Podcast Kryminalny

W małych miasteczkach strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
A wśród nich zbrodnie. Jedne popełniane z żądzy pieniądza, inne z pożądania lędźwi. W miasteczkach wszyscy szepcą, a nikt nie wie. Gadają, podjudzają jednych na drugich. Plują na zdradę, sami zdradzając, wzdrygają się na inność, sami uważając się za lepszych.
Lachno jest takim miasteczkiem. Tam zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest rodzinną tragedią.
Leon Pawlak, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu, opowiada o swojej codziennej służbie.
Jeśli masz ochotę na dreszczyk, posłuchaj

Kategorie:
Kryminalne

Odcinki od najnowszych:

KAROL Kot - CZŁOWIEK, który został WAMPIREM
2021-07-04 23:15:56

Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze Kroniki Kryminalnej, aby odpocząć od spraw bardzo aktualnych czy wręcz bieżących, jak ostatnia, cofniemy się dzisiaj o ponad pół wieku. Przeniesiemy się do Krakowa do lat 60. I choć ta historia została już nieraz opowiedziana, to ja pozwolę sobie na mą własną adaptację. Odcinek ten dedykuje wszystkim, którzy żyją w przeświadczeniu, że dzisiejsze zbrodnie biorą się z filmów i z gier komputerowych. Że to telewizja i gry mieszają w młodych umysłach.
Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze Kroniki Kryminalnej, aby odpocząć od spraw bardzo aktualnych czy wręcz bieżących, jak ostatnia, cofniemy się dzisiaj o ponad pół wieku. Przeniesiemy się do Krakowa do lat 60. I choć ta historia została już nieraz opowiedziana, to ja pozwolę sobie na mą własną adaptację. Odcinek ten dedykuje wszystkim, którzy żyją w przeświadczeniu, że dzisiejsze zbrodnie biorą się z filmów i z gier komputerowych. Że to telewizja i gry mieszają w młodych umysłach.

Dziewczyna gangstera
2021-06-11 07:09:52

Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze, dziś wybierzemy się do Konstancina-Jeziorny, niewielkiego miasteczka w powiecie Piaseczyńskim, położonym na południe od Warszawy. Ludzie interesujący się aktorstwem, kojarzą pewnie to miejsce, z Domem Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie, dziś jednej z dzielnic miasta. Interesujący się zbrodnią słyszeli pewnie o bandzie Góralskich, którzy dokonali tutaj rozbojów w latach 20 ubiegłego stulecia (tak na marginesie historia ta opowiedziana została niedawno w Zbrodniach Prowincjonalnych – polecam), ale także i innych wydarzeniach kryminalnych, które miały miejsce w tym pozornie spokojnym miasteczku. A ci, których interesują historie o duchach, słyszeli być może o nawiedzonym komisariacie w Konstancinie-Jeziornie. Jako że to miasto od lat służy Warszawiakom jako miejsce relaksu i odpoczynku, opisywali je już tacy wybitni literaci jak Miron Białoszewski czy Stefan Żeromski, a w jego pięknych okolicznościach przyrody kręcono wiele filmów i seriali. My zajmiemy się dziś wydarzeniami, które miały miejsce trochę ponad rok temu i, z tego, co zdążyłem się zorientować, nie znalazły jeszcze swego finału. 29 kwietnia 2020, około godziny 21:00 przed garaże na osiedlu w Konstancinie-Jeziorna podjechało kilka samochodów. Zmrok już dawno zapadł, a rzadkie i słabe latarnie rzucały zaledwie poświatę na garaże z falowanej blachy z zardzewiałymi kłódkami, na wydeptaną ziemię przed nimi i na gęste zarośla, które znajdowały się na ich tyłach. Na osiedlu było już cicho i tylko z oddali dochodziło ciche szczekanie psa. Z zaparkowanych tu samochodów wysiadło kilku dobrze zbudowanych mężczyzn w kominiarkach. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że szykuje się tu jakaś ustawka, że warszawscy kibole przyjechali lać się z kibicami KS Konstancin. Lecz po chwili wysiadła także nieduża blondynka. Choć światło padało tylko symbolicznie, oświetlając zaledwie rysy dziewczyny, dało się zauważyć, że, na pierwszy rzut oka, jest ona ładną i miłą osobą. Przy każdym ruchu podskakiwał sprężyście kucyk, w który miała związane włosy. Pokazywała coś mężczyznom, wskazywała w jakimś kierunku, mówiła do nich. I dopiero wtedy, kiedy wyciągnęła swoje dłonie, można było spostrzec, że spięte są ze sobą kajdankami. Po jakimś czasie technicy wyciągnęli silne lampy, którymi oświetlili przygotowującą się już do snu okolicę i zaczęto wizję lokalną. Dziewczyna, siedemnastoletnia już od kilku tygodni Martyna pokazywała funkcjonariuszom Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji, gdzie odebrała życia swojej koleżance Kornelii i gdzie później, przy pomocy swojego amanta Patryka, je zakopała. Biegli stwierdzili potem, że podczas zakopywania Kornelia mogła jeszcze żyć.
Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze, dziś wybierzemy się do Konstancina-Jeziorny, niewielkiego miasteczka w powiecie Piaseczyńskim, położonym na południe od Warszawy. Ludzie interesujący się aktorstwem, kojarzą pewnie to miejsce, z Domem Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie, dziś jednej z dzielnic miasta. Interesujący się zbrodnią słyszeli pewnie o bandzie Góralskich, którzy dokonali tutaj rozbojów w latach 20 ubiegłego stulecia (tak na marginesie historia ta opowiedziana została niedawno w Zbrodniach Prowincjonalnych – polecam), ale także i innych wydarzeniach kryminalnych, które miały miejsce w tym pozornie spokojnym miasteczku. A ci, których interesują historie o duchach, słyszeli być może o nawiedzonym komisariacie w Konstancinie-Jeziornie. Jako że to miasto od lat służy Warszawiakom jako miejsce relaksu i odpoczynku, opisywali je już tacy wybitni literaci jak Miron Białoszewski czy Stefan Żeromski, a w jego pięknych okolicznościach przyrody kręcono wiele filmów i seriali. My zajmiemy się dziś wydarzeniami, które miały miejsce trochę ponad rok temu i, z tego, co zdążyłem się zorientować, nie znalazły jeszcze swego finału. 29 kwietnia 2020, około godziny 21:00 przed garaże na osiedlu w Konstancinie-Jeziorna podjechało kilka samochodów. Zmrok już dawno zapadł, a rzadkie i słabe latarnie rzucały zaledwie poświatę na garaże z falowanej blachy z zardzewiałymi kłódkami, na wydeptaną ziemię przed nimi i na gęste zarośla, które znajdowały się na ich tyłach. Na osiedlu było już cicho i tylko z oddali dochodziło ciche szczekanie psa. Z zaparkowanych tu samochodów wysiadło kilku dobrze zbudowanych mężczyzn w kominiarkach. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że szykuje się tu jakaś ustawka, że warszawscy kibole przyjechali lać się z kibicami KS Konstancin. Lecz po chwili wysiadła także nieduża blondynka. Choć światło padało tylko symbolicznie, oświetlając zaledwie rysy dziewczyny, dało się zauważyć, że, na pierwszy rzut oka, jest ona ładną i miłą osobą. Przy każdym ruchu podskakiwał sprężyście kucyk, w który miała związane włosy. Pokazywała coś mężczyznom, wskazywała w jakimś kierunku, mówiła do nich. I dopiero wtedy, kiedy wyciągnęła swoje dłonie, można było spostrzec, że spięte są ze sobą kajdankami. Po jakimś czasie technicy wyciągnęli silne lampy, którymi oświetlili przygotowującą się już do snu okolicę i zaczęto wizję lokalną. Dziewczyna, siedemnastoletnia już od kilku tygodni Martyna pokazywała funkcjonariuszom Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji, gdzie odebrała życia swojej koleżance Kornelii i gdzie później, przy pomocy swojego amanta Patryka, je zakopała. Biegli stwierdzili potem, że podczas zakopywania Kornelia mogła jeszcze żyć.

Czym grozi podrywanie dziewczęcia w Słonnem w Dolinie Sanu?
2021-05-28 06:08:10

Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze Kroniki Kryminalnej, Dzisiaj wybierzemy się na podkarpacie, nad rzekę San, gdzie w jej zakolu, otoczona niby fosą, leży wieś Słonne. To niewielka miejscowość licząca sobie mniej niż dwustu mieszkańców, położona wśród olsów bagiennych i szuwarów, otoczona łąkami i lasami łęgowymi. Ze względu na piękne okoliczności przyrody, miejscowość ta jest chętnie odwiedzana przez turystów, a co za tym idzie, poza kilkudziesięcioma domostwami i mikro-gospodarstwami rolnymi, przyklejonymi do niewielkiej drogi, wokół Słonnego znajdują się pola namiotowe, ośrodki wypoczynkowe i agroturystyki. Wsi spokojna, wsi wesoła – chciałoby się powiedzieć, gdyby nie incydent sprzed dwóch lat. Pan Edek pracował wtedy na budowie mostu w Sielnicy, oddalonej od Słonnego ze trzy, cztery kilometry. Był nocnym stróżem i kończył swoją zmianę. Był wczesny poranek, słońce dopiero wschodziło, nad Sanem unosiły się serpentyny oparów mgły. Pod koniec kwietnia poranki były jeszcze bardzo chłodne i pan Edek czuł skostnienie w dłoniach i stopach. Marzył o powrocie do domu i położeniu się w łóżku, w ciepłej pościeli, którą całą noc grzała jego żona. Przekazał plac budowy robotnikom, którzy zaczęli się schodzić, wsiadł do swojego kilkunastoletniego samochodu i odjechał. Przejechał niecałe trzy kilometry, kiedy kątem oka spostrzegł leżącego w rowie mężczyznę. Normalnie nie wzruszyłby nawet ramionami i pojechałby dalej, bo przecież nie pierwszy raz widział w tych okolicach śpiącego w rowie chłopa. Najczęściej przytulonego do swojego roweru, który przecież drogę do domu zna. Ale tym razem odniósł wrażenie, że facet leży tam w samej bieliźnie. Musiał ostro zapić, żeby biegać w samych tylko gaciach i podkoszulce żonobijce po wsi, a przy temperaturze niższej niż pięć stopni przy gruncie mógł przemarznąć, mógł nabawić się hipotermii. Pan Edek, nie chcąc mieć pijaka na sumieniu, zatrzymał samochód i się cofnął. – Panie, żyjesz pan? – zawołał z auta, ale mężczyzna nie odpowiedział. Panu Edkowi nie uśmiechało się wysiadać z samochodu, nie miał też najmniejszej ochoty rozmawiać z nieprzytomnym pijakiem, być może agresywnym, bo zmarzniętym i niewyspanym. Jednak przemógł się. Zgasił silnik i wysiadł. Podszedł do faceta, chcąc go szturchnąć, ale kiedy go zobaczył, jak możecie się już domyślać, zrozumiał, że ten i tak nie odpowie. Na ciele miał wiele ran ciętych i rąbanych.

Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze Kroniki Kryminalnej,

Dzisiaj wybierzemy się na podkarpacie, nad rzekę San, gdzie w jej zakolu, otoczona niby fosą, leży wieś Słonne. To niewielka miejscowość licząca sobie mniej niż dwustu mieszkańców, położona wśród olsów bagiennych i szuwarów, otoczona łąkami i lasami łęgowymi. Ze względu na piękne okoliczności przyrody, miejscowość ta jest chętnie odwiedzana przez turystów, a co za tym idzie, poza kilkudziesięcioma domostwami i mikro-gospodarstwami rolnymi, przyklejonymi do niewielkiej drogi, wokół Słonnego znajdują się pola namiotowe, ośrodki wypoczynkowe i agroturystyki.

Wsi spokojna, wsi wesoła – chciałoby się powiedzieć, gdyby nie incydent sprzed dwóch lat.

Pan Edek pracował wtedy na budowie mostu w Sielnicy, oddalonej od Słonnego ze trzy, cztery kilometry. Był nocnym stróżem i kończył swoją zmianę. Był wczesny poranek, słońce dopiero wschodziło, nad Sanem unosiły się serpentyny oparów mgły. Pod koniec kwietnia poranki były jeszcze bardzo chłodne i pan Edek czuł skostnienie w dłoniach i stopach. Marzył o powrocie do domu i położeniu się w łóżku, w ciepłej pościeli, którą całą noc grzała jego żona.

Przekazał plac budowy robotnikom, którzy zaczęli się schodzić, wsiadł do swojego kilkunastoletniego samochodu i odjechał.

Przejechał niecałe trzy kilometry, kiedy kątem oka spostrzegł leżącego w rowie mężczyznę. Normalnie nie wzruszyłby nawet ramionami i pojechałby dalej, bo przecież nie pierwszy raz widział w tych okolicach śpiącego w rowie chłopa. Najczęściej przytulonego do swojego roweru, który przecież drogę do domu zna.

Ale tym razem odniósł wrażenie, że facet leży tam w samej bieliźnie. Musiał ostro zapić, żeby biegać w samych tylko gaciach i podkoszulce żonobijce po wsi, a przy temperaturze niższej niż pięć stopni przy gruncie mógł przemarznąć, mógł nabawić się hipotermii. Pan Edek, nie chcąc mieć pijaka na sumieniu, zatrzymał samochód i się cofnął.

– Panie, żyjesz pan? – zawołał z auta, ale mężczyzna nie odpowiedział.

Panu Edkowi nie uśmiechało się wysiadać z samochodu, nie miał też najmniejszej ochoty rozmawiać z nieprzytomnym pijakiem, być może agresywnym, bo zmarzniętym i niewyspanym. Jednak przemógł się. Zgasił silnik i wysiadł. Podszedł do faceta, chcąc go szturchnąć, ale kiedy go zobaczył, jak możecie się już domyślać, zrozumiał, że ten i tak nie odpowie. Na ciele miał wiele ran ciętych i rąbanych.

Święto wiosny, czyli kto porwał radnego i nastolatkę?
2021-05-14 06:29:25

Do stworzenie dzisiejszego, specjalnego odcinka, przyczyniły się: Ilona Maciejewska Elwira Domagała Iviva04 Aneta Alien Wilkomira Anna Monika Chruściel   Dzięki Wam!

Do stworzenie dzisiejszego, specjalnego odcinka, przyczyniły się: Ilona Maciejewska Elwira Domagała Iviva04 Aneta Alien Wilkomira Anna Monika Chruściel 

 Dzięki Wam!

Pierwsza spowiedź
2021-04-30 07:00:00

Dziś zawitamy w okolice Lachna, do niewielkiej wsi o nazwie Edenowo, w której mieszkała przed laty dziewięcioletnia wówczas Oliwka, i która w podobnym okresie jak dzisiaj, w przeddzień maja, przygotowywała się do przyjęcia pierwszej komunii świętej. I aby móc dostąpić tego zaszczytu, musiała się wyspowiadać. Była bardzo przejęta swoją pierwszą spowiedzią. Nie ma się zresztą co dziwić, to stresujące wydarzenie. Historia ta mogła się jednak też wydarzyć się w innym miejscu, niż je przedstawię. Mogła wydarzyć się w innym czasie. A i ksiądz Aleksander, który nie będzie w tej historii bez znaczenia, mógł być też innym księdzem.

Dziś zawitamy w okolice Lachna, do niewielkiej wsi o nazwie Edenowo, w której mieszkała przed laty dziewięcioletnia wówczas Oliwka, i która w podobnym okresie jak dzisiaj, w przeddzień maja, przygotowywała się do przyjęcia pierwszej komunii świętej. I aby móc dostąpić tego zaszczytu, musiała się wyspowiadać. Była bardzo przejęta swoją pierwszą spowiedzią. Nie ma się zresztą co dziwić, to stresujące wydarzenie.

Historia ta mogła się jednak też wydarzyć się w innym miejscu, niż je przedstawię. Mogła wydarzyć się w innym czasie. A i ksiądz Aleksander, który nie będzie w tej historii bez znaczenia, mógł być też innym księdzem.

Co w rodzinie, to nie zginie
2021-04-23 07:00:00

Nastoletnia Jola Moszkowa wyszła do szkoły rano jak każdego dnia. Zjadła śniadanie w domu, wzięła plecak, ubrała buty i kurtkę i wyszła. Miała wrócić na obiad przed 15:00. Było już po osiemnastej, a jej nadal nie było. Nie odbierała telefonu i nie odpisywała na esemesy.   Zaniepokojona matka zadzwoniła na komisariat. Z początku komisarz Bagieta próbował tłumaczyć jej matce, że czternastoletnie dziewczyny tak mają, że nie zawsze trzymają się danego słowa i czasem się spóźniają. Może poszła gdzieś z koleżankami, może rozładował jej się telefon. Czy to pierwszy raz się spóźnia, że pani tak bardzo się niepokoi?  Jednak wyczułem w głosie Bagiety, że sam nie jest przekonany do swoich słów. Kobieta wydawała się przez telefon być tak zdenerwowana, że – jeśli nie była rzecz jasna jakąś panikarą – musiało być coś na rzeczy i z córką mogła stać się coś złego. Zwłaszcza, że na pytanie komisarza Bagiety odpowiedziała twierdząco – Tak, córka jeszcze nigdy się nie spóźniła. Zresztą była tak dojrzała, że napisałaby esemes albo zadzwoniłaby. A jej telefon milczy. Musiało wydarzyć się coś złego.   Rodzina Moszków, mieszka na obrzeżach miasta, w dzielnicy, gdzie stoją nie tyle domki jednorodzinne, co zagrody gospodarzy małorolnych, gdzie czas zatrzymał się u schyłku XX. Dziś już niewielu spośród mieszkańców tej dzielnicy prowadzi jakieś gospodarstwo, ale wielu wciąż ma kury i kaczki, psa przywiązanego do budy albo zamkniętego w kojcu, w niektórych z tych gospodarstw nie ma jeszcze kanalizacji i swoje potrzeby załatwia się w drewnianym wychodku z wykopaną głęboką dziurą, w którym czuć ekskrementy, a od kilku lat mieszają się one z wrzuconą do środka kostką toaletową, aby zabić nieprzyjemny zapach.   Większość pośród tych domostw to zapadnięte rudery zbudowane ze złej jakości cegieł, które kruszą się teraz i całymi płatami odpada od nich tynk. Większość domów ma spadzisty dach, z którego sypią się dachówki, i drewniane okna z szybami umieszonymi na kit, które na zimę izoluje się wciąż jeszcze warstwą wełny. W środku tych domostw niektóre ściany pomalowane są jeszcze wałkami we wzorki, ściany zielone, żółte, czasem błękitne. Na podłogach leży linoleum albo zbutwiałe płyty wiórowe, tylko w tych bogatszych znajdują się spróchniałe deski drewniane.   W takim właśnie domu mieszkała rodzina Moszków. Otworzyła nam zapłakana matka, która poprosiła nas do pokoju gościnnego o małych oknach wychodzących na ogródek. Słońce jeszcze świeciło, ale zbliżało się do horyzontu, wyciągając cienie drzew i krzewów. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Opowiada o niej Leon Pawlak, młody policjant, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu pod okiem doświadczonego komisarza Bagiety.   Opowiada o Lachnie, małym miasteczkach, w którym strasznie mieszkają straszni mieszczanie. W tym leżącym na granicy kujaw i wielkopolski miasteczku, zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest najczęściej rodzinną tragedią.   Pytanie tylko, czy sierżant Pawlak opowiada wszystko tak, jak było? Czy nie dorzucił czegoś od siebie? Czy nie pozamieniał faktów? Zmienił nazwiska? Daty? A może w ogóle nie brał udziału w tych wydarzeniach i tylko bajdurzy?   Całkowitej pewności w tej kwestii chyba nigdy nie będziemy mieli. Miłego słuchania

Nastoletnia Jola Moszkowa wyszła do szkoły rano jak każdego dnia. Zjadła śniadanie w domu, wzięła plecak, ubrała buty i kurtkę i wyszła. Miała wrócić na obiad przed 15:00. Było już po osiemnastej, a jej nadal nie było. Nie odbierała telefonu i nie odpisywała na esemesy.  

Zaniepokojona matka zadzwoniła na komisariat. Z początku komisarz Bagieta próbował tłumaczyć jej matce, że czternastoletnie dziewczyny tak mają, że nie zawsze trzymają się danego słowa i czasem się spóźniają. Może poszła gdzieś z koleżankami, może rozładował jej się telefon. Czy to pierwszy raz się spóźnia, że pani tak bardzo się niepokoi? 

Jednak wyczułem w głosie Bagiety, że sam nie jest przekonany do swoich słów. Kobieta wydawała się przez telefon być tak zdenerwowana, że – jeśli nie była rzecz jasna jakąś panikarą – musiało być coś na rzeczy i z córką mogła stać się coś złego. Zwłaszcza, że na pytanie komisarza Bagiety odpowiedziała twierdząco – Tak, córka jeszcze nigdy się nie spóźniła. Zresztą była tak dojrzała, że napisałaby esemes albo zadzwoniłaby. A jej telefon milczy. Musiało wydarzyć się coś złego.  

Rodzina Moszków, mieszka na obrzeżach miasta, w dzielnicy, gdzie stoją nie tyle domki jednorodzinne, co zagrody gospodarzy małorolnych, gdzie czas zatrzymał się u schyłku XX. Dziś już niewielu spośród mieszkańców tej dzielnicy prowadzi jakieś gospodarstwo, ale wielu wciąż ma kury i kaczki, psa przywiązanego do budy albo zamkniętego w kojcu, w niektórych z tych gospodarstw nie ma jeszcze kanalizacji i swoje potrzeby załatwia się w drewnianym wychodku z wykopaną głęboką dziurą, w którym czuć ekskrementy, a od kilku lat mieszają się one z wrzuconą do środka kostką toaletową, aby zabić nieprzyjemny zapach.  

Większość pośród tych domostw to zapadnięte rudery zbudowane ze złej jakości cegieł, które kruszą się teraz i całymi płatami odpada od nich tynk. Większość domów ma spadzisty dach, z którego sypią się dachówki, i drewniane okna z szybami umieszonymi na kit, które na zimę izoluje się wciąż jeszcze warstwą wełny. W środku tych domostw niektóre ściany pomalowane są jeszcze wałkami we wzorki, ściany zielone, żółte, czasem błękitne. Na podłogach leży linoleum albo zbutwiałe płyty wiórowe, tylko w tych bogatszych znajdują się spróchniałe deski drewniane.  

W takim właśnie domu mieszkała rodzina Moszków. Otworzyła nam zapłakana matka, która poprosiła nas do pokoju gościnnego o małych oknach wychodzących na ogródek. Słońce jeszcze świeciło, ale zbliżało się do horyzontu, wyciągając cienie drzew i krzewów.

Ta historia wydarzyła się naprawdę.

Opowiada o niej Leon Pawlak, młody policjant, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu pod okiem doświadczonego komisarza Bagiety.  

Opowiada o Lachnie, małym miasteczkach, w którym strasznie mieszkają straszni mieszczanie. W tym leżącym na granicy kujaw i wielkopolski miasteczku, zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest najczęściej rodzinną tragedią.  

Pytanie tylko, czy sierżant Pawlak opowiada wszystko tak, jak było? Czy nie dorzucił czegoś od siebie? Czy nie pozamieniał faktów? Zmienił nazwiska? Daty? A może w ogóle nie brał udziału w tych wydarzeniach i tylko bajdurzy?  

Całkowitej pewności w tej kwestii chyba nigdy nie będziemy mieli.

Miłego słuchania

Czyściciele kamieniec - dlaczego zginęła Jolanta Brzeska?
2021-04-16 07:00:00

W tym słuchowisku opiszę zaledwie pewien fragment zbrodni, jaka popełniana jest od wielu lat i której być może najgłośniejszą ofiarą stała się Jolanta Brzeska. A mianowicie tzw. czyszczeniem kamienic. Gdybyście byli zainteresowani gangsterskimi rozbiorami nieruchomościami, polecam kanał Jana Śpiewaka, który zajmuje się tym tematem bardziej obszernie. I jeśli ktoś lubi naprawdę grube przekręty robione najczęściej w rękawiczkach, to tam znajdzie tego dużo.  Dziś udamy do Warszawy, do Lasu Kabackiego.   1 marca 2011 roku, około godziny 16:00. w Lesie Kabackim pewien mężczyzna był na spacerze i w pewnym momencie dostrzegł unoszący się nad zaroślami dym. Gdyby było to w maju, może pomyślałby, że ktoś nie dogasił grilla, a może niedopałek papierosa zajął suchą ściółkę, może wyrzucona przez jakiegoś śmieciarza butelka po piwie, którą miał siłę przynieść, ale nie dał już rady wynieść z lasu, skupiła promienie słońca i podpaliła poszycie. Lecz co mogło tlić się w marcu, kiedy śnieg leżał jeszcze gdzieniegdzie na ziemi? Ktoś robił sobie ognisko i zapomniał je ugasić?  Przedarł się przez zarośla i przed sobą, na ziemi ujrzał zwęglone ludzkie ciało, które tliło się jeszcze gasnącym płomieniem. „Zwłoki ułożone były na brzuchu, nogi wyprostowane, prawa ręka zgięta w łokciu, lewa ręka włożona pod głowę.” Przerażony mężczyzna natychmiast zadzwonił na policję. 

W tym słuchowisku opiszę zaledwie pewien fragment zbrodni, jaka popełniana jest od wielu lat i której być może najgłośniejszą ofiarą stała się Jolanta Brzeska. A mianowicie tzw. czyszczeniem kamienic. Gdybyście byli zainteresowani gangsterskimi rozbiorami nieruchomościami, polecam kanał Jana Śpiewaka, który zajmuje się tym tematem bardziej obszernie. I jeśli ktoś lubi naprawdę grube przekręty robione najczęściej w rękawiczkach, to tam znajdzie tego dużo.  Dziś udamy do Warszawy, do Lasu Kabackiego. 

 1 marca 2011 roku, około godziny 16:00. w Lesie Kabackim pewien mężczyzna był na spacerze i w pewnym momencie dostrzegł unoszący się nad zaroślami dym. Gdyby było to w maju, może pomyślałby, że ktoś nie dogasił grilla, a może niedopałek papierosa zajął suchą ściółkę, może wyrzucona przez jakiegoś śmieciarza butelka po piwie, którą miał siłę przynieść, ale nie dał już rady wynieść z lasu, skupiła promienie słońca i podpaliła poszycie. Lecz co mogło tlić się w marcu, kiedy śnieg leżał jeszcze gdzieniegdzie na ziemi? Ktoś robił sobie ognisko i zapomniał je ugasić?  Przedarł się przez zarośla i przed sobą, na ziemi ujrzał zwęglone ludzkie ciało, które tliło się jeszcze gasnącym płomieniem. „Zwłoki ułożone były na brzuchu, nogi wyprostowane, prawa ręka zgięta w łokciu, lewa ręka włożona pod głowę.” Przerażony mężczyzna natychmiast zadzwonił na policję. 

Waldemar B.
2021-04-09 05:38:53

Waldemar B., na pierwszy rzut oka, wydaje się być niewyróżniającym się niczym obywatelem. Być może można dostrzec jakiś błysk zawziętości w jego wzroku, usta na zdjęciach ma często zaciśnięte, a uśmiech, jeśli nie jest cyniczny, zdaje się sprawiać mu ból. Poza tym jednak nie widać niczego szczególnego, co mogłoby sugerować, że dopuści się takiej zbrodni. Urodzony w 59 roku w Gdańsku, z wykształcenia stolarz, choć zainteresowania ma rozległe, bo prowadzi także własne gospodarstwo, zajmuje się handlem i gastronomią. Wielokrotnie próbował dostać się do parlamentu, ostatecznie został senatorem, jednak tylko na jedną kadencję. Po raz wtóry obywatele nie chcieli go wybrać. Kiedy jednak wgłębić się w zainteresowania pana Waldemara B. krystalizuje się nam pewien obraz, który dość prostą linią prowadzi do wydarzeń z Wielkiego Tygodnia.

Waldemar B., na pierwszy rzut oka, wydaje się być niewyróżniającym się niczym obywatelem. Być może można dostrzec jakiś błysk zawziętości w jego wzroku, usta na zdjęciach ma często zaciśnięte, a uśmiech, jeśli nie jest cyniczny, zdaje się sprawiać mu ból. Poza tym jednak nie widać niczego szczególnego, co mogłoby sugerować, że dopuści się takiej zbrodni.

Urodzony w 59 roku w Gdańsku, z wykształcenia stolarz, choć zainteresowania ma rozległe, bo prowadzi także własne gospodarstwo, zajmuje się handlem i gastronomią. Wielokrotnie próbował dostać się do parlamentu, ostatecznie został senatorem, jednak tylko na jedną kadencję. Po raz wtóry obywatele nie chcieli go wybrać.

Kiedy jednak wgłębić się w zainteresowania pana Waldemara B. krystalizuje się nam pewien obraz, który dość prostą linią prowadzi do wydarzeń z Wielkiego Tygodnia.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie