Podcast Kryminalny

W małych miasteczkach strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
A wśród nich zbrodnie. Jedne popełniane z żądzy pieniądza, inne z pożądania lędźwi. W miasteczkach wszyscy szepcą, a nikt nie wie. Gadają, podjudzają jednych na drugich. Plują na zdradę, sami zdradzając, wzdrygają się na inność, sami uważając się za lepszych.
Lachno jest takim miasteczkiem. Tam zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest rodzinną tragedią.
Leon Pawlak, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu, opowiada o swojej codziennej służbie.
Jeśli masz ochotę na dreszczyk, posłuchaj
Kryminalne
Ojczym zły || Kronika Kryminalna Podcast s03e09
2022-05-08 08:47:46
Chłopiec przebudził się w nocy. Był skostniały, bolały go mięśnie, kości, bolała go szyja. Spał na podłodze. Nie miał prawa się przykryć, nie mógł położyć głowy na poduszce. Przez kilka chwil zastanawiał się, co najgorszego może się stać, jeśli jednak weźmie poduszkę i wsunie ją pod głowę. I tak nie mógł już grać na komputerze, nie mógł wychodzić z kolegami na dwór, nie mógł nawet czytać. No i położył się głodny spać. Najgorsze, co może się przydarzyć to lanie i brak śniadania.
Poczuł burczenie w brzuchu. Miał wrażenie, jak gdyby żołądek zaczął trawić wewnętrzne organy, jak gdyby był przyssany do kręgosłupa. I ten potencjalny brak śniadania martwił go najbardziej. Do razów ojczyma się w jakiś sposób przyzwyczaił. Były tak regularne, że chłopiec już nawet nie wiedział, za co dostaje tym razem. Czułby się może nawet dziwnie, gdyby choć raz w tygodniu nie dostał wciry.
A jednak, kiedy tak nad tym rozmyślał, jakoś mechanicznie i nieświadomie chwycił poduszkę i wcisnął ja sobie pod głowę. Powieki znowu zrobiły się ciężkie, ziewnął przeciągle i poczuł miękkość, a później błogość i zasnął.
Obudził go bolesny kopniak. Chłopiec krzyknął i zwinął się z bólu. A potem ktoś mu wyrwał poduszkę spod głowy i chłopiec uderzył o podłogę.
– Mówiłem, żadnych poduszek – żachnął się ojczym.
Piękna Bestia – historia toksycznej miłości || Kronika Kryminalna Podcast s03e08
2022-05-01 09:02:33
Nad jezioro przyjechaliśmy z samego rana – powiedział Bagieta. – Słońce dopiero wschodziło, a nad taflą jeziora unosiła się poranna mgła, przez którą prześlizgiwały się żarzące się promienie słońca. Jak gdyby jezioro płonęło. Dym na wodzie i ogień w niebie – dodał, puszczając oko. – Dziewczyna była szara, napuchnięta, ciężko było ja zidentyfikować. Na sobie niczego nie miała i leżała w zaroślach na plecach. Chyba pierwszy raz coś takiego widziałem i zanim się zorientowałem, puściłem pawia. Niewiele lepiej wyglądał aspirant Koperek, który prowadził to śledztwo. Też pobladł i wyglądał jak meduza wciśnięta w szaroniebieski mundur policyjny. Nie lubiłem nigdy tego typka. Nie miał pojęcia o pracy operacyjnej, był takim śledczym jak ja pianistą jazzowym. A dodam, na wszelki wypadek, że nawet Do Elizy nie potrafię zagrać. Dostał tę robotę, bo był milicjantem bez charakteru, siedział w papierkach i kiedy przyszła lustracja, niczego na niego nie mieli. A że udzielał się w kościele jako zakrystian, szybko uznano, że była to działalność opozycyjna i błyskawicznie dostał gwiazdkę na pagonie. Na komisariacie nikt go nie lubił. Był człowiekiem nieprzyjemnym, a do tego leniwym. Najgorsza z możliwych mieszanek. Wysługiwał się młodszymi stopniem, wiecznie miał o coś pretensje, żądał jakichś nieludzkich nadgodzin. Aż wreszcie odszedł, w noc sylwestrową z 2000 na 2001, przytuliwszy samochodem po pijaku prawie pięciusetletni dąb, będący naszym pomnikiem przyrody. Wróćmy jednak do rzeczonego poranka. Na miejscu nie znaleziono niestety wielu tropów. Dziewczyna nie miała ubrań, nie miała dokumentów. Po obrażeniach na ciele można było wnioskować, że została spenetrowana wbrew swojej woli. Na szyi widoczne były ślady silnego uścisku. Sekcja wykazała jednak, że przyczyną zezgonienia było (cytuję) „zatkanie dróg oddechowych płynem, najprawdopodobniej wodą.” Miejsce, w którym dziewczynę znaleziono, nie było z pewnością miejscem zbrodni, bo w okolicy nie było ani śladów stóp, ani kół. W zasadzie policja nie miała niczego. Nie miała nawet zgłoszeń o zaginięciach z ostatnich dni. Postanowiono umieścić jej zdjęcie w Echu Lachna, licząc na to, że ktoś ją rozpozna. I już tego samego dnia, kiedy opublikowano tę fotografię, na policję zgłosił się ojciec dziewczyny. Okazanie potwierdziło, że to była jego córka. Nie miał z nią kontaktu od kilku dni, ale córka wyjeżdżała do Poznania do szkoły i nikt nie podejrzewał, że tam nie dotarła.
Ojciec wyciął rodzinę w pień. || Kronika Kryminalna PODCAST || s03e07
2022-04-26 06:10:28
Ojciec tej nocy nie mógł spać. Już od kilku tygodni nawiedzały go koszmary i budził go ze snu zlanego potem, a później nie mógł już zasnąć do samego rana. Kiedy pierwszy kur zapiał, wstawał z łózka i przygotowywał śniadanie dla rodziny, choć pod powiekami czuł piasek, a mięśnie miał obolałe.
Żona spała twardo snem sprawiedliwej. Uśmiechała się nawet przez sen, nieświadoma tragedii, jaka spotkała ich rodzinę. Jaka spotkała jego. Wstawała co rano szczęśliwa jak skowronek, budziła synków, pomagała mężowi robić śniadanie. Włączała też czarnobiały telewizor, który od kilku tygodni emitował nowy poranny program Kawa czy Herbata. To był dla niej oddech wolności, demokracji i kapitalizmu, na który tyle lat czekała. I którą poznawała dzięki serialowi Dynastia.
Ojciec tym kapitalizmem nie był zachwycony. To przez kapitalizm stracił pracę w zakładzie. To przez kapitalizm nie mógł spać i tej nocy nie zmrużył nawet oka. I to kapitalizm zmusił go do tego, co zamierzał zaraz zrobić.
Kręcił się wiele kwadransów w łóżku, kiedy położyli się z nieświadomą niczego żoną spać. Było mu na przemian zimno i gorąco. Było mu duszno i nie mógł oddychać. Później zaczęło go męczyć sapanie synów, którzy spali w tej samej izbie. Ciepło żony było nie do wytrzymania. Wreszcie wstał i poszedł do kuchni.
Mieszkali w jednopokojowej chacie. Dziś powiedzielibyśmy kawalerka z aneksem kuchennym. Kwadratowy dom o powierzchni może trzydziestu metrów kwadratowych, bez ścian działowych, w którym mieściły się dwie wersalki, stół z krzesłami, szafa z ubraniami, zlewozmywak, nieiwelka lodówka i kuchenka węglowa. No i telewizor, o którym wspomniałem wcześniej. Wewnątrz czuć było stęchlizną i wędzarką, mimo że od kuchenki odchodził komin za okno.
Ojciec usiadł przy stole i ze smutkiem patrzył na śpiącą żonę oraz na swoich synów, śpiących w drugim posłaniu. Kocham ich – pomyślał, uroniwszy łzę. Rozpacz rozrywała go od środka. Drżał ze strachu, ale z minuty na minutę był coraz bardziej przekonany, że musi to zrobić, że nie ma innego wyjścia.
Pociągnął nosem i dostrzegł w szarzyźnie poranka, że jeden z synów się przebudził. Przetarł oczy i spojrzał na ojca. Wygramolił się z łóżka i chwiejnym, zaspanym krokiem podszedł do stołu.
– Co tam, synek? – zapytał ojciec.
– Pić mi się chce – odparł tamten, trąc piąstką oczy. Na nim zwisała stara ojcowska koszula, w której malec spał.
– Napijesz się mleka? – zapytał ojciec, a malec pokiwał głową. – Czekaj, naleję ci.
Otworzył lodówkę i wyciągnął plastikowy woreczek z mlekiem. Nalał do szklanki i podał synowi, który chwycił naczynie oburącz. Ojciec patrzył, jak syn pije mleko i pomyślał sobie, że za miesiąc, może dwa, nie będzie go już stać na mleko. Nie będzie go stać na jedzenie. O książkach czy ubraniach do szkoły nie chciał nawet myśleć. Co to za życie?
Synek dopił mleko, westchnął zadowolony i wytarł usta wierzchem dłoni.
– Wracaj spać, synek – powiedział ojciec. – Wracaj spać.
Patrzył jak malec drepcze w kierunku łóżka, które dzielił z bratem, i wskakuje na nie, wślizgując się zwinnie jak małpka pod kołdrę. Kochał tego malca. Podobnie jak kochał drugiego. Podobnie jak kochał swoją żonę.
Co stało się z Magdaleną Sobczak z Łodzi? || Kronika Kryminalna PODCAST || s03e06
2022-04-17 10:00:00
Zasłony były jeszcze zasłonięte i tylko szarawe światło wpadało do mieszkania. Ania dostrzegła zarysy zastawy na stole i wielkanocnych potraw. Rozpoznała szynkę, chleb, jajko, wazę, w której z pewnością stygł żurek. Kiedy zrobiła krok do przodu, coś gruchnęło pod jej stopą obutą w solidne, skórzanie pionierki. Ania wystraszyła się i cofnęła. Na podłodze leżał potłuczony wazon. Poczuła nagle tępy ból w klatce, jak gdyby ktoś położył na niej coś ciężkiego, z trudem łapała oddech, a serce zdawało się chcieć jej wyrwać się z piersi. Wtedy też dostrzegła przewrócone krzesło, a obok niego Magdę, która leżała bez ruchu, przykryta poduszką.
Kim była Magdalena Sobczak?
Z opowieści osób, które ją znały, wyłania się obraz dziewczyny mądrej, oczytanej, dobrze się uczącej. Była też sympatyczna i, choć pochodziła z dość majętnej rodziny, nie okazywała wyższości wobec swoich rówieśników. Tak samo jak inni chodziła w cerowanym szkolnym fartuszku, wraz z innymi jadła obiady w szkolnej stołówce i dzieliła twardą ziemię w namiocie na obozach harcerskich.
Wspomniałem o majątku rodzinnym Sobczaków. Ojciec Magdaleny, Stanisław, był właścicielem zakładu cukierniczego, w którym produkował czekoladki, cukierki, ciągutki i mnóstwo innych słodkich frykasów, którymi zajadała się cała Łódź. O majątku rodziny stanowić może choćby fakt, że Stanisław był właścicielem czerwonej Warszawy 201, która była wtedy autem luksusowym i dostępnym tylko dla wybranych.
Z obowiązku dziennikarskiego dodam jeszcze, że małżonka zajmowała się domem, a starsza córka pracowała w jednym z łódzkich urzędów.
Zrekonstruujmy jednak ostatnie chwile Magdy.
21 kwietnia Magdalena poszła ze swą przyjaciółką Anią do klasycystycznego kościoła pw. Zesłania Ducha Świętego z koszyczkami, w których niosły chleb, jajka, sól, ale także kawałek szynki, białą kiełbasę, chrzan, babkę wielkanocną i baranka z masła. Koszyczki były udekorowane gałązkami borówek i baziami, uściełane koronkową serwetką, a rączki przyozdobione były kolorowymi wstążeczkami. Po poświęceniu pokarmu dziewczyny rozstały się przy alei Leona Schillera, gdzie pożegnały się do wtorku, kiedy to miały wyjechać na harcerską wycieczkę do pobliskich lasów.
– Zadzwoń do mnie, proszę we wtorek o 7:00 rano i przypomnij mi, bym zabrała aparat, bo na pewno zapomnę – poprosiła Magda Anię.
Ania obiecała zadzwonić.
Porankiem nazajutrz, 22 kwietnia 1962 roku, w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, rodzina Sobczaków zasiadła do wielkanocnego śniadania. Niewarty odnotowania, a jednak gdzieniegdzie przetaczany jest fakt, że podczas tego śniadania Sobczakowie gościli wielką łódzką aktorkę teatralną oraz jej młodego, przystojnego syna, który był lekarzem. Ludzie ci jednak nie mieli nic wspólnego z dalszymi wydarzeniami.
Następnego dnia, około 13:30, rodzice wraz z siostrą Magdy wyjechali z domu, aby spędzić ten dzień w Warszawie. Magda poszła na balkon, aby opalić się trochę przed harcerską wycieczką. Jak już zostało wspomniane, w tych dniach było bardzo gorąco, temperatura sięgała gdzieniegdzie nawet 27 stopni. Kiedy miała już dość kąpieli słonecznych, wróciła do swego chłodnego pokoju, położyła się na łóżku i wzięła do ręki Lalkę Prusa, którą niedawno zaczęła. Mieli ją omawiać po świętach na polskim. Była właśnie na IX rozdziale pt. Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów. Niezwykłym zbiegiem okoliczności Prus opisywał okres Wielkanocny.
Kathleen Ni Houlihan || Śniadanie po irlandzku cz.3. PODCAST
2022-04-03 14:09:53
Mętne światło sączyło się przez brudne szyby w oknach skośnego sufitu na poddaszu kamienicy przy Eccles Street 7. W świetlnej smudze unosiły się pyłki kurzu, który popielato zalegał w pomieszczeniu, odbarwiając wszystko, co się tu znajdowało. Jak w Pompejach, pomyślał Leon, który przebudził się już jakiś czas temu i leżał teraz z na wpół otwartymi oczyma i obserwował swój nowy dom, stojący po środku Dublina.
Czas zatrzymał się na tym poddaszu całe dekady temu. W rogu, pod ukośnym dachem, zalegały pokryte popielatą warstwą kurzu butelki po guinnessie i whiskey. Opadała na nie srebrzysta i delikatna pajęczą woalką, w której mieniły się poranne promienie słońca. W rogu stał stary fotel o niegdyś zielonym obiciu, z którego wychodziły jakieś zardzewiałe sprężyny, obok niego, w stojaku imitującym kość słoniową, tkwiły połoamane, wykrzywione parasole, porwane już dawno przez wichury, od lat nieprzydatne, a jednak niewyrzucone przez jakiś niezrozumiały kaprys. Dalej jakiś żeliwny wieszak z powyginanymi ramionami, z którego zwisał czarno-popielaty płaszcz nieprzemakalny i wysłużony kapelusz, a pod nim para gumiaków. Jak gdyby ktoś, kto właśnie przybył do tego pokoju, rozpłaszczył się i chciał zaraz wyjść, ale zaległ i pozostał tu na wieki.
Jak w Pompejach – pomyślał znowu Leon i przypomniały u się słowa jakieś powieści Maxa Frischa: można z rękami w kieszeniach spodni wędrować po pokojach i wyobrażać sobie, jak tu dawniej żyli ludzie, nim zasypał ich gorący popiół.
Łóżko skrzypnęło boleśnie, gdy Leon się poruszył. Podniósł się i opuścił stopy na podłogę. Poczuł nagie deski i kurz, który wchodził mu między palce, jak piasek nad morzem. Czuł w sobie jaką niezrozumiałą radość i lekkość. Nie myślał o Strzelbickim, którego dostrzegł wczoraj na lotnisku, zapomniał o zmartwieniach. Wstał z łóżka i kilkoma krokami przeszedł długość pokoju do przeciwległego okna. Przekręcił zardzewiałą klamkę i pchnął je. Świeże dublińskie powietrze wtargnęło do środka i wyparło zakurzona stęchliznę. Stolica Irlandii, pomyślał Leon, wychylając głowę i patrząc na wąskie uliczki, po których przechadzali się kiedyś James Joyce, Jonathan Swift, Oscar Wilde, Samuel Beckett – – –
Samobójstwo z premedytacją - Kronika Kryminalna Podcast s03e04
2022-03-28 07:09:45
Słońce już wzeszło i na niebie nie było żadnych chmur. Jak na końcówkę marca było całkiem ciepło. To był pierwszy dzień wiosny. Śniegu nie było już prawie widać, zalegał jedynie w najmroczniejszych zakamarkach, do których nie dochodziły promienie słońca. Wracaliśmy radiowozem z nocnej zmiany. Komisarz Bagieta opowiadał, że po pracy pójdzie z wnukami topić Marzannę. Ja marzyłem tylko o tym, aby położyć się spać.
Noc nie była wprawdzie uciążliwa; jakaś bójka pod pubem, pijacka awantura rodzinna, ale poza tym nic szczególnego się nie działo. Mieliśmy już wracać na komisariat, kiedy zadzwonił do nas dyspozytor, że prokurator Żebrowski zgłosił zaginięcie syna. Młody wyszedł wczoraj późnym wieczorem i do tej pory nie wrócił. W każdej innej sytuacji, gdyby ktoś zgłosił nam zaginięcie nastolatka, zasugerowalibyśmy podzwonienie do kolegów, bo pewnie zapił gdzieś i śpi u kogoś w domu. Ale z prokuratorem Żebrowskim sprawa miała się trochę inaczej. Znał się z komendantem Misieckim oraz naturalnie z burmistrzem Lachna. Miał też znajomości w partii i w samym rządzie. W ostatnich wyborach parlamentarnych zresztą kandydował, ale zabrakło mu głosów, aby być wybranym. Mieszkańcy nie przepadali za nim tak bardzo, jak decydenci.
Jakiekolwiek nie były nasze sympatie, musieliśmy jechać na to zgłoszenie. Żebrowski znany był ze swej zawiści i małostkowości. Gdybyśmy mu podpadli, dostalibyśmy pewnie jakąś naganę. Zwłaszcza Bagiecie zależało na tym, aby dociągnąć bez komplikacji do swojej emerytury.
Żebrowscy mieszkają na osiedlu Nadziei, w dzielnicy domków jednorodzinnych, gdzie od lat wyrastały nowoczesne wille ogrodzone tujami, z basenami w ogródkach, z automatycznymi bramami i monitoringiem. Mieszkają tam głównie lekarze, prawnicy, miejscowi politycy, ale także właściciel lachnieńskiej sieci sklepów. Mieszkają tam dyrektorzy firm, pracujący na co dzień w Poznaniu lub Bydgoszczy, szefowie warsztatów samochodowych i ci wszyscy inni, którzy ciężką pracą dorobili się majątków.