jarasaseasongi - muzyczne historie

W jarasaseasongach możecie usłyszeć piosenki (nie tylko szanty i pieśni morza

Kategorie:
Historia muzyki Muzyka

Odcinki od najnowszych:

Johnny I Hardly Knew Ye
2022-09-10 19:22:56

Dziś wycieczka na suchy ląd, ba na dwa lądy po dwóch stronach Atlantyku. Pogrzebiemy w źródłach dwóch piosenek, niezwykle popularnych, całkiem podobnych, ale o zupełnie odmiennym przesłaniu. Zacznijmy od Ameryki. Cofnijmy się zatem do czasów Wojny Secesyjnej. W roku 1863 roku Amerykanie są już wojną zmęczeni. Tęsknią za spokojem. Patrick Gilmore, kompozytor pochodzenia irlandzkiego, służąc w armii Unii pisze piosenkę „When Johnny Comes Marching Home” ( Kiedy Johnny wraca do domu) . Piosenka wyraża tęsknotę za powrotem do domu chłopców wysłanych na wojnę. Opowiada o tym z jakimi honorami zostaną przyjęci przez bliskich. Brzmi trochę jak afirmacja wojny, eksponuje bohaterskość żołnierzy. Piosenka, szybko zdobyła popularność w Ameryce, i co częste w takich przypadkach, jeszcze w czasie wojny doczekała się różnych wersji. 2 najbardziej znane noszą ten sam tytuł: „Johnny fill up the bowl”– Johny napełnij miskę – chodzi zapewne o rodzaj wojskowego kubka, menażki. Prawdopodobnie najpierw powstała wersja jankeska, nawołująca do walki z rebelią. Szybko jednak, już w 1864 powstała jej konfederacka parodia, opisująca nieudaną Kampanię na Red River. Kampania miała otworzyć jankesom drogę do Teksasu, niestety na ich drodze stanęły wojska dowodzone przez generałów Taylora i Smithsa i Unia poniosła jedną z najbardziej dotkliwych porażek. A konfederaci drwili w piosence z unionistów śpiewając, że ci w Nowym Orleanie topią smutki w alkoholu. Dla odróżnienia wersja konfederatów dostała podtytuł „For Bales”. Muzyka ta sama prawda, ale nie jest to muzyka Patricka Gilmore’a. Sam Patrick w wywiadzie dla ”Musical Herald” przyznał, że usłyszał tę melodię nuconą przez bezdomnego. Cóż to zatem za melodia? W poszukiwaniu źródeł przenosimy się na drugą stronę Atlantyku, na Wyspy Brytyjskie. Stamtąd pochodzi przepiękna piosenka „Johnny I Hardly Knew Ye” ( Johnny ledwo cię znałam ). Opowiada o dziewczynie, która na drodze z Londynu do Athy spotyka swojego ukochanego, który jakiś czas temu zostawił ją z dzieckiem i wstąpił do armii (nie wiemy czy na ochotnika czy został przymusowo zwerbowany) Teraz ona spotyka go zniszczonego przez wojnę, chłopak stracił nogi, ręce, wzrok, w niektórych wersjach nos i co tam jeszcze wyobraźnia podsunęła śpiewakom. Dziewczyna mimo to cieszy się z jego powrotu i przyjmuje go do domu. Bryan Geoghegan, angielski śpiewak musicalowy, syn irlandzkich emigrantów, opublikował piosenkę w 1867 roku. Opisał ją  jako tradycyjną, musiała więc powstać dużo wcześniej. Badacze tematu twierdzą, że to stara irlandzka pieśń z początku XIX wieku. W tym czasie w armii brytyjskiej pułki Irlandzkie były intensywnie przygotowywane do służby w Indiach Wschodnich. Piosenka powstała więc prawdopodobnie przeciw rekrutacji irlandzkich chłopców do armii brytyjskiej. Pierwotnie miała zapewne zabarwienie humorystyczne, obfitość ran Johnnego jest wyraźnie przesadzona. Na przełomie XIX i XX wieku nieco zapomniana, w latach 60 XX wieku piosenka została przypomniana przez braci Clancy. Z tym że pionierzy irlandzkiego folku wyeksponowali jej tragiczny charakter. I powstał prawdziwy hymn antywojenny, jeden z najpopularniejszych do dzisiaj. Sail Ho Audycja zawiera utwory: “ When Johnny Comes Marching Home” w wykonaniu zespołu „The 2nd South Carolina String Band”, słowa: Patrick Gilmore, muzyka: tradycyjna “ Johnny fill up the bowl” w wykonaniu Bobby Hortona, słowa i muzyka: tradycyjne “ Johnny I Hardly Knew Ye”” w wykonaniu grupy „Sąsiedzi”, słowa i muzyka: tradycyjne

Dziś wycieczka na suchy ląd, ba na dwa lądy po dwóch stronach Atlantyku. Pogrzebiemy w źródłach dwóch piosenek, niezwykle popularnych, całkiem podobnych, ale o zupełnie odmiennym przesłaniu. Zacznijmy od Ameryki.

Cofnijmy się zatem do czasów Wojny Secesyjnej. W roku 1863 roku Amerykanie są już wojną zmęczeni. Tęsknią za spokojem. Patrick Gilmore, kompozytor pochodzenia irlandzkiego, służąc w armii Unii pisze piosenkę „When Johnny Comes Marching Home” (Kiedy Johnny wraca do domu). Piosenka wyraża tęsknotę za powrotem do domu chłopców wysłanych na wojnę. Opowiada o tym z jakimi honorami zostaną przyjęci przez bliskich. Brzmi trochę jak afirmacja wojny, eksponuje bohaterskość żołnierzy.

Piosenka, szybko zdobyła popularność w Ameryce, i co częste w takich przypadkach, jeszcze w czasie wojny doczekała się różnych wersji. 2 najbardziej znane noszą ten sam tytuł: „Johnny fill up the bowl”– Johny napełnij miskę – chodzi zapewne o rodzaj wojskowego kubka, menażki. Prawdopodobnie najpierw powstała wersja jankeska, nawołująca do walki z rebelią. Szybko jednak, już w 1864 powstała jej konfederacka parodia, opisująca nieudaną Kampanię na Red River. Kampania miała otworzyć jankesom drogę do Teksasu, niestety na ich drodze stanęły wojska dowodzone przez generałów Taylora i Smithsa i Unia poniosła jedną z najbardziej dotkliwych porażek. A konfederaci drwili w piosence z unionistów śpiewając, że ci w Nowym Orleanie topią smutki w alkoholu. Dla odróżnienia wersja konfederatów dostała podtytuł „For Bales”.

Muzyka ta sama prawda, ale nie jest to muzyka Patricka Gilmore’a. Sam Patrick w wywiadzie dla ”Musical Herald” przyznał, że usłyszał tę melodię nuconą przez bezdomnego. Cóż to zatem za melodia? W poszukiwaniu źródeł przenosimy się na drugą stronę Atlantyku, na Wyspy Brytyjskie.

Stamtąd pochodzi przepiękna piosenka „Johnny I Hardly Knew Ye” (Johnny ledwo cię znałam). Opowiada o dziewczynie, która na drodze z Londynu do Athy spotyka swojego ukochanego, który jakiś czas temu zostawił ją z dzieckiem i wstąpił do armii (nie wiemy czy na ochotnika czy został przymusowo zwerbowany) Teraz ona spotyka go zniszczonego przez wojnę, chłopak stracił nogi, ręce, wzrok, w niektórych wersjach nos i co tam jeszcze wyobraźnia podsunęła śpiewakom. Dziewczyna mimo to cieszy się z jego powrotu i przyjmuje go do domu. Bryan Geoghegan, angielski śpiewak musicalowy, syn irlandzkich emigrantów, opublikował piosenkę w 1867 roku. Opisał ją  jako tradycyjną, musiała więc powstać dużo wcześniej. Badacze tematu twierdzą, że to stara irlandzka pieśń z początku XIX wieku. W tym czasie w armii brytyjskiej pułki Irlandzkie były intensywnie przygotowywane do służby w Indiach Wschodnich.

Piosenka powstała więc prawdopodobnie przeciw rekrutacji irlandzkich chłopców do armii brytyjskiej. Pierwotnie miała zapewne zabarwienie humorystyczne, obfitość ran Johnnego jest wyraźnie przesadzona. Na przełomie XIX i XX wieku nieco zapomniana, w latach 60 XX wieku piosenka została przypomniana przez braci Clancy. Z tym że pionierzy irlandzkiego folku wyeksponowali jej tragiczny charakter. I powstał prawdziwy hymn antywojenny, jeden z najpopularniejszych do dzisiaj.

Sail Ho

Audycja zawiera utwory:

“ When Johnny Comes Marching Home” w wykonaniu zespołu „The 2nd South Carolina String Band”, słowa: Patrick Gilmore, muzyka: tradycyjna

“ Johnny fill up the bowl” w wykonaniu Bobby Hortona, słowa i muzyka: tradycyjne

“ Johnny I Hardly Knew Ye”” w wykonaniu grupy „Sąsiedzi”, słowa i muzyka: tradycyjne

Listy z Kilkelly
2022-09-03 11:10:56

Irlandia, kojarzy się dziś z sukcesem gospodarczym, dobrą muzyka i oczywiście Guinnessem… ale nie tylko, to również historia wielkiej emigracji. Irlandzka diaspora przewyższa swoją liczbą ludność żyjącą w ojczyźnie. Historia irlandzkiej emigracji to przede wszystkim XIX wiek. Jeszcze w latach 40 XIX wieku populacja Irlandii wynosiła ponad 8 mln. Potem przyszedł Wielki głód i wielka fala emigracji. W ciągu następnych 50 lat liczba ludności zielonej wyspy spadła blisko o połowę. Ocenia się, że Wielki głód, Great Famine, czy jak mową w gaelickim an Gorta Mór zabił około 1 mln Irlandczyków, grubo ponad 3 mln opuściło ojczyznę w poszukiwaniu lepszego życia. Większość udała się do Americay jak mawiają o Stanach Zjednoczonych. Wyprawa za ocean była droga, jej koszt wynosił równowartość półrocznych zarobków. Na jeden bilet do Americay składały się nierzadko całe rodziny, w latach późniejszych często był wymarzonym prezentem od siostry, brata czy ojca, którzy już w Ameryce uwili swoje gniazdo. Wyprawa była również ryzykowna. W pierwszych latach wielkiego głodu statki z emigrantami były ponad miarę zatłoczone i urągały wszelkim wyobrażeniom o higienie – w efekcie śmiertelność na ich pokładach sięgała blisko 30%. Doszło do tego, że w 1847 roku wywołały w Ameryce Północnej epidemię tyfusu plamistego. Zła sława przyniosła im nawet przydomek – The Coffin Ships – statki trumny. W takich okolicznościach w 1855 roku do Stanów Zjednoczonych wyemigrował z Kilkelly w hrabstwie Mayo John Hunt. I historia Johna Hunta rozpłynęła by się w oceanie milionów historii emigrantów, gdyby nie remont pewnego starego amerykańskiego domu w Bethesda w stanie Maryland. Gdzieś na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, piosenkarz i kompozytor Peter Jones, remontując dom swoich rodziców odnalazł na strychu pakiet starych listów. Listy były adresowane do prapradziadka Petera, Johna Hunta, tego który w 1855 wyemigrował z Kilkelly. Listów było 20, 19 z nich napisał ojciec Johna – Byran, a w zasadzie nie napisał tylko podyktował, był jak wielu mieszkańców Kilkelly – niepiśmienny. Słowa Byrana spisał nauczyciel miejscowej szkoły Pat McNamara. Ostatni, 20. list napisał brat Johna, zawiadamiając go między innymi o śmierci ukochanego ojca. Listy Byrana Hunta okazały się niezwykłym świadectwem czasów irlandzkiej emigracji. Na Peterze zrobiły ogromne wrażenie i zainspirowały go do napisania przepięknej ballady, którą zatytułował „Kilkelly, Ireland”. Peter w zasadzie streścił kilka ze znalezionych listów i opatrzył je muzyką. Niektóre źródła podają, że pomógł mu brat Stephen. Tak czy inaczej, powstała przejmująca ballada. Doczekała się wielu wykonań. Sam Peter, kiedy odwiedził w 2013 roku ziemie praprapradziada, zaśpiewał balladę w kościele świętego Józefa w Urlau, nieopodal Kilkelly. O czym Byran w listach pisał do swojego syna? O kolejach losu siostry Johna - Bridget, trosce o jego brata - Michaela, przejmującej biedzie… Zresztą, co będę się rozpisywał. Sami posłuchajcie. Pięknego przekładu tekstu ballady na polski dokonał Maciej Wroński. A specjalnie na okoliczność mojej audycji „Listy z Kilkelly”, bo taki tytuł nosi piosenka po polsku, zaśpiewała Agnieszka „Reflinka ” Snopek. Zatem posłuchajcie Agnieszki i  jej zjawiskowego głosu, i historii rodziny Huntów zaklętej w „Listach z Kilkelly”. Sail-Ho Audycja zawiera utwory: „ Kilkelly Ireland ” w wykonaniu Petera Jonesa, słowa i muzyka: Peter Jones „ Listy z Kilkelly” w wykonaniu Agnieszki „Reflinki ” Snopek.  słowa: Maciej Wroński, muzyka: Peter Jones

Irlandia, kojarzy się dziś z sukcesem gospodarczym, dobrą muzyka i oczywiście Guinnessem… ale nie tylko, to również historia wielkiej emigracji. Irlandzka diaspora przewyższa swoją liczbą ludność żyjącą w ojczyźnie. Historia irlandzkiej emigracji to przede wszystkim XIX wiek. Jeszcze w latach 40 XIX wieku populacja Irlandii wynosiła ponad 8 mln. Potem przyszedł Wielki głód i wielka fala emigracji. W ciągu następnych 50 lat liczba ludności zielonej wyspy spadła blisko o połowę. Ocenia się, że Wielki głód, Great Famine, czy jak mową w gaelickim an Gorta Mór zabił około 1 mln Irlandczyków, grubo ponad 3 mln opuściło ojczyznę w poszukiwaniu lepszego życia. Większość udała się do Americay jak mawiają o Stanach Zjednoczonych.

Wyprawa za ocean była droga, jej koszt wynosił równowartość półrocznych zarobków. Na jeden bilet do Americay składały się nierzadko całe rodziny, w latach późniejszych często był wymarzonym prezentem od siostry, brata czy ojca, którzy już w Ameryce uwili swoje gniazdo. Wyprawa była również ryzykowna. W pierwszych latach wielkiego głodu statki z emigrantami były ponad miarę zatłoczone i urągały wszelkim wyobrażeniom o higienie – w efekcie śmiertelność na ich pokładach sięgała blisko 30%. Doszło do tego, że w 1847 roku wywołały w Ameryce Północnej epidemię tyfusu plamistego. Zła sława przyniosła im nawet przydomek – The Coffin Ships – statki trumny.

W takich okolicznościach w 1855 roku do Stanów Zjednoczonych wyemigrował z Kilkelly w hrabstwie Mayo John Hunt. I historia Johna Hunta rozpłynęła by się w oceanie milionów historii emigrantów, gdyby nie remont pewnego starego amerykańskiego domu w Bethesda w stanie Maryland. Gdzieś na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, piosenkarz i kompozytor Peter Jones, remontując dom swoich rodziców odnalazł na strychu pakiet starych listów. Listy były adresowane do prapradziadka Petera, Johna Hunta, tego który w 1855 wyemigrował z Kilkelly. Listów było 20, 19 z nich napisał ojciec Johna – Byran, a w zasadzie nie napisał tylko podyktował, był jak wielu mieszkańców Kilkelly – niepiśmienny. Słowa Byrana spisał nauczyciel miejscowej szkoły Pat McNamara. Ostatni, 20. list napisał brat Johna, zawiadamiając go między innymi o śmierci ukochanego ojca.

Listy Byrana Hunta okazały się niezwykłym świadectwem czasów irlandzkiej emigracji. Na Peterze zrobiły ogromne wrażenie i zainspirowały go do napisania przepięknej ballady, którą zatytułował „Kilkelly, Ireland”. Peter w zasadzie streścił kilka ze znalezionych listów i opatrzył je muzyką. Niektóre źródła podają, że pomógł mu brat Stephen. Tak czy inaczej, powstała przejmująca ballada. Doczekała się wielu wykonań. Sam Peter, kiedy odwiedził w 2013 roku ziemie praprapradziada, zaśpiewał balladę w kościele świętego Józefa w Urlau, nieopodal Kilkelly.

O czym Byran w listach pisał do swojego syna? O kolejach losu siostry Johna - Bridget, trosce o jego brata - Michaela, przejmującej biedzie… Zresztą, co będę się rozpisywał. Sami posłuchajcie. Pięknego przekładu tekstu ballady na polski dokonał Maciej Wroński. A specjalnie na okoliczność mojej audycji „Listy z Kilkelly”, bo taki tytuł nosi piosenka po polsku, zaśpiewała Agnieszka „Reflinka” Snopek. Zatem posłuchajcie Agnieszki i  jej zjawiskowego głosu, i historii rodziny Huntów zaklętej w „Listach z Kilkelly”.

Sail-Ho

Audycja zawiera utwory:

„Kilkelly Ireland” w wykonaniu Petera Jonesa, słowa i muzyka: Peter Jones

„Listy z Kilkelly” w wykonaniu Agnieszki „Reflinki” Snopek.  słowa: Maciej Wroński, muzyka: Peter Jones

The Shoals of Herring
2022-08-31 13:29:00

Dziś o małej radiowej rewolucji, może nawet nie takiej małej. Otóż pod koniec lat 50 ubiegłego wieku dwóch naszych dobrych znajomych, wielkich, zaprzyjaźnionych pieśniarzy folkowych Ewan MacColl i Pete Seeger, nawiązało współpracę z producentem radiowym Charlsem Parkerem (żeby było ciekawiej, Charles też śpiewał i był animatorem ruchu folkowego). Postanowili stworzyć dla BBC cykl audycji poświęconych różnym aspektom życia na wyspach brytyjskich. Na przestrzeni 6 lat powstało osiem audycji o brytyjskich kolejarzach, budowniczych autostrad, rybakach, górnikach, bokserach, nastolatkach, obieżyświatach, majsterkowiczach, a nawet osobach chorych na polio. Cykl nosił nazwę „Radio ballads”. Panowie tworzyli audycje z czterech fundamentalnych elementów: muzyki instrumentlnej, efektów dźwiękowych, piosenek i nagranych wypowiedzi ludzi, których dotyczyła tematyka. Dziś nie brzmi to zaskakująco ale w latach 50 była to rewolucja. Samo połączenie różnych form nie było niczym nowym, nowością był sposób emitowania wypowiedzi bohaterów. W tamtych czasach w audycjach radiowych wypowiedzi zwyczajnych ludzi były transkrybowane a następnie czytane przez zawodowych lektorów. MacColl, Seeger i Parker do każdej audycji gromadzili setki taśm z nagranymi wypowiedziami rozmówców, spośród nich wybierali najciekawsze i, uwaga, w oryginale puszczali w eter. Szok. Powstały programy zabawne, pouczające, poetyckie i zarazem bardzo autentyczne. 62 lata temu, w sierpniu 1960 roku premierę miał trzeci odcinek cyklu „Singing the Fishing” będący hołdem dla rybackich społeczności wschodniej Anglii i północno-wschodniej Szkocji. Odcinek ważny, i to z co najmniej trzech powodów powodów. Pierwszy to ten, że „Singing the Fishing” było pierwszym w cyklu dziełem w pełni zintegrowanym, wykorzystującym dopracowane już innowacyjne techniki wplatania muzyki w dokumentalną treść, dziełem które ustaliło ostateczny standard dla pozostałych oddcinków cyklu i wyznaczyło kierunek rozwoju tzw. „oral history” w radiu. Drugi powód to taki, że „Singing the Fishing” rozsławiło Cykl na całym świecie. Po zdobyciu Prix d'Italia dla radiowego dokumentu w październiku 1960 roku, audycja została wyemitowana w 86 krajach. No a trzecim powodem jest niezwykła piosenka. No właśnie - niezwykła. W „Radio Ballads” śpiewane były piosenki specjalnie na tę okoliczność napisane przez Ewana MacColla. Podczas nagrań do „Singing the Fishing” Ewan MacColl poznał starego rybaka Sama Larnera. Samuel jako 13 latek pod koniec XIX wieku pływał już jako chłopiec okrętowy, po 2 latach zamustrował na rybaki i wypływał na łowiska przez kolejne 39 lat. Na emeryturze jeździł po Anglii i śpiewał poznane w rybackich portach pieśni. Życie Sama zafascynowało Ewana do tego stopnia, że napisał w hołdzie rybakowi piosenkę. Powstała moja ulubiona pieśń rybacka „The Shoals of Herring” - Ławice Śledzi. W Polsce z nieco zmienionym rytmem, pod tytułem „Ławice” śpiewają ją Cztery Refy do słów Andrzeja Mendygrała. Ale prawdziłą perłą jest oryginał, koniecznie z prologiem i epilogiem, których brakuje w polskiej wersji. Liam Clancy, autor mojego ulubionego wykonania, pięknie o „The Shoals of Herring” opowiada, twierdząc, że MacColl przed programem nagrał na taśmach wszystkich starych rybaków ze wschodniego wybrzeża Anglii i w piosence nie użył ani jednego własnego słowa. ... zrymował fragmenty nagranych wypowiedzi rybaków, dorzucił króciutki cytat z Shakespeara, i uczynił z tego piosenkę. Dla mnie arcydzieło. Sail Ho Audycja zawiera utwory: Fragment audycji „Singing the Fishing” z cyklu „Radio ballads”, wyemitowanej 16 sierpnia 1960 roku w BBC Radio, autorzy: Ewan MacColl, Pete Seeger i Charls Parker “Ławice” w wykonaniu zespołu „Cztery Refy”, słowa: Andrzej Mendygrał, muzyka: Ewan MacColl “The Shoals of Herring” w wykonaniu Liama Clancy z zespołem, słowa i muzyka: Ewan MacColl

Dziś o małej radiowej rewolucji, może nawet nie takiej małej.

Otóż pod koniec lat 50 ubiegłego wieku dwóch naszych dobrych znajomych, wielkich, zaprzyjaźnionych pieśniarzy folkowych Ewan MacColl i Pete Seeger, nawiązało współpracę z producentem radiowym Charlsem Parkerem (żeby było ciekawiej, Charles też śpiewał i był animatorem ruchu folkowego). Postanowili stworzyć dla BBC cykl audycji poświęconych różnym aspektom życia na wyspach brytyjskich. Na przestrzeni 6 lat powstało osiem audycji o brytyjskich kolejarzach, budowniczych autostrad, rybakach, górnikach, bokserach, nastolatkach, obieżyświatach, majsterkowiczach, a nawet osobach chorych na polio. Cykl nosił nazwę „Radio ballads”.

Panowie tworzyli audycje z czterech fundamentalnych elementów: muzyki instrumentlnej, efektów dźwiękowych, piosenek i nagranych wypowiedzi ludzi, których dotyczyła tematyka. Dziś nie brzmi to zaskakująco ale w latach 50 była to rewolucja. Samo połączenie różnych form nie było niczym nowym, nowością był sposób emitowania wypowiedzi bohaterów. W tamtych czasach w audycjach radiowych wypowiedzi zwyczajnych ludzi były transkrybowane a następnie czytane przez zawodowych lektorów. MacColl, Seeger i Parker do każdej audycji gromadzili setki taśm z nagranymi wypowiedziami rozmówców, spośród nich wybierali najciekawsze i, uwaga, w oryginale puszczali w eter. Szok. Powstały programy zabawne, pouczające, poetyckie i zarazem bardzo autentyczne.

62 lata temu, w sierpniu 1960 roku premierę miał trzeci odcinek cyklu „Singing the Fishing” będący hołdem dla rybackich społeczności wschodniej Anglii i północno-wschodniej Szkocji. Odcinek ważny, i to z co najmniej trzech powodów powodów.

Pierwszy to ten, że „Singing the Fishing” było pierwszym w cyklu dziełem w pełni zintegrowanym, wykorzystującym dopracowane już innowacyjne techniki wplatania muzyki w dokumentalną treść, dziełem które ustaliło ostateczny standard dla pozostałych oddcinków cyklu i wyznaczyło kierunek rozwoju tzw. „oral history” w radiu. Drugi powód to taki, że „Singing the Fishing” rozsławiło Cykl na całym świecie. Po zdobyciu Prix d'Italia dla radiowego dokumentu w październiku 1960 roku, audycja została wyemitowana w 86 krajach. No a trzecim powodem jest niezwykła piosenka.

No właśnie - niezwykła. W „Radio Ballads” śpiewane były piosenki specjalnie na tę okoliczność napisane przez Ewana MacColla. Podczas nagrań do „Singing the Fishing” Ewan MacColl poznał starego rybaka Sama Larnera. Samuel jako 13 latek pod koniec XIX wieku pływał już jako chłopiec okrętowy, po 2 latach zamustrował na rybaki i wypływał na łowiska przez kolejne 39 lat. Na emeryturze jeździł po Anglii i śpiewał poznane w rybackich portach pieśni. Życie Sama zafascynowało Ewana do tego stopnia, że napisał w hołdzie rybakowi piosenkę. Powstała moja ulubiona pieśń rybacka „The Shoals of Herring” - Ławice Śledzi. W Polsce z nieco zmienionym rytmem, pod tytułem „Ławice” śpiewają ją Cztery Refy do słów Andrzeja Mendygrała.

Ale prawdziłą perłą jest oryginał, koniecznie z prologiem i epilogiem, których brakuje w polskiej wersji. Liam Clancy, autor mojego ulubionego wykonania, pięknie o „The Shoals of Herring” opowiada, twierdząc, że MacColl przed programem nagrał na taśmach wszystkich starych rybaków ze wschodniego wybrzeża Anglii i w piosence nie użył ani jednego własnego słowa. ... zrymował fragmenty nagranych wypowiedzi rybaków, dorzucił króciutki cytat z Shakespeara, i uczynił z tego piosenkę. Dla mnie arcydzieło.


Sail Ho


Audycja zawiera utwory:

Fragment audycji „Singing the Fishing” z cyklu „Radio ballads”, wyemitowanej 16 sierpnia 1960 roku w BBC Radio, autorzy: Ewan MacColl, Pete Seeger i Charls Parker

“Ławice” w wykonaniu zespołu „Cztery Refy”, słowa: Andrzej Mendygrał, muzyka: Ewan MacColl

“The Shoals of Herring” w wykonaniu Liama Clancy z zespołem, słowa i muzyka: Ewan MacColl


Fiddler's Green
2022-08-20 11:22:09

Fiddler’s Green – jedna z najpiękniejszych ballad rybackich. Mój przyjaciel z Klimarnock, badacz i rekonstruktor szant klasycznych, Jerzy „Shogun” Brzeziński ma co prawda wątpliwości czy to ballada rybacka, ale ja pozostanę przy swoim. Skoro traktuje o pożegnaniu rybaka, to niech pozostanie balladą rybacką. Fiddler’s Green – tak nazywano miejsce na kabestanie, gdzie czasem przystawał skrzypek by akompaniować załodze przy pracy, tak podobno nazywano sailor town czy też dzielnice rozrywki  w miastach portowych (na jedno podobno wychodziło), tak do dziś nazywamy krainę do której odchodzą marynarze. Miejsce, w którym zaznają szczęścia, gdzie nie szaleją sztormy, w tawernach czekają na nich piękne kobiety i darmowe piwo a „ rum we flaszeczkach rośnie na każdym z drzew ”. I właśnie o tej krainie napisał 1966 roku swą piękną balladę John Conolly. Dziś cały świat żeglarski ją śpiewa, gdy żegna odchodzących na ostatnią wachtę kamratów. Fiddler’s Green to ostatni przystanek nie tylko dla żeglarzy. Na przykład według amerykańskiej tradycji wędrują tam również żołnierze, szczególnie kawalerzyści. Ciekawe jest również, że ballada jest, co prawda, współczesna ale korzenie ma niewątpliwie XIX wieczne. Zróbmy sobie taką krótką historyczną wycieczkę. W 1936 roku dla wytwórni Regal Zonophone at EMI Studios w Sydney Nowozelandczyk Tex Morton nagrał piosenkę „Wrap Me Up With My Stockwhip and Blanket” („Owiń mnie moim batem i kocem”). Melodia, rytm - znajome, temat podobny. Hodowca (bydła lub owiec) żegna się z życiem i marzy o spokojnej krainie. Autorstwo przypisywane jest Jackowi O’Hagenowi. Ale piosenka nie jest oryginalna. Jest nieco zmienioną wersją buszmeńskiej ballady „The Dying Stockman” („Umierający hodowca”). Źródła przypisują autorstwo tekstu Horacemu Flowerowi, który pod koniec XIX wieku scalił parę angielskojęzycznych piosenek o podobnej tematyce. Jeśli chodzi o melodię, zapożyczył ją z „Wrap Me Up In My Tarpaulin Jacket” („Owiń mnie w kurtkę z tarpaulinu”). Tarpaulin to taka tkanina impregnowana smołą, rodzaj brezentu, a w piosence na drugą stronę cienia przechodzi kawalerzysta a właściwie lansjer. Tekst piosenki napisał szkocki pisarz George Whyte-Melville a muzykę Charles Coote gdzieś w połowie XIX wieku. Na wyspach Brytyjskich jest znana jako „Old Stable Jacket” i stanowi nieodzowny element repertuaru orkiestr wojskowych działających przy formacjach kawalerii. Sporo tego, prawda? Ale jakby głębiej poszperać to można znależź jeszcze co najmniej z pół tuzina różnych, zawodowych odmian tej piosenki. Przynajmniej jedną z tych piosenek musiał znać John Conolly, i zapewne nucił ja pisząc Fiddler’s Green. Inspiracja jest bardzo wyraźna. I nie zmienia to mojej opinii, że Fiddler’s Green jest jedna z najpiękniejszych ballad rybackich. To przecież naturalna droga powstawania piosenek folkowych. No A my mamy to szczęście, że polski tekst napisał do Fiddler’s Green nieodżałowany Jerzy Rogacki, lider zespołu „Cztery Refy”. A w zasadzie mogę spokojnie napisać, że przetłumaczył oryginał wiernie oddając treść, emocje i poetycką jakość. A zatem zanurzmy się w zadumie i posłuchajmy wykonania Czterech Refów z 2013 roku. Sail-Ho Audycja zawiera utwory: „ Fiddler’s Green ”  w wykonaniu Johna Conolly’ego i Pete Sumnera, słowa i muzyka: John Conolly „ Wrap Me Up With My Stockwhip and Blanket” w wykonaniu Texa Mortona, słowa: Jack O’Hagen, muzyka: na podstawie „ The Dying Stockman ” (prawdopodobnie) „ The Dying Stockman ” w wykonaniu Slima Duty’ego, słowa: Horacy Flower, muzyka: na podstawie „ Wrap Me Up In My Tarpaulin Jacket ” „ Wrap Me Up In My Tarpaulin Jacket ” w wykonaniu Franka Crumita, słowa: George Whyte-Melville, muzyka: Charles Coote „ Fiddler’s Green ” w wykonaniu zespołu Cztery Refy, słowa: Jerzy Rogacki, muzyka: John Conolly

Fiddler’s Green – jedna z najpiękniejszych ballad rybackich. Mój przyjaciel z Klimarnock, badacz i rekonstruktor szant klasycznych, Jerzy „Shogun” Brzeziński ma co prawda wątpliwości czy to ballada rybacka, ale ja pozostanę przy swoim. Skoro traktuje o pożegnaniu rybaka, to niech pozostanie balladą rybacką.

Fiddler’s Green – tak nazywano miejsce na kabestanie, gdzie czasem przystawał skrzypek by akompaniować załodze przy pracy, tak podobno nazywano sailor town czy też dzielnice rozrywki  w miastach portowych (na jedno podobno wychodziło), tak do dziś nazywamy krainę do której odchodzą marynarze. Miejsce, w którym zaznają szczęścia, gdzie nie szaleją sztormy, w tawernach czekają na nich piękne kobiety i darmowe piwo a „rum we flaszeczkach rośnie na każdym z drzew”. I właśnie o tej krainie napisał 1966 roku swą piękną balladę John Conolly. Dziś cały świat żeglarski ją śpiewa, gdy żegna odchodzących na ostatnią wachtę kamratów.

Fiddler’s Green to ostatni przystanek nie tylko dla żeglarzy. Na przykład według amerykańskiej tradycji wędrują tam również żołnierze, szczególnie kawalerzyści. Ciekawe jest również, że ballada jest, co prawda, współczesna ale korzenie ma niewątpliwie XIX wieczne.

Zróbmy sobie taką krótką historyczną wycieczkę. W 1936 roku dla wytwórni Regal Zonophone at EMI Studios w Sydney Nowozelandczyk Tex Morton nagrał piosenkę „Wrap Me Up With My Stockwhip and Blanket” („Owiń mnie moim batem i kocem”). Melodia, rytm - znajome, temat podobny. Hodowca (bydła lub owiec) żegna się z życiem i marzy o spokojnej krainie. Autorstwo przypisywane jest Jackowi O’Hagenowi. Ale piosenka nie jest oryginalna. Jest nieco zmienioną wersją buszmeńskiej ballady „The Dying Stockman” („Umierający hodowca”). Źródła przypisują autorstwo tekstu Horacemu Flowerowi, który pod koniec XIX wieku scalił parę angielskojęzycznych piosenek o podobnej tematyce. Jeśli chodzi o melodię, zapożyczył ją z „Wrap Me Up In My Tarpaulin Jacket” („Owiń mnie w kurtkę z tarpaulinu”). Tarpaulin to taka tkanina impregnowana smołą, rodzaj brezentu, a w piosence na drugą stronę cienia przechodzi kawalerzysta a właściwie lansjer. Tekst piosenki napisał szkocki pisarz George Whyte-Melville a muzykę Charles Coote gdzieś w połowie XIX wieku. Na wyspach Brytyjskich jest znana jako „Old Stable Jacket” i stanowi nieodzowny element repertuaru orkiestr wojskowych działających przy formacjach kawalerii. Sporo tego, prawda? Ale jakby głębiej poszperać to można znależź jeszcze co najmniej z pół tuzina różnych, zawodowych odmian tej piosenki.

Przynajmniej jedną z tych piosenek musiał znać John Conolly, i zapewne nucił ja pisząc Fiddler’s Green. Inspiracja jest bardzo wyraźna. I nie zmienia to mojej opinii, że Fiddler’s Green jest jedna z najpiękniejszych ballad rybackich. To przecież naturalna droga powstawania piosenek folkowych. No A my mamy to szczęście, że polski tekst napisał do Fiddler’s Green nieodżałowany Jerzy Rogacki, lider zespołu „Cztery Refy”. A w zasadzie mogę spokojnie napisać, że przetłumaczył oryginał wiernie oddając treść, emocje i poetycką jakość. A zatem zanurzmy się w zadumie i posłuchajmy wykonania Czterech Refów z 2013 roku.

Sail-Ho


Audycja zawiera utwory:

„Fiddler’s Green”  w wykonaniu Johna Conolly’ego i Pete Sumnera, słowa i muzyka: John Conolly

„Wrap Me Up With My Stockwhip and Blanket” w wykonaniu Texa Mortona, słowa: Jack O’Hagen, muzyka: na podstawie „The Dying Stockman” (prawdopodobnie)

„The Dying Stockman” w wykonaniu Slima Duty’ego, słowa: Horacy Flower, muzyka: na podstawie „Wrap Me Up In My Tarpaulin Jacket”

„Wrap Me Up In My Tarpaulin Jacket” w wykonaniu Franka Crumita, słowa: George Whyte-Melville, muzyka: Charles Coote

„Fiddler’s Green” w wykonaniu zespołu Cztery Refy, słowa: Jerzy Rogacki, muzyka: John Conolly


The Mero
2022-06-30 17:55:10

Dzisiaj poprzyglądamy się paru osobliwym mieszkańcom Dublina połowy XX wieku. Na przykład taki P.J. Marlow, Patrick Joseph Marlow, dla Dublinczyków po prostu Johnny Fortycoats. Ksywę miał od licznych nakryć, które zakładał na siebie jednocześnie. Po prawdzie nosił tylko trzy, cztery no może pięć płaszczy w tym samym czasie, ale przecież czterdzieści brzmi zdecydowanie lepiej. Johnny ubierał się po prostu ciepło, gdyż spał na ulicy. Włóczył się po Dublinie w latach 30 i 40 ubiegłego wieku. Żył bezwstydnie z hojności dublińczyków. Chwalił się, że jego najbardziej lukratywnym zajęciem było wystawanie pod kościołem przed niedzielną mszą. Potrafił uzbierać w ten sposób tak dużo kasy, że mógł pozwolić sobie na pójście do restauracji. A gdy już tam dotarł, rozsiadał się jak panisko, rzucał na stół zwitek uzbieranych banknotów, zakładał nogi na krzesło i spluwał bezczelnie na podłogę – (to było jego ulubione zajęcie). Z czasem, to spluwanie zamknęło przed nim drzwi większości lokali. Kolejny personaż - Thomas Dudley. Był ulubieńcem Dublińczyków, nazywali go po prostu Bang Bang. Dudley był fanem westernów. Nosił w kieszeni wielki klucz kościelny. Wpadał z tym kluczem do tramwaju i rozpoczynał strzelaninę krzycząc właśnie Bang Bang. Nieszkodliwy, zabawny zwyczaj. Dublińczycy często dawali się ponieść zabawie i tramwaj przekształcał się w westernowy pociąg opanowany przez strzelaninę. Bang Bang grasował nie tylko w tramwajach - prezenter Radiowy i telewizyjny Paddy Crosbie w swojej książce wspomina opowieść ojca o tym że swego czasu na Marlboro’ Street Dudley rozkręcił strzelaninę, która trwała, wyobraźcie sobie, blisko pół godziny. Trudno było Thomasa nie lubić, był inspiracją dla muzyków i dramaturgów. Kiedy umarł pisały o tym dublińskie gazety. Jednak pochowany został w bezimiennym grobie. Dopiero po latach imienny nagrobek wzniesiono mu z inicjatywy lokalnej kawiarni o nazwanej, no jakże by inaczej - Bang Bang. Kolejnym dublińskim dziwakiem kręcącym się w okolicy był Hairy Lemon (Włochata Cytryna), łapacz psów, patrolował miasto w czasie 2 wojny światowej. Uwielbiał kręcić się w okolicach kultowego pubu Big Tree w Drumcondra, dzielnicy na północy Dublina. Dublińczycy zapamiętali go dzięki osobliwemu kształtowi głowy rozczochranym włosom i niezwykle żółtej cerze. No to już wiemy skąd ksywka. On też pozostawił po sobie gastronomiczny ślad - Tradycyjny pub na Stephen Street został nazwany jego imieniem! Inyeresujące towarzystwo. Kto nas po takim malowniczym Dublinie oprowadzi? Pete St John, który w nim dorastał. Gdy dorósł wyemigrował do Kanady. W poszukiwaniu pracy zwiedził Alaskę, Amerykę Środkową i Indie Zachodnie. Do Dublina wrócił pod koniec lat 70. Zaczął pisać piosenki, często opisując stare i nowe oblicze rodzinnego miasta. Szybko został się dublińskim bardem. Nie tylko dublińskim, wielu folkowych artystów nagrywało i nagrywa jego piosenki. Napisał ich blisko setkę. Odszedł od nas 12 marca tego roku. Nieśmiertelność zapewnił sobie pisząc Fields of Athenry, przepiękną balladę o czasach wielkiego głodu. Tak urzekła serca Irlandczyków, że dziś jest nieoficjalnym hymnem kibiców piłkarskiej reprezentacji Irlandii. Słyszeliśmy ją na naszych stadionach w wykonaniu tysięcy irlandzkich gardeł podczas mistrzostw Europy w 2012 roku. O Dublinie Pete St. John napisał piosenek parę. Najbardziej znana to chyba tęskna The Rare Auld Times. Ale mnie najbardziej Pete urzekł pisząc pełną humoru, surrealistyczną The Mero, piosenkę która przenosi nas wprost na ulice Dublina, do połowy XX wieku. Zwiedzamy z Petem zakamarki i obserwujemy barwne postaci ulicznych włóczęgów. Taki mały muzyczny atlas ówczesnego miasta. Posłuchajcie. Sail ho Audycja zawiera utwory: “The Rare Auld Times” w wykonaniu „The High Kingss”, słowa i muzyka: Pete St. John “The Mero” w wykonaniu “The Dubliners”, słowa i muzyka: Pete St. John

Dzisiaj poprzyglądamy się paru osobliwym mieszkańcom Dublina połowy XX wieku.

Na przykład taki P.J. Marlow, Patrick Joseph Marlow, dla Dublinczyków po prostu Johnny Fortycoats. Ksywę miał od licznych nakryć, które zakładał na siebie jednocześnie. Po prawdzie nosił tylko trzy, cztery no może pięć płaszczy w tym samym czasie, ale przecież czterdzieści brzmi zdecydowanie lepiej. Johnny ubierał się po prostu ciepło, gdyż spał na ulicy. Włóczył się po Dublinie w latach 30 i 40 ubiegłego wieku. Żył bezwstydnie z hojności dublińczyków. Chwalił się, że jego najbardziej lukratywnym zajęciem było wystawanie pod kościołem przed niedzielną mszą. Potrafił uzbierać w ten sposób tak dużo kasy, że mógł pozwolić sobie na pójście do restauracji. A gdy już tam dotarł, rozsiadał się jak panisko, rzucał na stół zwitek uzbieranych banknotów, zakładał nogi na krzesło i spluwał bezczelnie na podłogę – (to było jego ulubione zajęcie). Z czasem, to spluwanie zamknęło przed nim drzwi większości lokali.

Kolejny personaż - Thomas Dudley. Był ulubieńcem Dublińczyków, nazywali go po prostu Bang Bang. Dudley był fanem westernów. Nosił w kieszeni wielki klucz kościelny. Wpadał z tym kluczem do tramwaju i rozpoczynał strzelaninę krzycząc właśnie Bang Bang. Nieszkodliwy, zabawny zwyczaj. Dublińczycy często dawali się ponieść zabawie i tramwaj przekształcał się w westernowy pociąg opanowany przez strzelaninę. Bang Bang grasował nie tylko w tramwajach - prezenter Radiowy i telewizyjny Paddy Crosbie w swojej książce wspomina opowieść ojca o tym że swego czasu na Marlboro’ Street Dudley rozkręcił strzelaninę, która trwała, wyobraźcie sobie, blisko pół godziny. Trudno było Thomasa nie lubić, był inspiracją dla muzyków i dramaturgów. Kiedy umarł pisały o tym dublińskie gazety. Jednak pochowany został w bezimiennym grobie. Dopiero po latach imienny nagrobek wzniesiono mu z inicjatywy lokalnej kawiarni o nazwanej, no jakże by inaczej - Bang Bang.

Kolejnym dublińskim dziwakiem kręcącym się w okolicy był Hairy Lemon (Włochata Cytryna), łapacz psów, patrolował miasto w czasie 2 wojny światowej. Uwielbiał kręcić się w okolicach kultowego pubu Big Tree w Drumcondra, dzielnicy na północy Dublina. Dublińczycy zapamiętali go dzięki osobliwemu kształtowi głowy rozczochranym włosom i niezwykle żółtej cerze. No to już wiemy skąd ksywka. On też pozostawił po sobie gastronomiczny ślad - Tradycyjny pub na Stephen Street został nazwany jego imieniem!

Inyeresujące towarzystwo. Kto nas po takim malowniczym Dublinie oprowadzi? Pete St John, który w nim dorastał. Gdy dorósł wyemigrował do Kanady. W poszukiwaniu pracy zwiedził Alaskę, Amerykę Środkową i Indie Zachodnie. Do Dublina wrócił pod koniec lat 70. Zaczął pisać piosenki, często opisując stare i nowe oblicze rodzinnego miasta. Szybko został się dublińskim bardem. Nie tylko dublińskim, wielu folkowych artystów nagrywało i nagrywa jego piosenki. Napisał ich blisko setkę. Odszedł od nas 12 marca tego roku. Nieśmiertelność zapewnił sobie pisząc Fields of Athenry, przepiękną balladę o czasach wielkiego głodu. Tak urzekła serca Irlandczyków, że dziś jest nieoficjalnym hymnem kibiców piłkarskiej reprezentacji Irlandii. Słyszeliśmy ją na naszych stadionach w wykonaniu tysięcy irlandzkich gardeł podczas mistrzostw Europy w 2012 roku.

O Dublinie Pete St. John napisał piosenek parę. Najbardziej znana to chyba tęskna The Rare Auld Times. Ale mnie najbardziej Pete urzekł pisząc pełną humoru, surrealistyczną The Mero, piosenkę która przenosi nas wprost na ulice Dublina, do połowy XX wieku. Zwiedzamy z Petem zakamarki i obserwujemy barwne postaci ulicznych włóczęgów. Taki mały muzyczny atlas ówczesnego miasta. Posłuchajcie.

Sail ho

Audycja zawiera utwory:

“The Rare Auld Times” w wykonaniu „The High Kingss”, słowa i muzyka: Pete St. John

“The Mero” w wykonaniu “The Dubliners”, słowa i muzyka: Pete St. John

Dirty Old Towns
2022-06-19 13:27:21

Przemysłowe miasto w Anglii i robotnicza dzielnica w Polsce. Dwa przyczynki do świetnych piosenek. Zacznijmy od Wysp Brytyjskich. Pierwszy przystanek to Salford, w hrabstwie Greater Manchester w Anglii. Stare, przemysłowe miasto, a co za tym idzie miasto robotnicze. Tak bardzo robotnicze, że to właśnie tu Marx i Engels pomieszkiwali aby studiować ciężkie życie brytyjskiego proletariatu. Ale nie oni są dla nas dzisiaj najważniejsi. W Salford urodził się i wychował James Henry Miller. Znamy go bardzo dobrze. Tworzył, nagrywał i występował pod pseudonimem Ewan MacColl – prawdziwa ikona angielskiego, a w zasadzie światowego folku. Zanim świat go poznał jako folkowego barda, Ewana MacColl próbował być dramaturgiem, współtworzył lewicującą grupę teatralną i pisał sztuki. Akcję jednej z nich „Landscape with Chimney” umieścił właśnie w swoim rodzinnym mieście. Żeby umilić widzom przerwę niezbędną do zmieniany dekoracji, Ewan napisał piosenkę. Ot historyjkę przywołującą młodzieńcze wspomnienia z przemysłowego Sulford, randki pod gazownią, spacery nad starym kanałem i pierwsze pocałunki pod fabrycznym murem. Nad tym wszystkim rozciąga się przemysłowy smród i odgłosy pracującego miasta. Brudnego, starego miasta. No właśnie, no to tytuł mógł być tylko jeden „ Dirty Old Town”. Nie przypuszczał Ewan, że pisząc niewinny przerywnik do sztuki teatralnej stworzy jeden z największych przebojów wyspiarskiego folku, śpiewany w pubuch i na scenach dosłownie na całym świecie. Pierwsze nagranie autor zrealizował w 52 roku. Piosenka szybko przyjęła się w nowopowstających klubach folkowych. Wkrótce swoją wersję nagrał znany folklorysta Alan Lomax i piosenka poszła w świat. No i „Dirty Old Town” zapragnęli mieć w swoim repertuarze chyba wszyscy artyści choć trochę ocierający się o folk. A słynni The Dubliners w 68 roku dokonali tak porywającego nagrania, że wielu słuchaczy do dziś ma wrażenie że „Dirty Old Town” to irlandzki kawałek. Ale my nie gęsi. Też mamy swoje stare miasta i ich brudne dzielnice. Szczecin. Miasto nie tak stare jak Salford ale stare. Dzielnica również stara. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XIII wieku. W XIV już była wymieniana jako wieś pod nazwą Zabelsdorf. W XIX wcielona do granic administracyjnych Szczecina. Dziś jest największą dzielnicą tego miasta i nosi nazwę Niebuszewo. Dzielnica w XIX i na początku XX wieku całkiem prężnie się rozwijała, była dzielnicą przemysłowo mieszkalną, z ciekawą architekturą, której niestety nieliczne ślady pozostały do dzisiaj. Kres rozwojowi przyniosła II wojna światowa. Po wojnie dzielnica została zasiedlona powracającymi z innych terenów Niemcami, Żydami i oczywiście Polakami. Póżniej Niebuszewo zaczęli opuszczać bardziej zamożni mieszkańcy. Dzielnica podupadała, z czasem zyskała złą sławę. Winna temu była wysoka przestępczość. Dziś Niebuszewo jest umieszczane wysoko w zestawieniach polskich niebezpiecznych dzielnic. Ale w brudnej, niebezpiecznej dzielnicy też można mieć szczęśliwe dzieciństwo i bujną młodość. Sulford miało swojego barda – Niebuszewo ma swojego. Tu pierwszych win próbował, tu pierwsze bójki toczył i tu przemierzał szlaki piwnic i strychów lider szczecińskiej punk folkowej formacji Emerald – Leszek Czarnecki. I jak Ewan o Sulford, tak Leszek o swoim dorastaniu w Niebuszewie napisał piosenkę. I to jaką. „Niebuszewo” , bo taki prosty tytuł nosi, to miejski folk najwyższej próby. Ja od pierwszego przesłuchania jestem oczarowany. Świetny tekst i kompozycja, wspaniała, niebanalna aranżacja. No i wykonanie, nie przesadzę jak powiem, że Pana Czarneckiego z zespołem spokojnie możemy umieścić na tej samej półce co MacGowana z Poguesami. Sail ho Audycja zawiera utwory: “Dirty Old Town” w wykonaniu „The Pogues”, słowa I muzyka: Ewan MacColl „Niebuszewo” w wykonaniu zespołu „Emerald”, słowa i muzyka: Leszek Czarnecki

Przemysłowe miasto w Anglii i robotnicza dzielnica w Polsce. Dwa przyczynki do świetnych piosenek. Zacznijmy od Wysp Brytyjskich. Pierwszy przystanek to Salford, w hrabstwie Greater Manchester w Anglii. Stare, przemysłowe miasto, a co za tym idzie miasto robotnicze. Tak bardzo robotnicze, że to właśnie tu Marx i Engels pomieszkiwali aby studiować ciężkie życie brytyjskiego proletariatu. Ale nie oni są dla nas dzisiaj najważniejsi. W Salford urodził się i wychował James Henry Miller. Znamy go bardzo dobrze. Tworzył, nagrywał i występował pod pseudonimem Ewan MacColl – prawdziwa ikona angielskiego, a w zasadzie światowego folku.

Zanim świat go poznał jako folkowego barda, Ewana MacColl próbował być dramaturgiem, współtworzył lewicującą grupę teatralną i pisał sztuki. Akcję jednej z nich „Landscape with Chimney” umieścił właśnie w swoim rodzinnym mieście. Żeby umilić widzom przerwę niezbędną do zmieniany dekoracji, Ewan napisał piosenkę. Ot historyjkę przywołującą młodzieńcze wspomnienia z przemysłowego Sulford, randki pod gazownią, spacery nad starym kanałem i pierwsze pocałunki pod fabrycznym murem. Nad tym wszystkim rozciąga się przemysłowy smród i odgłosy pracującego miasta. Brudnego, starego miasta. No właśnie, no to tytuł mógł być tylko jeden „ Dirty Old Town”. Nie przypuszczał Ewan, że pisząc niewinny przerywnik do sztuki teatralnej stworzy jeden z największych przebojów wyspiarskiego folku, śpiewany w pubuch i na scenach dosłownie na całym świecie.

Pierwsze nagranie autor zrealizował w 52 roku. Piosenka szybko przyjęła się w nowopowstających klubach folkowych. Wkrótce swoją wersję nagrał znany folklorysta Alan Lomax i piosenka poszła w świat. No i „Dirty Old Town” zapragnęli mieć w swoim repertuarze chyba wszyscy artyści choć trochę ocierający się o folk. A słynni The Dubliners w 68 roku dokonali tak porywającego nagrania, że wielu słuchaczy do dziś ma wrażenie że „Dirty Old Town” to irlandzki kawałek.

Ale my nie gęsi. Też mamy swoje stare miasta i ich brudne dzielnice. Szczecin. Miasto nie tak stare jak Salford ale stare. Dzielnica również stara. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XIII wieku. W XIV już była wymieniana jako wieś pod nazwą Zabelsdorf. W XIX wcielona do granic administracyjnych Szczecina. Dziś jest największą dzielnicą tego miasta i nosi nazwę Niebuszewo. Dzielnica w XIX i na początku XX wieku całkiem prężnie się rozwijała, była dzielnicą przemysłowo mieszkalną, z ciekawą architekturą, której niestety nieliczne ślady pozostały do dzisiaj. Kres rozwojowi przyniosła II wojna światowa. Po wojnie dzielnica została zasiedlona powracającymi z innych terenów Niemcami, Żydami i oczywiście Polakami. Póżniej Niebuszewo zaczęli opuszczać bardziej zamożni mieszkańcy. Dzielnica podupadała, z czasem zyskała złą sławę. Winna temu była wysoka przestępczość. Dziś Niebuszewo jest umieszczane wysoko w zestawieniach polskich niebezpiecznych dzielnic.

Ale w brudnej, niebezpiecznej dzielnicy też można mieć szczęśliwe dzieciństwo i bujną młodość. Sulford miało swojego barda – Niebuszewo ma swojego. Tu pierwszych win próbował, tu pierwsze bójki toczył i tu przemierzał szlaki piwnic i strychów lider szczecińskiej punk folkowej formacji Emerald – Leszek Czarnecki. I jak Ewan o Sulford, tak Leszek o swoim dorastaniu w Niebuszewie napisał piosenkę. I to jaką. „Niebuszewo”, bo taki prosty tytuł nosi, to miejski folk najwyższej próby. Ja od pierwszego przesłuchania jestem oczarowany. Świetny tekst i kompozycja, wspaniała, niebanalna aranżacja. No i wykonanie, nie przesadzę jak powiem, że Pana Czarneckiego z zespołem spokojnie możemy umieścić na tej samej półce co MacGowana z Poguesami.

Sail ho


Audycja zawiera utwory:

“Dirty Old Town” w wykonaniu „The Pogues”, słowa I muzyka: Ewan MacColl

„Niebuszewo” w wykonaniu zespołu „Emerald”, słowa i muzyka: Leszek Czarnecki

The Auld Triangle
2022-06-11 12:27:48

W centrum Dublina, w dzielnicy Phibsborough, znajduje się więzienie dla mężczyzn zwane Mountjoy. Powstało w połowie XIX wieku jako więzienie przejściowe dla skazanych na transportation, tę brytyjską karę już znamy. Więźniowe po krótkim pobycie byli przewożeni na wyspę Spike, z której byli zabierani statkami do Ziemi Van Diemena, dzisiejszej Tasmanii. Więzienie Mountjoy jest nietuzinkowe z paru powodów: to tu została stracona jedyna kobieta skazana na karę śmierci przez wolne państwo Irlandzkie. To tu doszło do spektakularnej ucieczki 3 więźniów należących do IRA porwanym helikopterem. To tu wreszcie wyrok odbywał Brendan Behan, a z Irlandzka Breandan Ó Beachain, poeta pisarz i dramatopisarz, zajmujący zacne miejsce w panteonie literatury irlandzkiej. Właśnie podczas odsiadki wyroku w Mountoy Gaol Brendan napisał swoją pierwsza sztukę. Po paru latach akcję jednej z kolejnych sztuk umiejscowił właśnie w tym więzieniu. Jej tytuł to „The Quare Fellow” – niezwykły gość. Dramat jest ponurym portretem życia więziennego w Irlandii w czasach kiedy homoseksualizm był nielegalny a kara śmierci powszechna. Opowiada o dniu oczekiwania na egzekucję głównego bohatera. Rytm dnia więźniom Mountjoy Gaol wyznacza bicie trójkątnego dzwonu znajdującego się w centrum więzienia, dzwonu zwanego starym trójkątem, czy też „The Old Triangle”. I taki tytuł nosi dzisiejsza piosenka, którą Brendan Behan umieścił we wprowadzeniu do sztuki. Dziś częściej używany jest tytuł „The Auld Triangle” – brzmi bardziej tradycyjnie

W centrum Dublina, w dzielnicy Phibsborough, znajduje się więzienie dla mężczyzn zwane Mountjoy. Powstało w połowie XIX wieku jako więzienie przejściowe dla skazanych na transportation, tę brytyjską karę już znamy. Więźniowe po krótkim pobycie byli przewożeni na wyspę Spike, z której byli zabierani statkami do Ziemi Van Diemena, dzisiejszej Tasmanii. Więzienie Mountjoy jest nietuzinkowe z paru powodów: to tu została stracona jedyna kobieta skazana na karę śmierci przez wolne państwo Irlandzkie. To tu doszło do spektakularnej ucieczki 3 więźniów należących do IRA porwanym helikopterem. To tu wreszcie wyrok odbywał Brendan Behan, a z Irlandzka Breandan Ó Beachain, poeta pisarz i dramatopisarz, zajmujący zacne miejsce w panteonie literatury irlandzkiej.

Właśnie podczas odsiadki wyroku w Mountoy Gaol Brendan napisał swoją pierwsza sztukę. Po paru latach akcję jednej z kolejnych sztuk umiejscowił właśnie w tym więzieniu. Jej tytuł to „The Quare Fellow” – niezwykły gość. Dramat jest ponurym portretem życia więziennego w Irlandii w czasach kiedy homoseksualizm był nielegalny a kara śmierci powszechna. Opowiada o dniu oczekiwania na egzekucję głównego bohatera. Rytm dnia więźniom Mountjoy Gaol wyznacza bicie trójkątnego dzwonu znajdującego się w centrum więzienia, dzwonu zwanego starym trójkątem, czy też „The Old Triangle”. I taki tytuł nosi dzisiejsza piosenka, którą Brendan Behan umieścił we wprowadzeniu do sztuki. Dziś częściej używany jest tytuł „The Auld Triangle” – brzmi bardziej tradycyjnie

Take Her Up to Monto
2022-06-01 12:57:28

2 czerwca, obchodzimy międzynarodowy dzień prostytucji, a w zasadzie międzynarodowy dzień pracowników seksualnych, a w zasadzie powinienem napisać międzynarodowy dzień pracowników i pracownic seksualnych. Intencją święta jest przypomnienie o ciężkich warunkach jakie często towarzyszą temu zawodowi, o dyskryminacji i terrorze jakich doznają osoby świadczące usługi seksualne. A data została wybrana dla upamiętnienia wydarzeń z 1975 roku w Lyonie. 2 czerwca tego roku ponad setka prostytutek zaczęła okupować kościół Saint Nizier w Lyonie aby zwrócić uwagę na katastrofalną sytuację życiową w jakiej się znajdowały. Do strajku dołączały się kolejne kobiety, protest rozprzestrzenił się na inne miasta. Po 8 dniach był brutalnie zlikwidowany przez policję. Ale Te 8 dni dały początek walce o prawa osób świadczących usługi seksualne, rozpoczęły też stopniową zmianę postrzegania tych osób i ich problemów przez społeczeństwa zachodu. A dokąd udamy się na muzyczną wycieczkę, żeby nawiązać do tego święta? W swojej historii wiele europejskich miast posiadało dzielnice czerwonych latarni. Jedną z największych takich dzielnic (niektórzy twierdzą że największą w Europie) posiadał Dublin. Udamy się więc do Dublina. Tam na obszarze ograniczonym ulicami Talbot Street, Amiens Street, Gardiner Street i Sean McDermott Street od połowy XIX do połowy XX wieku funkcjonował bujny przemysł erotyczny. Sprzyjała temu duża liczba znajdujących się w Dublinie garnizonów armii brytyjskiego okupanta. Ocenia się że w czasach świetności usługi seksualne w jednym czasie świadczyło tam ponad 1500 kobiet. O usługach męskich źródła milczą. Dzielnica nosiła potoczną nazwę MONTO od nazwy jeden z bardziej popularnych ulic - Montgomery Street. Według świadków tamtej epoki, Kobiety pracujące w Monto, wbrew pozorom nie mały w społeczności Dublina złej opinii. Uchodziły za ofiary systemu, zmuszone do prostytucji przez życie. Wiele z nich trafiło do Dublina z okolicznych lub dalszych wsi. Często jako niezamężne matki trafiały na rok pod opiekę żeńskich zakonów. Tam sielanki nie było. Większość z dziewczyn kończyła pracując na ulicy. Dzielnica była centrum uciech ale też dawała bardzo często schronienie bojownikom IRA i innym niepodległościowcom. A co dzisiaj dzieje się w Monto? Po podpisaniu traktatu angielsko-irlandzkiego i powstaniu niepodległego państwa irlandzkiego, brytyjscy żołnierze opuścili Dublin, popyt na usługi świadczone w MONTO spadł. W latach 20 XX wieku nastąpiła kampania organizacji katolickich przeciw domom publicznym zakończona licznymi aresztowaniami i oficjlnym ogłoszeniem zamknięcia wszystkich tzw. kip-house. Jednak erotyczny biznes w MONTO funkcjonował do wczesnych lat 50 XX wieku. Dziś ślady sławy Monto przewijają się w kulturze popularnej (mniej lub bardziej). W Monto, jeden z epizodów, może najśmieszniejszy, spędził Leopold Bloom bohater Ulissessa. A muzycznie? Ano właśnie O Monto powstała wspaniała sprośna ballada. „Take her up to Monto”, bo tak brzmi jej tytuł napisał w 1958 roku George Desmond Hodnett, recenzent muzyczny i pianista teatralny. Ballada jest pełna odniesień do historycznych postaci związanych z dzielnicą, wyśmiewa dublińskich strzelców wysłanych przez królową wiktorię (w piosence Vicky) na wojnę, drwi z Jamesa Careya który zdradził sprawę irlandzką, ale zawiera również zupełnie zmyślone historie o wizycie w przybytkach dzielnicy rosyjskiego cara, króla Prus czy królowej Wiktorii. Piosenkę w 1966 zaśpiewał na scenie Gate Theatre Ronnie Drew z Dublinersami, porwał publiczność i od tego czasu „Monto” weszło na stałe do koncertowego repertuaru zespołu. Warto posłuchać. Sail ho Audycja zawiera utwory: “Take Her Up to Monto” w wykonaniu „The Dubliners”, słowa I muzyka: George Desmond Hodnett

2 czerwca, obchodzimy międzynarodowy dzień prostytucji, a w zasadzie międzynarodowy dzień pracowników seksualnych, a w zasadzie powinienem napisać międzynarodowy dzień pracowników i pracownic seksualnych. Intencją święta jest przypomnienie o ciężkich warunkach jakie często towarzyszą temu zawodowi, o dyskryminacji i terrorze jakich doznają osoby świadczące usługi seksualne. A data została wybrana dla upamiętnienia wydarzeń z 1975 roku w Lyonie. 2 czerwca tego roku ponad setka prostytutek zaczęła okupować kościół Saint Nizier w Lyonie aby zwrócić uwagę na katastrofalną sytuację życiową w jakiej się znajdowały. Do strajku dołączały się kolejne kobiety, protest rozprzestrzenił się na inne miasta. Po 8 dniach był brutalnie zlikwidowany przez policję. Ale Te 8 dni dały początek walce o prawa osób świadczących usługi seksualne, rozpoczęły też stopniową zmianę postrzegania tych osób i ich problemów przez społeczeństwa zachodu.

A dokąd udamy się na muzyczną wycieczkę, żeby nawiązać do tego święta? W swojej historii wiele europejskich miast posiadało dzielnice czerwonych latarni. Jedną z największych takich dzielnic (niektórzy twierdzą że największą w Europie) posiadał Dublin. Udamy się więc do Dublina. Tam na obszarze ograniczonym ulicami Talbot Street, Amiens Street, Gardiner Street i Sean McDermott Street od połowy XIX do połowy XX wieku funkcjonował bujny przemysł erotyczny. Sprzyjała temu duża liczba znajdujących się w Dublinie garnizonów armii brytyjskiego okupanta. Ocenia się że w czasach świetności usługi seksualne w jednym czasie świadczyło tam ponad 1500 kobiet. O usługach męskich źródła milczą. Dzielnica nosiła potoczną nazwę MONTO od nazwy jeden z bardziej popularnych ulic - Montgomery Street.

Według świadków tamtej epoki, Kobiety pracujące w Monto, wbrew pozorom nie mały w społeczności Dublina złej opinii. Uchodziły za ofiary systemu, zmuszone do prostytucji przez życie. Wiele z nich trafiło do Dublina z okolicznych lub dalszych wsi. Często jako niezamężne matki trafiały na rok pod opiekę żeńskich zakonów. Tam sielanki nie było. Większość z dziewczyn kończyła pracując na ulicy.

Dzielnica była centrum uciech ale też dawała bardzo często schronienie bojownikom IRA i innym niepodległościowcom. A co dzisiaj dzieje się w Monto? Po podpisaniu traktatu angielsko-irlandzkiego i powstaniu niepodległego państwa irlandzkiego, brytyjscy żołnierze opuścili Dublin, popyt na usługi świadczone w MONTO spadł. W latach 20 XX wieku nastąpiła kampania organizacji katolickich przeciw domom publicznym zakończona licznymi aresztowaniami i oficjlnym ogłoszeniem zamknięcia wszystkich tzw. kip-house. Jednak erotyczny biznes w MONTO funkcjonował do wczesnych lat 50 XX wieku.

Dziś ślady sławy Monto przewijają się w kulturze popularnej (mniej lub bardziej). W Monto, jeden z epizodów, może najśmieszniejszy, spędził Leopold Bloom bohater Ulissessa. A muzycznie?

Ano właśnie O Monto powstała wspaniała sprośna ballada. „Take her up to Monto”, bo tak brzmi jej tytuł napisał w 1958 roku George Desmond Hodnett, recenzent muzyczny i pianista teatralny. Ballada jest pełna odniesień do historycznych postaci związanych z dzielnicą, wyśmiewa dublińskich strzelców wysłanych przez królową wiktorię (w piosence Vicky) na wojnę, drwi z Jamesa Careya który zdradził sprawę irlandzką, ale zawiera również zupełnie zmyślone historie o wizycie w przybytkach dzielnicy rosyjskiego cara, króla Prus czy królowej Wiktorii.

Piosenkę w 1966 zaśpiewał na scenie Gate Theatre Ronnie Drew z Dublinersami, porwał publiczność i od tego czasu „Monto” weszło na stałe do koncertowego repertuaru zespołu. Warto posłuchać.

Sail ho

Audycja zawiera utwory:

“Take Her Up to Monto” w wykonaniu „The Dubliners”, słowa I muzyka: George Desmond Hodnett

Mingulay Boat Song
2022-06-01 12:55:34

Dziś wycieczka na Hebrydy Zewnętrzne. To archipelag około 200 wysp na północnym zachodzie Szkocji. Wyspy są urokliwe, słyną z pięknych plaż, ale warunki do życia na nich panują nieprzyjazne. Powierzchnia pagórkowata i górzysta, ziemia niezbyt żyzna. Niespełna 30 tysięczna populacja utrzymuje się z hodowli bydła i owiec, wyrobu tkanin (słynny tweed) no i oczywiście z rybołówstwa. Ciekawostka - Szkocka odmiana języka gaelickiego ma tam status regionalnego języka urzędowego. Na południu Hebrydów znajduje się niewielki archipelag Wysp Biskupich, inaczej zwanych wyspami Barra od nazwy największej z nich. Wyspy są niewielkie, zamieszkała jest tylko największa z nich – Vatersay. Ale my szukamy innej. 12 mil na południe od Barry leży największa z niezamieszkanych Szkockich Wysp – Mingulay. Mingulay słynie z jednych z najwyższych na Wyspach Brytyjskich klifów, na których gniazdują duże populacje ptaków morskich. Wyspa nie zawsze była niezamieszkana. Przed wiekami mieszały się na niej wpływy celtyckie i nordyckie. Nazwa pochodzi ze staronorweskiego Mikuła co oznacza Wielka Wyspę. Szkoccy językoznawcy są skłonni wierzyć, że nazwa oznacza wyspę ptaków. Miejscowa ludność żyła z hodowli, rybołówstwa, sprzedaży torfu i budowy łodzi. Populacja była zawsze niewielka. W szczytowym okresie, w połowie XIX wieku liczyła niespełna 200 mieszkańców. Od początku XX wieku mieszkańcy powoli opuszczali wyspę i w 1912 została całkowicie wyludniona. Ludność uciekała przed niezwykle trudnymi warunkami życia. Poza mało żyzną ziemią, wyspa wystawiona była (i jest) na ekstremalne warunki pogodowe. Brakowało bezpiecznego portu, stan morza powodował nierzadko wielomiesięczną całkowitą izolację. Dość wspomnieć, że w 1868 roku wielka fala obmyła wzgórze Geirum Mor zabierając ze sobą stado owiec… a wzgórze miało ponad 50 m wysokości. Mingulay pozostaje niezamieszkana do dzisiaj. Niezamieszkana ale słynna. Słynna z powodu przepięknej piosenki Mingulay Boat Song. Piosenka opowiada o trudnej drodze powrotnej rybaków z Mingulay przez fale cieśniny Minch, oddzielającej Hebrydy wewnętrzne od zewnętrznych. Paradoksalnie poza tekstem piosenka z wyspą ma niewiele wspólnego. Napisał ją w 1930 roku kompozytor i dyrygent chóru Sir Hugh Stevenson Roberton zainspirowany opowieścią o rybakach. Niektórzy twierdzą że melodia jest zasłyszana od miejscowych wioślarzy, ale większość znawców tematu jako źródło melodii wspomina starą gaelicką Pieśń Sowy z poematu „Creag Ghuanach” ze wzgórz Lochaber. Mingulay Boat Song to szkocka jak najbardziej piosenka, jednakże w języku jak najbardziej angielskim. Poszperajmy wiec dalej. Mingulay wybrało się w podróż żeby wrócić odmienione. W drugiej połowie XX wieku, Irlandzki pieśniarz, mistrz tradycyjnego stylu sean-nós, Tomás 'Jimmy' Mac Eoin zakochany w pięknej dziewczynie napisał dla niej miłosny wiersz. Wiersz ubrał w melodię Mingulay Boat Song. Piosenkę usłyszał w Belfaście Szkocki piosenkarz Arthur Cormack. Kiedy wrócił do Szkocji z pomocą piosenkarki Christine Primrose przetłumaczył irlandzki tekst na szkocki gaelicki. I tak powstała piosenka „A Chailin Àlainn”, czyli piękna dziewczyna. Paradoksalnie jakby posłuchać tej wersji i Mingulay Boat Song – to można odnieść wrażenie że starsza, oryginalna jest „A Chailin Àlainn” – urok archaicznego szkockiego gaelickiego robi swoje. Warto posłuchać obu wersji. Sail ho Audycja zawiera utwory: “Craegh Guanach” („Mingulay Boat Song”) w wykonaniu „Sudbury & District Pipes and Drums”, muzyka: tradycyjna „Mingulay Boat Song” w wykonaniu „The Longest Johns”, słowa : Sir Hugh Stevenson Roberton, muzyka: Sir Hugh Stevenson Roberton na podstawie “Craegh Guanach” „A Chailin Àlainn” w wykonaniu Tomása Jimmiego MacEoina i Arthura Cormacka, słowa: Arthur Cormacka i Cristine Primrose, muzyka: Sir Hugh Stevenson Roberton na podstawie “Craegh Guanach”

Dziś wycieczka na Hebrydy Zewnętrzne. To archipelag około 200 wysp na północnym zachodzie Szkocji. Wyspy są urokliwe, słyną z pięknych plaż, ale warunki do życia na nich panują nieprzyjazne. Powierzchnia pagórkowata i górzysta, ziemia niezbyt żyzna. Niespełna 30 tysięczna populacja utrzymuje się z hodowli bydła i owiec, wyrobu tkanin (słynny tweed) no i oczywiście z rybołówstwa. Ciekawostka - Szkocka odmiana języka gaelickiego ma tam status regionalnego języka urzędowego. Na południu Hebrydów znajduje się niewielki archipelag Wysp Biskupich, inaczej zwanych wyspami Barra od nazwy największej z nich. Wyspy są niewielkie, zamieszkała jest tylko największa z nich – Vatersay. Ale my szukamy innej. 12 mil na południe od Barry leży największa z niezamieszkanych Szkockich Wysp – Mingulay.

Mingulay słynie z jednych z najwyższych na Wyspach Brytyjskich klifów, na których gniazdują duże populacje ptaków morskich. Wyspa nie zawsze była niezamieszkana. Przed wiekami mieszały się na niej wpływy celtyckie i nordyckie. Nazwa pochodzi ze staronorweskiego Mikuła co oznacza Wielka Wyspę. Szkoccy językoznawcy są skłonni wierzyć, że nazwa oznacza wyspę ptaków. Miejscowa ludność żyła z hodowli, rybołówstwa, sprzedaży torfu i budowy łodzi. Populacja była zawsze niewielka. W szczytowym okresie, w połowie XIX wieku liczyła niespełna 200 mieszkańców. Od początku XX wieku mieszkańcy powoli opuszczali wyspę i w 1912 została całkowicie wyludniona. Ludność uciekała przed niezwykle trudnymi warunkami życia. Poza mało żyzną ziemią, wyspa wystawiona była (i jest) na ekstremalne warunki pogodowe. Brakowało bezpiecznego portu, stan morza powodował nierzadko wielomiesięczną całkowitą izolację. Dość wspomnieć, że w 1868 roku wielka fala obmyła wzgórze Geirum Mor zabierając ze sobą stado owiec… a wzgórze miało ponad 50 m wysokości. Mingulay pozostaje niezamieszkana do dzisiaj.

Niezamieszkana ale słynna. Słynna z powodu przepięknej piosenki Mingulay Boat Song. Piosenka opowiada o trudnej drodze powrotnej rybaków z Mingulay przez fale cieśniny Minch, oddzielającej Hebrydy wewnętrzne od zewnętrznych. Paradoksalnie poza tekstem piosenka z wyspą ma niewiele wspólnego. Napisał ją w 1930 roku kompozytor i dyrygent chóru Sir Hugh Stevenson Roberton zainspirowany opowieścią o rybakach. Niektórzy twierdzą że melodia jest zasłyszana od miejscowych wioślarzy, ale większość znawców tematu jako źródło melodii wspomina starą gaelicką Pieśń Sowy z poematu „Creag Ghuanach” ze wzgórz Lochaber.

Mingulay Boat Song to szkocka jak najbardziej piosenka, jednakże w języku jak najbardziej angielskim. Poszperajmy wiec dalej. Mingulay wybrało się w podróż żeby wrócić odmienione. W drugiej połowie XX wieku, Irlandzki pieśniarz, mistrz tradycyjnego stylu sean-nós, Tomás 'Jimmy' Mac Eoin zakochany w pięknej dziewczynie napisał dla niej miłosny wiersz. Wiersz ubrał w melodię Mingulay Boat Song. Piosenkę usłyszał w Belfaście Szkocki piosenkarz Arthur Cormack. Kiedy wrócił do Szkocji z pomocą piosenkarki Christine Primrose przetłumaczył irlandzki tekst na szkocki gaelicki.

I tak powstała piosenka „A Chailin Àlainn”, czyli piękna dziewczyna. Paradoksalnie jakby posłuchać tej wersji i Mingulay Boat Song – to można odnieść wrażenie że starsza, oryginalna jest „A Chailin Àlainn” – urok archaicznego szkockiego gaelickiego robi swoje. Warto posłuchać obu wersji.

Sail ho

Audycja zawiera utwory:

“Craegh Guanach” („Mingulay Boat Song”) w wykonaniu „Sudbury & District Pipes and Drums”, muzyka: tradycyjna

„Mingulay Boat Song” w wykonaniu „The Longest Johns”, słowa : Sir Hugh Stevenson Roberton, muzyka: Sir Hugh Stevenson Roberton na podstawie “Craegh Guanach”

„A Chailin Àlainn” w wykonaniu Tomása Jimmiego MacEoina i Arthura Cormacka, słowa: Arthur Cormacka i Cristine Primrose, muzyka: Sir Hugh Stevenson Roberton na podstawie “Craegh Guanach”

Larry Marr i inne szuje
2022-05-20 20:13:08

„Crimping”, „shanghaiing” albo po prostu szanghajska gra to nazwy praktyki werbowania załogi na statki, często podstępem lub pod przymusem. Shanghaiing, ponieważ Shanghai był częstym celem podróży statków z uprowadzonymi załogami. Shanghaiing kwitł w miastach portowych Wielkiej Brytanii w Londynie, Liverpoolu czy Dublinie, ale w równym stopniu w Stanach Zjednoczonych, w San Francisco, Seattle, Savannah, Port Towsend, czy też w Portland gdzie miał największe rozmiary. Na wschodnim wybrzeżu w crimpingu przodował Nowy Jork, nie wiele ustępowały mu Boston, Filadelfia i Baltimore. Osoby dokonujące niecnego werbunku zwane były „crimps”. Powszechność procederu wynikała z permanentnego niedoboru załóg na statkach i okrętach oraz ze sposobu wynagradzania Kapitanów. Otóż kapitanowie mieli często płacone „od łebka” (by the body), za liczebność zwerbowanej załogi, a kasa ta była określana mianem „the bloody money”. Tak więc interes kwitł a gangi crimpów rosły w siłę. W Ameryce powszechne było prowadzenie przez crimpów tzw sailors’ boardinghouse, czyli pensjonatów dla marynarzy. Miejsca te dawały gangom możliwość zwiększenia kontroli nad, powiedzmy, „podopiecznymi”. Gangi organizowały zakwaterowanie, wyżywienie rozrywkę, ale w zamian przejmowały kontrolę nad zarobkami marynarzy. Ten swoisty przemysł był na tyle lukratywny, że crimpowie zbudowali z czasem mogli pozwolić sobie na wpływanie na wyniki wyborów aby promować kandydatów którzy blokowali próby prawnego ucywilizowania werbunku marynarzy . A takie były podejmowane w 2 połowie 19 wieku. Powszechne było wysyłanie w dniu wyborów wycieczek mieszkańców sailors’ boardinghouse od jednego do drugiego lokalu wyborczego aby głosowali na odpowiednich kandydatów. Praktyka shanghaiingu upadła dopiero na początku XX wieku. Przyczynił się do tego zmierzch ery wielkich żaglowców. Zastępujące je statki parowe nie wymagały tak wielkich załóg, popyt na usługi crimpów spadał. A w 1915 roku ustawa marynarska ostatecznie położyła kres impressmentowi. Szefowie gangów byli znanymi postaciami, o ich bezwzględności krążyły niezliczone legendy. Najsłynniejsi z nich to Jim „Shanghai” Kelly i Johnny „Shanghai Chicken” Devine z San Francisco oraz Joseph „Bunko” Kelly z Portland. Jim „Shanghai” Kelly potrafił urządzić wielkie darmowe przyjęcie urodzinowe na parowcu Goliath. Ponad setkę spragnionych zabawy gości upoił whyskaczem wzbogaconym dodatkiem opium. Tak sprawionych biesiadników przekazał jako załogantów na trzy statki z niedoborem personelu. Ot taki przedsiębiorczy trefniś. Właśnie upojenie wzmocnionym alkoholem było najczęstszym orężem crimpów. Używał go również nasz dzisiejszy bohater - Larry Marr. Nie jest to postać historyczna ale dzięki piosence zyskał sławę nie mniejszą od największych postaci shanghaiingu. A w zasadzie nie dzięki piosence a piosenkom, gdyż wersji opowieści o Larrym jest kilka, czasem zmienia się jego imię, czasem zmienia się imię żony, czasem miejsce – ale to cały czas ten sam stary forbitter. Wykonawcy czasem mieszają muzykę jednej wersji ze słowami innej, tak czynił choćby sam Stan Hugill. Piosenka najczęściej nosi tytuł Larry Marr lub The Five Gallon Jar. Dlaczego? Ano Larry Marr razem ze swą żoną prowadził bar we Frisco. W barze spragnionych poił tanim tajemniczym napojem czerpanym z wielkiego pięciogalonowego dzbana. Gdzie się biesiadnicy następnego dnia rankiem budzili? To już się domyślacie. Wyobraźcie więc sobie marynarza, tzn. dziś już marynarza a jeszcze wczoraj np. farmera, który opowiada towarzyszom na foc’s’lu, inaczej mówiąc przed masztem, jak znalazł się w załodze. Tę opowieść snuje dla Was grupa Salt Sea Pirates. Sail Ho Audycja zawiera utwory: „Larry Marr” w wykonaniu „Salt Sea Pirates”, słowa i muzyka: tradycyjne @jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

„Crimping”, „shanghaiing” albo po prostu szanghajska gra to nazwy praktyki werbowania załogi na statki, często podstępem lub pod przymusem. Shanghaiing, ponieważ Shanghai był częstym celem podróży statków z uprowadzonymi załogami.

Shanghaiing kwitł w miastach portowych Wielkiej Brytanii w Londynie, Liverpoolu czy Dublinie, ale w równym stopniu w Stanach Zjednoczonych, w San Francisco, Seattle, Savannah, Port Towsend, czy też w Portland gdzie miał największe rozmiary. Na wschodnim wybrzeżu w crimpingu przodował Nowy Jork, nie wiele ustępowały mu Boston, Filadelfia i Baltimore.

Osoby dokonujące niecnego werbunku zwane były „crimps”. Powszechność procederu wynikała z permanentnego niedoboru załóg na statkach i okrętach oraz ze sposobu wynagradzania Kapitanów. Otóż kapitanowie mieli często płacone „od łebka” (by the body), za liczebność zwerbowanej załogi, a kasa ta była określana mianem „the bloody money”. Tak więc interes kwitł a gangi crimpów rosły w siłę.

W Ameryce powszechne było prowadzenie przez crimpów tzw sailors’ boardinghouse, czyli pensjonatów dla marynarzy. Miejsca te dawały gangom możliwość zwiększenia kontroli nad, powiedzmy, „podopiecznymi”. Gangi organizowały zakwaterowanie, wyżywienie rozrywkę, ale w zamian przejmowały kontrolę nad zarobkami marynarzy. Ten swoisty przemysł był na tyle lukratywny, że crimpowie zbudowali z czasem mogli pozwolić sobie na wpływanie na wyniki wyborów aby promować kandydatów którzy blokowali próby prawnego ucywilizowania werbunku marynarzy . A takie były podejmowane w 2 połowie 19 wieku. Powszechne było wysyłanie w dniu wyborów wycieczek mieszkańców sailors’ boardinghouse od jednego do drugiego lokalu wyborczego aby głosowali na odpowiednich kandydatów. Praktyka shanghaiingu upadła dopiero na początku XX wieku. Przyczynił się do tego zmierzch ery wielkich żaglowców. Zastępujące je statki parowe nie wymagały tak wielkich załóg, popyt na usługi crimpów spadał. A w 1915 roku ustawa marynarska ostatecznie położyła kres impressmentowi.

Szefowie gangów byli znanymi postaciami, o ich bezwzględności krążyły niezliczone legendy. Najsłynniejsi z nich to Jim „Shanghai” Kelly i Johnny „Shanghai Chicken” Devine z San Francisco oraz Joseph „Bunko” Kelly z Portland. Jim „Shanghai” Kelly potrafił urządzić wielkie darmowe przyjęcie urodzinowe na parowcu Goliath. Ponad setkę spragnionych zabawy gości upoił whyskaczem wzbogaconym dodatkiem opium. Tak sprawionych biesiadników przekazał jako załogantów na trzy statki z niedoborem personelu. Ot taki przedsiębiorczy trefniś.

Właśnie upojenie wzmocnionym alkoholem było najczęstszym orężem crimpów. Używał go również nasz dzisiejszy bohater - Larry Marr. Nie jest to postać historyczna ale dzięki piosence zyskał sławę nie mniejszą od największych postaci shanghaiingu. A w zasadzie nie dzięki piosence a piosenkom, gdyż wersji opowieści o Larrym jest kilka, czasem zmienia się jego imię, czasem zmienia się imię żony, czasem miejsce – ale to cały czas ten sam stary forbitter. Wykonawcy czasem mieszają muzykę jednej wersji ze słowami innej, tak czynił choćby sam Stan Hugill. Piosenka najczęściej nosi tytuł Larry Marr lub The Five Gallon Jar. Dlaczego? Ano Larry Marr razem ze swą żoną prowadził bar we Frisco. W barze spragnionych poił tanim tajemniczym napojem czerpanym z wielkiego pięciogalonowego dzbana. Gdzie się biesiadnicy następnego dnia rankiem budzili? To już się domyślacie.

Wyobraźcie więc sobie marynarza, tzn. dziś już marynarza a jeszcze wczoraj np. farmera, który opowiada towarzyszom na foc’s’lu, inaczej mówiąc przed masztem, jak znalazł się w załodze. Tę opowieść snuje dla Was grupa Salt Sea Pirates.

Sail Ho


Audycja zawiera utwory:

„Larry Marr” w wykonaniu „Salt Sea Pirates”, słowa i muzyka: tradycyjne

@jarasaseasongi znajdziesz na Facebooku i YouTube

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie