Praskie Audiohistorie

Praskie Audiohistorie.
Podcast Archiwum Historii Mówionej Muzeum Warszawskiej Pragi.

Przez cały rok, w każdy wtorek, nadamy nowy odcinek podcastu “Praskie Audiohistorie”.
Będziemy mówić o historii i współczesności prawobrzeżnej Warszawy.
Posłuchasz wspomnień najstarszych prażan, z nagrań zgromadzonych w naszym muzealnym archiwum, dowiesz się, o czym i jak robimy wystawy.
Zdradzimy, czego kuratorzy nie pokazali na wystawie - do jakich materiałów dotarliśmy opracowując wybrany temat.
Czasem coś przeczytamy, coś dopowiemy, coś przypomnimy…
Żyj z nami dawnym i dzisiejszym życiem warszawskiej Pragi. Szukaj nas na muzeumpragi.pl, na kanałach Spotify, Google Podcasts i Apple Podcasts oraz na muzealnym Facebooku.

Podcast nagrywa Anna Mizikowska, kustosz Muzeum Warszawskiej Pragi

Partnerem Projektu jest Totalizator Sportowy. Jubileusz 65 Lat Totalizatora Sportowego.

Kategorie:
Historia

Odcinki od najnowszych:

Maria Caplicka Prawobrzeżne podcast
2024-03-05 07:00:02

Niemal sto dziesięć lat temu w Kurjerze Warszawskim można było przeczytać artykuł pod tytułem “Uczona warszawianka”. To wywiad z jedną z bohaterek wystawy “Prawobrzeżne, którą można zwiedzać w Muzeum Warszawskiej Pragi od 22 listopada 2023 roku. Nazwisko jej Maria Czaplicka. Jest to młoda uczona polska, mieszkająca stale w Londynie, o której u nas w Polsce jakoś bardzo mało mówi się i pisze. O każdym skrzypku, pianiście, śpiewaku, nawet baletnicy polskiej, występującej za granicą, prasa nasza podaje bardzo drobiazgowe informacje, więc chyba należy się także choć trochę uwagi uczonej, która pracami antropologicznymi zdobyła sobie dobre imię w nauce i której Uniwersytet Oxfordzki powierzył kierownictwo wyprawy naukowej w krainy nieznanych syberyjskich plemion… Korespondent londyński Bluszczu, Pan Marian Dąbrowski odwiedził pannę Czaplicką i otrzymał od niej następujące informacje: – jestem warszawianką. dziecięctwo, pensja, wszystko jak w życiu przeciętnej Warszawianki w burzliwy czas w ubiegłej rewolucji i zarabiałam na życie lekcjami polskiego w kilku miastach rosyjskich Dałam gimnazjalną maturę w Rosji, Później wróciłam do Warszawy na nauczycielkę pensyjną. Jednocześnie zostałam studentką towarzystwa kursów naukowych. w moich wyższych studiach w Warszawie największą pomoc zawdzięczam Nałkowskiemu i Stanisławowi Kalinowskiemu. Przez trzy lata w Warszawie byłam niemożliwie zaharowana różnymi sekretariatami, zastępstwami, lekcjami, odczytami i tak dalej kropka Wszystko to różnie płatne, lub wcale niepłatne. oczywiście najlepiej wspominam Uniwersytet dla wszystkich i szkolne komplety. Dzięki pracy w Towarzystwie Kursów Naukowych po wyjeździe za granicę studia uniwersyteckie poszły mi bardzo łatwo. W Londynie od razu otrzymałam specjalne prace, w których będę w których będąc studentką pierwszego roku mogłam już robić samodzielne badania. po roku przeniosłam się do Oxfordu, Gdzie w Somerswil College byłam pierwszą cudzoziemką przyjęto na angielskich warunkach. i gdzie doznałam bardzo życzliwego poparcia. po otrzymaniu dyplomu i po napisaniu prac z antropologii socjalnej, zatrzymano mnie w Oksfordzie Dostałam dwa stypendia z Holandii z mojego kolegium i Bedford College w Londynie. Pomagałam profesor antropologii socjalnej, za co otrzymałam pensję od Human Anatomy Departament w Oxfordzie… W ogóle Oxford i Cambridge niezbyt jeszcze uznają kobiety, ale ja skarżyć się nie mogę. -Przepraszam – wtrącił korespondent – czy kraj, ojczyzna, żadnej pomocy pani nie udzieliła? – Ależ owszem, dostałam roczną zapomogę z kasy Mianowskiego, no i obstalunek za popularną książkę “Ludy kuli ziemskiej” od pana Arcta. Kończę ją niebawem. Wykłady i zarobkowe zajęcia w oxfordzie przeszkadzały mi w pracy nad tą pierwszą bodaj popularną antropologią. a i obecnie mam kilka referatów w mniejszych naukowych instytucjach, co również przedłuża zakończenie polskiej książki. Zapewne wie pan już o tym, że Oxford organizuje naukową wyprawę na Syberię. kierownictwo zostało mnie powierzone. wyjeżdżamy po Nowym Roku. ale prawda, nic panu nie wiadomo o głównych zadaniach tej wyprawy. udało mi się odkryć ciekawą rzecz: wśród plemion zamieszkujących Północną połać ziemi między Leną a Jenisejem. w roku zeszłym Oxford obstalował u mnie dłuższą pracę w tej materii, a teraz dla zgromadzenia materiału dowodowego wysyła mnie z tą ekspedycją. Cytowany fragment zaczerpnięto z tekstu Uczona warszawianka, Kurier Warszawski, 4 stycznia 1914, s. 11. Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy
Niemal sto dziesięć lat temu w Kurjerze Warszawskim można było przeczytać artykuł pod tytułem “Uczona warszawianka”. To wywiad z jedną z bohaterek wystawy “Prawobrzeżne, którą można zwiedzać w Muzeum Warszawskiej Pragi od 22 listopada 2023 roku. Nazwisko jej Maria Czaplicka. Jest to młoda uczona polska, mieszkająca stale w Londynie, o której u nas w Polsce jakoś bardzo mało mówi się i pisze. O każdym skrzypku, pianiście, śpiewaku, nawet baletnicy polskiej, występującej za granicą, prasa nasza podaje bardzo drobiazgowe informacje, więc chyba należy się także choć trochę uwagi uczonej, która pracami antropologicznymi zdobyła sobie dobre imię w nauce i której Uniwersytet Oxfordzki powierzył kierownictwo wyprawy naukowej w krainy nieznanych syberyjskich plemion… Korespondent londyński Bluszczu, Pan Marian Dąbrowski odwiedził pannę Czaplicką i otrzymał od niej następujące informacje: – jestem warszawianką. dziecięctwo, pensja, wszystko jak w życiu przeciętnej Warszawianki w burzliwy czas w ubiegłej rewolucji i zarabiałam na życie lekcjami polskiego w kilku miastach rosyjskich Dałam gimnazjalną maturę w Rosji, Później wróciłam do Warszawy na nauczycielkę pensyjną. Jednocześnie zostałam studentką towarzystwa kursów naukowych. w moich wyższych studiach w Warszawie największą pomoc zawdzięczam Nałkowskiemu i Stanisławowi Kalinowskiemu. Przez trzy lata w Warszawie byłam niemożliwie zaharowana różnymi sekretariatami, zastępstwami, lekcjami, odczytami i tak dalej kropka Wszystko to różnie płatne, lub wcale niepłatne. oczywiście najlepiej wspominam Uniwersytet dla wszystkich i szkolne komplety. Dzięki pracy w Towarzystwie Kursów Naukowych po wyjeździe za granicę studia uniwersyteckie poszły mi bardzo łatwo. W Londynie od razu otrzymałam specjalne prace, w których będę w których będąc studentką pierwszego roku mogłam już robić samodzielne badania. po roku przeniosłam się do Oxfordu, Gdzie w Somerswil College byłam pierwszą cudzoziemką przyjęto na angielskich warunkach. i gdzie doznałam bardzo życzliwego poparcia. po otrzymaniu dyplomu i po napisaniu prac z antropologii socjalnej, zatrzymano mnie w Oksfordzie Dostałam dwa stypendia z Holandii z mojego kolegium i Bedford College w Londynie. Pomagałam profesor antropologii socjalnej, za co otrzymałam pensję od Human Anatomy Departament w Oxfordzie… W ogóle Oxford i Cambridge niezbyt jeszcze uznają kobiety, ale ja skarżyć się nie mogę. -Przepraszam – wtrącił korespondent – czy kraj, ojczyzna, żadnej pomocy pani nie udzieliła? – Ależ owszem, dostałam roczną zapomogę z kasy Mianowskiego, no i obstalunek za popularną książkę “Ludy kuli ziemskiej” od pana Arcta. Kończę ją niebawem. Wykłady i zarobkowe zajęcia w oxfordzie przeszkadzały mi w pracy nad tą pierwszą bodaj popularną antropologią. a i obecnie mam kilka referatów w mniejszych naukowych instytucjach, co również przedłuża zakończenie polskiej książki. Zapewne wie pan już o tym, że Oxford organizuje naukową wyprawę na Syberię. kierownictwo zostało mnie powierzone. wyjeżdżamy po Nowym Roku. ale prawda, nic panu nie wiadomo o głównych zadaniach tej wyprawy. udało mi się odkryć ciekawą rzecz: wśród plemion zamieszkujących Północną połać ziemi między Leną a Jenisejem. w roku zeszłym Oxford obstalował u mnie dłuższą pracę w tej materii, a teraz dla zgromadzenia materiału dowodowego wysyła mnie z tą ekspedycją. Cytowany fragment zaczerpnięto z tekstu Uczona warszawianka, Kurier Warszawski, 4 stycznia 1914, s. 11.

Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy

Kibuc dla dziewcząt - Towa Rubin
2024-02-05 07:00:02

Zawód miłosny przekuła w działanie. Założyła kibuc dla dziewcząt w Remberowie. Jak Towę Rubin wspomina jej córka? W 2021 roku Muzeum Warszawskiej Pragi miało przyjemność nagrać wspomnienia Nili Aisen, córki Tovy Rubin. Prezentujemy fragmenty tego wywiadu. Tłumaczenie Agata Brzozowicz Czyta Dariusz Kunowski. Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy
Zawód miłosny przekuła w działanie. Założyła kibuc dla dziewcząt w Remberowie. Jak Towę Rubin wspomina jej córka?

W 2021 roku Muzeum Warszawskiej Pragi miało przyjemność nagrać wspomnienia Nili Aisen, córki Tovy Rubin. Prezentujemy fragmenty tego wywiadu. Tłumaczenie Agata Brzozowicz Czyta Dariusz Kunowski.

Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy

Wychowała kilka pokoleń prażanek - Helena Rzeszotarska
2024-01-05 07:00:03

Swoją szkołę dla dziewcząt na warszawskiej Pradze założyła jeszcze za cara, w 1908 roku. Kierowała nią w czasie I wojny światowej, w dwudziestoleciu międzywojennym, za okupacji hitlerowskiej i w komunistycznej Polsce po wojnie. Nie zdobyła majątku, ale została w pamięci wychowanek. Czy było warto? W Praskich Audiohistoriach przedstawiamy dziś szkice do portretu Heleny Rzeszotarskiej - nauczycielki, założycielki znanej prywatnej żeńskiej szkoły, działającej na Pradze, przy Konopackiej. Nagrania pochodzą z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Pragi. Wspomina Anna Dunin- Wąsowicz. Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy
Swoją szkołę dla dziewcząt na warszawskiej Pradze założyła jeszcze za cara, w 1908 roku. Kierowała nią w czasie I wojny światowej, w dwudziestoleciu międzywojennym, za okupacji hitlerowskiej i w komunistycznej Polsce po wojnie. Nie zdobyła majątku, ale została w pamięci wychowanek. Czy było warto?

W Praskich Audiohistoriach przedstawiamy dziś szkice do portretu Heleny Rzeszotarskiej - nauczycielki, założycielki znanej prywatnej żeńskiej szkoły, działającej na Pradze, przy Konopackiej. Nagrania pochodzą z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Pragi. Wspomina Anna Dunin- Wąsowicz.

Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy

Aktorka w habicie - Stanisława Umińska
2023-12-05 07:00:02

Uniewinniona w procesie o zabójstwo, mówił o niej Paryż. Pomogła Leonowi Schillerowi wystawić słynną "Pastorałkę". W Henrykowie u przeoryszy Jedną z postaci, o których opowiada cykl i ekspozycja “Prawobrzeżne” jest Stanisława Umińska. W pewnym momencie ta dobra, ceniona aktorka wstąpiła do zakonu. Jak? Dlaczego? Tego dowiecie się na wystawie. W okresie okupacji Umińska, już jako siostra Benigna, była przeoryszą zakonu w Henrykowie i kierownikiem działającego przy klasztorze domu dla dziewcząt moralnie upadłych. To z pomocą siostry Benigny Leon Schiller wystawił swą wojenną inscenizację “Pastorałki”. Czesław Miłosz miał szczęście być jednym z widzów tamtego przedstawienia. I po latach tak tę przygodę opisał w Kulturze: Ponieważ widziałem te pastorałkę utrzymywałem odtąd, że wiem czym jest prawdziwy teatr i przykładałem jej miarę do późniejszych moich teatralnych wieczorów, zwykle z negatywnym wynikiem. Oczywiście, wolno powiedzieć że szczególne warunki złożyły się na tak gorące, nie przeze mnie jednego, przyjęcie schillerowskiego spektaklu. Wygłodzenie oczu i przez ponurą bezbarwność okupowanego miasta i przez brak teatralnych czy kinowych rozrywek, niezwykłość całej imprezy wynagradzającej długie tłuczenie się tramwajem i podmiejską kolejką, a nawet niespodzianka, jaką było odkrycie tylu aktorskich talentów u przypadkowo zebranych dziewcząt… To bodaj Jerzy Andrzejewski, z którym widywaliśmy się często, powiedział pewnego zimowego dnia przed Bożym Narodzeniem 1942 roku, że jesteśmy zaproszeni do Henrykowa, do zakonnic, na przedstawienie Pastorałki, które przygotowywał sam Schiller. Nie wiedziałem, co to Henryków. Okazało się, że za Wisłą, gdzieś na północny wschód Nigdy nie byłem w tamtych okolicach. Zakonnice benedyktynki miały tam klasztor i zakład dla małoletnich przestępczyń, głównie prostytutek, zgarnianych przez granatową policję na ulicach Warszawy. Podróż więc do Henrykowa. Najpierw Janka i ja tramwajem z naszego przystanku przy rogu Alei Niepodległości i Rakowieckiej do Śródmieścia. Tam spotkanie z Jerzym i tramwajem przez most Kierbedzia na Pragę. Szarość miasta pod okupacją, szarość mokrej zimy, zatłoczony tramwaj, w którym pierwszy wagon jest tylko dla Niemców. Na wpół stanie na wpół wiszenie. Z Pragi podmiejska kolejka. Nic z niej nie pamiętam. Tyle że już spotkaliśmy znajomych jadących w tym samym celu. Nie pamiętam też nic z Henrykowa, aż do chwili, kiedy wprowadzono nas chyba do kaplicy, w której stały rzędy niskich ławek. Mieściła się na nich publiczność. Około setki osób. Twarze przeważnie dobrze znane, bo aktorzy, literaci, malarze, ludzie uniwersyteccy…. “Ona ma wejście wielkiej aktorki! - powiedział Jerzy, kiedy przeorysza wkraczała na salę ze swoimi zakonnicami, żeby zająć pierwsze rzędy w ławkach. Wyraził w ten sposób to, co czuliśmy wszyscy. Respekt dla jej ciągle jeszcze urody i dostojeństwa. Pastorałki nie znałem. Schiller ułożył ludowe kolędy i piosenki jako szopkę staropolską, a następnie już jako pastorałkę wystawił ją w 1922 roku w reducie… I o to - nie grecka tragedia, nie dzieło Szekspira, nie dramat romantyczny dały mi najsilniejsze przeżycie teatralne mego życia - ale widowisko ludowe. Szopka, jasełka, odegrane przez biedne dziewczęta z warszawskiej ulicy, które nigdy może nie były w teatrze… Cytowany fragment zaczerpnięto z tekstu Czesław Miłosz, W Henrykowie u przeoryszy, Kultura, nr 10, 1988 Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy
Uniewinniona w procesie o zabójstwo, mówił o niej Paryż. Pomogła Leonowi Schillerowi wystawić słynną "Pastorałkę".

W Henrykowie u przeoryszy Jedną z postaci, o których opowiada cykl i ekspozycja “Prawobrzeżne” jest Stanisława Umińska. W pewnym momencie ta dobra, ceniona aktorka wstąpiła do zakonu. Jak? Dlaczego? Tego dowiecie się na wystawie. W okresie okupacji Umińska, już jako siostra Benigna, była przeoryszą zakonu w Henrykowie i kierownikiem działającego przy klasztorze domu dla dziewcząt moralnie upadłych. To z pomocą siostry Benigny Leon Schiller wystawił swą wojenną inscenizację “Pastorałki”. Czesław Miłosz miał szczęście być jednym z widzów tamtego przedstawienia. I po latach tak tę przygodę opisał w Kulturze: Ponieważ widziałem te pastorałkę utrzymywałem odtąd, że wiem czym jest prawdziwy teatr i przykładałem jej miarę do późniejszych moich teatralnych wieczorów, zwykle z negatywnym wynikiem. Oczywiście, wolno powiedzieć że szczególne warunki złożyły się na tak gorące, nie przeze mnie jednego, przyjęcie schillerowskiego spektaklu. Wygłodzenie oczu i przez ponurą bezbarwność okupowanego miasta i przez brak teatralnych czy kinowych rozrywek, niezwykłość całej imprezy wynagradzającej długie tłuczenie się tramwajem i podmiejską kolejką, a nawet niespodzianka, jaką było odkrycie tylu aktorskich talentów u przypadkowo zebranych dziewcząt… To bodaj Jerzy Andrzejewski, z którym widywaliśmy się często, powiedział pewnego zimowego dnia przed Bożym Narodzeniem 1942 roku, że jesteśmy zaproszeni do Henrykowa, do zakonnic, na przedstawienie Pastorałki, które przygotowywał sam Schiller. Nie wiedziałem, co to Henryków. Okazało się, że za Wisłą, gdzieś na północny wschód Nigdy nie byłem w tamtych okolicach. Zakonnice benedyktynki miały tam klasztor i zakład dla małoletnich przestępczyń, głównie prostytutek, zgarnianych przez granatową policję na ulicach Warszawy. Podróż więc do Henrykowa. Najpierw Janka i ja tramwajem z naszego przystanku przy rogu Alei Niepodległości i Rakowieckiej do Śródmieścia. Tam spotkanie z Jerzym i tramwajem przez most Kierbedzia na Pragę. Szarość miasta pod okupacją, szarość mokrej zimy, zatłoczony tramwaj, w którym pierwszy wagon jest tylko dla Niemców. Na wpół stanie na wpół wiszenie. Z Pragi podmiejska kolejka. Nic z niej nie pamiętam. Tyle że już spotkaliśmy znajomych jadących w tym samym celu. Nie pamiętam też nic z Henrykowa, aż do chwili, kiedy wprowadzono nas chyba do kaplicy, w której stały rzędy niskich ławek. Mieściła się na nich publiczność. Około setki osób. Twarze przeważnie dobrze znane, bo aktorzy, literaci, malarze, ludzie uniwersyteccy…. “Ona ma wejście wielkiej aktorki! - powiedział Jerzy, kiedy przeorysza wkraczała na salę ze swoimi zakonnicami, żeby zająć pierwsze rzędy w ławkach. Wyraził w ten sposób to, co czuliśmy wszyscy. Respekt dla jej ciągle jeszcze urody i dostojeństwa. Pastorałki nie znałem. Schiller ułożył ludowe kolędy i piosenki jako szopkę staropolską, a następnie już jako pastorałkę wystawił ją w 1922 roku w reducie… I o to - nie grecka tragedia, nie dzieło Szekspira, nie dramat romantyczny dały mi najsilniejsze przeżycie teatralne mego życia - ale widowisko ludowe. Szopka, jasełka, odegrane przez biedne dziewczęta z warszawskiej ulicy, które nigdy może nie były w teatrze… Cytowany fragment zaczerpnięto z tekstu Czesław Miłosz, W Henrykowie u przeoryszy, Kultura, nr 10, 1988

Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy

Prawobrzeżne - dzienniczek Jadwigi Czajki
2023-11-24 13:01:07

Jadwiga Czajka miała 13 lat, gdzy zaczęła pisać dziennik mieszkanki Pragi. Posłuchaj, jak zapamiętała ostatnie dni dwudziestolecia międzywojennego. I przyjdź na wystawę "Prawobrzeżne" do Muzeum Warszawskiej Pragi, żeby dowiedzieć sie więcej o tej i innych wyjątkowych prażankach. Jadwiga Czajka, urodzona w 1924 roku, od wczesnej młodości pisała dziennik. Część jej wspomnień wydano potem drukiem. A rękopisy można zobaczyć na wystawie Prawobrzeżne. To jednocześnie codzienny i przejmujący obraz życia na warszawskiej Pradze… Aleksandra Sidor przeczytała dla państwa kilka fragmentów: 4 lutego 1937 roku. Warszawa Kilka słów o mojej osobie. Mieszkam od urodzenia w tym samym domu w Warszawie na ulicy Wileńskiej. Nie jestem z tego zadowolona, gdyż tu dużo jest w koło rodziny i nigdy nie mam spokoju. Ale co zrobić, kiedy Tatuś się przyzwyczaił… Mam dobrych rodziców i kochanych braciszków. Starszy ma 19 lat Ja sama skończyłam już 13 lat. Sześ lat uczęszczałam do szkoły podstawowej, gdzie miałam dużo koleżanek. Obecnie jestem w pierwszej klasie gimnazjum państwowego na Pradze, przy ulicy Kawęczyńskiej. Jest nas w klasie aż 50! Nie lubię niemieckiego, bo mi bardzo to źle idzie. Z polskiego robię masę błędów ortograficznych. Kocham sport, więc i z tego przedmiotu stoję nieźle. 25 sierpnia 1939 roku Janek wsiadł na rower i pojechał na Pragę po gazetę, w której ani słowa o wojnie. Ale na ulicach tłok. Kobiety płaczą. We wszystkich szkołach biura werbunkowe. Żołnierze i policjanci snują się po mieście. Janek ze śmiechem opowiadał, jak pan Łętowski szedł śpiewając “Wojenko, wojenko”, a za nim szła zapłakana żona… Tu na wsi powołano już wielu młodych. słychać zawodzenie starych matek. 28 sierpnia 1939 roku Rozmawiamy o przyszłości. Józio z panem Stachem będą budowali ośmioosobową łódź na motor. W soboty będzie można wyjeżdżać z Warszawy na biwaki. Pan Stacho miał jechać na przeszkolenie do Anglii, ale tu wojna! Zostaje kierownikiem produkcji. To 450 zł i premia! Pan Józef wyjeżdża do Gdyni, gdzie będzie również kierownikiem. Przy budowie jachtów. 29 sierpnia 1939 roku Obecne moje życie to wegetacja. Kazano mi tu siedzieć, A ja czytam, że tysiąc dwustu harcerzy i harcerek pracuje przy kopaniu rowów na schrony. Tam panuje atmosfera czynu! A ja czytam wiersze… Zachwycają mnie te nabrzmiałe krwią, tęsknotą i bezwzględną miłością. Oddaniem. Już wiem, co to jest Polska! 30 sierpnia 1939 roku Odkryłam jakie to życie przede mną kobietą! Tak bardzo zawsze chciałam być chłopcem… Ten pan Stacho traktuje mnie jak małą smarkulkę… Głupio mi z nim spacerować. Denerwuje mnie, że prowadzi mnie pod rękę. Powiedziałam, że chciałabym iść na wojnę. A on na to, że nie pozwoli. Mówił o szczęśliwych dla niego dniach. Wszystko to odbijało się o mnie, jak groch o ścianę! Czuję że jestem marnym i słabym człowiekiem. Tyle we mnie próżności i tak mało opanowania… 31 sierpnia 1939 roku Rozwieszono karty o pospolitym ruszeniu. Chłopcy spędzają wiele czasu u żołnierzy, którzy są tu niedaleko. Widocznie Hitler chce wojny. Będziemy się bronili – duch jest wspaniały! Koszmarne sny: zabito kogoś na moście Kierbedzia. Wiedziałam, że to ktoś bliski… Zapraszamy na wystawę “Prawobrzeżne”. W Muzeum Warszawskiej Pragi od 22 listopada 2023 roku. Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy
Jadwiga Czajka miała 13 lat, gdzy zaczęła pisać dziennik mieszkanki Pragi. Posłuchaj, jak zapamiętała ostatnie dni dwudziestolecia międzywojennego. I przyjdź na wystawę "Prawobrzeżne" do Muzeum Warszawskiej Pragi, żeby dowiedzieć sie więcej o tej i innych wyjątkowych prażankach.

Jadwiga Czajka, urodzona w 1924 roku, od wczesnej młodości pisała dziennik. Część jej wspomnień wydano potem drukiem. A rękopisy można zobaczyć na wystawie Prawobrzeżne. To jednocześnie codzienny i przejmujący obraz życia na warszawskiej Pradze… Aleksandra Sidor przeczytała dla państwa kilka fragmentów: 4 lutego 1937 roku. Warszawa Kilka słów o mojej osobie. Mieszkam od urodzenia w tym samym domu w Warszawie na ulicy Wileńskiej. Nie jestem z tego zadowolona, gdyż tu dużo jest w koło rodziny i nigdy nie mam spokoju. Ale co zrobić, kiedy Tatuś się przyzwyczaił… Mam dobrych rodziców i kochanych braciszków. Starszy ma 19 lat Ja sama skończyłam już 13 lat. Sześ lat uczęszczałam do szkoły podstawowej, gdzie miałam dużo koleżanek. Obecnie jestem w pierwszej klasie gimnazjum państwowego na Pradze, przy ulicy Kawęczyńskiej. Jest nas w klasie aż 50! Nie lubię niemieckiego, bo mi bardzo to źle idzie. Z polskiego robię masę błędów ortograficznych. Kocham sport, więc i z tego przedmiotu stoję nieźle. 25 sierpnia 1939 roku Janek wsiadł na rower i pojechał na Pragę po gazetę, w której ani słowa o wojnie. Ale na ulicach tłok. Kobiety płaczą. We wszystkich szkołach biura werbunkowe. Żołnierze i policjanci snują się po mieście. Janek ze śmiechem opowiadał, jak pan Łętowski szedł śpiewając “Wojenko, wojenko”, a za nim szła zapłakana żona… Tu na wsi powołano już wielu młodych. słychać zawodzenie starych matek. 28 sierpnia 1939 roku Rozmawiamy o przyszłości. Józio z panem Stachem będą budowali ośmioosobową łódź na motor. W soboty będzie można wyjeżdżać z Warszawy na biwaki. Pan Stacho miał jechać na przeszkolenie do Anglii, ale tu wojna! Zostaje kierownikiem produkcji. To 450 zł i premia! Pan Józef wyjeżdża do Gdyni, gdzie będzie również kierownikiem. Przy budowie jachtów. 29 sierpnia 1939 roku Obecne moje życie to wegetacja. Kazano mi tu siedzieć, A ja czytam, że tysiąc dwustu harcerzy i harcerek pracuje przy kopaniu rowów na schrony. Tam panuje atmosfera czynu! A ja czytam wiersze… Zachwycają mnie te nabrzmiałe krwią, tęsknotą i bezwzględną miłością. Oddaniem. Już wiem, co to jest Polska! 30 sierpnia 1939 roku Odkryłam jakie to życie przede mną kobietą! Tak bardzo zawsze chciałam być chłopcem… Ten pan Stacho traktuje mnie jak małą smarkulkę… Głupio mi z nim spacerować. Denerwuje mnie, że prowadzi mnie pod rękę. Powiedziałam, że chciałabym iść na wojnę. A on na to, że nie pozwoli. Mówił o szczęśliwych dla niego dniach. Wszystko to odbijało się o mnie, jak groch o ścianę! Czuję że jestem marnym i słabym człowiekiem. Tyle we mnie próżności i tak mało opanowania… 31 sierpnia 1939 roku Rozwieszono karty o pospolitym ruszeniu. Chłopcy spędzają wiele czasu u żołnierzy, którzy są tu niedaleko. Widocznie Hitler chce wojny. Będziemy się bronili – duch jest wspaniały! Koszmarne sny: zabito kogoś na moście Kierbedzia. Wiedziałam, że to ktoś bliski… Zapraszamy na wystawę “Prawobrzeżne”. W Muzeum Warszawskiej Pragi od 22 listopada 2023 roku.

Materiał zrealizowany w cyklu “Prawobrzeżni”, dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektów rewitalizacyjnych m.st. Warszawy

Stanisław Kuba - kolejarska kariera z połowy XX wieku
2023-07-20 09:30:02

Stanisław Kuba urodził się w podwarszawskiej wsi Nowinki w styczniu 1932 roku. W okresie okupacji z racji tego, że mama pracowała w Warszawie chłopcem zajmowała się siostra mamy. Do Warszawy przyjechał dopiero w 1945, po zakończeniu drugiej wojny światowej. Zatrudniono go wówczas w charakterze gońca w aptece Potockich znajdującej się na rogu ulicy Poznańskiej i Alej Jerozolimskich. Następnie trafił do sióstr Elżbietanek do Otwocka. Tu w 1948 roku ukończył siedmioklasową szkołę im. Władysława Reymonta. Następnie trafił do domu księży Orionistów położonego przy ulicy Barskiej w Warszawie. Po zakończeniu nauki w szkole podstawowej zdał egzamin do I Miejskiej Szkoły Zawodowej im. Michała Konarskiego znajdującej się na ulicy Okopowej. Tu uczył się przez 3 lata aż do 1951 roku, które skońćzył z tytułem czeladnika tokarskiego. Następnie złożył papiery do Technikum Kolejowego na ulicy Chmielnej gdzie pomyślnie zdał egzaminy i został przyjęty do klasy czwartej. W tej szkole przystąpił do matury którą zdał w 1952 roku. Po maturze dostał nakaz pracy na kolei. Ministerstwo Kolei skierowało go do pracy w parowozowni Warszawa Wschodnia. W tym miejscu przeszedł 6 miesięczne szkolenie, po którym w marcu 1953 roku zdał egzamin w wydziale mechanicznym dyrekcji okręgowej kolei państwowej. Następnie skierowano go na kierownika sekcji trakcyjnej do oddziału RMO-2 (Ruchowo Mechaniczny Oddział drugi) Warszawa - Praga, gdzie pracował do roku 56. W tym czasie należąc do klubu ZZK Kolejarz wyjechał na wczasy do Międzyzdrojów gdzie poznał swoją przyszłą żonę. W 1963 roku urodziła się im córka. Z węzła Warszawa - Praga przeszedł do biura techniki Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowej. W tej jednostce został założony kolejowy dozór techniczny, w którym, na stanowisku inspektora pracował aż do emerytury na którą przeszedł w 1993 roku. W międzyczasie przez krótki okres pracował w głównym inspektoracie kolei państwowych, z którego po kilku latach wrócił do okręgowego. W 1994 roku został zatrudniony w Muzeum Kolejnictwa na pół etatu gdzie odpowiadał za sprawy BHP. W muzeum przepracował 12 lat. Rozmawiał Konrad Pruszyński, 13 września 2012 roku.
Stanisław Kuba urodził się w podwarszawskiej wsi Nowinki w styczniu 1932
roku. W okresie okupacji z racji tego, że mama pracowała w Warszawie
chłopcem zajmowała się siostra mamy. Do Warszawy przyjechał dopiero w 1945,
po zakończeniu drugiej wojny światowej. Zatrudniono go wówczas w charakterze
gońca w aptece Potockich znajdującej się na rogu ulicy Poznańskiej i Alej
Jerozolimskich. Następnie trafił do sióstr Elżbietanek do Otwocka. Tu w 1948
roku ukończył siedmioklasową szkołę im. Władysława Reymonta. Następnie
trafił do domu księży Orionistów położonego przy ulicy Barskiej w Warszawie.
Po zakończeniu nauki w szkole podstawowej zdał egzamin do I Miejskiej Szkoły
Zawodowej im. Michała Konarskiego znajdującej się na ulicy Okopowej. Tu
uczył się przez 3 lata aż do 1951 roku, które skońćzył z tytułem czeladnika
tokarskiego. Następnie złożył papiery do Technikum Kolejowego na ulicy
Chmielnej gdzie pomyślnie zdał egzaminy i został przyjęty do klasy czwartej.
W tej szkole przystąpił do matury którą zdał w 1952 roku. Po maturze dostał
nakaz pracy na kolei. Ministerstwo Kolei skierowało go do pracy w
parowozowni Warszawa Wschodnia. W tym miejscu przeszedł 6 miesięczne
szkolenie, po którym w marcu 1953 roku zdał egzamin w wydziale mechanicznym
dyrekcji okręgowej kolei państwowej. Następnie skierowano go na kierownika
sekcji trakcyjnej do oddziału RMO-2 (Ruchowo Mechaniczny Oddział drugi)
Warszawa - Praga, gdzie pracował do roku 56. W tym czasie należąc do klubu
ZZK Kolejarz wyjechał na wczasy do Międzyzdrojów gdzie poznał swoją przyszłą
żonę. W 1963 roku urodziła się im córka. Z węzła Warszawa - Praga przeszedł
do biura techniki Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowej. W tej jednostce
został założony kolejowy dozór techniczny, w którym, na stanowisku
inspektora pracował aż do emerytury na którą przeszedł w 1993 roku. W
międzyczasie przez krótki okres pracował w głównym inspektoracie kolei
państwowych, z którego po kilku latach wrócił do okręgowego. W 1994 roku
został zatrudniony w Muzeum Kolejnictwa na pół etatu gdzie odpowiadał za
sprawy BHP. W muzeum przepracował 12 lat.

Rozmawiał Konrad Pruszyński, 13 września 2012 roku.

"Kolejarze. Opowiadania 1940-1944" Tadeusz Łukasik Rozdział 6
2023-07-13 09:00:02

Rozdział 6. Śmierć Karola Drogi czytelniku, wspomniałem na początku swoich opowiadań o postaci Karola, który był nam tak pomocny, nie zainteresowany materialnie, zaangażowany we wszystkie nasze poczynania, mimo tego, że był Niemcem i że lubił zalać sobie robaka, który go męczył. Ale my rozumieliśmy jego myśli, choć skryte, gdyż między nami nie rozmawiał na tematy tak drastyczne, jak wojna, Hitler, Polak i Niemiec. Czuliśmy, że ma na celu rozłożenie na łopatki Hitlera i jego brunatnej bandy, mając na uwadze jego skromne, choć bohaterskie powiązania z nami. Jak pomoc udzielana nam, a głównie organizacji. Mogę dziś z całą pewnością napisać, że Karol wiedział dla kogo pracujemy i choć pomoc jego mogła zagrażać nam, mogła zagrażać i jemu, gdyż w tamtym czasie za swoje wyczyny otrzymalibyśmy jednakową zapłatę. Śmierć Karola nastąpiła w ostatnich dniach lipca 1944 roku, przed Powstaniem Warszawskim w następujących okolicznościach: wracając z pracy z nocnej zmiany, mając przesiadkę na dworcu Wschodnim Karol spostrzegł na sąsiednim peronie niewiastę, która wpadła między wagony stojącego pociągu elektrycznego. Nazwisko tej pani nie jest mi znane. Wiem tylko, że była Polką. Karol natychmiast przybył tej pani na pomoc, pomagając jej wydostać się. Pociąg ruszył, a znajdujący się w dole Karol bez żadnych szans wydostania się na górę, został wciągnięty między wagony i przecięty na połowę. Tak zakończył swój cichy, bohaterski żywot jeden z tych, co bezinteresownie, lecz z poświęceniem oddali swoje życie dla Matki Polki. Opowiadanie to poświęcam tej Pani, która znalazła się w takiej przykrej sytuacji, życząc jej dobrego zdrowia i długich lat życia.
Rozdział 6. Śmierć Karola
Drogi czytelniku, wspomniałem na początku swoich opowiadań o postaci Karola, który był nam tak pomocny, nie zainteresowany materialnie, zaangażowany we wszystkie nasze poczynania, mimo tego, że był Niemcem i że lubił zalać sobie robaka, który go męczył. Ale my rozumieliśmy jego myśli, choć skryte, gdyż między nami nie rozmawiał na tematy tak drastyczne, jak wojna, Hitler, Polak i Niemiec. Czuliśmy, że ma na celu rozłożenie na łopatki Hitlera i jego brunatnej bandy, mając na uwadze jego skromne, choć bohaterskie powiązania z nami. Jak pomoc udzielana nam, a głównie organizacji.
Mogę dziś z całą pewnością napisać, że Karol wiedział dla kogo pracujemy i choć pomoc jego mogła zagrażać nam, mogła zagrażać i jemu, gdyż w tamtym czasie za swoje wyczyny otrzymalibyśmy jednakową zapłatę.
Śmierć Karola nastąpiła w ostatnich dniach lipca 1944 roku, przed Powstaniem Warszawskim w następujących okolicznościach: wracając z pracy z nocnej zmiany, mając przesiadkę na dworcu Wschodnim Karol spostrzegł na sąsiednim peronie niewiastę, która wpadła między wagony stojącego pociągu elektrycznego. Nazwisko tej pani nie jest mi znane. Wiem tylko, że była Polką.
Karol natychmiast przybył tej pani na pomoc, pomagając jej wydostać się. Pociąg ruszył, a znajdujący się w dole Karol bez żadnych szans wydostania się na górę, został wciągnięty między wagony i przecięty na połowę.
Tak zakończył swój cichy, bohaterski żywot jeden z tych, co bezinteresownie, lecz z poświęceniem oddali swoje życie dla Matki Polki.
Opowiadanie to poświęcam tej Pani, która znalazła się w takiej przykrej sytuacji, życząc jej dobrego zdrowia i długich lat życia.

"Kolejarze. Opowiadania 1940-1944" Tadeusz Łukasik Rozdział 5
2023-07-06 09:00:02

Rozdział 5. Podpalenie transportu Latem 1943 roku przebywaliśmy całą czwórką przy pracy na torach, zmęczeni trochę pracą, a więcej upałem. Zawsze oczy nasze skierowane były na otoczenie, czyli transporty. Dnia tego na torach stał transport gotowy w oczekiwaniu do odjazdu na zachód. |W nim, pośrodku transportu, znajdował się jeden wagon z sianem, przykryty od góry plandeką (boki były odkryte) i tym przyciągał naszą uwagę, żeby puścić go z dymem. Plan nasz z podpaleniem polegał na tym, że w chwili odjazdu transportu zostanie podłożona szmata zatknięta za przednią część wagonu z sianem. Z biegiem pociągu przewiew sam dokona swego, a resztę można było położyć na karb iskry parowozu, gdyż w tym okresie tylko parowe lokomotywy były w użyciu... Transport ruszył i gdy był na oddalonym o 1 kilometr wysokim nasypie kolejowym ze stacji rozrządowej do stacji Warszawa Praga spostrzegliśmy, że nasze dzieło zostało wykonane dokładnie. Wagon z sianem płonął, a z niego całe płaty płonących żagwi były przenoszone na następne wagony, powodując dalsze zapalenia. Niemcy, gdy zobaczyli takie zniszczenie, z okrzykiem na ustach "Jezus Maria" pędzili do zawiadowcy, żeby powiadomić sąsiednią stację o zbliżającym się niebezpieczeństwie i skierować transport na boczne tory. Jak nas poinformowali nasi znajomi ze stacji Warszawa Praga, transport został skierowany na boczny tor, na którym spłonęły cztery wagony ze sprzętem budowlanym i pięć z sianem. O ratowaniu tych wagonów mowy nie mogło być, gdyż znajdujące się tam piaski nie pozwalały na dojazd straży pożarnej, a płonących 5 wagonów skazane było na zagładę.
Rozdział 5. Podpalenie transportu
Latem 1943 roku przebywaliśmy całą czwórką przy pracy na torach, zmęczeni trochę pracą, a więcej upałem. Zawsze oczy nasze skierowane były na otoczenie, czyli transporty. Dnia tego na torach stał transport gotowy w oczekiwaniu do odjazdu na zachód. |W nim, pośrodku transportu, znajdował się jeden wagon z sianem, przykryty od góry plandeką (boki były odkryte) i tym przyciągał naszą uwagę, żeby puścić go z dymem.
Plan nasz z podpaleniem polegał na tym, że w chwili odjazdu transportu zostanie podłożona szmata zatknięta za przednią część wagonu z sianem. Z biegiem pociągu przewiew sam dokona swego, a resztę można było położyć na karb iskry parowozu, gdyż w tym okresie tylko parowe lokomotywy były w użyciu...
Transport ruszył i gdy był na oddalonym o 1 kilometr wysokim nasypie kolejowym ze stacji rozrządowej do stacji Warszawa Praga spostrzegliśmy, że nasze dzieło zostało wykonane dokładnie. Wagon z sianem płonął, a z niego całe płaty płonących żagwi były przenoszone na następne wagony, powodując dalsze zapalenia.
Niemcy, gdy zobaczyli takie zniszczenie, z okrzykiem na ustach "Jezus Maria" pędzili do zawiadowcy, żeby powiadomić sąsiednią stację o zbliżającym się niebezpieczeństwie i skierować transport na boczne tory. Jak nas poinformowali nasi znajomi ze stacji Warszawa Praga, transport został skierowany na boczny tor, na którym spłonęły cztery wagony ze sprzętem budowlanym i pięć z sianem. O ratowaniu tych wagonów mowy nie mogło być, gdyż znajdujące się tam piaski nie pozwalały na dojazd straży pożarnej, a płonących 5 wagonów skazane było na zagładę.

"Kolejarze. Opowiadania 1940-1944" Tadeusz Łukasik Rozdział 4
2023-06-29 09:00:02

Rozdział 4 Grzyby W tym przypadku współziomkowie Karola chcieli jego i nas wykiwać, gdyż na liście przewozowym wypisane były zioła, natomiast w wagonie były grzyby. Trzeba wyjaśnić, że w tych przypadkach powonienie jest tak wyczulone, że przechodząc koło wagonów można odróżnić poszczególną ich zawartość. Tak było i w tym przypadku: przechodząc z Jankiem wzdłuż takiego transportu wyczuliśmy w jednym z jego wagonów grzyby. Ale bez Karola ani rusz, bo żeby otworzyć wagon trzeba go później zamknąć i zaplombować w biały dzień. Trzeba było te sprawy załatwiać formalnie. Idziemy z tą sprawą do Karola z numerem wagonu i dyplomatycznie do Karolka, że w tym wagonie są grzyby. Ale Karolek jak zawsze swoje "kurła" i twierdzi, że na liście napisane "zioła". Lecz my przy swoim, że może po niemiecku grzyby nazywają ziołami. On pokazuje nam list przewozowy na którym stoi jak byk, że zioła... Bierzemy go do tego wagonu, otwieramy... I co widzimy? Worki papierowe po 25 kg każdy, a w workach zamiast ziół, piękne suszone grzyby. Prawdziwki, całe różańce, jak malowane! Teraz Karolek dostał za swoje, bo okazuje się, że nasze nosy są tak wyczulone i ciekawsze niż jego listy przewozowe. Lecz w tym przypadku rewanż Karolka był natychmiastowy i w parę minut otrzymaliśmy lokomotywy... Ten rok obfitował w grzyby, a szczególnie w prawdziwki, które częściowo zostawały w Warszawie.

Rozdział 4 Grzyby
W tym przypadku współziomkowie Karola chcieli jego i nas wykiwać, gdyż na liście przewozowym wypisane były zioła, natomiast w wagonie były grzyby. Trzeba wyjaśnić, że w tych przypadkach powonienie jest tak wyczulone, że przechodząc koło wagonów można odróżnić poszczególną ich zawartość. Tak było i w tym przypadku: przechodząc z Jankiem wzdłuż takiego transportu wyczuliśmy w jednym z jego wagonów grzyby. Ale bez Karola ani rusz, bo żeby otworzyć wagon trzeba go później zamknąć i zaplombować w biały dzień. Trzeba było te sprawy załatwiać formalnie.
Idziemy z tą sprawą do Karola z numerem wagonu i dyplomatycznie do Karolka, że w tym wagonie są grzyby. Ale Karolek jak zawsze swoje "kurła" i twierdzi, że na liście napisane "zioła". Lecz my przy swoim, że może po niemiecku grzyby nazywają ziołami. On pokazuje nam list przewozowy na którym stoi jak byk, że zioła... Bierzemy go do tego wagonu, otwieramy... I co widzimy? Worki papierowe po 25 kg każdy, a w workach zamiast ziół, piękne suszone grzyby. Prawdziwki, całe różańce, jak malowane! Teraz Karolek dostał za swoje, bo okazuje się, że nasze nosy są tak wyczulone i ciekawsze niż jego listy przewozowe.
Lecz w tym przypadku rewanż Karolka był natychmiastowy i w parę minut otrzymaliśmy lokomotywy...
Ten rok obfitował w grzyby, a szczególnie w prawdziwki, które częściowo zostawały w Warszawie.

"Kolejarze. Opowiadania 1940-1944" Tadeusz Łukasik Rozdział 3
2023-06-22 17:20:02

W dzisiejszym odcinku "Praskich Audiohistorii" prezentujemy kolejny rozdział wspomnień Pana Tadeusza Łukasika: "Kolejarze. opowiadania 1940-1944". Rozdział 3. Cukier romans w letnią noc roku 1943 otrzymaliśmy od Karola wiadomość że w jednym z transportów ze wschodu transportowany jest cukier pakowany w workach po 70 kg każdy. W okresie okupacji cukier był rarytasem, gdyż szereg rodzin już nie słodziło, a wagon cukru nie był do pogardzenia. Jak zawsze tak i tym razem z pomocą Karola trzeba było wypiąć jeden wagon i odstawić go do oczyszczalni, a w międzyczasie zorganizować transport konny. ażeby natychmiast taką zdobycz przetransportować w wyznaczone miejsce. Miejscem tym był domek jednorodzinny, w którym zamieszkiwała samotna starsza pani, której nazwiska nie pamiętam. Jeden pokój w tym domu był przeznaczony do składowania przywiezionego towaru, tym razem cukru. Wyładunek trwał tym razem bardzo krótko, gdyż towar pakowany w worki lub skrzynie łatwiej było przenosić niż luźny lub sypkie ziarno i transportować do miejsca przeznaczenia. Zadaniem naszym po zakończeniu wyładunku było zatarcie śladów, gdyż zdarzały się przypadki dziurawych worków, po których zostawały koleiny rozproszonego w tym przypadku cukru, w innych przypadkach ziarna pszenicy, żyta i tym podobne, oraz zatarcie śladów po wozach konnych. Po dokonaniu tych czynności mieliśmy tę pewność, że sami jesteśmy spokojni, lecz jeszcze liczyliśmy się z tym, że pozostawiamy z takim towarem samotną osobę i to kobietę, za to, jak wiemy wtedy groziła jedna kara dla wszystkich: śmierć. W tym przypadku byliśmy bliscy wpadki, gdyż po pracy w godzinach rannych zostaliśmy zaproszeni na śniadanie przez tą panią właścicielkę domu. Na śniadanie udaliśmy się w trzy osoby ja, Janek i Adam. Po umyciu rąk zasiedliśmy do stołu na którym pojawiła się jajecznica i pół litra bimbru, którego nie kosztowaliśmy, bo w pierwszej kolejności zaspokajając głód jedliśmy jajecznicę. Rozległo się pukanie do drzwi i wtargneło trzech Niemców. I pytają co my tu robimy? My na zimno odpowiadamy że jesteśmy po pracy i przyszliśmy zjeść śniadanie Lecz oni nie bardzo wierzyli w nasze opowieści zerkając na boki rozpoczęli wędrówkę po całym domu, zaglądali do każdego otwartego pokoju. Jeden z pokoi w tym domu był zamknięty od zewnątrz i od wewnątrz, także okiennice były zamknięte, w pokoju były ciemności. I tym właśnie pokojem ci banszulce się zainteresowali. Spytali włascicielkę, kto tam mieszka. Ona odrzekła że prostytutka, która obecnie przebywa w szpitalu... po tych słowach jak rażony piorunem i spojrzał na swoją rękę, czy nie pozostało mu coś co mógłby określić literą „W”. Odpowiedź taka uwolniła tę Panią od dalszej indagacji. A my też zostaliśmy uwolnieni od dalszych obserwacji. Podziwiam tej pani choć w tym czasie nie młodej.A cóż my? Po wyjściu Niemców i ich oddaleniu się największą odległość spokojnie Rozstaliśmy się i każdy zjechał do domu nie kończąc Śniadania nie mówiąc już o wódce która została nie wypita a szkoda Teraz wiem że na każdą okazję trzeba mieć z góry przygotowaną odpowiedź.
W dzisiejszym odcinku "Praskich Audiohistorii" prezentujemy kolejny rozdział wspomnień Pana Tadeusza Łukasika: "Kolejarze. opowiadania 1940-1944".

Rozdział 3. Cukier
romans w letnią noc roku 1943 otrzymaliśmy od Karola wiadomość że w jednym z transportów ze wschodu transportowany jest cukier pakowany w workach po 70 kg każdy. W okresie okupacji cukier był rarytasem, gdyż szereg rodzin już nie słodziło, a wagon cukru nie był do pogardzenia. Jak zawsze tak i tym razem z pomocą Karola trzeba było wypiąć jeden wagon i odstawić go do oczyszczalni, a w międzyczasie zorganizować transport konny. ażeby natychmiast taką zdobycz przetransportować w wyznaczone miejsce. Miejscem tym był domek jednorodzinny, w którym zamieszkiwała samotna starsza pani, której nazwiska nie pamiętam. Jeden pokój w tym domu był przeznaczony do składowania przywiezionego towaru, tym razem cukru. Wyładunek trwał tym razem bardzo krótko, gdyż towar pakowany w worki lub skrzynie łatwiej było przenosić niż luźny lub sypkie ziarno i transportować do miejsca przeznaczenia. Zadaniem naszym po zakończeniu wyładunku było zatarcie śladów, gdyż zdarzały się przypadki dziurawych worków, po których zostawały koleiny rozproszonego w tym przypadku cukru, w innych przypadkach ziarna pszenicy, żyta i tym podobne, oraz zatarcie śladów po wozach konnych. Po dokonaniu tych czynności mieliśmy tę pewność, że sami jesteśmy spokojni, lecz jeszcze liczyliśmy się z tym, że pozostawiamy z takim towarem samotną osobę i to kobietę, za to, jak wiemy wtedy groziła jedna kara dla wszystkich: śmierć.
W tym przypadku byliśmy bliscy wpadki, gdyż po pracy w godzinach rannych zostaliśmy zaproszeni na śniadanie przez tą panią właścicielkę domu. Na śniadanie udaliśmy się w trzy osoby ja, Janek i Adam. Po umyciu rąk zasiedliśmy do stołu na którym pojawiła się jajecznica i pół litra bimbru, którego nie kosztowaliśmy, bo w pierwszej kolejności zaspokajając głód jedliśmy jajecznicę.
Rozległo się pukanie do drzwi i wtargneło trzech Niemców. I pytają co my tu robimy? My na zimno odpowiadamy że jesteśmy po pracy i przyszliśmy zjeść śniadanie Lecz oni nie bardzo wierzyli w nasze opowieści zerkając na boki rozpoczęli wędrówkę po całym domu, zaglądali do każdego otwartego pokoju. Jeden z pokoi w tym domu był zamknięty od zewnątrz i od wewnątrz, także okiennice były zamknięte, w pokoju były ciemności. I tym właśnie pokojem ci banszulce się zainteresowali. Spytali włascicielkę, kto tam mieszka. Ona odrzekła że prostytutka, która obecnie przebywa w szpitalu... po tych słowach jak rażony piorunem i spojrzał na swoją rękę, czy nie pozostało mu coś co mógłby określić literą „W”.
Odpowiedź taka uwolniła tę Panią od dalszej indagacji. A my też zostaliśmy uwolnieni od dalszych obserwacji.
Podziwiam tej pani choć w tym czasie nie młodej.A cóż my? Po wyjściu Niemców i ich oddaleniu się największą odległość spokojnie Rozstaliśmy się i każdy zjechał do domu nie kończąc Śniadania nie mówiąc już o wódce która została nie wypita a szkoda Teraz wiem że na każdą okazję trzeba mieć z góry przygotowaną odpowiedź.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie