poczucie, że jesteśmy wszyscy razem dzisiaj tutaj na tej ziemi, ale nie zawsze tak było. Już maluchom mówi się, że kiedyś ktoś inny tutaj mieszkał. A także mówi się, dlaczego już go nie ma. Jeżeli przełożysz to na polskie realia, jest to ćwiczenie w naszych obecnych warunkach niewykonalne. Przeglądałam książeczki, z których korzystał mój syn chodzący do kanadyjskiego przedszkola. Już wtedy mówi się dzieciom, że nie one pierwsze były na tej ziemi, że kiedyś to wyglądało inaczej - dzisiaj cieszymy się bogactwem Kanady, nie tylko tym merkantylnym, ale także przyrodniczym, cieszymy się marką Kanady, która jest uznawana za ulubiony kraj świata, ale nie zawsze tak było. W dzieciach zaszczepia się nie poczucie winy, ale poczucie wdzięczności i odpowiedzialność, a także umiejętność do przyjmowania prawdy choćby była ona trudna. I potem rozmowa o tematach najtrudniejszych, w formie dostosowanej do możliwości poznawczych dziecka, jest kontynuowana w późniejszych latach. Kiedy odprowadzałam starszego syna do szkoły, szkoły podstawowej, publicznej, nie do elitarnej szkoły prywatnej, kiedy zamykały się drzwi budynku za uczniami, uruchamiał się radiowęzeł i pani dyrektor nie tylko witała uczniów i życzyła im dobrego dnia, ale też odczytywała taką formułę, która mówiła, że nasza szkoła stoi na ziemi, która kiedyś należała do takiego i takiego plemienia, bądźmy tego świadomi, pamiętajmy o tym. Wydaje mi się, że szkoła jest doskonałą platformą do tego, żeby mówić kanadyjskim dzieciom, a także nowym Kanadyjczykom, czyli tym, którzy przyjechali do Kanady z innych krajów, o ich historii w pełni, żeby wszystkie rozdziały, także te najtrudniejsze były, mówiąc w cudzysłowie, przerobione i opracowane z należytą starannością bez zakłamywania, bez półprawd, bez wybiórczości. I dzięki temu, dzięki patrzeniu na to obiektywnie, dzięki mówieniu na temat tych zbrodni w sposób spokojny, stonowany, bez emocji, bez ideologii, można zrobić bardzo wiele. Można pracować nad społeczeństwem obywatelskim i solidarnym. Z drugiej strony w opozycji do takiego podejścia jest teraz polska szkoła. Kiedy patrzę na podręczniki do historii w szkole podstawowej widzę, w jaki sposób mówi się o II wojnie światowej, o udziale Polaków w Holocauście, o szmalcownikach, o „Łupaszcze”, który jest wzięty w ramkę jako jeden z bohaterów, o którym chce się opowiadać dzieciom w szkole podstawowej. Dzieciom, które są otwarte na świat, których postawy się dopiero kształtują. I jako dobry przykład podaje im się kogoś takiego o tak haniebnej historii. Myślę, że kanadyjskie dzieci mają pod tym względem dużo łatwiej, bo swoją historię, także trudną poznają w warunkach obiektywizmu.

Wydaje mi się, że szkoła jest doskonałą platformą do tego, żeby mówić kanadyjskim dzieciom o ich historii w pełni. Żeby wszystkie rozdziały, także te najtrudniejsze były, mówiąc w cudzysłowie, przerobione i opracowane z należytą starannością bez zakłamywania, bez półprawd, bez wybiórczości. W opozycji do takiego podejścia jest teraz polska szkoła - mówi Joanna Gierak-Onoszko, autorka książki "27 śmierci Toby'ego Obeda". Moim zdaniem jednej z najlepszych książek reporterskich 2019 roku. 

Oto dłuższy fragment rozmowy:

Rafał Hetman: Dlaczego nam w Polsce trudno jest rozmawiać, a właściwie przyznać się, że na naszych kartach historii też istnieją takie ciemne karty. Co ma, co potrafi Kanada, czego my nie mamy, czego my nie potrafimy?

Joanna Gierak-Onoszko: To jest tak wielowarstwowe, tak skomplikowane pytanie, że wydaje mi się, że odpowiedź powinna być maksymalnie prosta, maksymalnie przejrzysta. I według mnie ona ma tylko dwie sylaby: szkoła. Kanadyjczycy, mimo wielu niedoskonałości, stawiają na edukację już od najmłodszych lat. Chociaż nie zawsze tak było. To też jest wynik ogromnej pracy i namysłu.

Kanada ma szkołę, która od pierwszych lat, już u dzieci cztero, pięcioletnich zaszczepia takie poczucie, że jesteśmy wszyscy razem dzisiaj tutaj na tej ziemi, ale nie zawsze tak było. Już maluchom mówi się, że kiedyś ktoś inny tutaj mieszkał. A także mówi się, dlaczego już go nie ma.

Jeżeli przełożysz to na polskie realia, jest to ćwiczenie w naszych obecnych warunkach niewykonalne. Przeglądałam książeczki, z których korzystał mój syn chodzący do kanadyjskiego przedszkola. Już wtedy mówi się dzieciom, że nie one pierwsze były na tej ziemi, że kiedyś to wyglądało inaczej - dzisiaj cieszymy się bogactwem Kanady, nie tylko tym merkantylnym, ale także przyrodniczym, cieszymy się marką Kanady, która jest uznawana za ulubiony kraj świata, ale nie zawsze tak było. W dzieciach zaszczepia się nie poczucie winy, ale poczucie wdzięczności i odpowiedzialność, a także umiejętność do przyjmowania prawdy choćby była ona trudna. I potem rozmowa o tematach najtrudniejszych, w formie dostosowanej do możliwości poznawczych dziecka, jest kontynuowana w późniejszych latach.

Kiedy odprowadzałam starszego syna do szkoły, szkoły podstawowej, publicznej, nie do elitarnej szkoły prywatnej, kiedy zamykały się drzwi budynku za uczniami, uruchamiał się radiowęzeł i pani dyrektor nie tylko witała uczniów i życzyła im dobrego dnia, ale też odczytywała taką formułę, która mówiła, że nasza szkoła stoi na ziemi, która kiedyś należała do takiego i takiego plemienia, bądźmy tego świadomi, pamiętajmy o tym.

Wydaje mi się, że szkoła jest doskonałą platformą do tego, żeby mówić kanadyjskim dzieciom, a także nowym Kanadyjczykom, czyli tym, którzy przyjechali do Kanady z innych krajów, o ich historii w pełni, żeby wszystkie rozdziały, także te najtrudniejsze były, mówiąc w cudzysłowie, przerobione i opracowane z należytą starannością bez zakłamywania, bez półprawd, bez wybiórczości.

I dzięki temu, dzięki patrzeniu na to obiektywnie, dzięki mówieniu na temat tych zbrodni w sposób spokojny, stonowany, bez emocji, bez ideologii, można zrobić bardzo wiele. Można pracować nad społeczeństwem obywatelskim i solidarnym.

Z drugiej strony w opozycji do takiego podejścia jest teraz polska szkoła. Kiedy patrzę na podręczniki do historii w szkole podstawowej widzę, w jaki sposób mówi się o II wojnie światowej, o udziale Polaków w Holocauście, o szmalcownikach, o „Łupaszcze”, który jest wzięty w ramkę jako jeden z bohaterów, o którym chce się opowiadać dzieciom w szkole podstawowej. Dzieciom, które są otwarte na świat, których postawy się dopiero kształtują. I jako dobry przykład podaje im się kogoś takiego o tak haniebnej historii. Myślę, że kanadyjskie dzieci mają pod tym względem dużo łatwiej, bo swoją historię, także trudną poznają w warunkach obiektywizmu.


#36: Rynek wyregulował transport w wynaturzony sposób. Rozmowa z Olgą Gitkiewicz
2019-10-30 19:28:35

Olga Gitkiewicz opowiada o swojej najnowszej książce, która ukazała się w październiku, a która poświęcona jest wykluczeniu komunikacyjnymy w Polsce. Czy wiedzieliście, że dotyczy ono 14 milionów Polek i Polaków? Na pewno dotyka także wielu i wiele z was, lub waszych bliskich.  Oto fragment rozmowy: Olga Gitkiewicz: Dlaczego rynek nie wyregulował transportu publicznego? On go wyregulował właśnie w taki wynaturzony sposób: że są prywatni przewoźnicy, dla których liczy się tylko zysk, którzy przyjeżdżają tylko o takich godzinach, o jakich im się opłaca i w związku z tym ludzie dostosowują do rozkładu jazdy swój dzień, tydzień lub miesiąc. Wydaje mi się, że to powinno być zupełnie odwrotnie, że to przewoźnik powinien badać potrzeby i dostosowywać ofertę do potrzeb ludzi. Oczywiście faktem jest, że przez to, że przez ostatnie 30 lat transport raczej likwidowaliśmy, niż w niego inwestowaliśmy, ludzie musieli sobie jakoś poradzić. I takim sposobem poradzenia sobie było kupowanie samochodów. I dlatego teraz mam 22 miliony samochodów osobowych w Polsce. A może już więcej. I tak kręcimy się w tym kołowrotku jak chomiki, kupujemy więcej samochodów, bo nie mam transportu publicznego albo może w miastach nie mamy do niego zaufania. Transport publiczny kojarzy nam się z czymś złym, bo to też jest na poziomie mentalnym. Rafał Hetman: Tak, bo my po upadku komunizmu uwierzyliśmy w rynek. Kapitalizmy był wcześniej wielkim snem, do którego dążyliśmy i jak go już mieliśmy, uznaliśmy, że jak się go czepimy, to już będzie wszystko super. OG: Tak. Pojawiła się figura osoby przedsiębiorczej, która zna języki, dla której czas i przestrzeń nie są żadnym ograniczeniem. Do nowoczesności, do Europy i do europejskiego stylu życia mieliśmy sobie wjechać samochodem. Własnym. RH: A jeżeli nie wjeżdżaliśmy, to budowaliśmy obraz osoby, która sobie nie radzi. I ci, którzy jeździli komunikacją publiczną, byli postrzegani jako niezaradni. OG: Mamy XXI wiek, a wielu bohaterów mówiło mi, że mają takie poczucie, że niektórzy uważają ich, że są gorsi, ponieważ korzystają z transportu publicznego. Jeden mój bohater jeździ busem, wprawdzie na tej samej trasie jeździ też pociąg, ale on wybiera bus. I ten człowiek powiedział mi, że jest przekonany, że jego znajomi z pracy uważają go za gorszego. Bo co? Nie stać cię, żeby się przeprowadzić do Krakowa? No, nie stać albo po prostu może nie chce przeprowadzić się do Krakowa. Więc pojawia się ten taki czynnik ocenny. Kolejny z moich bohaterów, spod Lublina, też mówił, że mimo że jest autobus, to rodzice wolą podwozić swoje dzieci do szkoły samochodem, ponieważ mają takie wrażenie, że może te dzieci będą traktowane jako gorsze, jeżeli będą dojeżdżać zorganizowanym transportem.

Olga Gitkiewicz opowiada o swojej najnowszej książce, która ukazała się w październiku, a która poświęcona jest wykluczeniu komunikacyjnymy w Polsce. Czy wiedzieliście, że dotyczy ono 14 milionów Polek i Polaków? Na pewno dotyka także wielu i wiele z was, lub waszych bliskich. 

Oto fragment rozmowy:

Olga Gitkiewicz: Dlaczego rynek nie wyregulował transportu publicznego? On go wyregulował właśnie w taki wynaturzony sposób: że są prywatni przewoźnicy, dla których liczy się tylko zysk, którzy przyjeżdżają tylko o takich godzinach, o jakich im się opłaca i w związku z tym ludzie dostosowują do rozkładu jazdy swój dzień, tydzień lub miesiąc. Wydaje mi się, że to powinno być zupełnie odwrotnie, że to przewoźnik powinien badać potrzeby i dostosowywać ofertę do potrzeb ludzi.

Oczywiście faktem jest, że przez to, że przez ostatnie 30 lat transport raczej likwidowaliśmy, niż w niego inwestowaliśmy, ludzie musieli sobie jakoś poradzić. I takim sposobem poradzenia sobie było kupowanie samochodów. I dlatego teraz mam 22 miliony samochodów osobowych w Polsce. A może już więcej. I tak kręcimy się w tym kołowrotku jak chomiki, kupujemy więcej samochodów, bo nie mam transportu publicznego albo może w miastach nie mamy do niego zaufania. Transport publiczny kojarzy nam się z czymś złym, bo to też jest na poziomie mentalnym.

Rafał Hetman: Tak, bo my po upadku komunizmu uwierzyliśmy w rynek. Kapitalizmy był wcześniej wielkim snem, do którego dążyliśmy i jak go już mieliśmy, uznaliśmy, że jak się go czepimy, to już będzie wszystko super.

OG: Tak. Pojawiła się figura osoby przedsiębiorczej, która zna języki, dla której czas i przestrzeń nie są żadnym ograniczeniem. Do nowoczesności, do Europy i do europejskiego stylu życia mieliśmy sobie wjechać samochodem. Własnym.

RH: A jeżeli nie wjeżdżaliśmy, to budowaliśmy obraz osoby, która sobie nie radzi. I ci, którzy jeździli komunikacją publiczną, byli postrzegani jako niezaradni.

OG: Mamy XXI wiek, a wielu bohaterów mówiło mi, że mają takie poczucie, że niektórzy uważają ich, że są gorsi, ponieważ korzystają z transportu publicznego. Jeden mój bohater jeździ busem, wprawdzie na tej samej trasie jeździ też pociąg, ale on wybiera bus. I ten człowiek powiedział mi, że jest przekonany, że jego znajomi z pracy uważają go za gorszego. Bo co? Nie stać cię, żeby się przeprowadzić do Krakowa? No, nie stać albo po prostu może nie chce przeprowadzić się do Krakowa. Więc pojawia się ten taki czynnik ocenny. Kolejny z moich bohaterów, spod Lublina, też mówił, że mimo że jest autobus, to rodzice wolą podwozić swoje dzieci do szkoły samochodem, ponieważ mają takie wrażenie, że może te dzieci będą traktowane jako gorsze, jeżeli będą dojeżdżać zorganizowanym transportem.

#35: Obalamy mity o smogu w Polsce. Rozmowa z Jakubem Chełmińskim
2019-10-23 09:33:54

W tym odcinku podcastu rozmawiam z Jakubem Chełmińskim, autorem książki "Smog. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?", która pojawiła się w księgarniach kilka tygodni temu. W odcinku rozmawiamy o tym, co wiemy, a czego nie wiemy jeszcze o smogu w Polsce. Fragment rozmowy: Jakub Chełmiński: W Krakowie mieliśmy taką piękną puentę, której nie ma oczywiście w książce, bo ona została wcześniej oddana do druku – kilka tygodni temu internet obiegła mapka, gdzie po raz pierwszy środek Krakowa jest oznaczony na zielono, a obrzeża na czerwono i żółto. I to jest coś, o co ludzi walczyli tam wiele lat. I na tym jednym obrazku pokazane było ich zwycięstwo. Wyjaśnijmy, bo może nie wszyscy wiedzą: kilka tygodni temu wszedł w Krakowie całkowity zakaz palenia paliwami stałymi, czyli nie można palić ani w kominkach, ani w piecach i efekt jest natychmiastowy, tam jest czyste powietrze. Oczywiście, zostaje problem smogu z samochodów, ale ten czynnik tzw. niskiej emisji został wyeliminowany. I to jest ogromny sukces i aktywistów, i władz miasta, które zaczęły poważnie traktować ten problem. (…) Mitem jest na przykład to, że drewno nie szkodzi, że spalanie drewna jest ekologiczne. Wiele osób jest o tym przekonanych. O ile o węglu już się dużo powiedziało, że jest szkodliwy, o tych miałach, mułach i flotokoncentratach też, to ciągle z drewnem jest tak nie wszyscy o tym wiedzą. Nawet kiedy sam się spotykam ze znajomymi, którzy uważają się za wręcz aktywistów, oczywiście nie tych najbardziej zaangażowanych, ale uważają, że popierają to, że ze smogiem trzeba walczyć, że trzeba zakazać węgla, węgiel to zło, a wieczorem rozpalają kominek i się dziwią, jak im zwracam uwagę, że, hej, tak samo trujecie jak tamci, tylko wy dla przyjemności, a oni, że muszą się ogrzać. Rafał Hetman: W twojej książce wymieniasz kilka innych mitów na temat smogu. Jednym z nich jest mit, który zatytułowałeś: w mieszkaniach jest bezpiecznie. Jakub Chełmiński: Tak się wydaje, bo wszystkie te komunikaty, alarmy smogowe nawołują do tego, że w czasie, kiedy normy są przekroczone, lepiej zostać w domu, nie wietrzyć, zamknąć drzwi, zrezygnować ze spacerów, ale jak sprawdzili to naukowcy z AGH, ten smog się przedziera do środka, nawet jak się zamknie okna.

W tym odcinku podcastu rozmawiam z Jakubem Chełmińskim, autorem książki "Smog. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?", która pojawiła się w księgarniach kilka tygodni temu. W odcinku rozmawiamy o tym, co wiemy, a czego nie wiemy jeszcze o smogu w Polsce.


Fragment rozmowy:


Jakub Chełmiński: W Krakowie mieliśmy taką piękną puentę, której nie ma oczywiście w książce, bo ona została wcześniej oddana do druku – kilka tygodni temu internet obiegła mapka, gdzie po raz pierwszy środek Krakowa jest oznaczony na zielono, a obrzeża na czerwono i żółto. I to jest coś, o co ludzi walczyli tam wiele lat. I na tym jednym obrazku pokazane było ich zwycięstwo. Wyjaśnijmy, bo może nie wszyscy wiedzą: kilka tygodni temu wszedł w Krakowie całkowity zakaz palenia paliwami stałymi, czyli nie można palić ani w kominkach, ani w piecach i efekt jest natychmiastowy, tam jest czyste powietrze. Oczywiście, zostaje problem smogu z samochodów, ale ten czynnik tzw. niskiej emisji został wyeliminowany. I to jest ogromny sukces i aktywistów, i władz miasta, które zaczęły poważnie traktować ten problem.

(…)

Mitem jest na przykład to, że drewno nie szkodzi, że spalanie drewna jest ekologiczne. Wiele osób jest o tym przekonanych. O ile o węglu już się dużo powiedziało, że jest szkodliwy, o tych miałach, mułach i flotokoncentratach też, to ciągle z drewnem jest tak nie wszyscy o tym wiedzą. Nawet kiedy sam się spotykam ze znajomymi, którzy uważają się za wręcz aktywistów, oczywiście nie tych najbardziej zaangażowanych, ale uważają, że popierają to, że ze smogiem trzeba walczyć, że trzeba zakazać węgla, węgiel to zło, a wieczorem rozpalają kominek i się dziwią, jak im zwracam uwagę, że, hej, tak samo trujecie jak tamci, tylko wy dla przyjemności, a oni, że muszą się ogrzać.

Rafał Hetman: W twojej książce wymieniasz kilka innych mitów na temat smogu. Jednym z nich jest mit, który zatytułowałeś: w mieszkaniach jest bezpiecznie.

Jakub Chełmiński: Tak się wydaje, bo wszystkie te komunikaty, alarmy smogowe nawołują do tego, że w czasie, kiedy normy są przekroczone, lepiej zostać w domu, nie wietrzyć, zamknąć drzwi, zrezygnować ze spacerów, ale jak sprawdzili to naukowcy z AGH, ten smog się przedziera do środka, nawet jak się zamknie okna.

#34: Dobre książki o Japonii. Rozmowa z Karoliną Bednarz, autorką reportażu "Kwiaty w pudełku"
2019-10-16 09:39:30

Autorka zbioru reportaży o kobietach w Japonii "Kwiaty w pudełku" Karolina Bednarz opowiada o najciekawszych książkach japońskich pisarzy i pisarek dostępnych w polskich księgarniach. Z reporterką, która jest również wydawczynią i księgarką, spotkałem się z okazji pierwszych urodzin księgarni Tajfuny z literaturą z Azji i wydawnictwa o tej samej nazwie, założonego przez Karolinę Bednarz i Annę Wołcyrz. Poniżej fragment rozmowy, w którym akurat nie rozmawiamy o literaturze, ale o księgarniach w Polsce i księgarni Tajfuny, którą Karolina Bednarz współprowadzi: Karolina Bednarz: Jesteśmy mocno wybredne, więc wybieramy książki, które są zrobione dobrze. Więc jeśli tłumaczenie okazuje się słabe, to po prostu nie sprzedajemy tej książki, nawet jeśli wydawnictwo dobija się do mych drzwi i spamuje mnie mailami, to mówię: sorry, nie, wydajcie coś dobrego i wtedy przyjdźcie do nas. Rafał Hetman: To jest rzadka postaw wśród księgarzy. KB: Tak, ale to jest jedna z takich decyzji, która sprawiła, że ludzie nam ufają. My szanujemy naszych czytelników, a potem wsparcie wraca do nas. Mówiłeś, że księgarnie kameralne upadają. I my to widzimy. Tutaj na Chmielnej zamkną się Supersalon, Wytwórnia się zamyka. To jest tuż obok. Dlatego też przy każdej premierze naszej książki robimy przedsprzedaż w księgarniach. I też wszyscy uważali, że to jest głupie i bez sensu. Przychodzili do nas wydawcy z wydawnictw, które znamy, i mówili: księgarze nie płacą, nie ufajcie księgarzom, trzeba od razu do Empiku, do Bonito, tam się robi biznes, a nie jakieś tam małe sklepiki będziecie wspierać. I ja tak słucham i mówię: ale przecież to jest bez sensu, przecież ja też jestem księgarnią kameralną. I zawsze ten tydzień, dwa wcześniej nasze książki są w księgarniach i to też sprawiło, że księgarze nas lubią. Mam nadzieję. (…) Chcemy pokazać i sobie i ludziom dookoła działającym w kulturze, że księgarnie są fajne, że są miejscem spotkań i że nie każda księgarnia upada. Bo nawet ty powiedziałeś, że księgarnie upadają, i to jest ten przekaz, który ludzie mają bardzo mocno wryty w głowach. I ja bym chciała, żeby obok tych opowieści o księgarniach które upadają albo że czytelnictwo siada albo o niedofinansowanych festiwalach, żeby obok tego też się pojawiały historie o wydawnictwach, księgarniach, czy wydarzeniach, które są fajne i sobie dobrze radzą. (…) Media często piszą o takich miejscach, kiedy jest już za późno: ojeju, upada księgarnia. (…) i wtedy jest taki wielki hałas na Facebooku, o Jezu, to zróbmy zrzutkę. Ale ziomki, zrzutka 10 czy 20 tys. złotych nic nie da. Chodzi o wspieranie regularnie miesiącami, latami miejsca, które lubisz. Z jednej strony chcemy mieć ładne kameralne księgarnie i kawiarnie i małe piekarenki, żeby było jak w Berlinie czy Londynie, żeby te małe sklepiki na ulicach były. A z drugiej, żeby te książki kosztowały najlepiej kosztowały 10 złotych i przychodziły nam prosto do rąk.
Autorka zbioru reportaży o kobietach w Japonii "Kwiaty w pudełku" Karolina Bednarz opowiada o najciekawszych książkach japońskich pisarzy i pisarek dostępnych w polskich księgarniach. Z reporterką, która jest również wydawczynią i księgarką, spotkałem się z okazji pierwszych urodzin księgarni Tajfuny z literaturą z Azji i wydawnictwa o tej samej nazwie, założonego przez Karolinę Bednarz i Annę Wołcyrz. Poniżej fragment rozmowy, w którym akurat nie rozmawiamy o literaturze, ale o księgarniach w Polsce i księgarni Tajfuny, którą Karolina Bednarz współprowadzi: Karolina Bednarz: Jesteśmy mocno wybredne, więc wybieramy książki, które są zrobione dobrze. Więc jeśli tłumaczenie okazuje się słabe, to po prostu nie sprzedajemy tej książki, nawet jeśli wydawnictwo dobija się do mych drzwi i spamuje mnie mailami, to mówię: sorry, nie, wydajcie coś dobrego i wtedy przyjdźcie do nas. Rafał Hetman: To jest rzadka postaw wśród księgarzy. KB: Tak, ale to jest jedna z takich decyzji, która sprawiła, że ludzie nam ufają. My szanujemy naszych czytelników, a potem wsparcie wraca do nas. Mówiłeś, że księgarnie kameralne upadają. I my to widzimy. Tutaj na Chmielnej zamkną się Supersalon, Wytwórnia się zamyka. To jest tuż obok. Dlatego też przy każdej premierze naszej książki robimy przedsprzedaż w księgarniach. I też wszyscy uważali, że to jest głupie i bez sensu. Przychodzili do nas wydawcy z wydawnictw, które znamy, i mówili: księgarze nie płacą, nie ufajcie księgarzom, trzeba od razu do Empiku, do Bonito, tam się robi biznes, a nie jakieś tam małe sklepiki będziecie wspierać. I ja tak słucham i mówię: ale przecież to jest bez sensu, przecież ja też jestem księgarnią kameralną. I zawsze ten tydzień, dwa wcześniej nasze książki są w księgarniach i to też sprawiło, że księgarze nas lubią. Mam nadzieję. (…) Chcemy pokazać i sobie i ludziom dookoła działającym w kulturze, że księgarnie są fajne, że są miejscem spotkań i że nie każda księgarnia upada. Bo nawet ty powiedziałeś, że księgarnie upadają, i to jest ten przekaz, który ludzie mają bardzo mocno wryty w głowach. I ja bym chciała, żeby obok tych opowieści o księgarniach które upadają albo że czytelnictwo siada albo o niedofinansowanych festiwalach, żeby obok tego też się pojawiały historie o wydawnictwach, księgarniach, czy wydarzeniach, które są fajne i sobie dobrze radzą. (…) Media często piszą o takich miejscach, kiedy jest już za późno: ojeju, upada księgarnia. (…) i wtedy jest taki wielki hałas na Facebooku, o Jezu, to zróbmy zrzutkę. Ale ziomki, zrzutka 10 czy 20 tys. złotych nic nie da. Chodzi o wspieranie regularnie miesiącami, latami miejsca, które lubisz. Z jednej strony chcemy mieć ładne kameralne księgarnie i kawiarnie i małe piekarenki, żeby było jak w Berlinie czy Londynie, żeby te małe sklepiki na ulicach były. A z drugiej, żeby te książki kosztowały najlepiej kosztowały 10 złotych i przychodziły nam prosto do rąk.

#33: Dziewięć ciekawych książek. Literackie podsumowanie ostatnich tygodni z Kasią Daniluk
2019-10-10 10:45:33

W najnowszym odcinku podcastu podsumowujemy razem z Kasią Daniluk, księgarką z księgarni Korekty w Warszawie, ostatnie tygodnie na polskim rynku książek. Komentujemy werdykt jury Nagrody Literackiej Nike i rozmawiamy o ciekawych książkach, które pojawiły się w ostatnim czasie w księgarniach. Dziś mówimy o następujących książkach: „Nie ma” Mariusza Szczygła, „Krótkiej wymianie ognia” Zyty Rudzkiej, „Jeszcze kocham…” Anny Świrszczyńskiej, „Wędrownym zakładzie fotograficznym” Agnieszki Pajączkowskiej, „Nauce o klimacie” Aleksandry E. Kardaś, Marcina Popkiewicza, Szymona Malinowskiego, „Scenach z życia rodzinnego” Grety Thunberg, Beaty Ernman, Maleny Ernman, Svante Thunberg, a także o „Białym morzu” Roya Jacobsena i „Kocie niebieskim” Martyny Bundy. Fragment rozmowy: Kasia Daniluk: Książka Zyty Rudzkiej podobała mi się, bo jest bardzo esencjonalna, emocjonalna, zmysłowa. I bliska mnie, jako kobiecie. Bohaterką książki jest kobieta dojrzała, poetka. Z bogatym życiem wewnętrznym i bogatym życiem zewnętrznym. Ma nieprzeciętą pępowinę z mężem. Jest wciąż nienasycona życia. To książka żywa i przejmująca. Bardzo jej kibicowałam. Szkoda, że nie można przyznać dwóch nike. Rafał Hetman: To nie Nobel… (…) RH: To jest też ciekawe, że seksualna energia głównej bohaterki, która od niej bije, zwraca największą uwagę czytelników. A przecież, tak jak powiedziałaś, to jest książka o relacjach między ludźmi. A ten erotyzm aż tak dużo miejsca nie zajmuje w tej książce. KD: Te relacje są głębokie… RH: Pogmatwane. KD. Dużo jest niezałatwionych spraw. I to jest ciekawe dla czytelnika.
W najnowszym odcinku podcastu podsumowujemy razem z Kasią Daniluk, księgarką z księgarni Korekty w Warszawie, ostatnie tygodnie na polskim rynku książek. Komentujemy werdykt jury Nagrody Literackiej Nike i rozmawiamy o ciekawych książkach, które pojawiły się w ostatnim czasie w księgarniach. Dziś mówimy o następujących książkach: „Nie ma” Mariusza Szczygła, „Krótkiej wymianie ognia” Zyty Rudzkiej, „Jeszcze kocham…” Anny Świrszczyńskiej, „Wędrownym zakładzie fotograficznym” Agnieszki Pajączkowskiej, „Nauce o klimacie” Aleksandry E. Kardaś, Marcina Popkiewicza, Szymona Malinowskiego, „Scenach z życia rodzinnego” Grety Thunberg, Beaty Ernman, Maleny Ernman, Svante Thunberg, a także o „Białym morzu” Roya Jacobsena i „Kocie niebieskim” Martyny Bundy. Fragment rozmowy: Kasia Daniluk: Książka Zyty Rudzkiej podobała mi się, bo jest bardzo esencjonalna, emocjonalna, zmysłowa. I bliska mnie, jako kobiecie. Bohaterką książki jest kobieta dojrzała, poetka. Z bogatym życiem wewnętrznym i bogatym życiem zewnętrznym. Ma nieprzeciętą pępowinę z mężem. Jest wciąż nienasycona życia. To książka żywa i przejmująca. Bardzo jej kibicowałam. Szkoda, że nie można przyznać dwóch nike. Rafał Hetman: To nie Nobel… (…) RH: To jest też ciekawe, że seksualna energia głównej bohaterki, która od niej bije, zwraca największą uwagę czytelników. A przecież, tak jak powiedziałaś, to jest książka o relacjach między ludźmi. A ten erotyzm aż tak dużo miejsca nie zajmuje w tej książce. KD: Te relacje są głębokie… RH: Pogmatwane. KD. Dużo jest niezałatwionych spraw. I to jest ciekawe dla czytelnika.

#32: O człowieku, który wynalazł internet. Rozmowa z Wojciechem Orlińskim
2019-10-02 12:11:05

W trzydziestym drugim odcinku podcastu rozmawiam z Wojciechem Orlińskim autorem książki "Człowiek, który wynalazł internet", czyli biografii urodzonego w Polsce Paula Barana. Odcinek przygotowany jest we współpracy z Wydawnictwem Agora. I dzięki tej współpracy mamy dla was konkurs, o którym mówimy w rozmowie. Do wygrania jest 5 egzemplarzy książki Wojciecha Orlińskiego. A oto fragment rozmowy: Wojciech Orliński: Baran był pierwszym człowiekiem, który ostrzegał przed Internetem i który go krytykował. Nie mógł tego robić nikt przed nim, bo zanim zaczęto koncepcję internetu wcielać w życie, zanim ona przybrała finalny kształt, Baran już zauważył, jakie może nieść ze sobą złe skutki. (…) To interesujące, że ta krytyka była bardzo współczesna: przed nowymi rodzajami przestępczości, przed zagrożeniami dla demokracji, przed zagrożeniami dla prywatności, przed zagrożeniami dla mediów. To był kwiecień 1965. A najwcześniejsza rzecz, którą możemy nazwać transmisją internetową, to był październik 1969. Za chwilę 50. Urodziny internetu. A więc Baran ostrzegał nas już na cztery lata przed uruchomieniem internetu. (…) Baran miał bardzo sensowne propozycje, jak stworzyć regulacje, które by nas zabezpieczały. Ten stan prawny, który mamy teraz jest taką straszną partaniną. On dokładnie przed tym ostrzegał, że jak nie zadba się o to na samym początku, to później nakładane na to „łatki” będą drogie i mało skuteczne. RODO jest właśnie taką próbą wsadzenia takiej „łatki” regulacyjnej. Ale ponieważ nie można zmienić tego wszystkiego, co już zrobiono na początku, czyli np. producent systemu operacyjnego nie podlega żadnej niczyjej kontroli, a to jest złe. Oczywiście, jeśli producenta na czymś przyłapią, to nałożą na niego karę, ale to jest rozpaczliwie mało. I to jest rozpaczliwie nieskuteczne. (…) W związku z tym, drodzy słuchacze, wszystko tu jest tak skonstruowane, że na samym końcu okazuje się, że wy nie macie żadnych praw.
W trzydziestym drugim odcinku podcastu rozmawiam z Wojciechem Orlińskim autorem książki "Człowiek, który wynalazł internet", czyli biografii urodzonego w Polsce Paula Barana. Odcinek przygotowany jest we współpracy z Wydawnictwem Agora. I dzięki tej współpracy mamy dla was konkurs, o którym mówimy w rozmowie. Do wygrania jest 5 egzemplarzy książki Wojciecha Orlińskiego. A oto fragment rozmowy: Wojciech Orliński: Baran był pierwszym człowiekiem, który ostrzegał przed Internetem i który go krytykował. Nie mógł tego robić nikt przed nim, bo zanim zaczęto koncepcję internetu wcielać w życie, zanim ona przybrała finalny kształt, Baran już zauważył, jakie może nieść ze sobą złe skutki. (…) To interesujące, że ta krytyka była bardzo współczesna: przed nowymi rodzajami przestępczości, przed zagrożeniami dla demokracji, przed zagrożeniami dla prywatności, przed zagrożeniami dla mediów. To był kwiecień 1965. A najwcześniejsza rzecz, którą możemy nazwać transmisją internetową, to był październik 1969. Za chwilę 50. Urodziny internetu. A więc Baran ostrzegał nas już na cztery lata przed uruchomieniem internetu. (…) Baran miał bardzo sensowne propozycje, jak stworzyć regulacje, które by nas zabezpieczały. Ten stan prawny, który mamy teraz jest taką straszną partaniną. On dokładnie przed tym ostrzegał, że jak nie zadba się o to na samym początku, to później nakładane na to „łatki” będą drogie i mało skuteczne. RODO jest właśnie taką próbą wsadzenia takiej „łatki” regulacyjnej. Ale ponieważ nie można zmienić tego wszystkiego, co już zrobiono na początku, czyli np. producent systemu operacyjnego nie podlega żadnej niczyjej kontroli, a to jest złe. Oczywiście, jeśli producenta na czymś przyłapią, to nałożą na niego karę, ale to jest rozpaczliwie mało. I to jest rozpaczliwie nieskuteczne. (…) W związku z tym, drodzy słuchacze, wszystko tu jest tak skonstruowane, że na samym końcu okazuje się, że wy nie macie żadnych praw.

#31: Ile można zarobić na książkach? O książkowych biznesach rozmawiam z Michałem Michalskim
2019-10-01 11:20:34

W trzydziestym pierwszym odcinku podcastu rozmawiamy o książkach i pieniądzach. Michał Michalski z ArtRage.pl i biblioteczka.net opowiada o swoich biznesach książkowych - o tym jak książki sprzedaje, wydaje i rozwozi pracownikom korporacji. Fragment naszej rozmowy:  Rafał Hetman: Dostarczasz do firm książki, tak jak się dostarcza owoce. Skąd pomysł, żeby stworzyć taki biznes? Przecież nikt nie czyta książek. Michał Michalski: Nie, to nie jest tak, że nikt nie czyta. A nawet jeśli nie czyta, to mamy taką misję, że może zacznie, bo dostaje coś za darmo. To są takie owocowe czwartki, tylko że nie owoce, a książki i nie raz w tygodniu tylko raz w miesiącu. A poza tym wszystko jest dokładnie to samo. Przywozimy pakiet książek. To są pakiety przez nas dobrane. RH: Na jakiej zasadzie dobrane? MM: Że ma być dobre. Ale to nie znaczy, że to musi być ambitne. Chodzi o to, żeby każdy w takim pakiecie mógł znaleźć coś dla siebie. (...) RH: Jak przekonujecie, że warto skorzystać z waszej usługi? MM: Naszym naczelnym argumentem jest usprawnienie komunikacji, która jest gigantycznym problemem w korporacjach, gdzie przewalasz się mailami, odbywasz masę bezsensownych spotkań, głównie dlatego, że ludzie nie rozumieją siebie nawzajem. Nie nauczysz się lepiej porozumiewać z ludźmi z podręcznika „Jak porozumiewać się z ludźmi lepiej”. A tylko za pomocą czytania literatury, wzbogacanie swojego słownictwa i zwiększanie empatii. Ludzie, którzy już się odzywają do nas po książki, są tego świadomi. Inną rzeczą jest też aspekt integracyjny. Przywozimy te książki raz w miesiącu. Idzie mail po firmie, tak jak wtedy, kiedy przychodzi „pan kanapka”. Ludzie wtedy faktycznie się zbierają w kuchni czy na recepcji i wybierają coś dla siebie i rozmawiają ze sobą. I kiedy chcą książkę pożyczyć, czy kolejną wziąć, to rozmawiają między sobą, dyskutują o tym tak samo, jak się rozmawia o filmach czy o muzyce. (…) Bardzo fajnie działa to w software housach, firmach programistycznych, które biorą od nas książki. Gdzie jest problem z tym, żeby ludzie rozmawiali ze sobą, odklejali się od tych komputerów. To się przyjmuje. Nawet jeśli na początku byli sceptyczni i mówili: my byśmy chcieli tylko książki z zakresu IT. Nie samą pracą człowiek żyje. Książka to jest dodatkowa forma relaksu.
W trzydziestym pierwszym odcinku podcastu rozmawiamy o książkach i pieniądzach. Michał Michalski z ArtRage.pl i biblioteczka.net opowiada o swoich biznesach książkowych - o tym jak książki sprzedaje, wydaje i rozwozi pracownikom korporacji. Fragment naszej rozmowy:  Rafał Hetman: Dostarczasz do firm książki, tak jak się dostarcza owoce. Skąd pomysł, żeby stworzyć taki biznes? Przecież nikt nie czyta książek. Michał Michalski: Nie, to nie jest tak, że nikt nie czyta. A nawet jeśli nie czyta, to mamy taką misję, że może zacznie, bo dostaje coś za darmo. To są takie owocowe czwartki, tylko że nie owoce, a książki i nie raz w tygodniu tylko raz w miesiącu. A poza tym wszystko jest dokładnie to samo. Przywozimy pakiet książek. To są pakiety przez nas dobrane. RH: Na jakiej zasadzie dobrane? MM: Że ma być dobre. Ale to nie znaczy, że to musi być ambitne. Chodzi o to, żeby każdy w takim pakiecie mógł znaleźć coś dla siebie. (...) RH: Jak przekonujecie, że warto skorzystać z waszej usługi? MM: Naszym naczelnym argumentem jest usprawnienie komunikacji, która jest gigantycznym problemem w korporacjach, gdzie przewalasz się mailami, odbywasz masę bezsensownych spotkań, głównie dlatego, że ludzie nie rozumieją siebie nawzajem. Nie nauczysz się lepiej porozumiewać z ludźmi z podręcznika „Jak porozumiewać się z ludźmi lepiej”. A tylko za pomocą czytania literatury, wzbogacanie swojego słownictwa i zwiększanie empatii. Ludzie, którzy już się odzywają do nas po książki, są tego świadomi. Inną rzeczą jest też aspekt integracyjny. Przywozimy te książki raz w miesiącu. Idzie mail po firmie, tak jak wtedy, kiedy przychodzi „pan kanapka”. Ludzie wtedy faktycznie się zbierają w kuchni czy na recepcji i wybierają coś dla siebie i rozmawiają ze sobą. I kiedy chcą książkę pożyczyć, czy kolejną wziąć, to rozmawiają między sobą, dyskutują o tym tak samo, jak się rozmawia o filmach czy o muzyce. (…) Bardzo fajnie działa to w software housach, firmach programistycznych, które biorą od nas książki. Gdzie jest problem z tym, żeby ludzie rozmawiali ze sobą, odklejali się od tych komputerów. To się przyjmuje. Nawet jeśli na początku byli sceptyczni i mówili: my byśmy chcieli tylko książki z zakresu IT. Nie samą pracą człowiek żyje. Książka to jest dodatkowa forma relaksu.

#30: Czy wiesz, co to jest "inspirational porn"? Rozmowa z Marią Reimann
2019-09-25 13:26:59

W tym odcinku rozmawiam z Marią Reimann autorką książki "Nie przywitam się z państwem na ulicy". Rozmawiamy o debiutanckiej książce autorki, a także o książkach, które Maria Reimann ostatnio przeczytała i które poleca. Moją recenzję książki "Nie przywitam się z państwem na ulicy" znajdziecie tutaj: https://czytamrecenzuje.pl/recenzja/1558/nie-przywitam-sie-z-panstwem-na-ulicy Oto fragment rozmowy: Rafał Hetman: Czy doświadczenie niepełnosprawności jest w pewien sposób uniwersalne? Maria Reimann: Myślę, że doświadczenie własnej inności jest uniwersalne. Wiele osób, które przeczytały tę książkę, a nie żyje z niepełnosprawnością, mówi mi: znam to i to jest też o mnie. Miałam sygnały od moich znajomych gejów, którzy mówili mi: słuchaj, przejrzałem się totalnie w twoim doświadczeniu. Czyli w doświadczeniu własnej inności. Tego, że w pewnym momencie w naszym życiu nagle okazuje się, że zmagamy się z czymś, czego może inni nie mają, nie rozumieją, co może sprawia, że nie jesteśmy tacy sami. I podejrzewam, że to jest doświadczenie, które zna większość ludzi. Każdy się w jakimś momencie wyodrębnia i widzi, że nie jest taki jak inni i może czuje, że jest niedoskonały, inni są lepsi. (…) RH: Piszesz też, że my wszyscy tworzymy niepełnosprawność albo się do niej dokładamy. Na czym to polega? MR: Powinniśmy o niepełnosprawności myśleć jako o konstrukcie społecznym. Czyli jest tak, że mamy ciało, które może być w jakimś wymiarze niesprawne, np. tak jak moje, które gorzej widzi, albo czyjeś ciało, które potrzebuje wózka żeby się poruszać z miejsca na miejsce. I to jest fakt, z którym nie ma co dyskutować. (…) Te trudności nie wynikają z tego niesprawnego ciała, wynikają z tego, co się naokoło tego niesprawnego ciała wydarza, a nie musiałoby. RH: Czytając twoją książkę, można zauważyć, że pojęcie niepełnosprawności nie jest ostre, jest bardzo płynne. MR: Teraz się w ogóle mówi nie o osobach niepełnosprawnych, ale o osobach żyjących z niepełnosprawnością, żeby nie tworzyć takiej tożsamości.  (…) RH: Ale też piszesz o tych momentach, to są momenty dorastania najczęściej, w których i ty i osoby z innymi niepełnosprawnościami zdają sobie sprawę, że… No właśnie i tutaj jest pytanie. …że zaczynają się mieścić w tych kategoriach niepełnosprawności albo, że ktoś zaczyna je umieszczać w tych kategoriach. MR: Mnie to bardzo poruszyło, że dziecko raczej zwykle uważa, że jest normalnym dzieckiem. Takim, jakie powinno być. I wiele razy, i kobiety, z którymi rozmawiałam i moi znajomi, mówili mi, że dopiero potem, pewnie przez kontakty z innymi, którzy się śmieją albo dokuczają, człowiek zaczyna widzieć, że, kurczę, jest jakiś inny.

W tym odcinku rozmawiam z Marią Reimann autorką książki "Nie przywitam się z państwem na ulicy". Rozmawiamy o debiutanckiej książce autorki, a także o książkach, które Maria Reimann ostatnio przeczytała i które poleca.

Moją recenzję książki "Nie przywitam się z państwem na ulicy" znajdziecie tutaj: https://czytamrecenzuje.pl/recenzja/1558/nie-przywitam-sie-z-panstwem-na-ulicy

Oto fragment rozmowy:

Rafał Hetman: Czy doświadczenie niepełnosprawności jest w pewien sposób uniwersalne?

Maria Reimann: Myślę, że doświadczenie własnej inności jest uniwersalne. Wiele osób, które przeczytały tę książkę, a nie żyje z niepełnosprawnością, mówi mi: znam to i to jest też o mnie. Miałam sygnały od moich znajomych gejów, którzy mówili mi: słuchaj, przejrzałem się totalnie w twoim doświadczeniu. Czyli w doświadczeniu własnej inności. Tego, że w pewnym momencie w naszym życiu nagle okazuje się, że zmagamy się z czymś, czego może inni nie mają, nie rozumieją, co może sprawia, że nie jesteśmy tacy sami. I podejrzewam, że to jest doświadczenie, które zna większość ludzi. Każdy się w jakimś momencie wyodrębnia i widzi, że nie jest taki jak inni i może czuje, że jest niedoskonały, inni są lepsi.

(…)

RH: Piszesz też, że my wszyscy tworzymy niepełnosprawność albo się do niej dokładamy. Na czym to polega?

MR: Powinniśmy o niepełnosprawności myśleć jako o konstrukcie społecznym. Czyli jest tak, że mamy ciało, które może być w jakimś wymiarze niesprawne, np. tak jak moje, które gorzej widzi, albo czyjeś ciało, które potrzebuje wózka żeby się poruszać z miejsca na miejsce. I to jest fakt, z którym nie ma co dyskutować. (…) Te trudności nie wynikają z tego niesprawnego ciała, wynikają z tego, co się naokoło tego niesprawnego ciała wydarza, a nie musiałoby.

RH: Czytając twoją książkę, można zauważyć, że pojęcie niepełnosprawności nie jest ostre, jest bardzo płynne.

MR: Teraz się w ogóle mówi nie o osobach niepełnosprawnych, ale o osobach żyjących z niepełnosprawnością, żeby nie tworzyć takiej tożsamości. 

(…)

RH: Ale też piszesz o tych momentach, to są momenty dorastania najczęściej, w których i ty i osoby z innymi niepełnosprawnościami zdają sobie sprawę, że… No właśnie i tutaj jest pytanie. …że zaczynają się mieścić w tych kategoriach niepełnosprawności albo, że ktoś zaczyna je umieszczać w tych kategoriach.

MR: Mnie to bardzo poruszyło, że dziecko raczej zwykle uważa, że jest normalnym dzieckiem. Takim, jakie powinno być. I wiele razy, i kobiety, z którymi rozmawiałam i moi znajomi, mówili mi, że dopiero potem, pewnie przez kontakty z innymi, którzy się śmieją albo dokuczają, człowiek zaczyna widzieć, że, kurczę, jest jakiś inny.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie