NIEZGODNA

Niezgodna to podcast dla tych, którzy szukają: w życiu, w wierzę, w relacjach, w drodze.
Niezgodna - dlaczego taka nazwa.
2021-07-20 14:49:13
Niezgodna to podcast dla tych, którzy szukają.
Zapraszam Cię do moich przestrzeni:
https://www.instagram.com/nazaria.z.nazaretu/
https://www.facebook.com/nazariaznazaretu
CAMINO #17 Pożegnanie z Oceanem.
2020-01-19 01:20:11
Ocean. Ocean. Ocean.
Kiedy wybierałam trasę caminową najważniejszy był dla mnie właśnie Ocean. (Dlaczego był taki ważny może innym razem.) Nie sprawdzałam zbyt wielu rzeczy na temat Camino (dlatego też wiele mnie po drodze zaskakiwało), jednak to, żeby to była trasa przy Oceanie było dla mnie najważniejsze. Niektórzy mówią, że przecież na del norte idzie się dużo asfaltem i tego Oceanu jest mało. No nie wiem... może ja szłam inną trasą ;)
Kiedy po trzech tygodniach wędrówki z mnóstwem przygód, przyszedł czas, żeby zacząć "schodzić w głąb lądu", postanowiłam pożegnać się z Oceanem. I tu Pan Bóg zrobił mi przedziwnego "psikusa". Nigdy, naprawdę nigdy nie spodziewałabym się, że to będzie tak wyglądać.
Dotarłam do miasteczka Ribadeo, które było ostatnim punktem przy Oceanie na szlaku.
Był to czas zdrowotnej przygody, kiedy próbowałam nabrać sił żywiąc się gorzką czekoladą i herbatą. Dlatego też zdarzały się momenty, kiedy musiałam ograniczyć podróż na nogach do minimum. Postanowiłam więc z Ribadeo (skoro już i tak nie ma widoków na Ocean) część drogi przebyć autobusem. Wszystko dokładnie sprawdziłam w przestworzach internetu i elegancko zaplanowałam. Zostawiłam swoje rzeczy w albergue i poszłam posiedzieć nad Oceanem jak to przy pożegnaniu wypada. Był mały wzrusz. Było mi dobrze i ciepło na sercu, kiedy tak siedziałam i dumała o spełniającym się marzeniu, o działaniu Dobrego Boga, o tym jak On to układa, jak wiele w Drodze mi odsłonił, pokazał, przemienił..... Spokojnie wróciłam na noc do albergue. (Tego dnia było nas 4 osoby w całym schronisku, więc było naprawdę bardzo cicho). Następnego dnia poszłam na przystanek odpowiednio wcześniej i tu czekała mnie niespodzianka..... Okazało się, że jednak wielki wujek Google nie wie wszystkiego.
Autobus nie przyjechał. Na dworcu przez kolejną godzinę nie było żywej duszy (co do nieżywej nie mam pewności). Kiedy w końcu jakaś przemiła pani (większość ludzi w Hiszpanii jest po prostu przemiłych) pojawiła się w okienku, postanowiłam wypytać co i jak. Pani nie mówiła po angielsku, ale czym są kartki, plecak, muszla, nazwy miast - słowem da się dogadać. Znalazła mi najbardziej optymalne połączenie do Lugo (gdzie w tedy wydawało mi się z moim zdrowiem najsensowniej dojechać) i wszystko bardzo przejrzyście zapisała. Okazało się, że mam cały dzień czekania na autobus..... Usiadłam więc na ławce na dworcu i ku mojemu zaskoczeniu, tym razem ta nieprzewidziana i całkowicie zmieniająca moje plany sytuacja, w ogóle mnie nie zdenerwowała. Gdyby coś takie zdarzyło się trzy tygodnie wcześniej, pewnie byłabym cała rozdygotana i nerwowo szukała jakiś rozwiązań czy nie wiem czego jeszcze. Bałabym się, że wszystko się wali. Krzyczałabym na Pana Boga, że się o mnie nie troszczy i masa tym podobnych rzeczy. Droga zmieniła to wszystko ( i powiem wam w sekrecie, że ta zmiana wciąż trwa). Tym razem zdjęłam plecak, usiadłam na ławce, wypiłam jogurt i zapytałam się Pana Boga, co mam robić. Czy chcę, żebym mimo małych sił ruszyła na nogach czy ma jeszcze inne pomysły. I wtedy przyszło olśnienie: Ocean. O TAK! Do Oceanu z dworca było jakieś 5 km. Dobry Bóg podarował mi cały dzień nad Oceanem. Oceanem, z którym poprzedniego dnia tak rzewnie się pożegnałam.
Dla mnie to było bardzo ważne.... i wyjątkowe.... taki uśmiech Taty....
CAMINO #16 Czas wracać czyli różne etapy Drogi.
2020-01-12 22:48:58
Droga, jak to droga miała swoje etapy. Jednak w tym wypadku nie były to tylko etapy zewnętrzne ale i wewnętrzne. Najpierw był etap wielkiego lęku. Później radości w zaufaniu. Czyli czas, kiedy niepewność tego co mnie spotka, zamieniła się z lęku w zaufanie. Kiedy nie wiedziałam gdzie będę spać, jak będą wyglądać kolejne kilometry i wiedziałam, że muszę wybrać - albo się stresuję i boję albo ufam. Następny etap, to etap wolności.Ten był chyba najpiękniejszy. Gdzieś w między czasie był też etap zmęczenia ciągłą zmianą. A po tych wszystkich etapach nadszedł etap "czas wracać".
Każdy z tych etapów charakteryzował się jakąś zmianą we mnie. Coś pękało. Coś się rozwiązywało. Coś puszczało. W tym czasie Dobry Bóg "zrobił" we mnie tak dużo, że chyba nie jestem w stanie tego wszystkiego opisać. I dobrze pamiętam ten moment, kiedy siedziałam na ławce przy plaży. Próbowała coś zjeść (bo był to czas kiedy głównie piłam gorzką herbatę i ewentualnie jadłam ciemną czekoladę) i modliłam się chwilą. Wtedy przyszła ta myśl: czas wracać. I nie chodziło tu o zniechęcenie. Nie chodziło też o to, że teraz znajdę transport, zapakuję się i wyruszę do Polski. Chodziło o to, że wszystko co się zadziewało od tego momentu było wracaniem....
Od tego momentu byłam w Drodzę jeszcze prawie miesiąc. W "trybie powrotu" doszłam do Santiago a później przejechałam pół Europy. Jednak wszystko to, działo się układając moje Camino w jedną niesamowicie spójną całość.
Wracając nazwałam i posumowałam sobie to co już się dokonało. Zobaczyłam jak wiele lęków pokonałam. Od bardzo małych (jak przechodzenie przez most czy zbliżanie się do krawędzi skał) aż po dużo większe (jak nawiązywanie nowych kontaktów bez znajomości języka, łapanie stopa w środku niczego czy przekraczanie w sobie barier również tych mentalnych). Wacając, ucieszyłam się odpowiedziami na pytania stawianymi w Drodze. Zobaczyła do czego Pan wzywa mnie na dziś, na za chwilę i na zawsze. Pogadałam z Nim o wyzwaniach, które przede mną stawia i zgodziłam się na nie. Etap "czas wracać" był dla mnie najbardziej spokojnym etapem. Może to trochę, jak w fazie "dojrzałe życie". Kiedy widzisz co było, co jest dziś i z czym idziesz do przodu.
CAMINO #15 Przeszkody. Czyli cierpienie nie musi być ciężkie.
2020-01-02 23:07:20
CAMINO #14. Pan dał. Pan zabrał. Wielbię.
2020-01-01 16:04:49
Kiedy wyruszałam w Drogę miałam w sobie dwa pragnienia. Pierwsze, aby mieć jak najmniej oczekiwań. Drugie, aby jak najwięcej doświadczać Dobroci Boga. Pisałam o tym więcej we wpisie "Kiedy początek zmienia się w Drogę". Jednak w miarę wchłaniania nowej sytuacji i stawania się człowiekiem Drogi zobaczyłam jeszcze kilka ważnych rzeczy.
Droga daje przestrzeń a przestrzeń daje czas. Kiedy w przestrzeni Drogi go odnalazłam, chciałam aby miało to przełożenie na wszystko czego będę w Drodze doświadczać. Dzięki temu doświadczeniu zostało mi to do tej pory. Daje czas. Daje czas sobie, innym, wydarzeniom, myślom, refleksjom, modlitwie.... To mega uwalnia - polecam. Dlatego też kiedy pojawiły się we mnie pytania, chciałam dawać im czas. Dać czas pytaniom i dać czas odpowiedziom. Nie chciałam się zadowalać łatwymi wnioskami, które mogłabym szybko wyciągnąć. No bo w końcu jestem nieco inteligentna, a po za tym tyle razy już przerabiałam to w sobie..... I to właśnie ta przestrzeń, ten czas przyniosły pytania i odpowiedzi, których się totalnie niespodziewałam. Przyniosły też takie, których się spodziewałam. Jednak tym razem były inne. Nie, jakieś tam wnioski wysuniętę bo tak trzeba ale coś co naprawdę mnie stanowiło, co było moje.
Jednym z takich tematów był temat cierpienia. Kiedy przyszedł ten moment, że trzeba było się z tym zmierzyć chciałam dać mu czas. Taki moment jest chyba w każdej wędrówce i tej egzystencjalnej i tej codziennej i tej duchowej i tej fizycznej. Zmęczenie, ból, samotność drogi i wiele innych. Można udawać, że wszystko jest ok, że nie ma co się przejmować - tylko po co udawać. No więc ja ze spokojem chciałam się na to otworzyć. Ze spokojem zapytać się Boga i czekać co on z tym zrobi. Nie prosiłam Go, żeby pozwolił mi zrozumieć sens cierpienia. Oto może poproszę Go już po drugiej stronie bo nie łudzę się, póki co mój rozum na to za mały jest. Chciałam, żeby pokazał mi moją drogę w cierpieniu. Jaka ona jest dla mnie. Każdy może (i ma do tego pełne prawo) mieć swój "sposób" na cierpienie. Ja pytałam się Boga jaki jest mój. Coś już tam w życiu przeszłam. Jakiś już swój styl miałam. Jakoś tam nauczyłam sobie radzić. Jednak teraz chciałam zobaczyć to realnie. Nie życzeniowo. Nie tak jak mnie nauczyli albo (co gorsza) jak wypada.
Pytanie trwało kilka dni i przychodzenie odpowiedzi trwało kilka dni.
"Pan dał, Pan zabrał. Niech Imię Pana będzie błogosławione." - tak modli się Hiob. I chodź wciąż z jego postacią, kompletnie nie umiem się utożsamiać, to ten tekst jest totalnie mój. Nie umiem tego do końca wytłumaczyć. Jednak w głębi siebie wiem, że to jest właśnie moja Droga. Właśnie tak kształtowała się ona przez lata. Mierzyłam się z wieloma niełatwymi sprawami w życiu. W tym kształtowała się ta Droga. Kształtowała się w przedziwnym doświadczeniu Obecności Boga, nawet jak jeszcze Go nie znałam. Kształtowała się w Wielbieniu a Wielbienie rozszerza serce. Wielbienie stało się moim sposobem na życie.
Kiedy wiele lat temu Bóg zapraszał mnie do tańca, towarzyszyła temu wyjątkowa piosenka. "Kopciuszek" z musicalu "Metro". To ona, wciąż jest dla mnie piosenką, która najlepiej opowiada o Miłości Bożej względem mnie. Wszystko co mam otrzymałam od Niego. Wielbię. Gdy życie dookoła mnie chciało mnie niszczyć - On wyciągał mnie delikatnie ale stanowczo. Wielbię. Gdy sama nie wierzyłam sobie i Jemu a wszystko wydawało się tracić sens - On był. Wielbię. Gdy obsypywał mnie najwspanialszym doświadczeniem samego Siebie. Wielbię.
Pan dał. Wielbię. Pan zabrał. Wielbię.
Pan dał, Pan zabrał. Niech Imię Pana będzie uwielbione.
CAMINO #13 I don't have money czyli kasa na Camino.
2019-12-29 08:00:00
Wpadł mi do serca ostatnio pomysł wyruszenia w drogę ale nieco w innym kierunku niż Santiago. Takie Camino ale do Manopello. Pomysł, myślę sobie całkiem niezły więc zaczęłam trochę o nim mówić. I nagle usłyszałam komentarz: "No ok... ale to będzie dużo droższe niż Camino". Zbaraniałam. Ten komentarz kompletnie mnie zaskoczył. Ja na Camino nie miałam kasy.
Marzyłam o Camino rzeczywiście kilka lat. Jednak z powodów różnorakich, nie miałam możliwości odłożenia pieniędzy, tak aby w czasie drogi mieć jakieś zabezpieczenie finansowe czy coś w tym stylu. Gdybym czekała na taki moment, to myślę, że on by się nigdy nie wydarzył. Wydaje mi się, że całkiem sporo ludzi jest w takiej sytuacji. Być może, też całkiem sporo myśli sobie o tych wyruszających, że teraz nie wiadomo skąd mają taką kasę, że mogą podróżować. Dlatego też piszę. Piszę o tym, że ja na Camino nie miałam kasy - naprawdę.
Nie chcę teraz opisywać poszczególnych dni i jak w czasie Drogi rozkładał się mój brak kasy ale napiszę o kilku ciekawych doświadczeniach. Będąc w Drodze z wielu rzeczy można zrezygnować, wiele ograniczyć. Jednak przy największych ograniczeniach trzeba gdzieś spać i coś jeść.Dlatego też, chyba największe doświadczenie Opatrzności dla mnie, objawiało się właśnie w tych sferach.
Noclegownia dla bezdomnych.
Na Camino jest wiele albergue - czyli miejsc, gdzie można zatrzymać się na noc. Część z nich to miejsca prywatne, część gminne lub parafialne. Często z ich statusem wiążą się warunki jakie w nich panują oraz cena czy też "ofiara" tzw. donativo. Planując trasę wybierałam te najtańsze opcje. Jednak gdyby miała za każdym razem płacić za nocleg to w życiu nie starczyło by mi pieniędzy. I tu spotkało mnie kilka niespodzianek czyt. znaków Bożej Opatrzności.
W kilku miejscach, w których spałam wprost usłyszałam, że mam nic nie płacić. Do takich miejsc m.in. należało przypadkowo spotkane albergue, gdzieś trochę dalej od drogi, w którym spało na 3 osoby. Tego dnia w miasteczku było jakieś święto. Zostaliśmy zaproszeni do baru, ugoszczeni i nie było mowy o jakimś rozliczaniu się. Innym razem w prywatnym albergue spałam sama. Wspaniała pani gospodyni, z którą przegadałyśmy cały wieczór (chociaż ona nie znała angielskiego a ja hiszpańskiego), nie tylko przyjęła mnie w bardzo zimny dzień do ciepłego pokoju ale również nakarmiła rano pysznym śniadaniem. Zdarzyły mi się też bardziej ekstremalny momenty, jak spanie na dziedzińcu opuszczonego kościoła. Jednak doświadczenie, które najbardziej zostało w moim jestestwie, to nocleg w noclegowni dla bezdomnych. Było zimo, ponieważ całą noc musiało być otwarte okno z powodu zbyt dużej intensywności różnych zapachów. Była zimna woda do mycia i ciepła herbata. Bycie tam jedną noc nie jest doświadczeniem łatwym czy nawet po prostu ciekawym, nie jest do opowiadania. Jest do przeżycia...... Polecam
CAMINO #12 Jestem wolnym człowiekiem.
2019-12-28 14:59:20
Moje wyruszenie na Camino wydarzało się w czasie wielkich zmian w moim życiu. Ostatni raz tak życiowe decyzje podejmowałam 15 lat wcześniej. Dlatego też, kiedy pierwszy raz usiadłam przy Panu w nowej rzeczywistości zadałam Mu pytanie: "Kim ja właściwie jestem?". Przez tyle lat wydawało mi się to oczywiste a teraz to co stanowiło o mojej tożsamości przez 15 lat zatrzymało się.... W takich momentach wiem, że na odpowiedź warto poczekać. Dlatego też czas Camino, był doskonałym momentem na wsłuchiwanie się w nią.
Zanim Dobry Bóg zaczął szeptać do mojego serca prawdę o tym, kim jestem, najpierw uwolnił je od kilku zbędnych balastów. Później drążąc w temacie próbowałam ubrać to w różne słowa. Może po prostu jestem umiłowanym dzieckiem Boga - nie to nie to. A może moją tożsamością jest bycie Jego Oblubienicą - no w sumie coś w tym jest ale to wciąż nie to. I nagle grom spadł. Nie były to żadne niezwykłe okoliczności. Po prostu jeden z dni Drogi. Cisza, góry, Ocean i bach: "JESTEŚ WOLNYM CZŁOWIEKIEM". Najpierw w uszach zabrzmiało to zdanie. Później rozwijało się to we mnie pięknym uzasadnieniem tej prawdy.
Rzeczywiście wolność była dla mnie od zawsze najważniejszą wartością. Coś jakby powiedzieć: "Jest wiara, nadzieja, miłość i wolność.". Można powiedzieć też, że te trzy warunkują tą czwartą lub, że bez tej czwartej nie ma tych trzech. Nie mniej, ona zawsze była dla mnie ważna. Sama nie wiem dlaczego.
Może to trochę te lata '80 i '90. Takie pokolenie ;). Może to trochę rodzina, nazwisko i pochodzenie ;). Nie wiem. Wiem jednak, że rzeczywiście od najmłodszych lat o to walczyłam. Na swój nastoletni sposób (nastoletniego trzynastolatka), walczyłam z wykluczaniem społecznym. Najczęściej walka odbywała się w szkole, kiedy nauczyciele prześladowali dzieciaki z dysfunkcyjnych rodzin. Tak więc ja - wolnościowiec - dawałam odpisywać lekcje, albo pisałam dwie klasówki (swoją i wykluczanego dziecka), żeby nie było, że znowu się nie nauczył. No cóż są różne sposoby walki z systemem. Później zwiewałam z lekcji (ale o tym nie mogę za dużo mówić, bo moi rodzice wciąż nie wiedzą). W nieco starszym, rzeczywiście nastoletnim wieku wydawało mi się, że trochę już się ustabilizowałam ale wtedy przyszedł czas redagowania szkolnej gazetki, która w swoim tytule zawierała słowo "wolna". To tak pół żartem, pół serio.
Jednak rzeczywiście w Drodze, co raz bardziej docierało do mnie jak wolność, która jest dla mnie wartością mnie określa. Jak ważne dla mnie jest, kiedy jestem wolnym człowiekiem. Kiedy coś robię dlatego, że wybieram a nie dlatego że muszę. Kiedy tylko będąc wolną czuje się szczęśliwa. Kiedy ograniczenia systemowe mnie duszą. Nie mówię tu, że każdy system jest zły. Wydaje mi się jednak, że nie jest zły dopóki trzyma się Ewangelii czyli tego, że to szabat jest dla człowieka a nie człowiek dla szabatu.
Odkrycie swojej tożsamości jest niezwykle ważne. Serio. Wiem kim jestem. Jestem wolnym człowiekiem. To zmienia wszystko. Nie chodzi już o uwalnianie się od lęków, czy stereotypów. Nie chodzi o jakieś "wyluzowanie". To znacznie więcej i głębiej.
Wiem kim jestem. Jestem wolnym człowiekiem.
CAMINO #11 I am FREE.
2019-12-18 22:22:16
Po tygodniu wędrówki pierwsze zmęczenie zaczęło dawać się we znaki. I to właśnie dzięki niemu Dobry Bóg zaczął otwierać mi oczy na najważniejszą dla mnie zmianę jaka miała się we mnie dokonać. Ale po kolei....
Po wieczornej Eucharystii (zawsze te momenty szczególnie mnie wzruszały ale o tym jeszcze napiszę), po szalonym przeskakiwaniu trzy metrowych fal, przyszedł czas na wieczorne przesiadywanie. "Przesiadywanie" - chyba inaczej nie mogę tego nazwać. To były jedne z moich ulubionych wieczorów, kiedy siadałam z tymi kilkoma nowo poznanymi przyjaciółmi. W drodze spotkałam wielu ludzi, z wieloma rozmawiałam i wiele tych rozmów było naprawdę takie "wow" ale tylko z tymi kilkoma osobami, było mi jakoś tak - dobrze spędzać czas. Tak więc, przesiedzieliśmy razem kilka wieczorów. Jakaś bagietka (Hiszpanie do wszystkiego jedzą bagietki), humus, owoce, wino. Trochę gadaliśmy, trochę milczeliśmy, trochę Józef grał na mini gitarze - nie mylić z ukulele. (Chłopak specjalnie na Camino zrobił sobie gitarę, tylko taką mini.) Podczas jednej z taki rozmów próbowałam zastanowić się nad kolejnym dnie. W całej grupie tylko ja miałam z tym problem. Jechać czy iść. Być herosem i przekraczać siebie, czy wyluzować i popływać w Oceanie. Reszta po prostu szła a jak już nie chciała iść, to nie szła. A ja, chociaż i tak już nieco stonowałam, to wciąż jakiś mini zarys planów próbowałam zrobić. I wtedy Mari powiedziała zdanie, które stało się mottem naszego Camino a dla mnie nie tylko Camino… YOU ARE FREE. JUST GO.
Te kilka słów Mari mówiła trochę z luzem, trochę ze śmiechem. Dla mnie to było proroctwo. Jestem wolna. Mogę iść, mogę jechać autobusem. Mogę dziś spać na plaży. Mogę przejść 5 km albo 50. To jak będzie wyglądał mój dzień zależy tylko ode mnie. Nie od jakiś przewodników, rad innych pielgrzymów, czy nie wiem czego jeszcze.
Te kilka słów zrobiło coś w moim środku. Dziś wiem, że to był początek mojego daru Camino. Dobry Bóg podprowadzał mnie do niego małymi krokami. Zdejmował łuski z moich oczu po woli (najpierw błoto, nałożenie błota na oczy itd. - kojarzycie tą opowieść z Ewangelii?).
Te kilka słów rozpoczęło proces uwalniania..... Ja naprawdę nic nie muszę..... Jestem wolna....
Jest taka niezwykła piosenka Agnieszki Musiał: Wolnym tempem - polecam.
" I założę buty nowe
Które będą mnie prowadzić do odkrycia w sobie samej
Moich nieodkrytych granic
Wolnym tempem, naturalnym
Znanym tylko moje głowie
Będę śpiewać to co kocham
Czy posłuchasz co opowiem?
Ja jestem wolna"
CAMINO #10 Dla mojego Boga.
2019-12-08 00:21:58
Po kilku dniach wędrówki zdecydowanie znalazłam już swój rytm. Wstawałam dość wcześnie w porównaniu z innymi (wbrew temu co słyszałam, na moim Camino przed 7 rzadko kto się wygrzebywał ze śpiwora). Wypijałam kawę i zjadałam małego rogalika. Wychodziłam grubo przed innymi, bo wiedziałam, że chcę iść po woli i spokojnie. Kiedy zatrzymywałam się po godzinie marszu na prawdziwe śniadanie, mijali mnie towarzyszę z noclegu i tak o to, mogła spokojnie iść dalej spotykając naprawdę niewiele osób.
Tego dnia wychodząc z Orio i zmierzając do przepięknego miasteczka Debe pierwszy raz umówiłam się na spotkanie z "moją" ekipą. Od tej pory spotykaliśmy się dość często. Zupełnie tylko nie wiem, kiedy i jak w którymś momencie zaczęli się rozpływać i zniknęli. Tak to już na Camino jest. Wśród tej ekipy była Maria z Brazylii, Hana - Czeszka z Londynu, Józef z Portugalii, Kristen z Danii. W różnych miejscach mijałam się z różnymi osobami. Na kilku noclegach spotkałam się ze wspaniałą parą przyjaciół z Australii. Zachwycili mnie swoją prostotą, no i wiekiem - oboje mieli 75 lat. Mnóstwo spotkań zostało w mojej pamięci. Bardzo ważna była dla mnie wolność i akceptacja jaka jest na Camino. Nikt nie krytykuje Cię za nic. Jesteś wolny. Czy chcesz iść kilometr czy sto - twoja sprawa. Nie ma znaczenia w jakiego Boga wierzysz, jakim mówisz językiem i jakie poglądy wyznajesz. Każdy jest otwarty na każdego. Taka jest specyfika Camino. Dla mnie było to niezwykle otwierające. Spuściłam trochę powietrza z mojego wiecznie napompowanego balonika tego, jaka powinnam być.
W jednej z rozmów Hana mówiła, że jest jej czasem trudno kondycyjnie z powodu kręgosłupa. Włączyłam się do rozmowy mówiąc, że ja sama nie wierzę, że daje radę maszerować tyle kilometrów z tym plecakiem. Dodałam też, że co dziennie rano dziękuję Bogu, bo ode mnie (z moich sił) jest tylko jeden kilometr, reszta jest od Boga. Niestety pod wpływem zmęczenia pomyliłam się w angielskich słówkach używając "for" zamiast "from". Z mojej odpowiedzi wynikało, że jeden kilometr każdego dnia jest dla mnie a reszta dla Boga. Następnego dnia Hana mówi do mnie, że tak myślała o tym, co mówiłam. Odnosząc się do tego, ona życzy mi, żeby na koniec Camino jeden kilometr był dla mojego Boga a reszta dla mnie. Kiedy to usłyszałam w mojej głowie pojawiła się przestrzeń na ewangelizację. Hana była zdeklarowaną ateistką. Więc już sobie układałam jak to jej powiem o wielkiej i bezwarunkowej miłości Jezusa. Jak jej pokaże jakie to jest piękne i w ogóle. I zaczęłam. Mówię: "Wiesz, ja nie mam z tym problemu. Dla mnie to jest taki...". Tu zawahałam się szukając odpowiedniego słowa. Na co Hana dopowiedziała: "Balans". Ja mówię: "Tak, balans". Hana powiedziała tylko: "Acha". I rozmowa była skończona. Poczułam jak ktoś przykłada igłę do mojego balonika pychy nawracania. Balonik pękł. A mi naprawdę chciało się śmiać z samej siebie.
CAMINO #09 Życie pełne niespodzienek.
2019-08-26 10:33:23
Kiedy wraz ze wschodem słońca, zasiadłam nad Oceanem żeby zjeść mój pierwszy posiłek, podjęłam decyzję, że przestaje się śpieszyć. Zupełnie nie wiem po co robiłam to do tej pory. Tego ranka obiecałam sobie, że bardziej skupie się na drodze niż na celu (czyli dochodzeniu do kolejnych miast). Wszystko dokoła było tak piękne. Postanowiłam ulec temu urokowi zamiast stresować się czy oby na pewno starczy dla mnie miejsca w kolejnych schroniskach. Tak, tak to były podrygi uwalnianego serca. Póki co tyle w temacie, bo będzie on się rozwijał w Drodze niczym serial sensacyjny.