Między Słowami - Radio TOK FM

Autorska audycja poświęcona dobrej muzyce oraz jej twórcom i twórczyniom.

To program dla tych, którzy chcą odkrywać oryginalne brzmienia spoza tzw. "głównego nurtu", choć oczywiście nie stronimy od muzyki popularnej. Jeśli coś zasługuje na uwagę, z pewnością pojawi się w audycji "Między Słowami". Niekoniecznie liczy się wielka ilość odtworzeń czy dobra sprzedaż muzyki. My stawiamy przede wszystkim na jakość.

W ciągu ostatnich lat można było w programie usłyszeć różne gatunki. Był pop, hip-hop, ostry metal, blues, rock w wielu odmianach, punk, elektronika, trip-hop, world music, psychodela...

"Między Słowami" to również miejsce spotkań twórców i twórczyń kultury. Nasze studio regularnie odwiedzają osobistości polskiej sceny. Zawsze jest bardzo ciekawie.

Na antenie Radia TOK FM od 2012 roku. - Radio TOK FM]


Odcinki od najnowszych:

Katarzyna Nosowska: Urodziłam samą siebie
2018-10-20 22:00:00

- Dokonałam czegoś na kształt ponownego przyjścia na świat - mówi Katarzyna Nosowska w audycji "Między Słowami". - Teraz ja jestem swoją opiekunką i opowiadam sobie świat sama. Mam doświadczenie, widziałam parę rzeczy. Rozpoznaję niektóre schematy, w obrębie których toczy się gra w rzeczywistość i stwierdzam: "tego nie lubię", "to mnie wspiera i sprawia, że czuję się, że wzrastam". Przestaję się otaczać ludźmi, którzy ewidentnie robią mi krzywdę. Kamil Wróblewski rozmawia z Katarzyną Nosowską m.in. o jej najnowszej płycie pt. "Basta". Artystka opowiada o życiowym armagedonie, który zaczął się rok temu. Rozlicza się z przeszłością. Często sięga do wydarzeń z dzieciństwa i próbuje dowiedzieć się kim jest. Teraz mówi, że urodziła samą siebie. Na najnowszym krążku nie brakuje mocnych słów. Często są wykrzykiwane. "Basta" to również nowy etap w muzyce. Całość skomponował i wyprodukował jeden z czołowych polskich producentów Michał FOX Król. Tylko w archiwum Radia TOK odsłuchają Państwo dużo dłuższą rozmowę Kamila Wróblewskiego z Katarzyną Nosowską. Podcast zawiera dodatkowe 40 minut wywiadu. Złość jest bardzo dobrą emocją Katarzyna Nosowska: Złość powoduje ruch. Mam wrażenie, że moje poprzednie płyty były komponowane i pisane na lęku. A teraz jest złość. To wspaniałe uczucie wreszcie coś uwolnić. Nie jestem na nikogo zła. Ja tak naprawdę po prostu próbuję zamknąć pewne tematy. Próbuję też postawić granicę, bo są takie piosenki kiedy mówię "ej, do czasu". Można mnie cisnąć. Taka jestem i zawsze tak miałam, że przez lata ktoś mnie masakrował i nadużywał, ale przychodził taki jeden moment kiedy coś mi przeskakiwało i ja wiedziałam: "to by było na tyle". I nie ma wtedy powrotu. Teraz chciałabym żeby to się działo na bieżąco. Katarzyna Nosowska (fot. Marlena Bielińska / Kayax) Moje doświadczenie nie jest unikatowe. Nie tylko mężczyzna jest oprawcą Kamil Wróblewski: Jest alkoholizm, przemoc domowa. Są wątki molestowania seksualnego. Często pojawiała mi w głowie się też psychoanaliza. Ten Lars von Trier, który wręcz klinicznie się ze wszystkim rozprawia. Mam wrażenie, że ta "kliniczność" jest na tej płycie. Katarzyna Nosowska: Nie wszystko, z tego co tam jest, dotyczy bezpośrednio mnie. Na przykład, w pierwszym utworze, gdzie zwracam się do dziewczyny "goń!", bardziej chodziło mi o to, że nie jestem sama na tym świecie, że moje doświadczenie nie jest unikatowe. Nas kobiet jest strasznie dużo. Ale też mężczyzn, bo przecież przemoc i fizyczna, i psychiczna, dotyka w rodzinie również ich. To nie jest tak, że tylko on jest oprawcą. Bardzo często się zdarza, że kobieta jest potworem, który gnoi swojego partnera. - To często pomijany wątek. - Oczywiście, że tak jest. Nie chciałabym już być tak poprawna. Liczę na inteligencję słuchacza, że facet, który słucha tego, on wie. - Że to może dotyczyć jego. - Tak. W wywiadach często mówię, że nie lubię stosowania podziału na płcie. Jesteśmy ludźmi. Po prostu. Nie stosuję tego podziału. Nie uważam żeby kobiety były "bardziej", mężczyźni "mniej" albo odwrotnie. Uroda tego życia polega na tym, że my rzeczywiście z trochę inną wewnętrzną konstrukcją jako kobiety musimy próbować ułożyć się z wami, mężczyznami. To bardzo fajny proces i ciekawe żeby próbować znaleźć jakąś szybką drogę komunikacji między tymi dwoma troszkę inaczej patrzącymi na rzeczywistość elementami. Nie tęsknię za HEY-em Kamil Wróblewski: Brakuje Ci HEY-a? Katarzyna Nosowska: Nie. - Macie ze sobą kontakt? - Mamy, ale nie ukrywam, że każdy znalazł sobie sprawy do pozałatwiania, porozpoczynali zupełnie inne projekty. Nie jest tak, że ten kontakt jest taki jak dawniej, co daje mi powody do myślenia, że być może rzeczywiście to jednak nie było tak jak to sobie wyobrażałam, że jesteśmy jak rodzina, tylko być może rzeczywiście było tak, że to wrażenie prowokowało tylko i wyłącznie pozostawanie w takim niemal codziennym kontakcie wynikającym z tego, że zespół funkcjonuje. Mamy kontakt w różnych podgrupach i, nie licząc partnera, z dwoma członkami mam bliski kontakt, z dwoma nie. Nie ma kwasu, przynajmniej z mojej strony, tylko po prostu jakoś się nie składa. No, ale nie składa się też pewnie z jakiegoś powodu. Na ten moment nie tęsknię za powrotem do trybu działania zespołu HEY jak przez ostatnie lata. Okładka płyty "Basta" (proj. Macio Moretti, wyd. Kayax)
- Dokonałam czegoś na kształt ponownego przyjścia na świat - mówi Katarzyna Nosowska w audycji "Między Słowami". - Teraz ja jestem swoją opiekunką i opowiadam sobie świat sama. Mam doświadczenie, widziałam parę rzeczy. Rozpoznaję niektóre schematy, w obrębie których toczy się gra w rzeczywistość i stwierdzam: "tego nie lubię", "to mnie wspiera i sprawia, że czuję się, że wzrastam". Przestaję się otaczać ludźmi, którzy ewidentnie robią mi krzywdę. Kamil Wróblewski rozmawia z Katarzyną Nosowską m.in. o jej najnowszej płycie pt. "Basta". Artystka opowiada o życiowym armagedonie, który zaczął się rok temu. Rozlicza się z przeszłością. Często sięga do wydarzeń z dzieciństwa i próbuje dowiedzieć się kim jest. Teraz mówi, że urodziła samą siebie. Na najnowszym krążku nie brakuje mocnych słów. Często są wykrzykiwane. "Basta" to również nowy etap w muzyce. Całość skomponował i wyprodukował jeden z czołowych polskich producentów Michał FOX Król. Tylko w archiwum Radia TOK odsłuchają Państwo dużo dłuższą rozmowę Kamila Wróblewskiego z Katarzyną Nosowską. Podcast zawiera dodatkowe 40 minut wywiadu. Złość jest bardzo dobrą emocją Katarzyna Nosowska: Złość powoduje ruch. Mam wrażenie, że moje poprzednie płyty były komponowane i pisane na lęku. A teraz jest złość. To wspaniałe uczucie wreszcie coś uwolnić. Nie jestem na nikogo zła. Ja tak naprawdę po prostu próbuję zamknąć pewne tematy. Próbuję też postawić granicę, bo są takie piosenki kiedy mówię "ej, do czasu". Można mnie cisnąć. Taka jestem i zawsze tak miałam, że przez lata ktoś mnie masakrował i nadużywał, ale przychodził taki jeden moment kiedy coś mi przeskakiwało i ja wiedziałam: "to by było na tyle". I nie ma wtedy powrotu. Teraz chciałabym żeby to się działo na bieżąco. Katarzyna Nosowska (fot. Marlena Bielińska / Kayax) Moje doświadczenie nie jest unikatowe. Nie tylko mężczyzna jest oprawcą Kamil Wróblewski: Jest alkoholizm, przemoc domowa. Są wątki molestowania seksualnego. Często pojawiała mi w głowie się też psychoanaliza. Ten Lars von Trier, który wręcz klinicznie się ze wszystkim rozprawia. Mam wrażenie, że ta "kliniczność" jest na tej płycie. Katarzyna Nosowska: Nie wszystko, z tego co tam jest, dotyczy bezpośrednio mnie. Na przykład, w pierwszym utworze, gdzie zwracam się do dziewczyny "goń!", bardziej chodziło mi o to, że nie jestem sama na tym świecie, że moje doświadczenie nie jest unikatowe. Nas kobiet jest strasznie dużo. Ale też mężczyzn, bo przecież przemoc i fizyczna, i psychiczna, dotyka w rodzinie również ich. To nie jest tak, że tylko on jest oprawcą. Bardzo często się zdarza, że kobieta jest potworem, który gnoi swojego partnera. - To często pomijany wątek. - Oczywiście, że tak jest. Nie chciałabym już być tak poprawna. Liczę na inteligencję słuchacza, że facet, który słucha tego, on wie. - Że to może dotyczyć jego. - Tak. W wywiadach często mówię, że nie lubię stosowania podziału na płcie. Jesteśmy ludźmi. Po prostu. Nie stosuję tego podziału. Nie uważam żeby kobiety były "bardziej", mężczyźni "mniej" albo odwrotnie. Uroda tego życia polega na tym, że my rzeczywiście z trochę inną wewnętrzną konstrukcją jako kobiety musimy próbować ułożyć się z wami, mężczyznami. To bardzo fajny proces i ciekawe żeby próbować znaleźć jakąś szybką drogę komunikacji między tymi dwoma troszkę inaczej patrzącymi na rzeczywistość elementami. Nie tęsknię za HEY-em Kamil Wróblewski: Brakuje Ci HEY-a? Katarzyna Nosowska: Nie. - Macie ze sobą kontakt? - Mamy, ale nie ukrywam, że każdy znalazł sobie sprawy do pozałatwiania, porozpoczynali zupełnie inne projekty. Nie jest tak, że ten kontakt jest taki jak dawniej, co daje mi powody do myślenia, że być może rzeczywiście to jednak nie było tak jak to sobie wyobrażałam, że jesteśmy jak rodzina, tylko być może rzeczywiście było tak, że to wrażenie prowokowało tylko i wyłącznie pozostawanie w takim niemal codziennym kontakcie wynikającym z tego, że zespół funkcjonuje. Mamy kontakt w różnych podgrupach i, nie licząc partnera, z dwoma członkami mam bliski kontakt, z dwoma nie. Nie ma kwasu, przynajmniej z mojej strony, tylko po prostu jakoś się nie składa. No, ale nie składa się też pewnie z jakiegoś powodu. Na ten moment nie tęsknię za powrotem do trybu działania zespołu HEY jak przez ostatnie lata. Okładka płyty "Basta" (proj. Macio Moretti, wyd. Kayax)

"Zrobiliśmy sobie dobrze tą płytą". Justyna Święs i Kuba Karaś o "Raju", najnowszym albumie The Dumplings
2018-10-13 22:00:00

- Założyliśmy, że będzie bardzo elektronicznie - mówi Kuba Karaś o pracach nad najnowszą płytą The Dumplings pt. "Raj". - Graliśmy w tym okresie bardzo dużo koncertów więc wiedzieliśmy które utwory sprawiają nam największą przyjemność do wykonywania na żywo. Dlatego są też szybsze tempa i cięższe granie. - Zrobiliśmy sobie dobrze tą płytą - żartuje Justyna Święs, druga połowa duetu. The Dumplings czyli Justyna Święs i Kuba Karaś (fot. Daniel Jaroszek) 8 piosenek w 33 minuty Kuba Karaś: Żyjemy w czasach, w których popularne są playlisty. Mało kto teraz słucha albumów od początku do końca. Justyna Święs: Ludzie ciężko przyjmują długie formy. Teraz wszystko jest szybkie, krótkie i łatwo wchodzi. Kuba Karaś: Wyrasta niecierpliwe pokolenie. Tak się nam wydaje i trochę to wiemy po sobie. Stąd taka forma. Poza tym udało się nam utrzymać taki rodzaj skupienia, który był potrzebny do tego żeby dopracować utwory. Długo nad nimi siedzieliśmy i je masowaliśmy. Stwierdziliśmy, że chyba nie ma co wrzucać więcej na siłę. Jest tyle i jesteśmy zadowoleni. Oczywiście mamy dużo więcej materiału, ale stwierdziliśmy, że jest to wystarczające, bo bardzo dużo się dzieje, mimo że jest to tylko osiem piosenek i trwa teoretycznie 33 minuty. Justyna Święs: Bardzo treściwe osiem piosenek. Muzyka jest naszym rajem Justyna Święs: Stworzyliśmy sobie raj nagrywając tę płytę, bo nagrywaliśmy ją u mojej matki chrzestnej, w jej domu na wsi, gdzie otaczała nas zima. Było bardzo zimno, grzaliśmy sobie w piecu drewnem. Zagłębiłam się w nasz wspaniały język Justyna Święs: Tworzenie nie w swoim języku jest dla mnie odległe. Myślę, że większą przyjemność sprawia mi pisanie po polsku. Również śpiewanie. Zorientowaliśmy się grając bardzo dużo koncertów, że fajniej to wchodzi ludziom. Poza tym mamy naprawdę piękny język. Można z niego korzystać. Okładka płyty The Dumplings pt. "Raj" (fot. Daniel Jaroszek, proj. Mariusz Mrotek, wyd. Warner Music / Pomaton) Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z zespołem The Dumplings. Dłuższy zapis rozmowy tylko w archiwum Radia TOK FM.
- Założyliśmy, że będzie bardzo elektronicznie - mówi Kuba Karaś o pracach nad najnowszą płytą The Dumplings pt. "Raj". - Graliśmy w tym okresie bardzo dużo koncertów więc wiedzieliśmy które utwory sprawiają nam największą przyjemność do wykonywania na żywo. Dlatego są też szybsze tempa i cięższe granie. - Zrobiliśmy sobie dobrze tą płytą - żartuje Justyna Święs, druga połowa duetu. The Dumplings czyli Justyna Święs i Kuba Karaś (fot. Daniel Jaroszek) 8 piosenek w 33 minuty Kuba Karaś: Żyjemy w czasach, w których popularne są playlisty. Mało kto teraz słucha albumów od początku do końca. Justyna Święs: Ludzie ciężko przyjmują długie formy. Teraz wszystko jest szybkie, krótkie i łatwo wchodzi. Kuba Karaś: Wyrasta niecierpliwe pokolenie. Tak się nam wydaje i trochę to wiemy po sobie. Stąd taka forma. Poza tym udało się nam utrzymać taki rodzaj skupienia, który był potrzebny do tego żeby dopracować utwory. Długo nad nimi siedzieliśmy i je masowaliśmy. Stwierdziliśmy, że chyba nie ma co wrzucać więcej na siłę. Jest tyle i jesteśmy zadowoleni. Oczywiście mamy dużo więcej materiału, ale stwierdziliśmy, że jest to wystarczające, bo bardzo dużo się dzieje, mimo że jest to tylko osiem piosenek i trwa teoretycznie 33 minuty. Justyna Święs: Bardzo treściwe osiem piosenek. Muzyka jest naszym rajem Justyna Święs: Stworzyliśmy sobie raj nagrywając tę płytę, bo nagrywaliśmy ją u mojej matki chrzestnej, w jej domu na wsi, gdzie otaczała nas zima. Było bardzo zimno, grzaliśmy sobie w piecu drewnem. Zagłębiłam się w nasz wspaniały język Justyna Święs: Tworzenie nie w swoim języku jest dla mnie odległe. Myślę, że większą przyjemność sprawia mi pisanie po polsku. Również śpiewanie. Zorientowaliśmy się grając bardzo dużo koncertów, że fajniej to wchodzi ludziom. Poza tym mamy naprawdę piękny język. Można z niego korzystać. Okładka płyty The Dumplings pt. "Raj" (fot. Daniel Jaroszek, proj. Mariusz Mrotek, wyd. Warner Music / Pomaton) Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z zespołem The Dumplings. Dłuższy zapis rozmowy tylko w archiwum Radia TOK FM.

Marika: Temperament wiedzie mnie z powrotem na scenę
2018-10-06 22:20:00

Ile Mariki jest w dzisiejszej Marcie Kosakowskiej? I jaka Marta Kosakowska jest dzisiaj? Gość Kamila Wróblewskiego opowiada m.in. o przemianach (nie tylko muzycznych), pisaniu tekstów dla innych artystów i koncercie jubileuszowym z okazji 10-lecia solowego debiutu fonograficznego wokalistki, który odbędzie się 12 października w Małej Warszawie. Marta Marika Kosakowska (fot. Paweł Florczak) - Tej kolorowej, rozwrzeszczanej, młodzieżowej Mariki miałam już dość. Chciałam pozyskać ludzi dorosłych, z którymi już chciałabym się zadawać. Chciałam zapraszam do klubów ludzi dorosłych i poszłam za tym. W tej chwili chciałabym, żeby ci dorośli dostali coś mniej szeptanego.
Ile Mariki jest w dzisiejszej Marcie Kosakowskiej? I jaka Marta Kosakowska jest dzisiaj? Gość Kamila Wróblewskiego opowiada m.in. o przemianach (nie tylko muzycznych), pisaniu tekstów dla innych artystów i koncercie jubileuszowym z okazji 10-lecia solowego debiutu fonograficznego wokalistki, który odbędzie się 12 października w Małej Warszawie. Marta Marika Kosakowska (fot. Paweł Florczak) - Tej kolorowej, rozwrzeszczanej, młodzieżowej Mariki miałam już dość. Chciałam pozyskać ludzi dorosłych, z którymi już chciałabym się zadawać. Chciałam zapraszam do klubów ludzi dorosłych i poszłam za tym. W tej chwili chciałabym, żeby ci dorośli dostali coś mniej szeptanego.

Kasia Lins rusza w trasę koncertową
2018-10-06 22:00:00

Kamil Wróblewski rozmawia z Kasią Lins o jej nowej trasie koncertowej oraz o płycie "Wiersz ostatni". Co będzie się działo na tej trasie koncertowej? - Nie mogę się doczekać klubowych koncertów, bo ten klimat, te warunki intymne pozwolą mi się odnaleźć w stu procentach i ten świat pokazać. Na to liczę. Pojawi się jeden cover - bardzo ważna piosenka, bardzo ważnego zespołu oraz piosenka, którą skonstruowałam niedawno i która znajdzie się na nowej płycie. - Jaki będzie wasz skład koncertowy? - Nasze trio gitarowo-pianinowe, czyli Zuzia Kłosińska, Karol Łakomiec i ja na pianinie. Kamil Wróblewski i Kasia Lins
Kamil Wróblewski rozmawia z Kasią Lins o jej nowej trasie koncertowej oraz o płycie "Wiersz ostatni". Co będzie się działo na tej trasie koncertowej? - Nie mogę się doczekać klubowych koncertów, bo ten klimat, te warunki intymne pozwolą mi się odnaleźć w stu procentach i ten świat pokazać. Na to liczę. Pojawi się jeden cover - bardzo ważna piosenka, bardzo ważnego zespołu oraz piosenka, którą skonstruowałam niedawno i która znajdzie się na nowej płycie. - Jaki będzie wasz skład koncertowy? - Nasze trio gitarowo-pianinowe, czyli Zuzia Kłosińska, Karol Łakomiec i ja na pianinie. Kamil Wróblewski i Kasia Lins

"Mam fajny czas ze sobą". Marcelina o płycie "Koniec Wakacji"
2018-09-29 22:00:00

- Każda płyta opowiadała o etapie mojego życia, była jego zwieńczeniem czy też nawet terapią. Tutaj tak nie jest. Ja się na tej płycie świetnie sama ze sobą czułam. Nie potrzebowałam tekstów do tego żeby się z czegokolwiek oczyszczać. Mam fajny czas ze sobą. Mniej tu autobiografii, więcej zasłyszanych historii czy obserwacji. Dla mnie ta płyta jest bardzo obrazowa - mówi Marcelina o jej najnowszym krążku "Koniec Wakacji". Marcelina (fot. Weronika Kosińska) - Dała mi dużą wolę podświadomości, która do mnie przypływała. Najpierw była kompozycja, ale też produkcja, bo Kuba od razu ubiera to w konkretny sound. Spędzaliśmy dużo czasu nad brzmieniem gitary zanim ją finalnie nagraliśmy. Miałam już pełen obraz brzmienia danej piosenki. Kiedy wymyślałam linię melodyczną, przed oczami przepływały mi konkretne obrazy. Bardzo mocno się też tego później trzymałam tworząc tekst. To trochę filmowe. Widzisz coś i potem to opisujesz. Myśląc nad tytułem miałam problem i stąd się wziął ten "Koniec Wakacji", bo to było takie podsumowanie, które mi idealnie pasowało (...) Jest "Lato", które zamyka czy otwiera współpracę. Pracowaliśmy nad tą płytą w zeszłym roku we wrześniu. Ona wychodzi znowu we wrześniu. Dla mnie jest to koniec laby i powrót na scenę. Ten "Koniec Wakacji" objawił mi się jako puenta. To, że skończyły się moje różne perypetie i ta płyta nie musiała być w jakimś sensie terapią, było też spowodowane tym, że zmieniłam kod na "trzy z przodu". To jest moment kiedy kończą się różne dziwne rzeczy a zaczyna takie fajne, świadome życie. Okładka płyty "Koniec Wakacji" (fot. Weronika Kosińska, wyd. Agora) Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Marceliną! Dłuższy zapis wywiadu tylko w archiwum Radia TOK FM!
- Każda płyta opowiadała o etapie mojego życia, była jego zwieńczeniem czy też nawet terapią. Tutaj tak nie jest. Ja się na tej płycie świetnie sama ze sobą czułam. Nie potrzebowałam tekstów do tego żeby się z czegokolwiek oczyszczać. Mam fajny czas ze sobą. Mniej tu autobiografii, więcej zasłyszanych historii czy obserwacji. Dla mnie ta płyta jest bardzo obrazowa - mówi Marcelina o jej najnowszym krążku "Koniec Wakacji". Marcelina (fot. Weronika Kosińska) - Dała mi dużą wolę podświadomości, która do mnie przypływała. Najpierw była kompozycja, ale też produkcja, bo Kuba od razu ubiera to w konkretny sound. Spędzaliśmy dużo czasu nad brzmieniem gitary zanim ją finalnie nagraliśmy. Miałam już pełen obraz brzmienia danej piosenki. Kiedy wymyślałam linię melodyczną, przed oczami przepływały mi konkretne obrazy. Bardzo mocno się też tego później trzymałam tworząc tekst. To trochę filmowe. Widzisz coś i potem to opisujesz. Myśląc nad tytułem miałam problem i stąd się wziął ten "Koniec Wakacji", bo to było takie podsumowanie, które mi idealnie pasowało (...) Jest "Lato", które zamyka czy otwiera współpracę. Pracowaliśmy nad tą płytą w zeszłym roku we wrześniu. Ona wychodzi znowu we wrześniu. Dla mnie jest to koniec laby i powrót na scenę. Ten "Koniec Wakacji" objawił mi się jako puenta. To, że skończyły się moje różne perypetie i ta płyta nie musiała być w jakimś sensie terapią, było też spowodowane tym, że zmieniłam kod na "trzy z przodu". To jest moment kiedy kończą się różne dziwne rzeczy a zaczyna takie fajne, świadome życie. Okładka płyty "Koniec Wakacji" (fot. Weronika Kosińska, wyd. Agora) Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Marceliną! Dłuższy zapis wywiadu tylko w archiwum Radia TOK FM!

"Blisko ciała". Bovska o płycie "Kęsy", estetyce i projektowaniu
2018-09-22 22:00:00

- Ta płyta, w porównaniu do poprzednich, jest bardzo "przyziemna" - mówi Bovska o jej najnowszym albumie "Kęsy". - Bardziej wprost mówi o relacjach partnerskich. Często wręcz fizycznych. Czasem z żartem, czasem bardziej na poważnie. Ta płyta jest blisko ciała. Bovska (fot. Łukasz Murgrabia) Bovska jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Projektuje wszystkie swoje albumy. Każde wydawnictwo ma niepowtarzalny kształt. Jak będzie z "Kęsami"? - Płyta ma dość nietypową formę, bo samo pudełko nie jest w żaden sposób klejone. Będzie można je otworzyć na płasko. Zawiera ona nie książeczkę, jak to najczęściej bywa, tylko cykl sześciu plakatów. W nietypowym formacie, trochę kwadratowym, z cyklem bardzo pięknych zdjęć, które miałam okazję zrobić dokładnie rok temu pod Barceloną, w niezwykłym budynku, który nazywa się Walden 7. Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Bovską, która - poza muzyką - opowiada m.in. o kolorach, estetyce i projektowaniu. Okładka płyty "Kęsy" (wyd. Bovska, premiera 5 października 2018)
- Ta płyta, w porównaniu do poprzednich, jest bardzo "przyziemna" - mówi Bovska o jej najnowszym albumie "Kęsy". - Bardziej wprost mówi o relacjach partnerskich. Często wręcz fizycznych. Czasem z żartem, czasem bardziej na poważnie. Ta płyta jest blisko ciała. Bovska (fot. Łukasz Murgrabia) Bovska jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Projektuje wszystkie swoje albumy. Każde wydawnictwo ma niepowtarzalny kształt. Jak będzie z "Kęsami"? - Płyta ma dość nietypową formę, bo samo pudełko nie jest w żaden sposób klejone. Będzie można je otworzyć na płasko. Zawiera ona nie książeczkę, jak to najczęściej bywa, tylko cykl sześciu plakatów. W nietypowym formacie, trochę kwadratowym, z cyklem bardzo pięknych zdjęć, które miałam okazję zrobić dokładnie rok temu pod Barceloną, w niezwykłym budynku, który nazywa się Walden 7. Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Bovską, która - poza muzyką - opowiada m.in. o kolorach, estetyce i projektowaniu. Okładka płyty "Kęsy" (wyd. Bovska, premiera 5 października 2018)

"Zmiana kodu". Patrick The Pan o najnowszej płycie "trzy.zero"
2018-09-15 22:00:00

- Ta płyta jest w pełni poświęcona zmianie kodu - mówi w Radiu TOK FM Piotr Madej o wkraczaniu w trzydziestkę. Piotr jako Patrick The Pan wydał swój trzeci album pt. "trzy.zero". - To nie tylko inny Piotrek, ale też inny świat wokół Piotrka. On nie zmienił się dlatego, że ja tak chciałem, tylko dlatego, że wszystko się rozwija i zmienia - dodaje. Patrick The Pan (fot. Paulina Wyszyńska) Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Patrickiem The Panem. Tylko w archiwum Radia TOK FM ponad dwa razy dłuższy zapis rozmowy! Okładka płyty Patricka The Pana "trzy.zero" (wyd. Kayax)
- Ta płyta jest w pełni poświęcona zmianie kodu - mówi w Radiu TOK FM Piotr Madej o wkraczaniu w trzydziestkę. Piotr jako Patrick The Pan wydał swój trzeci album pt. "trzy.zero". - To nie tylko inny Piotrek, ale też inny świat wokół Piotrka. On nie zmienił się dlatego, że ja tak chciałem, tylko dlatego, że wszystko się rozwija i zmienia - dodaje. Patrick The Pan (fot. Paulina Wyszyńska) Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Patrickiem The Panem. Tylko w archiwum Radia TOK FM ponad dwa razy dłuższy zapis rozmowy! Okładka płyty Patricka The Pana "trzy.zero" (wyd. Kayax)

Stefan Leisering: Trip-hop zawsze był jednym z elementów brzmienia Jazzanovy
2018-09-08 22:00:00

Kamil Wróblewski: W jakim miejscu obecnie znajduje się Jazzanova jako formacja muzyczna? Stefan Leisering: Czujemy się tak, jakbyśmy zaczynali nowy rozdział. Oczywiście zawsze jest pewna ciągłość, ale w ostatnich latach trochę się pozmieniało. Mamy inne projekty, inne zajęcia, mamy też nowe studio. Musieliśmy skupić się na pracy, by móc wrócić do studia, bo było tyle różnych innych zajęć. Ciągle powstają szkice nowych utworów, więc trzeba je było skończyć. Efektem jest nowa płyta. To nowe brzmienie, ale wymieszane z tym, co fani już znają z naszych płyt i czego – mam nadzieję – oczekują. Wracamy do koncertowania i mamy nadzieję na nieco większą aktywność w kolejnych miesiącach. - Na nową płytę musieliśmy czekać aż sześć lat. - A nawet dziesięć, bo Funkhaus Studio Sessions nie była całkiem nowym albumem studyjnym, a raczej płytą zarejestrowaną na żywo. To tak, że czasami, gdy człowiek bardzo się w coś angażuje, musi sobie w pewnym momencie powiedzieć „stop” i zając się innymi rzeczami. Z poprzednią płytą było podobnie, ale na pewno nie będziemy czekali z nagrywaniem kolejnego albumu dziesięć lat. Tyle mogę obiecać [śmiech]. Jazzanova (fot. Georg Roske) - Czy w takim razie wiadomo już coś o tej kolejnej płycie? Wiecie już kiedy chcielibyście ją wydać? - Nie chciałbym teraz mówić o konkretnej dacie, żeby nie składać obietnic bez pokrycia. Może za dwa lub trzy lata, na pewno nie dziesięć. Myślę już o nowej muzyce, ale na razie muszę się skupiać na tej, którą właśnie wydaliśmy. Trzeba ruszyć z promocją płyty, pojechać w trasę. Poczekam jeszcze trochę, ale za jakiś czas wejdę do studia z nowymi szkicami utworów. - Kiedy rozpoczęliście prace nad płytą The Pool ? - Niemal codziennie jestem w studiu, ciągle coś robię, pracuję nad szkicami kompozycji, eksperymentuję z brzmieniem. Utwory z nowej płyty zaczęły powstawać jakieś osiem czy dziewięć lat temu, ale oczywiście przechodziły one duże zmiany. Zaczęło się od 60 czy 70 pomysłów – to naprawdę dużo. Ale tak na poważnie zaczęliśmy myśleć o tej płycie jakieś trzy lata temu, więc do tego czasu po prostu zbierałem pomysły, poszukiwałem nowych brzmień. Potem zaczęliśmy rozglądać się za wokalistami, z którymi moglibyśmy pracować. Prace stały się znacznie bardziej intensywne w ostatnich dwóch czy trzech latach. - Na płycie pojawia się wielu gości. Jaki wpływ mieli na kompozycje, w których występują? Przynosili swoje pomysły na te utwory, czy po prostu wchodzili do studia i dostawali od ciebie konkretne instrukcje? - Nasze podejście jest takie, że chcemy, by goście mieli wpływ na to, w czym biorą udział, ale chcemy także pokazać im nasze podejście do tej muzyki. Najpierw powstaje wersja instrumentalna, w której staramy się pokazać ludziom, jak to wszystko będzie wyglądało. Ale nie są to gotowe produkty, bo gdy pojawia się wokalista, chcemy z nim współpracować, a czasem dokonujemy nawet jakichś zmian już po tym, jak skończy on swoją pracę. Weźmy na przykład utwór z Jamiem Cullumem. Słychać jego wpływ na ten numer, ale całość brzmi zupełnie inaczej niż jego solowa twórczość. To dla nas bardzo istotne. Chcemy, by ktoś taki jak Jamie Cullum odcisnął swoje piętno na kompozycji, żeby pokazał swoje emocje, ale też żeby rozumiał, dokąd my chcemy zmierzać z danym utworem. Można powiedzieć, że spotykamy się gdzieś pośrodku drogi. - Czyli kompromis? - Tak. Czasami odbywa się to w taki sposób, że np. Jamie Cullum coś nam wysyłał, my mówiliśmy mu, że to czy tamto nam się podoba, ale coś innego chcielibyśmy zmienić, więc wysyłał nam kolejne pomysły. To bardzo interesujący proces, choć najważniejsze jest oczywiście ostateczne spotkanie się w studiu nagraniowym i wspólne nagrywanie. - Czyli nagrywaliście razem czy jednak w niektórych przypadkach goście pracowali indywidualnie? - Jakieś 20 czy 30 procent utworów było nagrywanych zdalnie, bo nie było szans, żeby ściągnąć tych gości do nas. Tak było na przykład z Edwardem Vanzetem, który jest z Australii. Mamy też osobę z RPA, której też nie bylibyśmy w stanie ściągnąć do naszego studia. Ale jeśli tylko było to fizycznie możliwe, staraliśmy się sprowadzać naszych gości do nas, więc większość utworów powstała u nas. Niestety Jamie Cullum nie mógł do nas zajrzeć, więc nagrywał gdzieś w pokoju hotelowym [śmiech]. To taka ciekawostka. - Jak porównałbyś muzykę z The Pool do poprzednich płyt? Co się zmieniło? - Na samym początku, jeszcze przed nagraniem pierwszej płyty, byliśmy pod dużym wpływem brzmień latin jazz czy house. Robiliśmy dużo remiksów, nagrywaliśmy numery bez wokali. Już pierwsza płyta przyniosła spore zmiany, bo tam pojawiło się wiele wpływów z muzyki R&B i hip hopu. Zainteresowałem się hip hopem jeszcze w latach 90., więc te wpływy były obecne w naszej muzyce od samego początku, ale na In Between stały się wyraźniejsze. Na kolejnej płycie, Of All The Things , skupiliśmy się bardziej na warstwie kompozytorskiej i aranżacyjnej. Korzystaliśmy z żywych instrumentów, zmienił się też format utworów. Nie robiliśmy już długich, ośmiominutowych kompozycji, a raczej bardziej piosenkowe rzeczy. Na nowym krążku staraliśmy się łączyć te dwa podejścia. Jest tu ponownie sporo wpływów muzyki elektronicznej, korzystamy z samplingu, ale też dużą wagę przywiązujemy do komponowania. Nie zależy nam na zwykłych utworach pop. Kompozycje muszą zawierać coś specjalnego, co nas wyróżnia. Być może usłyszysz na tym wydawnictwie, że nie chcemy zwyczajnych aranży – dużo eksperymentujemy na tym polu. - Moim zdaniem Rain Makes The River to utwór wręcz trip-hopowy. - Trip-hop zawsze był jednym z elementów brzmienia Jazzanovy. W naszych remiksach często posiłkujemy się sprawdzonymi już przez nas wcześniej patentami. Ta współpraca to dla nas nowość, bo to wokalistka folkowa ze Szkocji. Nie mieliśmy nigdy okazji pracować z kimś z tego muzycznego świata, więc to dla nas świeże doświadczenie. Nie myślimy o etykietkach. Jeśli coś brzmi jak trip-hop, to w porządku. Dla mnie to po prostu Jazzanova. - Jasne. Wróćmy do tematu koncertów. Czego możemy się spodziewać? - Koncertujemy od dziesięciu lat, byliśmy wielokrotnie w Warszawie czy w ogóle w Polsce, graliśmy w klubie Basen, ale także na festiwalu Jazz nad Odrą. Nasze wcześniejsze koncerty miały bardzo funkowy, żywy charakter. Teraz zawierają znacznie więcej elektroniki. Mamy na scenie dwóch wokalistów, nie tylko Paula Randolpha, bo także nasz gitarzysta David Lemaitre śpiewa w paru numerach. Zatem mamy szersze pole działania. Ale zamierzamy także grać trochę starszych kompozycji, które będą wymieszane z materiałem z nowej płyty. Jazzanova wystąpi 15 września w warszawskiej Progresji (fot. Paul Gärtner) - Gracie w Warszawie 15 września, ale widzę, że kolejny występ macie zaplanowany dopiero trzy dni później. Zamierzacie zostać w Warszawie trochę dłużej? - Byłoby świetnie, ale obawiam się, że będziemy musieli wracać do Berlina, bo każdy dzień wypożyczenia autokaru to dla nas dodatkowy koszt. Wracamy następnego dnia rano. Będziemy mieli dwa dni przerwy i potem ruszamy na kolejny koncert. Mamy w zespole także rodziców, więc chcemy móc spędzać czas z naszymi rodzinami, kiedy wypada akurat przerwa między kolejnymi występami. Ale miałem już okazję spędzić trochę czasu w Warszawie i chętnie wróciłbym na nieco dłużej, choćby po to, żeby zajrzeć do sklepów płytowych. Zawsze tak robię. Niestety tym razem nie będzie to możliwe. - Zawsze jesteś mile widziany w Warszawie. - I zawsze bardzo dobrze się tam czuję. - Ostatnie pytanie. Co powiesz o berlińskiej scenie muzycznej? Jak zmieniła się w ostatnich latach? - Gdy zaczynaliśmy, Berlin nie był raczej miastem nastawionym na muzykę soul czy jazz, choć oczywiście istniały też takie kluby. Jednak w większości z nich na początku lat 90. dominowały techno i house. Było też sporo rocka, punka, indie i muzyki elektronicznej. Teraz jest więcej muzyki niszowej. Przyjeżdżasz na weekend i możesz trafić w klubach na każdy rodzaj muzyki. Możesz zajrzeć na imprezę w klimatach funkowych, bawić się przy techno, house czy rave. Zjeżdżają tu ważni przedstawiciele wszystkich scen muzycznych, często zamieszkują tu na stałe. To niezwykle ekscytujące. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Zawsze jest okazja z kimś pogadać, a nawet coś razem nagrać. Gdy tylko chcemy z kimś współpracować, sprawdzamy, kiedy będzie grał w Berlinie. Wtedy sprowadzenie takiego muzyka do naszego studia jest niezwykle łatwym zadaniem. To na pewno zupełnie inna sytuacja niż ponad 20 lat temu, gdy zaczynaliśmy. Z pewnością miasto jest obecnie gęściej zaludnione muzykami. - A czy będzie okazja widzieć cię na żywo jako DJ-a z jednym z twoich projektów pobocznych? - Raczej nie. Teraz będę zajęty koncertami z Jazzanova, ale inni DJ-e z naszej grupy będą się pojawiać także w Berlinie ze swoimi setami DJ-skimi, więc zawsze jest szansa ich zobaczyć. Rozmawiał Kamil Wróblewski Tłumaczenie: Jakub "Bizon" Michalski Wypowiedzi Stefana Leiseringa przeczytał Bartosz Dąbrowski
Kamil Wróblewski: W jakim miejscu obecnie znajduje się Jazzanova jako formacja muzyczna? Stefan Leisering: Czujemy się tak, jakbyśmy zaczynali nowy rozdział. Oczywiście zawsze jest pewna ciągłość, ale w ostatnich latach trochę się pozmieniało. Mamy inne projekty, inne zajęcia, mamy też nowe studio. Musieliśmy skupić się na pracy, by móc wrócić do studia, bo było tyle różnych innych zajęć. Ciągle powstają szkice nowych utworów, więc trzeba je było skończyć. Efektem jest nowa płyta. To nowe brzmienie, ale wymieszane z tym, co fani już znają z naszych płyt i czego – mam nadzieję – oczekują. Wracamy do koncertowania i mamy nadzieję na nieco większą aktywność w kolejnych miesiącach. - Na nową płytę musieliśmy czekać aż sześć lat. - A nawet dziesięć, bo Funkhaus Studio Sessions nie była całkiem nowym albumem studyjnym, a raczej płytą zarejestrowaną na żywo. To tak, że czasami, gdy człowiek bardzo się w coś angażuje, musi sobie w pewnym momencie powiedzieć „stop” i zając się innymi rzeczami. Z poprzednią płytą było podobnie, ale na pewno nie będziemy czekali z nagrywaniem kolejnego albumu dziesięć lat. Tyle mogę obiecać [śmiech]. Jazzanova (fot. Georg Roske) - Czy w takim razie wiadomo już coś o tej kolejnej płycie? Wiecie już kiedy chcielibyście ją wydać? - Nie chciałbym teraz mówić o konkretnej dacie, żeby nie składać obietnic bez pokrycia. Może za dwa lub trzy lata, na pewno nie dziesięć. Myślę już o nowej muzyce, ale na razie muszę się skupiać na tej, którą właśnie wydaliśmy. Trzeba ruszyć z promocją płyty, pojechać w trasę. Poczekam jeszcze trochę, ale za jakiś czas wejdę do studia z nowymi szkicami utworów. - Kiedy rozpoczęliście prace nad płytą The Pool? - Niemal codziennie jestem w studiu, ciągle coś robię, pracuję nad szkicami kompozycji, eksperymentuję z brzmieniem. Utwory z nowej płyty zaczęły powstawać jakieś osiem czy dziewięć lat temu, ale oczywiście przechodziły one duże zmiany. Zaczęło się od 60 czy 70 pomysłów – to naprawdę dużo. Ale tak na poważnie zaczęliśmy myśleć o tej płycie jakieś trzy lata temu, więc do tego czasu po prostu zbierałem pomysły, poszukiwałem nowych brzmień. Potem zaczęliśmy rozglądać się za wokalistami, z którymi moglibyśmy pracować. Prace stały się znacznie bardziej intensywne w ostatnich dwóch czy trzech latach. - Na płycie pojawia się wielu gości. Jaki wpływ mieli na kompozycje, w których występują? Przynosili swoje pomysły na te utwory, czy po prostu wchodzili do studia i dostawali od ciebie konkretne instrukcje? - Nasze podejście jest takie, że chcemy, by goście mieli wpływ na to, w czym biorą udział, ale chcemy także pokazać im nasze podejście do tej muzyki. Najpierw powstaje wersja instrumentalna, w której staramy się pokazać ludziom, jak to wszystko będzie wyglądało. Ale nie są to gotowe produkty, bo gdy pojawia się wokalista, chcemy z nim współpracować, a czasem dokonujemy nawet jakichś zmian już po tym, jak skończy on swoją pracę. Weźmy na przykład utwór z Jamiem Cullumem. Słychać jego wpływ na ten numer, ale całość brzmi zupełnie inaczej niż jego solowa twórczość. To dla nas bardzo istotne. Chcemy, by ktoś taki jak Jamie Cullum odcisnął swoje piętno na kompozycji, żeby pokazał swoje emocje, ale też żeby rozumiał, dokąd my chcemy zmierzać z danym utworem. Można powiedzieć, że spotykamy się gdzieś pośrodku drogi. - Czyli kompromis? - Tak. Czasami odbywa się to w taki sposób, że np. Jamie Cullum coś nam wysyłał, my mówiliśmy mu, że to czy tamto nam się podoba, ale coś innego chcielibyśmy zmienić, więc wysyłał nam kolejne pomysły. To bardzo interesujący proces, choć najważniejsze jest oczywiście ostateczne spotkanie się w studiu nagraniowym i wspólne nagrywanie. - Czyli nagrywaliście razem czy jednak w niektórych przypadkach goście pracowali indywidualnie? - Jakieś 20 czy 30 procent utworów było nagrywanych zdalnie, bo nie było szans, żeby ściągnąć tych gości do nas. Tak było na przykład z Edwardem Vanzetem, który jest z Australii. Mamy też osobę z RPA, której też nie bylibyśmy w stanie ściągnąć do naszego studia. Ale jeśli tylko było to fizycznie możliwe, staraliśmy się sprowadzać naszych gości do nas, więc większość utworów powstała u nas. Niestety Jamie Cullum nie mógł do nas zajrzeć, więc nagrywał gdzieś w pokoju hotelowym [śmiech]. To taka ciekawostka. - Jak porównałbyś muzykę z The Pool do poprzednich płyt? Co się zmieniło? - Na samym początku, jeszcze przed nagraniem pierwszej płyty, byliśmy pod dużym wpływem brzmień latin jazz czy house. Robiliśmy dużo remiksów, nagrywaliśmy numery bez wokali. Już pierwsza płyta przyniosła spore zmiany, bo tam pojawiło się wiele wpływów z muzyki R&B i hip hopu. Zainteresowałem się hip hopem jeszcze w latach 90., więc te wpływy były obecne w naszej muzyce od samego początku, ale na In Between stały się wyraźniejsze. Na kolejnej płycie, Of All The Things, skupiliśmy się bardziej na warstwie kompozytorskiej i aranżacyjnej. Korzystaliśmy z żywych instrumentów, zmienił się też format utworów. Nie robiliśmy już długich, ośmiominutowych kompozycji, a raczej bardziej piosenkowe rzeczy. Na nowym krążku staraliśmy się łączyć te dwa podejścia. Jest tu ponownie sporo wpływów muzyki elektronicznej, korzystamy z samplingu, ale też dużą wagę przywiązujemy do komponowania. Nie zależy nam na zwykłych utworach pop. Kompozycje muszą zawierać coś specjalnego, co nas wyróżnia. Być może usłyszysz na tym wydawnictwie, że nie chcemy zwyczajnych aranży – dużo eksperymentujemy na tym polu. - Moim zdaniem Rain Makes The River to utwór wręcz trip-hopowy. - Trip-hop zawsze był jednym z elementów brzmienia Jazzanovy. W naszych remiksach często posiłkujemy się sprawdzonymi już przez nas wcześniej patentami. Ta współpraca to dla nas nowość, bo to wokalistka folkowa ze Szkocji. Nie mieliśmy nigdy okazji pracować z kimś z tego muzycznego świata, więc to dla nas świeże doświadczenie. Nie myślimy o etykietkach. Jeśli coś brzmi jak trip-hop, to w porządku. Dla mnie to po prostu Jazzanova. - Jasne. Wróćmy do tematu koncertów. Czego możemy się spodziewać? - Koncertujemy od dziesięciu lat, byliśmy wielokrotnie w Warszawie czy w ogóle w Polsce, graliśmy w klubie Basen, ale także na festiwalu Jazz nad Odrą. Nasze wcześniejsze koncerty miały bardzo funkowy, żywy charakter. Teraz zawierają znacznie więcej elektroniki. Mamy na scenie dwóch wokalistów, nie tylko Paula Randolpha, bo także nasz gitarzysta David Lemaitre śpiewa w paru numerach. Zatem mamy szersze pole działania. Ale zamierzamy także grać trochę starszych kompozycji, które będą wymieszane z materiałem z nowej płyty. Jazzanova wystąpi 15 września w warszawskiej Progresji (fot. Paul Gärtner) - Gracie w Warszawie 15 września, ale widzę, że kolejny występ macie zaplanowany dopiero trzy dni później. Zamierzacie zostać w Warszawie trochę dłużej? - Byłoby świetnie, ale obawiam się, że będziemy musieli wracać do Berlina, bo każdy dzień wypożyczenia autokaru to dla nas dodatkowy koszt. Wracamy następnego dnia rano. Będziemy mieli dwa dni przerwy i potem ruszamy na kolejny koncert. Mamy w zespole także rodziców, więc chcemy móc spędzać czas z naszymi rodzinami, kiedy wypada akurat przerwa między kolejnymi występami. Ale miałem już okazję spędzić trochę czasu w Warszawie i chętnie wróciłbym na nieco dłużej, choćby po to, żeby zajrzeć do sklepów płytowych. Zawsze tak robię. Niestety tym razem nie będzie to możliwe. - Zawsze jesteś mile widziany w Warszawie. - I zawsze bardzo dobrze się tam czuję. - Ostatnie pytanie. Co powiesz o berlińskiej scenie muzycznej? Jak zmieniła się w ostatnich latach? - Gdy zaczynaliśmy, Berlin nie był raczej miastem nastawionym na muzykę soul czy jazz, choć oczywiście istniały też takie kluby. Jednak w większości z nich na początku lat 90. dominowały techno i house. Było też sporo rocka, punka, indie i muzyki elektronicznej. Teraz jest więcej muzyki niszowej. Przyjeżdżasz na weekend i możesz trafić w klubach na każdy rodzaj muzyki. Możesz zajrzeć na imprezę w klimatach funkowych, bawić się przy techno, house czy rave. Zjeżdżają tu ważni przedstawiciele wszystkich scen muzycznych, często zamieszkują tu na stałe. To niezwykle ekscytujące. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Zawsze jest okazja z kimś pogadać, a nawet coś razem nagrać. Gdy tylko chcemy z kimś współpracować, sprawdzamy, kiedy będzie grał w Berlinie. Wtedy sprowadzenie takiego muzyka do naszego studia jest niezwykle łatwym zadaniem. To na pewno zupełnie inna sytuacja niż ponad 20 lat temu, gdy zaczynaliśmy. Z pewnością miasto jest obecnie gęściej zaludnione muzykami. - A czy będzie okazja widzieć cię na żywo jako DJ-a z jednym z twoich projektów pobocznych? - Raczej nie. Teraz będę zajęty koncertami z Jazzanova, ale inni DJ-e z naszej grupy będą się pojawiać także w Berlinie ze swoimi setami DJ-skimi, więc zawsze jest szansa ich zobaczyć. Rozmawiał Kamil Wróblewski Tłumaczenie: Jakub "Bizon" Michalski Wypowiedzi Stefana Leiseringa przeczytał Bartosz Dąbrowski

Zajawka na EPkę. Poznajcie Suzię!
2018-08-18 22:00:00

Gra na basie, gitarach elektrycznej i elektroakustycznej, klawiszach, ukulele, shakerach i kalimbie. Jest samoukiem. Zuzanna Kłosińska, publiczności znana jako Suzia , twierdzi, ze wystarczy mieć trochę samozaparcia. Swoje umiejętności szlifowała m.in. w Oure Højskole w Danii. Ma za sobą wiele koncertów, zarówno przed szeroką publicznością jak i w kameralnych miejscach. Jest muzykiem sesyjnym. Od ponad roku gra w zespole Kasi Lins . Suzia jest laureatką 45. edycji Festiwalu FAMA, rok temu otrzymała nagrodę im. Małgosi Zwierzchowskiej na przeglądzie piosenki YAPA. W tym roku można było ją usłyszeć i zobaczyć m.in. na Enea Spring Festival. Zuzanna "Suzia" Kłosińska (fot. Kamil Wróblewski) Jest niezwykle twórcza. Na jej kanale na YouTube jest kilkadziesiąt piosenek. Nagranych domowym sposobem na wakacjach, na łące, na balkonie czy po prostu w domu. - Piosenki są formą autoterapii, bo nie tylko słowa, ale też emocje, które idą razem z dźwiękiem, które towarzyszą temu śpiewaniu, oczyszczają aurę dobrego samopoczucia - mówi Suzia. Pisze codziennie. Twierdzi, że obecnie ma gotowych około 80 piosenek. W marcu 2018 roku Suzia ruszyła z internetową zbiórką pieniędzy na wydanie debiutanckiej EPki. Akcja okazała się sukcesem, bo już po pięciu dniach udało się zebrać 100 procent planowanej kwoty. Finalnie osiągnięto ponad 250% celu! Dwa miesiące później ukazała się debiutancka płyta pt. "Nie dzieje się nic" ( posłuchaj ). Okładka płyty "Nie dzieje się nic" Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Suzią! Dłuższa wersja tylko w archiwum Radia TOK FM!
Gra na basie, gitarach elektrycznej i elektroakustycznej, klawiszach, ukulele, shakerach i kalimbie. Jest samoukiem. Zuzanna Kłosińska, publiczności znana jako Suzia, twierdzi, ze wystarczy mieć trochę samozaparcia. Swoje umiejętności szlifowała m.in. w Oure Højskole w Danii. Ma za sobą wiele koncertów, zarówno przed szeroką publicznością jak i w kameralnych miejscach. Jest muzykiem sesyjnym. Od ponad roku gra w zespole Kasi Lins. Suzia jest laureatką 45. edycji Festiwalu FAMA, rok temu otrzymała nagrodę im. Małgosi Zwierzchowskiej na przeglądzie piosenki YAPA. W tym roku można było ją usłyszeć i zobaczyć m.in. na Enea Spring Festival. Zuzanna "Suzia" Kłosińska (fot. Kamil Wróblewski) Jest niezwykle twórcza. Na jej kanale na YouTube jest kilkadziesiąt piosenek. Nagranych domowym sposobem na wakacjach, na łące, na balkonie czy po prostu w domu. - Piosenki są formą autoterapii, bo nie tylko słowa, ale też emocje, które idą razem z dźwiękiem, które towarzyszą temu śpiewaniu, oczyszczają aurę dobrego samopoczucia - mówi Suzia. Pisze codziennie. Twierdzi, że obecnie ma gotowych około 80 piosenek. W marcu 2018 roku Suzia ruszyła z internetową zbiórką pieniędzy na wydanie debiutanckiej EPki. Akcja okazała się sukcesem, bo już po pięciu dniach udało się zebrać 100 procent planowanej kwoty. Finalnie osiągnięto ponad 250% celu! Dwa miesiące później ukazała się debiutancka płyta pt. "Nie dzieje się nic" (posłuchaj). Okładka płyty "Nie dzieje się nic" Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Kamila Wróblewskiego z Suzią! Dłuższa wersja tylko w archiwum Radia TOK FM!

Artur Tylmanowski o 9. edycji Cieszanów Rock Festiwalu
2018-08-11 22:00:00

Cieszanów Rock Festiwal już po raz dziewiąty! O atrakcjach najnowszej edycji, wykonawcach, różnorodności muzycznej (m.in. mieszance punk rocka i celtic folku) opowiada Artur Tylmanowski, dyrektor artystyczny festiwalu i PR manager.
Cieszanów Rock Festiwal już po raz dziewiąty! O atrakcjach najnowszej edycji, wykonawcach, różnorodności muzycznej (m.in. mieszance punk rocka i celtic folku) opowiada Artur Tylmanowski, dyrektor artystyczny festiwalu i PR manager.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie