POLACY RATUJĄCY ŻYDÓW

Kiedy podczas II wojny światowej naziści rozpoczęli masową eksterminację ludności żydowskiej wielu polskich sąsiadów i przyjaciół pośpieszyło Żydom z pomocą. Zwykli ludzie pomagali im, np. przewożąc do bezpiecznego miejsca, przekazując żywność lub udzielając schronienia. Udzieloną pomoc ukrywali w trakcie wojny, kiedy groziła im za to kara śmierci, oraz przez kilkadziesiąt kolejnych lat, w czasach komunizmu. Według historyka Szymona Datnera, głównie dzięki pomocy Polaków, Holocaust przeżyło ok. 100 tysięcy Żydów. W pomoc dla jednej osoby zwykle zaangażowanych było od kilku do kilkunastu osób. Instytut Yad Vashem przyznał medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” ok. 280 mieszkańcom województwa świętokrzyskiego, zaangażowanym w pomoc Żydom. To jednak niewielka część wszystkich osób, które udzielały pomocy. „Polacy ratujący Żydów” to audycja poświęcona lokalnym bohaterom, którzy pomagali innym z narażeniem życia własnego i swoich rodzin. W każdym odcinku przybliżamy wybrane historie rodzin, które udzielały pomocy. Każda z nich jest opatrzona komentarzem historyków, m. in.: Ewy Kołomańskiej z Muzeum Wsi Kieleckiej i dr Tomasza Domańskiego z Delegatury IPN w Kielcach.

CYKL AUDYCJI RADIA KIELCE „POLACY RATUJĄCY ŻYDÓW” MOŻESZ RÓWNIEŻ OBEJRZEĆ NA STRONIE: HTTPS://POLACYRATUJACYZYDOW.COM.PL/

[podcast archiwalny - nie będzie kolejnych odcinków]

Kategorie:
Historia

Odcinki od najnowszych:

Ze szczerego serca. Julian Laskowski i Józefa Karbowniczek. Pawłowice.
2020-05-15 15:10:04

W 1942 roku, przed akcją wysiedlenia Żydów z Pińczowa, Julian Laskowski zgodził się ukryć rodzinę swojego znajomego Ajzyka Hajzykowicza. Była to siostra Ajzyka, Dina, wraz ze swoim mężem Lejzorem i dwójką dzieci: 7-letnim Wiktorem i 5-letnią Haną. Julian, który mieszkał w domu rodzinnym z rodzicami i licznym rodzeństwem, nikomu nie powiedział, że ukrył w gospodarstwie Żydów. „Jak on to robił? Nie wiem. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła coś takiego ukryć w domu przed dziećmi, czy mężem” – mówi Grażyna Spaczyńska, córka Juliana. Pomagał ukrywanym, jak tylko mógł, tak żeby nikt niczego nie zauważył. Kradł jedzenie z domu, np. świeżo upieczony chleb albo zsiadłe mleko, żeby nakarmić ukrywane dzieci. „Matka mówi: gdzie jest ten chleb? A, koniom dałem” – wspomina żona Juliana, Wanda Laskowska. Po pewnym czasie wtajemniczył w pomoc Żydom jedną ze swoich sióstr, Józefę, która mieszkała w pobliżu ze swoim mężem i zaczęła mu pomagać. Tragicznym epizodem w historii ukrywania Żydów była śmierć ojca rodziny, Lejzora, który wyszedł z kryjówki i został zastrzelony przez niemiecki patrol. Zginął wtedy także brat Diny, Ajzyk. Pewnego dnia okazało się, że ktoś doniósł na Juliana. W jego gospodarstwie przeprowadzono rewizję. Żydów nie znaleziono, bo Julian ukrył ich wcześniej pod podłogą remizy. Mimo to, przeszedł ciężkie bicie, w wyniku którego chciano wydobyć z niego informację o miejscu ukrywania Żydów. „Tata powiedział sobie w duchu: nie mam jeszcze rodziny, najwyżej mnie zastrzelą, ale matka z dwojgiem dzieci przeżyje” – wzrusza się pani Grażyna. Od tamtej chwili Julian często zmieniał kryjówki dla ukrywanych. Ukrywał ich m.in. w remizie, w stodole, w lesie, podziemiach starego domu i snopach słomy na polu. Szczęśliwie wszyscy doczekali końca wojny. W latach 50. Dina Nawarska z dziećmi wyjechała do Izraela. Podobnie jak jej dzieci: Hana i Wiktor, kontaktowała się z Julianem do końca jego życia. Kiedy Julian Laskowski umierał, przy jego szpitalnym łóżku zgromadzili się przedstawiciele i potomkowie uratowanej rodziny. „Nie mówił już, ale poznał ich. I płakał, widząc kto przyjechał do niego…” – wspomina córka Juliana. Julian Laskowski został odznaczony medalem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata w 1985 roku. Kilka lat później, w 1992 roku Yad Vashem przyznało wyróżnienie także jego siostrze, Józefie Karbowniczek.
W 1942 roku, przed akcją wysiedlenia Żydów z Pińczowa, Julian Laskowski zgodził się ukryć rodzinę swojego znajomego Ajzyka Hajzykowicza. Była to siostra Ajzyka, Dina, wraz ze swoim mężem Lejzorem i dwójką dzieci: 7-letnim Wiktorem i 5-letnią Haną.
Julian, który mieszkał w domu rodzinnym z rodzicami i licznym rodzeństwem, nikomu nie powiedział, że ukrył w gospodarstwie Żydów. „Jak on to robił? Nie wiem. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła coś takiego ukryć w domu przed dziećmi, czy mężem” – mówi Grażyna Spaczyńska, córka Juliana. Pomagał ukrywanym, jak tylko mógł, tak żeby nikt niczego nie zauważył. Kradł jedzenie z domu, np. świeżo upieczony chleb albo zsiadłe mleko, żeby nakarmić ukrywane dzieci. „Matka mówi: gdzie jest ten chleb? A, koniom dałem” – wspomina żona Juliana, Wanda Laskowska. Po pewnym czasie wtajemniczył w pomoc Żydom jedną ze swoich sióstr, Józefę, która mieszkała w pobliżu ze swoim mężem i zaczęła mu pomagać.
Tragicznym epizodem w historii ukrywania Żydów była śmierć ojca rodziny, Lejzora, który wyszedł z kryjówki i został zastrzelony przez niemiecki patrol. Zginął wtedy także brat Diny, Ajzyk.
Pewnego dnia okazało się, że ktoś doniósł na Juliana. W jego gospodarstwie przeprowadzono rewizję. Żydów nie znaleziono, bo Julian ukrył ich wcześniej pod podłogą remizy. Mimo to, przeszedł ciężkie bicie, w wyniku którego chciano wydobyć z niego informację o miejscu ukrywania Żydów. „Tata powiedział sobie w duchu: nie mam jeszcze rodziny, najwyżej mnie zastrzelą, ale matka z dwojgiem dzieci przeżyje” – wzrusza się pani Grażyna.
Od tamtej chwili Julian często zmieniał kryjówki dla ukrywanych. Ukrywał ich m.in. w remizie, w stodole, w lesie, podziemiach starego domu i snopach słomy na polu. Szczęśliwie wszyscy doczekali końca wojny.
W latach 50. Dina Nawarska z dziećmi wyjechała do Izraela. Podobnie jak jej dzieci: Hana i Wiktor, kontaktowała się z Julianem do końca jego życia.
Kiedy Julian Laskowski umierał, przy jego szpitalnym łóżku zgromadzili się przedstawiciele i potomkowie uratowanej rodziny. „Nie mówił już, ale poznał ich. I płakał, widząc kto przyjechał do niego…” – wspomina córka Juliana.
Julian Laskowski został odznaczony medalem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata w 1985 roku. Kilka lat później, w 1992 roku Yad Vashem przyznało wyróżnienie także jego siostrze, Józefie Karbowniczek.

Do ostatnich chwil. Rodzina Majewskich. Suchedniów.
2020-05-15 15:07:40

Nikodem i Emilia Majewscy w 1942 roku zgodzili się przyjąć pod swój dach 3 braci Herlingów: Leona, Mośka (Mosze) i Szmula. Przed wojną Żydzi mieszkali w Suchedniowie, na ul. Handlowej, wzdłuż której znajdowało się wiele domów żydowskich i prowadzili zakład fryzjerski. Nikodem często się u nich strzygł i stąd się znali. Dom Emilii i Nikodema znajdował się przy lesie, na tzw. Błocie (dziś: ul. Świerkowa). Obok było niewiele gospodarstw. Był otoczony wysokim, szczelnym parkanem. Nikodem pracował w kopalni gliny kamionkowej, a jego żona wychowywała dwie córki Emilię i Martę. Pewnego dnia do gospodarstwa zapukali znajomi Żydzi. Panie Majewski, będzie pan nas przetrzymywał, to my to panu wynagrodzimy – powiedzieli. Po jakimś czasie do ukrywanych dołączył ich kuzyn, „Kostek”, który uciekł z transportu do Treblinki. Panie Majewski, nikt więcej mnie nie przetrzyma… - prosił. Wszyscy czterej ukrywali się w pomieszczeniu, które znajdowało się nad gankiem, na strychu. Nocą schodzili do domu, a nawet wychodzili na pole i pomagali rodzinie w gospodarstwie np. zbierając kamienie. W ciągu dnia znajdowali sobie różne zajęcia, np. strugali drewniane zabawki dla córki Majewskich, 7-letniej Marty, która chętnie się z nimi bawiła. Nie wolno jej było przyprowadzać do domu koleżanek. Kilka tygodni przed końcem wojny do gospodarstwa przyszło 3 uzbrojonych mężczyzn, podających się za partyzantów. Zaproponowali Żydom, żeby dołączyli do partyzantki. Dwóch młodszych braci Szmul i Mosze Herling zgodzili się i poszli z nimi do lasu. W krótkim czasie jeden z nich wrócił ciężko ranny. Ten Żyd przyczołgał się do bramy. Brama była zamknięta. Wziął kamień, bo nie miał siły otworzyć i bił w tą bramę. Teściu wyszedł i pyta: kto jest? - Panie Majewski, to ja, jestem ranny, a brat zabity – wspomina Kazimierz Barcicki, zięć Nikodema. I dodaje, że kule trafiły w głowę i płuca. Nikodem Majewski natychmiast udał się po pomoc lekarską do doktora Poziomskiego, związanego z konspiracją. Jednak gdy wrócili, ranny już nie żył… Okazało się, że mężczyźni odłączyli się od partyzantów (Kazimierz Barcicki podaje, że odeszli z oddziału Moczara) i działali na własną rękę, szukając łatwego zarobku… Po wojnie Leon i Kostek wyjechali do Łodzi, gdzie założyli własne sklepy. Jednak wkrótce zdecydowali się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkała ich siostra. Do końca życia utrzymywali kontakt z rodziną Majewskich, pisali listy i wspierali ich finansowo. W jednym z listów czytamy: Moi kochani, ja was nigdy nie zapomnę. Wasz Leon i cała rodzina.
Nikodem i Emilia Majewscy w 1942 roku zgodzili się przyjąć pod swój dach 3 braci Herlingów: Leona, Mośka (Mosze) i Szmula. Przed wojną Żydzi mieszkali w Suchedniowie, na ul. Handlowej, wzdłuż której znajdowało się wiele domów żydowskich i prowadzili zakład fryzjerski. Nikodem często się u nich strzygł i stąd się znali.
Dom Emilii i Nikodema znajdował się przy lesie, na tzw. Błocie (dziś: ul. Świerkowa). Obok było niewiele gospodarstw. Był otoczony wysokim, szczelnym parkanem. Nikodem pracował w kopalni gliny kamionkowej, a jego żona wychowywała dwie córki Emilię i Martę. Pewnego dnia do gospodarstwa zapukali znajomi Żydzi. Panie Majewski, będzie pan nas przetrzymywał, to my to panu wynagrodzimy – powiedzieli. Po jakimś czasie do ukrywanych dołączył ich kuzyn, „Kostek”, który uciekł z transportu do Treblinki. Panie Majewski, nikt więcej mnie nie przetrzyma… - prosił.
Wszyscy czterej ukrywali się w pomieszczeniu, które znajdowało się nad gankiem, na strychu. Nocą schodzili do domu, a nawet wychodzili na pole i pomagali rodzinie w gospodarstwie np. zbierając kamienie. W ciągu dnia znajdowali sobie różne zajęcia, np. strugali drewniane zabawki dla córki Majewskich, 7-letniej Marty, która chętnie się z nimi bawiła. Nie wolno jej było przyprowadzać do domu koleżanek.
Kilka tygodni przed końcem wojny do gospodarstwa przyszło 3 uzbrojonych mężczyzn, podających się za partyzantów. Zaproponowali Żydom, żeby dołączyli do partyzantki. Dwóch młodszych braci Szmul i Mosze Herling zgodzili się i poszli z nimi do lasu. W krótkim czasie jeden z nich wrócił ciężko ranny. Ten Żyd przyczołgał się do bramy. Brama była zamknięta. Wziął kamień, bo nie miał siły otworzyć i bił w tą bramę. Teściu wyszedł i pyta: kto jest? - Panie Majewski, to ja, jestem ranny, a brat zabity – wspomina Kazimierz Barcicki, zięć Nikodema. I dodaje, że kule trafiły w głowę i płuca.
Nikodem Majewski natychmiast udał się po pomoc lekarską do doktora Poziomskiego, związanego z konspiracją. Jednak gdy wrócili, ranny już nie żył…
Okazało się, że mężczyźni odłączyli się od partyzantów (Kazimierz Barcicki podaje, że odeszli z oddziału Moczara) i działali na własną rękę, szukając łatwego zarobku…
Po wojnie Leon i Kostek wyjechali do Łodzi, gdzie założyli własne sklepy. Jednak wkrótce zdecydowali się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkała ich siostra. Do końca życia utrzymywali kontakt z rodziną Majewskich, pisali listy i wspierali ich finansowo. W jednym z listów czytamy: Moi kochani, ja was nigdy nie zapomnę. Wasz Leon i cała rodzina.

Rodzina Zygadlewiczów, Bodzentyn
2020-05-15 15:03:47

Marianna i Kazimierz Zygadlewiczowie z Bodzentyna ocalili podczas wojny życie Nachmana Rubinowicza. Zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1983 roku… Żyd przyjeżdżał do Bodzentyna jeszcze przed wojną, bo zakochał się w Żydówce pochodzącej z jednej z najbogatszych bodzentyńskich rodzin – wspomina relację swojej cioci Marysi p. Jadwiga Płonka, córka Marianny i Kazimierza Zygadlewiczów. Żydzi zaczęli się osiedlać w Bodzentynie w II połowie XIX wieku. Społeczność szybko się rozrastała, stanowiąc przed II wojną światową ok 1/3 ludności miasteczka. Zajmowali się głównie handlem i drobną wytwórczością, podobnie jak np. w Chęcinach, Chmielniku lub Daleszycach. W Bodzentynie urodziła się także p. Róża, Żydówka, w której zakochał się Nachman Rubinowicz. Po ślubie wspólnie wyjechali do Łodzi, gdzie Rubinowicze prowadzili rodzinną fabrykę mydła. W 1939 roku Róża i Nachman Rubinowiczowie wrócili do Bodzentyna i wynajęli dom od Marianny i Kazimierza Zygadlewiczów. Mieli nadzieję przeczekać tu wojnę. Róża i Kazimierz znali się jeszcze ze szkoły. Kiedy zaczęły się pojawiać pogłoski o planowanej akcji wywózki Żydów z Bodzentyna, Kazimierz Zygadlewicz pomógł Rubinowiczom zorganizować aryjskie dokumenty. Róża z córką wyjechała do Warszawy, a Nachman, który przybrał imię Józef udał się do Sandomierza i zatrudnił w stoczni. Tam padło podejrzenie, że jest Żydem. Aresztowanemu Józefowi udało się uciec z grupą chrześcijan. Udał się do z powrotem do Bodzentyna i błąkał się po okolicznym lesie. Zauważyła go jedna z mieszkanek Bodzentyna, która doniosła o tym Zygadlewiczowi. Wieczorem wychodzę na podwórko i słyszę szept „Kazik, Kazik”. Poznałem go po głosie. Powiedział: Kazik, pomóż! – wspomina słowa taty Jadwiga Płonka. Najpierw donosił mu żywność na pole. Potem zorganizował kryjówkę. Najpierw ukrywał się w trumnie, bo dziadek Zygadlewicz i tatuś robili trumny. A potem powstała kryjówka między ścianami” – opowiada Jadwiga Płonka. Kryjówka zorganizowana między ścianą domu, a ścianą warsztatu stolarskiego, miała zaledwie tyle miejsca, żeby się położyć. O ukrywaniu Józefa wiedzieli tylko Marianna i Kazimierz. Kiedy Józef doszedł do siebie, zaczął uczyć Kazimierza domowej produkcji mydła, by pomóc mu w utrzymaniu rodziny. W kryjówce u Zygadlewiczów Nachman Rubinowicz spędził 1,5 roku, do końca wojny. Po wojnie Józef odnalazł żonę i córkę. Razem udali się do Łodzi, gdzie zaprosili także Zygadlewiczów, by wspólnie odtworzyć rodzinną fabrykę mydła Rubinowiczów. W 1945 roku doszło do tragedii. Żona Józefa, Róża, została zamordowana przez nacjonalistów. Kilka lat później Józef ożenił się ponownie. Z żoną i dwiema córkami w 1957 roku wyjechał do Izraela, gdzie mieszkał do końca życia. Na dwa lata przed śmiercią odwiedził Polskę, rodzinną Łódź i spotkał się z Marianną Zygadlewicz oraz jej dziećmi, by jeszcze raz podziękować za ich pomoc. Tutaj, ludzie którzy przeżyli wojnę nic nie opowiadali. Żyć, iść na przód, pracować… - mówi Ewa Shahamorov, córka Nachmana Rubinowicza, mieszkająca w Izraelu - Mój tata opowiadał, ale w skrócie. To były traumatyczne wspomnienia. Czasem krzyczał w nocy i budził się z ciężkich snów. Gdyby nie tacy ludzie jak Zygadlewicze, nie byłoby mnie na tym świecie ¬– mówi Ewa Shahamorov.
Marianna i Kazimierz Zygadlewiczowie z Bodzentyna ocalili podczas wojny życie Nachmana Rubinowicza. Zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1983 roku…
Żyd przyjeżdżał do Bodzentyna jeszcze przed wojną, bo zakochał się w Żydówce pochodzącej z jednej z najbogatszych bodzentyńskich rodzin – wspomina relację swojej cioci Marysi p. Jadwiga Płonka, córka Marianny i Kazimierza Zygadlewiczów.
Żydzi zaczęli się osiedlać w Bodzentynie w II połowie XIX wieku. Społeczność szybko się rozrastała, stanowiąc przed II wojną światową ok 1/3 ludności miasteczka. Zajmowali się głównie handlem i drobną wytwórczością, podobnie jak np. w Chęcinach, Chmielniku lub Daleszycach. W Bodzentynie urodziła się także p. Róża, Żydówka, w której zakochał się Nachman Rubinowicz. Po ślubie wspólnie wyjechali do Łodzi, gdzie Rubinowicze prowadzili rodzinną fabrykę mydła. W 1939 roku Róża i Nachman Rubinowiczowie wrócili do Bodzentyna i wynajęli dom od Marianny i Kazimierza Zygadlewiczów. Mieli nadzieję przeczekać tu wojnę. Róża i Kazimierz znali się jeszcze ze szkoły.
Kiedy zaczęły się pojawiać pogłoski o planowanej akcji wywózki Żydów z Bodzentyna, Kazimierz Zygadlewicz pomógł Rubinowiczom zorganizować aryjskie dokumenty. Róża z córką wyjechała do Warszawy, a Nachman, który przybrał imię Józef udał się do Sandomierza i zatrudnił w stoczni. Tam padło podejrzenie, że jest Żydem. Aresztowanemu Józefowi udało się uciec z grupą chrześcijan. Udał się do z powrotem do Bodzentyna i błąkał się po okolicznym lesie. Zauważyła go jedna z mieszkanek Bodzentyna, która doniosła o tym Zygadlewiczowi. Wieczorem wychodzę na podwórko i słyszę szept „Kazik, Kazik”. Poznałem go po głosie. Powiedział: Kazik, pomóż! – wspomina słowa taty Jadwiga Płonka. Najpierw donosił mu żywność na pole. Potem zorganizował kryjówkę. Najpierw ukrywał się w trumnie, bo dziadek Zygadlewicz i tatuś robili trumny. A potem powstała kryjówka między ścianami” – opowiada Jadwiga Płonka. Kryjówka zorganizowana między ścianą domu, a ścianą warsztatu stolarskiego, miała zaledwie tyle miejsca, żeby się położyć. O ukrywaniu Józefa wiedzieli tylko Marianna i Kazimierz. Kiedy Józef doszedł do siebie, zaczął uczyć Kazimierza domowej produkcji mydła, by pomóc mu w utrzymaniu rodziny. W kryjówce u Zygadlewiczów Nachman Rubinowicz spędził 1,5 roku, do końca wojny.
Po wojnie Józef odnalazł żonę i córkę. Razem udali się do Łodzi, gdzie zaprosili także Zygadlewiczów, by wspólnie odtworzyć rodzinną fabrykę mydła Rubinowiczów. W 1945 roku doszło do tragedii. Żona Józefa, Róża, została zamordowana przez nacjonalistów. Kilka lat później Józef ożenił się ponownie. Z żoną i dwiema córkami w 1957 roku wyjechał do Izraela, gdzie mieszkał do końca życia. Na dwa lata przed śmiercią odwiedził Polskę, rodzinną Łódź i spotkał się z Marianną Zygadlewicz oraz jej dziećmi, by jeszcze raz podziękować za ich pomoc.
Tutaj, ludzie którzy przeżyli wojnę nic nie opowiadali. Żyć, iść na przód, pracować… - mówi Ewa Shahamorov, córka Nachmana Rubinowicza, mieszkająca w Izraelu - Mój tata opowiadał, ale w skrócie. To były traumatyczne wspomnienia. Czasem krzyczał w nocy i budził się z ciężkich snów. Gdyby nie tacy ludzie jak Zygadlewicze, nie byłoby mnie na tym świecie ¬– mówi Ewa Shahamorov.

Popatrzył i odszedł – Rodzina Królów. Zastawie/Bilcza
2020-05-15 15:01:55

Pewnego dnia, w 1944 roku do dziadków Stanisławy Gawlik w Zastawiu zapukali partyzanci. Przyprowadzili nieznanego człowieka, Żyda, i poprosili o jego przechowanie. W drugiej izbie kwaterowali niemieccy żołnierze… Wyrobiono mu papiery na nazwisko Zdzisław Król. Dziadkowie nigdy nie wiedzieli, jak się naprawdę nazywał. Dziadek mówił wszystkim, że to jego syn z pierwszego małżeństwa. Była to przykrywka, bo nigdy nie miał innej żony – mówi Stanisława Gawlik. W akcję pomocy Żydom często włączały się organizacje konspiracyjne. Partyzanci wiedzieli, którym rodzinom mogą zaufać. Szukali tzw „melin”, czyli bezpiecznych kryjówek, w których można było umieścić Żydów, lub inne osoby, które należało ukryć przed okupantem. Przodowały w tym Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie. Nie wiadomo, jaka była skala ukrywania Żydów przez organizacje konspiracyjne. „W życiu nie widziałam, żeby po kimś tak chodziły wszy…wszystko co miał na sobie po prostu się ruszało. To był kościotrup, po którym chodziły wszy. W strasznym stanie” – wspomina Stanisława Gawlik słowa swojej mamy, która miała wtedy 14 lat. Polska rodzina zaopiekowała się nim, jak krewnym. Po pierwsze musiał być umyty i ogolony. Dano mu nowe ubranie. Mieszkał w jednym pokoju z całą rodziną – dodaje Stanisława Gawlik. Dodatkową trudnością była obecność za ścianą żołnierzy wojsk niemieckich. „Zdzisław Król” w nocy często miał koszmary i krzyczał: „Zabiję tych Niemców!”. Wszyscy bardzo się bali. Trzeba było go pilnować i uciszać, żeby sprawa nie wyszła na jaw – opowiada Stanisława Gawlik. Ktoś doniósł, że u rodziny w Zastawiu jest ukrywany Żyd. Przyjechali Niemcy. Wtedy wyszedł do nich jeden z zakwaterowanych u rodziny żołnierzy (prawdopodobnie Austriak). „Niemiecki żołnierz uratował im wtedy życie. Wyszedł i powiedział, że on tu mieszka i tu żadnych Żydów, ani żadnych partyzantów nie ma. A czy on się domyślał…nie umiem powiedzieć” – mówi Stanisława Gawlik. Kontakt z ukrywanym „Zdzisławem Królem” urwał się po przejściu frontu. Pamięć o tamtych wydarzeniach jest jednak przechowywana w rodzinnych wspomnieniach.
Pewnego dnia, w 1944 roku do dziadków Stanisławy Gawlik w Zastawiu zapukali partyzanci. Przyprowadzili nieznanego człowieka, Żyda, i poprosili o jego przechowanie. W drugiej izbie kwaterowali niemieccy żołnierze…
Wyrobiono mu papiery na nazwisko Zdzisław Król. Dziadkowie nigdy nie wiedzieli, jak się naprawdę nazywał. Dziadek mówił wszystkim, że to jego syn z pierwszego małżeństwa. Była to przykrywka, bo nigdy nie miał innej żony – mówi Stanisława Gawlik.
W akcję pomocy Żydom często włączały się organizacje konspiracyjne. Partyzanci wiedzieli, którym rodzinom mogą zaufać. Szukali tzw „melin”, czyli bezpiecznych kryjówek, w których można było umieścić Żydów, lub inne osoby, które należało ukryć przed okupantem. Przodowały w tym Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie. Nie wiadomo, jaka była skala ukrywania Żydów przez organizacje konspiracyjne.
„W życiu nie widziałam, żeby po kimś tak chodziły wszy…wszystko co miał na sobie po prostu się ruszało. To był kościotrup, po którym chodziły wszy. W strasznym stanie” – wspomina Stanisława Gawlik słowa swojej mamy, która miała wtedy 14 lat. Polska rodzina zaopiekowała się nim, jak krewnym. Po pierwsze musiał być umyty i ogolony. Dano mu nowe ubranie. Mieszkał w jednym pokoju z całą rodziną – dodaje Stanisława Gawlik. Dodatkową trudnością była obecność za ścianą żołnierzy wojsk niemieckich. „Zdzisław Król” w nocy często miał koszmary i krzyczał: „Zabiję tych Niemców!”. Wszyscy bardzo się bali. Trzeba było go pilnować i uciszać, żeby sprawa nie wyszła na jaw – opowiada Stanisława Gawlik.
Ktoś doniósł, że u rodziny w Zastawiu jest ukrywany Żyd. Przyjechali Niemcy. Wtedy wyszedł do nich jeden z zakwaterowanych u rodziny żołnierzy (prawdopodobnie Austriak). „Niemiecki żołnierz uratował im wtedy życie. Wyszedł i powiedział, że on tu mieszka i tu żadnych Żydów, ani żadnych partyzantów nie ma. A czy on się domyślał…nie umiem powiedzieć” – mówi Stanisława Gawlik.
Kontakt z ukrywanym „Zdzisławem Królem” urwał się po przejściu frontu. Pamięć o tamtych wydarzeniach jest jednak przechowywana w rodzinnych wspomnieniach.

Rodzina Szymańskich. Rytwiany/Zielonka
2020-05-15 14:59:24

Związana z Rytwianami rodzina Szymańskich pomogła w czasie wojny 2 młodym Żydówkom. Cypora i Dora otrzymały schronienie i nowe dokumenty. Tak zostały Stasią i Zosią. Przed wojną Michał i Antonina Szymańscy mieszkali w Rytwianach, gdzie Michał pracował w majątku Radziwiłłów, jako kierownik cegielni. Był też naczelnikiem ochotniczej straży pożarnej. Małżeństwo wychowywało 5 dzieci: Leona, Zofię, Irkę, Helenę i Władysławę. Gdy cegielnia w Rytwianach upadła, Michał objął funkcję kierowniczą w cegielni w Zielonce, gdzie przeniósł się z całą rodziną. Tam poznał Jeszajahu (Szaje) Grodzickiego, ojca nastolatek Cypory i Dory. Po wybuchu wojny Grodziccy znaleźli się w getcie w Wołominie, skąd w trakcie wywózki Żydów do Treblinki obu dziewczynkom udało się uciec. Dotarły do jedynego zaufanego i znanego sobie miejsca: cegielni w Zielonce... Michał i Antonina zgodzili się przechować Cyporę i Dorę. Odtąd nazywano je Stasią i Zosią, by uniknąć podejrzeń. Na takie imiona dziewczynki otrzymały też nowe, „aryjskie” dokumenty, które załatwił dla nich Leon Szymański, związany z konspiracją. To (ukrywanie – przyp.) trwało 3 miesiące. Ktoś musiał się jednak o tym dowiedzieć, bo pojawił się granatowy policjant, który zaczął rozpytywać o ukrywanie Żydówek i powiedział, że grozi za to kara śmierci ¬– opowiada Elżbieta Kwiatkowska, córka Heleny Szymańskiej. Dlatego po otrzymaniu dokumentów, Stasia i Zosia szybko wyjechały do Warszawy, gdzie podjęły pracę, jako Polki. Nadal jednak utrzymywały kontakt z Szymańskimi i przyjeżdżały do nich w chwilach zagrożenia. Szczególnie Stasia, czyli Cypora zaprzyjaźniła się z Władzią i Heleną Szymańskimi. Jak one mówiły? Że wszystko było wspólne, i wszy, i wszystko co złe, i wszystko, co dobre. – wspomina Elżbieta Kwiatkowska. Podczas jednej z wizyt Stasi u Szymańskich, w Zielonce odbywała się łapanka połączona z wywózką na przymusowe roboty. Władzia, Hela i Stasia znalazły się w jednej z ciężarówek, które dowoziły ludzi na perony. Stasia, ta Żydówka, mówi: słuchajcie, uciekamy. Mama z Władką mówią: nie, niemożliwe, tu stoi uzbrojony Niemiec. Nie uda nam się to! ¬– opowiada Elżbieta Kwiatkowska. Ostatecznie dzięki sprytowi i odwadze Stasi, dziewczynom udało się korzystając z zamieszania na peronie uciec i wsiąść do innego, pasażerskiego pociągu. Przetrwały wojnę wędrując po wioskach k. Sochaczewa i zatrudniając się u różnych gospodarzy. Zosia, czyli Cypora opiekowała się moją mamą Władysławą, jak swoją młodszą siostrą. Mówiła na nią „koperek”, bo mama, jak jeszcze mieszkali w Rytwianach, chodziła pod takim wielkim liściem kopru, jak pod parasolką – wspomina Gabriela Miłowska, córka Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Siostry Szymańskie do końca życia utrzymywały kontakt ze Stasią i Zosią. Dzięki ich świadectwom Antonina, Michał, Władysława i Helena Szymańscy otrzymali medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Historię dwóch sióstr Grodzickich (zwanych Szajówny), związaną z historią dwóch sióstr Szymańskich opowiadają dwie córki Polek: Elżbieta Kwiatkowska i Gabriela Miłowska.
Związana z Rytwianami rodzina Szymańskich pomogła w czasie wojny 2 młodym Żydówkom. Cypora i Dora otrzymały schronienie i nowe dokumenty. Tak zostały Stasią i Zosią.
Przed wojną Michał i Antonina Szymańscy mieszkali w Rytwianach, gdzie Michał pracował w majątku Radziwiłłów, jako kierownik cegielni. Był też naczelnikiem ochotniczej straży pożarnej. Małżeństwo wychowywało 5 dzieci: Leona, Zofię, Irkę, Helenę i Władysławę. Gdy cegielnia w Rytwianach upadła, Michał objął funkcję kierowniczą w cegielni w Zielonce, gdzie przeniósł się z całą rodziną. Tam poznał Jeszajahu (Szaje) Grodzickiego, ojca nastolatek Cypory i Dory. Po wybuchu wojny Grodziccy znaleźli się w getcie w Wołominie, skąd w trakcie wywózki Żydów do Treblinki obu dziewczynkom udało się uciec. Dotarły do jedynego zaufanego i znanego sobie miejsca: cegielni w Zielonce...
Michał i Antonina zgodzili się przechować Cyporę i Dorę. Odtąd nazywano je Stasią i Zosią, by uniknąć podejrzeń. Na takie imiona dziewczynki otrzymały też nowe, „aryjskie” dokumenty, które załatwił dla nich Leon Szymański, związany z konspiracją. To (ukrywanie – przyp.) trwało 3 miesiące. Ktoś musiał się jednak o tym dowiedzieć, bo pojawił się granatowy policjant, który zaczął rozpytywać o ukrywanie Żydówek i powiedział, że grozi za to kara śmierci ¬– opowiada Elżbieta Kwiatkowska, córka Heleny Szymańskiej. Dlatego po otrzymaniu dokumentów, Stasia i Zosia szybko wyjechały do Warszawy, gdzie podjęły pracę, jako Polki. Nadal jednak utrzymywały kontakt z Szymańskimi i przyjeżdżały do nich w chwilach zagrożenia. Szczególnie Stasia, czyli Cypora zaprzyjaźniła się z Władzią i Heleną Szymańskimi. Jak one mówiły? Że wszystko było wspólne, i wszy, i wszystko co złe, i wszystko, co dobre. – wspomina Elżbieta Kwiatkowska.
Podczas jednej z wizyt Stasi u Szymańskich, w Zielonce odbywała się łapanka połączona z wywózką na przymusowe roboty. Władzia, Hela i Stasia znalazły się w jednej z ciężarówek, które dowoziły ludzi na perony. Stasia, ta Żydówka, mówi: słuchajcie, uciekamy. Mama z Władką mówią: nie, niemożliwe, tu stoi uzbrojony Niemiec. Nie uda nam się to! ¬– opowiada Elżbieta Kwiatkowska. Ostatecznie dzięki sprytowi i odwadze Stasi, dziewczynom udało się korzystając z zamieszania na peronie uciec i wsiąść do innego, pasażerskiego pociągu. Przetrwały wojnę wędrując po wioskach k. Sochaczewa i zatrudniając się u różnych gospodarzy.
Zosia, czyli Cypora opiekowała się moją mamą Władysławą, jak swoją młodszą siostrą. Mówiła na nią „koperek”, bo mama, jak jeszcze mieszkali w Rytwianach, chodziła pod takim wielkim liściem kopru, jak pod parasolką – wspomina Gabriela Miłowska, córka Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata.
Siostry Szymańskie do końca życia utrzymywały kontakt ze Stasią i Zosią. Dzięki ich świadectwom Antonina, Michał, Władysława i Helena Szymańscy otrzymali medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Historię dwóch sióstr Grodzickich (zwanych Szajówny), związaną z historią dwóch sióstr Szymańskich opowiadają dwie córki Polek: Elżbieta Kwiatkowska i Gabriela Miłowska.

Rodzina Kaszubów z Żydówka, gmina Kije
2020-05-15 14:57:13

Dom, wybudowany w 1935 roku w Żydówku oddalonym o 7 km od Chmielnika stoi do dziś. Podczas wojny mieszkali w nim Stanisław i Antonina Kaszubowie z dziećmi: Stefanem, Danielą i Ryszardem. Mój tata przywiązywał ogromną wagę do tego, żeby tego miejsca się nigdy nie pozbywać. I ja mu dałam słowo, że ja tego nie sprzedam – mówi córka Stefana, Renata Kaszuba-Czop. Rodzina Kaszubów utrzymywała się z dzierżawy koncesji na tytoń i alkohol, które Stanisław, legionista Józefa Piłsudskiego, otrzymał jako rekompensatę za utratę nogi podczas walki w bitwie warszawskiej. Z koncesji korzystała żydowska rodzina Szorów, która prowadziła sklep w Chmielniku, zamieszkałym przed wojną w 80% przez Żydów. Gdy wybuchła wojna, Szorowie trafili do chmielnickiego getta. Przed pierwszą wywózką Żydów do obozu ukryli się u Kaszubów. Ten ojciec tak bardzo prosił dziadka, żeby chociaż tą żonę z tymi najmłodszymi dziećmi przechować, gdyby się nie dało wszystkich. No ale spróbowali wszystkich, tylko później wyszło inaczej… - mówi Renata Kaszuba-Czop, córka Stefana Kaszuby. Kiedy Szorowie uznali, że sytuacja się uspokoiła, wrócili do Chmielnika. Wtedy Niemcy zorganizowali kolejną wywózkę do Treblinki, w której Szorowie zostali schwytani. Matce i młodszym dzieciom udało się uciec, ale ojciec, Natan Szor wraz z najstarszą córką zostali wywiezieni i zamordowani w Treblince. Ałte Szor wraz z 4 synami i córką Sarą ponownie udała się do Kaszubów, gdzie ukrywała się do końca wojny. Dołączyło do nich żydowskie małżeństwo Kozłowskich. W sumie 8 osób przez ponad 2,5 roku ukrywało się w małym pokoiku o powierzchni 10 metrów kwadratowych. Jedynie Sara, która zaprzyjaźniła się ze Stefanem mieszkała w jednej izbie z Kaszubami, podając się za ich córkę. „(Sara) rzadko wychodziła gdzieś na podwórko, ale ona się nie chowała” – wspomina Renata Kaszuba-Czop. I dodaje: Tata mówił, że było ciężko. Było ciężko ich wykarmić. Nie było jedzenia, a trzeba było dzielić się z wielką rodziną. Ale babcia była bardzo dobrą gospodynią. Miała umiejętność robienia czegoś z niczego. ¬ Dwa stuknięcia w ścianę informowały Żydów o zagrożeniu. Wtedy wszyscy wchodzili do piwnicy, wykopanej pod podłogą pokoiku. Ktoś z rodziny Kaszubów zasuwał klapę w podłodze łóżkiem, by nikt nie zauważył skrytki. Kolejne wyzwanie pojawiło się zimą 1944 roku, gdy do Kaszubów wkroczyli Niemcy, oznajmiając, że zajmą mały pokoik i urządzą w nim swój schowek. Stefan Kaszuba nocą musiał wykonać podkop, żeby uwolnić uwięzionych pod podłogą ukrywanych ludzi. Odtąd Żydzi, mimo srogiej zimy, musieli się ukrywać w stodole. Mimo wielu trudnych sytuacji i zagrożeń, wszyscy przeżyli. Do dziś zachował się też dom i pokoik, w którym ukrywano Żydów... Stanisław i Antonina Kaszubowie z dziećmi: Stefanem, Danielą i Ryszardem zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1993 roku. Rodzinną historię opowiada Renata Kaszuba-Czop, córka Stefana Kaszuby.
Dom, wybudowany w 1935 roku w Żydówku oddalonym o 7 km od Chmielnika stoi do dziś. Podczas wojny mieszkali w nim Stanisław i Antonina Kaszubowie z dziećmi: Stefanem, Danielą i Ryszardem. Mój tata przywiązywał ogromną wagę do tego, żeby tego miejsca się nigdy nie pozbywać. I ja mu dałam słowo, że ja tego nie sprzedam – mówi córka Stefana, Renata Kaszuba-Czop. Rodzina Kaszubów utrzymywała się z dzierżawy koncesji na tytoń i alkohol, które Stanisław, legionista Józefa Piłsudskiego, otrzymał jako rekompensatę za utratę nogi podczas walki w bitwie warszawskiej. Z koncesji korzystała żydowska rodzina Szorów, która prowadziła sklep w Chmielniku, zamieszkałym przed wojną w 80% przez Żydów.
Gdy wybuchła wojna, Szorowie trafili do chmielnickiego getta. Przed pierwszą wywózką Żydów do obozu ukryli się u Kaszubów. Ten ojciec tak bardzo prosił dziadka, żeby chociaż tą żonę z tymi najmłodszymi dziećmi przechować, gdyby się nie dało wszystkich. No ale spróbowali wszystkich, tylko później wyszło inaczej… - mówi Renata Kaszuba-Czop, córka Stefana Kaszuby. Kiedy Szorowie uznali, że sytuacja się uspokoiła, wrócili do Chmielnika. Wtedy Niemcy zorganizowali kolejną wywózkę do Treblinki, w której Szorowie zostali schwytani. Matce i młodszym dzieciom udało się uciec, ale ojciec, Natan Szor wraz z najstarszą córką zostali wywiezieni i zamordowani w Treblince.
Ałte Szor wraz z 4 synami i córką Sarą ponownie udała się do Kaszubów, gdzie ukrywała się do końca wojny. Dołączyło do nich żydowskie małżeństwo Kozłowskich.
W sumie 8 osób przez ponad 2,5 roku ukrywało się w małym pokoiku o powierzchni 10 metrów kwadratowych. Jedynie Sara, która zaprzyjaźniła się ze Stefanem mieszkała w jednej izbie z Kaszubami, podając się za ich córkę. „(Sara) rzadko wychodziła gdzieś na podwórko, ale ona się nie chowała” – wspomina Renata Kaszuba-Czop. I dodaje: Tata mówił, że było ciężko. Było ciężko ich wykarmić. Nie było jedzenia, a trzeba było dzielić się z wielką rodziną. Ale babcia była bardzo dobrą gospodynią. Miała umiejętność robienia czegoś z niczego. ¬ Dwa stuknięcia w ścianę informowały Żydów o zagrożeniu. Wtedy wszyscy wchodzili do piwnicy, wykopanej pod podłogą pokoiku. Ktoś z rodziny Kaszubów zasuwał klapę w podłodze łóżkiem, by nikt nie zauważył skrytki.
Kolejne wyzwanie pojawiło się zimą 1944 roku, gdy do Kaszubów wkroczyli Niemcy, oznajmiając, że zajmą mały pokoik i urządzą w nim swój schowek. Stefan Kaszuba nocą musiał wykonać podkop, żeby uwolnić uwięzionych pod podłogą ukrywanych ludzi. Odtąd Żydzi, mimo srogiej zimy, musieli się ukrywać w stodole. Mimo wielu trudnych sytuacji i zagrożeń, wszyscy przeżyli. Do dziś zachował się też dom i pokoik, w którym ukrywano Żydów...
Stanisław i Antonina Kaszubowie z dziećmi: Stefanem, Danielą i Ryszardem zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1993 roku.
Rodzinną historię opowiada Renata Kaszuba-Czop, córka Stefana Kaszuby.

Rodzina Stolarczyków ze wsi Dąbrowica w powiecie jędrzejowskim
2020-05-15 14:53:39

„W nasze strony to Niemcy nie zaglądali, bo się bali. Tu lasy i tam lasy, a w nich partyzanci. Nawet nazywali to Rzeczpospolita Żydowska” – wspomina ks. Witold Stolarczyk, Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. W czasie II wojny światowej rodzina Stolarczyków z Dąbrowicy w powiecie jędrzejowskim przyjęła pod swój dach 6-osobową rodzinę polsko-żydowską. Przez pewien czas Apolonia i Franciszek Stolarczykowie nie wiedzieli, że wśród ludzi, którym udzielają pomocy są Żydzi. Tę tajemnicę od początku znał tylko ich syn, Witold Stolarczyk, później ksiądz. Szukali możliwości zatrzymania się, spokojnego kąta, żeby nikt nie znał ich pochodzenia – wspomina ks. Witold. Czesław Pankowski był Polakiem. Jego żoną była Róża Krieger, Żydówka, która wychodząc za mąż przyjęła chrześcijaństwo. Ochrzciła też swojego syna z pierwszego małżeństwa, Józefa. Czesław i Maria mieli dwie córki: 9-letnią Irenę i 6-letnią Marysię. Później do ukrywających się w Dąbrowicy krewnych dołączyła siostra Róży, Maria. Dopiero wtedy rodzice ks. Witolda dowiedzieli się o tym, że wśród członków rodziny są Żydzi. Nie odmówili im dalszej pomocy. Sześcioosobowa rodzina mieszkała u Stolarczyków niemal przez całą wojnę. Oni zajmowali większe mieszkanie niż my. Ja z bratem tośmy się przenieśli do takiej komórki, w której wcześniej był magazyn różnych rupieci – dodaje ks. Witold. Ks. Witold Stolarczyk skończył przed wojną gimnazjum. Miał tzw. małą maturę. Podczas okupacji dużo czytał i przygotowywał się do matury na tajnych kompletach. Sam także był nauczycielem dla córek Róży i Czesława. Jakie moje zadanie było? Ponieważ oni przyjęli wiarę chrześcijańską, więc te dwie dziewczynki z ich małżeństwa przygotowywałem do Pierwszej Komunii. Wszystko było tajemnicą. Podręczniki się trzymało w jakimś worku, w ukryciu – mówi ks. Witold. Czesław Pankowski zajmował się drobnym handlem, aby móc utrzymać rodzinę. Wraz z przybranym synem Józefem wstąpił też do oddziału AK, gdzie za swą służbę otrzymywał żołd. Wszyscy sąsiedzi myśleli, że rodzina, która mieszka u Stolarczyków jest w pełni polska. Przede wszystkim Niemcy nie mogli o tym wiedzieć. Bo wszyscy byliby wykończeni – wspomina ks. Witold Stolarczyk. Niemcy dokładnie określili, kto jest Żydem. Nawet osoby, które miały tylko jednego dziadka Żyda i często nie czuły się Żydami, w świetle niemieckiego prawa były Żydami. Pod koniec wojny ktoś doniósł, że prawdopodobnie w tym domu ukrywają się Żydzi. W obliczu zagrożenia latem w 1944 roku, Czesław Pankowski wraz z całą swoją rodziną uciekł do lasu, gdzie uzyskał pomoc oddziału AK, w którym służył, w znalezieniu kryjówki i przetrwaniu do końca wojny. Po wojnie rodziny Stolarczyków i Pankowskich przez ok 20 lat utrzymywały kontakt, pisząc do siebie listy. Relację odnowiło przypadkowe spotkanie ks. Witolda Stolarczyka z Ireną Pankowską, młodszą z ukrywanych dziewczynek. Dzięki jej staraniom i zeznaniom, w 1995 roku Apolonia i Franciszek Stolarczykowie oraz ich syn ks. Witold Stolarczyk zostali odznaczeni medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.
„W nasze strony to Niemcy nie zaglądali, bo się bali. Tu lasy i tam lasy, a w nich partyzanci. Nawet nazywali to Rzeczpospolita Żydowska” – wspomina ks. Witold Stolarczyk, Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
W czasie II wojny światowej rodzina Stolarczyków z Dąbrowicy w powiecie jędrzejowskim przyjęła pod swój dach 6-osobową rodzinę polsko-żydowską. Przez pewien czas Apolonia i Franciszek Stolarczykowie nie wiedzieli, że wśród ludzi, którym udzielają pomocy są Żydzi. Tę tajemnicę od początku znał tylko ich syn, Witold Stolarczyk, później ksiądz. Szukali możliwości zatrzymania się, spokojnego kąta, żeby nikt nie znał ich pochodzenia – wspomina ks. Witold.
Czesław Pankowski był Polakiem. Jego żoną była Róża Krieger, Żydówka, która wychodząc za mąż przyjęła chrześcijaństwo. Ochrzciła też swojego syna z pierwszego małżeństwa, Józefa. Czesław i Maria mieli dwie córki: 9-letnią Irenę i 6-letnią Marysię. Później do ukrywających się w Dąbrowicy krewnych dołączyła siostra Róży, Maria. Dopiero wtedy rodzice ks. Witolda dowiedzieli się o tym, że wśród członków rodziny są Żydzi. Nie odmówili im dalszej pomocy. Sześcioosobowa rodzina mieszkała u Stolarczyków niemal przez całą wojnę.
Oni zajmowali większe mieszkanie niż my. Ja z bratem tośmy się przenieśli do takiej komórki, w której wcześniej był magazyn różnych rupieci – dodaje ks. Witold.
Ks. Witold Stolarczyk skończył przed wojną gimnazjum. Miał tzw. małą maturę. Podczas okupacji dużo czytał i przygotowywał się do matury na tajnych kompletach. Sam także był nauczycielem dla córek Róży i Czesława. Jakie moje zadanie było? Ponieważ oni przyjęli wiarę chrześcijańską, więc te dwie dziewczynki z ich małżeństwa przygotowywałem do Pierwszej Komunii. Wszystko było tajemnicą. Podręczniki się trzymało w jakimś worku, w ukryciu – mówi ks. Witold.
Czesław Pankowski zajmował się drobnym handlem, aby móc utrzymać rodzinę. Wraz z przybranym synem Józefem wstąpił też do oddziału AK, gdzie za swą służbę otrzymywał żołd.
Wszyscy sąsiedzi myśleli, że rodzina, która mieszka u Stolarczyków jest w pełni polska. Przede wszystkim Niemcy nie mogli o tym wiedzieć. Bo wszyscy byliby wykończeni – wspomina ks. Witold Stolarczyk. Niemcy dokładnie określili, kto jest Żydem. Nawet osoby, które miały tylko jednego dziadka Żyda i często nie czuły się Żydami, w świetle niemieckiego prawa były Żydami.
Pod koniec wojny ktoś doniósł, że prawdopodobnie w tym domu ukrywają się Żydzi. W obliczu zagrożenia latem w 1944 roku, Czesław Pankowski wraz z całą swoją rodziną uciekł do lasu, gdzie uzyskał pomoc oddziału AK, w którym służył, w znalezieniu kryjówki i przetrwaniu do końca wojny.
Po wojnie rodziny Stolarczyków i Pankowskich przez ok 20 lat utrzymywały kontakt, pisząc do siebie listy. Relację odnowiło przypadkowe spotkanie ks. Witolda Stolarczyka z Ireną Pankowską, młodszą z ukrywanych dziewczynek. Dzięki jej staraniom i zeznaniom, w 1995 roku Apolonia i Franciszek Stolarczykowie oraz ich syn ks. Witold Stolarczyk zostali odznaczeni medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.

Dawał chleb Żydom - Hasag, Skarżysko-Kamienna
2020-05-15 14:49:01

Obóz pracy przymusowej przy zakładzie amunicji Hasag w Skarżysku-Kamiennej był według niektórych gorszy od KL Auschwitz. Panował tam głód i choroby. Żydzi pracowali po 12-14 godzin bez wynagrodzenia i za głodowe racje żywnościowe. Oni nie wymagali jakiejś specjalnej opieki, przeciwnie, Niemcy ich niszczyli, żeby umierali….przychodziły nowe transporty, i tak dalej - wspomina płk Henryk Czech, który podczas wojny jako kilkunastoletni chłopiec mieszkał w Skarżysku i pracował na kolei. Na dworcu, wiadomo było, przyszedł pociąg, były w nim takie małe okienka w towarowych wagonach, wywietrzniki. Było widać, że ludzie wyglądają, krzyczą, żeby dać im jeść… Jak była możliwość, to coś im się podrzuciło, ale wagony te były zawsze dokładnie pilnowane przez Niemców i trudno było coś im podać – dodaje. Najcięższa była praca przy tłuczeniu i gotowaniu trotylu oraz napełnianiu nim pocisków. Osoby, które pracowały w Hasagu wspominają, że zajmujący się tym ludzie stawali się po kilku dniach żółci, a po 2-3 miesiącach umierali. To było okropne. Mieszali gołymi rękami w kadziach, zdarzały się eksplozje, ludzie umierali w straszliwych męczarniach… kiedyś czytałem przypadek wrzucenia, tak dla zabawy, człowieka do gotującego się trotylu… – mówi dr Tomasz Domański, historyk. Nieopodal istniała tzw. patelnia, czyli miejsce gdzie przy pomocy środków chemicznych, produkowanych w zakładzie Niemcy likwidowali zwłoki więźniów. Na ich miejsce przywożono kolejnych pracowników, m.in. z obozu koncentracyjnego w Majdanku. Całe te zakłady były ogrodzone płotami, drutami…specjalnie nikt tam nie podchodził, bo wartownicy strzelali do ludzi, itd. – mówi płk Henryk Czech. Spośród polskich pracowników Hasagu, którzy starali się pomóc Żydom, odznaczenie medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” otrzymało jedynie dwóch: Zygmunt Jarosz i Tadeusz Nowak. Pierwszy z nich pracował w Hasagu jako brygadzista. Postawił sobie za cel pomoc i uratowanie Żydów ze swojej brygady pracowniczej. Szczególną opieką objął 19-letniego kolegę Chaima Śliskiego. Dzięki zaangażowaniu m.in. swojej rodziny Zygmunt Jarosz organizował dla Żydów jedzenie, lekarstwa i ubrania. Został odznaczony w 1999 roku. Zarówno on, jak i Żydzi pracujący w jego brygadzie przeżyli wojnę. Więźniom pomagał także Tadeusz Nowak, członek AK, głównie przemycając żywność. Niemcy wykryli jego działalność i postanowili dokonać publicznej egzekucji. To miała być przestroga dla pozostałych przed udzielaniem pomocy Żydom. 21 kwietnia 1943 roku po nieudanej próbie powieszenia, Tadeusz Nowak został zastrzelony, na oczach pracowników, których zmuszono do oglądania egzekucji. Jego ciało wywieszono na widok publiczny, zawieszając mu na szyi tabliczkę: „Ten Polak dawał Żydom chleb”. Został uhonorowany tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata w 1990 roku.
Obóz pracy przymusowej przy zakładzie amunicji Hasag w Skarżysku-Kamiennej był według niektórych gorszy od KL Auschwitz. Panował tam głód i choroby. Żydzi pracowali po 12-14 godzin bez wynagrodzenia i za głodowe racje żywnościowe.
Oni nie wymagali jakiejś specjalnej opieki, przeciwnie, Niemcy ich niszczyli, żeby umierali….przychodziły nowe transporty, i tak dalej - wspomina płk Henryk Czech, który podczas wojny jako kilkunastoletni chłopiec mieszkał w Skarżysku i pracował na kolei. Na dworcu, wiadomo było, przyszedł pociąg, były w nim takie małe okienka w towarowych wagonach, wywietrzniki. Było widać, że ludzie wyglądają, krzyczą, żeby dać im jeść… Jak była możliwość, to coś im się podrzuciło, ale wagony te były zawsze dokładnie pilnowane przez Niemców i trudno było coś im podać – dodaje.
Najcięższa była praca przy tłuczeniu i gotowaniu trotylu oraz napełnianiu nim pocisków. Osoby, które pracowały w Hasagu wspominają, że zajmujący się tym ludzie stawali się po kilku dniach żółci, a po 2-3 miesiącach umierali. To było okropne. Mieszali gołymi rękami w kadziach, zdarzały się eksplozje, ludzie umierali w straszliwych męczarniach… kiedyś czytałem przypadek wrzucenia, tak dla zabawy, człowieka do gotującego się trotylu… – mówi dr Tomasz Domański, historyk. Nieopodal istniała tzw. patelnia, czyli miejsce gdzie przy pomocy środków chemicznych, produkowanych w zakładzie Niemcy likwidowali zwłoki więźniów. Na ich miejsce przywożono kolejnych pracowników, m.in. z obozu koncentracyjnego w Majdanku.
Całe te zakłady były ogrodzone płotami, drutami…specjalnie nikt tam nie podchodził, bo wartownicy strzelali do ludzi, itd. – mówi płk Henryk Czech.
Spośród polskich pracowników Hasagu, którzy starali się pomóc Żydom, odznaczenie medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” otrzymało jedynie dwóch: Zygmunt Jarosz i Tadeusz Nowak.
Pierwszy z nich pracował w Hasagu jako brygadzista. Postawił sobie za cel pomoc i uratowanie Żydów ze swojej brygady pracowniczej. Szczególną opieką objął 19-letniego kolegę Chaima Śliskiego. Dzięki zaangażowaniu m.in. swojej rodziny Zygmunt Jarosz organizował dla Żydów jedzenie, lekarstwa i ubrania. Został odznaczony w 1999 roku. Zarówno on, jak i Żydzi pracujący w jego brygadzie przeżyli wojnę.
Więźniom pomagał także Tadeusz Nowak, członek AK, głównie przemycając żywność. Niemcy wykryli jego działalność i postanowili dokonać publicznej egzekucji. To miała być przestroga dla pozostałych przed udzielaniem pomocy Żydom. 21 kwietnia 1943 roku po nieudanej próbie powieszenia, Tadeusz Nowak został zastrzelony, na oczach pracowników, których zmuszono do oglądania egzekucji. Jego ciało wywieszono na widok publiczny, zawieszając mu na szyi tabliczkę: „Ten Polak dawał Żydom chleb”. Został uhonorowany tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata w 1990 roku.

Rodzina Żalów ze wsi Grzymała w gminie Tuczępy
2020-05-15 14:46:38

Antoni Bogdan Żal przed wojną uczył się w gimnazjum w Busku-Zdroju. Przyjaźnił się z kolegą z klasy Samuelem Ledermanem. Sam był garbaty i dzieci się z niego śmiały. Jednak był bardzo inteligentnym, szczególnie w naukach ścisłych. Rodziny Ledermanów i Żalów utrzymywały ze sobą kontakt. „Rodzice sama w Chmielniku trudnili się skupem pierza. Jak przyszła wojna, to sobie powiedzieli: jak będą jakieś problemy, to sobie pomagamy wzajemnie”. Najpierw Żalowie dostarczali Ledermanom żywność do getta. Potem zorganizowali kryjówkę we wsi Grzymała, w gm. Tuczępy, gdzie mieszkali. Jak zaczęły się wywózki Żydów z Chmielnika do Treblinki, to dziadek przyjechał końmi, wozem i zabrał ich – wspomina Szymon Żal. Rodzina Ledermanów składała się z rodziców i dwóch synów: Ezjela i Samuela. Kilka dni później do domu Żalów zapukała Estera Gutman, narzeczona Ezjela, której zdradził on miejsce swojego ukrycia i także poprosiła o pomoc. „Była konsternacja, skąd się wzięła. Tu już były 4 osoby. To był problem, trzeba było tych ludzi wyżywić. Pierwszą noc spędziła w lesie, a potem postanowiła, że wezmą ją” – mówi Szymon Żal. Odtąd w tajemnicy przed wszystkimi w jednym domu ukrywano 5 osób. Żydzi ukrywali się na strychu, ale z inicjatywy Ezjela stworzyli też dodatkową kryjówkę, która służyła w wielu sytuacjach zagrożenia, np. gdy do domu zaglądali Niemcy. Kryjówka znajdowała się pod podłogą w pustym pokoju i była przysypywana ziemniakami. Jeśli chodzi o toaletę, to dostawaliśmy wiadro wody do mycia i do picia i drugie na nasze potrzeby fizjologiczne. Zakrywaliśmy to wiadro, by następnej nocy Sławka wyrzuciła jego zawartość za stodołę. Do jedzenia dostawaliśmy ugotowane ziemniaki, mleko na śniadanie i ziemniaki z jajecznicą na obiad – pisał Ezjel Lederman w swoich wspomnieniach, spisanych i wydanych w USA. Żalowie przechowywali rodzinę Ledermanów i Edzię Gutman (późniejszą żonę Ezjela) od 1942 r. do końca lipca 1944 r., za co zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1984 roku. Przez cały czas utrzymywali kontakt z rodziną Ledermanów, która po wojnie wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Samuel został znanym naukowcem, a Ezjel lekarzem. Dzięki zasługom Sama, Amerykanie o 2 lata wcześniej od Rosjan byli na księżycu – mówi Szymon Żal, syn Antoniego. Antoni Bogdan Żal odwiedzał Ledermanów w Stanach. Także Estera Lederman (z domu Gutman) kilkakrotnie odwiedzała Polskę i do dziś utrzymuje kontakt z rodziną Żalów.
Antoni Bogdan Żal przed wojną uczył się w gimnazjum w Busku-Zdroju. Przyjaźnił się z kolegą z klasy Samuelem Ledermanem. Sam był garbaty i dzieci się z niego śmiały. Jednak był bardzo inteligentnym, szczególnie w naukach ścisłych.
Rodziny Ledermanów i Żalów utrzymywały ze sobą kontakt. „Rodzice sama w Chmielniku trudnili się skupem pierza. Jak przyszła wojna, to sobie powiedzieli: jak będą jakieś problemy, to sobie pomagamy wzajemnie”. Najpierw Żalowie dostarczali Ledermanom żywność do getta. Potem zorganizowali kryjówkę we wsi Grzymała, w gm. Tuczępy, gdzie mieszkali. Jak zaczęły się wywózki Żydów z Chmielnika do Treblinki, to dziadek przyjechał końmi, wozem i zabrał ich – wspomina Szymon Żal. Rodzina Ledermanów składała się z rodziców i dwóch synów: Ezjela i Samuela. Kilka dni później do domu Żalów zapukała Estera Gutman, narzeczona Ezjela, której zdradził on miejsce swojego ukrycia i także poprosiła o pomoc. „Była konsternacja, skąd się wzięła. Tu już były 4 osoby. To był problem, trzeba było tych ludzi wyżywić. Pierwszą noc spędziła w lesie, a potem postanowiła, że wezmą ją” – mówi Szymon Żal. Odtąd w tajemnicy przed wszystkimi w jednym domu ukrywano 5 osób.
Żydzi ukrywali się na strychu, ale z inicjatywy Ezjela stworzyli też dodatkową kryjówkę, która służyła w wielu sytuacjach zagrożenia, np. gdy do domu zaglądali Niemcy. Kryjówka znajdowała się pod podłogą w pustym pokoju i była przysypywana ziemniakami. Jeśli chodzi o toaletę, to dostawaliśmy wiadro wody do mycia i do picia i drugie na nasze potrzeby fizjologiczne. Zakrywaliśmy to wiadro, by następnej nocy Sławka wyrzuciła jego zawartość za stodołę. Do jedzenia dostawaliśmy ugotowane ziemniaki, mleko na śniadanie i ziemniaki z jajecznicą na obiad – pisał Ezjel Lederman w swoich wspomnieniach, spisanych i wydanych w USA.
Żalowie przechowywali rodzinę Ledermanów i Edzię Gutman (późniejszą żonę Ezjela) od 1942 r. do końca lipca 1944 r., za co zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1984 roku.
Przez cały czas utrzymywali kontakt z rodziną Ledermanów, która po wojnie wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Samuel został znanym naukowcem, a Ezjel lekarzem. Dzięki zasługom Sama, Amerykanie o 2 lata wcześniej od Rosjan byli na księżycu – mówi Szymon Żal, syn Antoniego.
Antoni Bogdan Żal odwiedzał Ledermanów w Stanach. Także Estera Lederman (z domu Gutman) kilkakrotnie odwiedzała Polskę i do dziś utrzymuje kontakt z rodziną Żalów.

Rodzina Jedynaków z Mostków k. Suchedniowa
2020-05-15 14:43:13

„Irka to była bardzo dobry człowiek. Pomagała wszystkim” – mówi sąsiadka z czasów wojny o Irenie Jedynak, zaangażowanej w ukrywanie 3 Żydów, uciekinierów z zakładów amunicji Hasag w Skarżysku-Kamiennej… W Mostkach, k. Suchedniowa podczas wojny mieszkało małżeństwo Jedynaków z 5 dzieci. Dwie córki Państwa Jedynaków: Irena i Helena były zaangażowane w działalność patriotyczną i związane z konspiracją. Irena należała do AK, była łączniczką. Natomiast Helena pracowała w Hasagu w Skarżysku i przekazywała siostrze informacje o tym, co dzieje się w zakładzie. Pod koniec wojny, przed likwidacją fabryki, trzej pracujący tam Żydzi otrzymali zapewnienie od kilku polskich pracowników, że pomogą im w ucieczce. Jednak Polacy nie pojawili się w umówionym miejscu. „Żydzi szukali pomocy i spotkali Helenę Jedynak. Ona podjęła się tego, że ich wyprowadzi” – mówi Ewa Kołomańska, historyk. Lasami przeprowadziła ich do rodzinnych Mostków, stawiając rodzinę przed faktem dokonanym. Uciekinierzy mieli pozostać najwyżej kilka dni. Byli to Alexander Szmul Moksel, Henryk Szerman i Feliks Zygereich. Brat Heleny i Ireny, Wacław Jedynak przygotował dla nich kryjówkę w stodole. Problem pojawił się, kiedy w domu Jedynaków zakwaterowano dwóch Niemców… „Żydzi schowani w stodole zostali odcięci od możliwości podawania im jedzenia, bo Niemcy złożyli sobie w stodole broń i wystawili wartowników. Oni tak przetrwali kilka dni…”. Po pewnym czasie rodzina Jedynaków załatwiła Feliksowi kryjówkę u jednej z rodzin w Łącznej. Dwóch pozostałych Żydów zostało w Mostkach do końca wojny. Olek Moksel zaczął udawać narzeczonego Ireny Jedynak. Oni podobnież nawet obrączki mieli” – wspomina Beata Lis, bratanica Ireny. Olek zachowywał się jak gospodarz w swoim własnym obejściu. „Niemcy byli, stali już na całych Mostkach, bo front szedł. To on nie ukrywał się. Zrobili zaręczyny, zaprosili ludzi. I był do ostatka. Krowy bił, mięso sprzedawał” – opowiada sąsiadka Jedynaków z czasów wojny. Okupanci podejrzewali, że Olek jest Żydem, ale Irena zawsze temu zaprzeczała. Niektórzy sąsiedzi sądzili, że jest to człowiek związany z polskim ruchem oporu. Nikt nie wiedział, że Olek nie był jedyną osobą, która ukrywała się u Jedynaków... Wszyscy ukrywani przeżyli wojnę, ale nie utrzymywali kontaktów z Jedynakami. W 1989 roku rodzina Jedynaków otrzymała medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
„Irka to była bardzo dobry człowiek. Pomagała wszystkim” – mówi sąsiadka z czasów wojny o Irenie Jedynak, zaangażowanej w ukrywanie 3 Żydów, uciekinierów z zakładów amunicji Hasag w Skarżysku-Kamiennej…
W Mostkach, k. Suchedniowa podczas wojny mieszkało małżeństwo Jedynaków z 5 dzieci. Dwie córki Państwa Jedynaków: Irena i Helena były zaangażowane w działalność patriotyczną i związane z konspiracją. Irena należała do AK, była łączniczką. Natomiast Helena pracowała w Hasagu w Skarżysku i przekazywała siostrze informacje o tym, co dzieje się w zakładzie.
Pod koniec wojny, przed likwidacją fabryki, trzej pracujący tam Żydzi otrzymali zapewnienie od kilku polskich pracowników, że pomogą im w ucieczce. Jednak Polacy nie pojawili się w umówionym miejscu. „Żydzi szukali pomocy i spotkali Helenę Jedynak. Ona podjęła się tego, że ich wyprowadzi” – mówi Ewa Kołomańska, historyk. Lasami przeprowadziła ich do rodzinnych Mostków, stawiając rodzinę przed faktem dokonanym. Uciekinierzy mieli pozostać najwyżej kilka dni. Byli to Alexander Szmul Moksel, Henryk Szerman i Feliks Zygereich.
Brat Heleny i Ireny, Wacław Jedynak przygotował dla nich kryjówkę w stodole. Problem pojawił się, kiedy w domu Jedynaków zakwaterowano dwóch Niemców… „Żydzi schowani w stodole zostali odcięci od możliwości podawania im jedzenia, bo Niemcy złożyli sobie w stodole broń i wystawili wartowników. Oni tak przetrwali kilka dni…”.
Po pewnym czasie rodzina Jedynaków załatwiła Feliksowi kryjówkę u jednej z rodzin w Łącznej. Dwóch pozostałych Żydów zostało w Mostkach do końca wojny.
Olek Moksel zaczął udawać narzeczonego Ireny Jedynak. Oni podobnież nawet obrączki mieli” – wspomina Beata Lis, bratanica Ireny. Olek zachowywał się jak gospodarz w swoim własnym obejściu. „Niemcy byli, stali już na całych Mostkach, bo front szedł. To on nie ukrywał się. Zrobili zaręczyny, zaprosili ludzi. I był do ostatka. Krowy bił, mięso sprzedawał” – opowiada sąsiadka Jedynaków z czasów wojny.
Okupanci podejrzewali, że Olek jest Żydem, ale Irena zawsze temu zaprzeczała. Niektórzy sąsiedzi sądzili, że jest to człowiek związany z polskim ruchem oporu. Nikt nie wiedział, że Olek nie był jedyną osobą, która ukrywała się u Jedynaków...
Wszyscy ukrywani przeżyli wojnę, ale nie utrzymywali kontaktów z Jedynakami.
W 1989 roku rodzina Jedynaków otrzymała medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie