Podcast Kryminalny

W małych miasteczkach strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
A wśród nich zbrodnie. Jedne popełniane z żądzy pieniądza, inne z pożądania lędźwi. W miasteczkach wszyscy szepcą, a nikt nie wie. Gadają, podjudzają jednych na drugich. Plują na zdradę, sami zdradzając, wzdrygają się na inność, sami uważając się za lepszych.
Lachno jest takim miasteczkiem. Tam zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest rodzinną tragedią.
Leon Pawlak, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu, opowiada o swojej codziennej służbie.
Jeśli masz ochotę na dreszczyk, posłuchaj

Kategorie:
Kryminalne

Odcinki od najnowszych:

Pierwsza spowiedź
2021-04-30 07:00:00

Dziś zawitamy w okolice Lachna, do niewielkiej wsi o nazwie Edenowo, w której mieszkała przed laty dziewięcioletnia wówczas Oliwka, i która w podobnym okresie jak dzisiaj, w przeddzień maja, przygotowywała się do przyjęcia pierwszej komunii świętej. I aby móc dostąpić tego zaszczytu, musiała się wyspowiadać. Była bardzo przejęta swoją pierwszą spowiedzią. Nie ma się zresztą co dziwić, to stresujące wydarzenie. Historia ta mogła się jednak też wydarzyć się w innym miejscu, niż je przedstawię. Mogła wydarzyć się w innym czasie. A i ksiądz Aleksander, który nie będzie w tej historii bez znaczenia, mógł być też innym księdzem.

Dziś zawitamy w okolice Lachna, do niewielkiej wsi o nazwie Edenowo, w której mieszkała przed laty dziewięcioletnia wówczas Oliwka, i która w podobnym okresie jak dzisiaj, w przeddzień maja, przygotowywała się do przyjęcia pierwszej komunii świętej. I aby móc dostąpić tego zaszczytu, musiała się wyspowiadać. Była bardzo przejęta swoją pierwszą spowiedzią. Nie ma się zresztą co dziwić, to stresujące wydarzenie.

Historia ta mogła się jednak też wydarzyć się w innym miejscu, niż je przedstawię. Mogła wydarzyć się w innym czasie. A i ksiądz Aleksander, który nie będzie w tej historii bez znaczenia, mógł być też innym księdzem.

Co w rodzinie, to nie zginie
2021-04-23 07:00:00

Nastoletnia Jola Moszkowa wyszła do szkoły rano jak każdego dnia. Zjadła śniadanie w domu, wzięła plecak, ubrała buty i kurtkę i wyszła. Miała wrócić na obiad przed 15:00. Było już po osiemnastej, a jej nadal nie było. Nie odbierała telefonu i nie odpisywała na esemesy.   Zaniepokojona matka zadzwoniła na komisariat. Z początku komisarz Bagieta próbował tłumaczyć jej matce, że czternastoletnie dziewczyny tak mają, że nie zawsze trzymają się danego słowa i czasem się spóźniają. Może poszła gdzieś z koleżankami, może rozładował jej się telefon. Czy to pierwszy raz się spóźnia, że pani tak bardzo się niepokoi?  Jednak wyczułem w głosie Bagiety, że sam nie jest przekonany do swoich słów. Kobieta wydawała się przez telefon być tak zdenerwowana, że – jeśli nie była rzecz jasna jakąś panikarą – musiało być coś na rzeczy i z córką mogła stać się coś złego. Zwłaszcza, że na pytanie komisarza Bagiety odpowiedziała twierdząco – Tak, córka jeszcze nigdy się nie spóźniła. Zresztą była tak dojrzała, że napisałaby esemes albo zadzwoniłaby. A jej telefon milczy. Musiało wydarzyć się coś złego.   Rodzina Moszków, mieszka na obrzeżach miasta, w dzielnicy, gdzie stoją nie tyle domki jednorodzinne, co zagrody gospodarzy małorolnych, gdzie czas zatrzymał się u schyłku XX. Dziś już niewielu spośród mieszkańców tej dzielnicy prowadzi jakieś gospodarstwo, ale wielu wciąż ma kury i kaczki, psa przywiązanego do budy albo zamkniętego w kojcu, w niektórych z tych gospodarstw nie ma jeszcze kanalizacji i swoje potrzeby załatwia się w drewnianym wychodku z wykopaną głęboką dziurą, w którym czuć ekskrementy, a od kilku lat mieszają się one z wrzuconą do środka kostką toaletową, aby zabić nieprzyjemny zapach.   Większość pośród tych domostw to zapadnięte rudery zbudowane ze złej jakości cegieł, które kruszą się teraz i całymi płatami odpada od nich tynk. Większość domów ma spadzisty dach, z którego sypią się dachówki, i drewniane okna z szybami umieszonymi na kit, które na zimę izoluje się wciąż jeszcze warstwą wełny. W środku tych domostw niektóre ściany pomalowane są jeszcze wałkami we wzorki, ściany zielone, żółte, czasem błękitne. Na podłogach leży linoleum albo zbutwiałe płyty wiórowe, tylko w tych bogatszych znajdują się spróchniałe deski drewniane.   W takim właśnie domu mieszkała rodzina Moszków. Otworzyła nam zapłakana matka, która poprosiła nas do pokoju gościnnego o małych oknach wychodzących na ogródek. Słońce jeszcze świeciło, ale zbliżało się do horyzontu, wyciągając cienie drzew i krzewów. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Opowiada o niej Leon Pawlak, młody policjant, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu pod okiem doświadczonego komisarza Bagiety.   Opowiada o Lachnie, małym miasteczkach, w którym strasznie mieszkają straszni mieszczanie. W tym leżącym na granicy kujaw i wielkopolski miasteczku, zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest najczęściej rodzinną tragedią.   Pytanie tylko, czy sierżant Pawlak opowiada wszystko tak, jak było? Czy nie dorzucił czegoś od siebie? Czy nie pozamieniał faktów? Zmienił nazwiska? Daty? A może w ogóle nie brał udziału w tych wydarzeniach i tylko bajdurzy?   Całkowitej pewności w tej kwestii chyba nigdy nie będziemy mieli. Miłego słuchania

Nastoletnia Jola Moszkowa wyszła do szkoły rano jak każdego dnia. Zjadła śniadanie w domu, wzięła plecak, ubrała buty i kurtkę i wyszła. Miała wrócić na obiad przed 15:00. Było już po osiemnastej, a jej nadal nie było. Nie odbierała telefonu i nie odpisywała na esemesy.  

Zaniepokojona matka zadzwoniła na komisariat. Z początku komisarz Bagieta próbował tłumaczyć jej matce, że czternastoletnie dziewczyny tak mają, że nie zawsze trzymają się danego słowa i czasem się spóźniają. Może poszła gdzieś z koleżankami, może rozładował jej się telefon. Czy to pierwszy raz się spóźnia, że pani tak bardzo się niepokoi? 

Jednak wyczułem w głosie Bagiety, że sam nie jest przekonany do swoich słów. Kobieta wydawała się przez telefon być tak zdenerwowana, że – jeśli nie była rzecz jasna jakąś panikarą – musiało być coś na rzeczy i z córką mogła stać się coś złego. Zwłaszcza, że na pytanie komisarza Bagiety odpowiedziała twierdząco – Tak, córka jeszcze nigdy się nie spóźniła. Zresztą była tak dojrzała, że napisałaby esemes albo zadzwoniłaby. A jej telefon milczy. Musiało wydarzyć się coś złego.  

Rodzina Moszków, mieszka na obrzeżach miasta, w dzielnicy, gdzie stoją nie tyle domki jednorodzinne, co zagrody gospodarzy małorolnych, gdzie czas zatrzymał się u schyłku XX. Dziś już niewielu spośród mieszkańców tej dzielnicy prowadzi jakieś gospodarstwo, ale wielu wciąż ma kury i kaczki, psa przywiązanego do budy albo zamkniętego w kojcu, w niektórych z tych gospodarstw nie ma jeszcze kanalizacji i swoje potrzeby załatwia się w drewnianym wychodku z wykopaną głęboką dziurą, w którym czuć ekskrementy, a od kilku lat mieszają się one z wrzuconą do środka kostką toaletową, aby zabić nieprzyjemny zapach.  

Większość pośród tych domostw to zapadnięte rudery zbudowane ze złej jakości cegieł, które kruszą się teraz i całymi płatami odpada od nich tynk. Większość domów ma spadzisty dach, z którego sypią się dachówki, i drewniane okna z szybami umieszonymi na kit, które na zimę izoluje się wciąż jeszcze warstwą wełny. W środku tych domostw niektóre ściany pomalowane są jeszcze wałkami we wzorki, ściany zielone, żółte, czasem błękitne. Na podłogach leży linoleum albo zbutwiałe płyty wiórowe, tylko w tych bogatszych znajdują się spróchniałe deski drewniane.  

W takim właśnie domu mieszkała rodzina Moszków. Otworzyła nam zapłakana matka, która poprosiła nas do pokoju gościnnego o małych oknach wychodzących na ogródek. Słońce jeszcze świeciło, ale zbliżało się do horyzontu, wyciągając cienie drzew i krzewów.

Ta historia wydarzyła się naprawdę.

Opowiada o niej Leon Pawlak, młody policjant, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu pod okiem doświadczonego komisarza Bagiety.  

Opowiada o Lachnie, małym miasteczkach, w którym strasznie mieszkają straszni mieszczanie. W tym leżącym na granicy kujaw i wielkopolski miasteczku, zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest najczęściej rodzinną tragedią.  

Pytanie tylko, czy sierżant Pawlak opowiada wszystko tak, jak było? Czy nie dorzucił czegoś od siebie? Czy nie pozamieniał faktów? Zmienił nazwiska? Daty? A może w ogóle nie brał udziału w tych wydarzeniach i tylko bajdurzy?  

Całkowitej pewności w tej kwestii chyba nigdy nie będziemy mieli.

Miłego słuchania

Czyściciele kamieniec - dlaczego zginęła Jolanta Brzeska?
2021-04-16 07:00:00

W tym słuchowisku opiszę zaledwie pewien fragment zbrodni, jaka popełniana jest od wielu lat i której być może najgłośniejszą ofiarą stała się Jolanta Brzeska. A mianowicie tzw. czyszczeniem kamienic. Gdybyście byli zainteresowani gangsterskimi rozbiorami nieruchomościami, polecam kanał Jana Śpiewaka, który zajmuje się tym tematem bardziej obszernie. I jeśli ktoś lubi naprawdę grube przekręty robione najczęściej w rękawiczkach, to tam znajdzie tego dużo.  Dziś udamy do Warszawy, do Lasu Kabackiego.   1 marca 2011 roku, około godziny 16:00. w Lesie Kabackim pewien mężczyzna był na spacerze i w pewnym momencie dostrzegł unoszący się nad zaroślami dym. Gdyby było to w maju, może pomyślałby, że ktoś nie dogasił grilla, a może niedopałek papierosa zajął suchą ściółkę, może wyrzucona przez jakiegoś śmieciarza butelka po piwie, którą miał siłę przynieść, ale nie dał już rady wynieść z lasu, skupiła promienie słońca i podpaliła poszycie. Lecz co mogło tlić się w marcu, kiedy śnieg leżał jeszcze gdzieniegdzie na ziemi? Ktoś robił sobie ognisko i zapomniał je ugasić?  Przedarł się przez zarośla i przed sobą, na ziemi ujrzał zwęglone ludzkie ciało, które tliło się jeszcze gasnącym płomieniem. „Zwłoki ułożone były na brzuchu, nogi wyprostowane, prawa ręka zgięta w łokciu, lewa ręka włożona pod głowę.” Przerażony mężczyzna natychmiast zadzwonił na policję. 

W tym słuchowisku opiszę zaledwie pewien fragment zbrodni, jaka popełniana jest od wielu lat i której być może najgłośniejszą ofiarą stała się Jolanta Brzeska. A mianowicie tzw. czyszczeniem kamienic. Gdybyście byli zainteresowani gangsterskimi rozbiorami nieruchomościami, polecam kanał Jana Śpiewaka, który zajmuje się tym tematem bardziej obszernie. I jeśli ktoś lubi naprawdę grube przekręty robione najczęściej w rękawiczkach, to tam znajdzie tego dużo.  Dziś udamy do Warszawy, do Lasu Kabackiego. 

 1 marca 2011 roku, około godziny 16:00. w Lesie Kabackim pewien mężczyzna był na spacerze i w pewnym momencie dostrzegł unoszący się nad zaroślami dym. Gdyby było to w maju, może pomyślałby, że ktoś nie dogasił grilla, a może niedopałek papierosa zajął suchą ściółkę, może wyrzucona przez jakiegoś śmieciarza butelka po piwie, którą miał siłę przynieść, ale nie dał już rady wynieść z lasu, skupiła promienie słońca i podpaliła poszycie. Lecz co mogło tlić się w marcu, kiedy śnieg leżał jeszcze gdzieniegdzie na ziemi? Ktoś robił sobie ognisko i zapomniał je ugasić?  Przedarł się przez zarośla i przed sobą, na ziemi ujrzał zwęglone ludzkie ciało, które tliło się jeszcze gasnącym płomieniem. „Zwłoki ułożone były na brzuchu, nogi wyprostowane, prawa ręka zgięta w łokciu, lewa ręka włożona pod głowę.” Przerażony mężczyzna natychmiast zadzwonił na policję. 

Waldemar B.
2021-04-09 05:38:53

Waldemar B., na pierwszy rzut oka, wydaje się być niewyróżniającym się niczym obywatelem. Być może można dostrzec jakiś błysk zawziętości w jego wzroku, usta na zdjęciach ma często zaciśnięte, a uśmiech, jeśli nie jest cyniczny, zdaje się sprawiać mu ból. Poza tym jednak nie widać niczego szczególnego, co mogłoby sugerować, że dopuści się takiej zbrodni. Urodzony w 59 roku w Gdańsku, z wykształcenia stolarz, choć zainteresowania ma rozległe, bo prowadzi także własne gospodarstwo, zajmuje się handlem i gastronomią. Wielokrotnie próbował dostać się do parlamentu, ostatecznie został senatorem, jednak tylko na jedną kadencję. Po raz wtóry obywatele nie chcieli go wybrać. Kiedy jednak wgłębić się w zainteresowania pana Waldemara B. krystalizuje się nam pewien obraz, który dość prostą linią prowadzi do wydarzeń z Wielkiego Tygodnia.

Waldemar B., na pierwszy rzut oka, wydaje się być niewyróżniającym się niczym obywatelem. Być może można dostrzec jakiś błysk zawziętości w jego wzroku, usta na zdjęciach ma często zaciśnięte, a uśmiech, jeśli nie jest cyniczny, zdaje się sprawiać mu ból. Poza tym jednak nie widać niczego szczególnego, co mogłoby sugerować, że dopuści się takiej zbrodni.

Urodzony w 59 roku w Gdańsku, z wykształcenia stolarz, choć zainteresowania ma rozległe, bo prowadzi także własne gospodarstwo, zajmuje się handlem i gastronomią. Wielokrotnie próbował dostać się do parlamentu, ostatecznie został senatorem, jednak tylko na jedną kadencję. Po raz wtóry obywatele nie chcieli go wybrać.

Kiedy jednak wgłębić się w zainteresowania pana Waldemara B. krystalizuje się nam pewien obraz, który dość prostą linią prowadzi do wydarzeń z Wielkiego Tygodnia.

Głośne zabójstwo polityka – zabójcze lata 90.
2021-03-28 17:16:16

Moje drogie słuchaczki, moi drodzy słuchacze, dziś zabiorę Was do szalonych lat 90. Jestem przekonany, że tę historię, którą zaraz przetoczę, na pewno znacie. Musieliście słyszeć o głośnym zabójstwie posła Jerzyka w Lachnie. Gazety rozpisywały się o tym, prześcigając się w nośnych tytułach: „Zabójstwo posła Jerzyka”, „Krwawy koniec kariery politycznej w Lachnie”, „Kto chciał się pozbyć byłego opozycjonisty PRL?”. Ja w tamtych czasach miałem naście lat i polityką się nie interesowałem, ale pamiętam, jak rodzice o tym rozprawiali, że znali posła Jerzyka, że to niemożliwe, aby ktoś chciał go skrzywdzić. To był miły, uprzejmy pan, zaangażowany w pomoc ubogim; wszyscy znali też jego rodziców, ojciec był nauczycielem języka polskiego, jego matka uczyła muzyki i gry na pianinie, a wcześniej była dość znaną pianistką. O tej historii przypomniał mi komisarz Bagieta, kiedy zatrzymaliśmy Joannę Chmiel, wnuczkę Jana Chmiela, który był oskarżony o zabójstwo posła Jerzyka. Komisarz Bagieta opowiadał mi o tym jakoś w 2017 lub na początku 2018, bo jeszcze wtedy pracował, choć powoli myślał już o przejściu na emeryturę. Pamiętam, że wtedy… No dobrze, zacznijmy od początku.

Moje drogie słuchaczki, moi drodzy słuchacze,

dziś zabiorę Was do szalonych lat 90. Jestem przekonany, że tę historię, którą zaraz przetoczę, na pewno znacie. Musieliście słyszeć o głośnym zabójstwie posła Jerzyka w Lachnie. Gazety rozpisywały się o tym, prześcigając się w nośnych tytułach: „Zabójstwo posła Jerzyka”, „Krwawy koniec kariery politycznej w Lachnie”, „Kto chciał się pozbyć byłego opozycjonisty PRL?”.

Ja w tamtych czasach miałem naście lat i polityką się nie interesowałem, ale pamiętam, jak rodzice o tym rozprawiali, że znali posła Jerzyka, że to niemożliwe, aby ktoś chciał go skrzywdzić. To był miły, uprzejmy pan, zaangażowany w pomoc ubogim; wszyscy znali też jego rodziców, ojciec był nauczycielem języka polskiego, jego matka uczyła muzyki i gry na pianinie, a wcześniej była dość znaną pianistką.

O tej historii przypomniał mi komisarz Bagieta, kiedy zatrzymaliśmy Joannę Chmiel, wnuczkę Jana Chmiela, który był oskarżony o zabójstwo posła Jerzyka. Komisarz Bagieta opowiadał mi o tym jakoś w 2017 lub na początku 2018, bo jeszcze wtedy pracował, choć powoli myślał już o przejściu na emeryturę. Pamiętam, że wtedy…

No dobrze, zacznijmy od początku.

Kto zabił rodziców nastolatki? Zbrodnia w sąsiedztwie
2021-03-19 06:00:00

Dobry wieczór drogie słuchaczki i drodzy słuchacze, Dziś wracamy na Lachnieńskie podwórko i do rodzimej zbrodni. Wspominałem już pewnie, że najgorsze są sprawy, których nie udało się nam rozwiązać. Jeszcze gorsze, to takie, które niby rozwiązaliśmy, niby wiedzieliśmy kto jest sprawcą, ale zabrakło dowodów na skazanie podejrzanego, czy też później oskarżonego. A takie sprawy nie zdarzają się wcale rzadko. My łapiemy, a sądy nie mają wystarczających dowodów, aby kogoś zamknąć. No i są sprawy takie, jak ta, którą zaraz usłyszycie, gdzie nic nie jest jasne i które pozostały w mojej głowie po dziś dzień i wciąż nie znajduje jednoznaczniej odpowiedzi. Ci, którzy znają moje poprzednie historie, takie jak choćby Dramat w czterech ścianach (https://youtu.be/EUZXjk8g1-k) czy Groźnej pani (https://youtu.be/8B8KnC7YXtI), wiedzą, że ulica Matejki W Lachnie to zakazane miejsce, siedlisko meneli, pijaków i drobnych przestępców. Zapadające się, obskurne kamienice, ciemne bramy, powybijane szyby w oknach. To tam najczęściej dochodzi do rodzinnych awantur i zbrodni i to tam najmniej chętnie jedziemy na interwencje. Nie raz zdarzało się nam uciekać przed pijanymi nastolatkami, albo bronić ekipy karetki pogotowia przed jakimś oszołomem, który ściga ich ze sztachetą. W tej opowieści przeniesiemy się jednak na osiedle Nadziei, gdzie mieszkała, wraz z rodzicami Weronika, którą możecie pamiętać z odcinka „Zbrodnie miłości” (https://youtu.be/-y8f4mEc1VM), nieopodal mieszkała także Agnieszka z odcinka „Naiwność w sieci” (https://youtu.be/uueEWAc0u3k). To osiedle dość nowe, bogate, gdzie od lat wyrastają nowoczesne wille, ogrodzone tujami, z basenem w ogródku, z automatyczną bramą i monitoringiem. Tutaj też mieszkała Natalia Romańska ze swoimi rodzicami. Aż do dnia, czy też lepiej powiedzieć nocy, kiedy to przerażona i w piżamie wybiegła ze swojego domu, robiąc hałasu na całą dzielnicę i dzwoniąc do drzwi najbliższego domu.

Dobry wieczór drogie słuchaczki i drodzy słuchacze,

Dziś wracamy na Lachnieńskie podwórko i do rodzimej zbrodni.

Wspominałem już pewnie, że najgorsze są sprawy, których nie udało się nam rozwiązać. Jeszcze gorsze, to takie, które niby rozwiązaliśmy, niby wiedzieliśmy kto jest sprawcą, ale zabrakło dowodów na skazanie podejrzanego, czy też później oskarżonego. A takie sprawy nie zdarzają się wcale rzadko. My łapiemy, a sądy nie mają wystarczających dowodów, aby kogoś zamknąć.

No i są sprawy takie, jak ta, którą zaraz usłyszycie, gdzie nic nie jest jasne i które pozostały w mojej głowie po dziś dzień i wciąż nie znajduje jednoznaczniej odpowiedzi.

Ci, którzy znają moje poprzednie historie, takie jak choćby Dramat w czterech ścianach (https://youtu.be/EUZXjk8g1-k) czy Groźnej pani (https://youtu.be/8B8KnC7YXtI), wiedzą, że ulica Matejki W Lachnie to zakazane miejsce, siedlisko meneli, pijaków i drobnych przestępców. Zapadające się, obskurne kamienice, ciemne bramy, powybijane szyby w oknach. To tam najczęściej dochodzi do rodzinnych awantur i zbrodni i to tam najmniej chętnie jedziemy na interwencje. Nie raz zdarzało się nam uciekać przed pijanymi nastolatkami, albo bronić ekipy karetki pogotowia przed jakimś oszołomem, który ściga ich ze sztachetą.

W tej opowieści przeniesiemy się jednak na osiedle Nadziei, gdzie mieszkała, wraz z rodzicami Weronika, którą możecie pamiętać z odcinka „Zbrodnie miłości” (https://youtu.be/-y8f4mEc1VM), nieopodal mieszkała także Agnieszka z odcinka „Naiwność w sieci” (https://youtu.be/uueEWAc0u3k). To osiedle dość nowe, bogate, gdzie od lat wyrastają nowoczesne wille, ogrodzone tujami, z basenem w ogródku, z automatyczną bramą i monitoringiem.

Tutaj też mieszkała Natalia Romańska ze swoimi rodzicami. Aż do dnia, czy też lepiej powiedzieć nocy, kiedy to przerażona i w piżamie wybiegła ze swojego domu, robiąc hałasu na całą dzielnicę i dzwoniąc do drzwi najbliższego domu.

Jak (nie) uniknąć zabójstwa przez nieznajomego spotkanego w irlandzkim pubie w St. Patrick's day?
2021-03-17 16:00:00

Dobry wieczór drogie słuchaczki i drodzy słuchacze. Dzisiaj odcinek specjalny, bonusowy, zielony, jak wyspa, na której się znajdziemy. Od razu przestrzegam, że będzie on nieco inny od poprzednich, ale liczę na ciepłe jego przyjęcie. Bohaterem dzisiejszego odcinka specjalnego Kroniki Kryminalnej jest człowiek, którego wolelibyśmy nie spotkać na ulicy albo w pubie. Polska Policja, a w zasadzie detektyw Logan z Poznania, złapał go kilka lat po wydarzeniach, które zaraz przetoczę. Tę historię, w której nie uczestniczyłem, bo wtedy nie byłem jeszcze nawet policjantem, znam dzięki uprzejmości wymienionego detektywa Logana. Dziękuję panu w tym miejscu i publicznie obiecuję, że spiszemy całą tę historię od pierwszej zbrodni naszego dzisiejszego antybohatera, aż do momentu, kiedy pan go złapał. A dlaczego tę akurat historię chciałem dzisiaj przestawić? Bo dzieję się w Irlandii, w Dublinie, jeśli mam być drobiazgowy, a dziś mamy 17 marca, dzień świętego Patryka. Jako że mam osobiście sentyment do Irlandii, do jej kultury, do Jamesa Joyce’a, a także do piwa (tu ukłon w stronę potencjalnych sponsorów), postanowiłem z tej okazji opowiedzieć Wam tę historię. Co ciekawe, miała ona miejsce także 17 marca.

Dobry wieczór drogie słuchaczki i drodzy słuchacze.

Dzisiaj odcinek specjalny, bonusowy, zielony, jak wyspa, na której się znajdziemy.

Od razu przestrzegam, że będzie on nieco inny od poprzednich, ale liczę na ciepłe jego przyjęcie.

Bohaterem dzisiejszego odcinka specjalnego Kroniki Kryminalnej jest człowiek, którego wolelibyśmy nie spotkać na ulicy albo w pubie. Polska Policja, a w zasadzie detektyw Logan z Poznania, złapał go kilka lat po wydarzeniach, które zaraz przetoczę.

Tę historię, w której nie uczestniczyłem, bo wtedy nie byłem jeszcze nawet policjantem, znam dzięki uprzejmości wymienionego detektywa Logana. Dziękuję panu w tym miejscu i publicznie obiecuję, że spiszemy całą tę historię od pierwszej zbrodni naszego dzisiejszego antybohatera, aż do momentu, kiedy pan go złapał.

A dlaczego tę akurat historię chciałem dzisiaj przestawić? Bo dzieję się w Irlandii, w Dublinie, jeśli mam być drobiazgowy, a dziś mamy 17 marca, dzień świętego Patryka. Jako że mam osobiście sentyment do Irlandii, do jej kultury, do Jamesa Joyce’a, a także do piwa (tu ukłon w stronę potencjalnych sponsorów), postanowiłem z tej okazji opowiedzieć Wam tę historię.

Co ciekawe, miała ona miejsce także 17 marca.

Groźna pani czyli Zbrodnia jakiej kobieta powinna się wstydzić - Kronika Kryminalna #6
2021-03-12 16:00:00

Dobry wieczór drogie słuchaczki, drodzy słuchacze. Zauważyłem taką prawidłowość, że w moich słuchowiskach najczęściej mężczyźni są sprawcami zbrodni, a kobiety ofiarami. Dziś będzie inaczej i opowiem Wam o prawdziwie groźnej pani. Dzisiejsze słuchowisko miało się nigdy w tej formie nie pojawić, bo notatki z interwencji, którą Wam zaraz przetoczę, odłożyłem sobie z myślą o powieści, nad którą pracuję. Ale jako że nie wiadomo, kiedy się ona ukaże, a temat jest pilny, wykorzystamy tę historię dziś. Gwoli jasności: trzeba Wam wiedzieć, że praca w policji to nie tylko strzelaniny, pościgi i martwe ciała. To czasem bardziej przyziemne interwencje. A jednak i one potrafią pozostawić w człowieku blizny. Taką historię zaprezentuję Wam tego wieczora w Kronice Kryminalnej. I cytując pewnego prezydenta, będącego dziś obiektem memów na temat swej nieomylności, powiem „Nie chcem, ale muszem”. Nie chcem, bo miałem inny plan na dzisiejsze słuchowisko, ale muszem, bo… mam poczucie deja vu… Wydarzyło się to w listopadzie 2018 roku, kiedy komisarz Bagieta był już na emeryturze, a ja miałem nowego partnera, świeżo upieczonego starszego sierżanta Smyczka, który, dzięki swojej ambicji i bezkompromisowości, szybko wspinał się po szczeblach kariery. Był niedzielny poranek, staliśmy w gabinecie komendanta Misieckiego i składaliśmy mu raport z poprzedniego dnia, kiedy to w Lachnie mieliśmy ważną uroczystość, na której gościł sam minister Prawy. Komendant Misiecki nie był jednak zadowolony z przebiegu tej imprezy. Siedział zapadnięty w swoim fotelu, przed dużym, zniszczonym biurkiem. Oświetlało go bzyczące światło białej jarzeniówki, które kontrastowało z ciemną szarzyzną niedzielnego poranka za oknem. Brwi, na jego nalanej, czerwonej twarzy były ściągnięte, nos zmarszczony. Na jego czole perlił się pot, wyglądający jak krople wosku na świecy. Oczy miał łzawe i podkrążone po wczorajszej afterparty z oficjelami, która najwyraźniej przeciągnęła się do późnych godzin nocnych. Stukał palcem wskazującym w blat biurka i kręcił głową.

Dobry wieczór drogie słuchaczki, drodzy słuchacze.

Zauważyłem taką prawidłowość, że w moich słuchowiskach najczęściej mężczyźni są sprawcami zbrodni, a kobiety ofiarami. Dziś będzie inaczej i opowiem Wam o prawdziwie groźnej pani.

Dzisiejsze słuchowisko miało się nigdy w tej formie nie pojawić, bo notatki z interwencji, którą Wam zaraz przetoczę, odłożyłem sobie z myślą o powieści, nad którą pracuję. Ale jako że nie wiadomo, kiedy się ona ukaże, a temat jest pilny, wykorzystamy tę historię dziś.

Gwoli jasności: trzeba Wam wiedzieć, że praca w policji to nie tylko strzelaniny, pościgi i martwe ciała. To czasem bardziej przyziemne interwencje. A jednak i one potrafią pozostawić w człowieku blizny. Taką historię zaprezentuję Wam tego wieczora w Kronice Kryminalnej.

I cytując pewnego prezydenta, będącego dziś obiektem memów na temat swej nieomylności, powiem „Nie chcem, ale muszem”. Nie chcem, bo miałem inny plan na dzisiejsze słuchowisko, ale muszem, bo… mam poczucie deja vu…

Wydarzyło się to w listopadzie 2018 roku, kiedy komisarz Bagieta był już na emeryturze, a ja miałem nowego partnera, świeżo upieczonego starszego sierżanta Smyczka, który, dzięki swojej ambicji i bezkompromisowości, szybko wspinał się po szczeblach kariery.

Był niedzielny poranek, staliśmy w gabinecie komendanta Misieckiego i składaliśmy mu raport z poprzedniego dnia, kiedy to w Lachnie mieliśmy ważną uroczystość, na której gościł sam minister Prawy.

Komendant Misiecki nie był jednak zadowolony z przebiegu tej imprezy. Siedział zapadnięty w swoim fotelu, przed dużym, zniszczonym biurkiem. Oświetlało go bzyczące światło białej jarzeniówki, które kontrastowało z ciemną szarzyzną niedzielnego poranka za oknem. Brwi, na jego nalanej, czerwonej twarzy były ściągnięte, nos zmarszczony. Na jego czole perlił się pot, wyglądający jak krople wosku na świecy. Oczy miał łzawe i podkrążone po wczorajszej afterparty z oficjelami, która najwyraźniej przeciągnęła się do późnych godzin nocnych. Stukał palcem wskazującym w blat biurka i kręcił głową.

Makabryczne Święto Kobiet – z okazji Dnia Kobiet sfeminizowana zbrodnia sprzed wieku – Kronika Kryminalna #5
2021-03-05 15:26:34

Dzień dobry, tradycją Kroniki Kryminalnej staje się powoli, że zalicza ona falstart w stosunku do jakiegoś święta. Tak było w przypadku Walentynek i słuchowiska Zbrodnie Miłości, który pojawił się kilka dni wcześniej i nie inaczej będzie tym razem, kiedy moje opowiadanie krążyć będzie wokół Dnia Kobiet. No ale nic na to nie poradzę, bo kolejne słuchowiska pojawiają się w piątki o siedemnastej, a święta jakoś nie chcą się dopasować do mojej agendy. Niemniej, mimo że trochę przedwcześnie (chyba że akurat słuchacie w poniedziałek 8 marca) składam wszystkim paniom najserdeczniejsze życzenia, zwłaszcza zdrowia, dużo miłości i serdeczności na każdym kroku. No i zapraszam do posłuchania kolejnego odcinka Kroniki Kryminalnej, pt. Makabryczne Święto Kobiet. Kiedy byliśmy dzieciakami, chodziliśmy za jezioro, przechodziliśmy przez gęsty las (a przynajmniej nam się wtedy wydawał on gęsty i ciemny) i docieraliśmy do pozostałości po jakiejś wsi. Była to dla nas niesamowita przygoda, kiedy eksplorowaliśmy te pradawne rumowiska spalonych domostw z zapadniętymi dachami, butwiejące zgliszcza po stodołach i wychodkach, porośnięte mchem gruzowiska cegieł. W tych wyrwach po stojących tu niegdyś chatach, nie było już nic wartościowego, bo już lata temu wypatroszone zostały z resztek metali, z kabli, z klamek, a nawet z zawiasów przez zbieraczy złomu, poszukiwaczy skarbów i wszelkiego rodzaju samozwańczych archeologów. Dla nas była to wieś-widmo, pradawna, magiczna osada, pełna zakamarków, ukrytych tajemnic, groźnych pułapek, które czyhały na nas na każdym rogu. Nic dziwnego, że rodzice zabraniali nam tam chodzić. Z perspektywy czasu widzę, jak niebezpieczne dla kilkunastoletniego szczeniaka było włóczenie się po tym niestabilnym miejscu, gdzie znaleźć można było przysypane piwnice, jakieś zarośnięte studnie, chybotliwe resztki dachów i kawałki rozbitego szkła. A jednak… W zamglonych zakamarkach pamięci przypominam sobie, że dziadkowie mówili o jakiejś klątwie, o złu, którym wieś była zakażona. A czy coś mogłoby bardziej ekscytować umysł młodego człowieka, niż ruiny tajemniczej wsi, nad którą swego czasu zawisło jakieś mityczne zło? Za dzieciaka ważniejsza od faktów była tajemnica, więc zasłyszane tu i ówdzie faktyczne zdarzenia wpadały jednym uchem, a drugim wypadały. Starsi mieszkańcy Lachna opowiadali między sobą, że przed pierwszą wojną światową, kiedy Lachno i jego okolice należały jeszcze do zaboru niemieckiego, miały tam miejsce jakieś tajemnicze wydarzenia, które nasiliły się w międzywojniu, i które doprowadziły w tej wsi do despotycznych rządów kobiet. A kiedy Niemcy wrócili na te ziemie w trzydziestym dziewiątym, byli tak przerażeni tym, co znaleźli, że zastałą tam resztkę mieszkańców wywieźli do obozów, a wieś spalili do gruntu. O tej wsi przypomniałem sobie, kiedy wiele lat później, będąc już debiutującym policjantem, przeczytałem w Gazecie artykuł, opowiadający dość podobną historię, mającą jednak miejsce gdzieś na Węgrzech. Zainspirował mnie jednak do tego, aby zajrzeć do archiwum policyjnego, a nawet pogrzebać w kronikach Lachna, licząc na to, że się dowiem, co takiego wydarzyło się naprawdę we wsi za lasem. Na podstawie notatek i artykułów, które w tym temacie znalazłem, spróbuję Wam opowiedzieć tę historię możliwie chronologicznie i możliwie rzetelnie. Tekst powstał między innymi na podstawie poniższego artykułu: https://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,15935045,Mscicielki_z_Nagyreva.html

Dzień dobry, tradycją Kroniki Kryminalnej staje się powoli, że zalicza ona falstart w stosunku do jakiegoś święta. Tak było w przypadku Walentynek i słuchowiska Zbrodnie Miłości, który pojawił się kilka dni wcześniej i nie inaczej będzie tym razem, kiedy moje opowiadanie krążyć będzie wokół Dnia Kobiet. No ale nic na to nie poradzę, bo kolejne słuchowiska pojawiają się w piątki o siedemnastej, a święta jakoś nie chcą się dopasować do mojej agendy.

Niemniej, mimo że trochę przedwcześnie (chyba że akurat słuchacie w poniedziałek 8 marca) składam wszystkim paniom najserdeczniejsze życzenia, zwłaszcza zdrowia, dużo miłości i serdeczności na każdym kroku. No i zapraszam do posłuchania kolejnego odcinka Kroniki Kryminalnej, pt. Makabryczne Święto Kobiet.

Kiedy byliśmy dzieciakami, chodziliśmy za jezioro, przechodziliśmy przez gęsty las (a przynajmniej nam się wtedy wydawał on gęsty i ciemny) i docieraliśmy do pozostałości po jakiejś wsi. Była to dla nas niesamowita przygoda, kiedy eksplorowaliśmy te pradawne rumowiska spalonych domostw z zapadniętymi dachami, butwiejące zgliszcza po stodołach i wychodkach, porośnięte mchem gruzowiska cegieł. W tych wyrwach po stojących tu niegdyś chatach, nie było już nic wartościowego, bo już lata temu wypatroszone zostały z resztek metali, z kabli, z klamek, a nawet z zawiasów przez zbieraczy złomu, poszukiwaczy skarbów i wszelkiego rodzaju samozwańczych archeologów.

Dla nas była to wieś-widmo, pradawna, magiczna osada, pełna zakamarków, ukrytych tajemnic, groźnych pułapek, które czyhały na nas na każdym rogu. Nic dziwnego, że rodzice zabraniali nam tam chodzić. Z perspektywy czasu widzę, jak niebezpieczne dla kilkunastoletniego szczeniaka było włóczenie się po tym niestabilnym miejscu, gdzie znaleźć można było przysypane piwnice, jakieś zarośnięte studnie, chybotliwe resztki dachów i kawałki rozbitego szkła.

A jednak… W zamglonych zakamarkach pamięci przypominam sobie, że dziadkowie mówili o jakiejś klątwie, o złu, którym wieś była zakażona. A czy coś mogłoby bardziej ekscytować umysł młodego człowieka, niż ruiny tajemniczej wsi, nad którą swego czasu zawisło jakieś mityczne zło?

Za dzieciaka ważniejsza od faktów była tajemnica, więc zasłyszane tu i ówdzie faktyczne zdarzenia wpadały jednym uchem, a drugim wypadały. Starsi mieszkańcy Lachna opowiadali między sobą, że przed pierwszą wojną światową, kiedy Lachno i jego okolice należały jeszcze do zaboru niemieckiego, miały tam miejsce jakieś tajemnicze wydarzenia, które nasiliły się w międzywojniu, i które doprowadziły w tej wsi do despotycznych rządów kobiet.

A kiedy Niemcy wrócili na te ziemie w trzydziestym dziewiątym, byli tak przerażeni tym, co znaleźli, że zastałą tam resztkę mieszkańców wywieźli do obozów, a wieś spalili do gruntu.

O tej wsi przypomniałem sobie, kiedy wiele lat później, będąc już debiutującym policjantem, przeczytałem w Gazecie artykuł, opowiadający dość podobną historię, mającą jednak miejsce gdzieś na Węgrzech. Zainspirował mnie jednak do tego, aby zajrzeć do archiwum policyjnego, a nawet pogrzebać w kronikach Lachna, licząc na to, że się dowiem, co takiego wydarzyło się naprawdę we wsi za lasem.

Na podstawie notatek i artykułów, które w tym temacie znalazłem, spróbuję Wam opowiedzieć tę historię możliwie chronologicznie i możliwie rzetelnie.

Tekst powstał między innymi na podstawie poniższego artykułu:

https://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,15935045,Mscicielki_z_Nagyreva.html

Naiwność w sieci - podcast kryminalny - Kronika Kryminalna #4
2021-02-26 16:00:00

Drogie słuchaczki i drodzy słuchacze Kronik Kryminalnych. Jak doskonale wiecie, bo jesteście tu nie po raz pierwszy, lub się domyślacie, bo zwabił Was tu tytuł tego podcastu, większość opowiedzianych tu historii to rzeczy przykre, nierzadko tragiczne. Można by sądzić, że po latach obcowania z takimi wydarzeniami, człowiek się przyzwyczaja, usypia swoją empatię i uzbraja się w twardszą skórę. Jednak nie zawsze jest to zasadą. W moim przypadku, mam wrażenie, że im starszy się robię, tym bardziej przejmuje się zbrodnią i jej ofiarami. Z wiekiem przypominam sobie też sprawy, które prowadziłem przed laty, a zwłaszcza te, których nie mogłem doprowadzić do końca. One bolą najbardziej i pojawiają się czasem w najmniej spodziewanych momentach, nawiedzają mnie w snach albo podczas sobotniego popołudnia, kiedy chcę sobie odpocząć przy jakimś filmie i zimnym piwie. Ta historia, którą zaraz usłyszycie, należy do tych niedokończonych przed laty, które wracają jak niechciany gość i mącą mój spokój. I jako że po zakończeniu tej opowieści, nie będę miał na pewno nastroju na to, aby reklamować ten kanał, pozwolę sobie krótko przypomnieć, że jeśli nie chcielibyście, aby ominęły Was kolejne odcinki Kroniki Kryminalnej, zasukrybujcie (Kronika Kryminalna na youtube) ten kanał i pozostawcie też proszę jakiś komentarz, żebym miał od Was feedback.

Drogie słuchaczki i drodzy słuchacze Kronik Kryminalnych. Jak doskonale wiecie, bo jesteście tu nie po raz pierwszy, lub się domyślacie, bo zwabił Was tu tytuł tego podcastu, większość opowiedzianych tu historii to rzeczy przykre, nierzadko tragiczne. Można by sądzić, że po latach obcowania z takimi wydarzeniami, człowiek się przyzwyczaja, usypia swoją empatię i uzbraja się w twardszą skórę. Jednak nie zawsze jest to zasadą.

W moim przypadku, mam wrażenie, że im starszy się robię, tym bardziej przejmuje się zbrodnią i jej ofiarami. Z wiekiem przypominam sobie też sprawy, które prowadziłem przed laty, a zwłaszcza te, których nie mogłem doprowadzić do końca. One bolą najbardziej i pojawiają się czasem w najmniej spodziewanych momentach, nawiedzają mnie w snach albo podczas sobotniego popołudnia, kiedy chcę sobie odpocząć przy jakimś filmie i zimnym piwie.

Ta historia, którą zaraz usłyszycie, należy do tych niedokończonych przed laty, które wracają jak niechciany gość i mącą mój spokój. I jako że po zakończeniu tej opowieści, nie będę miał na pewno nastroju na to, aby reklamować ten kanał, pozwolę sobie krótko przypomnieć, że jeśli nie chcielibyście, aby ominęły Was kolejne odcinki Kroniki Kryminalnej, zasukrybujcie (Kronika Kryminalna na youtube) ten kanał i pozostawcie też proszę jakiś komentarz, żebym miał od Was feedback.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie