Leszek Prawie.PRO

Leszek Prawie.PRO
O tym jak sport, kolarstwo, triathlon odmienił i odmienia mnie oraz moje życie. Opowiadam o zmianach fizycznych i mentalnych jakie przeszedłem i przechodzę. Każdego dnia. Chcę dzielić się swoją największą pasją i pomagać także tym, którzy są na początku swojej drogi do przemiany.

Chcesz mnie wesprzeć? Sklep Prawie.PRO: https://Prawie.PRO
Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

O mnie: https://prawie.pro/leszek-sledzinski/


Odcinki od najnowszych:

Kompletne studio treningowe, jaskinia wytopu ZWIFT. Ile to kosztuje? (48)
2021-10-22 13:45:56

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Być może będziecie zaskoczeni tym pogłosem. Jestem w nieco innym miejscu niż zazwyczaj, kiedy nagrywamy podcasty, ponieważ znajdujemy się w studiu treningowym Prawie Pro . Jego sponsorem jest Shimano i marka Elite . Oni umożliwili mi, po prostu wynajęcie i zbudowanie takiego miejsca, ZA CO BARDZO DZIĘKUJĘ, i z czego niesamowicie się cieszę. Z własnych środków, niestety, ale w tym roku jeszcze nie byłoby mnie chyba na to stać. To jest miejsce, które wyposażyłem kompletnie, które wyposażyłem w oparciu o swoje 4 letnie doświadczenie jazdy na trenażerze w okresie jesienno-zimowym i wczesnowiosennym. Miałem okazję też popełnić absolutnie wszystkie błędy i też z tego względu bardzo dużo pytań pojawia się na moim Instagramie, na moim Facebooku, z prośbą o wyrażenie opinii na temat zakupu jakiegoś trenażera, wyboru sprzętu, co skompletować i ile to będzie wszystko kosztowało. I właśnie w formie podcastu, chciałem z wami dzisiaj porozmawiać. Rzecz jasna wszystko tyczy się kasy i tego ile możecie, ile chcecie przeznaczyć na to. Trenażer można, na dobrą sprawę, kupić nowy za 800 zł . Co prawda będzie smart, ale nie będzie interaktywny, czyli będzie specjalna manetka do ręcznej regulacji oporu. To sprawia, że na Zwifcie czy też na Rouvy, albo na innych aplikacjach treningowych, nie jeździ się tak fajnie, ponieważ ten opór nie jest samoczynnie regulowany. Trochę to psuje zabawę, ale z drugiej strony, jeżeli ktoś ma zamiar jeździć raz w tygodniu albo raz na dwa tygodnie, to być może taki trenażer wystarczy, bo mamy do zrobienia jakieś jedno konkretne zadanie albo chcemy po prostu sobie pojeździć, popedałować, przepchnąć nico krwi z nóg do mózgu albo z mózgu do nóg. Powyżej kwoty 1300 zł zaczynają się trenażery z napędem nie bezpośrednim, które już będą, tak naprawdę, w pełni interaktywne, czyli Zwift, Rouvy będzie wysyłać informacje na temat tego, po jakim aktualnie jedziesz terenie, czy zjeżdżać z górki czy podjeżdżasz i będzie samoczynnie regulować ten opór za pośrednictwem systemu elektromagnesów. To jest fajne doświadczenie, to bardzo motywuje do tego, żeby jeździć więcej, jeździ się fajniej, zwłaszcza na jakichś wirtualny ustawkach jest dużo fajnej zabawy. Wadą takiego trenażera za 1300 zł a nie 4000 jest to, że właśnie potrzebujemy tylnego koła naszego roweru. Na tym kole musi znajdować się specjalna opona, bo takie zwykłe ogumienie bardzo szybko wykituje na trenażerze. Częściej trzeba to kalibrować, trudniejszy jest montaż, potem okazuje się, że dużo lepszym rozwiązaniem jest kupić jeszcze jedno koło, które będzie służyło tylko i wyłącznie do jazdy na trenażerze, bo co chwilę, zmiana ogumienia z tego trenażerowego na zwykłe jest trochę uciążliwa. Taka opona do jazdy na trenażerze, nie może być nawet raz użyta na zewnątrz, bo to grozi nierównomiernym jej z użyciem, potem biciem, a to będzie skutkowało dodatkowym, niepotrzebny hałasem, nadmiernym wibrowaniem takiej opony na rolce trenażera. 2500 zł. Tak jak Wam wspominałem, są także trenażery z napędem, tak zwanym bezpośrednim. Napęd bezpośredni to jest trenażer, który używa naszego tylnego trójkąta, tylnych widełek roweru oraz kasety i naszego napędu. Zdejmujemy tylne koło i zamiast niego po prostu instalujemy trenażer. Łatwiejszy montaż, kalibracja, która jest wymagana dużo rzadziej, wyższa niezawodność, niższy hałas. Rzecz jasna, takie trenażery mogą kosztować 2500 zł, ale mogą kosztować 4000 zł. Jaka będzie między nimi różnica? Po pierwsze, będą w stanie symulować o wiele str

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Być może będziecie zaskoczeni tym pogłosem. Jestem w nieco innym miejscu niż zazwyczaj, kiedy nagrywamy podcasty, ponieważ znajdujemy się w studiu treningowym Prawie Pro. Jego sponsorem jest Shimano i marka Elite. Oni umożliwili mi, po prostu wynajęcie i zbudowanie takiego miejsca, ZA CO BARDZO DZIĘKUJĘ, i z czego niesamowicie się cieszę. Z własnych środków, niestety, ale w tym roku jeszcze nie byłoby mnie chyba na to stać.

To jest miejsce, które wyposażyłem kompletnie, które wyposażyłem w oparciu o swoje 4 letnie doświadczenie jazdy na trenażerze w okresie jesienno-zimowym i wczesnowiosennym. Miałem okazję też popełnić absolutnie wszystkie błędy i też z tego względu bardzo dużo pytań pojawia się na moim Instagramie, na moim Facebooku, z prośbą o wyrażenie opinii na temat zakupu jakiegoś trenażera, wyboru sprzętu, co skompletować i ile to będzie wszystko kosztowało.

I właśnie w formie podcastu, chciałem z wami dzisiaj porozmawiać.

Rzecz jasna wszystko tyczy się kasy i tego ile możecie, ile chcecie przeznaczyć na to. Trenażer można, na dobrą sprawę, kupić nowy za 800 zł. Co prawda będzie smart, ale nie będzie interaktywny, czyli będzie specjalna manetka do ręcznej regulacji oporu. To sprawia, że na Zwifcie czy też na Rouvy, albo na innych aplikacjach treningowych, nie jeździ się tak fajnie, ponieważ ten opór nie jest samoczynnie regulowany. Trochę to psuje zabawę, ale z drugiej strony, jeżeli ktoś ma zamiar jeździć raz w tygodniu albo raz na dwa tygodnie, to być może taki trenażer wystarczy, bo mamy do zrobienia jakieś jedno konkretne zadanie albo chcemy po prostu sobie pojeździć, popedałować, przepchnąć nico krwi z nóg do mózgu albo z mózgu do nóg.

Powyżej kwoty 1300 zł zaczynają się trenażery z napędem nie bezpośrednim, które już będą, tak naprawdę, w pełni interaktywne, czyli Zwift, Rouvy będzie wysyłać informacje na temat tego, po jakim aktualnie jedziesz terenie, czy zjeżdżać z górki czy podjeżdżasz i będzie samoczynnie regulować ten opór za pośrednictwem systemu elektromagnesów. To jest fajne doświadczenie, to bardzo motywuje do tego, żeby jeździć więcej, jeździ się fajniej, zwłaszcza na jakichś wirtualny ustawkach jest dużo fajnej zabawy. Wadą takiego trenażera za 1300 zł a nie 4000 jest to, że właśnie potrzebujemy tylnego koła naszego roweru. Na tym kole musi znajdować się specjalna opona, bo takie zwykłe ogumienie bardzo szybko wykituje na trenażerze. Częściej trzeba to kalibrować, trudniejszy jest montaż, potem okazuje się, że dużo lepszym rozwiązaniem jest kupić jeszcze jedno koło, które będzie służyło tylko i wyłącznie do jazdy na trenażerze, bo co chwilę, zmiana ogumienia z tego trenażerowego na zwykłe jest trochę uciążliwa. Taka opona do jazdy na trenażerze, nie może być nawet raz użyta na zewnątrz, bo to grozi nierównomiernym jej z użyciem, potem biciem, a to będzie skutkowało dodatkowym, niepotrzebny hałasem, nadmiernym wibrowaniem takiej opony na rolce trenażera.

2500 zł. Tak jak Wam wspominałem, są także trenażery z napędem, tak zwanym bezpośrednim. Napęd bezpośredni to jest trenażer, który używa naszego tylnego trójkąta, tylnych widełek roweru oraz kasety i naszego napędu. Zdejmujemy tylne koło i zamiast niego po prostu instalujemy trenażer. Łatwiejszy montaż, kalibracja, która jest wymagana dużo rzadziej, wyższa niezawodność, niższy hałas. Rzecz jasna, takie trenażery mogą kosztować 2500 zł, ale mogą kosztować 4000 zł. Jaka będzie między nimi różnica? Po pierwsze, będą w stanie symulować o wiele str

Jak najprościej przytyć i stracić formę? Odpuścić na jesieni i zimę (47)
2021-10-14 14:15:14

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Chciałem Wam powiedzieć nieco o konsekwencji . Wiem, że to jest słowo bardzo często nadużywane. Może zastosuję zamiennik: rutyna . W sporcie rutyna jest fajna. Z jakiego względu? Ponieważ nie ma u nas spadku formy wynikającego z tego, że w pewnym momencie stajemy się mniej aktywni. Wydaje mi się, że wiele osób, wraz ze zmianą pory roku, odkłada aktywności fizyczne, trochę może na wiosnę, w sumie teraz nie ma zawodów, w sumie teraz mało chodzę po plaży – mogę przybrać te 2, 3, 4 czasem 5 kg w trakcie sezonu jesienno-zimowego. Niestety, wygląd i forma to nie jest wszystko. W dużej mierze osoby, które stają się mniej aktywne na jesieni oraz zimą, częściej cierpią na znużenie, apatię, depresję. Jest to potęgowane również zmianą naszej sylwetki, ponieważ wiele osób bardzo zwraca uwagę na to, jak wyglądają zwłaszcza, że każdy 1 kg, moim zdaniem, w przypadku wielu osób, jest od razu widoczny. Tak jest chociażby u mnie. Jeżeli ja bym się chciał zapuścić, to mi wystarczą dodatkowe 3-4 kg i naprawdę, u mnie zaczyna się wtedy pojawiać brzuszek albo jest to widoczne także na mojej buzi. To w pewien sposób, przyznam, motywuje mnie do tego żeby przez cały rok, każdego tygodnia, podczas trwania każdego miesiąca, przyjeżdżać podobną ilość kilometrów albo podobną ilość godzin spędzić na uprawianiu różnych dyscyplin sportu. One raczej zamykają się w triathlonie, choć jeszcze jedną dodatkową dyscypliną sportu powinno być sauna i ja, zwłaszcza teraz, bardzo często z niej korzystam. Ona pozwala mi ładować akumulatory i szybciej się regenerować. To też, oczywiście, wpływa na psychę. Wraz ze zmianą temperatur na zewnątrz, sporo osób opiera się na takim stereotypowym podejściu, że chociażby bieganie na zewnątrz sprawi, że od razu się przeziębimy. I tak i nie. Jeżeli ktoś jest zahartowany i jego organizm jest do tego przyzwyczajony, to nie będzie robić wrażenia na waszym układzie odpornościowym, bieganie przy minus 5 z otwartym dziobem, czy minus 10 przy padającym deszczu. Owszem, ja się przeziębiłem raz, drugi, trzeci w trakcie biegania, ale potem już rzadko to się zdarzało, właśnie na skutek uprawiania jakichś aktywności sportowych. Częściej się przeziębiałem, ale to ze względu na ogólne osłabienie albo na nieco niedoszacowany czas snu bądź też problemy ze stresem. Problemy życiowe również wpływają na naszą odporność. Nie powiedziałbym, że bieganie bezpośrednio przeziębia, ponieważ ci, którzy morsują, na następny dzień lądowaliby w szpitalu z zapaleniem płuc. To nie zimno przeziębia. Coś zupełnie innego i bardzo często to powtarzam. Czym innym, rzecz jasna, jest komfort. To jest też kwestia dopasowania naszych ciuchów i też pewnego doświadczenia. Ja, na -5 ubieram się mniej więcej tak, jak biegając przy 10 stopniach, więc często wystarczy cienka kurtka, często wystarczy ciepła potówka z długim rękawem, być może do tego jeszcze jakaś kamizelka, długie spodnie, bo akurat, moim zdaniem, nogi warto jest dogrzewać wtedy, kiedy biegamy. Do tego czapka, jakiś komin i to jest to właściwie tyle. Będę marznąć przez pierwsze 500 m czy też przez pierwszy kilometr wtedy, kiedy faktycznie będę się rozgrzewać, ale potem już będzie mi okej, w sam raz. Jeżeli chodzi o rower wiadomo, nie zachęcam do tego, żeby zimą jeździć na zewnątrz, z bardzo różnych względów. I nie chodzi mi tylko i wyłącznie o bezpieczeństwo, o zmrok, o sól na drogach, która niszczy rower, ale też o to, że tutaj mamy do założenia o wiele więcej rzeczy. Często przygotowanie się na zimowy rower, wieczorem po pracy, jest już na tyle wymagające i czasochłonne, że o wi

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Chciałem Wam powiedzieć nieco o konsekwencji. Wiem, że to jest słowo bardzo często nadużywane. Może zastosuję zamiennik: rutyna.

W sporcie rutyna jest fajna. Z jakiego względu? Ponieważ nie ma u nas spadku formy wynikającego z tego, że w pewnym momencie stajemy się mniej aktywni. Wydaje mi się, że wiele osób, wraz ze zmianą pory roku, odkłada aktywności fizyczne, trochę może na wiosnę, w sumie teraz nie ma zawodów, w sumie teraz mało chodzę po plaży – mogę przybrać te 2, 3, 4 czasem 5 kg w trakcie sezonu jesienno-zimowego.

Niestety, wygląd i forma to nie jest wszystko. W dużej mierze osoby, które stają się mniej aktywne na jesieni oraz zimą, częściej cierpią na znużenie, apatię, depresję. Jest to potęgowane również zmianą naszej sylwetki, ponieważ wiele osób bardzo zwraca uwagę na to, jak wyglądają zwłaszcza, że każdy 1 kg, moim zdaniem, w przypadku wielu osób, jest od razu widoczny. Tak jest chociażby u mnie. Jeżeli ja bym się chciał zapuścić, to mi wystarczą dodatkowe 3-4 kg i naprawdę, u mnie zaczyna się wtedy pojawiać brzuszek albo jest to widoczne także na mojej buzi. To w pewien sposób, przyznam, motywuje mnie do tego żeby przez cały rok, każdego tygodnia, podczas trwania każdego miesiąca, przyjeżdżać podobną ilość kilometrów albo podobną ilość godzin spędzić na uprawianiu różnych dyscyplin sportu. One raczej zamykają się w triathlonie, choć jeszcze jedną dodatkową dyscypliną sportu powinno być sauna i ja, zwłaszcza teraz, bardzo często z niej korzystam. Ona pozwala mi ładować akumulatory i szybciej się regenerować. To też, oczywiście, wpływa na psychę.

Wraz ze zmianą temperatur na zewnątrz, sporo osób opiera się na takim stereotypowym podejściu, że chociażby bieganie na zewnątrz sprawi, że od razu się przeziębimy. I tak i nie. Jeżeli ktoś jest zahartowany i jego organizm jest do tego przyzwyczajony, to nie będzie robić wrażenia na waszym układzie odpornościowym, bieganie przy minus 5 z otwartym dziobem, czy minus 10 przy padającym deszczu. Owszem, ja się przeziębiłem raz, drugi, trzeci w trakcie biegania, ale potem już rzadko to się zdarzało, właśnie na skutek uprawiania jakichś aktywności sportowych. Częściej się przeziębiałem, ale to ze względu na ogólne osłabienie albo na nieco niedoszacowany czas snu bądź też problemy ze stresem. Problemy życiowe również wpływają na naszą odporność. Nie powiedziałbym, że bieganie bezpośrednio przeziębia, ponieważ ci, którzy morsują, na następny dzień lądowaliby w szpitalu z zapaleniem płuc. To nie zimno przeziębia. Coś zupełnie innego i bardzo często to powtarzam.

Czym innym, rzecz jasna, jest komfort. To jest też kwestia dopasowania naszych ciuchów i też pewnego doświadczenia. Ja, na -5 ubieram się mniej więcej tak, jak biegając przy 10 stopniach, więc często wystarczy cienka kurtka, często wystarczy ciepła potówka z długim rękawem, być może do tego jeszcze jakaś kamizelka, długie spodnie, bo akurat, moim zdaniem, nogi warto jest dogrzewać wtedy, kiedy biegamy. Do tego czapka, jakiś komin i to jest to właściwie tyle. Będę marznąć przez pierwsze 500 m czy też przez pierwszy kilometr wtedy, kiedy faktycznie będę się rozgrzewać, ale potem już będzie mi okej, w sam raz.

Jeżeli chodzi o rower wiadomo, nie zachęcam do tego, żeby zimą jeździć na zewnątrz, z bardzo różnych względów. I nie chodzi mi tylko i wyłącznie o bezpieczeństwo, o zmrok, o sól na drogach, która niszczy rower, ale też o to, że tutaj mamy do założenia o wiele więcej rzeczy. Często przygotowanie się na zimowy rower, wieczorem po pracy, jest już na tyle wymagające i czasochłonne, że o wi

Poznałem Kolarza po amputacji nogi. Dał mi mnóstwo do myślenia (46)
2021-10-05 12:31:57

Jeśli brak nogi dla Bartka nie stanowi problemu w codziennej jeździe treningowej na rowerze to co może być dla mnie, albo dla Ciebie przeszkodą? Co jest prawdziwym problemem w życiu? Czy my, będąc w pełni zdrowi nie przesadzamy wymyślając sobie problemy i wymówki? Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Na chwilę przed wyjazdem na Śląsk. Będę tam ogarniać troszeczkę spraw rodzinnych, tam być może będę miał chwilę na to, żeby pobyć samemu, tam też będę mógł jechać razem z Wami, na Prawie.PRO Tour w Gliwicach w najbliższy weekend. Bardzo się cieszę na takie spotkania, ale z drugiej strony, trochę się stresuję tym, że będzie naprawdę dużo osób. To będzie chyba najliczniejsze Prawie.PRO Tour. Tak się przynajmniej zapowiada w wydarzeniu na Facebooku i po ilości osób, które wyraziły zainteresowanie wspólną jazdą. Bardzo, bardzo mnie to cieszy. Podobnie, jak wczorajsze spotkanie z Bartkiem, który jest osobą po amputacji prawej stopy. To jest człowiek, będący wulkanem uśmiechu, wulkanem determinacji, człowiekiem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, już po pierwszej minucie znajomości. Będąc osobą, która publicznie zajmuje się sportem (celowo nie używam słowa influencer ), zdaję sobie z tego sprawę, że czasami nawet przypadkowy kontakt może być istotny, bo może odmienić nasze myślenie o sporcie, nasze myślenie o życiu, albo, być może w przyszłości, jest w stanie wpłynąć na to, że czyjeś życie będzie jeszcze lepsze. Nagrywając wczoraj film z Bartkiem i jednocześnie tego samego dnia montując i publikując, liczę na to, że uda się chłopakowi zdobyć dużych sponsorów, którzy będą go wspierać w jego karierze, parakolarza, który, myślę, że wkrótce będzie reprezentantem Polski – czego mu życzę. Do tego potrzebni są sponsorzy i szczerze liczę, że pieniądze ani sprzęt, nigdy w życiu, nie będą dla niego ograniczeniem, tym bardziej, że jego historia, sama w sobie, też nie jest żadnym ograniczeniem. Poznając Bartka, miałem okazję przyjrzeć się jego rytuałowi przygotowywania się do jazdy na rowerze, gdzie musi założyć protezę stworzoną specjalnie dla niego, do której są wkręcone bloki. Musi w odpowiedni sposób przygotować swoją nogę do jazdy, do założenia tej protezy. To jest troszkę skomplikowane, ale mimo to on nie narzeka, a mi czasami zdarzało się w głowie, narzekać na to, że muszę ubrać na siebie, dwie, trzy warstwy odzieży, żeby pójść na rower. Ja muszę wyjść z pracy, ja muszę wziąć ze sobą plecak, ja muszę mieć drugi komplet ciuchów. Ja to wszystko muszę ogarnąć, żeby pójść na rower. Czasami myślałem, że to jest dla mnie skomplikowane, tak samo jak to, że ja dzisiaj w planie mam dwa treningi, i w związku z tym, muszę zabrać ze sobą mnóstwo rzeczy. Zajrzałem do jego samochodu i jego torby, i on ma ich dużo więcej – i nie narzeka . Mimo to jest uśmiechnięty, i nie może się doczekać każdej jednej jazdy, każdego jednego kilometra. To jest fenomenalne. To jest człowiek, który absolutnie nie czuje się w żaden sposób gorszy, który jest niesamowicie sfocusowany na sporcie. Ma dietetyka, ma trenera, ma w pełni sfittingowany rower, ma odpowiednią protezę, która do tanich nie należy. Ma odpowiedni zestaw ciuchów na sobie, których żaden inny kolarz, w pełni sprawny, nie będzie potrzebować. I naprawdę odnosi ogromne sukcesy, generuje 4,15 W/kg masy swojego ciała i to jest rewelacyjny wynik. Ma wyższe FTP od mojego. Szczerze – mi się zrobiło trochę głupio. On jeździ na rowerze rok, ja jeżdżę na rowerze od 4 lat. Ja mam dwie sprawne nogi a mimo to, nie jestem tak dobry jak on. Może powinienem więcej, może powinienem w sposób bardziej wartościowy trenować. Pojawiały mi się takie myśli i to jest motywacja do

Jeśli brak nogi dla Bartka nie stanowi problemu w codziennej jeździe treningowej na rowerze to co może być dla mnie, albo dla Ciebie przeszkodą? Co jest prawdziwym problemem w życiu? Czy my, będąc w pełni zdrowi nie przesadzamy wymyślając sobie problemy i wymówki?

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Na chwilę przed wyjazdem na Śląsk.

Będę tam ogarniać troszeczkę spraw rodzinnych, tam być może będę miał chwilę na to, żeby pobyć samemu, tam też będę mógł jechać razem z Wami, na Prawie.PRO Tour w Gliwicach w najbliższy weekend. Bardzo się cieszę na takie spotkania, ale z drugiej strony, trochę się stresuję tym, że będzie naprawdę dużo osób. To będzie chyba najliczniejsze Prawie.PRO Tour. Tak się przynajmniej zapowiada w wydarzeniu na Facebooku i po ilości osób, które wyraziły zainteresowanie wspólną jazdą. Bardzo, bardzo mnie to cieszy. Podobnie, jak wczorajsze spotkanie z Bartkiem, który jest osobą po amputacji prawej stopy.

To jest człowiek, będący wulkanem uśmiechu, wulkanem determinacji, człowiekiem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, już po pierwszej minucie znajomości. Będąc osobą, która publicznie zajmuje się sportem (celowo nie używam słowa influencer), zdaję sobie z tego sprawę, że czasami nawet przypadkowy kontakt może być istotny, bo może odmienić nasze myślenie o sporcie, nasze myślenie o życiu, albo, być może w przyszłości, jest w stanie wpłynąć na to, że czyjeś życie będzie jeszcze lepsze.

Nagrywając wczoraj film z Bartkiem i jednocześnie tego samego dnia montując i publikując, liczę na to, że uda się chłopakowi zdobyć dużych sponsorów, którzy będą go wspierać w jego karierze, parakolarza, który, myślę, że wkrótce będzie reprezentantem Polski – czego mu życzę. Do tego potrzebni są sponsorzy i szczerze liczę, że pieniądze ani sprzęt, nigdy w życiu, nie będą dla niego ograniczeniem, tym bardziej, że jego historia, sama w sobie, też nie jest żadnym ograniczeniem.

Poznając Bartka, miałem okazję przyjrzeć się jego rytuałowi przygotowywania się do jazdy na rowerze, gdzie musi założyć protezę stworzoną specjalnie dla niego, do której są wkręcone bloki. Musi w odpowiedni sposób przygotować swoją nogę do jazdy, do założenia tej protezy. To jest troszkę skomplikowane, ale mimo to on nie narzeka, a mi czasami zdarzało się w głowie, narzekać na to, że muszę ubrać na siebie, dwie, trzy warstwy odzieży, żeby pójść na rower. Ja muszę wyjść z pracy, ja muszę wziąć ze sobą plecak, ja muszę mieć drugi komplet ciuchów. Ja to wszystko muszę ogarnąć, żeby pójść na rower. Czasami myślałem, że to jest dla mnie skomplikowane, tak samo jak to, że ja dzisiaj w planie mam dwa treningi, i w związku z tym, muszę zabrać ze sobą mnóstwo rzeczy. Zajrzałem do jego samochodu i jego torby, i on ma ich dużo więcej – i nie narzeka. Mimo to jest uśmiechnięty, i nie może się doczekać każdej jednej jazdy, każdego jednego kilometra. To jest fenomenalne. To jest człowiek, który absolutnie nie czuje się w żaden sposób gorszy, który jest niesamowicie sfocusowany na sporcie. Ma dietetyka, ma trenera, ma w pełni sfittingowany rower, ma odpowiednią protezę, która do tanich nie należy. Ma odpowiedni zestaw ciuchów na sobie, których żaden inny kolarz, w pełni sprawny, nie będzie potrzebować. I naprawdę odnosi ogromne sukcesy, generuje 4,15 W/kg masy swojego ciała i to jest rewelacyjny wynik. Ma wyższe FTP od mojego. Szczerze – mi się zrobiło trochę głupio. On jeździ na rowerze rok, ja jeżdżę na rowerze od 4 lat. Ja mam dwie sprawne nogi a mimo to, nie jestem tak dobry jak on. Może powinienem więcej, może powinienem w sposób bardziej wartościowy trenować. Pojawiały mi się takie myśli i to jest motywacja do

Uprawianie sportu nie przeziębia, a poprawia odporność (45)
2021-09-24 16:29:32

Od kiedy uprawiam sport niemal codziennie, o każdej porze roku rzadko choruję. Organizm nauczył sobie radzić z wiatrem, chłodem, zawiewaniem, otwartym oknem i wentylatorem rozkręconym na maksa. Nie bój się biegać spoconym kiedy na zewnątrz zawierucha. Nie unikaj otwierania okien i bycia przepoconym. Zapomnij o babcinych, nadgorliwych zaleceniach. Odporność także należy trenować. Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Dzisiaj trochę krócej, bo jakieś dziadostwo się do mnie przypałętało albo próbuje się do mnie przypałętać. Przeziębienie – typowa wirusówka – i pewnie to jest skutek tego, że ostatnio zjadłem pół opakowania mrożonego arbuza na raz i myślę, że to był jednak zły pomysł. Z przeziębieniami jest tak , że one czekają sobie na najsłabszy nasz moment, i pod byle pretekstem, zaczynają nas atakować. Kontakt z patogenem, których jest mnóstwo wokół nas i wystarczy tylko osłabienie odporności ogólnej lub miejscowej, chociażby w przypadku gardła, żeby było nam troszeczkę gorzej przez jakiś tydzień. Tyle trwa katar, tyle samo trwa wirusowe zapalenie gardła. Powiem Wam, że rzadko zdarza mi się chorować, od kiedy uprawiam sport. Stąd też właśnie, bycie aktywnym jest fajnym sposobem, żeby ogółem poprawiać swoją odporność. Bardzo ważny jest tutaj, rzecz jasna, balans, bo wtedy, kiedy jesteśmy autentycznie przemęczeni fizycznie, mówi się często przetrenowani, wtedy jesteśmy bardziej skłoni do tego, żeby łapać przeziębienia. Często, nawet w obrazie morfologicznym naszej krwi widać, że spada ilość leukocytów, co świadczy o tym, że nasza odporność jest obniżona. Stąd też, przykładowo, prosi, tacy prawdziwi, a nie „prawie”, bardzo często, oprócz hemoglobiny, mają sprawdzany poziom leukocytów. To jest jedno z takich dosyć specyficznych, moim zdaniem, objawów przetrenowania. Z tego względu należy uważać, żeby nie przekraczać pewnej granicy, którą mi czasami zdarza się przekroczyć. Nie mniej, moja odporność ogółem, bardziej się poprawiła, na przestrzeni ostatnich 6 lat, od kiedy robię wszystko dokładnie odwrotnie, niż radzą bardzo często nasze babcie czy mamy. To nie oznacza, że kiedy wieje wiatr, mamy być owinięci od góry do dołu i mamy unikać kontaktu z jakimikolwiek nieprzyjaznymi warunkami atmosferycznymi. Ja często robię odwrotnie. Kiedy wieje lub kiedy pada, ubieram się w całkowicie normalny sposób i wychodzę pobiegać, będąc, na przykład, w longsleevie, zwykłej czapce z daszkiem, w przedłużanych legginsach do biegania. To jest tyle. Nie opatulam siebie w jakiś nadzwyczajny sposób. Daję szansę swojemu organizmowi na to, żeby sam się bronił przed skutkami przewiania czy też przeziębienia i moim zdaniem, to jest również trening. Tym sposobem trenujemy naszą odporność. To samo tyczy się jazdy na trenażerze w domu, przy otwartym oknie, kiedy jest dosyć duża różnica temperatur, między tym, co jest w czterech ścianach a tym, co jest na zewnątrz, przy dodatkowo włączonym wentylatorze. Jadę cały czas spocony. Ani razu, sam trenażer mnie nie przeziębił. To jest najczęściej wynik tego, że ogółem mamy osłabioną odporność i łatwo łapiemy wszystkie infekcje, i wcale nie jest potrzebny do tego wiatr, wentylator, deszcz czy też nagłe obniżenie się temperatury na zewnątrz. To, co jest prawdziwą przyczyną przeziębienia to bardzo często, przebywanie z zbyt sterylnych warunkach . Mam tutaj na myśli mieszkanie, które jest bardzo intensywnie ogrzewane, które jest przegrzane a jednocześnie wilgotność jest zbyt niska. Staram się tego też unikać, więc ja nawilżam powietrze jednocześnie je oczyszczając. Nie dotyczy to oczywiście momentów, gdy uprawiam jakąś

Od kiedy uprawiam sport niemal codziennie, o każdej porze roku rzadko choruję. Organizm nauczył sobie radzić z wiatrem, chłodem, zawiewaniem, otwartym oknem i wentylatorem rozkręconym na maksa. Nie bój się biegać spoconym kiedy na zewnątrz zawierucha. Nie unikaj otwierania okien i bycia przepoconym. Zapomnij o babcinych, nadgorliwych zaleceniach. Odporność także należy trenować.

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Dzisiaj trochę krócej, bo jakieś dziadostwo się do mnie przypałętało albo próbuje się do mnie przypałętać. Przeziębienie – typowa wirusówka – i pewnie to jest skutek tego, że ostatnio zjadłem pół opakowania mrożonego arbuza na raz i myślę, że to był jednak zły pomysł.

Z przeziębieniami jest tak, że one czekają sobie na najsłabszy nasz moment, i pod byle pretekstem, zaczynają nas atakować. Kontakt z patogenem, których jest mnóstwo wokół nas i wystarczy tylko osłabienie odporności ogólnej lub miejscowej, chociażby w przypadku gardła, żeby było nam troszeczkę gorzej przez jakiś tydzień. Tyle trwa katar, tyle samo trwa wirusowe zapalenie gardła. Powiem Wam, że rzadko zdarza mi się chorować, od kiedy uprawiam sport. Stąd też właśnie, bycie aktywnym jest fajnym sposobem, żeby ogółem poprawiać swoją odporność. Bardzo ważny jest tutaj, rzecz jasna, balans, bo wtedy, kiedy jesteśmy autentycznie przemęczeni fizycznie, mówi się często przetrenowani, wtedy jesteśmy bardziej skłoni do tego, żeby łapać przeziębienia. Często, nawet w obrazie morfologicznym naszej krwi widać, że spada ilość leukocytów, co świadczy o tym, że nasza odporność jest obniżona. Stąd też, przykładowo, prosi, tacy prawdziwi, a nie „prawie”, bardzo często, oprócz hemoglobiny, mają sprawdzany poziom leukocytów. To jest jedno z takich dosyć specyficznych, moim zdaniem, objawów przetrenowania.

Z tego względu należy uważać, żeby nie przekraczać pewnej granicy, którą mi czasami zdarza się przekroczyć. Nie mniej, moja odporność ogółem, bardziej się poprawiła, na przestrzeni ostatnich 6 lat, od kiedy robię wszystko dokładnie odwrotnie, niż radzą bardzo często nasze babcie czy mamy. To nie oznacza, że kiedy wieje wiatr, mamy być owinięci od góry do dołu i mamy unikać kontaktu z jakimikolwiek nieprzyjaznymi warunkami atmosferycznymi. Ja często robię odwrotnie. Kiedy wieje lub kiedy pada, ubieram się w całkowicie normalny sposób i wychodzę pobiegać, będąc, na przykład, w longsleevie, zwykłej czapce z daszkiem, w przedłużanych legginsach do biegania. To jest tyle. Nie opatulam siebie w jakiś nadzwyczajny sposób. Daję szansę swojemu organizmowi na to, żeby sam się bronił przed skutkami przewiania czy też przeziębienia i moim zdaniem, to jest również trening. Tym sposobem trenujemy naszą odporność.

To samo tyczy się jazdy na trenażerze w domu, przy otwartym oknie, kiedy jest dosyć duża różnica temperatur, między tym, co jest w czterech ścianach a tym, co jest na zewnątrz, przy dodatkowo włączonym wentylatorze. Jadę cały czas spocony. Ani razu, sam trenażer mnie nie przeziębił. To jest najczęściej wynik tego, że ogółem mamy osłabioną odporność i łatwo łapiemy wszystkie infekcje, i wcale nie jest potrzebny do tego wiatr, wentylator, deszcz czy też nagłe obniżenie się temperatury na zewnątrz.

To, co jest prawdziwą przyczyną przeziębienia to bardzo często, przebywanie z zbyt sterylnych warunkach. Mam tutaj na myśli mieszkanie, które jest bardzo intensywnie ogrzewane, które jest przegrzane a jednocześnie wilgotność jest zbyt niska. Staram się tego też unikać, więc ja nawilżam powietrze jednocześnie je oczyszczając. Nie dotyczy to oczywiście momentów, gdy uprawiam jakąś

Czy zmęczenie psychiczne ma wpływ na wyniki w sporcie? Jak odpoczywać? (44)
2021-09-17 13:20:38

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/ Dzień dobry. Tutaj Leszek. Zaczynam powoli weekend, kończę zamówienia, które powinienem wysłać jeszcze dzisiaj, żeby dotarły do osób, którym zależało, żeby otrzymać w weekend swoje paczki. To tak a propos mojego sklepu, i tego, że czasami trzeba sobie odrobię przystopować. Za mną cięższy tydzień pod względem natłoku różnych obowiązków i jest to pokłosie moich ostatnich wyjazdów. Czasami każdemu kumulują się różne obowiązki, każdy ma prawo czasami czuć się zmęczony, nie tylko pracą, ale tak naprawdę wszystkim. Wiem, że każdy powinien mieć jakąś swoją ucieczkę i wielokrotnie o tym mówiłem, przy okazji sportu, że właśnie, dla niektórych, to wyjście na rower, to pójście pobiegać, jest, swego rodzaju, odejściem od wszystkiego i wszystkich. To nie jest absolutnie, moim zdaniem, nic złego. Ja na to mówię, od pewnego czasu, medytacja. Bo tak jest. Medytacja nie jest, jak to jest opisywane w literaturze, zajęcie pozycji „po turecku”, z dala od wszystkiego i wszystkich, w totalnej ciszy, próbując nie myśleć o niczym. To nie musi tak wyglądać. To może być wyjście samemu na rolki, pływanie, rower, cokolwiek lubicie robić, nawet wędkarstwo, pójście na grzyby. To jest to odbodźcowywanie się i mówiąc o higienie życia, w moim przypadku wielokrotnie, przekonuję Was do tego, że warto to robić. Każdy, bez względu na to, czy ma rodzinę czy nie, czy jest w związku czy jest singlem, trzeba czasami zarezerwować ten margines dla samego siebie, żeby nie zwariować. Ja przez cały czas szukam swojego marginesu. Czasami jest tak, że nie udaje mi się zboczyć ze ścieżki różnych obowiązków, planów czy też oczekiwań względem mnie samego, jak i również oczekiwań innych względem mnie, ale jak tylko nadarza się taka możliwość, to tak jak dzisiaj, o 13.30 wychodzę z biura i zamykam je na cztery spusty. I nie wracam tutaj do poniedziałku. Potem sobie przypominam, ok, jutro wracam, po dwóch miesiącach przerwy, do radia, a w niedzielę są zawody, więc dzisiaj jest jedyna okazja, że po prostu wejdę do łóżka i nie będę nic robić. Będę, przykładowo, grać na konsoli, ale jeżeli nie będę mieć ochoty, to będę oglądać filmy na You Tubie, albo poczytam sobie coś. To jest właśnie ta ucieczka. To nie zawsze musi być sport, bo czasami możemy być zmęczeni fizycznie i psychicznie. I chcąc właśnie, medytować, możemy się tym zmęczyć, albo ogółem być zmęczeni tym, że zbyt dużo trenujemy. Na tym też czasami się łapię. Czasami można nic nie robić. Można sobie odpuścić. Tak naprawdę chodzi o to żeby, jak w moim przypadku, właśnie psychicznie się naładować przed zawodami, które mam w niedzielę w Nieporęcie, ponieważ mogą być one trudne z kilku różnych względów. Na przykład ze względu na zmęczenie, a ono będzie zawsze w jakiś sposób, odbijać się na rezultatach sportowych, nawet, jeśli to jest tylko zmęczenie psychiczne. Mówię Wam serio. To bardzo często się przenika. Zarówno nasze zmęczenie fizyczne może wpływać na nasze samopoczucie psychiczne jak również samopoczucie psychiczne może wpływać na rezultaty sportowe, pomimo tego, że nasze ciało jest wypoczęte, ale głowa nie. Ja podobnie mam ze wszelkimi obawami, albo ze stresem przed zawodami, podczas to, których wchodzę do zimnej wody. Jeżeli jestem zmęczony, to jestem bardziej narażony na to, że będę to przeżywać. A im bardziej jestem zrelaksowany, wypoczęty, tym w rezultacie, idzie mi znacznie lepiej. Z tego względu też, na wiele różnych startów przyjeżdżam, na przykład, dzień wcześniej. Na miejscu śpię, właśnie po to, żeby nie przyjeżdżać już zmęczonym, żeby mieć chwilę na ten reset. I to jest niezwykle ważne, ale bardzo często pomijan

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Dzień dobry.

Tutaj Leszek.

Zaczynam powoli weekend, kończę zamówienia, które powinienem wysłać jeszcze dzisiaj, żeby dotarły do osób, którym zależało, żeby otrzymać w weekend swoje paczki. To tak a propos mojego sklepu, i tego, że czasami trzeba sobie odrobię przystopować. Za mną cięższy tydzień pod względem natłoku różnych obowiązków i jest to pokłosie moich ostatnich wyjazdów. Czasami każdemu kumulują się różne obowiązki, każdy ma prawo czasami czuć się zmęczony, nie tylko pracą, ale tak naprawdę wszystkim. Wiem, że każdy powinien mieć jakąś swoją ucieczkę i wielokrotnie o tym mówiłem, przy okazji sportu, że właśnie, dla niektórych, to wyjście na rower, to pójście pobiegać, jest, swego rodzaju, odejściem od wszystkiego i wszystkich. To nie jest absolutnie, moim zdaniem, nic złego.

Ja na to mówię, od pewnego czasu, medytacja. Bo tak jest. Medytacja nie jest, jak to jest opisywane w literaturze, zajęcie pozycji „po turecku”, z dala od wszystkiego i wszystkich, w totalnej ciszy, próbując nie myśleć o niczym. To nie musi tak wyglądać. To może być wyjście samemu na rolki, pływanie, rower, cokolwiek lubicie robić, nawet wędkarstwo, pójście na grzyby. To jest to odbodźcowywanie się i mówiąc o higienie życia, w moim przypadku wielokrotnie, przekonuję Was do tego, że warto to robić. Każdy, bez względu na to, czy ma rodzinę czy nie, czy jest w związku czy jest singlem, trzeba czasami zarezerwować ten margines dla samego siebie, żeby nie zwariować.

Ja przez cały czas szukam swojego marginesu. Czasami jest tak, że nie udaje mi się zboczyć ze ścieżki różnych obowiązków, planów czy też oczekiwań względem mnie samego, jak i również oczekiwań innych względem mnie, ale jak tylko nadarza się taka możliwość, to tak jak dzisiaj, o 13.30 wychodzę z biura i zamykam je na cztery spusty. I nie wracam tutaj do poniedziałku. Potem sobie przypominam, ok, jutro wracam, po dwóch miesiącach przerwy, do radia, a w niedzielę są zawody, więc dzisiaj jest jedyna okazja, że po prostu wejdę do łóżka i nie będę nic robić. Będę, przykładowo, grać na konsoli, ale jeżeli nie będę mieć ochoty, to będę oglądać filmy na You Tubie, albo poczytam sobie coś.

To jest właśnie ta ucieczka. To nie zawsze musi być sport, bo czasami możemy być zmęczeni fizycznie i psychicznie. I chcąc właśnie, medytować, możemy się tym zmęczyć, albo ogółem być zmęczeni tym, że zbyt dużo trenujemy. Na tym też czasami się łapię. Czasami można nic nie robić. Można sobie odpuścić. Tak naprawdę chodzi o to żeby, jak w moim przypadku, właśnie psychicznie się naładować przed zawodami, które mam w niedzielę w Nieporęcie, ponieważ mogą być one trudne z kilku różnych względów. Na przykład ze względu na zmęczenie, a ono będzie zawsze w jakiś sposób, odbijać się na rezultatach sportowych, nawet, jeśli to jest tylko zmęczenie psychiczne. Mówię Wam serio. To bardzo często się przenika. Zarówno nasze zmęczenie fizyczne może wpływać na nasze samopoczucie psychiczne jak również samopoczucie psychiczne może wpływać na rezultaty sportowe, pomimo tego, że nasze ciało jest wypoczęte, ale głowa nie.

Ja podobnie mam ze wszelkimi obawami, albo ze stresem przed zawodami, podczas to, których wchodzę do zimnej wody. Jeżeli jestem zmęczony, to jestem bardziej narażony na to, że będę to przeżywać. A im bardziej jestem zrelaksowany, wypoczęty, tym w rezultacie, idzie mi znacznie lepiej. Z tego względu też, na wiele różnych startów przyjeżdżam, na przykład, dzień wcześniej. Na miejscu śpię, właśnie po to, żeby nie przyjeżdżać już zmęczonym, żeby mieć chwilę na ten reset. I to jest niezwykle ważne, ale bardzo często pomijan

Po powrocie z wyścigu Marmotte we Francji i przejechaniu 5000 m wzniosu w Alpach (43)
2021-09-08 13:16:34

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Dzisiaj pierwszy dzień w pracy po prawie tygodniowej nieobecności. Co to się porobiło? Ja nigdy w życiu nie miałem takiej pracy, w której mogłem sobie pozwolić na coś takiego, bo nawet, jeśli byłem, na jakimś pseudo urlopie, to i tak miałem ze sobą komputer, to i tak musiałem pracować, i tak miałem pewne rzeczy do zrobienia, których nikt za mnie by nie zrobił. Od kiedy mam sklep Prawie. PRO , i od kiedy mam Janka, mojego pomocnika, to podczas moich nieobecności wiem, że jest ktoś w stanie tym wszystkim bardzo sprawnie zarządzać. Ale dzisiaj nie o organizacji pracy a bardziej o organizacji wyścigu, z którego wracam. Był to Marmotte Grand Fondo , chyba jeden z największych wyścigów amatorskich w Europie i jeden z najtrudniejszych, ponieważ do przejechania tego dnia było 170 km i ponad 5000 m przewyższenia . Co to znaczy przewyższenie? Jest to odległość w pionie, albo wysokość, na którą należy, na tej trasie, wdrapać się na rowerze, czyli różnica poziomów wynosiła 5000 m w górę. To 170 km jazdy przy średnim nachyleniu 7-8%, czasem 11%, czasem 12%, a czasem 15%. To wymaga od człowieka, wytrenowania, właśnie jazdy takiej typowo górskiej, przygotowania fizycznego, wydolnościowego, jak i również swojej własnej masy, bo każdy kilogram dodatkowo dźwigany pod tę górę boli, bardzo boli. Ale udało się, chociaż nie powiem, że to było łatwe, że to było jak splunięcie, ale po drodze nie występował u mnie żaden kryzys, tym bardziej, że ja paradoksalnie, na tym wyścigu się nie ścigałem. To nie ten cel. Myślę, że następnym razem, jak się pojawię na Marmocie, to wówczas będę walczyć o dobry czas. Teraz chciałem zobaczyć, co, z czym się je. Starałem się uniknąć takich błędów, jak chociażby, zbyt mała ilość przyjmowanej wody po drodze, czy też, zbyt mało jedzenia w międzyczasie, bądź spalenie się zaraz na pierwszym podjeździe, który też był ciężki, ponieważ on trwał ponad 20 km jazdy po mokrym asfalcie, przy temperaturze 11°C z prędkością 8-9 km/h. Chłód nie jest wówczas największym problemem a bardziej psychika. Kiedy jest 7-8 rano, kiedy organizm nie jest jeszcze do końca rozbudzony, zimno zaczęło mi przeszkadzać dopiero na pierwszym szczycie, bo tam było 8°C i już po 3-4 minutach postoju na bufecie, człowiek bardzo odczuwa to jak jest zimno. Oprócz tego jest totalnie przemoczony. Jesteście w krótkim rękawku, przemoczeni do ostatniej nitki, jest 8°C, wieje wiatr a przed Wami 20 km, dosyć stromego zjazdu w dół. Dlatego te,ż z tego względu, trzeba się przebrać przed pokonaniem takiego zjazdu, i często zjeżdżanie, po tym względem, jest dużo gorsze niż podjeżdżanie. Wówczas, gdy jest tak niska temperatura, ja wolałbym tych zjazdów unikać, mimo że są to „darmowe kilometry”. Te darmowe kilometry wymagają do człowieka, niestety, sporo techniki. Mi się słabo, akurat tego dnia, zjeżdżało. Brakowało mi koncentracji, myślę też, że troszeczkę demotywowało i dekoncentrowało zimno. Założyłem na siebie bluzę, założyłem kurtkę, komin, rękawiczki długie i dopiero w ten sposób byłem w stanie zjeżdżać, a i tak odczuwałem, że jest mi niesamowicie zimno, właśnie ze względu na to, że człowiek jest, pod spodem, cały przemoczony. Zaraz po pokonaniu takiego zjazdu, trzeba się przebrać, trzeba zdjąć z siebie, co najmniej, dwie warstwy, żeby dalej ruszać w drogę. Było bardziej płasko, ale to nie oznaczało, że PŁASKO, ponieważ dobre 15 km pokonywałem drogą, która przez cały czas delikatnie się wspinała 2% po wiatr. To wygląda w ten sposób, że jedziecie, tak naprawdę, z prędkością 23-25 km/h, ale jest naprawdę ciężko. Po pewnym czasie człowiek czuje się tym sfrustrowany, że teoretycznie jedzie po płaskim, ale nadal jest ciężko. Stąd te

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Dzisiaj pierwszy dzień w pracy po prawie tygodniowej nieobecności. Co to się porobiło? Ja nigdy w życiu nie miałem takiej pracy, w której mogłem sobie pozwolić na coś takiego, bo nawet, jeśli byłem, na jakimś pseudo urlopie, to i tak miałem ze sobą komputer, to i tak musiałem pracować, i tak miałem pewne rzeczy do zrobienia, których nikt za mnie by nie zrobił. Od kiedy mam sklep Prawie. PRO, i od kiedy mam Janka, mojego pomocnika, to podczas moich nieobecności wiem, że jest ktoś w stanie tym wszystkim bardzo sprawnie zarządzać.

Ale dzisiaj nie o organizacji pracy a bardziej o organizacji wyścigu, z którego wracam. Był to Marmotte Grand Fondo, chyba jeden z największych wyścigów amatorskich w Europie i jeden z najtrudniejszych, ponieważ do przejechania tego dnia było 170 km i ponad 5000 m przewyższenia. Co to znaczy przewyższenie? Jest to odległość w pionie, albo wysokość, na którą należy, na tej trasie, wdrapać się na rowerze, czyli różnica poziomów wynosiła 5000 m w górę. To 170 km jazdy przy średnim nachyleniu 7-8%, czasem 11%, czasem 12%, a czasem 15%. To wymaga od człowieka, wytrenowania, właśnie jazdy takiej typowo górskiej, przygotowania fizycznego, wydolnościowego, jak i również swojej własnej masy, bo każdy kilogram dodatkowo dźwigany pod tę górę boli, bardzo boli. Ale udało się, chociaż nie powiem, że to było łatwe, że to było jak splunięcie, ale po drodze nie występował u mnie żaden kryzys, tym bardziej, że ja paradoksalnie, na tym wyścigu się nie ścigałem. To nie ten cel. Myślę, że następnym razem, jak się pojawię na Marmocie, to wówczas będę walczyć o dobry czas.

Teraz chciałem zobaczyć, co, z czym się je. Starałem się uniknąć takich błędów, jak chociażby, zbyt mała ilość przyjmowanej wody po drodze, czy też, zbyt mało jedzenia w międzyczasie, bądź spalenie się zaraz na pierwszym podjeździe, który też był ciężki, ponieważ on trwał ponad 20 km jazdy po mokrym asfalcie, przy temperaturze 11°C z prędkością 8-9 km/h. Chłód nie jest wówczas największym problemem a bardziej psychika. Kiedy jest 7-8 rano, kiedy organizm nie jest jeszcze do końca rozbudzony, zimno zaczęło mi przeszkadzać dopiero na pierwszym szczycie, bo tam było 8°C i już po 3-4 minutach postoju na bufecie, człowiek bardzo odczuwa to jak jest zimno. Oprócz tego jest totalnie przemoczony. Jesteście w krótkim rękawku, przemoczeni do ostatniej nitki, jest 8°C, wieje wiatr a przed Wami 20 km, dosyć stromego zjazdu w dół. Dlatego te,ż z tego względu, trzeba się przebrać przed pokonaniem takiego zjazdu, i często zjeżdżanie, po tym względem, jest dużo gorsze niż podjeżdżanie. Wówczas, gdy jest tak niska temperatura, ja wolałbym tych zjazdów unikać, mimo że są to „darmowe kilometry”. Te darmowe kilometry wymagają do człowieka, niestety, sporo techniki. Mi się słabo, akurat tego dnia, zjeżdżało. Brakowało mi koncentracji, myślę też, że troszeczkę demotywowało i dekoncentrowało zimno. Założyłem na siebie bluzę, założyłem kurtkę, komin, rękawiczki długie i dopiero w ten sposób byłem w stanie zjeżdżać, a i tak odczuwałem, że jest mi niesamowicie zimno, właśnie ze względu na to, że człowiek jest, pod spodem, cały przemoczony.

Zaraz po pokonaniu takiego zjazdu, trzeba się przebrać, trzeba zdjąć z siebie, co najmniej, dwie warstwy, żeby dalej ruszać w drogę. Było bardziej płasko, ale to nie oznaczało, że PŁASKO, ponieważ dobre 15 km pokonywałem drogą, która przez cały czas delikatnie się wspinała 2% po wiatr. To wygląda w ten sposób, że jedziecie, tak naprawdę, z prędkością 23-25 km/h, ale jest naprawdę ciężko. Po pewnym czasie człowiek czuje się tym sfrustrowany, że teoretycznie jedzie po płaskim, ale nadal jest ciężko. Stąd te

Jak sobie poradzić z pogardą i krytyką na początku swojej drogi (42)
2021-08-27 15:44:55

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Nadrabiam zaległości podcastowe, więc w ten weekend nie zostawiam Was bez niczego, zwłaszcza, że dwa dni temu miałem okazję nagrywać wideo, które zresztą wczoraj opublikowałem na moim You Tubie. Jest ono takim poradnikiem dla osób, które dopiero wchodzą w sport, albo w kolarstwo. Jako punkt pierwszy podałem tam radę, żeby nie przejmować się tym, co pomyślą sobie inni , kiedy wsiądziemy na szosę, albo żebyśmy sami nie porównywali się do tych, którzy od urodzenia żyją w trybie sportowym, albo tych, którzy od 5, 10, czy też 15 lat, nie mieli nadwagi, nie mieli problemów ze swoją wydolnością albo, którzy mają wyjątkowe predyspozycje, do życia w trybie atletycznym. Wśród tych osób, często możecie trafić na tych, którzy sami w swoim sercu noszą gorycz, jakieś kompleksy, poczucie bycia niedowartościowanym. To nie są osoby, które zdają sobie z tego sprawę, albo takie osoby, które same przed sobą nie przyznają tego, że mają jakiś problem. Właśnie, pewnej grupie tych osób, niezwykle łatwo przychodzi krytykowanie tych, którzy zaczynają. Czasami jest to trochę takie szczeniackie i nie ukrywam, że nie będzie problemem, jeżeli przykładowo czternastolatek będzie śmiać się z kogoś, że jedzie gruby na rowerze, bo uważam, że każdy do wszystkiego musi dojrzeć, także do tego, że tego typu opinia, tego typu pogląd, jest w stanie komuś sprawić przykrość, najzwyczajniej w świecie. Albo, że jest w stanie kogoś demotywować do tego, żeby nie kontynuować tej drogi, którą właśnie rozpoczął. To jest ten syndrom studwudziestokilogramowca, który pierwszy raz przychodzi do klubu fitness, który wchodzi na salę kardio, gdzie wokół sami siedemdziesięciokilogramowi atleci, i którzy spoglądają na Ciebie i już wiesz, że w tym spojrzeniu zawarte jest, trochę takiej pogardy albo zaskoczenia, zdziwienia, bo odstajesz od reszty. Wydaje się Tobie, że faktycznie: ja jestem beznadziejny na tle tych wszystkich ludzi, którzy są tak niesamowicie wysportowani, którzy są na tym zupełnie innym etapie i ja czuję się niezaakceptowany w tym gronie. Doskonale znam to uczucie. Doświadczyłem go w realu, doświadczyłem go w Internecie. Ciężki etap i trzeba mieć w sobie sporo siły, żeby przezwyciężyć tą początkową nieśmiałość albo to poczucie bycia gorszym. My sami, jak wyglądamy, zdajemy sobie doskonale sprawę. Zdajemy sobie sprawę, ze swoich własnych kompleksów, które wynikają z takiego, a nie innego wyglądu, z takiej, a nie innej formy i jeżeli ktoś, w tej sytuacji traktuje Ciebie otwarcie z pogardą, albo zaczyna się z Ciebie śmiać to jest absolutnie najgorsze, czego można doświadczyć, jeżeli chodzi o sport, bo masz ochotę obrócić się na pięcie, i uciekać. Też tego doświadczyłem . Powiem Wam z resztą, że nie tylko w sporcie, ale też w mojej poprzedniej pracy, wtedy, kiedy pracowałem w radiu, też przechodziłem przez etap bycia praktykantem, stażystą, wolontariuszem. Ja tego nie połączyłem. Wszystkie te funkcje, tak naprawdę, pełniłem i na swojej drodze wielokrotnie spotykałem złych ludzi, którzy, po prostu się ze mnie śmiali:, że jesteś nobem, jesteś niedoświadczonym gówniarzem, przynieś mi pierogi z baru mlecznego na dole, zrób kawę; w domyśle: tylko do tego się nadajesz. Ja jestem wielkim Panem Radiowcem a Ty musisz znać swoje miejsce, bo jesteś kotem. Bardzo podobnie działa świat kolarski, bardzo podobnie działa to w społeczności jakiegoś klubu fitness, gdzie wszyscy ze wszystkimi się znają i nagle przychodzi nowy/nowa i wtedy można czegoś takiego doświadczyć. To, co jest najważniejsze w takiej chwili, to jest znanie własnej wartości , bo lu

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Nadrabiam zaległości podcastowe, więc w ten weekend nie zostawiam Was bez niczego, zwłaszcza, że dwa dni temu miałem okazję nagrywać wideo, które zresztą wczoraj opublikowałem na moim You Tubie. Jest ono takim poradnikiem dla osób, które dopiero wchodzą w sport, albo w kolarstwo.

Jako punkt pierwszy podałem tam radę, żeby nie przejmować się tym, co pomyślą sobie inni, kiedy wsiądziemy na szosę, albo żebyśmy sami nie porównywali się do tych, którzy od urodzenia żyją w trybie sportowym, albo tych, którzy od 5, 10, czy też 15 lat, nie mieli nadwagi, nie mieli problemów ze swoją wydolnością albo, którzy mają wyjątkowe predyspozycje, do życia w trybie atletycznym. Wśród tych osób, często możecie trafić na tych, którzy sami w swoim sercu noszą gorycz, jakieś kompleksy, poczucie bycia niedowartościowanym. To nie są osoby, które zdają sobie z tego sprawę, albo takie osoby, które same przed sobą nie przyznają tego, że mają jakiś problem. Właśnie, pewnej grupie tych osób, niezwykle łatwo przychodzi krytykowanie tych, którzy zaczynają. Czasami jest to trochę takie szczeniackie i nie ukrywam, że nie będzie problemem, jeżeli przykładowo czternastolatek będzie śmiać się z kogoś, że jedzie gruby na rowerze, bo uważam, że każdy do wszystkiego musi dojrzeć, także do tego, że tego typu opinia, tego typu pogląd, jest w stanie komuś sprawić przykrość, najzwyczajniej w świecie. Albo, że jest w stanie kogoś demotywować do tego, żeby nie kontynuować tej drogi, którą właśnie rozpoczął.

To jest ten syndrom studwudziestokilogramowca, który pierwszy raz przychodzi do klubu fitness, który wchodzi na salę kardio, gdzie wokół sami siedemdziesięciokilogramowi atleci, i którzy spoglądają na Ciebie i już wiesz, że w tym spojrzeniu zawarte jest, trochę takiej pogardy albo zaskoczenia, zdziwienia, bo odstajesz od reszty. Wydaje się Tobie, że faktycznie: ja jestem beznadziejny na tle tych wszystkich ludzi, którzy są tak niesamowicie wysportowani, którzy są na tym zupełnie innym etapie i ja czuję się niezaakceptowany w tym gronie.

Doskonale znam to uczucie. Doświadczyłem go w realu, doświadczyłem go w Internecie. Ciężki etap i trzeba mieć w sobie sporo siły, żeby przezwyciężyć tą początkową nieśmiałość albo to poczucie bycia gorszym. My sami, jak wyglądamy, zdajemy sobie doskonale sprawę. Zdajemy sobie sprawę, ze swoich własnych kompleksów, które wynikają z takiego, a nie innego wyglądu, z takiej, a nie innej formy i jeżeli ktoś, w tej sytuacji traktuje Ciebie otwarcie z pogardą, albo zaczyna się z Ciebie śmiać to jest absolutnie najgorsze, czego można doświadczyć, jeżeli chodzi o sport, bo masz ochotę obrócić się na pięcie, i uciekać.

Też tego doświadczyłem. Powiem Wam z resztą, że nie tylko w sporcie, ale też w mojej poprzedniej pracy, wtedy, kiedy pracowałem w radiu, też przechodziłem przez etap bycia praktykantem, stażystą, wolontariuszem. Ja tego nie połączyłem. Wszystkie te funkcje, tak naprawdę, pełniłem i na swojej drodze wielokrotnie spotykałem złych ludzi, którzy, po prostu się ze mnie śmiali:, że jesteś nobem, jesteś niedoświadczonym gówniarzem, przynieś mi pierogi z baru mlecznego na dole, zrób kawę; w domyśle: tylko do tego się nadajesz. Ja jestem wielkim Panem Radiowcem a Ty musisz znać swoje miejsce, bo jesteś kotem.

Bardzo podobnie działa świat kolarski, bardzo podobnie działa to w społeczności jakiegoś klubu fitness, gdzie wszyscy ze wszystkimi się znają i nagle przychodzi nowy/nowa i wtedy można czegoś takiego doświadczyć. To, co jest najważniejsze w takiej chwili, to jest znanie własnej wartości, bo lu

Sport jako forma oderwania się od wszystkiego i czasem wszystkich (41)
2021-08-24 16:32:29

Wbrew pozorom jestem introwertykiem. Potrzebuję czasem wyłączyć się. To swego rodzaju medytacja trwająca 2 lub 3 dni. Najczęściej wtedy, kiedy czuję się „przebodźcowany”, zmęczony psychicznie i pod stałą presją oczekiwań. Wówczas biorę rower, buty i kajak, wsiadam do samochodu i jadę tam, gdzie będę sam. Robiąc to na co mam ochotę w otoczeniu nicości. Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/  Cześć. Tutaj Leszek. Śledzę i analizuję statystyki. To jest takie moje hobby, nie tylko na You Tubie, ale także, na tych wszystkich platformach streamingowych, na których mnie słuchacie, i cieszę się niesamowicie, z tego, że ktokolwiek chce mieć ze mną, tą werbalną, jednokierunkową, co prawda, ale łączność. Gdybyście chcieli do mnie na pisać, to odsyłam do Facebooka albo do Instagrama, tam naprawdę staram się, mieć kontakt ze wszystkimi, którzy chcą mieć kontakt ze mną. Niemniej, biję się w pierś. Przez dwa tygodnie nie byłem tutaj obecny, ale staram się nadrabiać te wszystkie zaległości, które wygenerowałem w trakcie swoich wyjazdów, a byłem w trzech miejscach. Miałem okazję być na zawodach w Chełmży, tj. niedaleko Torunia i Bydgoszczy, z których jestem bardzo zadowolony, i na których nie działo się nic, co dla mnie, byłoby ciężkie do opowiadania. Możecie sobie zobaczyć relację z ostatniego triathlonu na moim YT. W wodzie poszło gładko, choć na początku łatwo nie było, ale to i tak nic w porównaniu z tym, jak bardzo bałem się wody w Elblągu. Być może to jest po części spowodowane tym, że łatwiej startuje mi się w miejscach, które znam. Chyba mamy tak w wielu różnych przestrzeniach naszego życia, że generalnie to , co jest nam znane, jest mniej straszne. Drugi raz jest mniej bolesny od tego pierwszego a piąty, być może, będzie już dla niektórych, rutyną. Tak było troszeczkę w tym roku właśnie w Chełmży. Miałem okazję poprawić tam swój czas, dzięki temu, że się nie zatrzymywałem w wodzie na zastanawianie się. Dzięki temu też, że mam teraz rower typowo triathlonowy, nie startuję już na szosie, dzięki czemu, ta moja średnia prędkość jest o 1-2 km/h większa, ale z tego niesamowicie się cieszę, że choć powtarzam, od kiedy zmądrzałem, że sprzęt nie jest najważniejszy. W ogóle sprzęt nie jest ważny . Najważniejsze jest: uprawiać sport z myślą taką, że dzięki niemu stajemy się szczęśliwi. To nie jest nasze utrapienie ani kolejny obowiązek, ani nałóg, który nie daje nam w pełni poczuć szczęścia w swoim życiu. Ja jestem szczęśliwy, jak jestem na mecie i dla mnie to jest ukoronowanie całej mojej pasji i całej mojej miłości do kolarstwa, do biegania, trochę też do pływania. Do tego, że generalnie, ze wszystkimi trudnościami zaczniemy walczyć, to bardzo często okaże się, że wcale nie jest tak ciężko, jak nam się wydawało.  To jest dla mnie fantastyczne, że z perspektywy ostatnich 4 – 5 lat, wielokrotnie miałem okazję sobie udowodnić, to, że jeżeli człowiek się uprze i będzie konsekwentnie dążyć do czegoś, to gdzieś tam znajdzie się nagroda za to wszystko. Oprócz zawodów, miałem okazję też, pomedytować sobie, trzy albo cztery dni, na Śląsku w samotności. Powiem szczerze, że czasem tak muszę, ponieważ „przebodźcowuję się”. Nie jestem też, do końca, psychicznie zdrowym człowiekiem – mówię to z całą stanowczością i z całą powagą. Ja czasami mam wrażenie, że jest we mnie trochę autyzmu i czasami muszę schować się gdzieś w cieniu, pobyć w samotności, robić to, co lubię najbardziej w otoczeniu, które jest dla mnie najbardziej przyjazne i tam nie robić nic lub właśnie tam skoncentrować się na kilku treningach, które będą przygotowywały mn

Wbrew pozorom jestem introwertykiem. Potrzebuję czasem wyłączyć się. To swego rodzaju medytacja trwająca 2 lub 3 dni. Najczęściej wtedy, kiedy czuję się „przebodźcowany”, zmęczony psychicznie i pod stałą presją oczekiwań. Wówczas biorę rower, buty i kajak, wsiadam do samochodu i jadę tam, gdzie będę sam. Robiąc to na co mam ochotę w otoczeniu nicości.

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

 Cześć.

Tutaj Leszek.

Śledzę i analizuję statystyki. To jest takie moje hobby, nie tylko na You Tubie, ale także, na tych wszystkich platformach streamingowych, na których mnie słuchacie, i cieszę się niesamowicie, z tego, że ktokolwiek chce mieć ze mną, tą werbalną, jednokierunkową, co prawda, ale łączność. Gdybyście chcieli do mnie na pisać, to odsyłam do Facebooka albo do Instagrama, tam naprawdę staram się, mieć kontakt ze wszystkimi, którzy chcą mieć kontakt ze mną.

Niemniej, biję się w pierś. Przez dwa tygodnie nie byłem tutaj obecny, ale staram się nadrabiać te wszystkie zaległości, które wygenerowałem w trakcie swoich wyjazdów, a byłem w trzech miejscach. Miałem okazję być na zawodach w Chełmży, tj. niedaleko Torunia i Bydgoszczy, z których jestem bardzo zadowolony, i na których nie działo się nic, co dla mnie, byłoby ciężkie do opowiadania. Możecie sobie zobaczyć relację z ostatniego triathlonu na moim YT. W wodzie poszło gładko, choć na początku łatwo nie było, ale to i tak nic w porównaniu z tym, jak bardzo bałem się wody w Elblągu. Być może to jest po części spowodowane tym, że łatwiej startuje mi się w miejscach, które znam.

Chyba mamy tak w wielu różnych przestrzeniach naszego życia, że generalnie to, co jest nam znane, jest mniej straszne. Drugi raz jest mniej bolesny od tego pierwszego a piąty, być może, będzie już dla niektórych, rutyną. Tak było troszeczkę w tym roku właśnie w Chełmży. Miałem okazję poprawić tam swój czas, dzięki temu, że się nie zatrzymywałem w wodzie na zastanawianie się. Dzięki temu też, że mam teraz rower typowo triathlonowy, nie startuję już na szosie, dzięki czemu, ta moja średnia prędkość jest o 1-2 km/h większa, ale z tego niesamowicie się cieszę, że choć powtarzam, od kiedy zmądrzałem, że sprzęt nie jest najważniejszy. W ogóle sprzęt nie jest ważny. Najważniejsze jest: uprawiać sport z myślą taką, że dzięki niemu stajemy się szczęśliwi. To nie jest nasze utrapienie ani kolejny obowiązek, ani nałóg, który nie daje nam w pełni poczuć szczęścia w swoim życiu.

Ja jestem szczęśliwy, jak jestem na mecie i dla mnie to jest ukoronowanie całej mojej pasji i całej mojej miłości do kolarstwa, do biegania, trochę też do pływania. Do tego, że generalnie, ze wszystkimi trudnościami zaczniemy walczyć, to bardzo często okaże się, że wcale nie jest tak ciężko, jak nam się wydawało.  To jest dla mnie fantastyczne, że z perspektywy ostatnich 4 – 5 lat, wielokrotnie miałem okazję sobie udowodnić, to, że jeżeli człowiek się uprze i będzie konsekwentnie dążyć do czegoś, to gdzieś tam znajdzie się nagroda za to wszystko.

Oprócz zawodów, miałem okazję też, pomedytować sobie, trzy albo cztery dni, na Śląsku w samotności. Powiem szczerze, że czasem tak muszę, ponieważ „przebodźcowuję się”. Nie jestem też, do końca, psychicznie zdrowym człowiekiem – mówię to z całą stanowczością i z całą powagą. Ja czasami mam wrażenie, że jest we mnie trochę autyzmu i czasami muszę schować się gdzieś w cieniu, pobyć w samotności, robić to, co lubię najbardziej w otoczeniu, które jest dla mnie najbardziej przyjazne i tam nie robić nic lub właśnie tam skoncentrować się na kilku treningach, które będą przygotowywały mn

Łączenie pracy z pasją i wybór „zawodu” (40)
2021-08-04 15:56:38

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Kolejna część mojego podcastu. Cieszę się, że śledzicie mnie także tutaj. Wiadomo, że to nie są takie liczby, jakich mogę doświadczyć, chociażby na You Tubie, ale to jest miejsce, w którym mogę się wygadać, albo w którym mogę rozwinąć wiele różnych tematów, które, nierzadko są przedmiotem wielu różnych pytań, na które odpowiadam i na Instagramie i na Facebooku. Niezwykle często piszą do mnie młode osoby, albo ludzie, którzy stoją w jakimś swoim zawodowym rozkroku i się pytają: czym ja się zajmowałem albo czym się zajmuję? Ciężko jest im, nierzadko, uwierzyć w to, że aktualnie zajmuję się, w 90% kolarstwem, Prawie. Pro, nagrywaniem wideo, podcastów, czy wreszcie pakowaniem ciuchów, zarządzaniem kolekcją, magazynem, finansami, swoim sklepem internetowym od strony tej technicznej, tzw. backendu. Wiele jest takich różnych doświadczeń, które zdobywałem w różnych miejscach i mix tych doświadczeń, pozwala mi być samowystarczalnym, ale to jednocześnie oznacza, że nie jestem specjalistą w żadnej z tych dziedzin. Czasami mam nawet doła z tego powodu – powiem Wam, że w swoim życiu miałem okazję zajmować się wieloma różnymi rzeczami, w wielu różnych, często przeciwstawnych branżach, ale nigdzie nie jestem wybitnym specjalistą. Nigdzie nie jestem „zdoktoryzowany”. Potem zrozumiałem, że wcale nie muszę. Ba, nawet kiedyś, na jakiejś terapii, pani mi powiedziała, bardzo mądre słowa, to było przy okazji walki z depresją i niskim poczuciem własnej wartości, że jestem wystarczająco zajebisty, i że dobrze sobie radzę. Też to musiałem zrozumieć. Moja świadomość to rozumie, ale podświadomość czasami jeszcze nie do końca, zwłaszcza jak mam taki gorszy dzień, ale przez to wszystko chciałem odpowiedzieć na wiele różnych pytań, dotyczących rozwoju swojej własnej drogi zawodowej. Mam bardzo dobry kontakt z młodymi ludźmi w wieku 14 – 16 lat, czy też 18 lat. Nie wiem z jakiego powodu, ale mam dobry kontakt z nimi i stąd też często, pojawiają się pytania dotyczące wyboru kierunku studiów, czy szkoła średnia to ma być taka ogólnorozwojowa, czy w jakiś sposób wyspecjalizowana, czy być może ma być to technikum gastronomiczne, bo mi mama mówi, że ludzie będą musieli jeść zawsze. Ja wtedy parskam trochę śmiechem i jednocześnie współczuję osobom, którym zawód jest wybierany przez rodziców, albo pod wpływem znajomych: ja idę do szkoły gastronomicznej ze względu na to, że tam idzie dużo moich znajomych. Ale co z tego, że zdobywasz fach w branży, która kompletnie Ciebie nie interesuje, albo w branży, w której nie masz kompletnie żadnego talentu. Rób to, co chcesz robić w życiu najbardziej, to co sprawia Ci największą przyjemność, bo tylko wtedy będziesz w stanie, w 100 % się zaangażować i wyspecjalizować a będąc w pełni zaangażowanym, sukces przyjdzie prędzej czy później, no chyba że masz wyjątkowego pecha. Ale takich osób znam bardzo mało – mówię Wam serio. Zresztą, w tych branżach, w których się obracam, jest wielu różnych pasjonatów, ale też czasami zdarzają się osoby, które ewidentnie przychodzą po prostu do pracy. I tak było chociażby w radiu, gdzie miałem okazję natknąć się na chociażby, dziennikarzy – pasjonatów oraz dziennikarzy, którzy zostali wykształceni w ten sposób, ze względu właśnie na to, że ktoś im powiedział, żeby w tym kierunku się rozwijać, ale tak naprawdę tego nie czują. I zazwyczaj kończyło się tylko na praktykach w radiu i potem nigdy więcej się już nie widzieliśmy, ze względu na to, że ten brak zaangażowania. Brak takiej wewnętrznej miłości do danego zajęcia, widać od razu. Nawet jeżeli, przykładowo, ja mam beznadziejną dykcję, to strasz

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Kolejna część mojego podcastu. Cieszę się, że śledzicie mnie także tutaj. Wiadomo, że to nie są takie liczby, jakich mogę doświadczyć, chociażby na You Tubie, ale to jest miejsce, w którym mogę się wygadać, albo w którym mogę rozwinąć wiele różnych tematów, które, nierzadko są przedmiotem wielu różnych pytań, na które odpowiadam i na Instagramie i na Facebooku.

Niezwykle często piszą do mnie młode osoby, albo ludzie, którzy stoją w jakimś swoim zawodowym rozkroku i się pytają: czym ja się zajmowałem albo czym się zajmuję? Ciężko jest im, nierzadko, uwierzyć w to, że aktualnie zajmuję się, w 90% kolarstwem, Prawie. Pro, nagrywaniem wideo, podcastów, czy wreszcie pakowaniem ciuchów, zarządzaniem kolekcją, magazynem, finansami, swoim sklepem internetowym od strony tej technicznej, tzw. backendu.

Wiele jest takich różnych doświadczeń, które zdobywałem w różnych miejscach i mix tych doświadczeń, pozwala mi być samowystarczalnym, ale to jednocześnie oznacza, że nie jestem specjalistą w żadnej z tych dziedzin. Czasami mam nawet doła z tego powodu – powiem Wam, że w swoim życiu miałem okazję zajmować się wieloma różnymi rzeczami, w wielu różnych, często przeciwstawnych branżach, ale nigdzie nie jestem wybitnym specjalistą. Nigdzie nie jestem „zdoktoryzowany”. Potem zrozumiałem, że wcale nie muszę. Ba, nawet kiedyś, na jakiejś terapii, pani mi powiedziała, bardzo mądre słowa, to było przy okazji walki z depresją i niskim poczuciem własnej wartości, że jestem wystarczająco zajebisty, i że dobrze sobie radzę. Też to musiałem zrozumieć. Moja świadomość to rozumie, ale podświadomość czasami jeszcze nie do końca, zwłaszcza jak mam taki gorszy dzień, ale przez to wszystko chciałem odpowiedzieć na wiele różnych pytań, dotyczących rozwoju swojej własnej drogi zawodowej.

Mam bardzo dobry kontakt z młodymi ludźmi w wieku 14 – 16 lat, czy też 18 lat. Nie wiem z jakiego powodu, ale mam dobry kontakt z nimi i stąd też często, pojawiają się pytania dotyczące wyboru kierunku studiów, czy szkoła średnia to ma być taka ogólnorozwojowa, czy w jakiś sposób wyspecjalizowana, czy być może ma być to technikum gastronomiczne, bo mi mama mówi, że ludzie będą musieli jeść zawsze. Ja wtedy parskam trochę śmiechem i jednocześnie współczuję osobom, którym zawód jest wybierany przez rodziców, albo pod wpływem znajomych: ja idę do szkoły gastronomicznej ze względu na to, że tam idzie dużo moich znajomych. Ale co z tego, że zdobywasz fach w branży, która kompletnie Ciebie nie interesuje, albo w branży, w której nie masz kompletnie żadnego talentu. Rób to, co chcesz robić w życiu najbardziej, to co sprawia Ci największą przyjemność, bo tylko wtedy będziesz w stanie, w 100 % się zaangażować i wyspecjalizować a będąc w pełni zaangażowanym, sukces przyjdzie prędzej czy później, no chyba że masz wyjątkowego pecha. Ale takich osób znam bardzo mało – mówię Wam serio.

Zresztą, w tych branżach, w których się obracam, jest wielu różnych pasjonatów, ale też czasami zdarzają się osoby, które ewidentnie przychodzą po prostu do pracy. I tak było chociażby w radiu, gdzie miałem okazję natknąć się na chociażby, dziennikarzy – pasjonatów oraz dziennikarzy, którzy zostali wykształceni w ten sposób, ze względu właśnie na to, że ktoś im powiedział, żeby w tym kierunku się rozwijać, ale tak naprawdę tego nie czują. I zazwyczaj kończyło się tylko na praktykach w radiu i potem nigdy więcej się już nie widzieliśmy, ze względu na to, że ten brak zaangażowania. Brak takiej wewnętrznej miłości do danego zajęcia, widać od razu. Nawet jeżeli, przykładowo, ja mam beznadziejną dykcję, to strasz

Dobiegłem do mety, choć bliski byłem rezygnacji (39)
2021-07-21 15:36:35

Po raz kolejny udowadniam sobie, że nie warto się poddawać. Nawet jeśli po drodze wszystko jest nie tak. Pomimo ataku paniki, pomylenia trasy czy utraty kamery. Wszystko w 73 minutach walki na triathlonie. Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram:  https://www.instagram.com/prawie_pro/ Cześć. Tutaj Leszek. Miało być wideo, ale w sumie będzie podcast. Zacząłem montować niedzielną relację z mojego triathlonu w Elblągu , gdzie znowu przekonałem się o tym, że po drodze, naprawdę wiele różnych rzeczy może pójść nie tak, ale jednak mimo to, nie warto się zniechęcać: i w sporcie, i w życiu i w domu, w każdym tym obszarze, nawet, jeżeli zdarzy nam się potknąć, pomylić drogi, będzie trzeba zawrócić, to jednak mimo wszystko, warto jest zawsze walczyć do końca. Pomimo tego, że naprawdę, pojawiają się u mnie, bardzo często, głosy, pytania: po co? No właśnie. A potem znowu udowadniam sobie, że warto było zagłuszać to pytanie i nie odpowiadać sobie na nie, tylko, po prostu, lecieć dalej. Wiecie jak było w ubiegłą niedzielę? Ja obudziłem się w dniu startu i już wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Nie wiem, z jakiego powodu. Czasami mam tak, że taki ogólny poziom lęku, czy też stresu, pewnego dnia będzie wyższy niż wczoraj i niż jutro. Nie mam na to kompletnie wpływu. Jedyne, co mogę zrobić to dbać o odpowiednią ilość snu, nie przejadać się, ponieważ to też obciąża nasz organizm, przez co, moim zdaniem, ciężej się regeneruje, takie są moje osobiste obserwacje. Czasami to wynika po prostu z nie takiego ciśnienia, czy z nie takiej pogody, czasami zdarzy się nam wstać lewą ręką albo nogą. Różnie to w życiu bywa, i nie zawsze, i nie codziennie jest idealnie. Jednego dnia, przed zawodami, absolutnie się nie przejmuję, czuję lekki stres, taki delikatnie mnie motywujący, determinujący do tego żeby się bardziej postarać albo bardziej skoncentrować, a czasami pojawia się lęk, który jest wręcz paraliżujący, sprawiający, że po prostu, od samego rana trzęsą mi się nogi i to nie jest, tylko i wyłącznie przenośnia. To jest dosłowne zjawisko, które się u mnie pojawja – naprawdę trzęsą mi się nogi ze strachu. I tak było też w niedzielę. Ja wiedziałem chwilę przed startem, przed wejściem do tej wody, że nie będzie łatwo, że to będzie jeden z trudniejszych startów i to była pierwsza taka myśl, która się pojawiła tego dnia: po co, Leszek, po co? Daj sobie spokój chłopie, wracaj do domu. Ale wiem, że gdybym sobie chociaż raz pozwolił na to żeby odpuścić to za każdym następnym razem przychodziłoby mi to łatwiej i tego się boję. Pojawił się pierwszy gong, pierwszy dzwonek i wskoczyłem do tej wody. Chwilę później ktoś, dosłownie, wskoczył mi na głowę, troszeczkę mnie podtopił a potem już było tylko gorzej. Po pierwszych 100 m musiałem się zatrzymać, ponieważ przechodził przeze mnie atak paniki, to coś co nie zdarza się zawsze i coś, co nie miało już miejsca od dawna, ale akurat tego dnia się pojawiło, bo strach, lęk, agorafobia i każde tego typu zaburzenie, atakuje wtedy, kiedy jesteśmy najbardziej osłabieni. To jest wstrętna choroba. Ona zawsze znajduje najmniej odpowiedni moment do tego, żeby zaatakować, bo atakuje w najmniej oczekiwanej chwili. Wtedy, kiedy będzie nam najtrudniej z tym walczyć. To trwało może 30 s, może minutę, gdzie faktycznie musiałem uciekać od ludzi gdzieś na bok, położyć się na plecy, wziąć kilka głębokich oddechów i powiedzieć temu atakowi paniki: ok, bierz mnie. To jest taka moja technika walki z tym lękiem. Powinienem pozwolić sobie na to, żeby on przyszedł, zaatakował mnie z całą swoją stanowczością, sparali

Po raz kolejny udowadniam sobie, że nie warto się poddawać. Nawet jeśli po drodze wszystko jest nie tak. Pomimo ataku paniki, pomylenia trasy czy utraty kamery. Wszystko w 73 minutach walki na triathlonie.

Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

Cześć.

Tutaj Leszek.

Miało być wideo, ale w sumie będzie podcast. Zacząłem montować niedzielną relację z mojego triathlonu w Elblągu, gdzie znowu przekonałem się o tym, że po drodze, naprawdę wiele różnych rzeczy może pójść nie tak, ale jednak mimo to, nie warto się zniechęcać: i w sporcie, i w życiu i w domu, w każdym tym obszarze, nawet, jeżeli zdarzy nam się potknąć, pomylić drogi, będzie trzeba zawrócić, to jednak mimo wszystko, warto jest zawsze walczyć do końca. Pomimo tego, że naprawdę, pojawiają się u mnie, bardzo często, głosy, pytania: po co? No właśnie. A potem znowu udowadniam sobie, że warto było zagłuszać to pytanie i nie odpowiadać sobie na nie, tylko, po prostu, lecieć dalej.

Wiecie jak było w ubiegłą niedzielę?

Ja obudziłem się w dniu startu i już wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Nie wiem, z jakiego powodu. Czasami mam tak, że taki ogólny poziom lęku, czy też stresu, pewnego dnia będzie wyższy niż wczoraj i niż jutro. Nie mam na to kompletnie wpływu. Jedyne, co mogę zrobić to dbać o odpowiednią ilość snu, nie przejadać się, ponieważ to też obciąża nasz organizm, przez co, moim zdaniem, ciężej się regeneruje, takie są moje osobiste obserwacje. Czasami to wynika po prostu z nie takiego ciśnienia, czy z nie takiej pogody, czasami zdarzy się nam wstać lewą ręką albo nogą. Różnie to w życiu bywa, i nie zawsze, i nie codziennie jest idealnie. Jednego dnia, przed zawodami, absolutnie się nie przejmuję, czuję lekki stres, taki delikatnie mnie motywujący, determinujący do tego żeby się bardziej postarać albo bardziej skoncentrować, a czasami pojawia się lęk, który jest wręcz paraliżujący, sprawiający, że po prostu, od samego rana trzęsą mi się nogi i to nie jest, tylko i wyłącznie przenośnia. To jest dosłowne zjawisko, które się u mnie pojawja – naprawdę trzęsą mi się nogi ze strachu. I tak było też w niedzielę. Ja wiedziałem chwilę przed startem, przed wejściem do tej wody, że nie będzie łatwo, że to będzie jeden z trudniejszych startów i to była pierwsza taka myśl, która się pojawiła tego dnia: po co, Leszek, po co? Daj sobie spokój chłopie, wracaj do domu. Ale wiem, że gdybym sobie chociaż raz pozwolił na to żeby odpuścić to za każdym następnym razem przychodziłoby mi to łatwiej i tego się boję.

Pojawił się pierwszy gong, pierwszy dzwonek i wskoczyłem do tej wody. Chwilę później ktoś, dosłownie, wskoczył mi na głowę, troszeczkę mnie podtopił a potem już było tylko gorzej. Po pierwszych 100 m musiałem się zatrzymać, ponieważ przechodził przeze mnie atak paniki, to coś co nie zdarza się zawsze i coś, co nie miało już miejsca od dawna, ale akurat tego dnia się pojawiło, bo strach, lęk, agorafobia i każde tego typu zaburzenie, atakuje wtedy, kiedy jesteśmy najbardziej osłabieni. To jest wstrętna choroba. Ona zawsze znajduje najmniej odpowiedni moment do tego, żeby zaatakować, bo atakuje w najmniej oczekiwanej chwili. Wtedy, kiedy będzie nam najtrudniej z tym walczyć. To trwało może 30 s, może minutę, gdzie faktycznie musiałem uciekać od ludzi gdzieś na bok, położyć się na plecy, wziąć kilka głębokich oddechów i powiedzieć temu atakowi paniki: ok, bierz mnie.

To jest taka moja technika walki z tym lękiem. Powinienem pozwolić sobie na to, żeby on przyszedł, zaatakował mnie z całą swoją stanowczością, sparali

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie