Autorska audycja poświęcona dobrej muzyce oraz jej twórcom i twórczyniom.
To program dla tych, którzy chcą odkrywać oryginalne brzmienia spoza tzw. "głównego nurtu", choć oczywiście nie stronimy od muzyki popularnej. Jeśli coś zasługuje na uwagę, z pewnością pojawi się w audycji "Między Słowami". Niekoniecznie liczy się wielka ilość odtworzeń czy dobra sprzedaż muzyki. My stawiamy przede wszystkim na jakość.
W ciągu ostatnich lat można było w programie usłyszeć różne gatunki. Był pop, hip-hop, ostry metal, blues, rock w wielu odmianach, punk, elektronika, trip-hop, world music, psychodela...
"Między Słowami" to również miejsce spotkań twórców i twórczyń kultury. Nasze studio regularnie odwiedzają osobistości polskiej sceny. Zawsze jest bardzo ciekawie.
Na antenie Radia TOK FM od 2012 roku. - Radio TOK FM
- Ta płyta, w porównaniu do poprzednich, jest bardzo "przyziemna" - mówi Bovska o jej najnowszym albumie "Kęsy". - Bardziej wprost mówi o relacjach partnerskich. Często wręcz fizycznych. Czasem z żartem, czasem bardziej na poważnie. Ta płyta jest blisko ciała.
Bovska (fot. Łukasz Murgrabia)
Bovska jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Projektuje wszystkie swoje albumy. Każde wydawnictwo ma niepowtarzalny kształt. Jak będzie z "Kęsami"? - Płyta ma dość nietypową formę, bo samo pudełko nie jest w żaden sposób klejone. Będzie można je otworzyć na płasko. Zawiera ona nie książeczkę, jak to najczęściej bywa, tylko cykl sześciu plakatów. W nietypowym formacie, trochę kwadratowym, z cyklem bardzo pięknych zdjęć, które miałam okazję zrobić dokładnie rok temu pod Barceloną, w niezwykłym budynku, który nazywa się Walden 7.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Bovską, która - poza muzyką - opowiada m.in. o kolorach, estetyce i projektowaniu.
Okładka płyty "Kęsy" (wyd. Bovska, premiera 5 października 2018)
- Ta płyta, w porównaniu do poprzednich, jest bardzo "przyziemna" - mówi Bovska o jej najnowszym albumie "Kęsy". - Bardziej wprost mówi o relacjach partnerskich. Często wręcz fizycznych. Czasem z żartem, czasem bardziej na poważnie. Ta płyta jest blisko ciała.
Bovska (fot. Łukasz Murgrabia)
Bovska jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Projektuje wszystkie swoje albumy. Każde wydawnictwo ma niepowtarzalny kształt. Jak będzie z "Kęsami"? - Płyta ma dość nietypową formę, bo samo pudełko nie jest w żaden sposób klejone. Będzie można je otworzyć na płasko. Zawiera ona nie książeczkę, jak to najczęściej bywa, tylko cykl sześciu plakatów. W nietypowym formacie, trochę kwadratowym, z cyklem bardzo pięknych zdjęć, które miałam okazję zrobić dokładnie rok temu pod Barceloną, w niezwykłym budynku, który nazywa się Walden 7.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Bovską, która - poza muzyką - opowiada m.in. o kolorach, estetyce i projektowaniu.
Okładka płyty "Kęsy" (wyd. Bovska, premiera 5 października 2018)
- Ta płyta jest w pełni poświęcona zmianie kodu - mówi w Radiu TOK FM Piotr Madej o wkraczaniu w trzydziestkę. Piotr jako Patrick The Pan wydał swój trzeci album pt. "trzy.zero". - To nie tylko inny Piotrek, ale też inny świat wokół Piotrka. On nie zmienił się dlatego, że ja tak chciałem, tylko dlatego, że wszystko się rozwija i zmienia - dodaje.
Patrick The Pan (fot. Paulina Wyszyńska)
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Patrickiem The Panem. Tylko w archiwum Radia TOK FM ponad dwa razy dłuższy zapis rozmowy!
Okładka płyty Patricka The Pana "trzy.zero" (wyd. Kayax)
- Ta płyta jest w pełni poświęcona zmianie kodu - mówi w Radiu TOK FM Piotr Madej o wkraczaniu w trzydziestkę. Piotr jako Patrick The Pan wydał swój trzeci album pt. "trzy.zero". - To nie tylko inny Piotrek, ale też inny świat wokół Piotrka. On nie zmienił się dlatego, że ja tak chciałem, tylko dlatego, że wszystko się rozwija i zmienia - dodaje.
Patrick The Pan (fot. Paulina Wyszyńska)
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Patrickiem The Panem. Tylko w archiwum Radia TOK FM ponad dwa razy dłuższy zapis rozmowy!
Okładka płyty Patricka The Pana "trzy.zero" (wyd. Kayax)
Kamil Wróblewski: W jakim miejscu obecnie znajduje się Jazzanova jako formacja muzyczna?
Stefan Leisering: Czujemy się tak, jakbyśmy zaczynali nowy rozdział. Oczywiście zawsze jest pewna ciągłość, ale w ostatnich latach trochę się pozmieniało. Mamy inne projekty, inne zajęcia, mamy też nowe studio. Musieliśmy skupić się na pracy, by móc wrócić do studia, bo było tyle różnych innych zajęć. Ciągle powstają szkice nowych utworów, więc trzeba je było skończyć. Efektem jest nowa płyta. To nowe brzmienie, ale wymieszane z tym, co fani już znają z naszych płyt i czego – mam nadzieję – oczekują. Wracamy do koncertowania i mamy nadzieję na nieco większą aktywność w kolejnych miesiącach.
- Na nową płytę musieliśmy czekać aż sześć lat.
- A nawet dziesięć, bo Funkhaus Studio Sessions nie była całkiem nowym albumem studyjnym, a raczej płytą zarejestrowaną na żywo. To tak, że czasami, gdy człowiek bardzo się w coś angażuje, musi sobie w pewnym momencie powiedzieć „stop” i zając się innymi rzeczami. Z poprzednią płytą było podobnie, ale na pewno nie będziemy czekali z nagrywaniem kolejnego albumu dziesięć lat. Tyle mogę obiecać [śmiech].
Jazzanova (fot. Georg Roske)
- Czy w takim razie wiadomo już coś o tej kolejnej płycie? Wiecie już kiedy chcielibyście ją wydać?
- Nie chciałbym teraz mówić o konkretnej dacie, żeby nie składać obietnic bez pokrycia. Może za dwa lub trzy lata, na pewno nie dziesięć. Myślę już o nowej muzyce, ale na razie muszę się skupiać na tej, którą właśnie wydaliśmy. Trzeba ruszyć z promocją płyty, pojechać w trasę. Poczekam jeszcze trochę, ale za jakiś czas wejdę do studia z nowymi szkicami utworów.
- Kiedy rozpoczęliście prace nad płytą The Pool ?
- Niemal codziennie jestem w studiu, ciągle coś robię, pracuję nad szkicami kompozycji, eksperymentuję z brzmieniem. Utwory z nowej płyty zaczęły powstawać jakieś osiem czy dziewięć lat temu, ale oczywiście przechodziły one duże zmiany. Zaczęło się od 60 czy 70 pomysłów – to naprawdę dużo. Ale tak na poważnie zaczęliśmy myśleć o tej płycie jakieś trzy lata temu, więc do tego czasu po prostu zbierałem pomysły, poszukiwałem nowych brzmień. Potem zaczęliśmy rozglądać się za wokalistami, z którymi moglibyśmy pracować. Prace stały się znacznie bardziej intensywne w ostatnich dwóch czy trzech latach.
- Na płycie pojawia się wielu gości. Jaki wpływ mieli na kompozycje, w których występują? Przynosili swoje pomysły na te utwory, czy po prostu wchodzili do studia i dostawali od ciebie konkretne instrukcje?
- Nasze podejście jest takie, że chcemy, by goście mieli wpływ na to, w czym biorą udział, ale chcemy także pokazać im nasze podejście do tej muzyki. Najpierw powstaje wersja instrumentalna, w której staramy się pokazać ludziom, jak to wszystko będzie wyglądało. Ale nie są to gotowe produkty, bo gdy pojawia się wokalista, chcemy z nim współpracować, a czasem dokonujemy nawet jakichś zmian już po tym, jak skończy on swoją pracę. Weźmy na przykład utwór z Jamiem Cullumem. Słychać jego wpływ na ten numer, ale całość brzmi zupełnie inaczej niż jego solowa twórczość. To dla nas bardzo istotne. Chcemy, by ktoś taki jak Jamie Cullum odcisnął swoje piętno na kompozycji, żeby pokazał swoje emocje, ale też żeby rozumiał, dokąd my chcemy zmierzać z danym utworem. Można powiedzieć, że spotykamy się gdzieś pośrodku drogi.
- Czyli kompromis?
- Tak. Czasami odbywa się to w taki sposób, że np. Jamie Cullum coś nam wysyłał, my mówiliśmy mu, że to czy tamto nam się podoba, ale coś innego chcielibyśmy zmienić, więc wysyłał nam kolejne pomysły. To bardzo interesujący proces, choć najważniejsze jest oczywiście ostateczne spotkanie się w studiu nagraniowym i wspólne nagrywanie.
- Czyli nagrywaliście razem czy jednak w niektórych przypadkach goście pracowali indywidualnie?
- Jakieś 20 czy 30 procent utworów było nagrywanych zdalnie, bo nie było szans, żeby ściągnąć tych gości do nas. Tak było na przykład z Edwardem Vanzetem, który jest z Australii. Mamy też osobę z RPA, której też nie bylibyśmy w stanie ściągnąć do naszego studia. Ale jeśli tylko było to fizycznie możliwe, staraliśmy się sprowadzać naszych gości do nas, więc większość utworów powstała u nas. Niestety Jamie Cullum nie mógł do nas zajrzeć, więc nagrywał gdzieś w pokoju hotelowym [śmiech]. To taka ciekawostka.
- Jak porównałbyś muzykę z The Pool do poprzednich płyt? Co się zmieniło?
- Na samym początku, jeszcze przed nagraniem pierwszej płyty, byliśmy pod dużym wpływem brzmień latin jazz czy house. Robiliśmy dużo remiksów, nagrywaliśmy numery bez wokali. Już pierwsza płyta przyniosła spore zmiany, bo tam pojawiło się wiele wpływów z muzyki R&B i hip hopu. Zainteresowałem się hip hopem jeszcze w latach 90., więc te wpływy były obecne w naszej muzyce od samego początku, ale na In Between stały się wyraźniejsze. Na kolejnej płycie, Of All The Things , skupiliśmy się bardziej na warstwie kompozytorskiej i aranżacyjnej. Korzystaliśmy z żywych instrumentów, zmienił się też format utworów. Nie robiliśmy już długich, ośmiominutowych kompozycji, a raczej bardziej piosenkowe rzeczy. Na nowym krążku staraliśmy się łączyć te dwa podejścia. Jest tu ponownie sporo wpływów muzyki elektronicznej, korzystamy z samplingu, ale też dużą wagę przywiązujemy do komponowania. Nie zależy nam na zwykłych utworach pop. Kompozycje muszą zawierać coś specjalnego, co nas wyróżnia. Być może usłyszysz na tym wydawnictwie, że nie chcemy zwyczajnych aranży – dużo eksperymentujemy na tym polu.
- Moim zdaniem Rain Makes The River to utwór wręcz trip-hopowy.
- Trip-hop zawsze był jednym z elementów brzmienia Jazzanovy. W naszych remiksach często posiłkujemy się sprawdzonymi już przez nas wcześniej patentami. Ta współpraca to dla nas nowość, bo to wokalistka folkowa ze Szkocji. Nie mieliśmy nigdy okazji pracować z kimś z tego muzycznego świata, więc to dla nas świeże doświadczenie. Nie myślimy o etykietkach. Jeśli coś brzmi jak trip-hop, to w porządku. Dla mnie to po prostu Jazzanova.
- Jasne. Wróćmy do tematu koncertów. Czego możemy się spodziewać?
- Koncertujemy od dziesięciu lat, byliśmy wielokrotnie w Warszawie czy w ogóle w Polsce, graliśmy w klubie Basen, ale także na festiwalu Jazz nad Odrą. Nasze wcześniejsze koncerty miały bardzo funkowy, żywy charakter. Teraz zawierają znacznie więcej elektroniki. Mamy na scenie dwóch wokalistów, nie tylko Paula Randolpha, bo także nasz gitarzysta David Lemaitre śpiewa w paru numerach. Zatem mamy szersze pole działania. Ale zamierzamy także grać trochę starszych kompozycji, które będą wymieszane z materiałem z nowej płyty.
Jazzanova wystąpi 15 września w warszawskiej Progresji (fot. Paul Gärtner)
- Gracie w Warszawie 15 września, ale widzę, że kolejny występ macie zaplanowany dopiero trzy dni później. Zamierzacie zostać w Warszawie trochę dłużej?
- Byłoby świetnie, ale obawiam się, że będziemy musieli wracać do Berlina, bo każdy dzień wypożyczenia autokaru to dla nas dodatkowy koszt. Wracamy następnego dnia rano. Będziemy mieli dwa dni przerwy i potem ruszamy na kolejny koncert. Mamy w zespole także rodziców, więc chcemy móc spędzać czas z naszymi rodzinami, kiedy wypada akurat przerwa między kolejnymi występami. Ale miałem już okazję spędzić trochę czasu w Warszawie i chętnie wróciłbym na nieco dłużej, choćby po to, żeby zajrzeć do sklepów płytowych. Zawsze tak robię. Niestety tym razem nie będzie to możliwe.
- Zawsze jesteś mile widziany w Warszawie.
- I zawsze bardzo dobrze się tam czuję.
- Ostatnie pytanie. Co powiesz o berlińskiej scenie muzycznej? Jak zmieniła się w ostatnich latach?
- Gdy zaczynaliśmy, Berlin nie był raczej miastem nastawionym na muzykę soul czy jazz, choć oczywiście istniały też takie kluby. Jednak w większości z nich na początku lat 90. dominowały techno i house. Było też sporo rocka, punka, indie i muzyki elektronicznej. Teraz jest więcej muzyki niszowej. Przyjeżdżasz na weekend i możesz trafić w klubach na każdy rodzaj muzyki. Możesz zajrzeć na imprezę w klimatach funkowych, bawić się przy techno, house czy rave. Zjeżdżają tu ważni przedstawiciele wszystkich scen muzycznych, często zamieszkują tu na stałe. To niezwykle ekscytujące. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Zawsze jest okazja z kimś pogadać, a nawet coś razem nagrać. Gdy tylko chcemy z kimś współpracować, sprawdzamy, kiedy będzie grał w Berlinie. Wtedy sprowadzenie takiego muzyka do naszego studia jest niezwykle łatwym zadaniem. To na pewno zupełnie inna sytuacja niż ponad 20 lat temu, gdy zaczynaliśmy. Z pewnością miasto jest obecnie gęściej zaludnione muzykami.
- A czy będzie okazja widzieć cię na żywo jako DJ-a z jednym z twoich projektów pobocznych?
- Raczej nie. Teraz będę zajęty koncertami z Jazzanova, ale inni DJ-e z naszej grupy będą się pojawiać także w Berlinie ze swoimi setami DJ-skimi, więc zawsze jest szansa ich zobaczyć.
Rozmawiał Kamil Wróblewski
Tłumaczenie: Jakub "Bizon" Michalski
Wypowiedzi Stefana Leiseringa przeczytał Bartosz Dąbrowski
Kamil Wróblewski: W jakim miejscu obecnie znajduje się Jazzanova jako formacja muzyczna?
Stefan Leisering: Czujemy się tak, jakbyśmy zaczynali nowy rozdział. Oczywiście zawsze jest pewna ciągłość, ale w ostatnich latach trochę się pozmieniało. Mamy inne projekty, inne zajęcia, mamy też nowe studio. Musieliśmy skupić się na pracy, by móc wrócić do studia, bo było tyle różnych innych zajęć. Ciągle powstają szkice nowych utworów, więc trzeba je było skończyć. Efektem jest nowa płyta. To nowe brzmienie, ale wymieszane z tym, co fani już znają z naszych płyt i czego – mam nadzieję – oczekują. Wracamy do koncertowania i mamy nadzieję na nieco większą aktywność w kolejnych miesiącach.
- Na nową płytę musieliśmy czekać aż sześć lat.
- A nawet dziesięć, bo Funkhaus Studio Sessions nie była całkiem nowym albumem studyjnym, a raczej płytą zarejestrowaną na żywo. To tak, że czasami, gdy człowiek bardzo się w coś angażuje, musi sobie w pewnym momencie powiedzieć „stop” i zając się innymi rzeczami. Z poprzednią płytą było podobnie, ale na pewno nie będziemy czekali z nagrywaniem kolejnego albumu dziesięć lat. Tyle mogę obiecać [śmiech].
Jazzanova (fot. Georg Roske)
- Czy w takim razie wiadomo już coś o tej kolejnej płycie? Wiecie już kiedy chcielibyście ją wydać?
- Nie chciałbym teraz mówić o konkretnej dacie, żeby nie składać obietnic bez pokrycia. Może za dwa lub trzy lata, na pewno nie dziesięć. Myślę już o nowej muzyce, ale na razie muszę się skupiać na tej, którą właśnie wydaliśmy. Trzeba ruszyć z promocją płyty, pojechać w trasę. Poczekam jeszcze trochę, ale za jakiś czas wejdę do studia z nowymi szkicami utworów.
- Kiedy rozpoczęliście prace nad płytą The Pool?
- Niemal codziennie jestem w studiu, ciągle coś robię, pracuję nad szkicami kompozycji, eksperymentuję z brzmieniem. Utwory z nowej płyty zaczęły powstawać jakieś osiem czy dziewięć lat temu, ale oczywiście przechodziły one duże zmiany. Zaczęło się od 60 czy 70 pomysłów – to naprawdę dużo. Ale tak na poważnie zaczęliśmy myśleć o tej płycie jakieś trzy lata temu, więc do tego czasu po prostu zbierałem pomysły, poszukiwałem nowych brzmień. Potem zaczęliśmy rozglądać się za wokalistami, z którymi moglibyśmy pracować. Prace stały się znacznie bardziej intensywne w ostatnich dwóch czy trzech latach.
- Na płycie pojawia się wielu gości. Jaki wpływ mieli na kompozycje, w których występują? Przynosili swoje pomysły na te utwory, czy po prostu wchodzili do studia i dostawali od ciebie konkretne instrukcje?
- Nasze podejście jest takie, że chcemy, by goście mieli wpływ na to, w czym biorą udział, ale chcemy także pokazać im nasze podejście do tej muzyki. Najpierw powstaje wersja instrumentalna, w której staramy się pokazać ludziom, jak to wszystko będzie wyglądało. Ale nie są to gotowe produkty, bo gdy pojawia się wokalista, chcemy z nim współpracować, a czasem dokonujemy nawet jakichś zmian już po tym, jak skończy on swoją pracę. Weźmy na przykład utwór z Jamiem Cullumem. Słychać jego wpływ na ten numer, ale całość brzmi zupełnie inaczej niż jego solowa twórczość. To dla nas bardzo istotne. Chcemy, by ktoś taki jak Jamie Cullum odcisnął swoje piętno na kompozycji, żeby pokazał swoje emocje, ale też żeby rozumiał, dokąd my chcemy zmierzać z danym utworem. Można powiedzieć, że spotykamy się gdzieś pośrodku drogi.
- Czyli kompromis?
- Tak. Czasami odbywa się to w taki sposób, że np. Jamie Cullum coś nam wysyłał, my mówiliśmy mu, że to czy tamto nam się podoba, ale coś innego chcielibyśmy zmienić, więc wysyłał nam kolejne pomysły. To bardzo interesujący proces, choć najważniejsze jest oczywiście ostateczne spotkanie się w studiu nagraniowym i wspólne nagrywanie.
- Czyli nagrywaliście razem czy jednak w niektórych przypadkach goście pracowali indywidualnie?
- Jakieś 20 czy 30 procent utworów było nagrywanych zdalnie, bo nie było szans, żeby ściągnąć tych gości do nas. Tak było na przykład z Edwardem Vanzetem, który jest z Australii. Mamy też osobę z RPA, której też nie bylibyśmy w stanie ściągnąć do naszego studia. Ale jeśli tylko było to fizycznie możliwe, staraliśmy się sprowadzać naszych gości do nas, więc większość utworów powstała u nas. Niestety Jamie Cullum nie mógł do nas zajrzeć, więc nagrywał gdzieś w pokoju hotelowym [śmiech]. To taka ciekawostka.
- Jak porównałbyś muzykę z The Pool do poprzednich płyt? Co się zmieniło?
- Na samym początku, jeszcze przed nagraniem pierwszej płyty, byliśmy pod dużym wpływem brzmień latin jazz czy house. Robiliśmy dużo remiksów, nagrywaliśmy numery bez wokali. Już pierwsza płyta przyniosła spore zmiany, bo tam pojawiło się wiele wpływów z muzyki R&B i hip hopu. Zainteresowałem się hip hopem jeszcze w latach 90., więc te wpływy były obecne w naszej muzyce od samego początku, ale na In Between stały się wyraźniejsze. Na kolejnej płycie, Of All The Things, skupiliśmy się bardziej na warstwie kompozytorskiej i aranżacyjnej. Korzystaliśmy z żywych instrumentów, zmienił się też format utworów. Nie robiliśmy już długich, ośmiominutowych kompozycji, a raczej bardziej piosenkowe rzeczy. Na nowym krążku staraliśmy się łączyć te dwa podejścia. Jest tu ponownie sporo wpływów muzyki elektronicznej, korzystamy z samplingu, ale też dużą wagę przywiązujemy do komponowania. Nie zależy nam na zwykłych utworach pop. Kompozycje muszą zawierać coś specjalnego, co nas wyróżnia. Być może usłyszysz na tym wydawnictwie, że nie chcemy zwyczajnych aranży – dużo eksperymentujemy na tym polu.
- Moim zdaniem Rain Makes The River to utwór wręcz trip-hopowy.
- Trip-hop zawsze był jednym z elementów brzmienia Jazzanovy. W naszych remiksach często posiłkujemy się sprawdzonymi już przez nas wcześniej patentami. Ta współpraca to dla nas nowość, bo to wokalistka folkowa ze Szkocji. Nie mieliśmy nigdy okazji pracować z kimś z tego muzycznego świata, więc to dla nas świeże doświadczenie. Nie myślimy o etykietkach. Jeśli coś brzmi jak trip-hop, to w porządku. Dla mnie to po prostu Jazzanova.
- Jasne. Wróćmy do tematu koncertów. Czego możemy się spodziewać?
- Koncertujemy od dziesięciu lat, byliśmy wielokrotnie w Warszawie czy w ogóle w Polsce, graliśmy w klubie Basen, ale także na festiwalu Jazz nad Odrą. Nasze wcześniejsze koncerty miały bardzo funkowy, żywy charakter. Teraz zawierają znacznie więcej elektroniki. Mamy na scenie dwóch wokalistów, nie tylko Paula Randolpha, bo także nasz gitarzysta David Lemaitre śpiewa w paru numerach. Zatem mamy szersze pole działania. Ale zamierzamy także grać trochę starszych kompozycji, które będą wymieszane z materiałem z nowej płyty.
Jazzanova wystąpi 15 września w warszawskiej Progresji (fot. Paul Gärtner)
- Gracie w Warszawie 15 września, ale widzę, że kolejny występ macie zaplanowany dopiero trzy dni później. Zamierzacie zostać w Warszawie trochę dłużej?
- Byłoby świetnie, ale obawiam się, że będziemy musieli wracać do Berlina, bo każdy dzień wypożyczenia autokaru to dla nas dodatkowy koszt. Wracamy następnego dnia rano. Będziemy mieli dwa dni przerwy i potem ruszamy na kolejny koncert. Mamy w zespole także rodziców, więc chcemy móc spędzać czas z naszymi rodzinami, kiedy wypada akurat przerwa między kolejnymi występami. Ale miałem już okazję spędzić trochę czasu w Warszawie i chętnie wróciłbym na nieco dłużej, choćby po to, żeby zajrzeć do sklepów płytowych. Zawsze tak robię. Niestety tym razem nie będzie to możliwe.
- Zawsze jesteś mile widziany w Warszawie.
- I zawsze bardzo dobrze się tam czuję.
- Ostatnie pytanie. Co powiesz o berlińskiej scenie muzycznej? Jak zmieniła się w ostatnich latach?
- Gdy zaczynaliśmy, Berlin nie był raczej miastem nastawionym na muzykę soul czy jazz, choć oczywiście istniały też takie kluby. Jednak w większości z nich na początku lat 90. dominowały techno i house. Było też sporo rocka, punka, indie i muzyki elektronicznej. Teraz jest więcej muzyki niszowej. Przyjeżdżasz na weekend i możesz trafić w klubach na każdy rodzaj muzyki. Możesz zajrzeć na imprezę w klimatach funkowych, bawić się przy techno, house czy rave. Zjeżdżają tu ważni przedstawiciele wszystkich scen muzycznych, często zamieszkują tu na stałe. To niezwykle ekscytujące. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Zawsze jest okazja z kimś pogadać, a nawet coś razem nagrać. Gdy tylko chcemy z kimś współpracować, sprawdzamy, kiedy będzie grał w Berlinie. Wtedy sprowadzenie takiego muzyka do naszego studia jest niezwykle łatwym zadaniem. To na pewno zupełnie inna sytuacja niż ponad 20 lat temu, gdy zaczynaliśmy. Z pewnością miasto jest obecnie gęściej zaludnione muzykami.
- A czy będzie okazja widzieć cię na żywo jako DJ-a z jednym z twoich projektów pobocznych?
- Raczej nie. Teraz będę zajęty koncertami z Jazzanova, ale inni DJ-e z naszej grupy będą się pojawiać także w Berlinie ze swoimi setami DJ-skimi, więc zawsze jest szansa ich zobaczyć.
Rozmawiał Kamil Wróblewski
Tłumaczenie: Jakub "Bizon" Michalski
Wypowiedzi Stefana Leiseringa przeczytał Bartosz Dąbrowski
Gra na basie, gitarach elektrycznej i elektroakustycznej, klawiszach, ukulele, shakerach i kalimbie. Jest samoukiem. Zuzanna Kłosińska, publiczności znana jako Suzia , twierdzi, ze wystarczy mieć trochę samozaparcia. Swoje umiejętności szlifowała m.in. w Oure Højskole w Danii. Ma za sobą wiele koncertów, zarówno przed szeroką publicznością jak i w kameralnych miejscach. Jest muzykiem sesyjnym. Od ponad roku gra w zespole Kasi Lins . Suzia jest laureatką 45. edycji Festiwalu FAMA, rok temu otrzymała nagrodę im. Małgosi Zwierzchowskiej na przeglądzie piosenki YAPA. W tym roku można było ją usłyszeć i zobaczyć m.in. na Enea Spring Festival.
Zuzanna "Suzia" Kłosińska (fot. Kamil Wróblewski)
Jest niezwykle twórcza. Na jej kanale na YouTube jest kilkadziesiąt piosenek. Nagranych domowym sposobem na wakacjach, na łące, na balkonie czy po prostu w domu. - Piosenki są formą autoterapii, bo nie tylko słowa, ale też emocje, które idą razem z dźwiękiem, które towarzyszą temu śpiewaniu, oczyszczają aurę dobrego samopoczucia - mówi Suzia. Pisze codziennie. Twierdzi, że obecnie ma gotowych około 80 piosenek.
W marcu 2018 roku Suzia ruszyła z internetową zbiórką pieniędzy na wydanie debiutanckiej EPki. Akcja okazała się sukcesem, bo już po pięciu dniach udało się zebrać 100 procent planowanej kwoty. Finalnie osiągnięto ponad 250% celu! Dwa miesiące później ukazała się debiutancka płyta pt. "Nie dzieje się nic" ( posłuchaj ).
Okładka płyty "Nie dzieje się nic"
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Suzią! Dłuższa wersja tylko w archiwum Radia TOK FM!
Gra na basie, gitarach elektrycznej i elektroakustycznej, klawiszach, ukulele, shakerach i kalimbie. Jest samoukiem. Zuzanna Kłosińska, publiczności znana jako Suzia, twierdzi, ze wystarczy mieć trochę samozaparcia. Swoje umiejętności szlifowała m.in. w Oure Højskole w Danii. Ma za sobą wiele koncertów, zarówno przed szeroką publicznością jak i w kameralnych miejscach. Jest muzykiem sesyjnym. Od ponad roku gra w zespole Kasi Lins. Suzia jest laureatką 45. edycji Festiwalu FAMA, rok temu otrzymała nagrodę im. Małgosi Zwierzchowskiej na przeglądzie piosenki YAPA. W tym roku można było ją usłyszeć i zobaczyć m.in. na Enea Spring Festival.
Zuzanna "Suzia" Kłosińska (fot. Kamil Wróblewski)
Jest niezwykle twórcza. Na jej kanale na YouTube jest kilkadziesiąt piosenek. Nagranych domowym sposobem na wakacjach, na łące, na balkonie czy po prostu w domu. - Piosenki są formą autoterapii, bo nie tylko słowa, ale też emocje, które idą razem z dźwiękiem, które towarzyszą temu śpiewaniu, oczyszczają aurę dobrego samopoczucia - mówi Suzia. Pisze codziennie. Twierdzi, że obecnie ma gotowych około 80 piosenek.
W marcu 2018 roku Suzia ruszyła z internetową zbiórką pieniędzy na wydanie debiutanckiej EPki. Akcja okazała się sukcesem, bo już po pięciu dniach udało się zebrać 100 procent planowanej kwoty. Finalnie osiągnięto ponad 250% celu! Dwa miesiące później ukazała się debiutancka płyta pt. "Nie dzieje się nic" (posłuchaj).
Okładka płyty "Nie dzieje się nic"
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Suzią! Dłuższa wersja tylko w archiwum Radia TOK FM!
Cieszanów Rock Festiwal już po raz dziewiąty! O atrakcjach najnowszej edycji, wykonawcach, różnorodności muzycznej (m.in. mieszance punk rocka i celtic folku) opowiada Artur Tylmanowski, dyrektor artystyczny festiwalu i PR manager.
Cieszanów Rock Festiwal już po raz dziewiąty! O atrakcjach najnowszej edycji, wykonawcach, różnorodności muzycznej (m.in. mieszance punk rocka i celtic folku) opowiada Artur Tylmanowski, dyrektor artystyczny festiwalu i PR manager.
- To jest absolutnie praca zespołowa i grupa ludzi, którzy tak naprawdę oddają życie temu przedsięwzięciu jakim jest Alter Art i festiwale - mówi w audycji "Między Słowami" Mikołaj Ziółkowski. - To nie jest praca, że się wchodzi, wychodzi i do widzenia. To jest praca, w którą trzeba głęboko wejść. To pasja, pewne oddanie. To są osoby, które pracują ze mną każdego dnia, ale także osoby, które współpracują od 20 lat. One budują wielki projekt. Zawsze to powtarzam post factum, bo realnie rzecz biorąc, patrząc na wszystkie zmienne ekonomiczne, Open'er nie powinien istnieć w Polsce. Nasze ceny biletów dalej wynoszą 60 procent bliźniaczych największych festiwali w Europie. Ceny produktów typu piwo są trzy razy mniejsze co powoduje, że nasz budżet i możliwości teoretycznie są mniejsze, a de facto program i to co się dzieje na terenie, bo koszty są takie same, jest bardzo porównywalny.
Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Artu (fot. Filip Blank / Alter Art)
Festiwal od kuchni
Z iloma ciężarówkami przyjedzie do Gdyni ekipa Bruno Marsa? Ile prądu zużywa się podczas Open'era? Jak wiele osób zaangażowanych jest w pracę nad festiwalem? Jakie wydarzenia losowe komplikują logistykę wydarzenia? Jak pracuje się z agentami największych gwiazd?
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Mikołajem Ziółkowskim, szefem Alter Artu, organizującego m.in. Open'er Festival, Orange Warsaw Festiwal i Kraków Live Festival.
Tylko w internecie dłuższy zapis rozmowy!
- To jest absolutnie praca zespołowa i grupa ludzi, którzy tak naprawdę oddają życie temu przedsięwzięciu jakim jest Alter Art i festiwale - mówi w audycji "Między Słowami" Mikołaj Ziółkowski. - To nie jest praca, że się wchodzi, wychodzi i do widzenia. To jest praca, w którą trzeba głęboko wejść. To pasja, pewne oddanie. To są osoby, które pracują ze mną każdego dnia, ale także osoby, które współpracują od 20 lat. One budują wielki projekt. Zawsze to powtarzam post factum, bo realnie rzecz biorąc, patrząc na wszystkie zmienne ekonomiczne, Open'er nie powinien istnieć w Polsce. Nasze ceny biletów dalej wynoszą 60 procent bliźniaczych największych festiwali w Europie. Ceny produktów typu piwo są trzy razy mniejsze co powoduje, że nasz budżet i możliwości teoretycznie są mniejsze, a de facto program i to co się dzieje na terenie, bo koszty są takie same, jest bardzo porównywalny.
Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Artu (fot. Filip Blank / Alter Art)
Festiwal od kuchni
Z iloma ciężarówkami przyjedzie do Gdyni ekipa Bruno Marsa? Ile prądu zużywa się podczas Open'era? Jak wiele osób zaangażowanych jest w pracę nad festiwalem? Jakie wydarzenia losowe komplikują logistykę wydarzenia? Jak pracuje się z agentami największych gwiazd?
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Mikołajem Ziółkowskim, szefem Alter Artu, organizującego m.in. Open'er Festival, Orange Warsaw Festiwal i Kraków Live Festival.
Tylko w internecie dłuższy zapis rozmowy!
- Z miłością jest trochę tak jak ze słuchaniem muzyki na kasecie magnetofonowej - mówi Leski w Radiu TOK FM. - Musisz poczekać, przełożyć ją na drugą stronę. Tak trochę postrzegam miłość. Tę pełną, szeroką. Coś co trzeba obejrzeć z perspektywy czasu i poczekać, zobaczyć ją w różnych kolorach. Wtedy można ocenić czy mówimy o miłości czy nie.
Nowy album Leskiego, "Miłość. Strona B", był głównym tematem rozmowy Kamila Wróblewskiego w audycji "Między Słowami". Ukazał się 8 czerwca 2018 roku.
Leski (fot. materiały promocyjne Warner Music Poland)
Moim wentylem bezpieczeństwa jest poszukiwanie
To co w muzyce najbardziej mnie interesuje to odkrywanie, eksperymentowanie. Odcinanie kuponów i powtarzalność nie jest tym co przyciągnęło mnie do muzyki, w związku z czym nie planowałem powtarzać ".splotu", bo już zarejestrowałem te rzeczy w takim a nie innym kształcie. Już na etapie miksów ".splotu" wiedziałem, że chciałbym trochę inaczej zaprezentować drugi album. Głównie chodziło o to żeby pojawiło się więcej elektrycznych gitar i sięgnąć po elektronikę. Wyszło to dość naturalnie. Kompozycje poszły w inną stronę. Tekstowo myślę, że też jest ciut inaczej. Istotny był wybór producenta. Dość długo szukałem producenta, z którym złapiemy wspólną falę i z którym będę mógł wdrożyć te nowe koncepcje.
Kreatywne generowanie dźwięku
Nie ukrywam, że bardzo mocno inspirowałem się Radiohead. "A Moon Shaped Pool" to moja ukochana płyta, gdzie nagle z dźwięków wyrasta jakiś falset, za chwilę zamienia się jakieś niskie brzmienia. Nie wiadomo czy to są klucze, czy to jest głos, w ogóle co to jest. W związku z tym zainspirowany tego typu rzeczami siedziałem i testowałem różne rozwiązania.
Okładka płyty "Miłość. Strona B" (wyd. Warner Music Poland)
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Leskim!
- Z miłością jest trochę tak jak ze słuchaniem muzyki na kasecie magnetofonowej - mówi Leski w Radiu TOK FM. - Musisz poczekać, przełożyć ją na drugą stronę. Tak trochę postrzegam miłość. Tę pełną, szeroką. Coś co trzeba obejrzeć z perspektywy czasu i poczekać, zobaczyć ją w różnych kolorach. Wtedy można ocenić czy mówimy o miłości czy nie.
Nowy album Leskiego, "Miłość. Strona B", był głównym tematem rozmowy Kamila Wróblewskiego w audycji "Między Słowami". Ukazał się 8 czerwca 2018 roku.
Leski (fot. materiały promocyjne Warner Music Poland)
Moim wentylem bezpieczeństwa jest poszukiwanie
To co w muzyce najbardziej mnie interesuje to odkrywanie, eksperymentowanie. Odcinanie kuponów i powtarzalność nie jest tym co przyciągnęło mnie do muzyki, w związku z czym nie planowałem powtarzać ".splotu", bo już zarejestrowałem te rzeczy w takim a nie innym kształcie. Już na etapie miksów ".splotu" wiedziałem, że chciałbym trochę inaczej zaprezentować drugi album. Głównie chodziło o to żeby pojawiło się więcej elektrycznych gitar i sięgnąć po elektronikę. Wyszło to dość naturalnie. Kompozycje poszły w inną stronę. Tekstowo myślę, że też jest ciut inaczej. Istotny był wybór producenta. Dość długo szukałem producenta, z którym złapiemy wspólną falę i z którym będę mógł wdrożyć te nowe koncepcje.
Kreatywne generowanie dźwięku
Nie ukrywam, że bardzo mocno inspirowałem się Radiohead. "A Moon Shaped Pool" to moja ukochana płyta, gdzie nagle z dźwięków wyrasta jakiś falset, za chwilę zamienia się jakieś niskie brzmienia. Nie wiadomo czy to są klucze, czy to jest głos, w ogóle co to jest. W związku z tym zainspirowany tego typu rzeczami siedziałem i testowałem różne rozwiązania.
Okładka płyty "Miłość. Strona B" (wyd. Warner Music Poland)
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Leskim!
To już druga wizyta Miuosha w programie "Między Słowami". Za pierwszym razem, w marcu 2017 roku, opowiadał o jego najnowszej studyjnej płycie "POP.". Album został doceniony przez krytyków i świetnie przyjęty przez publiczność. Od tego czasu Miuosh mnóstwo koncertował. W różnych konfiguracjach, w różnych wersjach, z różnymi gośćmi. Wiosną, latem, jesienią i zimą. Mówi, że album cały czas żyje i generuje świetne wydarzenia muzyczne, ściąga masę ludzi. W międzyczasie były gościnne występy na koncertach innych wykonawców, m.in. T.Love, HEY czy Darii Zawiałow. Został również zaproszony do skomponowania muzyki ilustracyjnej do spektaklu wystawianego w Teatrze Śląskim. I najważniejsze wydarzenie: został ojcem.
Ojcostwo: najbardziej uzależniająca rzecz, z jaką miałem do czynienia
Miuosh: Masz motor napędowy, masz zdolność załamywania czasoprzestrzeni, bo z godziny wolnego możesz tak na dobrą sprawę wygenerować cztery godziny czasu pracy i to wszystko upchnąć. Nagle okazuje się, że lewą ręką również dobrze pracujesz na laptopie gdy na prawej usypia dziecko. Mam szczęście, bo jest bezproblemowe. Po tygodniu zaczęła spać całe noce, płacze strasznie rzadko, uśmiecha się do wszystkich. Była ze mną już w NOSPRze, w teatrze na próbach, jest ze mną tutaj. Jak mam wyjechać do Warszawy, to nie zostawiam rodziny. Biorę ją całą ze sobą. Nie uciekam od dziecka. Mam problem z tym żeby wyjeżdżać na noc poza dom. Źle mi z tym, że jadę. (...) Chociaż uwielbiam mój zespół, mamy świetne relacje i zawsze dobrze się bawimy, potrafimy siedzieć do rana, gadać głupoty i pić piwko, to mam problem żeby z nim wyjechać na dłużej niż cztery godziny, bo zaczynam tęsknić. Tak ogromnie okropnie.
Miuosh / Smolik / NOSPR
Okazją do ponownego spotkania w Radiu TOK FM było wydanie płyty z zapisem koncertu w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Tym razem Miuosh, poza muzykami NOSPR, zaprosił do współpracy Andrzeja Smolika. Gościnnie na scenie zaśpiewali Piotr Rogucki, Katarzyna Nosowska, Natalia Grosiak, Katarzyna Kurzawska i Kev Fox.
Miuosh i Andrzej Smolik (fot. Mateusz Czech)
Miuosh: Trwało to rok. Od pomysłu do wykonania. Zgłosiłem się do NOSPRu. Jesteśmy w stałym kontakcie, i z ludźmi z stamtąd, i z muzykami, którzy grają ze mną też w projektach akustycznych. Łatwo się tam odezwać i powiedzieć "mam pomysł, chciałbym przyjść go wam przedstawić, spotkać się na kawie".
Kamil Wróblewski: Tak łatwo się to załatwia?
Miuosh: Wiem, niektórzy ze swoimi projektami odbijają się parę lat. Jestem tam traktowany trochę na zasadzie gościa, który raz już się sprawdził, nie przyniósł hańby. Wtedy wzięto mnie dlatego, że jestem z tego samego podwórka. Moja muzyka formą pewnie była ludziom w NOSPRze obca, ale całe szczęście jedna z dyrektor, w momencie kiedy dostała propozycję żeby Miuosh wystąpił z Jimkiem, ona nie wiedziała kim ja jestem. Napomknęła o tym przy swoim synu. Powiedział "jak ktoś to on". I tak to się zaczęło. A teraz ci ludzie darzą mnie zaufaniem. Ja ich uwielbiam. To są wspaniałe postaci. Joanna Wnuk-Nazarowa to jest dla mnie posąg. Alina Kantorska-Biegun emanuje serdecznością i ciepłem. Cała ekipa, co wszyscy ludzie, którzy nam pomagają przy koncertach, są świetni, profesjonalni, spokojni, chłodni. Potrafią wszystko. Trzeba tylko dobrze się złapać, potem to już samo idzie.
Okładka płyty Miuosh / Smolik / NOSPR. Projekt okładki: Grzegorz Piwnicki. Zdjęcie: Mateusz Czech dla Forin Studio
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Miuoshem. To pełny zapis ponad godzinnej rozmowy, który jest dostępny tylko w archiwum Radia TOK FM.
To już druga wizyta Miuosha w programie "Między Słowami". Za pierwszym razem, w marcu 2017 roku, opowiadał o jego najnowszej studyjnej płycie "POP.". Album został doceniony przez krytyków i świetnie przyjęty przez publiczność. Od tego czasu Miuosh mnóstwo koncertował. W różnych konfiguracjach, w różnych wersjach, z różnymi gośćmi. Wiosną, latem, jesienią i zimą. Mówi, że album cały czas żyje i generuje świetne wydarzenia muzyczne, ściąga masę ludzi. W międzyczasie były gościnne występy na koncertach innych wykonawców, m.in. T.Love, HEY czy Darii Zawiałow. Został również zaproszony do skomponowania muzyki ilustracyjnej do spektaklu wystawianego w Teatrze Śląskim. I najważniejsze wydarzenie: został ojcem.
Ojcostwo: najbardziej uzależniająca rzecz, z jaką miałem do czynienia
Miuosh: Masz motor napędowy, masz zdolność załamywania czasoprzestrzeni, bo z godziny wolnego możesz tak na dobrą sprawę wygenerować cztery godziny czasu pracy i to wszystko upchnąć. Nagle okazuje się, że lewą ręką również dobrze pracujesz na laptopie gdy na prawej usypia dziecko. Mam szczęście, bo jest bezproblemowe. Po tygodniu zaczęła spać całe noce, płacze strasznie rzadko, uśmiecha się do wszystkich. Była ze mną już w NOSPRze, w teatrze na próbach, jest ze mną tutaj. Jak mam wyjechać do Warszawy, to nie zostawiam rodziny. Biorę ją całą ze sobą. Nie uciekam od dziecka. Mam problem z tym żeby wyjeżdżać na noc poza dom. Źle mi z tym, że jadę. (...) Chociaż uwielbiam mój zespół, mamy świetne relacje i zawsze dobrze się bawimy, potrafimy siedzieć do rana, gadać głupoty i pić piwko, to mam problem żeby z nim wyjechać na dłużej niż cztery godziny, bo zaczynam tęsknić. Tak ogromnie okropnie.
Miuosh / Smolik / NOSPR
Okazją do ponownego spotkania w Radiu TOK FM było wydanie płyty z zapisem koncertu w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Tym razem Miuosh, poza muzykami NOSPR, zaprosił do współpracy Andrzeja Smolika. Gościnnie na scenie zaśpiewali Piotr Rogucki, Katarzyna Nosowska, Natalia Grosiak, Katarzyna Kurzawska i Kev Fox.
Miuosh i Andrzej Smolik (fot. Mateusz Czech)
Miuosh: Trwało to rok. Od pomysłu do wykonania. Zgłosiłem się do NOSPRu. Jesteśmy w stałym kontakcie, i z ludźmi z stamtąd, i z muzykami, którzy grają ze mną też w projektach akustycznych. Łatwo się tam odezwać i powiedzieć "mam pomysł, chciałbym przyjść go wam przedstawić, spotkać się na kawie".
Kamil Wróblewski: Tak łatwo się to załatwia?
Miuosh: Wiem, niektórzy ze swoimi projektami odbijają się parę lat. Jestem tam traktowany trochę na zasadzie gościa, który raz już się sprawdził, nie przyniósł hańby. Wtedy wzięto mnie dlatego, że jestem z tego samego podwórka. Moja muzyka formą pewnie była ludziom w NOSPRze obca, ale całe szczęście jedna z dyrektor, w momencie kiedy dostała propozycję żeby Miuosh wystąpił z Jimkiem, ona nie wiedziała kim ja jestem. Napomknęła o tym przy swoim synu. Powiedział "jak ktoś to on". I tak to się zaczęło. A teraz ci ludzie darzą mnie zaufaniem. Ja ich uwielbiam. To są wspaniałe postaci. Joanna Wnuk-Nazarowa to jest dla mnie posąg. Alina Kantorska-Biegun emanuje serdecznością i ciepłem. Cała ekipa, co wszyscy ludzie, którzy nam pomagają przy koncertach, są świetni, profesjonalni, spokojni, chłodni. Potrafią wszystko. Trzeba tylko dobrze się złapać, potem to już samo idzie.
Okładka płyty Miuosh / Smolik / NOSPR. Projekt okładki: Grzegorz Piwnicki. Zdjęcie: Mateusz Czech dla Forin Studio
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Miuoshem. To pełny zapis ponad godzinnej rozmowy, który jest dostępny tylko w archiwum Radia TOK FM.
Ta płyta powstawała 3 lata. Pierwszy zwiastun, singiel "Got Me Started", ukazał się w 2015 roku. Misia Furtak zdradza w programie "Między Słowami", że już wtedy album "Off The Grid" był prawie gotowy. - Nie chcieliśmy od razu wydawać płyty, bo prostu nie było to skończone. Na tyle zawiśliśmy nad tym materiałem, że postanowiliśmy dać mu trochę czasu - mówi. Do nagranych utworów dodawano nowe warstwy w postaci żywych instrumentów. To też zmieniło patrzenie na materiał. Kompozycje ewoluowały i niektóre z nich finalnie zyskały zupełnie inny kształt (np. "Causes").
Okładka płyty FFRANCIS "Off The Grid" (wyd. U Know Me Records)
Sam materiał powstawał w wielu miejscach. - Umawialiśmy się na sesje. Sprawdzaliśmy przede wszystkim gdzie możemy to zrobić. W przeważającej mierze to nie była praca w studiu - mówi Misia. Lokalizacji było bardzo dużo. Dominowały prywatne mieszkania, choć np. organy do "Zazdrości" nagrane zostały w Reykjaviku.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Misią Furtak!
Autorką wykorzystanego zdjęcia Misi Furtak jest Katarzyna Kowalczyk z zespołu Coals.
Ta płyta powstawała 3 lata. Pierwszy zwiastun, singiel "Got Me Started", ukazał się w 2015 roku. Misia Furtak zdradza w programie "Między Słowami", że już wtedy album "Off The Grid" był prawie gotowy. - Nie chcieliśmy od razu wydawać płyty, bo prostu nie było to skończone. Na tyle zawiśliśmy nad tym materiałem, że postanowiliśmy dać mu trochę czasu - mówi. Do nagranych utworów dodawano nowe warstwy w postaci żywych instrumentów. To też zmieniło patrzenie na materiał. Kompozycje ewoluowały i niektóre z nich finalnie zyskały zupełnie inny kształt (np. "Causes").
Okładka płyty FFRANCIS "Off The Grid" (wyd. U Know Me Records)
Sam materiał powstawał w wielu miejscach. - Umawialiśmy się na sesje. Sprawdzaliśmy przede wszystkim gdzie możemy to zrobić. W przeważającej mierze to nie była praca w studiu - mówi Misia. Lokalizacji było bardzo dużo. Dominowały prywatne mieszkania, choć np. organy do "Zazdrości" nagrane zostały w Reykjaviku.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Misią Furtak!
Autorką wykorzystanego zdjęcia Misi Furtak jest Katarzyna Kowalczyk z zespołu Coals.
- Dotarło do mnie, że chyba tego Jakubika jest za dużo, że ostatnio trochę wyskakuję filmowo z każdej lodówki i postanowiłem sobie zrobić małą przerwę. Może trzeba dać ludziom trochę odpocząć od mojej facjaty i zatęsknić. Poczułem też chyba coś w rodzaju małego zmęczenia materiałem, wypalenia, że ja też muszę trochę chyba zatęsknić do planu filmowego. Ten rok tylko i wyłącznie muzyczny. Wziąłem sobie wolne od filmu - mówi Arkadiusz Jakubik w audycji "Między Słowami".
Arkadiusz Jakubik (fot. Rafał Kudyba)
Aktor i muzyk odwiedził Radio TOK FM z okazji premiery jego pierwszego solowego albumu pt. "Szatan na Kabatach". Zaznacza, że nie jest to koniec Dr. Misio. Nowy materiał jest efektem kontynuacji współpracy z producentem krążka "Zmartwychwstaniemy". - Jestem farciarzem, który w odpowiedniej czasoprzestrzeni spotyka na swojej drodze odpowiednich ludzi. I w tym wypadku takim człowiekiem, będę to zawsze powtarzał, jest Kuba Galiński. Jest współkompozytorem wszystkich kawałków. Zagrał na tej płycie wszystkie partie instrumentów. Krótko mówiąc, to jest nasza wspólna płyta - zaznacza Jakubik.
- Internet stał się dla mnie niezbędnym narzędziem do pracy, do pozyskiwania sensownych informacji. Nadal jestem czytelnikiem prasy drukowanej. Kupuję kilka tygodników i codzienną "Gazetę Wyborczą", ale oczywiście mam problem z tym internetem podstawowy. Ten zalew debilizmu, internetowego chłamu, który atakuje nas z każdej strony i przeszkadza nam żeby znaleźć sensowne, wartościowe informacje, których szukamy. Irytuje mnie - mówi Jakubik. O tym właśnie jest pierwszy singiel promujący płytę "Dziś w internecie". Dla jasności, tytuł podcastu jest również nawiązaniem do tego utworu.
Okładka płyty (wyd. Universal Music Polska)
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Arkadiuszem Jakubikiem! Dłuższy, godzinny zapis wywiadu znajdą Państwo tylko w internetowym archiwum Radia TOK FM oraz aplikacji mobilnej .
- Dotarło do mnie, że chyba tego Jakubika jest za dużo, że ostatnio trochę wyskakuję filmowo z każdej lodówki i postanowiłem sobie zrobić małą przerwę. Może trzeba dać ludziom trochę odpocząć od mojej facjaty i zatęsknić. Poczułem też chyba coś w rodzaju małego zmęczenia materiałem, wypalenia, że ja też muszę trochę chyba zatęsknić do planu filmowego. Ten rok tylko i wyłącznie muzyczny. Wziąłem sobie wolne od filmu - mówi Arkadiusz Jakubik w audycji "Między Słowami".
Arkadiusz Jakubik (fot. Rafał Kudyba)
Aktor i muzyk odwiedził Radio TOK FM z okazji premiery jego pierwszego solowego albumu pt. "Szatan na Kabatach". Zaznacza, że nie jest to koniec Dr. Misio. Nowy materiał jest efektem kontynuacji współpracy z producentem krążka "Zmartwychwstaniemy". - Jestem farciarzem, który w odpowiedniej czasoprzestrzeni spotyka na swojej drodze odpowiednich ludzi. I w tym wypadku takim człowiekiem, będę to zawsze powtarzał, jest Kuba Galiński. Jest współkompozytorem wszystkich kawałków. Zagrał na tej płycie wszystkie partie instrumentów. Krótko mówiąc, to jest nasza wspólna płyta - zaznacza Jakubik.
- Internet stał się dla mnie niezbędnym narzędziem do pracy, do pozyskiwania sensownych informacji. Nadal jestem czytelnikiem prasy drukowanej. Kupuję kilka tygodników i codzienną "Gazetę Wyborczą", ale oczywiście mam problem z tym internetem podstawowy. Ten zalew debilizmu, internetowego chłamu, który atakuje nas z każdej strony i przeszkadza nam żeby znaleźć sensowne, wartościowe informacje, których szukamy. Irytuje mnie - mówi Jakubik. O tym właśnie jest pierwszy singiel promujący płytę "Dziś w internecie". Dla jasności, tytuł podcastu jest również nawiązaniem do tego utworu.
Okładka płyty (wyd. Universal Music Polska)
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Arkadiuszem Jakubikiem! Dłuższy, godzinny zapis wywiadu znajdą Państwo tylko w internetowym archiwum Radia TOK FM oraz aplikacji mobilnej.
Pokazujemy po 10 odcinków na stronie. Skocz do strony:
Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności,
której polityka cookies jest częścią. Kontynuując przeglądanie serwisu zgadzasz się z naszą
Polityką prywatności.