jarasaseasongi - muzyczne historie

W jarasaseasongach możecie usłyszeć piosenki (nie tylko szanty i pieśni morza

Kategorie:
Historia muzyki Muzyka

Odcinki od najnowszych:

Bella Ciao
2022-03-06 13:26:24

Dzisiejsza historia zaczyna się od ryżu, ale nie od Chin. Od Italii. Produkcja ryżu we Włoszech rozpoczęła się około połowy XV wieku. Doskonałe tereny do produkcji ryżu, powstały w dolinie Padu. Sam Leonardo da Vinci był zaangażowany w budowę kanałów do osuszania bagien na równinach rzeki Pad. Największy wpływ na historię włoskiego ryżu wywarł jednak Camillo Benso hrabia Cavour. To on w połowie XIX wieku zaprojektował kanał mający doprowadzić wodę z rzeki Pad i jeziora Maggiore do terenów pod uprawy ryżu i innych roślin, głównie w Piemoncie. Kanał, ukończony po jego śmierci, nawadniał 235 tysięcy hektarów pól. Kanał nie wszystkim przyniósł szczęście. Uprawa ryżu na rozległych polach wymagała zatrudnienia całej masy robotników, a w zasadzie robotnic. Od końca kwietnia do połowy czerwca, uprawy ryżu były zalewane wodą aby ochronić delikatne młode pędy przed wahaniem temperatury w ciągu doby. W tym czasie ryż wymagał intensywnego pielenia. Praca ta wykonywana była przez kobiety zwane mondinami. Pochodziły najczęściej z najniższych warstw społecznych. A praca była okrutnie ciężka. Od rana do nocy, pochylone, po kolana w wodzie. Rano przymrozki, w południe upał, do tego chmary owadów. A na plecach lądowały pałki okrutnych nadzorców – padronów. No i płace, były żenująco niskie. W takiej atmosferze, na jednej z farm ryżowych, prawdopodobnie pod koniec XIX wieku powstała najsłynniejsza chyba dzisiaj pieśń protestu. Nosi tytuł: „Alla mattina appena alzata”, czyli „Rano jak tylko wstaniesz”. A słowa opowiadają właśnie o ciężkiej harówie mondin na plantacjach, wygiętych plecach, chmarach owadów i ciężkich pałkach padronów. Pięknie tę starą pieśń wykonują Enza Pagliara i Dario Muci, duet który od lat rekonstruuje i popularyzuje tradycyjne włoskie pieśni. Dzisiaj tę melodię wszyscy znamy jako Bella Ciao. Ale zanim protest song z plantacji ryżu został piosenką antywojenną upłynęło kilkadziesiąt lat. W latach czterdziestych XX wieku nieznany autor zaadaptował pieśń protestu mondin dla włoskiej partyzantki antyfaszystowskiej. Opowiedział historię młodego mężczyzny, który opuszcza swoją dziewczynę, by wstąpić do partyzantki. Młodzieniec przeczuwa, że widzi ukochaną ostatni raz. Chce by po jego śmierci posadziła na mogile piękny kwiat. Chce by ludzie mijając mogiłę wiedzieli jak zginął. Piękna smutna historia. Jest pewien szkopuł – niektórzy znawcy tematu twierdzą, że nikt był nie znał choćby jednego partyzanta, który by tę wersję Bella Ciao śpiewał. Cóż może to i tylko legenda ale jakże piękna. W XX wieku piosenka osiągnęła światową popularność jako hymn przeciw dyktaturom. Była i jest wykonywana w dziesiątkach języków, a ostatnio podbiła serca miłośników seriali. I tylko czasem starsi Włosi narzekają, że jest śpiewana bez należnego szacunku. Cóż, trudno im się dziwić. I wydawało się że mamy do czynienia z historią. Ale niestety dzisiaj sens Bella Ciao odżył. 24 lutego wojska putinowskiej Rosji haniebnie wkroczyły do Ukrainy. Pieśń włoskich partyzantów stała się nagle boleśnie aktualna. Nie myślałem że to się stanie w XXI wieku w Europie. Młodzi chłopcy i dojrzali mężczyźni tuż za naszymi granicami musieli chwycić za broń by bronić swoją ojczyznę i bliskich. W kierunku zachodnich granic Ukrainy ruszyły setki tysięcy rodzin by szukać schronienia, by przetrwać, by przeżyć. Refren Bella Ciao, „żegnaj piękna”, w myślach, w ukraińskich słowach, powtarza setki tysięcy chłopaków i mężczyzn. Ich żony i dzieci muszą na tułaczkę udać się same, mężczyźni muszą walczyć z najeźdźcą. Dzisiaj więc Bella Ciao dla naszych Ukraińskich przyjaciół w wykonaniu Gruppo Popolare e Solisti dell'Oltrepo Pavese z Lombardii. Sail-Ho, Audycja zawiera utwory: " Alla mattina appena alzata " w wykonaniu Enza Pagliara i Dario Muci, słowa i muzyka: tradycyjne „Bella Ciao” w wykonaniu Gruppo Popolare e Solisti dell'Oltrepo Pavese, słowa i muzyka: tradycyjne

Dzisiejsza historia zaczyna się od ryżu, ale nie od Chin. Od Italii. Produkcja ryżu we Włoszech rozpoczęła się około połowy XV wieku. Doskonałe tereny do produkcji ryżu, powstały w dolinie Padu. Sam Leonardo da Vinci był zaangażowany w budowę kanałów do osuszania bagien na równinach rzeki Pad. Największy wpływ na historię włoskiego ryżu wywarł jednak Camillo Benso hrabia Cavour. To on w połowie XIX wieku zaprojektował kanał mający doprowadzić wodę z rzeki Pad i jeziora Maggiore do terenów pod uprawy ryżu i innych roślin, głównie w Piemoncie. Kanał, ukończony po jego śmierci, nawadniał 235 tysięcy hektarów pól.

Kanał nie wszystkim przyniósł szczęście. Uprawa ryżu na rozległych polach wymagała zatrudnienia całej masy robotników, a w zasadzie robotnic. Od końca kwietnia do połowy czerwca, uprawy ryżu były zalewane wodą aby ochronić delikatne młode pędy przed wahaniem temperatury w ciągu doby. W tym czasie ryż wymagał intensywnego pielenia. Praca ta wykonywana była przez kobiety zwane mondinami. Pochodziły najczęściej z najniższych warstw społecznych. A praca była okrutnie ciężka. Od rana do nocy, pochylone, po kolana w wodzie. Rano przymrozki, w południe upał, do tego chmary owadów. A na plecach lądowały pałki okrutnych nadzorców – padronów. No i płace, były żenująco niskie.

W takiej atmosferze, na jednej z farm ryżowych, prawdopodobnie pod koniec XIX wieku powstała najsłynniejsza chyba dzisiaj pieśń protestu. Nosi tytuł: „Alla mattina appena alzata”, czyli „Rano jak tylko wstaniesz”. A słowa opowiadają właśnie o ciężkiej harówie mondin na plantacjach, wygiętych plecach, chmarach owadów i ciężkich pałkach padronów. Pięknie tę starą pieśń wykonują Enza Pagliara i Dario Muci, duet który od lat rekonstruuje i popularyzuje tradycyjne włoskie pieśni.

Dzisiaj tę melodię wszyscy znamy jako Bella Ciao. Ale zanim protest song z plantacji ryżu został piosenką antywojenną upłynęło kilkadziesiąt lat. W latach czterdziestych XX wieku nieznany autor zaadaptował pieśń protestu mondin dla włoskiej partyzantki antyfaszystowskiej. Opowiedział historię młodego mężczyzny, który opuszcza swoją dziewczynę, by wstąpić do partyzantki. Młodzieniec przeczuwa, że widzi ukochaną ostatni raz. Chce by po jego śmierci posadziła na mogile piękny kwiat. Chce by ludzie mijając mogiłę wiedzieli jak zginął. Piękna smutna historia. Jest pewien szkopuł – niektórzy znawcy tematu twierdzą, że nikt był nie znał choćby jednego partyzanta, który by tę wersję Bella Ciao śpiewał. Cóż może to i tylko legenda ale jakże piękna.

W XX wieku piosenka osiągnęła światową popularność jako hymn przeciw dyktaturom. Była i jest wykonywana w dziesiątkach języków, a ostatnio podbiła serca miłośników seriali. I tylko czasem starsi Włosi narzekają, że jest śpiewana bez należnego szacunku. Cóż, trudno im się dziwić.

I wydawało się że mamy do czynienia z historią. Ale niestety dzisiaj sens Bella Ciao odżył. 24 lutego wojska putinowskiej Rosji haniebnie wkroczyły do Ukrainy. Pieśń włoskich partyzantów stała się nagle boleśnie aktualna. Nie myślałem że to się stanie w XXI wieku w Europie. Młodzi chłopcy i dojrzali mężczyźni tuż za naszymi granicami musieli chwycić za broń by bronić swoją ojczyznę i bliskich. W kierunku zachodnich granic Ukrainy ruszyły setki tysięcy rodzin by szukać schronienia, by przetrwać, by przeżyć. Refren Bella Ciao, „żegnaj piękna”, w myślach, w ukraińskich słowach, powtarza setki tysięcy chłopaków i mężczyzn. Ich żony i dzieci muszą na tułaczkę udać się same, mężczyźni muszą walczyć z najeźdźcą.

Dzisiaj więc Bella Ciao dla naszych Ukraińskich przyjaciół w wykonaniu Gruppo Popolare e Solisti dell'Oltrepo Pavese z Lombardii.

Sail-Ho,

Audycja zawiera utwory:

" Alla mattina appena alzata " w wykonaniu Enza Pagliara i Dario Muci, słowa i muzyka: tradycyjne

„Bella Ciao” w wykonaniu Gruppo Popolare e Solisti dell'Oltrepo Pavese, słowa i muzyka: tradycyjne

The Golden Vanity
2022-03-01 14:34:21

„The Golden Vanity” siedemnastowieczna ballada żeglarska. Najstarsza zachowana wersja powstała około 1635 roku i nosiła tytuł „Sir Walter Raleigh Sailing In The Lowland”. Sir Walter Raleigh to znany awanturnik i podróżnik, żyjący na przełomie XVI i XVII wieku. Podróżował do obu Ameryk, poszukiwał Eldorado, tłumił powstanie w Ulsterze, walczył z Hiszpańską Armadą, zdobył dla Anglików Kadyks, nadał podobno nazwę amerykańskiej Virginii, przypisuje się mu podarowanie Anglikom ziemniaków i tytoniu (znane były wcześniej w Hiszpanii, więc…) Był jednym z ulubieńców królowej Elżbiety I ale za nieuzgodniony ożenek trafił do Tower. Drugi raz trafił do Tower oskarżony o spisek przeciwko Jakubowi I. Opuścił Tower aby ponownie poszukiwać Eldorado płynąc w górę Orinoko. Podczas tej podróży złamał parę zakazów króla i gdy wrócił do Anglii czekał na niego katowski topór. Nikt chyba po nim nie pakała, Sir Walter Raleigh miał opinię człowieka okrutnego dla podwładnych łamiącego obietnice. Pieśń opowiadała o tym jak statek Sir Waltera „The Sweet Trinity” został uwięziony przez obcy galeon. Kapitan za uwolnienie obiecał bogactwa i rękę córki. Zadanie wykonał młody chłopiec okrętowy. Gdy wraca z udanej misji kapitan nie wpuszcza go na pokład pozwalając chłopcu utonąć. Pieśń przez 2 stulecia była niezwykle popularna. Powstało wiele wersji i muzycznych i fabularnych. Statek zmieniał w nich nazwę, raz był to „The Golden Trinity”, raz „The Sweet Trinity”, czasem „The Golden Willow Tree” a czasem „The Golden Vanity”. W niewolę była brany przez galeon hiszpański, francuski, czasem nawet brytyjski, a niekiedy Turecki – wtedy był okręt piracki. (Lowland see z refrenu to dawna, zwyczajowa nazwa Morza Śródziemnego) Chłopiec okrętowy zazwyczaj ginął. Raz tonął raz był stracony po powrocie na pokład, a w jednej wersji zatopił i wroga i swój okręt. Jedna z wersji muzycznych jest u nas dobrze znana. Na bazie jej melodii (chyba najbardziej popularnej w XX wieku) powstała piosenka Tomasza Opoki „Morze Północne”.  Sail Ho. "Sinking in the Lonesome Sea" w wykonaniu The Carter Family, słowa i muzyka: tradycyjne "The Golden Vanity" w wykonaniu The Chad Mitchell Trio, słowa i muzyka: tradycyjne "Morze Północne" w wykonaniu Tomasza Opoki, słowa: Tomasz Opoka, muzyka: tradycyjna „The Golden Vanity” w wykonaniu Davida Coffina, słowa: Gordon Bok na podstawie tradycyjnych, muzyka: Bob Stuart @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube :-)

„The Golden Vanity” siedemnastowieczna ballada żeglarska. Najstarsza zachowana wersja powstała około 1635 roku i nosiła tytuł „Sir Walter Raleigh Sailing In The Lowland”.

Sir Walter Raleigh to znany awanturnik i podróżnik, żyjący na przełomie XVI i XVII wieku. Podróżował do obu Ameryk, poszukiwał Eldorado, tłumił powstanie w Ulsterze, walczył z Hiszpańską Armadą, zdobył dla Anglików Kadyks, nadał podobno nazwę amerykańskiej Virginii, przypisuje się mu podarowanie Anglikom ziemniaków i tytoniu (znane były wcześniej w Hiszpanii, więc…) Był jednym z ulubieńców królowej Elżbiety I ale za nieuzgodniony ożenek trafił do Tower. Drugi raz trafił do Tower oskarżony o spisek przeciwko Jakubowi I. Opuścił Tower aby ponownie poszukiwać Eldorado płynąc w górę Orinoko. Podczas tej podróży złamał parę zakazów króla i gdy wrócił do Anglii czekał na niego katowski topór. Nikt chyba po nim nie pakała, Sir Walter Raleigh miał opinię człowieka okrutnego dla podwładnych łamiącego obietnice.

Pieśń opowiadała o tym jak statek Sir Waltera „The Sweet Trinity” został uwięziony przez obcy galeon. Kapitan za uwolnienie obiecał bogactwa i rękę córki. Zadanie wykonał młody chłopiec okrętowy. Gdy wraca z udanej misji kapitan nie wpuszcza go na pokład pozwalając chłopcu utonąć.

Pieśń przez 2 stulecia była niezwykle popularna. Powstało wiele wersji i muzycznych i fabularnych. Statek zmieniał w nich nazwę, raz był to „The Golden Trinity”, raz „The Sweet Trinity”, czasem „The Golden Willow Tree” a czasem „The Golden Vanity”. W niewolę była brany przez galeon hiszpański, francuski, czasem nawet brytyjski, a niekiedy Turecki – wtedy był okręt piracki. (Lowland see z refrenu to dawna, zwyczajowa nazwa Morza Śródziemnego) Chłopiec okrętowy zazwyczaj ginął. Raz tonął raz był stracony po powrocie na pokład, a w jednej wersji zatopił i wroga i swój okręt.

Jedna z wersji muzycznych jest u nas dobrze znana. Na bazie jej melodii (chyba najbardziej popularnej w XX wieku) powstała piosenka Tomasza Opoki „Morze Północne”. 

Sail Ho.

"Sinking in the Lonesome Sea" w wykonaniu The Carter Family, słowa i muzyka: tradycyjne

"The Golden Vanity" w wykonaniu The Chad Mitchell Trio, słowa i muzyka: tradycyjne

"Morze Północne" w wykonaniu Tomasza Opoki, słowa: Tomasz Opoka, muzyka: tradycyjna

„The Golden Vanity” w wykonaniu Davida Coffina, słowa: Gordon Bok na podstawie tradycyjnych, muzyka: Bob Stuart

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube :-)


Tylko Ja (orig. "As I Roved Out")
2022-02-17 02:07:41

Od „ As I Roved Out ” zaczyna się mnóstwo irlandzkich piosenek. Jest wśród nich pewna obfitość historii o dziewczętach, które zaufały mężczyznom by zostać na końcu porzucone. Przynajmniej trzy piosenki posiadają tytuł „ As I Roved Out ”. Powstały w XIX wieku lub wcześniej. Zachowały się do dzisiaj dzięki ustnym przekazom, pierwszy raz zapisane zostały miej więcej w połowie XX wieku. Znamy je dzięki ikonom irlandzkiego folku. Tommy Makem „ As I Roved Out ” nauczył się od swojej matki Sarah, która była znaną pieśniarką i kolekcjonerką ludowych pieśni. Jego piosenka opowiada o tym jak żołnierz spotyka na swej drodze młodą dziewczynę. Dziewczę ma ledwie 17 lat, on ją uwodzi a ona zaprasza go na noc do domu. Mieszka z mamą ale zaklina się, że mama nic nie usłyszy. Pomyliła się. Mamusia przypadkiem usłyszała parę. Wytargała dziewczę za włosy i obiła leszczyną. Do konsumpcji związku nie doszło, ale spotkanie nadszarpnęło reputację dziewczyny. Na pytanie o plany matrymonialne żołnierz odpowiedział, że już na to za późno gdyż jest żonaty. Ciekawą wersję „ As I Rove Out ”, z zespołem Planxty, śpiewał Andy Irvine. Najsmutniejsą ze wszystkich. Nauczył się jej od wielkiej postaci Irlandzkiego folku, Paddy’ego Tunneya, który z kolei usłyszał ją od swojej matki - Bridgid. W tej wersji mężczyzna spotyka swoją miłość sprzed lat. Dziewczyna ma żal do byłego kochanka, że ją porzucił i ożenił się z inną dla ziemi. Mężczyzna odpowiada, że żałuje i będzie żałował tego do końca życia ale nie miał wyjścia. Najweselszą wersję piosenki śpiewa Christy Moore. Nauczył się jej od podróżującego pieśniarza Johna Riley’a. U Christiego znowu żołnierz spotyka młodą dziewczynę. Ale tym razem dziewczyna jest bardzo ochocza i przejmuje inicjatywę. Zaprasza chłopaka do domu. Stawia mu niedwuznaczne propozycje. Nie zmienia to jednak faktu, że liczy na dłuższy związek i jak zwykle na koniec jest rozczarowana.  Wszystkie opisane wersje opisują dziewczynę uwiedzioną i porzuconą przez mężczyznę. Nie opisują czym nasz niewdzięcznik ujął dziewczynę. I tu z pomocą przyszła nam nasza nieodżałowana Monika Szwaja. Pani Monika napisała wspaniały polski tekst do „ As I Roved Out” , do melodii śpiewanej przez Christiego Moora. Jej tekst pokazuje dobitnie jak mężczyzna zdobył serce dziewczyny. Tekst trochę przeleżał w szufladzie, ale latem 2000 roku, na przekór pandemicznym obostrzeniom skrzyknęła się grupa polskich muzyków uprawiających różnego rodzaju folk, od muzyki peruwiańskiej przez szanty do country. Nazwali się Folkowa Brać i nagrali porywającą wersję „ Tylko Ja ”. Dzieło zaprezentowali w mediach społecznościowych. Ja od pierwszych nut zakochałem się w tym wykonaniu. Sail Ho Audycja zawiera utwory: " As I Roved Out ", słowa i muzyka: tradycyjne; w wykonaniu: The Clancy Brothers & Tommy Makem, Andy Irvine’a z zespołem Planxty, Christy Moor z zespołem Planxty, „Tylko ja”,  słowa: Monika Szwaja, muzyka: trad. „ As I Roved Out ” w wykonaniu „Folkowej Braci” w składzie: instrumenty perkusyjne, vocal - Janusz YANO Wawrzała ( Chudoba, Sierra Manta ) zamponas, quenas, akordeon, vocal - Marek Kaim ( Varsovia Manta, Sierra Manta ) gitara basowa - Jakub Bejda ( Grupa Furmana ) gitara, drumla, vocal - Arkadiusz KOSMOS Wąsik ( Stonehenge, Duet Liryczny ABC ) banjo, vocal - Jacek ZIELIK Zieliński skrzypce - Maciek Paszek (Carrantuohill) harmonijka ustna i vocal - Andrzej Trojak (Grupa Furmana) gitara i vocal - Arkadiusz BOMBEL Wiech (Turnioki) concertina, kości i vocal - Marek Szurawski (Stare Dzwony) @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Od „As I Roved Out” zaczyna się mnóstwo irlandzkich piosenek. Jest wśród nich pewna obfitość historii o dziewczętach, które zaufały mężczyznom by zostać na końcu porzucone. Przynajmniej trzy piosenki posiadają tytuł „As I Roved Out”. Powstały w XIX wieku lub wcześniej. Zachowały się do dzisiaj dzięki ustnym przekazom, pierwszy raz zapisane zostały miej więcej w połowie XX wieku. Znamy je dzięki ikonom irlandzkiego folku.

Tommy Makem „As I Roved Out” nauczył się od swojej matki Sarah, która była znaną pieśniarką i kolekcjonerką ludowych pieśni. Jego piosenka opowiada o tym jak żołnierz spotyka na swej drodze młodą dziewczynę. Dziewczę ma ledwie 17 lat, on ją uwodzi a ona zaprasza go na noc do domu. Mieszka z mamą ale zaklina się, że mama nic nie usłyszy. Pomyliła się. Mamusia przypadkiem usłyszała parę. Wytargała dziewczę za włosy i obiła leszczyną. Do konsumpcji związku nie doszło, ale spotkanie nadszarpnęło reputację dziewczyny. Na pytanie o plany matrymonialne żołnierz odpowiedział, że już na to za późno gdyż jest żonaty.

Ciekawą wersję „As I Rove Out”, z zespołem Planxty, śpiewał Andy Irvine. Najsmutniejsą ze wszystkich. Nauczył się jej od wielkiej postaci Irlandzkiego folku, Paddy’ego Tunneya, który z kolei usłyszał ją od swojej matki - Bridgid. W tej wersji mężczyzna spotyka swoją miłość sprzed lat. Dziewczyna ma żal do byłego kochanka, że ją porzucił i ożenił się z inną dla ziemi. Mężczyzna odpowiada, że żałuje i będzie żałował tego do końca życia ale nie miał wyjścia.

Najweselszą wersję piosenki śpiewa Christy Moore. Nauczył się jej od podróżującego pieśniarza Johna Riley’a. U Christiego znowu żołnierz spotyka młodą dziewczynę. Ale tym razem dziewczyna jest bardzo ochocza i przejmuje inicjatywę. Zaprasza chłopaka do domu. Stawia mu niedwuznaczne propozycje. Nie zmienia to jednak faktu, że liczy na dłuższy związek i jak zwykle na koniec jest rozczarowana. 

Wszystkie opisane wersje opisują dziewczynę uwiedzioną i porzuconą przez mężczyznę. Nie opisują czym nasz niewdzięcznik ujął dziewczynę. I tu z pomocą przyszła nam nasza nieodżałowana Monika Szwaja. Pani Monika napisała wspaniały polski tekst do „As I Roved Out”, do melodii śpiewanej przez Christiego Moora. Jej tekst pokazuje dobitnie jak mężczyzna zdobył serce dziewczyny. Tekst trochę przeleżał w szufladzie, ale latem 2000 roku, na przekór pandemicznym obostrzeniom skrzyknęła się grupa polskich muzyków uprawiających różnego rodzaju folk, od muzyki peruwiańskiej przez szanty do country. Nazwali się Folkowa Brać i nagrali porywającą wersję „Tylko Ja”. Dzieło zaprezentowali w mediach społecznościowych. Ja od pierwszych nut zakochałem się w tym wykonaniu.

Sail Ho


Audycja zawiera utwory:

"As I Roved Out", słowa i muzyka: tradycyjne; w wykonaniu:

  • The Clancy Brothers & Tommy Makem,
  • Andy Irvine’a z zespołem Planxty,
  • Christy Moor z zespołem Planxty,

„Tylko ja”,  słowa: Monika Szwaja, muzyka: trad. „As I Roved Out” w wykonaniu „Folkowej Braci” w składzie:

  • instrumenty perkusyjne, vocal - Janusz YANO Wawrzała (Chudoba, Sierra Manta)
  • zamponas, quenas, akordeon, vocal - Marek Kaim (Varsovia Manta, Sierra Manta)
  • gitara basowa - Jakub Bejda (Grupa Furmana)
  • gitara, drumla, vocal - Arkadiusz KOSMOS Wąsik (Stonehenge, Duet Liryczny ABC)
  • banjo, vocal - Jacek ZIELIK Zieliński
  • skrzypce - Maciek Paszek (Carrantuohill)
  • harmonijka ustna i vocal - Andrzej Trojak (Grupa Furmana)
  • gitara i vocal - Arkadiusz BOMBEL Wiech (Turnioki)
  • concertina, kości i vocal - Marek Szurawski (Stare Dzwony)


@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Bezimienny wędrowiec (orig. "The Wayfaring Stranger")
2022-02-11 01:38:32

Dziś powłóczymy się po bezdrożach Appalachów. No i jeszcze musimy cofnąć się do drugiej połowy XIX wieku. Trwa wojna secesyjna. W Richmond w stanie Wirginia konfederaci w starym trzypiętrowym magazynie organizują więzienie dla żołnierzy Unii – Libby Prison. Warunki panują tam okropne, śmiertelność wśród więźniów jest bardzo wysoka. W jednej z cel umierającemu młodemu żołnierzowi drugi jeniec śpiewa na pocieszenie piosenkę, później jej tekst zapisuje. Do końca wojny i jeszcze parę lat później piosenka jest znana jako hymn więzienia Libby, a jej autorstwo przypisywane jest jednemu z jeńców. W tym czasie można było za 5 centów kupić tzw. broadsides (to takie karteczki z tekstem piosenki), te z tekstem „Libby Prison Hymn”, to błędne przekonanie rozpowszechniały. Ale nie była to prawda. Tekst piosenki pierwszy raz został opublikowany przed wojną secesyjną w 1958 roku, pod tytułem „The Wayfaring Stranger”. I pod takim tytułem znamy tę pieśń dzisiaj. Czasem można spotkać tytuł „l am Poor Wayfaring Stranger” lub rzadziej „Wayfaring Pilgrim”. Nie znamy autora. Teorii na temat jej powstania jest wiele. Pochodzi z końca XVII lub początku XIX wieku. Jedni badacze twierdzą że wywodzi się ze szkockiej ballady ludowej „The Dowie Dens of Yarrow”, ale są też tacy, którzy szukają jej korzeni w niemieckojęzycznym hymnie z 1816 roku „Ich bin ein Gast auf Erden”. Słuchałem – według mnie naciągana teoria. Najprawdopodobniej The Wayfaring Stranger powstał w południowych Appalachach, a już na pewno tam zyskał w pierwszej kolejności popularność, która rozeszła się później na cała Amerykę. W melodii słychać wpływy muzyki czarnej, więc znawcy tematu, jak to znawcy, dyskutują czy to czarny, biały, ludowy czy może południowy spiritual. Dobrze tę dyskusję podsumował Jeden z badaczy z Uniwersytetu Mississippi, pisząc: „Tradycja pieśni spiritual nie jest ani biała ani czarna, ani północna, ani południowa, jest amerykańska” Piosenka ma przejmujący tekst, z wieloma odniesieniami do biblii. Podmiot liryczny, młody mężczyzna, opowiada o swoim ciężkim życiu i z nadzieją szykuje się do przekroczenia Jordanu. To nawiązanie do księgi Jozuego, Izraelici po przekroczeniu Jordanu wkraczają do Kanaan - ziemi obiecanej. Jest to oczywiście metafora zbliżającej się śmierci. Dziś piosenka należy do kanonu amerykańskiej piosenki. Bardzo przyczynił się do tego Burl Ives, amerykański piosenkarz i aktor filmowy, laureat Oskara za drugoplanową rolę w filmie Biały Kanion. Berl w latach 30 XX wieku porzucił studia i ruszył w podróż po Stanach, podczas której kolekcjonował ludowe piosenki. Sprawiło to, że utożsamiał się z „biednym wędrowcem”. Gdy w latach 40 prowadził swój program radiowy nadał mu tytuł „The Wayfaring Stranger”. Taki też tytuł miała jego pierwsza płyta. I druga, i dopiero na drugiej nagrał naszą piosenkę. Berl rozsławił Wędrowca na cały świat. Piosenka miała niezliczoną liczbę wykonań. Śpiewali ją wielcy muzyki folkowej i popularnej. Parę razy trafiła na ekrany kin. Ostatnio przepięknie piosenkę zaśpiewał Jos Slovick, w filmie Sama Mendeza „1917”: I my mamy swoją wersję „The Wayfaring Stranger”. Piękny polski tekst napisał Andrzej Janka z zespołu „Zagrali i poszli”. Nadał mu tytuł „Bezimienny wędrowiec”. Piosenka została przygotowana na festiwal Bazuna na Drutach 2020. Na szczęście zespół nie poprzestał na festiwalu i nagrał Bezimiennego Wędrowca na swoją nową płytę Wataha. Na szczęście, bo pięknie im to wyszło. Sail Ho Audycja zawiera utwory: "The Wayfaring Stranger" wyk. Buddy Davis, muzyka: tradycyjna "The Wayfaring Stranger" wyk. Burl Ives, słowa i muzyka: tradycyjne "The Wayfaring Stranger" wyk. Jos Slovick, słowa i muzyka: tradycyjne „Bezimienny wędrowiec” wyk. zespół „Zagrali i poszli”, słowa: Andrzej Janka, muzyka: trad. „The Wayfaring Stranger” @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Dziś powłóczymy się po bezdrożach Appalachów. No i jeszcze musimy cofnąć się do drugiej połowy XIX wieku. Trwa wojna secesyjna. W Richmond w stanie Wirginia konfederaci w starym trzypiętrowym magazynie organizują więzienie dla żołnierzy Unii – Libby Prison. Warunki panują tam okropne, śmiertelność wśród więźniów jest bardzo wysoka. W jednej z cel umierającemu młodemu żołnierzowi drugi jeniec śpiewa na pocieszenie piosenkę, później jej tekst zapisuje. Do końca wojny i jeszcze parę lat później piosenka jest znana jako hymn więzienia Libby, a jej autorstwo przypisywane jest jednemu z jeńców. W tym czasie można było za 5 centów kupić tzw. broadsides (to takie karteczki z tekstem piosenki), te z tekstem „Libby Prison Hymn”, to błędne przekonanie rozpowszechniały.

Ale nie była to prawda. Tekst piosenki pierwszy raz został opublikowany przed wojną secesyjną w 1958 roku, pod tytułem „The Wayfaring Stranger”. I pod takim tytułem znamy tę pieśń dzisiaj. Czasem można spotkać tytuł „l am Poor Wayfaring Stranger” lub rzadziej „Wayfaring Pilgrim”. Nie znamy autora. Teorii na temat jej powstania jest wiele. Pochodzi z końca XVII lub początku XIX wieku. Jedni badacze twierdzą że wywodzi się ze szkockiej ballady ludowej „The Dowie Dens of Yarrow”, ale są też tacy, którzy szukają jej korzeni w niemieckojęzycznym hymnie z 1816 roku „Ich bin ein Gast auf Erden”. Słuchałem – według mnie naciągana teoria.

Najprawdopodobniej The Wayfaring Stranger powstał w południowych Appalachach, a już na pewno tam zyskał w pierwszej kolejności popularność, która rozeszła się później na cała Amerykę. W melodii słychać wpływy muzyki czarnej, więc znawcy tematu, jak to znawcy, dyskutują czy to czarny, biały, ludowy czy może południowy spiritual. Dobrze tę dyskusję podsumował Jeden z badaczy z Uniwersytetu Mississippi, pisząc: „Tradycja pieśni spiritual nie jest ani biała ani czarna, ani północna, ani południowa, jest amerykańska”

Piosenka ma przejmujący tekst, z wieloma odniesieniami do biblii. Podmiot liryczny, młody mężczyzna, opowiada o swoim ciężkim życiu i z nadzieją szykuje się do przekroczenia Jordanu. To nawiązanie do księgi Jozuego, Izraelici po przekroczeniu Jordanu wkraczają do Kanaan - ziemi obiecanej. Jest to oczywiście metafora zbliżającej się śmierci.

Dziś piosenka należy do kanonu amerykańskiej piosenki. Bardzo przyczynił się do tego Burl Ives, amerykański piosenkarz i aktor filmowy, laureat Oskara za drugoplanową rolę w filmie Biały Kanion. Berl w latach 30 XX wieku porzucił studia i ruszył w podróż po Stanach, podczas której kolekcjonował ludowe piosenki. Sprawiło to, że utożsamiał się z „biednym wędrowcem”. Gdy w latach 40 prowadził swój program radiowy nadał mu tytuł „The Wayfaring Stranger”. Taki też tytuł miała jego pierwsza płyta. I druga, i dopiero na drugiej nagrał naszą piosenkę.

Berl rozsławił Wędrowca na cały świat. Piosenka miała niezliczoną liczbę wykonań. Śpiewali ją wielcy muzyki folkowej i popularnej. Parę razy trafiła na ekrany kin. Ostatnio przepięknie piosenkę zaśpiewał Jos Slovick, w filmie Sama Mendeza „1917”:

I my mamy swoją wersję „The Wayfaring Stranger”. Piękny polski tekst napisał Andrzej Janka z zespołu „Zagrali i poszli”. Nadał mu tytuł „Bezimienny wędrowiec”. Piosenka została przygotowana na festiwal Bazuna na Drutach 2020. Na szczęście zespół nie poprzestał na festiwalu i nagrał Bezimiennego Wędrowca na swoją nową płytę Wataha. Na szczęście, bo pięknie im to wyszło.

Sail Ho

Audycja zawiera utwory:

"The Wayfaring Stranger" wyk. Buddy Davis, muzyka: tradycyjna

"The Wayfaring Stranger" wyk. Burl Ives, słowa i muzyka: tradycyjne

"The Wayfaring Stranger" wyk. Jos Slovick, słowa i muzyka: tradycyjne

„Bezimienny wędrowiec” wyk. zespół „Zagrali i poszli”, słowa: Andrzej Janka, muzyka: trad. „The Wayfaring Stranger”

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

All for Me Grog
2022-02-03 16:06:32

Dzisiaj parę słów i piosenka o najsłynniejszym marynarskim alkoholu o Grogu. O słodką wodę na oceanie trudniej niż na pustyni. Coraz dłuższe oceaniczne rejsy wymagały gromadzenia na statkach coraz większej ilości wody.  Tę zabierano na pokład w beczkach. No i pojawiał się problem. Już po kilkunastu dniach w beczkach z wodą rozwijały się glony i inne paskudztwa. Substancja jeszcze nie truła ale już do picia się nie nadawała. Podawano więc marynarzom piwo lub wino, aby po dodaniu do wody poprawić jej smak. No ale to nie rozwiązywało problemu. Piwo i wino też zajmowały w beczkach dużo przestrzeni. No i może wino nie koniecznie, ale piwo psuło się niewiele wolniej od wody. Ratunek był na Karaibach. Krzysztof Kolumb w XV wieku przywiózł na Karaiby sadzonki trzciny cukrowej. Klimat okazał się dla rośliny idealny i plantacje trzciny zapełniły region. Ruszyła produkcja cukru. Wkrótce z melasy, produktu ubocznego, wytwarzano alkohol. A kiedy alkohol został poddany destylacji, powstały pierwsze nowoczesne rumy. I kiedy Karaiby zostały przejęte przez Koronę Brytyjską, flota brytyjska znalazła źródło mocnego alkoholu. Zaczęto marynarzom Royal Navy podawać rum. Pojawił się kolejny problem. Racje rumu nie były duże, dziennie marynarz dostawał w dwóch porcjach pół pinty alkoholu. To jest około 280 mililitrów. Ale spryciarze potrafili przez parę dni zbierać i ukrywać przed oficerami zapasy, żeby potem upodlić się skumulowaną dawką. Proceder zagrażał dyscyplinie na pokładach Royal Navy. Trzeba było znaleźć rozwiązanie. W 1740 roku problem rozwiązał admirał Edward Vernon, wydał rozkaz, aby codzienna dawka rumu - pół pinty, to się nie zmieniło, była rozcieńczana kwartą wody. Proporcja więc wynosiła mniej więcej 1:4. Połowa przydziału była wydawana przed południem koło 11, a pozostała część po zakończeniu dnia pracy, czyli najczęściej podczas drugiej psiej wachty, pomiędzy 18 i 20. Taką pojedynczą porcję nazywano tot , czyli brzdąc. Marynarze odwdzięczyli się admirałowi nazywając jego pseudonimem alkohol. A jakiż to pseudonim? Admirał Vernon nosił słynny płaszcz z grogramu. Był z tego powodu nazywany „Old Grog” Starym Grogiem, a alkohol zyskał miano GROG właśnie. Grog był podawany na statkach RoyalNavy przez 350 lat. Z czasem porcja malała, zawartość alkoholu też. W 1970 roku Izba Gmin zakazała podawania alkoholu w brytyjskiej marynarce. Ostatni dzień spożywania grogu, 31 lipca 1970 roku nazwany został Black Tot Day, dzień czarnego brzdąca. A następnego dnia 1 sierpnia podczas turnieju rycerskiego przed trybuną królewską marynarze w strojach z epoki wychylili toast – uwaga:  coca-colą. I tak skończyła się historia grogu. Na okrętach RoyalNavy oczywiście. Bo trunek w wielu wariantach przetrwał jako koktajl. No i odcisnął swoje piętno na kulturze. W Australii jak i Nowej Zelandii, każdy alkohol niemalże nazywają grogiem, a sklepy z alkoholem grog shop. W języku angielskim „groggy” znaczy chwiejny, podpity. A Irlandczycy chcąc jedną sentencją podsumować wszystkie swoje wady mawiają „All for me grog”. I właśnie taki tytuł nosi dzisiejsza piosenka. All for Me Grog to tradycyjna irlandzka pieśń ludowa. Ma nietypową historię. Zazwyczaj marynarze na swoje potrzeby adaptowali melodie lądowe wymyślając do nich słowa, najczęściej związane z życiem na morzu. W tym przypadku piosenka powstała na pokładzie żaglowca, jako taki forebitter, a następnie zeszła ochoczo po trapie na suchy ląd i opanowała wszystkie irlandzkie i nie tylko puby. Dziś jest chyba najpopularniejszą pieśnią nie bójmy się tego słowa: pijacką. Na wyspach mówią drinking song. No to kto nam najpiękniej zaśpiewa pijacką pieśń. Oczywiście, że ferajna brodaczy z Dublina. Sail Ho Audycja zawiera utwory: "All fo Me Grog" w wykonaniu zespołu The Dubliners, słowa i muzyka: tradycyjne @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Dzisiaj parę słów i piosenka o najsłynniejszym marynarskim alkoholu o Grogu.

O słodką wodę na oceanie trudniej niż na pustyni. Coraz dłuższe oceaniczne rejsy wymagały gromadzenia na statkach coraz większej ilości wody.  Tę zabierano na pokład w beczkach. No i pojawiał się problem. Już po kilkunastu dniach w beczkach z wodą rozwijały się glony i inne paskudztwa. Substancja jeszcze nie truła ale już do picia się nie nadawała. Podawano więc marynarzom piwo lub wino, aby po dodaniu do wody poprawić jej smak. No ale to nie rozwiązywało problemu. Piwo i wino też zajmowały w beczkach dużo przestrzeni. No i może wino nie koniecznie, ale piwo psuło się niewiele wolniej od wody.

Ratunek był na Karaibach. Krzysztof Kolumb w XV wieku przywiózł na Karaiby sadzonki trzciny cukrowej. Klimat okazał się dla rośliny idealny i plantacje trzciny zapełniły region. Ruszyła produkcja cukru. Wkrótce z melasy, produktu ubocznego, wytwarzano alkohol. A kiedy alkohol został poddany destylacji, powstały pierwsze nowoczesne rumy. I kiedy Karaiby zostały przejęte przez Koronę Brytyjską, flota brytyjska znalazła źródło mocnego alkoholu. Zaczęto marynarzom Royal Navy podawać rum.

Pojawił się kolejny problem. Racje rumu nie były duże, dziennie marynarz dostawał w dwóch porcjach pół pinty alkoholu. To jest około 280 mililitrów. Ale spryciarze potrafili przez parę dni zbierać i ukrywać przed oficerami zapasy, żeby potem upodlić się skumulowaną dawką. Proceder zagrażał dyscyplinie na pokładach Royal Navy. Trzeba było znaleźć rozwiązanie. W 1740 roku problem rozwiązał admirał Edward Vernon, wydał rozkaz, aby codzienna dawka rumu - pół pinty, to się nie zmieniło, była rozcieńczana kwartą wody. Proporcja więc wynosiła mniej więcej 1:4. Połowa przydziału była wydawana przed południem koło 11, a pozostała część po zakończeniu dnia pracy, czyli najczęściej podczas drugiej psiej wachty, pomiędzy 18 i 20. Taką pojedynczą porcję nazywano tot, czyli brzdąc. Marynarze odwdzięczyli się admirałowi nazywając jego pseudonimem alkohol. A jakiż to pseudonim? Admirał Vernon nosił słynny płaszcz z grogramu. Był z tego powodu nazywany „Old Grog” Starym Grogiem, a alkohol zyskał miano GROG właśnie.

Grog był podawany na statkach RoyalNavy przez 350 lat. Z czasem porcja malała, zawartość alkoholu też. W 1970 roku Izba Gmin zakazała podawania alkoholu w brytyjskiej marynarce. Ostatni dzień spożywania grogu, 31 lipca 1970 roku nazwany został Black Tot Day, dzień czarnego brzdąca. A następnego dnia 1 sierpnia podczas turnieju rycerskiego przed trybuną królewską marynarze w strojach z epoki wychylili toast – uwaga:  coca-colą. I tak skończyła się historia grogu. Na okrętach RoyalNavy oczywiście. Bo trunek w wielu wariantach przetrwał jako koktajl. No i odcisnął swoje piętno na kulturze. W Australii jak i Nowej Zelandii, każdy alkohol niemalże nazywają grogiem, a sklepy z alkoholem grog shop. W języku angielskim „groggy” znaczy chwiejny, podpity. A Irlandczycy chcąc jedną sentencją podsumować wszystkie swoje wady mawiają „All for me grog”. I właśnie taki tytuł nosi dzisiejsza piosenka.

All for Me Grog to tradycyjna irlandzka pieśń ludowa. Ma nietypową historię. Zazwyczaj marynarze na swoje potrzeby adaptowali melodie lądowe wymyślając do nich słowa, najczęściej związane z życiem na morzu. W tym przypadku piosenka powstała na pokładzie żaglowca, jako taki forebitter, a następnie zeszła ochoczo po trapie na suchy ląd i opanowała wszystkie irlandzkie i nie tylko puby. Dziś jest chyba najpopularniejszą pieśnią nie bójmy się tego słowa: pijacką. Na wyspach mówią drinking song. No to kto nam najpiękniej zaśpiewa pijacką pieśń. Oczywiście, że ferajna brodaczy z Dublina.

Sail Ho

Audycja zawiera utwory:

"All fo Me Grog" w wykonaniu zespołu The Dubliners, słowa i muzyka: tradycyjne

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Ballada o Botany Bay (orig. "Jim Jones At Botany Bay")
2022-02-03 15:55:13

26 stycznia obchodzony jest na antypodach jako Australia Day. Dlaczego? Ano było tak: Terra Australis Incognita, nieznana ziemia południowa. Przez całe stulecia Europejczycy wierzyli, że gdzieś tam na południu leży tajemnicza kraina. Nie mylili się wiele. Siedemnastowieczni holenderscy nawigatorzy z Willemem Janszoonem na czele dotarli do nowego lądu, sporządzili pierwsze mapy wybrzeża i nazwali tę ziemię, Nowa Holandia. W 1770 roku James Cook, przepłynął wzdłuż wschodniego wybrzeża kontynentu, wylądował w miejscu które dzisiaj nazywamy Zatoką Botaniczną i przejął tę ziemie dla korony brytyjskiej. A kilkadziesiąt lat później jego rodak Matthiew Flinders zasugerował nazwę kontynentu - Australia . Anglicy w okresie potęgi kolonialnej za przestępstwa często orzekali karę tzw. penal transportation, czyli karną podróż statkiem do zamorskiej kolonii. W XVII i XVIII wieku skazańców wywożono do dwóch niedawno odkrytych Ameryk, szczególnie do Północnej. Po amerykańskiej rewolucji prawo zakazało wywózki więźniów do Stanów Zjednoczonych. Wtedy postanowiono kolonię w Australii zasiedlić skazańcami. 1 maja 1787 roku z Portsmouth, pod dowództwem kapitana Arthura Phillipa wyruszyła tzw. First Fleet. Po blisko 11 miesiącach podróży, 26 stycznia 1788 roku flota Phillipa wylądowała na ziemi, którą komandor nazwał Port Jackson a my dziś znamy jako Sydney. W rocznicę tego wydarzenia celebrowany jest Australia Day. I tak zaczęła się historia angielskiej kolonizacji Australii. Historia niezbyt chlubna. Jak zwykle, w przypadku europejskich podbojów doprowadziła prawie do fizycznej likwidacji miejscowej ludności – Aborygenów i ich pradawnej kultury. Historia również niezbyt miła dla przymusowych osadników. Wśród nich było wielu więźniów politycznych i jeńców wojennych, szczególnie z Irlandii i Szkocji. W koloniach karnych panował dość ostry reżim, koloniści więc często buntowali się. I o tym dzisiejsza piosenka. „Jim Jones at Botany Bay” to australijska tzw.  „busz ballad” z początku XIX wieku. Jej narrator Jim Jones zostaje uznany za winnego kłusownictwa i skazany na transport do kolonii karnej, oczywiście w Nowej Południowej Walii. Po drodze jego statek zostaje zaatakowany przez piratów ale uzbrojona załoga pokonuje napastników. Jim Jones zastanawia się, czy nie wolałby przypadkiem dołączyć do piratów niż udać się do przeklętej Botany Bay. Tam czeka go ciężkie życie pełne harówy. W końcu marzy o tym, że przyłączy się do partyzantki Jack Donahoo i z nim pozna zemsty smak. Czy zrealizował swoje marzenia? Tego nie wiemy, zwłaszcza że Jim Jones był postacią fikcyjną. W przeciwieństwie do Jacka Donahooo, jednego z najsłynniejszych bushrangerów. Jack Donahoo urodził się mniej więcej w roku 1806 w Dublinie. Skazany za drobne przestępstwa w 1825 roku wraz z 2 setkami innych skazańców wylądował w Sydney. Krótki żywot Donahoo był barwny. Grabił, został złapany i skazany na śmierć ale udało mu się uciec z transportu do więzienia. Zginął w strzelaninie w 1930 roku, nie przeżywszy 25 lat. I taką romantyczną historię opowiada nam właśnie ballada „Jim Jones at Botany Bay”. Jest dziś nieco zapomniana, ale uwaga – w mrocznym filmie Quentina Tarantino „Nienawistna Ósemka”, śiewa ją sama Jennifer Jason Leigh. A na naszym podwórku znamy tę balladę z wykonania grupy Cztery Refy. Świetny polski tekst napisała Anna Peszkowska. Co prawda Jerzy Rogacki, świętej pamięci lider Czterech Refów, twierdził że tytuł oryginalny to „Prisoner from Botany Bay” ale to na pewno ta sama piosenka, o której opowiadam. Sail Ho Audycja zawiera utwory: "Jim Jones At Botany Bay" w wykonaniu Jennifer Jason Leigh, słowa i muzyka: tradycyjne "Ballada o Botany Bay" w wykonaniu zespołu Cztery Refy,  słowa: Anna Peszkowska, muzyka: trad. (oryg. "Jim Jones At Botany Bay") @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

26 stycznia obchodzony jest na antypodach jako Australia Day. Dlaczego? Ano było tak:

Terra Australis Incognita, nieznana ziemia południowa. Przez całe stulecia Europejczycy wierzyli, że gdzieś tam na południu leży tajemnicza kraina. Nie mylili się wiele. Siedemnastowieczni holenderscy nawigatorzy z Willemem Janszoonem na czele dotarli do nowego lądu, sporządzili pierwsze mapy wybrzeża i nazwali tę ziemię, Nowa Holandia. W 1770 roku James Cook, przepłynął wzdłuż wschodniego wybrzeża kontynentu, wylądował w miejscu które dzisiaj nazywamy Zatoką Botaniczną i przejął tę ziemie dla korony brytyjskiej. A kilkadziesiąt lat później jego rodak Matthiew Flinders zasugerował nazwę kontynentu - Australia .

Anglicy w okresie potęgi kolonialnej za przestępstwa często orzekali karę tzw. penal transportation, czyli karną podróż statkiem do zamorskiej kolonii. W XVII i XVIII wieku skazańców wywożono do dwóch niedawno odkrytych Ameryk, szczególnie do Północnej. Po amerykańskiej rewolucji prawo zakazało wywózki więźniów do Stanów Zjednoczonych. Wtedy postanowiono kolonię w Australii zasiedlić skazańcami. 1 maja 1787 roku z Portsmouth, pod dowództwem kapitana Arthura Phillipa wyruszyła tzw. First Fleet. Po blisko 11 miesiącach podróży, 26 stycznia 1788 roku flota Phillipa wylądowała na ziemi, którą komandor nazwał Port Jackson a my dziś znamy jako Sydney. W rocznicę tego wydarzenia celebrowany jest Australia Day.

I tak zaczęła się historia angielskiej kolonizacji Australii. Historia niezbyt chlubna. Jak zwykle, w przypadku europejskich podbojów doprowadziła prawie do fizycznej likwidacji miejscowej ludności – Aborygenów i ich pradawnej kultury. Historia również niezbyt miła dla przymusowych osadników. Wśród nich było wielu więźniów politycznych i jeńców wojennych, szczególnie z Irlandii i Szkocji. W koloniach karnych panował dość ostry reżim, koloniści więc często buntowali się.

I o tym dzisiejsza piosenka. „Jim Jones at Botany Bay” to australijska tzw.  „busz ballad” z początku XIX wieku. Jej narrator Jim Jones zostaje uznany za winnego kłusownictwa i skazany na transport do kolonii karnej, oczywiście w Nowej Południowej Walii. Po drodze jego statek zostaje zaatakowany przez piratów ale uzbrojona załoga pokonuje napastników. Jim Jones zastanawia się, czy nie wolałby przypadkiem dołączyć do piratów niż udać się do przeklętej Botany Bay. Tam czeka go ciężkie życie pełne harówy. W końcu marzy o tym, że przyłączy się do partyzantki Jack Donahoo i z nim pozna zemsty smak. Czy zrealizował swoje marzenia? Tego nie wiemy, zwłaszcza że Jim Jones był postacią fikcyjną. W przeciwieństwie do Jacka Donahooo, jednego z najsłynniejszych bushrangerów.

Jack Donahoo urodził się mniej więcej w roku 1806 w Dublinie. Skazany za drobne przestępstwa w 1825 roku wraz z 2 setkami innych skazańców wylądował w Sydney. Krótki żywot Donahoo był barwny. Grabił, został złapany i skazany na śmierć ale udało mu się uciec z transportu do więzienia. Zginął w strzelaninie w 1930 roku, nie przeżywszy 25 lat.

I taką romantyczną historię opowiada nam właśnie ballada „Jim Jones at Botany Bay”. Jest dziś nieco zapomniana, ale uwaga – w mrocznym filmie Quentina Tarantino „Nienawistna Ósemka”, śiewa ją sama Jennifer Jason Leigh. A na naszym podwórku znamy tę balladę z wykonania grupy Cztery Refy. Świetny polski tekst napisała Anna Peszkowska. Co prawda Jerzy Rogacki, świętej pamięci lider Czterech Refów, twierdził że tytuł oryginalny to „Prisoner from Botany Bay” ale to na pewno ta sama piosenka, o której opowiadam.

Sail Ho

Audycja zawiera utwory:

"Jim Jones At Botany Bay" w wykonaniu Jennifer Jason Leigh, słowa i muzyka: tradycyjne

"Ballada o Botany Bay" w wykonaniu zespołu Cztery Refy,  słowa: Anna Peszkowska, muzyka: trad. (oryg. "Jim Jones At Botany Bay")

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Waltzing Matilda
2022-02-03 15:49:16

Opowieść o piosence, którą zapewne wszyscy słyszeliście nie raz. Stanowi nieoficjalny hymn Australii. „Waltzing Matilda”, bo tak brzmi jej tytuł została napisana przez prawnika i dziennikarza Banjo Patersona. Spędzał on lato w 1895 roku razem z narzeczoną w prowincjonalnym miasteczku Dagworth. Podczas tego pobytu usłyszał parę historii o ciężkim losie okolicznych robotników, bezrobotnych włóczęgów i postrzygaczy owiec. Historie urzekły Patersona i gdy na dodatek usłyszał jak jego gospodyni Christina Macpherson pięknie gra na cytrze, poskładał wszystkie opowieści w jedną, a Christina dodała melodię. Powstała opowieść o swagmanie który rozbił obóz nad starorzeczem rzeki i poczęstował się bezdomną, w jego mniemaniu owcą. Gdy właściciel owcy wraz z eskortą żołnierzy wpadł na jego trop swagman chcąc uniknąć aresztowania rzucił się do wody i utonął. Piosenka szybko stała się popularna w okolicy. Paterson tekst piosenki sprzedał wydawnictwu Angus i Robertson, a wydawnictwo spółce James Inglis & Co. Spółka sprowadzała do Australii blisko 1,5 miliona funtów herbaty rocznie. Jej znakiem towarowym był „Billy Tea”. A bohater piosenki w pierwszej zwrotce właśnie parzy herbatę wg tej tradycyjnej metody. Nowi właściciele zlecili drobne poprawki tekstu i melodii i wykorzystali piosenkę do promocji swojego towaru. Piosenka wkrótce opanowała całą Australię, a razem z australijskimi żołnierzami, wyruszyła na muzyczny podbój świata. No i dziś Waltzing Matilda słyszał chyba każdy, a piosenka stała się nieoficjalnym hymnem Australii. A tytuł? Nie ma nic wspólnego z tańcem. Pochodzi od niemieckich emigrantów. Niemieccy czeladnicy wędrowali z miejsca na miejsce ucząc się od mistrzów zawodu. Te podróże nazywali auf der walz. Od tego waltz to więc takie poróżowanie. Matilda zaś, jak podają niektóre źródła, oznacza Potężną Dziewicę Bitewną , tak w okresie wojen trzydziestoletnich nazywano kobiety towarzyszące obozom żołnierskim. Z czasem to słowo na określenie ciepłych koców, zwijanych i noszonych na ramieniu podczas marszu. W Australii to miano przeszło na cały tobołek włóczęgi owinięty w koc. A więc Waltzing Matilda to po prostu wędrowanie z tobołkiem, zwanym Matyldą. W teście pojawia się jeszcze parę charakterystycznych australijskich określeń: swagman – to tramp, włóczęga - dosłownie człowiek z tobołkiem, billabong – to starorzecze, coolibah tree - odmiana eukaliptusa, pod którym obóz rozbił nasz swagman , jumbuck – niestrzyżona owca, taką złapał swagman, No i Billy, w pierwszej zwrotce swagman czeka aż się Billy zagotuje. A  w zasadzie Billy of Tea. To niewielki, prowizoryczny imbryk do gotowania wody. Miał zazwyczaj kształt walca z metalowym uchem. Swagman wieszał taki imbryk z wodą na od ogniskiem. Kiedy woda zawrzała sypał do niej herbaty i odstawiał na parę minut. Następnie aby oddzielić fusy od płynu brał za rączkę/ucho odchodził od ogniska i zakręcał imbrykiem parę dynamicznych obrotów. Siła odśrodkowa dociskała liście herbaty do denka i można było spokojnie spożywać napój nie plując fusami. Do dziś dokonano niezliczonej liczby nagrań Waltzing Matilda. Podobno blisko 1000. Może więcej. Ja dla Was wybrałem wersję zaśpiewaną i nagraną przez Slima Dustiego. Slim Dusty (czyli David Gordon Kirckpatrick) był ikoną australijskiej muzyki country, nagrał ponad 100 płyt był jednym z głównych popularyzatorów gatunku muzycznego „bush ballad”. No i nikt inny tylko on mógł zaśpiewać Waltzing Matilda na ceremonii zamknięcia igrzysk olimpijskich w sydnej w 2000 roku. A więc proszę państwa Slim Dusty i Walzting Matilda . Posłuchajcie. Sail Ho Audycja zawiera utwory: "Waltzing Matilda" w wykonaniu Slima Dusty’ego, słowa: Banjo Paterson, muzyka: Christina Macpherson @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Opowieść o piosence, którą zapewne wszyscy słyszeliście nie raz. Stanowi nieoficjalny hymn Australii. „Waltzing Matilda”, bo tak brzmi jej tytuł została napisana przez prawnika i dziennikarza Banjo Patersona.

Spędzał on lato w 1895 roku razem z narzeczoną w prowincjonalnym miasteczku Dagworth. Podczas tego pobytu usłyszał parę historii o ciężkim losie okolicznych robotników, bezrobotnych włóczęgów i postrzygaczy owiec. Historie urzekły Patersona i gdy na dodatek usłyszał jak jego gospodyni Christina Macpherson pięknie gra na cytrze, poskładał wszystkie opowieści w jedną, a Christina dodała melodię. Powstała opowieść o swagmanie który rozbił obóz nad starorzeczem rzeki i poczęstował się bezdomną, w jego mniemaniu owcą. Gdy właściciel owcy wraz z eskortą żołnierzy wpadł na jego trop swagman chcąc uniknąć aresztowania rzucił się do wody i utonął.

Piosenka szybko stała się popularna w okolicy. Paterson tekst piosenki sprzedał wydawnictwu Angus i Robertson, a wydawnictwo spółce James Inglis & Co. Spółka sprowadzała do Australii blisko 1,5 miliona funtów herbaty rocznie. Jej znakiem towarowym był „Billy Tea”. A bohater piosenki w pierwszej zwrotce właśnie parzy herbatę wg tej tradycyjnej metody. Nowi właściciele zlecili drobne poprawki tekstu i melodii i wykorzystali piosenkę do promocji swojego towaru. Piosenka wkrótce opanowała całą Australię, a razem z australijskimi żołnierzami, wyruszyła na muzyczny podbój świata. No i dziś Waltzing Matilda słyszał chyba każdy, a piosenka stała się nieoficjalnym hymnem Australii.

A tytuł? Nie ma nic wspólnego z tańcem. Pochodzi od niemieckich emigrantów. Niemieccy czeladnicy wędrowali z miejsca na miejsce ucząc się od mistrzów zawodu. Te podróże nazywali auf der walz. Od tego waltz to więc takie poróżowanie. Matilda zaś, jak podają niektóre źródła, oznacza Potężną Dziewicę Bitewną, tak w okresie wojen trzydziestoletnich nazywano kobiety towarzyszące obozom żołnierskim. Z czasem to słowo na określenie ciepłych koców, zwijanych i noszonych na ramieniu podczas marszu. W Australii to miano przeszło na cały tobołek włóczęgi owinięty w koc. A więc Waltzing Matilda to po prostu wędrowanie z tobołkiem, zwanym Matyldą.

W teście pojawia się jeszcze parę charakterystycznych australijskich określeń:

swagman – to tramp, włóczęga - dosłownie człowiek z tobołkiem,

billabong – to starorzecze,

coolibah tree - odmiana eukaliptusa, pod którym obóz rozbił nasz swagman ,

jumbuck – niestrzyżona owca, taką złapał swagman,

No i Billy, w pierwszej zwrotce swagman czeka aż się Billy zagotuje. A  w zasadzie Billy of Tea. To niewielki, prowizoryczny imbryk do gotowania wody. Miał zazwyczaj kształt walca z metalowym uchem. Swagman wieszał taki imbryk z wodą na od ogniskiem. Kiedy woda zawrzała sypał do niej herbaty i odstawiał na parę minut. Następnie aby oddzielić fusy od płynu brał za rączkę/ucho odchodził od ogniska i zakręcał imbrykiem parę dynamicznych obrotów. Siła odśrodkowa dociskała liście herbaty do denka i można było spokojnie spożywać napój nie plując fusami.

Do dziś dokonano niezliczonej liczby nagrań Waltzing Matilda. Podobno blisko 1000. Może więcej. Ja dla Was wybrałem wersję zaśpiewaną i nagraną przez Slima Dustiego. Slim Dusty (czyli David Gordon Kirckpatrick) był ikoną australijskiej muzyki country, nagrał ponad 100 płyt był jednym z głównych popularyzatorów gatunku muzycznego „bush ballad”. No i nikt inny tylko on mógł zaśpiewać Waltzing Matilda na ceremonii zamknięcia igrzysk olimpijskich w sydnej w 2000 roku.

A więc proszę państwa Slim Dusty i Walzting Matilda . Posłuchajcie.

Sail Ho

Audycja zawiera utwory:

"Waltzing Matilda" w wykonaniu Slima Dusty’ego, słowa: Banjo Paterson, muzyka: Christina Macpherson

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Oleanna
2022-02-03 01:36:44

Dzisiaj trochę o emigracji, ale nie tej najnowszej. Cofnę się do XIX wieku. Był to czas wielkich przemian, rewolucja przemysłowa na nowo definiowała społeczeństwa europejskie. Gospodarki poszczególnych krajów rozwijały się w różnym tempie. W wielu krajach panowała bieda i głód. Jak dodamy do tego konflikty polityczne to otrzymamy kontynent którego mieszkańcy rozglądali się masowo za nowym miejscem do życia niosącym nadzieję na lepszą przyszłość. No i znajdowali, najczęściej była to Ameryka Północna, choć nie tylko. W poszukiwaniu szczęścia przez Atlantyk ruszyły miliony Europejczyków. Najbardziej nam znanym eksodusem jest ucieczka za chlebem Irlandczyków. Niewykluczone, że największy odsetek ludności opuścił w tym czasie właśnie Irlandię. W latach 1801 – 1921 szmaragdową wyspę opuściło blisko 8 mln mieszkańców, to liczba równa populacji Irlandii w latach 40 XIX wieku. Irlandczycy to najbardziej rozśpiewany naród europejski więc o ich emigracji powstało mnóstwo piosenek. Ale nie tylko Irlandczycy w Ameryce szukali szczęścia. I nie tylko Irlandczycy pisali o tym piosenki. Norwegia, dziś zamożny kraj, światowa elita, produkt krajowy brutto na głowę mieszkańca jeden z najwyższych na świecie. Ale dwieście lat temu?  Zacofanie, bieda i głód. I jak w całej Europie wielu Norwegów poszukiwało okazji do lepszego życia na emigracji. Pierwsza zorganizowana wyprawa emigrantów wyruszyła w 1825, ze Stavanger do Nowego Jorku na slupie Restauration. Emigracja przyśpieszyła w 2 połowie XIX wieku do tego stopnia, że do roku 1925 wyemigrowało do Ameryki ponad 800 tys. Norwegów. Szacuje się, że było to 1/3 ówczesnej populacji. Porażające prawda? Jedną z ciekawszych postaci norweskich związanych z emigracją był XIX wieczny genialny skrzypek Ole Bull Wg. Roberta Schummana Bull w swojej wirtuozerii dorównywał Paganiniemu. Skrzypek po kilku wizytach w Ameryce, zakochał się w nowym świecie. Wymyślił sobie, że urządzi dla rodaków raj na ziemi. W 1852 roku zakupił w Pensylwanii ponad 11 tys. akrów ziemi i założył kolonię, którą nazwał Nowa Norwegia. Bull szeroko reklamował nową kolonię jako wymarzone miejsce na rozpoczęcie nowego życia. W kolonii powstały cztery osady: New Bergen, New Norway, Valhalla i najbardziej znana Oleanna. W Nowej Norwegii osiedliło się około pół tysiąca osadników. Niestety już po pierwszym roku okazało się, że ziemia jest nieprzyjazna dla przybyszów. Ole Bull znudził się zarządzaniem kolonią i wrócił do koncertowania a kolonia popadła w ruinę. Wydarzenia były oczywiście szeroko komentowane w ojczyźnie. W 1853 roku norweski wydawca gazet Ditmar Meidell ułożył do melodii piosenki „Rio Janeiro” zabawny tekst ośmieszający marzenia o krainie mlekiem i miodem płynącej. Opublikował go 5 marca 1853 roku w satyrycznym magazynie „Krydserer” i tak powstała „Oleanna”. Wersja pierwotna ma aż 22 zwrotki. W połowie XX wieku 6 zwrotek Oleanny na angielski przełożył Pete Seeger. Opublikował tekst w folkowym magazynie „Sing Out” i nagrał swoją wersję na dwóch płytach dla wytwórni Folkway Records. Tak skoczna, frywolna, satyryczna piosenka potomków wikingów wypłynęła na szerokie wody muzyki folkowej. Piosnka skoczna, no właśnie, ale do czasu. Do czasu aż o Oleannie nie przypomnieli sobie Wikingowie. A dokładniej wikingowie z mojego ulubionego zespołu grającego folk morski: Storm Weather Shanty Choir z niewielkiego miasta Stord w Norwegii. Mało tam słońca, ponuro. Panowie durową tonację zamienili więc na molową i w 2012 roku nagrali na płytę A Drop of Nelson’s Blood wersję bynajmniej nie skoczną, dołującą jak noc polarna. Ale za to jakże piękną. Posłuchajcie. Storm Weather Shanty Choir I Oleanna Sail Ho Audycja zawiera utwór: "Oleanna "  w wykonaniu Storm Weather Shanty Choir słowa: Ditmar Meidell, muzyka: trad. „Rio Janeiro”. @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Dzisiaj trochę o emigracji, ale nie tej najnowszej. Cofnę się do XIX wieku. Był to czas wielkich przemian, rewolucja przemysłowa na nowo definiowała społeczeństwa europejskie. Gospodarki poszczególnych krajów rozwijały się w różnym tempie. W wielu krajach panowała bieda i głód. Jak dodamy do tego konflikty polityczne to otrzymamy kontynent którego mieszkańcy rozglądali się masowo za nowym miejscem do życia niosącym nadzieję na lepszą przyszłość. No i znajdowali, najczęściej była to Ameryka Północna, choć nie tylko. W poszukiwaniu szczęścia przez Atlantyk ruszyły miliony Europejczyków.

Najbardziej nam znanym eksodusem jest ucieczka za chlebem Irlandczyków. Niewykluczone, że największy odsetek ludności opuścił w tym czasie właśnie Irlandię. W latach 1801 – 1921 szmaragdową wyspę opuściło blisko 8 mln mieszkańców, to liczba równa populacji Irlandii w latach 40 XIX wieku. Irlandczycy to najbardziej rozśpiewany naród europejski więc o ich emigracji powstało mnóstwo piosenek. Ale nie tylko Irlandczycy w Ameryce szukali szczęścia. I nie tylko Irlandczycy pisali o tym piosenki.

Norwegia, dziś zamożny kraj, światowa elita, produkt krajowy brutto na głowę mieszkańca jeden z najwyższych na świecie. Ale dwieście lat temu?  Zacofanie, bieda i głód. I jak w całej Europie wielu Norwegów poszukiwało okazji do lepszego życia na emigracji. Pierwsza zorganizowana wyprawa emigrantów wyruszyła w 1825, ze Stavanger do Nowego Jorku na slupie Restauration. Emigracja przyśpieszyła w 2 połowie XIX wieku do tego stopnia, że do roku 1925 wyemigrowało do Ameryki ponad 800 tys. Norwegów. Szacuje się, że było to 1/3 ówczesnej populacji. Porażające prawda?

Jedną z ciekawszych postaci norweskich związanych z emigracją był XIX wieczny genialny skrzypek Ole Bull Wg. Roberta Schummana Bull w swojej wirtuozerii dorównywał Paganiniemu. Skrzypek po kilku wizytach w Ameryce, zakochał się w nowym świecie. Wymyślił sobie, że urządzi dla rodaków raj na ziemi. W 1852 roku zakupił w Pensylwanii ponad 11 tys. akrów ziemi i założył kolonię, którą nazwał Nowa Norwegia. Bull szeroko reklamował nową kolonię jako wymarzone miejsce na rozpoczęcie nowego życia. W kolonii powstały cztery osady: New Bergen, New Norway, Valhalla i najbardziej znana Oleanna. W Nowej Norwegii osiedliło się około pół tysiąca osadników. Niestety już po pierwszym roku okazało się, że ziemia jest nieprzyjazna dla przybyszów. Ole Bull znudził się zarządzaniem kolonią i wrócił do koncertowania a kolonia popadła w ruinę.

Wydarzenia były oczywiście szeroko komentowane w ojczyźnie. W 1853 roku norweski wydawca gazet Ditmar Meidell ułożył do melodii piosenki „Rio Janeiro” zabawny tekst ośmieszający marzenia o krainie mlekiem i miodem płynącej. Opublikował go 5 marca 1853 roku w satyrycznym magazynie „Krydserer” i tak powstała „Oleanna”. Wersja pierwotna ma aż 22 zwrotki.

W połowie XX wieku 6 zwrotek Oleanny na angielski przełożył Pete Seeger. Opublikował tekst w folkowym magazynie „Sing Out” i nagrał swoją wersję na dwóch płytach dla wytwórni Folkway Records. Tak skoczna, frywolna, satyryczna piosenka potomków wikingów wypłynęła na szerokie wody muzyki folkowej.

Piosnka skoczna, no właśnie, ale do czasu. Do czasu aż o Oleannie nie przypomnieli sobie Wikingowie. A dokładniej wikingowie z mojego ulubionego zespołu grającego folk morski: Storm Weather Shanty Choir z niewielkiego miasta Stord w Norwegii. Mało tam słońca, ponuro. Panowie durową tonację zamienili więc na molową i w 2012 roku nagrali na płytę A Drop of Nelson’s Blood wersję bynajmniej nie skoczną, dołującą jak noc polarna. Ale za to jakże piękną. Posłuchajcie.

Storm Weather Shanty Choir I Oleanna

Sail Ho

Audycja zawiera utwór: "Oleanna "  w wykonaniu Storm Weather Shanty Choir słowa: Ditmar Meidell, muzyka: trad. „Rio Janeiro”.

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Rybki małe (orig. „Yea Ho Little Fishes”)
2022-02-03 01:22:46

Dzisiaj trochę nie o rybach, o największych ssakach na ziemi żyjących w oceanach, czyli waleniach, czyli potocznie mówiąc wielorybach . No właśnie dziś każde dziecko (no prawie każde) wie, że wieloryby rybami nie chcą być. Sprawa jest oczywista. Dla nas, w XXI wieku. Ale przez całe tysiąclecia ludzkość uznawała walenie za ryby. Przekonanie było bardzo silnie zakorzenione. Sam Karol Linneusz ojciec taksonomii, mimo że zdawał sobie sprawę z różnic anatomicznych między waleniami i rybami, w pierwszych wydaniach swojego opus magnum - „Systema Naturae”, przyporządkował walenie do ryb, a to ze względu na wspólny habitat. Zdanie zmienił w okolicach wydania 9, zainspirowany anatomicznymi badaniami Mathurin-Jacques Brisson, francuskiego zoologa. Zanim świat naukowy zaakceptował myśl Linneusza, zanim Karol Darwin opisał teorię ewolucji, która takiej akceptacji sprzyjała, Sprawą zajęli się amerykańscy prawnicy. Otóż w 1818 roku do sądu w Nowym Jorku trafiła sprawa, która miała rozstrzygnąć czy wieloryb jest rybą. Przepisy stanu Nowy Jork wymagały, aby cały olej rybny sprzedawany w Nowym Jorku był mierzony, kontrolowany i znakowany. Kupiec Samuel Judd kupił trzy beczki oleju wielorybiego i nie poddał się kontroli, za co inspektor James Maurice, nałożył na niego stosowną karę. Judd jednak twierdził, że beczki zawierały olej wielorybi, a nie rybny, a zatem nie podlegały przepisom dotyczącym oleju rybnego. Powołano ekspertów, jeden z nich Dr Mitchill stwierdził nawet „jako naukowiec mogę powiedzieć z przekonaniem, że wieloryb nie jest bardziej rybą niż człowiekiem; w dzisiejszych czasach nikt nie twierdzi, że jest inaczej, z wyjątkiem polityków i prawników”. No właśnie - z wyjątkiem prawników. Werdykt stanowił, że tran wielorybi jest olejem rybnym, czyli jakoby wieloryb rybą był. Taka historia. Zoolodzy zoologami, prawnicy prawnikami, opinia społeczna opinią społeczną, a dla wielorybników wieloryby podobno do dzisiaj pozostały rybami czyli fishes. Jest taka stara XIX wieczna pieśń marynarska, forebitter lub foc’sle song jak mówią Anglicy. Niektórzy twierdzą, że pochodzi z Portugalii, niektórzy że z wybrzeży North Queensland w Australii. Niby nic z wielorybami wspólnego nie ma ale kiedy jej słucham, lub kiedy ją śpiewam zbiera mnie zawsze na spekulacje jak powstała. No więc spekuluję: Podmiot liryczny w refrenie śpiewa „ Yo ho little fishies, don't cry, don't cry ” – „ rybki małe nie płaczcie ”. Ja zamykam oczy i widzę wielorybnika, powiedzmy w średnim wieku. Statek płynie ku łowiskom gdzieś na północy. Od tygodni w morzu. Wieczór. On umęczony całodniową harówką stanął na chwilę „przed masztem” czyli na foc’slu zaczerpnąć ostatni haust świeżego powietrza. Zatęsknił za swoja kobietą. W dali usłyszał śpiew wielorybów. A wielorybi śpiew nazywany bywa płaczem. A wieloryby nazywane przez wielorybników są do dziś rybami. Zanucił więc nasz wielorybnik z uśmiechem melancholijnym: rybki małe nie płaczcie . Resztę dośpiewał i mamy piosenkę. Ot taka moja fantazja. Pięknie Yea Ho Little Fishes, przetłumaczył na polski nasz narodowy szantymen Pan Marek Szurawski. Nadał jej tytuł „Rybki małe”. I cudownie przed ponad trzydziestu laty zaśpiewał z przyjaciółmi z zespołu Stare Dzwony. Śpiewa ją czasem do dziś. A zatem: rok 1988 Janusz Sikorski, Jerzy Porębski, Ryszard Muzaj, Marek Szurawski, i Rybki Małe Posłuchajcie Audycja zawiera utwory: "Manuel's love song" z filmu „Captains Courageous” w wykonaniu Spencera Tracy z , słowa i muzyka: Gus Kahn and Franz Waxman na podstawie tradycyjnej pieśni „Yea Ho Little Fishes”. " Rybki małe " w wykonaniu zespołu Stare Dzwony, słowa: Marek Szurawski, muzyka: trad. (oryg. „Yea Ho Little Fishes”.) @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Dzisiaj trochę nie o rybach, o największych ssakach na ziemi żyjących w oceanach, czyli waleniach, czyli potocznie mówiąc wielorybach . No właśnie dziś każde dziecko (no prawie każde) wie, że wieloryby rybami nie chcą być. Sprawa jest oczywista. Dla nas, w XXI wieku. Ale przez całe tysiąclecia ludzkość uznawała walenie za ryby. Przekonanie było bardzo silnie zakorzenione. Sam Karol Linneusz ojciec taksonomii, mimo że zdawał sobie sprawę z różnic anatomicznych między waleniami i rybami, w pierwszych wydaniach swojego opus magnum - „Systema Naturae”, przyporządkował walenie do ryb, a to ze względu na wspólny habitat. Zdanie zmienił w okolicach wydania 9, zainspirowany anatomicznymi badaniami Mathurin-Jacques Brisson, francuskiego zoologa.

Zanim świat naukowy zaakceptował myśl Linneusza, zanim Karol Darwin opisał teorię ewolucji, która takiej akceptacji sprzyjała, Sprawą zajęli się amerykańscy prawnicy. Otóż w 1818 roku do sądu w Nowym Jorku trafiła sprawa, która miała rozstrzygnąć czy wieloryb jest rybą. Przepisy stanu Nowy Jork wymagały, aby cały olej rybny sprzedawany w Nowym Jorku był mierzony, kontrolowany i znakowany. Kupiec Samuel Judd kupił trzy beczki oleju wielorybiego i nie poddał się kontroli, za co inspektor James Maurice, nałożył na niego stosowną karę. Judd jednak twierdził, że beczki zawierały olej wielorybi, a nie rybny, a zatem nie podlegały przepisom dotyczącym oleju rybnego. Powołano ekspertów, jeden z nich Dr Mitchill stwierdził nawet „jako naukowiec mogę powiedzieć z przekonaniem, że wieloryb nie jest bardziej rybą niż człowiekiem; w dzisiejszych czasach nikt nie twierdzi, że jest inaczej, z wyjątkiem polityków i prawników”.

No właśnie - z wyjątkiem prawników. Werdykt stanowił, że tran wielorybi jest olejem rybnym, czyli jakoby wieloryb rybą był. Taka historia.

Zoolodzy zoologami, prawnicy prawnikami, opinia społeczna opinią społeczną, a dla wielorybników wieloryby podobno do dzisiaj pozostały rybami czyli fishes. Jest taka stara XIX wieczna pieśń marynarska, forebitter lub foc’sle song jak mówią Anglicy. Niektórzy twierdzą, że pochodzi z Portugalii, niektórzy że z wybrzeży North Queensland w Australii.

Niby nic z wielorybami wspólnego nie ma ale kiedy jej słucham, lub kiedy ją śpiewam zbiera mnie zawsze na spekulacje jak powstała. No więc spekuluję:

Podmiot liryczny w refrenie śpiewa „Yo ho little fishies, don't cry, don't cry” – „rybki małe nie płaczcie”. Ja zamykam oczy i widzę wielorybnika, powiedzmy w średnim wieku. Statek płynie ku łowiskom gdzieś na północy. Od tygodni w morzu. Wieczór. On umęczony całodniową harówką stanął na chwilę „przed masztem” czyli na foc’slu zaczerpnąć ostatni haust świeżego powietrza. Zatęsknił za swoja kobietą. W dali usłyszał śpiew wielorybów. A wielorybi śpiew nazywany bywa płaczem. A wieloryby nazywane przez wielorybników są do dziś rybami. Zanucił więc nasz wielorybnik z uśmiechem melancholijnym: rybki małe nie płaczcie. Resztę dośpiewał i mamy piosenkę. Ot taka moja fantazja.

Pięknie Yea Ho Little Fishes, przetłumaczył na polski nasz narodowy szantymen Pan Marek Szurawski. Nadał jej tytuł „Rybki małe”. I cudownie przed ponad trzydziestu laty zaśpiewał z przyjaciółmi z zespołu Stare Dzwony. Śpiewa ją czasem do dziś.

A zatem: rok 1988 Janusz Sikorski, Jerzy Porębski, Ryszard Muzaj, Marek Szurawski, i Rybki Małe

Posłuchajcie

Audycja zawiera utwory:

"Manuel's love song" z filmu „Captains Courageous” w wykonaniu Spencera Tracy z , słowa i muzyka: Gus Kahn and Franz Waxman na podstawie tradycyjnej pieśni „Yea Ho Little Fishes”.

" Rybki małe " w wykonaniu zespołu Stare Dzwony, słowa: Marek Szurawski, muzyka: trad. (oryg. „Yea Ho Little Fishes”.)

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Soon May The Wellerman Come
2022-02-03 00:55:15

Na przełomie 2020 i 2021 roku młody, nikomu nieznany szkocki listonosz, Nathan Evans nagrał i zamieścił na TikToku swoją wersję XIX wiecznej ballady “Soon May the Wellerman Come”. Chyba sam się nie spodziewał, no nie mógł, jakie zamieszanie wywoła. Nagranie jak huragan przewietrzyło wszystkie media społecznościowe, przez świat niczym tsunami przetoczyła się fala niezliczonych wersji i remixów Wellermana. A sam Nathan zdobył sławę, mógł odłożyć torbę listonosza i spokojnie zacząć nagrywać płyty dla zacnych wytwórni. Chętni ustawili się w kolejce. Pieśń jest piękna, więc śpiewać chciał ją każdy, tylko w Polsce powstało już chyba 10 przekładów Wellermana, imponujące. No tak, ale cóż to takiego ten Wellerman? Pełny tytuł brzmi “Soon May the Wellerman Come” – i jest to XIX wieczna pieśń z Nowej Zelandii. Ocalił ją dla nas zbieracz folkowych pieśni Neil Colquhon. Usłyszał ją w latach 60 ubiegłego wieku od osiemdziesięciolatka, któremu śpiewał ją wujek. Wszystko więc wskazuje na to, że pieśń pochodzi z połowy XIX wieku. Tytuł nawiązuje do zwyczajowego określenia załóg i statków należących do kompanii Weller Brothers, założonej w Sydney przez angielskich imigrantów, braci Josepha, Edwarda i Georga Wellerów. Wellermanami zwano więc same statki należące do kompanii jak i członków ich załóg. Statki Weller Brothers dostarczały zaopatrzenie do wielorybniczych portów południowego Pacyfiku i zabierały stamtąd tran i inne produkty przemysłu wielorybniczego. Podobno w roku 1842 Wellermanem był sam Herman Mellville. Sam tytuł jest fragmentem refrenu : „Soon May the Wellerman Come and bring us sugar and tea and rum”- Wkrótce przybędzie Wellerman i przywiezie nam cukier herbatę i rum – same pyszności chciałoby się powiedzieć, ale refrenowe „sugar and tea and rum” jest nieprzypadkowe, zdarzało się, że wielorybnicy za swoją ciężką pracę w brudzie i smrodzie nie dostawali wynagrodzenia w pieniądzu a jedynie ekwiwalent w towarach, właśnie w herbacie cukrze i rumie. Tak mówią. Sama pieśń opowiada historię tragicznych zmagań nieistniejącego statku „Billy of Tea” z waleniem. Statek taki nigdy nie istniał, nie widnieje w żadnym rejestrze. Ale nazwa jest nieprzypadkowa, to taki lokalny żart, albowiem Billy of Tea to w Nowej Zelandii i Australii prowizoryczne narzędzie do parzenia herbaty. Powiedziałbym imbryk, ale to nie to, niektóre źródła opisują skomplikowany i wyrafinowany proces parzenia herbaty „Billy Tea” nad ogniskiem w czymś na kształt puszki, czy też kociołka. Ale to temat na inną opowieść. Historia jest opowiedziana z perspektywy starego tonquera, który myśli o porzuceniu pracy. Tonquer to pracownik ekipy odpowiedzialnej za rozbiór tuszy wieloryba, której największą część stanowił język, czyli tonque. Opowieść kończy się tragicznie, Billy nigdy nie wraca do portu. A Wellerman? Cały czas kontynuuje swoje dostawy. Posłuchajcie zatem opowieści starego tonquera. Tym razem jednak nie w skocznym wydaniu jakich przez media społecznościowe przewaliło się setki. Posłuchajcie „Wellermana” w prawdziwie balladowej wersji, mojej ulubionej, wyśpiewanej przez arcymistrza morskiej ballady, Amerykanina Gordona Boka z przyjaciółmi. Audycja zawiera utwór: "Soon May Wellerman Come" w wykonaniu zespołu Gordona Boka, Ann Mayo Muir i Eda Tricketta, słowai muzyka: tradycyjne. @jarasaseasongi znajdziesz na facebooku i YouTube :-)
Na przełomie 2020 i 2021 roku młody, nikomu nieznany szkocki listonosz, Nathan Evans nagrał i zamieścił na TikToku swoją wersję XIX wiecznej ballady “Soon May the Wellerman Come”. Chyba sam się nie spodziewał, no nie mógł, jakie zamieszanie wywoła. Nagranie jak huragan przewietrzyło wszystkie media społecznościowe, przez świat niczym tsunami przetoczyła się fala niezliczonych wersji i remixów Wellermana. A sam Nathan zdobył sławę, mógł odłożyć torbę listonosza i spokojnie zacząć nagrywać płyty dla zacnych wytwórni. Chętni ustawili się w kolejce. Pieśń jest piękna, więc śpiewać chciał ją każdy, tylko w Polsce powstało już chyba 10 przekładów Wellermana, imponujące. No tak, ale cóż to takiego ten Wellerman? Pełny tytuł brzmi “Soon May the Wellerman Come” – i jest to XIX wieczna pieśń z Nowej Zelandii. Ocalił ją dla nas zbieracz folkowych pieśni Neil Colquhon. Usłyszał ją w latach 60 ubiegłego wieku od osiemdziesięciolatka, któremu śpiewał ją wujek. Wszystko więc wskazuje na to, że pieśń pochodzi z połowy XIX wieku. Tytuł nawiązuje do zwyczajowego określenia załóg i statków należących do kompanii Weller Brothers, założonej w Sydney przez angielskich imigrantów, braci Josepha, Edwarda i Georga Wellerów. Wellermanami zwano więc same statki należące do kompanii jak i członków ich załóg. Statki Weller Brothers dostarczały zaopatrzenie do wielorybniczych portów południowego Pacyfiku i zabierały stamtąd tran i inne produkty przemysłu wielorybniczego. Podobno w roku 1842 Wellermanem był sam Herman Mellville. Sam tytuł jest fragmentem refrenu : „Soon May the Wellerman Come and bring us sugar and tea and rum”- Wkrótce przybędzie Wellerman i przywiezie nam cukier herbatę i rum – same pyszności chciałoby się powiedzieć, ale refrenowe „sugar and tea and rum” jest nieprzypadkowe, zdarzało się, że wielorybnicy za swoją ciężką pracę w brudzie i smrodzie nie dostawali wynagrodzenia w pieniądzu a jedynie ekwiwalent w towarach, właśnie w herbacie cukrze i rumie. Tak mówią. Sama pieśń opowiada historię tragicznych zmagań nieistniejącego statku „Billy of Tea” z waleniem. Statek taki nigdy nie istniał, nie widnieje w żadnym rejestrze. Ale nazwa jest nieprzypadkowa, to taki lokalny żart, albowiem Billy of Tea to w Nowej Zelandii i Australii prowizoryczne narzędzie do parzenia herbaty. Powiedziałbym imbryk, ale to nie to, niektóre źródła opisują skomplikowany i wyrafinowany proces parzenia herbaty „Billy Tea” nad ogniskiem w czymś na kształt puszki, czy też kociołka. Ale to temat na inną opowieść. Historia jest opowiedziana z perspektywy starego tonquera, który myśli o porzuceniu pracy. Tonquer to pracownik ekipy odpowiedzialnej za rozbiór tuszy wieloryba, której największą część stanowił język, czyli tonque. Opowieść kończy się tragicznie, Billy nigdy nie wraca do portu. A Wellerman? Cały czas kontynuuje swoje dostawy. Posłuchajcie zatem opowieści starego tonquera. Tym razem jednak nie w skocznym wydaniu jakich przez media społecznościowe przewaliło się setki. Posłuchajcie „Wellermana” w prawdziwie balladowej wersji, mojej ulubionej, wyśpiewanej przez arcymistrza morskiej ballady, Amerykanina Gordona Boka z przyjaciółmi. Audycja zawiera utwór: "Soon May Wellerman Come" w wykonaniu zespołu Gordona Boka, Ann Mayo Muir i Eda Tricketta, słowai muzyka: tradycyjne. @jarasaseasongi znajdziesz na facebooku i YouTube :-)

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie