Autorska audycja poświęcona dobrej muzyce oraz jej twórcom i twórczyniom.
To program dla tych, którzy chcą odkrywać oryginalne brzmienia spoza tzw. "głównego nurtu", choć oczywiście nie stronimy od muzyki popularnej. Jeśli coś zasługuje na uwagę, z pewnością pojawi się w audycji "Między Słowami". Niekoniecznie liczy się wielka ilość odtworzeń czy dobra sprzedaż muzyki. My stawiamy przede wszystkim na jakość.
W ciągu ostatnich lat można było w programie usłyszeć różne gatunki. Był pop, hip-hop, ostry metal, blues, rock w wielu odmianach, punk, elektronika, trip-hop, world music, psychodela...
"Między Słowami" to również miejsce spotkań twórców i twórczyń kultury. Nasze studio regularnie odwiedzają osobistości polskiej sceny. Zawsze jest bardzo ciekawie.
Na antenie Radia TOK FM od 2012 roku. - Radio TOK FM]
"Like a Rolling Stone" w wykonaniu Julii Marcell początkowo był częścią kampanii społecznej realizowanej przez Europejską Stolicę Kultury Wrocław 2016, której misją było popularyzowanie czytelnictwa i wiedzy o literaturze. Dziś utwór, razem z teledyskiem, rusza w świat. Julia w swojej interpretacji postawiła na prostotę i minimalizm. - Na początku miałam zupełnie inną wersję - mówi Julia. Nie byłam w stanie tego zaśpiewać. Pod wzdlędem wokalnym był to nie mój utwór. Dylan ma styl śpiewania trochę jak gadania. Jako osoba śpiewająca w ogóle się w nim nie odnajduję. Po prostu nie potrafię tak "śpiewać-gadać". Wszystko co robiłam wokół, powiedzmy, bezpiecznych rozwiązań aranżacyjnych, kompletnie się nie udawało. W pewnym momencie usiadłam do klawisza i zagrałam to bardzo prosto. Pomyślałam wtedy sobie: OK, muszę to zaśpiewać "po mojemu". Później powstały pomysły na chóry, beat i całą tę elektronikę, która tam jest. Wtedy piosenka się otworzyła. W oryginale, w brzmieniu, jest niesamowicie naturalna, akustyczna. Ja ją przekręciłam na stronę elektroniczną.
Julia Marcell: Piosenka najbardziej znana jest z tego, że jest bardzo personalną przestrogą. Dylan ją wyśpiewuje. Twierdzi, że napisał ją w taki sposób, że po prostu wylał z siebie złość i żal do kogoś. Przez to ta przestroga i osobisty wymiar przerodziły się w wymiar uniwersalny. Miałam wrażenie, że Dylan śpiewa nie do kogoś konkretnego tylko do nas wszystkich: How does it feel to be without a home? Te wszystkie teksty o wyborze łatwego życia, blichtru, próżności i pozostaniu na dnie, w samotności, dzięki temu wyborowi ułożył się w absolutnie logiczną całość podsumowania naszej obecnej cywilizacji i tego jak ja widzę ją codziennie z gazet, internetu i telewizji.
Utwór "Like a rolling stone" wyprodukowali Julia Marcell, Thomas Fietz i Michael Haves.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Julią Marcell, w której dowiedzą się Państwo m.in. o życiu po "Proxy" i planach wydawniczych. Julia zdradza, że kolejna płyta jest na razie półce, ale w międzyczasie zajęła się filmem. Już wkrótce będzie można zobaczyć jej pierwszy krótki metraż pt. „Night Herald”.
"Like a Rolling Stone" w wykonaniu Julii Marcell początkowo był częścią kampanii społecznej realizowanej przez Europejską Stolicę Kultury Wrocław 2016, której misją było popularyzowanie czytelnictwa i wiedzy o literaturze. Dziś utwór, razem z teledyskiem, rusza w świat. Julia w swojej interpretacji postawiła na prostotę i minimalizm. - Na początku miałam zupełnie inną wersję - mówi Julia. Nie byłam w stanie tego zaśpiewać. Pod wzdlędem wokalnym był to nie mój utwór. Dylan ma styl śpiewania trochę jak gadania. Jako osoba śpiewająca w ogóle się w nim nie odnajduję. Po prostu nie potrafię tak "śpiewać-gadać". Wszystko co robiłam wokół, powiedzmy, bezpiecznych rozwiązań aranżacyjnych, kompletnie się nie udawało. W pewnym momencie usiadłam do klawisza i zagrałam to bardzo prosto. Pomyślałam wtedy sobie: OK, muszę to zaśpiewać "po mojemu". Później powstały pomysły na chóry, beat i całą tę elektronikę, która tam jest. Wtedy piosenka się otworzyła. W oryginale, w brzmieniu, jest niesamowicie naturalna, akustyczna. Ja ją przekręciłam na stronę elektroniczną.
Julia Marcell: Piosenka najbardziej znana jest z tego, że jest bardzo personalną przestrogą. Dylan ją wyśpiewuje. Twierdzi, że napisał ją w taki sposób, że po prostu wylał z siebie złość i żal do kogoś. Przez to ta przestroga i osobisty wymiar przerodziły się w wymiar uniwersalny. Miałam wrażenie, że Dylan śpiewa nie do kogoś konkretnego tylko do nas wszystkich: How does it feel to be without a home? Te wszystkie teksty o wyborze łatwego życia, blichtru, próżności i pozostaniu na dnie, w samotności, dzięki temu wyborowi ułożył się w absolutnie logiczną całość podsumowania naszej obecnej cywilizacji i tego jak ja widzę ją codziennie z gazet, internetu i telewizji.
Utwór "Like a rolling stone" wyprodukowali Julia Marcell, Thomas Fietz i Michael Haves.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Julią Marcell, w której dowiedzą się Państwo m.in. o życiu po "Proxy" i planach wydawniczych. Julia zdradza, że kolejna płyta jest na razie półce, ale w międzyczasie zajęła się filmem. Już wkrótce będzie można zobaczyć jej pierwszy krótki metraż pt. „Night Herald”.
(fot. Karolina Zajączkowska)
SONAR jest dość młodym zespołem na polskiej scenie muzycznej, bo powstał pod koniec 2016 roku. Jego twórcami są jednak doświadczeni muzycy. Łukasz Stachurko, główny kompozytor i producent, zasłynął już jako Sonar Soul oraz połowa duetu RYSY. Lena Osińska ma z kolei epizod w programie The Voice of Poland. Na instrumentach perkusyjnych gra Rafał Dutkiewicz, klawiszowych Artur Bogusławski. Debiutancki krążek "Pętle" prezentował głównie mieszankę trip-hopu, jazzu i chilloutu. Zmiany przyniosła nowa płyta "Torino", która trafiła na półki sklepowe 23 marca 2018 roku.
Okładka płyty "Torino" (autor: Zbiok Czajkowski, wyd. U Know Me Records)
Łukasz Stachurko: Ta płyta w większości powstała w Turynie. Byliśmy tam przez miesiąc. Nad płytą tyle się nie pracuje, jednak troszeczkę dłużej. I tak powstała wybitnie szybko, bo dokładnie rok minął od pierwszych szkiców i konceptów do finalnej, zmasterowanej wersji. Ten czas spędzony w Turynie dał nam chyba z 10 szkiców, które potem przerodziły się w pełnoprawne utwory więc wydaje nam się, że duch tego miasta został jednak tam zawarty.
Lena Osińska: Właściwie pojechaliśmy tam żeby odpocząć, zrelaksować się. Wzięliśmy i zapakowaliśmy studio do samochodu, ale naszym głównym celem były wakacje i wydaje mi się, że słychać też to ciepło w muzyce, bo rzeczywiście tworzyliśmy w takim momencie kiedy nie mieliśmy obowiązków, żadnej pracy oprócz tworzenia muzyki.
Pierwszym singlem promującym płytę "Torino", jest utwór "Odkrywam".
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Leną Osińską i Łukaszem Stachurko!
(fot. Karolina Zajączkowska)
SONAR jest dość młodym zespołem na polskiej scenie muzycznej, bo powstał pod koniec 2016 roku. Jego twórcami są jednak doświadczeni muzycy. Łukasz Stachurko, główny kompozytor i producent, zasłynął już jako Sonar Soul oraz połowa duetu RYSY. Lena Osińska ma z kolei epizod w programie The Voice of Poland. Na instrumentach perkusyjnych gra Rafał Dutkiewicz, klawiszowych Artur Bogusławski. Debiutancki krążek "Pętle" prezentował głównie mieszankę trip-hopu, jazzu i chilloutu. Zmiany przyniosła nowa płyta "Torino", która trafiła na półki sklepowe 23 marca 2018 roku.
Okładka płyty "Torino" (autor: Zbiok Czajkowski, wyd. U Know Me Records)
Łukasz Stachurko: Ta płyta w większości powstała w Turynie. Byliśmy tam przez miesiąc. Nad płytą tyle się nie pracuje, jednak troszeczkę dłużej. I tak powstała wybitnie szybko, bo dokładnie rok minął od pierwszych szkiców i konceptów do finalnej, zmasterowanej wersji. Ten czas spędzony w Turynie dał nam chyba z 10 szkiców, które potem przerodziły się w pełnoprawne utwory więc wydaje nam się, że duch tego miasta został jednak tam zawarty.
Lena Osińska: Właściwie pojechaliśmy tam żeby odpocząć, zrelaksować się. Wzięliśmy i zapakowaliśmy studio do samochodu, ale naszym głównym celem były wakacje i wydaje mi się, że słychać też to ciepło w muzyce, bo rzeczywiście tworzyliśmy w takim momencie kiedy nie mieliśmy obowiązków, żadnej pracy oprócz tworzenia muzyki.
Pierwszym singlem promującym płytę "Torino", jest utwór "Odkrywam".
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Leną Osińską i Łukaszem Stachurko!
Błażej Król (fot. Paweł Zanio)
- Do tej pory pracowałem. Przez ostatnie 10 lat byłem pracownikiem. Byłem sprzedawcą, doradcą. Muzyka była hobby, boją. Wyrównywała moje ciśnienie. Żeby palma nie strzeliła w żadną ze stron. Ani szarości, ani przejaskrawionych emocji. A teraz zdecydowałem się odejść z pracy i przez przynajmniej przez jakiś czas zająć się muzyką. Nie nastawiam się, że ma coś wyjść lub nie - mówi Błażej Król w audycji "Między Słowami". Jego decyzja zbiegła się z premierą jego najnowszego albumu "Przewijanie na podglądzie". Płyta trafiła na półki sklepowe 16 marca.
(okładka płyty, fot. materiały prasowe)
Całość wymyślił, napisał i skomponował Błażej. Materiał zmiksował Piotr Emade Waglewski. - Od kilku lat przekonuję się do pracy z drugą osobą. Od pierwszego UL/KR z Maurycym mieliśmy ten sam "lot" i starczaliśmy sobie. Później pojawili się muzycy sesyjni, ale cały czas lubiłem nad wszystkim trzymać rękę. Począwszy od kompozycji, przez oprawą graficzną, teledyski. W zasadzie od tego albumu otworzyłem się na innych ludzi - mówi Błażej.
Album promuje utwór "całą ciszę/ POKÓJ NOCNY".
Błażej Król (fot. Paweł Zanio)
- Do tej pory pracowałem. Przez ostatnie 10 lat byłem pracownikiem. Byłem sprzedawcą, doradcą. Muzyka była hobby, boją. Wyrównywała moje ciśnienie. Żeby palma nie strzeliła w żadną ze stron. Ani szarości, ani przejaskrawionych emocji. A teraz zdecydowałem się odejść z pracy i przez przynajmniej przez jakiś czas zająć się muzyką. Nie nastawiam się, że ma coś wyjść lub nie - mówi Błażej Król w audycji "Między Słowami". Jego decyzja zbiegła się z premierą jego najnowszego albumu "Przewijanie na podglądzie". Płyta trafiła na półki sklepowe 16 marca.
(okładka płyty, fot. materiały prasowe)
Całość wymyślił, napisał i skomponował Błażej. Materiał zmiksował Piotr Emade Waglewski. - Od kilku lat przekonuję się do pracy z drugą osobą. Od pierwszego UL/KR z Maurycym mieliśmy ten sam "lot" i starczaliśmy sobie. Później pojawili się muzycy sesyjni, ale cały czas lubiłem nad wszystkim trzymać rękę. Począwszy od kompozycji, przez oprawą graficzną, teledyski. W zasadzie od tego albumu otworzyłem się na innych ludzi - mówi Błażej.
Album promuje utwór "całą ciszę/ POKÓJ NOCNY".
(Karol Łakomiec, Kasia Lins i Kamil Wróblewski, fot. Anita Bartosik)
Taka płyta wychodzi w Polsce raz na kilka lat. Tak klimatyczna i pełna emocji, z dojrzałym, świetnie dopracowanym i spójnym brzmieniem (a powstawała 4 lata!). "Wiersz Ostatni" to polski debiut fonograficzny bardzo utalentowanej Kasi Lins . Jej pierwsza płyta "Take My Tears" została wydana w 2013 roku w Japonii, wielu krajach południowo-wschodniej Azji i Niemczech. Była bardziej jazzowa i bluesowa. Teraz Kasia, razem z Karolem Łakomcem i Michałem Lange, postawiła na mieszankę rocka, popu i trochę folku. Ale tej muzyki nie da sie zaszufladkować. Dla wielu jest filmowa.
Kasia i Karol odwiedzili Radio TOK FM. Opowiedzieli o najnowszej płycie i pracy nad teledyskami.
(okładka płyty, wyd. Universal)
Kamil Wróblewski: Otwieram książeczkę i na pierwszej stronie w podziękowaniach czytam: "Karol, dziękuję za absolutne poświęcenie dla płyty, którą razem od początku tworzymy, i w którą zawsze niezachwianie wierzyłeś. Gdyby nie Twoje wsparcie, nie wiem czy te piosenki kiedykolwiek ujrzałyby światło dzienne". Kiedy się poznaliście?
Kasia Lins: Karol jest filmowcem, autorem zdjęć. Poznaliśmy się kilka lat temu kiedy tworzył teledysk do płyty "Take My Tears", na planie teledysku do piosenki "Yesterday". Nasza muzyczna współpraca nie była nigdy planowana. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Karol ma coś współnego z muzycznym światem od tej mojej strony. Jak okazało się, że gra na gitarze, a ja zaczęłam pisać nowe piosenki, to jakoś tak te losy się potoczyły, że spróbowaliśmy pojdeść do tematu wspólnie.
Karol Łakomiec: Dla mnie to była śmieszna historia. Kasia jest po Akademii Muzycznej. Zaczęła pracować nad piosenkami z Michałem Lange, który też jest po Akademii. Ja kiedyś, w czasach liceum, grałem w różnych zespołach i myślałem, że zostanę gwiazdą rocka. Kiedy już poznałem Kasię i zaczęli pracować nad tymi numerami, była taka sytuacja, że szukali gitarzysty żeby dograć coś do dema. Nie chciałem się wyrywać, bo muzycy po akademii, ja dawno nie grałem. Zastanawiali się: "kurczę, nie ma w Warszawie kogoś kto by mógł teraz podjechać i zagrać?". Wciąż nie wiedziałem czy się zgłosić, ale w końcu spróbowałem i zaczęliśmy od tego czasu pracować we trójkę.
Kamil: Michał Lange, jeden z producentów płyty, z Marcinem Borsem.
Kasia: Michał od początku był producentem naszego demo. Od pierwszej piosenki pracowałam z nim nad kolejną płytą. Zresztą nasza wspólna kompozycja pojawiła się na pierwszej płycie. Wtedy po raz pierwszy miałam okazję z nim współpracować. Studiowaliśmy razem wokalistykę jazzową na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Michał jest też wokalistą i dlatego tak często udziela się na tej nowej płycie, o co go zawsze bardzo prosiłam i namawiałam, bo uwielbiam jego głos, barwę i muzykalność. Zagraliśmy też wspólnie piosenkę "Dzień". Michał był z nami od początku. Ja zawsze czuję, że to jest nasza wspólna płyta, naszego trio. Dopiero po kilku latach do tego projektu doszedł Marcin Bors, który pomógł nam to wszystko ogarnąć w całość i uspójnić nasze brzmienie, które wtedy było jeszcze "poszukujące". Poznaliśmy go właściwie w momencie kiedy to demo było gotowe w 90 procentach, tylko chcieliśmy to porządnie zrealizować, a że Marcin jest genialnym realizatorem, to bardzo cieszę się, że udało nam sie na niego trafić.
Skąd biorą się pomysły na teledyski?
Karol: Praca nad teledyskami przypominała mi trochę pracę utworami, które miały znaleźć się na płycie. To była bardziej nasza dwójkowa rozmowa, podrzucanie sobie pomysłów, co widzimy słuchając ten utwór. Wszystkie naturalnie wychodziły z nas przy okazji.
Kasia: Przede wszystkim lubimy wspólne filmy i to jest najważniejsze żeby tworzyć coś razem. Mamy bardzo podobny filmowy gust.
Karol: Przy każdym utworze było różnie. Przykładowo, pamiętam, że w "Save Me Boy" rozmawialiśmy o tym co by pasowało do tego utworu, ale przyszedł taki moment kiedy byliśmy na sztuce w Akademii Teatralnej. Zobaczyliśmy tę salę i po prostu tam było wszystko idealne tak jak chcieliśmy żeby wyglądała scenografia. Szukaliśmy takiej ściany, na której można coś wyświetlić i najlepiej żeby miała drzwi. Szukaliśmy takiej sali. Ja mówię: gdzie my coś takiego znajdziemy, jeszcze żebyśmy mogli tam wejść z ekipą. Idziemy na ten spektakl. I jest ta ściana, i są drzwi. Wszystko się zgadzało. To był ten moment kiedy już wiedziałem, że to się uda.
Kasia: I to jeszcze taka przestrzenna sala, na której możemy rzeczywiście wykonać ten cały choreograficzny zabieg.
Kamil: Bo to jest teledysk nakręcony z "master shota" czyli z jednego ujęcia.
Kasia: Jak ja to usłyszałam to nie mogłam sobie wyobrazić co było w głowie Karola, akurat jeśli chodzi o te wszystkie techniczne zabiegi. Dopiero na planie opowiedział mi jak mam wykonywać te wszystkie ruchy i którędy iść. To trzeba bardzo dokładnie zaplanować.
Kamil: Była tu jakaś doza improwizacji?
Kasia: Karol podał mi punkty, w których mam się znajdować w poszczególnych momentach piosenki. A to wszystko co tam robię to wiadomo, że musiałam popłynąć.
Karol: Kasia świetnie czuje ruchy i muzykę, co jest oczywiste. Ona tylko znając trasę i wiedząc co chcemy zrobić, bo razem o tym myśleliśmy, wykonała to doskonale. Pierwszy raz miałem taką sytuację, że robię teledysk i również w nim gram. To było dla mnie najtrudniejsze, bo najpierw wszystko musiałem ustawić. Światło, ruch kamery... Wszyscy byli przebrani i wtedy jeszcze było wszystko OK. I nagle przyszedł moment kiedy muszę się przebrać. Robiąc klip nie myśli się o tym jak się wygląda. Nagle okazuje się, że muszę przebrać się, ustawić. Zobaczyłem, że jestem po drugiej stronie kamery. To był moment, kiedy mnie prawie odcięło. Zacząłem się stresować. Robiąc ten teledysk, mimo że wiedziałem, że wszyscy wiedzą co mają robić, cały czas patrzyłem czy kamera idzie, czy dobrze zmienia się światło.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Kasią Lins i Karolem Łakomcem!
(Karol Łakomiec, Kasia Lins i Kamil Wróblewski, fot. Anita Bartosik)
Taka płyta wychodzi w Polsce raz na kilka lat. Tak klimatyczna i pełna emocji, z dojrzałym, świetnie dopracowanym i spójnym brzmieniem (a powstawała 4 lata!). "Wiersz Ostatni" to polski debiut fonograficzny bardzo utalentowanej Kasi Lins. Jej pierwsza płyta "Take My Tears" została wydana w 2013 roku w Japonii, wielu krajach południowo-wschodniej Azji i Niemczech. Była bardziej jazzowa i bluesowa. Teraz Kasia, razem z Karolem Łakomcem i Michałem Lange, postawiła na mieszankę rocka, popu i trochę folku. Ale tej muzyki nie da sie zaszufladkować. Dla wielu jest filmowa.
Kasia i Karol odwiedzili Radio TOK FM. Opowiedzieli o najnowszej płycie i pracy nad teledyskami.
(okładka płyty, wyd. Universal)
Kamil Wróblewski: Otwieram książeczkę i na pierwszej stronie w podziękowaniach czytam: "Karol, dziękuję za absolutne poświęcenie dla płyty, którą razem od początku tworzymy, i w którą zawsze niezachwianie wierzyłeś. Gdyby nie Twoje wsparcie, nie wiem czy te piosenki kiedykolwiek ujrzałyby światło dzienne". Kiedy się poznaliście?
Kasia Lins: Karol jest filmowcem, autorem zdjęć. Poznaliśmy się kilka lat temu kiedy tworzył teledysk do płyty "Take My Tears", na planie teledysku do piosenki "Yesterday". Nasza muzyczna współpraca nie była nigdy planowana. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Karol ma coś współnego z muzycznym światem od tej mojej strony. Jak okazało się, że gra na gitarze, a ja zaczęłam pisać nowe piosenki, to jakoś tak te losy się potoczyły, że spróbowaliśmy pojdeść do tematu wspólnie.
Karol Łakomiec: Dla mnie to była śmieszna historia. Kasia jest po Akademii Muzycznej. Zaczęła pracować nad piosenkami z Michałem Lange, który też jest po Akademii. Ja kiedyś, w czasach liceum, grałem w różnych zespołach i myślałem, że zostanę gwiazdą rocka. Kiedy już poznałem Kasię i zaczęli pracować nad tymi numerami, była taka sytuacja, że szukali gitarzysty żeby dograć coś do dema. Nie chciałem się wyrywać, bo muzycy po akademii, ja dawno nie grałem. Zastanawiali się: "kurczę, nie ma w Warszawie kogoś kto by mógł teraz podjechać i zagrać?". Wciąż nie wiedziałem czy się zgłosić, ale w końcu spróbowałem i zaczęliśmy od tego czasu pracować we trójkę.
Kamil: Michał Lange, jeden z producentów płyty, z Marcinem Borsem.
Kasia: Michał od początku był producentem naszego demo. Od pierwszej piosenki pracowałam z nim nad kolejną płytą. Zresztą nasza wspólna kompozycja pojawiła się na pierwszej płycie. Wtedy po raz pierwszy miałam okazję z nim współpracować. Studiowaliśmy razem wokalistykę jazzową na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Michał jest też wokalistą i dlatego tak często udziela się na tej nowej płycie, o co go zawsze bardzo prosiłam i namawiałam, bo uwielbiam jego głos, barwę i muzykalność. Zagraliśmy też wspólnie piosenkę "Dzień". Michał był z nami od początku. Ja zawsze czuję, że to jest nasza wspólna płyta, naszego trio. Dopiero po kilku latach do tego projektu doszedł Marcin Bors, który pomógł nam to wszystko ogarnąć w całość i uspójnić nasze brzmienie, które wtedy było jeszcze "poszukujące". Poznaliśmy go właściwie w momencie kiedy to demo było gotowe w 90 procentach, tylko chcieliśmy to porządnie zrealizować, a że Marcin jest genialnym realizatorem, to bardzo cieszę się, że udało nam sie na niego trafić.
Skąd biorą się pomysły na teledyski?
Karol: Praca nad teledyskami przypominała mi trochę pracę utworami, które miały znaleźć się na płycie. To była bardziej nasza dwójkowa rozmowa, podrzucanie sobie pomysłów, co widzimy słuchając ten utwór. Wszystkie naturalnie wychodziły z nas przy okazji.
Kasia: Przede wszystkim lubimy wspólne filmy i to jest najważniejsze żeby tworzyć coś razem. Mamy bardzo podobny filmowy gust.
Karol: Przy każdym utworze było różnie. Przykładowo, pamiętam, że w "Save Me Boy" rozmawialiśmy o tym co by pasowało do tego utworu, ale przyszedł taki moment kiedy byliśmy na sztuce w Akademii Teatralnej. Zobaczyliśmy tę salę i po prostu tam było wszystko idealne tak jak chcieliśmy żeby wyglądała scenografia. Szukaliśmy takiej ściany, na której można coś wyświetlić i najlepiej żeby miała drzwi. Szukaliśmy takiej sali. Ja mówię: gdzie my coś takiego znajdziemy, jeszcze żebyśmy mogli tam wejść z ekipą. Idziemy na ten spektakl. I jest ta ściana, i są drzwi. Wszystko się zgadzało. To był ten moment kiedy już wiedziałem, że to się uda.
Kasia: I to jeszcze taka przestrzenna sala, na której możemy rzeczywiście wykonać ten cały choreograficzny zabieg.
Kamil: Bo to jest teledysk nakręcony z "master shota" czyli z jednego ujęcia.
Kasia: Jak ja to usłyszałam to nie mogłam sobie wyobrazić co było w głowie Karola, akurat jeśli chodzi o te wszystkie techniczne zabiegi. Dopiero na planie opowiedział mi jak mam wykonywać te wszystkie ruchy i którędy iść. To trzeba bardzo dokładnie zaplanować.
Kamil: Była tu jakaś doza improwizacji?
Kasia: Karol podał mi punkty, w których mam się znajdować w poszczególnych momentach piosenki. A to wszystko co tam robię to wiadomo, że musiałam popłynąć.
Karol: Kasia świetnie czuje ruchy i muzykę, co jest oczywiste. Ona tylko znając trasę i wiedząc co chcemy zrobić, bo razem o tym myśleliśmy, wykonała to doskonale. Pierwszy raz miałem taką sytuację, że robię teledysk i również w nim gram. To było dla mnie najtrudniejsze, bo najpierw wszystko musiałem ustawić. Światło, ruch kamery... Wszyscy byli przebrani i wtedy jeszcze było wszystko OK. I nagle przyszedł moment kiedy muszę się przebrać. Robiąc klip nie myśli się o tym jak się wygląda. Nagle okazuje się, że muszę przebrać się, ustawić. Zobaczyłem, że jestem po drugiej stronie kamery. To był moment, kiedy mnie prawie odcięło. Zacząłem się stresować. Robiąc ten teledysk, mimo że wiedziałem, że wszyscy wiedzą co mają robić, cały czas patrzyłem czy kamera idzie, czy dobrze zmienia się światło.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Kasią Lins i Karolem Łakomcem!
Kamil Pivot (fot. Łukasz Bax Porębski)
Dlaczego "Tato Hemingway"?
Kamil Pivot : Kiedy rozmawiałem z Michałem Urbkiem - który wyprodukował wszystkie bity - o tym, że chciałbym nagrać płytę, która będzie trochę o tym co u mnie słychać, o dzieciach, o piłce nożnej i chciałbym w związku z tym jakieś bity, które by mi to tego pasowały, podsumował to jednym słowem "aha, taki Tato Hemingway". Myślę sobie "To jest to, idealnie, w punkt!". I tak zostało. Najpierw było to roboczym tytułem, ale przez dłuższy czas nie mogłem wpaść na nic fajniejszego i nawet Jacek Świąder w recenzji do Gazety Wyborczej napisał we wstępie, że jeżeli miałby ją jakoś zatytułować, to właśnie tak. Pomyślałem sobie, że "Tato Hemingway" idealnie oddaje to co jest na tej płycie.
O czym rapuje Kamil Pivot?
Kami Pivot: O tym, co u mnie słychać. Wywodzę się ze starej szkoły rapu i lubię kiedy teksty jakkolwiek pokrywają się z rzeczywistością. Ta płyta powstała też dlatego, bo przez pewien czas trochę pokłóciłem się z hip-hopem. Chciałem robić muzykę, którą gram u siebie w audycji czyli powiedzmy brytyjską muzykę basową. Tutaj pojawił się zgrzyt. Nie czułem, że będę autentyczny np. na grime'owych bitach, czyli takich ostrych. Żaden ze mnie grime'owiec. Nie śmigam nocami po ulicach. Ja nocami śpię albo usypiam dzieci. Głupio jest mi też zapraszać ludzi i mówić, że na moich koncertach jest szał w klubach czy cokolwiek innego, bo po pierwsze takich koncertów nie ma, a po drugie nie chodzę do klubów. Byłbym kompletnie nieautentyczny. Zaczęło się to od utworu "Mandarynki". To był pierwszy kawałek. Kiedy go wymyśliłem, wpadłem wtedy na to, że utwór o takiej tematyce nie będzie pasował do muzyki elektronicznej. Tu by się przydał klasyczny hip-hopowy bit.
Kamil Pivot: Nie lubię sytuacji, w których raperzy pouczają swoich słuchaczy. Nie lubię moralizatorskiego tonu i starałem się również tego uniknąć. Chciałem po prostu przedstawić swoje życie i przemyślenia, które mogły mi się wydać zabawne oraz przemyślenia, które inni rodzice mogliby też uznać jako "ich". Raczej w radosnym świetle, przez różowe okulary. Nie chciałem nawijać o tym, że powinno się mieć dzieci czy też jak to jest ciężko kiedy nie śpisz trzeci dzień z rzędu, bo dziecko gorączkuje. Każdy to zna, ale to nie byłoby fajne i nie pasowało do całości konceptu.
Okładka płyty "Tato Hemingway"
Album "Tato Hemingway" jest dostępny w serwisach streamingowych. Można go również ściągnąć za darmo ze strony kamilpivot.com . Z kolei każda sprzedana płyta CD finansuje jeden posiłek dla programu Pajacyk.
Kamil Pivot (fot. Łukasz Bax Porębski)
Dlaczego "Tato Hemingway"?Kamil Pivot: Kiedy rozmawiałem z Michałem Urbkiem - który wyprodukował wszystkie bity - o tym, że chciałbym nagrać płytę, która będzie trochę o tym co u mnie słychać, o dzieciach, o piłce nożnej i chciałbym w związku z tym jakieś bity, które by mi to tego pasowały, podsumował to jednym słowem "aha, taki Tato Hemingway". Myślę sobie "To jest to, idealnie, w punkt!". I tak zostało. Najpierw było to roboczym tytułem, ale przez dłuższy czas nie mogłem wpaść na nic fajniejszego i nawet Jacek Świąder w recenzji do Gazety Wyborczej napisał we wstępie, że jeżeli miałby ją jakoś zatytułować, to właśnie tak. Pomyślałem sobie, że "Tato Hemingway" idealnie oddaje to co jest na tej płycie.
O czym rapuje Kamil Pivot?
Kami Pivot: O tym, co u mnie słychać. Wywodzę się ze starej szkoły rapu i lubię kiedy teksty jakkolwiek pokrywają się z rzeczywistością. Ta płyta powstała też dlatego, bo przez pewien czas trochę pokłóciłem się z hip-hopem. Chciałem robić muzykę, którą gram u siebie w audycji czyli powiedzmy brytyjską muzykę basową. Tutaj pojawił się zgrzyt. Nie czułem, że będę autentyczny np. na grime'owych bitach, czyli takich ostrych. Żaden ze mnie grime'owiec. Nie śmigam nocami po ulicach. Ja nocami śpię albo usypiam dzieci. Głupio jest mi też zapraszać ludzi i mówić, że na moich koncertach jest szał w klubach czy cokolwiek innego, bo po pierwsze takich koncertów nie ma, a po drugie nie chodzę do klubów. Byłbym kompletnie nieautentyczny. Zaczęło się to od utworu "Mandarynki". To był pierwszy kawałek. Kiedy go wymyśliłem, wpadłem wtedy na to, że utwór o takiej tematyce nie będzie pasował do muzyki elektronicznej. Tu by się przydał klasyczny hip-hopowy bit.
Kamil Pivot: Nie lubię sytuacji, w których raperzy pouczają swoich słuchaczy. Nie lubię moralizatorskiego tonu i starałem się również tego uniknąć. Chciałem po prostu przedstawić swoje życie i przemyślenia, które mogły mi się wydać zabawne oraz przemyślenia, które inni rodzice mogliby też uznać jako "ich". Raczej w radosnym świetle, przez różowe okulary. Nie chciałem nawijać o tym, że powinno się mieć dzieci czy też jak to jest ciężko kiedy nie śpisz trzeci dzień z rzędu, bo dziecko gorączkuje. Każdy to zna, ale to nie byłoby fajne i nie pasowało do całości konceptu.
Okładka płyty "Tato Hemingway"
Album "Tato Hemingway" jest dostępny w serwisach streamingowych. Można go również ściągnąć za darmo ze strony kamilpivot.com. Z kolei każda sprzedana płyta CD finansuje jeden posiłek dla programu Pajacyk.
Tomasz Raczek (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)
Z okazji okrągłej, 90-tej rocznicy rozdania Oscarów, ukazała się składanka z wyjątkowymi utworami z wielkich filmów.
Na dwupłytowym wydaniu znalazły się słynne motywy z takich obrazów, jak „Ojciec Chrzestny”, „Czekolada”, „Titanic”, „Gladiator”, „Love Story”, „Poradnik pozytywnego myślenia”, „Tańczący z wilkami”, „Whiplash”, „Przeminęło z wiatrem”, „The Bodyguard”, „Wilk z Wallstreet”, „Zielona Mila”, „Dirty Dancing”, czy „Skrzypek na dachu”. Wśród kompozytorów nie zabrakło najwybitniejszych przedstawicieli gatunku, między innymi Hans Zimmer, John Williams, Danny Elfman, Harry Gregson- Williams, Nino Rota i Alexandre Desplat.
Polską muzykę, wielokrotnie docenioną za oceanem, reprezentują Wojciech Kilar- „Pianista” i Jan A.P Kaczmarek-„Marzyciel”.
Obok poruszających kompozycji instrumentalnych znalazły się dobrze znane piosenki, jak „My Heart Will Go On”, „Mrs. Robinson”, „Eye Of The Tiger”, „(I've Had) The Time of My Life” oraz „If I Were a Rich Man”, w wykonaniu Whitney Houston, Celine Dion, Bob Dylan, John Legend, Andy Williams, Survivor, Simon & Garfunkel.
O najnowszym wydawnictwie opowiada Tomasz Raczek , jeden z najbardziej znanych dziennikarzy zajmujących się tematyką filmową i oczywiście prowadzący audycję "Szczerotok" w Radiu TOK FM.
Okładka składanki
Tomasz Raczek (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)
Z okazji okrągłej, 90-tej rocznicy rozdania Oscarów, ukazała się składanka z wyjątkowymi utworami z wielkich filmów.
Na dwupłytowym wydaniu znalazły się słynne motywy z takich obrazów, jak „Ojciec Chrzestny”, „Czekolada”, „Titanic”, „Gladiator”, „Love Story”, „Poradnik pozytywnego myślenia”, „Tańczący z wilkami”, „Whiplash”, „Przeminęło z wiatrem”, „The Bodyguard”, „Wilk z Wallstreet”, „Zielona Mila”, „Dirty Dancing”, czy „Skrzypek na dachu”. Wśród kompozytorów nie zabrakło najwybitniejszych przedstawicieli gatunku, między innymi Hans Zimmer, John Williams, Danny Elfman, Harry Gregson- Williams, Nino Rota i Alexandre Desplat.
Polską muzykę, wielokrotnie docenioną za oceanem, reprezentują Wojciech Kilar- „Pianista” i Jan A.P Kaczmarek-„Marzyciel”.
Obok poruszających kompozycji instrumentalnych znalazły się dobrze znane piosenki, jak „My Heart Will Go On”, „Mrs. Robinson”, „Eye Of The Tiger”, „(I've Had) The Time of My Life” oraz „If I Were a Rich Man”, w wykonaniu Whitney Houston, Celine Dion, Bob Dylan, John Legend, Andy Williams, Survivor, Simon & Garfunkel.
O najnowszym wydawnictwie opowiada Tomasz Raczek, jeden z najbardziej znanych dziennikarzy zajmujących się tematyką filmową i oczywiście prowadzący audycję "Szczerotok" w Radiu TOK FM.
Okładka składanki
Lao Che (fot. Marcin Klinger)
Na nową płytę zespół Lao Che kazał czekać fanom i fankom prawie 2 lata. "Wiedza o Społeczeństwie" trafiła do sprzedaży 16 lutego 2018 roku. Najnowszy krążek, w porównaniu z albumem "Dzieciom", jest wypełniony elektronicznymi brzmieniami, ale jak zawsze w przypadku Lao Che jest różnorodnie. Zespół zaznacza, że chciał nagrać taneczną płytę. Bardzo wyraźne są również wpływy muzyki lat 80.
W realizacji ponownie pomógł ponownie Piotr "Emade" Waglewski, który razem z Filipem "Wieżą" Różańskim wyprodukował "WOS".
Spięty i Denat z Lao Che odwiedzili Radio TOK FM i opowiedzieli Kamilowi Wróblewskiemu o pracy nad albumem i tematach poruszonych na najnowszym wydawnictwie.
Zapraszamy do słuchania!
Okładka płyty "Wiedza o Społeczeństwie"
Lao Che (fot. Marcin Klinger)
Na nową płytę zespół Lao Che kazał czekać fanom i fankom prawie 2 lata. "Wiedza o Społeczeństwie" trafiła do sprzedaży 16 lutego 2018 roku. Najnowszy krążek, w porównaniu z albumem "Dzieciom", jest wypełniony elektronicznymi brzmieniami, ale jak zawsze w przypadku Lao Che jest różnorodnie. Zespół zaznacza, że chciał nagrać taneczną płytę. Bardzo wyraźne są również wpływy muzyki lat 80.
W realizacji ponownie pomógł ponownie Piotr "Emade" Waglewski, który razem z Filipem "Wieżą" Różańskim wyprodukował "WOS".
Spięty i Denat z Lao Che odwiedzili Radio TOK FM i opowiedzieli Kamilowi Wróblewskiemu o pracy nad albumem i tematach poruszonych na najnowszym wydawnictwie.
Zapraszamy do słuchania!
Okładka płyty "Wiedza o Społeczeństwie"
(fot. Zosia Zija & Jacek Pióro)
- Najszczersze i najbardziej prawdziwe w tym momencie wypowiedzi, które chciałabym przekazać, są na żywych instrumentach - mówi Barbara Wrońska o jej pierwszej solowej płycie "Dom z Ognia". - Chciałam wyśpiewać sobie to wszystko, bo w zespołach, w których do tej pory pracowałam, raczej byłam jedną z osób, które tworzyły integralną i ważną całość, ale jednakowoż było to rozegrane. Tutaj chciałam dać sobie przestrzeń do śpiewania, interpretacji, opowiedzenia historii, które się wydarzyły w moim życiu czy ostatnich paru latach.
"Teraz jest najlepszy czas żeby w skrzydła puścić wiatr"
- Poczułam niedosyt, potrzebę zrobienia czegoś od początku do końca, a ponieważ nie jestem osobą, która lubi narzucać komuś swoje zdanie, to wybrałam inną drogę, żeby się nie ścierać tylko zrobić coś swojego, jakby obejść to. Nie powiem, to był dla mnie bardzo duży krok. Piosenka "Nie czekaj" jest trochę takim talizmanem, który mnie gdzieś prowadził - mówi Basia.
Rozmowa
- Pierwszy utwór, który napisałam na tę płytę, to była paradoksalnie historia, która otwiera płytę. Nazywa się "Rozmowa". Właściwie to impresja. Ciężko powiedzieć, że to jest piosenka. Nie ma refrenu, regularności, z którą się spotkamy się w reszcie piosenek. "Rozmowa" była początkiem dojrzałości mojego przekazu. Bardzo chciałam coś opowiedzieć co we mnie się długo działo, o sytuacji kryzysowej, którą przeżyłam.
Mój głos stał się silny
- To było zupełnie nowe doświadczenie. Do tej pory w większości piosenek, jakie śpiewałam, teksty pisał ktoś inny. Oczywiście one również były osobiste, też opowiadały o uczuciach, relacjach, Pustki i Ballady również dużo opowiadają o kondycji człowieka. Pierwszy raz zaśpiewałam teksty, które dokładnie filtrują przez moją wrażliwość sytuację, którą przeżyłam czy sensy, które chciałam przekazać. Decyzja o tym żeby pisać osobiste rzeczy, czyli nie spłycać tych tematów albo nie uciekać w metaforyczną poezję (...) spowodowała, że zaczęłam inaczej śpiewać. W ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo zrobiłam to intuicyjnie. W ogóle całą płytę tworzyłam intuicyjnie, może też dlatego jest ona taka delikatna i pełna emocji, że w momencie kiedy zaczęłam wyśpiewywać swoje słowa, takie mocno przeżyte i wypływające naprawdę ze mnie, nawet nieobliczone na ilość i rymy, na to czy zażre czy nie, tylko po prostu wypływające ze mnie, mój głos stał się silny. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam.
Przeżywam na nowo koncerty
- Przyznam się szczerze, że jest to dla mnie nowe. To jest w ogóle wszystko bardzo podejrzane, bo gram od nastu lat. Gram koncerty i można powiedzieć, że nie są one już w tym momencie wydarzeniem, bo wiesz mniej więcej na czym to wszystko polega. Jesteś otrzaskany z tą sceną, to jest tylko kwestia wyrzucenia z siebie tej energii i przeżywania tego. A tutaj jest tak, że ja po prostu przeżywam te koncerty na nowo, tak jakbym pierwszy raz stanęła na scenie, pierwszy raz widziała przed sobą publiczność, miała z tyłu zespół, który też składa się z nowych ludzi. Towarzyszą temu bardzo duże emocje. W paru miejscach, podczas koncertu Warszawie, byłam na granicy płaczu. Ten płacz chyba powoduje to, że jak śpiewam to cieszę się, że dałam sobie szansę wszystkie te rzeczy wypowiedzieć, że to jest tak silne i tak było potrzebne. Mi się przez lata wydawało, że to może poczekać i w ogóle "a co tam, to nie jest aż tak istotne". Okazało się, że było to bardzo potrzebne.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Barbarą Wrońską!
(fot. Zosia Zija & Jacek Pióro)
- Najszczersze i najbardziej prawdziwe w tym momencie wypowiedzi, które chciałabym przekazać, są na żywych instrumentach - mówi Barbara Wrońska o jej pierwszej solowej płycie "Dom z Ognia". - Chciałam wyśpiewać sobie to wszystko, bo w zespołach, w których do tej pory pracowałam, raczej byłam jedną z osób, które tworzyły integralną i ważną całość, ale jednakowoż było to rozegrane. Tutaj chciałam dać sobie przestrzeń do śpiewania, interpretacji, opowiedzenia historii, które się wydarzyły w moim życiu czy ostatnich paru latach.
"Teraz jest najlepszy czas żeby w skrzydła puścić wiatr"
- Poczułam niedosyt, potrzebę zrobienia czegoś od początku do końca, a ponieważ nie jestem osobą, która lubi narzucać komuś swoje zdanie, to wybrałam inną drogę, żeby się nie ścierać tylko zrobić coś swojego, jakby obejść to. Nie powiem, to był dla mnie bardzo duży krok. Piosenka "Nie czekaj" jest trochę takim talizmanem, który mnie gdzieś prowadził - mówi Basia.
Rozmowa
- Pierwszy utwór, który napisałam na tę płytę, to była paradoksalnie historia, która otwiera płytę. Nazywa się "Rozmowa". Właściwie to impresja. Ciężko powiedzieć, że to jest piosenka. Nie ma refrenu, regularności, z którą się spotkamy się w reszcie piosenek. "Rozmowa" była początkiem dojrzałości mojego przekazu. Bardzo chciałam coś opowiedzieć co we mnie się długo działo, o sytuacji kryzysowej, którą przeżyłam.
Mój głos stał się silny
- To było zupełnie nowe doświadczenie. Do tej pory w większości piosenek, jakie śpiewałam, teksty pisał ktoś inny. Oczywiście one również były osobiste, też opowiadały o uczuciach, relacjach, Pustki i Ballady również dużo opowiadają o kondycji człowieka. Pierwszy raz zaśpiewałam teksty, które dokładnie filtrują przez moją wrażliwość sytuację, którą przeżyłam czy sensy, które chciałam przekazać. Decyzja o tym żeby pisać osobiste rzeczy, czyli nie spłycać tych tematów albo nie uciekać w metaforyczną poezję (...) spowodowała, że zaczęłam inaczej śpiewać. W ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo zrobiłam to intuicyjnie. W ogóle całą płytę tworzyłam intuicyjnie, może też dlatego jest ona taka delikatna i pełna emocji, że w momencie kiedy zaczęłam wyśpiewywać swoje słowa, takie mocno przeżyte i wypływające naprawdę ze mnie, nawet nieobliczone na ilość i rymy, na to czy zażre czy nie, tylko po prostu wypływające ze mnie, mój głos stał się silny. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam.
Przeżywam na nowo koncerty
- Przyznam się szczerze, że jest to dla mnie nowe. To jest w ogóle wszystko bardzo podejrzane, bo gram od nastu lat. Gram koncerty i można powiedzieć, że nie są one już w tym momencie wydarzeniem, bo wiesz mniej więcej na czym to wszystko polega. Jesteś otrzaskany z tą sceną, to jest tylko kwestia wyrzucenia z siebie tej energii i przeżywania tego. A tutaj jest tak, że ja po prostu przeżywam te koncerty na nowo, tak jakbym pierwszy raz stanęła na scenie, pierwszy raz widziała przed sobą publiczność, miała z tyłu zespół, który też składa się z nowych ludzi. Towarzyszą temu bardzo duże emocje. W paru miejscach, podczas koncertu Warszawie, byłam na granicy płaczu. Ten płacz chyba powoduje to, że jak śpiewam to cieszę się, że dałam sobie szansę wszystkie te rzeczy wypowiedzieć, że to jest tak silne i tak było potrzebne. Mi się przez lata wydawało, że to może poczekać i w ogóle "a co tam, to nie jest aż tak istotne". Okazało się, że było to bardzo potrzebne.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Barbarą Wrońską!
(fot. Pszemek Dzienis / Kayax)
"Przyjdź w taką noc", "Doloniedola", "Pielgrzym" czy "Dziwny jest ten świat". Krzysztof Zalewski z zespołem bierze się za twórczość Czesława Niemena. Po raz kolejny zaskakuje i co najważniejsze, znowu mu wychodzi. "Zalewski śpiewa Niemena" to zbiór klasyków i mniej znanych utworów mistrza.
Skąd pomysł na wydanie płyty?
- To konsekwencja naszego koncertu na festiwalu w Jarocinie - mówi Krzysztof. - Michał Wiraszko, szeryf zespołu Muchy, z którym grałem ze trzy lata, jest od paru lat jego dyrektorem artystycznym. Co roku próbują robić specjalny wspominkowy, specjalny koncert. Był poświęcony Siekierze, fali polskiego punk-rocka, a w tym roku wymyślili, że skoro jest 30-lecie występu Niemena na Jarocinie i 50-lecie piosenki "Dziwny jest ten świat", to może zrobią koncert poświęcony Niemenowi. Michał pomyślał o mnie, czym bardzo połechtał moją próżność. Złożyłem supergrupę i zagraliśmy koncert. Przyjęcie było tak ciepłe i tak genialne emocje towarzyszyły nam na koncercie, że postanowiliśmy pójść krok dalej i ten materiał zarejestrować w studio, przy czym żeby jeszcze bardziej odnaleźć się w duchu lat 60., z których tak naprawdę czerpie mniej więcej połowa płyty, to nagraliśmy całą płytę na tzw. setkę, czyli na żywo na taśmę. Zrobiliśmy to wszystko w trzy dni, stąd też czasami jakieś lekkie techniczne niedomagania, gdzieś tam troszkę nie dośpiewuję albo lekko nie dociskam palec na gitarze, ale są za to większe emocje niż w dzisiejszej skomputeryzowanej, pociętej, wyedytowanej muzyce.
"Niemen nie miał lekko"
Co Krzysztof Zalewski mówi o Czesławie Niemenie? - Przeambitny i był też wielkim nonkomformistą. Myślę, że był bardzo uparty w swoich działaniach. Musiał się mierzyć z wieloma przeciwnościami. Teraz ma pomniki w całej Polsce, ale kiedy żył to krytycy raczej rzucali mu kłody pod nogi i od "Dziwnego Świata" już mówili mu, że jest krzykaczem, że to nie jest muzyka itd. Był film "Sukces" Marka Piwowskiego gdzie był tak "poedytowany" żeby zrobić z niego lekkiego błazna. Nie miał lekko.
Okładka płyty
Płytę "Zalewski śpiewa Niemena" nagrał zespół w składzie: Krzysztof Zalewski (wokal, gitara), Jurek Zagórski (gitara), Jarek Jóźwik (instrumenty klawiszowe), Tomasz Duda (saksofon, flet), Pat Stawiński (bas), Kuba Staruszkiewicz (perkusja) oraz Natalia i Paulina Przybysz (chórek). Do sprzedaży trafiła 26 stycznia 2018 roku.
(fot. Pszemek Dzienis / Kayax)
"Przyjdź w taką noc", "Doloniedola", "Pielgrzym" czy "Dziwny jest ten świat". Krzysztof Zalewski z zespołem bierze się za twórczość Czesława Niemena. Po raz kolejny zaskakuje i co najważniejsze, znowu mu wychodzi. "Zalewski śpiewa Niemena" to zbiór klasyków i mniej znanych utworów mistrza.
Skąd pomysł na wydanie płyty?
- To konsekwencja naszego koncertu na festiwalu w Jarocinie - mówi Krzysztof. - Michał Wiraszko, szeryf zespołu Muchy, z którym grałem ze trzy lata, jest od paru lat jego dyrektorem artystycznym. Co roku próbują robić specjalny wspominkowy, specjalny koncert. Był poświęcony Siekierze, fali polskiego punk-rocka, a w tym roku wymyślili, że skoro jest 30-lecie występu Niemena na Jarocinie i 50-lecie piosenki "Dziwny jest ten świat", to może zrobią koncert poświęcony Niemenowi. Michał pomyślał o mnie, czym bardzo połechtał moją próżność. Złożyłem supergrupę i zagraliśmy koncert. Przyjęcie było tak ciepłe i tak genialne emocje towarzyszyły nam na koncercie, że postanowiliśmy pójść krok dalej i ten materiał zarejestrować w studio, przy czym żeby jeszcze bardziej odnaleźć się w duchu lat 60., z których tak naprawdę czerpie mniej więcej połowa płyty, to nagraliśmy całą płytę na tzw. setkę, czyli na żywo na taśmę. Zrobiliśmy to wszystko w trzy dni, stąd też czasami jakieś lekkie techniczne niedomagania, gdzieś tam troszkę nie dośpiewuję albo lekko nie dociskam palec na gitarze, ale są za to większe emocje niż w dzisiejszej skomputeryzowanej, pociętej, wyedytowanej muzyce.
"Niemen nie miał lekko"
Co Krzysztof Zalewski mówi o Czesławie Niemenie? - Przeambitny i był też wielkim nonkomformistą. Myślę, że był bardzo uparty w swoich działaniach. Musiał się mierzyć z wieloma przeciwnościami. Teraz ma pomniki w całej Polsce, ale kiedy żył to krytycy raczej rzucali mu kłody pod nogi i od "Dziwnego Świata" już mówili mu, że jest krzykaczem, że to nie jest muzyka itd. Był film "Sukces" Marka Piwowskiego gdzie był tak "poedytowany" żeby zrobić z niego lekkiego błazna. Nie miał lekko.
Okładka płyty
Płytę "Zalewski śpiewa Niemena" nagrał zespół w składzie: Krzysztof Zalewski (wokal, gitara), Jurek Zagórski (gitara), Jarek Jóźwik (instrumenty klawiszowe), Tomasz Duda (saksofon, flet), Pat Stawiński (bas), Kuba Staruszkiewicz (perkusja) oraz Natalia i Paulina Przybysz (chórek). Do sprzedaży trafiła 26 stycznia 2018 roku.
(fot. Kamil Wróblewski)
"Delfina" , nowa płyta Bownika , trafiła na półki sklepowe 19 stycznia. To fonograficzny debiut, choć jego muzykę publiczność zna dzięki poprzedniemu wcieleniu grupy czyli formacji Control The Weather. Pierwszą zapowiedzią działalności pod nowym szyldem była EPka, która ukazała się w 2016 roku. - To był taki mixtape, trochę "the best of" naszej poprzedniej działalności. Tutaj od początku przyświecała nam myśl żeby stworzyć album. Żeby to było coś co ma swój początek, różne punkty napięcia, i kończy się w sensowny sposób, ma swoją puentę. W odróżnieniu od poprzedniego nagrania chcieliśmy żeby to była rzecz bardzo spójna, która będzie nam się zawsze kojarzyła z pewnym czasem, klimatem i jakby zalana jednym sosem - mówi lider zespołu Michał Bownik. - Wyszliśmy z bardziej elektronicznego podejścia do muzyki, jeśli chodzi o syntezatory, natomiast nie wyszliśmy z Abletona (programu do tworzenia muzyki - przyp. red.) (...) Jest on bardzo popularny wśród muzyków, którzy tworzą muzykę elektroniczną. Często korzystają z syntezatorów, różnych wtyczek MIDI. My staraliśmy się robić tego jak najmniej. Chcieliśmy organiczne dźwięki gitar, basów (...) Połączyliśmy organiczność żywych instrumentów z softem, który zupełnie nie jest organiczny (...) Chodziło nam o harmonię. To mieliśmy w głowie. Chcieliśmy żeby to była płyta lekka i pozbawiona efekciarstwa. Z mojego punktu widzenia jest skromna. Nie ma tam jakichś popisów, wielu zabiegów produkcyjnych, które towarzyszą często muzyce pop. Chodzi o takie zabawianie słuchacza żeby się nie znudził. O pewną zmianę rytmu... tutaj dodanie skrzypeczek, tam z kolei dodanie dzwonków. Sprawienie, że ten produkt jest łatwy do połknięcia i wypolerowany. Produkcyjnie ta płyta wydaje mi się dosyć surowa i jest to bardziej zabieg niż coś co się udało przypadkiem - opowiada.
O czym jest "Delfina"?
- Śpiewam o różnych historiach bohaterów, których wykreowaliśmy sobie przez dłuższy czas przygotowując się do tej płyty i tworząc kompozycje, które na nią nie trafiły. Chcę przez to powiedzieć, że nie są to piosenki osobiste. Nie są o tym co naprawdę myśli Michał Bownik, bo Michał Bownik nie jest prawdopodobnie dla publiczności interesującą postacią. Interesujące mogą być jego historie (...) To zbiór motywów z różnych sztuk audiowizualnych, literatury, czasem sami nie wiemy skąd. Mamy takich bohaterów, którzy wytworzyli nam się w głowach i to są ich losy.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Michałem Bownikiem!
(fot. Kamil Wróblewski)
"Delfina", nowa płyta Bownika, trafiła na półki sklepowe 19 stycznia. To fonograficzny debiut, choć jego muzykę publiczność zna dzięki poprzedniemu wcieleniu grupy czyli formacji Control The Weather. Pierwszą zapowiedzią działalności pod nowym szyldem była EPka, która ukazała się w 2016 roku. - To był taki mixtape, trochę "the best of" naszej poprzedniej działalności. Tutaj od początku przyświecała nam myśl żeby stworzyć album. Żeby to było coś co ma swój początek, różne punkty napięcia, i kończy się w sensowny sposób, ma swoją puentę. W odróżnieniu od poprzedniego nagrania chcieliśmy żeby to była rzecz bardzo spójna, która będzie nam się zawsze kojarzyła z pewnym czasem, klimatem i jakby zalana jednym sosem - mówi lider zespołu Michał Bownik. - Wyszliśmy z bardziej elektronicznego podejścia do muzyki, jeśli chodzi o syntezatory, natomiast nie wyszliśmy z Abletona (programu do tworzenia muzyki - przyp. red.) (...) Jest on bardzo popularny wśród muzyków, którzy tworzą muzykę elektroniczną. Często korzystają z syntezatorów, różnych wtyczek MIDI. My staraliśmy się robić tego jak najmniej. Chcieliśmy organiczne dźwięki gitar, basów (...) Połączyliśmy organiczność żywych instrumentów z softem, który zupełnie nie jest organiczny (...) Chodziło nam o harmonię. To mieliśmy w głowie. Chcieliśmy żeby to była płyta lekka i pozbawiona efekciarstwa. Z mojego punktu widzenia jest skromna. Nie ma tam jakichś popisów, wielu zabiegów produkcyjnych, które towarzyszą często muzyce pop. Chodzi o takie zabawianie słuchacza żeby się nie znudził. O pewną zmianę rytmu... tutaj dodanie skrzypeczek, tam z kolei dodanie dzwonków. Sprawienie, że ten produkt jest łatwy do połknięcia i wypolerowany. Produkcyjnie ta płyta wydaje mi się dosyć surowa i jest to bardziej zabieg niż coś co się udało przypadkiem - opowiada.
O czym jest "Delfina"?
- Śpiewam o różnych historiach bohaterów, których wykreowaliśmy sobie przez dłuższy czas przygotowując się do tej płyty i tworząc kompozycje, które na nią nie trafiły. Chcę przez to powiedzieć, że nie są to piosenki osobiste. Nie są o tym co naprawdę myśli Michał Bownik, bo Michał Bownik nie jest prawdopodobnie dla publiczności interesującą postacią. Interesujące mogą być jego historie (...) To zbiór motywów z różnych sztuk audiowizualnych, literatury, czasem sami nie wiemy skąd. Mamy takich bohaterów, którzy wytworzyli nam się w głowach i to są ich losy.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Michałem Bownikiem!
Pokazujemy po 10 odcinków na stronie. Skocz do strony:
Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności,
której polityka cookies jest częścią. Kontynuując przeglądanie serwisu zgadzasz się z naszą
Polityką prywatności.