Stan Wyjątkowy

"Stan Wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Beata Lubecka i Kamil Dziubka dyskutować będą o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i Newsweeka zapewnią słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulisów polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.


Odcinki od najnowszych:

Kaczyński zazdrości Berlusconiemu. Kuchciński lubi odloty. Ludzie Morawieckiego zrobili bank #OnetAudio
2022-10-19 01:18:00

Przyznajemy: na przemian jesteśmy zdumieni i oblewamy się pąsem. Zdumienia doświadczamy, gdyż okazuje się, że — wbrew niecnym teoriom opozycji — na terenowe wiece z Jarosławem Kaczyńskim dostają się nie tylko twardzi aktywiści PiS. W Szczecinie, dajmy na to, na spotkanie wszedł z otwartą przyłbicą działacz KOD — organizatorzy dali mu nawet przepustkę z logo PiS i pozwolili cyknąć parę fotek z ministrami. Nie żeby byli tak gościnni. Po prostu dobro Polski na moment w nich zaspało, ale gdy się obudziło — na szczęście jeszcze przed prologiem prezesa — to z miejsca gościa zredukowali. Problem taki, że nie docenili przeciwnika. Gdy oni byli zajęci tłumaczeniem dobra Polski przebiegłemu kodziarzowi, na salę zręcznie wbił się syn europosła Platformy Bartosza Arłukowicza, który już podczas stand-upu prezesa zaczął energicznie kwestionować dogmat o jego nieomylności. Autorzy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — demaskują podstęp Maksyma Arłukowicza, który jednocześnie obnaża marność partyjnych służb kontrolnych PiS, nadzorowanych wszak przez byłego szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego, wiceszefa partii władzy. Otóż młody Arłukowicz wszedł na imprezę MC Jarosława posługując się wejściówką na koncert rapera Fukaja. Organizatorzy najwyraźniej uznali, że ponieważ przepustka juniora jest zupełnie inna do identyfikatorów PiS, to musi on być bardzo ważny — i dali mu miejscówkę w pierwszym rzędzie, dzięki czemu Kaczyński wyraźniej usłyszał o swej „hańbie” i „kłamstwach”. Doceniamy jednak gest prezesa — widząc, że rośli pisowianie „Jojo” Brudzińskiego spieszą się pokochać Arłukowicza, dał sygnał, że młodego nie trzeba całkiem redukować. A już jak go wystarczająco zredukowali, to po prostu zadał mu swoje klasyczne pytanie o sens życia: czy reprezentuje interesy Polski czy Niemiec. Pytanie zawisło nad pustym krzesłem, zdobytym przepustką na Fukaja. Ale, tak właśnie, czujemy się także zawstydzeni. No bo kto by się spodziewał, że po odsianiu podejrzanych politycznie, narodowo i obyczajowo elementów, na sali poza dobrem Polski pojawi się jeszcze włoska frywolność? Nie wchodźmy w szczegóły, by nie przeginać z pąsem. W Szczecinie otóż okazało się, że Jarosław Kaczyński zazdrości żywotności Silvio Berlusconiemu, co sala odebrała jednoznacznie, reagując rechotem i dwoma jednobrzmiącymi słowami z arsenału byłego premiera Włoch. Wolna miłość starca Berlusconiego przypomniała nam, że nowy szef Kancelarii Premiera Marek Kuchciński też ją praktykował, tyle że w młodości — rzecz jasna jednocześnie z intensywnym treningiem chemicznym, właściwym porządnemu hippisowi. Do dziś Kuchciński jest znany ze swego hippisowskiego podejścia do pracy. Choć my słyniemy z wyważonych poglądów i stonowanego języka, to musimy przyznać, że jest po prostu strasznym leniem — w tej kadencji Sejmu nie zabrał głosu z mównicy ANI RAZU. Raz jeszcze: PRZEZ TRZY LATA W SEJMIE NIE ODEZWAŁ SIĘ ANI SŁOWEM. Ale — szukając klucza do tej nominacji superlenia na wymagające największego zaangażowania stanowisko w rządzie — zrozumieliśmy, że to patriotyczny gest, którym rząd jasno promuje kampanię oszczędności. Otóż możemy być pewni, że Kuchciński będzie wychodził z pracy przed wczesnym zimowym zmrokiem, co oznacza duże oszczędności w rządowych rachunkach za prąd. W tym sensie będzie nawet bardziej wydajny, niż gdyby siedział przy włączonym świetle i nic nie robił. Nominacja dla Kuchcińskiego to skutek wojny wewnątrz PiS, w której poległ poprzedni szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, najbliższy współpracownik Mateusza Morawieckiego. Kuchciński na pewno — w odróżnieniu od Dworczyka — nie będzie się przepracowywał, ale nie taka jest jego rola. Ma pilnować Morawieckiego i donosić Kaczyńskiemu. Ludzie premiera w rządzie i spółkach odbierają to jako sygnał, że ich pryncypał traci wpływy i jeszcze przed wyborami może stracić fotel. Dlatego zabezpieczają sobie bezpieczny odwrót — ich „arką Mateusza” ma być nowy bank, który państwo tworzy specjalnie po to, by ratować upadający Getin Noble Bank Leszka Czarneckiego. Ludzie Morawieckiego już objęli kluczowe posady w tym projekcie. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Przyznajemy: na przemian jesteśmy zdumieni i oblewamy się pąsem. Zdumienia doświadczamy, gdyż okazuje się, że — wbrew niecnym teoriom opozycji — na terenowe wiece z Jarosławem Kaczyńskim dostają się nie tylko twardzi aktywiści PiS. W Szczecinie, dajmy na to, na spotkanie wszedł z otwartą przyłbicą działacz KOD — organizatorzy dali mu nawet przepustkę z logo PiS i pozwolili cyknąć parę fotek z ministrami. Nie żeby byli tak gościnni. Po prostu dobro Polski na moment w nich zaspało, ale gdy się obudziło — na szczęście jeszcze przed prologiem prezesa — to z miejsca gościa zredukowali. Problem taki, że nie docenili przeciwnika. Gdy oni byli zajęci tłumaczeniem dobra Polski przebiegłemu kodziarzowi, na salę zręcznie wbił się syn europosła Platformy Bartosza Arłukowicza, który już podczas stand-upu prezesa zaczął energicznie kwestionować dogmat o jego nieomylności. Autorzy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — demaskują podstęp Maksyma Arłukowicza, który jednocześnie obnaża marność partyjnych służb kontrolnych PiS, nadzorowanych wszak przez byłego szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego, wiceszefa partii władzy. Otóż młody Arłukowicz wszedł na imprezę MC Jarosława posługując się wejściówką na koncert rapera Fukaja. Organizatorzy najwyraźniej uznali, że ponieważ przepustka juniora jest zupełnie inna do identyfikatorów PiS, to musi on być bardzo ważny — i dali mu miejscówkę w pierwszym rzędzie, dzięki czemu Kaczyński wyraźniej usłyszał o swej „hańbie” i „kłamstwach”. Doceniamy jednak gest prezesa — widząc, że rośli pisowianie „Jojo” Brudzińskiego spieszą się pokochać Arłukowicza, dał sygnał, że młodego nie trzeba całkiem redukować. A już jak go wystarczająco zredukowali, to po prostu zadał mu swoje klasyczne pytanie o sens życia: czy reprezentuje interesy Polski czy Niemiec. Pytanie zawisło nad pustym krzesłem, zdobytym przepustką na Fukaja.
Ale, tak właśnie, czujemy się także zawstydzeni. No bo kto by się spodziewał, że po odsianiu podejrzanych politycznie, narodowo i obyczajowo elementów, na sali poza dobrem Polski pojawi się jeszcze włoska frywolność? Nie wchodźmy w szczegóły, by nie przeginać z pąsem. W Szczecinie otóż okazało się, że Jarosław Kaczyński zazdrości żywotności Silvio Berlusconiemu, co sala odebrała jednoznacznie, reagując rechotem i dwoma jednobrzmiącymi słowami z arsenału byłego premiera Włoch.
Wolna miłość starca Berlusconiego przypomniała nam, że nowy szef Kancelarii Premiera Marek Kuchciński też ją praktykował, tyle że w młodości — rzecz jasna jednocześnie z intensywnym treningiem chemicznym, właściwym porządnemu hippisowi. Do dziś Kuchciński jest znany ze swego hippisowskiego podejścia do pracy. Choć my słyniemy z wyważonych poglądów i stonowanego języka, to musimy przyznać, że jest po prostu strasznym leniem — w tej kadencji Sejmu nie zabrał głosu z mównicy ANI RAZU. Raz jeszcze: PRZEZ TRZY LATA W SEJMIE NIE ODEZWAŁ SIĘ ANI SŁOWEM.
Ale — szukając klucza do tej nominacji superlenia na wymagające największego zaangażowania stanowisko w rządzie — zrozumieliśmy, że to patriotyczny gest, którym rząd jasno promuje kampanię oszczędności. Otóż możemy być pewni, że Kuchciński będzie wychodził z pracy przed wczesnym zimowym zmrokiem, co oznacza duże oszczędności w rządowych rachunkach za prąd. W tym sensie będzie nawet bardziej wydajny, niż gdyby siedział przy włączonym świetle i nic nie robił.
Nominacja dla Kuchcińskiego to skutek wojny wewnątrz PiS, w której poległ poprzedni szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, najbliższy współpracownik Mateusza Morawieckiego. Kuchciński na pewno — w odróżnieniu od Dworczyka — nie będzie się przepracowywał, ale nie taka jest jego rola. Ma pilnować Morawieckiego i donosić Kaczyńskiemu. Ludzie premiera w rządzie i spółkach odbierają to jako sygnał, że ich pryncypał traci wpływy i jeszcze przed wyborami może stracić fotel. Dlatego zabezpieczają sobie bezpieczny odwrót — ich „arką Mateusza” ma być nowy bank, który państwo tworzy specjalnie po to, by ratować upadający Getin Noble Bank Leszka Czarneckiego. Ludzie Morawieckiego już objęli kluczowe posady w tym projekcie. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Sasin skoczył Morawieckiemu do gardła. Morawiecki zrzuca z sań Dworczyka. A Suski pije i śpiewa #OnetAudio
2022-10-19 01:17:00

Oj, nie jest dziś łatwo być człowiekiem premiera. Możesz wypruwać sobie żyły dla Polski — przekupować posłów w Sejmie i radnych w terenie, brać za mordę niepolskie media, rozprowadzać prawdziwych patriotów w spółkach, wciągać do pracy dla partii byłych złodziei i propaństwowo resocjalizować degeneratów — a Morawiecki i tak zrzuci cię z sań, byle tylko zachować własny stołek. Tak, to mogłoby być żałobne wydanie słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — wszak żegnamy szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka, który dostarczył nam przez ostatnie 5 lat masy radości i wzruszeń. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (Onet) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — z jednego tylko powodu powstrzymują łzy. Otóż, czujemy tu ruską robotę. No bo jak to tak? Od kiedy do Internetu wyciekają maile Dworczyka, pokazujące jego dzielną — nawet jeśli czasem opartą o plugawe metody — walkę o dobro Polski, obóz władzy twierdzi, że to robota Putina, który zaczaił się, by załatwić prawdziwego polskiego patriotę. Jeśli dziś Dworczyk wylatuje z rządu właśnie przez maile, to czyż nie jest to realizowanie kremlowskiego scenariusza? Pójdźmy dalej tym patriotycznym tokiem myślenia. Otóż dymisję wymusili wrogowie Morawieckiego w PiS, których skrzyknął i ogarnął wicepremier Jacek Sasin. No to czyj oni realizują interes — że zapytamy w niepodrabialnym stylu prezesa Kaczyńskiego? Biorąc to wszystko pod uwagę „Stan Wyjątkowy” czuje się w obowiązku ujawnić kulisy tych knowań w obozie władzy. Otóż w ostatnich tygodniach Sasin — wykorzystując drożyznę i nadciągający kryzys na rynku energii — podjął próbę przeprowadzenia politycznej egzekucji Morawieckiego. Przekonał do tego wielu ludzi w partii — w tym marszałek Sejmu Elżbietę Witek, szefa MON Mariusza Błaszczaka, byłą premier Beatę Szydło oraz byłego ministra tępej propagandy Jacka Kurskiego. Faktem jest, że Sasin nie musiał się bardzo starać, bo każdy z nich ma z Morawieckim śmiercionośne porachunki. W ramach przygotowania artyleryjskiego Sasinowcy wyprowadzili serię przecieków, które pokazywać miały zaniedbania Morawieckiego, zwłaszcza jeśli chodzi o zakupy węgla przed zimą. Morawiecki czuł pismo nosem i odpowiedział atakiem na ludzi Sasina w energetyce, przekonując, że dorabiają się milionów na rosnących rachunkach Polaków. Panowie po raz pierwszy tak otwarcie wzięli się za łby — i każda ze stron puszyła się, że na dniach wykończy drugą. Albo kłamali, albo w tej swej furii podlanej zapiekłością oderwali się od rzeczywistości. „Stan Wyjątkowy” przewidywał, że Kaczyński co prawda pozwoli im się ostro dojeżdżać — wszak jest fanem rodeo — ale finalnie wkroczy, bo zbyt ostre ujeżdżanie groziłoby całej stajni. I tak się stało. Z jednej strony Sasin dostał rozkaz wycofania się, a jego spółki energetyczne muszą zgodnie z żądaniem Morawieckiego ściąć swoje rachunki na prąd wysyłane Polakom. Z drugiej jednak strony Kaczyński nie mógł ukarać Sasina, bo zbudowana przez niego frakcja zwolenników odwołania Morawieckiego jest zbyt silna. Co więcej — Kaczyński uznał, że jest tak silna, że musi jej coś dać. I nakazał ściąć Dworczyka, który w wyciekających od ponad roku mailach — pisanych dla dobra Polski rzecz jasna — opluł tak wielu wpływowych ludzi w PiS, że idealnie nadaje się na rytualną ofiarę. Ta dymisja to ogromne osłabienie Morawieckiego, bo — znów odwołajmy się do maili dla Polski — Dworczyk był jego oczami i uszami w PiS, często mózgiem politycznych knowań, a gdy trzeba to i partyjnym bicepsem. Jednym słowem — Morawiecki bez Dworczyka nie jest już tym samym Morawieckim. W dodatku Kaczyński otwartym tekstem zapowiedział, że los premiera zależy do tego, jak poradzi sobie z węglowym kryzysem. Rzeczywiście, po co dowoływać premiera już teraz, skoro można go katapultować, jeśli ponurą jesienią lub chłodną zimą zacznie brakować ciepła i światła? „Stan Wyjątkowy” zachodzi przy tym w głowę. Jak wielu posłów podczas wyjazdowego, pojednawczego posiedzenia klubu PiS piło i śpiewało z radości, że Morawiecki z Sasinem się jeszcze nie pozabijali? A jak wielu ze smutku, że premier z wicepremierem podkładają sobie świnie akurat wtedy, kiedy — dla dobra partii i państwa — powinni kopać węgiel i grzać kaloryfery? Intryguje nas zwłaszcza Marek Suski, który po imprezie był na przemian ucieszony i zasmucony. A na pewno porządnie, jesiennie zawiany. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Oj, nie jest dziś łatwo być człowiekiem premiera. Możesz wypruwać sobie żyły dla Polski — przekupować posłów w Sejmie i radnych w terenie, brać za mordę niepolskie media, rozprowadzać prawdziwych patriotów w spółkach, wciągać do pracy dla partii byłych złodziei i propaństwowo resocjalizować degeneratów — a Morawiecki i tak zrzuci cię z sań, byle tylko zachować własny stołek.
Tak, to mogłoby być żałobne wydanie słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — wszak żegnamy szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka, który dostarczył nam przez ostatnie 5 lat masy radości i wzruszeń. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (Onet) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — z jednego tylko powodu powstrzymują łzy. Otóż, czujemy tu ruską robotę. No bo jak to tak? Od kiedy do Internetu wyciekają maile Dworczyka, pokazujące jego dzielną — nawet jeśli czasem opartą o plugawe metody — walkę o dobro Polski, obóz władzy twierdzi, że to robota Putina, który zaczaił się, by załatwić prawdziwego polskiego patriotę. Jeśli dziś Dworczyk wylatuje z rządu właśnie przez maile, to czyż nie jest to realizowanie kremlowskiego scenariusza? Pójdźmy dalej tym patriotycznym tokiem myślenia. Otóż dymisję wymusili wrogowie Morawieckiego w PiS, których skrzyknął i ogarnął wicepremier Jacek Sasin. No to czyj oni realizują interes — że zapytamy w niepodrabialnym stylu prezesa Kaczyńskiego?
Biorąc to wszystko pod uwagę „Stan Wyjątkowy” czuje się w obowiązku ujawnić kulisy tych knowań w obozie władzy. Otóż w ostatnich tygodniach Sasin — wykorzystując drożyznę i nadciągający kryzys na rynku energii — podjął próbę przeprowadzenia politycznej egzekucji Morawieckiego. Przekonał do tego wielu ludzi w partii — w tym marszałek Sejmu Elżbietę Witek, szefa MON Mariusza Błaszczaka, byłą premier Beatę Szydło oraz byłego ministra tępej propagandy Jacka Kurskiego. Faktem jest, że Sasin nie musiał się bardzo starać, bo każdy z nich ma z Morawieckim śmiercionośne porachunki. W ramach przygotowania artyleryjskiego Sasinowcy wyprowadzili serię przecieków, które pokazywać miały zaniedbania Morawieckiego, zwłaszcza jeśli chodzi o zakupy węgla przed zimą. Morawiecki czuł pismo nosem i odpowiedział atakiem na ludzi Sasina w energetyce, przekonując, że dorabiają się milionów na rosnących rachunkach Polaków. Panowie po raz pierwszy tak otwarcie wzięli się za łby — i każda ze stron puszyła się, że na dniach wykończy drugą. Albo kłamali, albo w tej swej furii podlanej zapiekłością oderwali się od rzeczywistości. „Stan Wyjątkowy” przewidywał, że Kaczyński co prawda pozwoli im się ostro dojeżdżać — wszak jest fanem rodeo — ale finalnie wkroczy, bo zbyt ostre ujeżdżanie groziłoby całej stajni. I tak się stało. Z jednej strony Sasin dostał rozkaz wycofania się, a jego spółki energetyczne muszą zgodnie z żądaniem Morawieckiego ściąć swoje rachunki na prąd wysyłane Polakom. Z drugiej jednak strony Kaczyński nie mógł ukarać Sasina, bo zbudowana przez niego frakcja zwolenników odwołania Morawieckiego jest zbyt silna. Co więcej — Kaczyński uznał, że jest tak silna, że musi jej coś dać. I nakazał ściąć Dworczyka, który w wyciekających od ponad roku mailach — pisanych dla dobra Polski rzecz jasna — opluł tak wielu wpływowych ludzi w PiS, że idealnie nadaje się na rytualną ofiarę. Ta dymisja to ogromne osłabienie Morawieckiego, bo — znów odwołajmy się do maili dla Polski — Dworczyk był jego oczami i uszami w PiS, często mózgiem politycznych knowań, a gdy trzeba to i partyjnym bicepsem.
Jednym słowem — Morawiecki bez Dworczyka nie jest już tym samym Morawieckim. W dodatku Kaczyński otwartym tekstem zapowiedział, że los premiera zależy do tego, jak poradzi sobie z węglowym kryzysem. Rzeczywiście, po co dowoływać premiera już teraz, skoro można go katapultować, jeśli ponurą jesienią lub chłodną zimą zacznie brakować ciepła i światła?
„Stan Wyjątkowy” zachodzi przy tym w głowę. Jak wielu posłów podczas wyjazdowego, pojednawczego posiedzenia klubu PiS piło i śpiewało z radości, że Morawiecki z Sasinem się jeszcze nie pozabijali? A jak wielu ze smutku, że premier z wicepremierem podkładają sobie świnie akurat wtedy, kiedy — dla dobra partii i państwa — powinni kopać węgiel i grzać kaloryfery?
Intryguje nas zwłaszcza Marek Suski, który po imprezie był na przemian ucieszony i zasmucony. A na pewno porządnie, jesiennie zawiany. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Szamanka załatwiła Kurskiego. Witek na premiera. Żona Ziobry śledzona przez Ziobrę #OnetAudio
2022-10-19 01:16:00

Nie ma lepszego dowodu na to, że PiS jest formacją mistyczną, nie zaś cyniczną. Oto okazuje się, że za odwołaniem cynika Jacka Kurskiego z posady prezesa TVP stoi główna partyjna mistyczka Janina Goss, niezrównana zbieraczka ziółek i parzycielka naparów. Ta szamanka PiS jest dobrym duchem Jarosława Kaczyńskiego od czasów, gdy — jeszcze przed erą kina moralnego niepokoju — próbował on swych sił w obrazie dla zbuntowanej młodzieży „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Goss nigdy kariery w filmie nie próbowała — większość zawodowego życia spędziła jako radca prawny w łódzkiej spółdzielni spożywców „Społem”. Jedyne co łączy ją z kinem dla młodzieży to nieoficjalny partyjny pseudonim „Tekla” — od imienia, które w kreskówce o pszczółce Mai nosi dość odpychająca pajęczyca. Jedno się zgadza — w PiS wszyscy się „pani mecenas” boją, jak pszczoły bały się Tekli. Długi staż u boku prezesa, bezwzględna lojalność, a nade wszystko stałe zaopatrywanie go w ziołowe mikstury i odciągające promieniowanie kasztany — to wszystko pozwoliło jej wykończyć już niejednego zawodnika. Ostatnim był Antoni Macierewicz, który chciał się panoszyć w łódzkim PiS, traktowanym przez szamankę jako własne księstwo. Kurski musiał upaść na głowę — i nieprzeciętnie się obić — skoro zdecydował się na konflikt z szamanką. A zdecydował się: w sierpniu odwołał szefa łódzkiego oddziału TVP3 Błażeja Kronica, który był wskazany przez Goss. Co więcej, Kurski osobiście pofatygował się do Łodzi, żeby na spotkaniu w TVP dobitnie oświadczyć, że decyzji nie zmieni nawet, gdyby chciał go zmusić sam Jarosław Kaczyński. Mówiliśmy, że się porządnie obił, prawda? Staroświecka i anachroniczna na co dzień Goss okazała się tym razem zaskakująco postępowa. Zupełnym przypadkiem zdobyła — nie bójmy się tego powiedzieć: wyczarowała — nagranie z tego spotkania. I razem ze zdrowotnymi naparami sprezentowała je Kaczyńskiemu. Finał znamy — „Kura” rozpaczliwie szuka pracy, rozpuszczając pogłoski, że będzie ministrem cyfryzacji. Prawda jest taka, że na razie Kaczyński nie chce go nawet wpuścić na korytarz na Nowogrodzkiej, gdzie miłośniczka geranium ma stałą przepustkę. Pani Janino, twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz z Onetu i Renata Grochal z „Newsweeka” — gratulują skuteczności taśmowej mistyki. Może już Pani odpuścić nakłuwanie kukiełki kurczęcia. Żeby zostać ministrem cyfryzacji Kurski musiałby najpierw odebrać tę fuchę Mateuszowi Morawieckiemu, bo formalnie to szef rządu i jego Kancelaria Premiera odpowiadają za cyfryzację. Inna rzecz, że Kurski ma nawet dalej idące ambicje — chce obalić Morawieckiego. Włączył się w bunt przeciwko premierowi, którego motorem jest minister od państwowych spółek Jacek Sasin. Spiskowców jest zresztą więcej — także była premier Beata Szydło, szef MON Mariusz Błaszczak czy marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Atakują Morawieckiego za błędy, które mogą się przyczynić do porażki wyborczej PiS — chodzi głównie o zbyt późne zakupy węgla. Morawiecki w odpowiedzi atakuje Sasina, podkreślając, że to on odpowiada za spółki energetyczne, paliwowe i gazowe, które drastycznie podnoszą ceny, jednocześnie pławiąc się w rekordowych zyskach. Na razie Kaczyński premiera nie wymieni, bo kryzys energetyczny nie dotarł jeszcze do portfeli wszystkich Polaków. Jednak jeśli jesienią lub zimą ludzie będą wściekli, to Morawiecki może stracić fotel. Podczas dyskusji na ostatnim posiedzeniu Komitetu Politycznego PiS jako potencjalni następcy najczęściej wskazywani byli Mariusz Błaszczak i — to nowość — Elżbieta Witek, przyjaciółka nienawidzącej premiera Beaty Szydło. Przy okazji byłby to triumf Zbigniewa Ziobry, który od lat stara się — też pod rękę z Szydło — wysadzić z fotela Morawieckiego. Renata Grochal wydała właśnie biografię Ziobry i opowiada w „Stanie Wyjątkowym”, o co gra nadprokurator. A gra o to, co po Morawieckim. I po Kaczyńskim. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Nie ma lepszego dowodu na to, że PiS jest formacją mistyczną, nie zaś cyniczną. Oto okazuje się, że za odwołaniem cynika Jacka Kurskiego z posady prezesa TVP stoi główna partyjna mistyczka Janina Goss, niezrównana zbieraczka ziółek i parzycielka naparów. Ta szamanka PiS jest dobrym duchem Jarosława Kaczyńskiego od czasów, gdy — jeszcze przed erą kina moralnego niepokoju — próbował on swych sił w obrazie dla zbuntowanej młodzieży „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Goss nigdy kariery w filmie nie próbowała — większość zawodowego życia spędziła jako radca prawny w łódzkiej spółdzielni spożywców „Społem”.
Jedyne co łączy ją z kinem dla młodzieży to nieoficjalny partyjny pseudonim „Tekla” — od imienia, które w kreskówce o pszczółce Mai nosi dość odpychająca pajęczyca. Jedno się zgadza — w PiS wszyscy się „pani mecenas” boją, jak pszczoły bały się Tekli. Długi staż u boku prezesa, bezwzględna lojalność, a nade wszystko stałe zaopatrywanie go w ziołowe mikstury i odciągające promieniowanie kasztany — to wszystko pozwoliło jej wykończyć już niejednego zawodnika. Ostatnim był Antoni Macierewicz, który chciał się panoszyć w łódzkim PiS, traktowanym przez szamankę jako własne księstwo.
Kurski musiał upaść na głowę — i nieprzeciętnie się obić — skoro zdecydował się na konflikt z szamanką. A zdecydował się: w sierpniu odwołał szefa łódzkiego oddziału TVP3 Błażeja Kronica, który był wskazany przez Goss. Co więcej, Kurski osobiście pofatygował się do Łodzi, żeby na spotkaniu w TVP dobitnie oświadczyć, że decyzji nie zmieni nawet, gdyby chciał go zmusić sam Jarosław Kaczyński. Mówiliśmy, że się porządnie obił, prawda? Staroświecka i anachroniczna na co dzień Goss okazała się tym razem zaskakująco postępowa. Zupełnym przypadkiem zdobyła — nie bójmy się tego powiedzieć: wyczarowała — nagranie z tego spotkania. I razem ze zdrowotnymi naparami sprezentowała je Kaczyńskiemu. Finał znamy — „Kura” rozpaczliwie szuka pracy, rozpuszczając pogłoski, że będzie ministrem cyfryzacji. Prawda jest taka, że na razie Kaczyński nie chce go nawet wpuścić na korytarz na Nowogrodzkiej, gdzie miłośniczka geranium ma stałą przepustkę. Pani Janino, twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz z Onetu i Renata Grochal z „Newsweeka” — gratulują skuteczności taśmowej mistyki. Może już Pani odpuścić nakłuwanie kukiełki kurczęcia.
Żeby zostać ministrem cyfryzacji Kurski musiałby najpierw odebrać tę fuchę Mateuszowi Morawieckiemu, bo formalnie to szef rządu i jego Kancelaria Premiera odpowiadają za cyfryzację. Inna rzecz, że Kurski ma nawet dalej idące ambicje — chce obalić Morawieckiego. Włączył się w bunt przeciwko premierowi, którego motorem jest minister od państwowych spółek Jacek Sasin. Spiskowców jest zresztą więcej — także była premier Beata Szydło, szef MON Mariusz Błaszczak czy marszałek Sejmu Elżbieta Witek.
Atakują Morawieckiego za błędy, które mogą się przyczynić do porażki wyborczej PiS — chodzi głównie o zbyt późne zakupy węgla. Morawiecki w odpowiedzi atakuje Sasina, podkreślając, że to on odpowiada za spółki energetyczne, paliwowe i gazowe, które drastycznie podnoszą ceny, jednocześnie pławiąc się w rekordowych zyskach. Na razie Kaczyński premiera nie wymieni, bo kryzys energetyczny nie dotarł jeszcze do portfeli wszystkich Polaków. Jednak jeśli jesienią lub zimą ludzie będą wściekli, to Morawiecki może stracić fotel. Podczas dyskusji na ostatnim posiedzeniu Komitetu Politycznego PiS jako potencjalni następcy najczęściej wskazywani byli Mariusz Błaszczak i — to nowość — Elżbieta Witek, przyjaciółka nienawidzącej premiera Beaty Szydło.
Przy okazji byłby to triumf Zbigniewa Ziobry, który od lat stara się — też pod rękę z Szydło — wysadzić z fotela Morawieckiego. Renata Grochal wydała właśnie biografię Ziobry i opowiada w „Stanie Wyjątkowym”, o co gra nadprokurator. A gra o to, co po Morawieckim. I po Kaczyńskim. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Macierewicz trafiony Smoleńskiem. Tusk wierzy, że Morawiecki to człowiek Moskwy. Kaczyński wyrzuca traktorzystę Ziobry #OnetAudio
2022-10-19 01:15:00

Antoni Macierewicz to uwielbia — znów znalazł się w świetle jupiterów. Był już nieco zapomniany i przykurzony, ale po demaskatorskim reportażu telewizji TVN24 wstąpiła w niego nowa energia. Pal licho, że wedle autora reportażu „Siła kłamstwa” Piotra Świerczka — który Smoleńskiem zajmuje się od lat — Macierewicz sfałszował raport na temat przyczyn katastrofy, byle tylko dowieść, że Lech Kaczyński zginął w ruskim zamachu. Dla Macierewicza najważniejsze jest to, że znów wszystkie kamery zwrócone są na niego, że znów bryluje w Sejmie, że znów podnosi i zawiesza głos, że marszczy brwi i wierci oczami, że wskazuje wrogów i sączy spiski. Autorzy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — dobrze znają ten stan Macierewiczowskiej ekstazy, gdy kolejna awantura smoleńska wynosi go na piedestał. Różnica jest taka, że dotąd to Macierewicz sam takie awantury prowokował — ostatni raz w kwietniu, gdy przy okazji rocznicy katastrofy w swym raporcie smoleńskim umieścił zdjęcia nagich ciał ofiar. Ależ się wtedy puszył, na przemian oburzał i współczuł, ba nawet chciał ścigać winnych — czyli powinien ścignąć sam siebie, bo tuż przed publikacją raportu sam te niejawne przez lata, bolesne zdjęcia kazał odtajnić. Tym razem sprawa jest znacznie poważniejsza, bo — na szczęście — nie uczestniczymy w spektaklu sterowanym przez Macierewicza. Reportaż Świerczka to najważniejszy dotąd dowód na to, że przez lata tworząc swe raporty Macierewicz świadomie manipulował wynikami badań. Że pomijał albo zniekształcał konkretne, precyzyjne informacje przeczące jego teoriom zamachowym. Do tej pory Macierewicz — ale także szef PiS — Jarosław Kaczyński przekonywali nas, że do wyjaśnienia przyczyn katastrofy niezbędne są analizy zagranicznych instytutów i laboratoriów. Za górę pieniędzy zamówili więc za granicą ekspertyzy. Kluczowa z nich — autorstwa amerykańskiego Narodowego Instytutu Badań Lotniczych (NIAR) — kosztowała aż 8 mln zł z 30 mln zł, które do tej pory poszło na działalność podkomisji. I została przez Macierewicza ukryta, bo nie pasowała mu do tezy. W swym reportażu TVN24 pokazuje tę ekspertyzę. Znajduje się tam odpowiedź na pytanie, czy skrzydło samolotu mogło zostać przecięte po uderzeniu w brzozę. Owa brzoza z działki rosyjskiego lekarza Nikołaja Bodina — który był świadkiem katastrofy — to symbol. Według stworzonej za poprzednich rządów komisji Jerzego Millera skrzydło zostało oderwane po uderzeniu w brzozę, co było bezpośrednią przyczyną katastrofy. Ale Macierewicz od lat dowodzi, że drzewo nie mogło przeciąć stalowego skrzydła. A skoro skrzydło nie zostało oderwane przez brzozę, to znaczy, że wysadziła je bomba. I że to zamach. Naukowcy z NIAR przeprowadzili symulację zderzenia, która wykazała, że brzoza mogła zniszczyć skrzydło samolotu. Ten wniosek nie znalazł się w ostatecznym raporcie podkomisji smoleńskiej, bo zaprzeczał podstawowej tezie Macierewicza — że brzoza nie miała żadnego wpływu na katastrofę. Takich przykładów jest więcej. Gdy podkomisja Macierewicza przeprowadziła eksperymentalne wybuchy na modelu skrzydła, tak wykadrowała zdjęcia z tego doświadczenia, by uszkodzenia modelu przypominały prawdziwe uszkodzenia części tupolewa. Ba, Macierewicz manipulował nawet badaniami członków podkomisji. Siłą „Siły kłamstwa” są ich wypowiedzi. Inż. Mirosław Tarasiuk badał, czy na czarnych skrzynkach słychać dźwięk podobny do wybuchu z eksperymentów przeprowadzanych przez podkomisję. Wedle raportu Macierewicza Tarasiuk wykrył taki dźwięk, co miało potwierdzać zamach. A Tarasiuk mówi: „Chciałem stanowczo stwierdzić, że nie dokonałem identyfikacji badanego sygnału jako wybuch. Uważałem, że badania te nie były zakończone, co znalazło odzwierciedlenie w moich uwagach”. Jednym słowem — nie miał pojęcia, że potwierdził wybuch, czyli zamach. Jednocześnie odpowiedzialny za eksperymenty wybuchowe wojskowy Adrian Siadkowski odmówił podpisania się pod raportem podkomisji i odszedł z armii — dziś mówi jasno, że nie zgadzał się z teoriami Macierewicza. „Podkomisja traktowała wybiórczo materiał dowodowy, którym dysponowała” — opowiada Marek Dąbrowski, inny były członek komisji. „Niewygodne dowody albo są przemilczane, albo są interpretowane niezgodnie z ich treścią. Nasze argumenty były latami ignorowane. To niedopuszczalne” — opowiada Dąbrowski. Wraz z nim odeszli dwaj inni członkowie Zespołu Lotniczo-Nawigacyjnego podkomisji: Wiesław Chrzanowski i Kazimierz Grono. Żaden z nich nie podpisał się pod raportem Macierewicza. „Skala nieprawidłowości i zaniedbań w pracach Podkomisji powoduje, iż jej ustalenia nie powinny być traktowane jako oficjalne stanowisko Państwa Polskiego, zaś wiele badań i analiz należałoby powtórzyć lub wręcz wykonać po raz pierwszy” — oświadczyli już w kwietniową rocznicę, gdy Macierewicz pokazał swój raport. Trzeba to powiedzieć jasno: każdy, kto po dojściu PiS do władzy wchodził do podkomisji smoleńskiej, z założenia dystansował się od stworzonego za rządów Platformy raportu Millera, wedle której katastrofa w Smoleńsku była wypadkiem komunikacyjnym. Dlatego to byli eksperci z podkomisji Macierewicza to najpoważniejsi prokuratorzy w oskarżycielskim filmie Świerczka — pokazują skalę manipulacji dokumentami i badaniami, która grozi Macierewiczowi odpowiedzialnością karną. I Macierewicz i Kaczyński mają dla krytyków jedną odpowiedź: jesteście agentami Putina. Ale to już ograny zarzut. Zresztą słyszą dokładnie taki sam zarzut z drugiej strony — i to z coraz poważniejszych kręgów. Były szef kontrwywiadu wojskowego Piotr Pytel w głośnym wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” snuje teorie, wedle których PiS jest powiązany z Rosją, jest szantażowany przez Rosję i właściwie wprost realizuje politykę Rosji w Polsce. Pytel pojechał mocno, bo sugeruje wręcz, że premier Mateusz Morawiecki i szef jego kancelarii Michał Dworczyk to ludzie Moskwy. „Stan Wyjątkowy” ma parę wątpliwości. Po pierwsze, skoro tak, to czemu PiS tak intensywnie pomaga Ukrainie, wysyła tam wszystkie nasze czołgi, popycha UE do sankcji i naraża się na wysokie ceny surowców wobec odcięcia dostaw z Rosji? No i jeszcze taka jedna wątpliwość. Przed związkiem z PiS, Morawiecki intensywnie romansował z Platformą. Był doradcą Tuska akurat wtedy, kiedy Pytel był w kierownictwie Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Dokładnie w tym samym czasie Dworczyk był zatrudniony — nie napiszemy, że pracował — na dyrektorskim stanowisku w państwowym banku PKO BP. To co Pan wtedy robił Panie Generale? Czemu Pan ich nie wytropił? Mamy rozumieć, że stali się ludźmi Kremla dopiero po dojściu PiS do władzy? Nam się te teorie nie kleją, ale całkowicie nie można ich lekceważyć z jednego choćby powodu — z wierzy w nie Donald Tusk. Taka jest dziś polska polityka: obie strony nawzajem oskarżają się o związki z Putinem. Sprawny ten Kreml, ma zabezpieczone interesy bez względu na to, kto rządzi i rządzić będzie. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Antoni Macierewicz to uwielbia — znów znalazł się w świetle jupiterów. Był już nieco zapomniany i przykurzony, ale po demaskatorskim reportażu telewizji TVN24 wstąpiła w niego nowa energia. Pal licho, że wedle autora reportażu „Siła kłamstwa” Piotra Świerczka — który Smoleńskiem zajmuje się od lat — Macierewicz sfałszował raport na temat przyczyn katastrofy, byle tylko dowieść, że Lech Kaczyński zginął w ruskim zamachu. Dla Macierewicza najważniejsze jest to, że znów wszystkie kamery zwrócone są na niego, że znów bryluje w Sejmie, że znów podnosi i zawiesza głos, że marszczy brwi i wierci oczami, że wskazuje wrogów i sączy spiski. Autorzy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — dobrze znają ten stan Macierewiczowskiej ekstazy, gdy kolejna awantura smoleńska wynosi go na piedestał. Różnica jest taka, że dotąd to Macierewicz sam takie awantury prowokował — ostatni raz w kwietniu, gdy przy okazji rocznicy katastrofy w swym raporcie smoleńskim umieścił zdjęcia nagich ciał ofiar. Ależ się wtedy puszył, na przemian oburzał i współczuł, ba nawet chciał ścigać winnych — czyli powinien ścignąć sam siebie, bo tuż przed publikacją raportu sam te niejawne przez lata, bolesne zdjęcia kazał odtajnić.
Tym razem sprawa jest znacznie poważniejsza, bo — na szczęście — nie uczestniczymy w spektaklu sterowanym przez Macierewicza. Reportaż Świerczka to najważniejszy dotąd dowód na to, że przez lata tworząc swe raporty Macierewicz świadomie manipulował wynikami badań. Że pomijał albo zniekształcał konkretne, precyzyjne informacje przeczące jego teoriom zamachowym.
Do tej pory Macierewicz — ale także szef PiS — Jarosław Kaczyński przekonywali nas, że do wyjaśnienia przyczyn katastrofy niezbędne są analizy zagranicznych instytutów i laboratoriów. Za górę pieniędzy zamówili więc za granicą ekspertyzy. Kluczowa z nich — autorstwa amerykańskiego Narodowego Instytutu Badań Lotniczych (NIAR) — kosztowała aż 8 mln zł z 30 mln zł, które do tej pory poszło na działalność podkomisji. I została przez Macierewicza ukryta, bo nie pasowała mu do tezy.
W swym reportażu TVN24 pokazuje tę ekspertyzę. Znajduje się tam odpowiedź na pytanie, czy skrzydło samolotu mogło zostać przecięte po uderzeniu w brzozę. Owa brzoza z działki rosyjskiego lekarza Nikołaja Bodina — który był świadkiem katastrofy — to symbol. Według stworzonej za poprzednich rządów komisji Jerzego Millera skrzydło zostało oderwane po uderzeniu w brzozę, co było bezpośrednią przyczyną katastrofy. Ale Macierewicz od lat dowodzi, że drzewo nie mogło przeciąć stalowego skrzydła. A skoro skrzydło nie zostało oderwane przez brzozę, to znaczy, że wysadziła je bomba. I że to zamach.
Naukowcy z NIAR przeprowadzili symulację zderzenia, która wykazała, że brzoza mogła zniszczyć skrzydło samolotu. Ten wniosek nie znalazł się w ostatecznym raporcie podkomisji smoleńskiej, bo zaprzeczał podstawowej tezie Macierewicza — że brzoza nie miała żadnego wpływu na katastrofę. Takich przykładów jest więcej. Gdy podkomisja Macierewicza przeprowadziła eksperymentalne wybuchy na modelu skrzydła, tak wykadrowała zdjęcia z tego doświadczenia, by uszkodzenia modelu przypominały prawdziwe uszkodzenia części tupolewa.
Ba, Macierewicz manipulował nawet badaniami członków podkomisji. Siłą „Siły kłamstwa” są ich wypowiedzi. Inż. Mirosław Tarasiuk badał, czy na czarnych skrzynkach słychać dźwięk podobny do wybuchu z eksperymentów przeprowadzanych przez podkomisję. Wedle raportu Macierewicza Tarasiuk wykrył taki dźwięk, co miało potwierdzać zamach. A Tarasiuk mówi: „Chciałem stanowczo stwierdzić, że nie dokonałem identyfikacji badanego sygnału jako wybuch. Uważałem, że badania te nie były zakończone, co znalazło odzwierciedlenie w moich uwagach”. Jednym słowem — nie miał pojęcia, że potwierdził wybuch, czyli zamach. Jednocześnie odpowiedzialny za eksperymenty wybuchowe wojskowy Adrian Siadkowski odmówił podpisania się pod raportem podkomisji i odszedł z armii — dziś mówi jasno, że nie zgadzał się z teoriami Macierewicza. „Podkomisja traktowała wybiórczo materiał dowodowy, którym dysponowała” — opowiada Marek Dąbrowski, inny były członek komisji. „Niewygodne dowody albo są przemilczane, albo są interpretowane niezgodnie z ich treścią. Nasze argumenty były latami ignorowane. To niedopuszczalne” — opowiada Dąbrowski. Wraz z nim odeszli dwaj inni członkowie Zespołu Lotniczo-Nawigacyjnego podkomisji: Wiesław Chrzanowski i Kazimierz Grono. Żaden z nich nie podpisał się pod raportem Macierewicza. „Skala nieprawidłowości i zaniedbań w pracach Podkomisji powoduje, iż jej ustalenia nie powinny być traktowane jako oficjalne stanowisko Państwa Polskiego, zaś wiele badań i analiz należałoby powtórzyć lub wręcz wykonać po raz pierwszy” — oświadczyli już w kwietniową rocznicę, gdy Macierewicz pokazał swój raport.
Trzeba to powiedzieć jasno: każdy, kto po dojściu PiS do władzy wchodził do podkomisji smoleńskiej, z założenia dystansował się od stworzonego za rządów Platformy raportu Millera, wedle której katastrofa w Smoleńsku była wypadkiem komunikacyjnym. Dlatego to byli eksperci z podkomisji Macierewicza to najpoważniejsi prokuratorzy w oskarżycielskim filmie Świerczka — pokazują skalę manipulacji dokumentami i badaniami, która grozi Macierewiczowi odpowiedzialnością karną.
I Macierewicz i Kaczyński mają dla krytyków jedną odpowiedź: jesteście agentami Putina. Ale to już ograny zarzut. Zresztą słyszą dokładnie taki sam zarzut z drugiej strony — i to z coraz poważniejszych kręgów. Były szef kontrwywiadu wojskowego Piotr Pytel w głośnym wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” snuje teorie, wedle których PiS jest powiązany z Rosją, jest szantażowany przez Rosję i właściwie wprost realizuje politykę Rosji w Polsce. Pytel pojechał mocno, bo sugeruje wręcz, że premier Mateusz Morawiecki i szef jego kancelarii Michał Dworczyk to ludzie Moskwy. „Stan Wyjątkowy” ma parę wątpliwości. Po pierwsze, skoro tak, to czemu PiS tak intensywnie pomaga Ukrainie, wysyła tam wszystkie nasze czołgi, popycha UE do sankcji i naraża się na wysokie ceny surowców wobec odcięcia dostaw z Rosji? No i jeszcze taka jedna wątpliwość. Przed związkiem z PiS, Morawiecki intensywnie romansował z Platformą. Był doradcą Tuska akurat wtedy, kiedy Pytel był w kierownictwie Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Dokładnie w tym samym czasie Dworczyk był zatrudniony — nie napiszemy, że pracował — na dyrektorskim stanowisku w państwowym banku PKO BP. To co Pan wtedy robił Panie Generale? Czemu Pan ich nie wytropił? Mamy rozumieć, że stali się ludźmi Kremla dopiero po dojściu PiS do władzy?
Nam się te teorie nie kleją, ale całkowicie nie można ich lekceważyć z jednego choćby powodu — z wierzy w nie Donald Tusk. Taka jest dziś polska polityka: obie strony nawzajem oskarżają się o związki z Putinem. Sprawny ten Kreml, ma zabezpieczone interesy bez względu na to, kto rządzi i rządzić będzie. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Wszystkie namiętności Kurskiego. Kaczyński beszta nieboszczyka. Wybuchowy kontrahent Obajtka #OnetAudio
2022-10-19 01:14:00

Właściwie to nie wiemy, które staropolskie przysłowie najlepiej oddaje sytuację Jacka Kurskiego. Może „dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie”. Lub też „żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”. Ewentualnie „nadzieja matką głupich”. A może popularne w polityce personalnej Jarosława Kaczyńskiego stwierdzenie „co się odwlecze, to nie uciecze”. Nasz problem wynika z tego, że każda z tych narodowych mądrości do jakiegoś stopnia odpowiada na pytanie, czemu po sześciu latach nawilżania bagna w TVP, pierwszy bagienny został ścięty. Nie, to nie jest tak, jak stara się to zaprezentować Kurski — że w sumie sam chciał odejść do nowych zadań, a zatem partia matka po prostu przesuwa go na nowy odcinek. Tak, Kurski chciał odejść z TVP, tyle, że nie teraz i nie w taki sposób. Zamierzał kandydować w wyborach do Sejmu w przyszłym roku, ale biorąc urlop w TVP. Rzecz jasna — i tak sterowałby telewizją z tylnego fotela, wszak to główne narzędzie propagandy wyborczej PiS. Czemu zatem Kaczyński nagle opuścił kciuk do dołu? Wszak jeszcze 2,5 roku temu oszukał prezydenta, że odwoła Kurskiego. Otóż, przez te 2,5 roku wiele się zmieniło. Oczywiście, to nie jest tak, że prezesowi ciążyła toporna, chamska i prymitywna propaganda polityczna TVP. Kaczyński uważa, że tak trzeba docierać do wielu słabiej wykształconych wyborców. W jego myśleniu propaganda Kurskiego to tarcza chroniąca PiS przed aferami rządu, atakami opozycji oraz krytyką ze strony Unii Europejskiej. Prawda w tym wszystkim ma najmniejsze znaczenie, co Kurski świetnie udowodnił. Robiąc dobrze prezesowi i partii, a robiąc źle opozycji i Brukseli, Kurski popełnił jednak zasadniczy z punktu widzenia Kaczyńskiego błąd: zgrzeszył pychą. Telewizja państwowa zaczynała przypominać dworską stację Kurskiego, w której on sam był głównym bohaterem. Przede wszystkim, używając TVP rozgrywał własne gry w obozie władzy, zwalczając premiera, a czasami nawet atakując prezydenta. Do tego doszedł kult jednostki — Kurski prężył się na koncertach i widowiskach sportowych w pierwszym rzędzie, zazwyczaj z małżonką, jakby byli Pierwszą Parą. Żaden prezes TVP w wolnej Polsce nie używał telewizji do rodzinnego autolansu. Prezentacje ramówek coraz częściej wyglądały jak transmisje z Kremla, w których Kurski prezentowany był niczym Putin — i nie był to przypadkowy zbieg okoliczności. Do tego wszystkiego Kurski coraz częściej próbował narzucać Kaczyńskiemu konkretne decyzje polityczne. Dla przykładu — w czerwcu odbierając nic nie znaczącą nagrodę prawicowego portalu Kurski wygłosił prawdziwe expose, wzywając w obecności Kaczyńskiego do „przyspieszenia”. To było wyjątkowo bezczelne, bo Kurski zaatakował PiS za rzekomo zbyt zachowawcze działania, odwołując się przy okazji do hasła Kaczyńskiego sprzed 30 lat, gdy prezes uważał, że rozliczenia z komunizmem idą zbyt wolno. Według informacji „Stanu Wyjątkowego” — który w tym tygodniu prowadzą dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — prezes PiS był ambicjami politycznymi Kurskiego coraz bardziej poirytowany. Kaczyński nie mógł pozwolić, by w partii był ktoś, kto myśli, że jest niezastąpiony i dlatego jest numerem 2. Prawda jest taka, że wpuszczając na antenę jednych, a blokując wielu innych, Kurski dorobił się potężnego grona przeciwników w PiS. Wieść gminna niesie, że duży wpływ na decyzję Kaczyńskiego miały głosy niezadowolenia z Kurskiego, które sączyli prezesowi politycy PiS podczas prezesowskiego tournée po Polsce. Tak się składa, że dymisja Kurskiego zbiegła się w czasie z wznowieniem przez Kaczyńskiego przedwyborczego objazdu kraju. Prezes odwiedził  m.in . górali oraz mieszkańców Podkarpacia, czyli swój twardy elektorat. O telewizji co prawda nie mówił, ale często zarzekał się, że PiS nie kradnie — czego „Stan Wyjątkowy” w żaden sposób nie łączy z sytuacją w TVP. Prezes starał się pokazać, jak bardzo ściga korupcję we własnych szeregach. Niestety jedyny przykład, który miał na podorędziu to nieboszczyk — senator PiS Stanisław Kogut. Na początku 2020 r. prokuratura i CBA wsadziły go za kraty, tyle, że sprawa nigdy nie znalazła finału, bo Kogut w areszcie podupadł na zdrowiu i jesienią tego samego roku zmarł. W dodatku — co pokazują autorzy „Stanu Wyjątkowego” — w sprawie łapówek przyjmowanych przez Koguta jest wiele wątpliwości. Miał go poprzez wpłaty na fundację korumpować biznesmen z rynku nieruchomości Przemysław Krych. A Krych puka się w głowę i mówi, że przez dekadę wpłacał pieniądze na pomagającą niepełnosprawnym fundację Koguta, czy PiS było przy władzy, czy nie. W dodatku twierdzi, że przed aresztowaniem dostał ofertę zapłacenia 1,5 mln euro za pozbycie się „kłopotów” z prokuraturą i służbami. Miał ją złożyć kontrowersyjny biznesmen Krzysztof Porowski, powołując się na ludzi PiS w organach ścigania. Krych nie zapłacił i trafił za kraty jeszcze przed Kogutem. Gdy wyszedł z aresztu, to zgłosił się do niego były rzecznik PiS Adam Hofman — jeden z najważniejszych lobbystów z kontaktami w obozie władzy — oferując kolację „ze Zbyszkiem i Patrycją“, czyli ze Zbigniewem Ziobrą i jego żoną Patrycją Kotecką, by „wyjaśnić wszystko”. Krych nie chciał nic z nimi spożyć — do dziś jego sprawa się toczy. Wniosek z tego taki, że dla przedwyborczego spektaklu Kaczyński beszta nieboszczyka, choć wśród żyjących jest wielu, którzy mają co wyjaśniać. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Właściwie to nie wiemy, które staropolskie przysłowie najlepiej oddaje sytuację Jacka Kurskiego. Może „dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie”. Lub też „żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”. Ewentualnie „nadzieja matką głupich”. A może popularne w polityce personalnej Jarosława Kaczyńskiego stwierdzenie „co się odwlecze, to nie uciecze”. Nasz problem wynika z tego, że każda z tych narodowych mądrości do jakiegoś stopnia odpowiada na pytanie, czemu po sześciu latach nawilżania bagna w TVP, pierwszy bagienny został ścięty. Nie, to nie jest tak, jak stara się to zaprezentować Kurski — że w sumie sam chciał odejść do nowych zadań, a zatem partia matka po prostu przesuwa go na nowy odcinek. Tak, Kurski chciał odejść z TVP, tyle, że nie teraz i nie w taki sposób. Zamierzał kandydować w wyborach do Sejmu w przyszłym roku, ale biorąc urlop w TVP. Rzecz jasna — i tak sterowałby telewizją z tylnego fotela, wszak to główne narzędzie propagandy wyborczej PiS. Czemu zatem Kaczyński nagle opuścił kciuk do dołu? Wszak jeszcze 2,5 roku temu oszukał prezydenta, że odwoła Kurskiego. Otóż, przez te 2,5 roku wiele się zmieniło. Oczywiście, to nie jest tak, że prezesowi ciążyła toporna, chamska i prymitywna propaganda polityczna TVP. Kaczyński uważa, że tak trzeba docierać do wielu słabiej wykształconych wyborców. W jego myśleniu propaganda Kurskiego to tarcza chroniąca PiS przed aferami rządu, atakami opozycji oraz krytyką ze strony Unii Europejskiej. Prawda w tym wszystkim ma najmniejsze znaczenie, co Kurski świetnie udowodnił. Robiąc dobrze prezesowi i partii, a robiąc źle opozycji i Brukseli, Kurski popełnił jednak zasadniczy z punktu widzenia Kaczyńskiego błąd: zgrzeszył pychą. Telewizja państwowa zaczynała przypominać dworską stację Kurskiego, w której on sam był głównym bohaterem. Przede wszystkim, używając TVP rozgrywał własne gry w obozie władzy, zwalczając premiera, a czasami nawet atakując prezydenta. Do tego doszedł kult jednostki — Kurski prężył się na koncertach i widowiskach sportowych w pierwszym rzędzie, zazwyczaj z małżonką, jakby byli Pierwszą Parą. Żaden prezes TVP w wolnej Polsce nie używał telewizji do rodzinnego autolansu. Prezentacje ramówek coraz częściej wyglądały jak transmisje z Kremla, w których Kurski prezentowany był niczym Putin — i nie był to przypadkowy zbieg okoliczności. Do tego wszystkiego Kurski coraz częściej próbował narzucać Kaczyńskiemu konkretne decyzje polityczne. Dla przykładu — w czerwcu odbierając nic nie znaczącą nagrodę prawicowego portalu Kurski wygłosił prawdziwe expose, wzywając w obecności Kaczyńskiego do „przyspieszenia”. To było wyjątkowo bezczelne, bo Kurski zaatakował PiS za rzekomo zbyt zachowawcze działania, odwołując się przy okazji do hasła Kaczyńskiego sprzed 30 lat, gdy prezes uważał, że rozliczenia z komunizmem idą zbyt wolno. Według informacji „Stanu Wyjątkowego” — który w tym tygodniu prowadzą dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — prezes PiS był ambicjami politycznymi Kurskiego coraz bardziej poirytowany. Kaczyński nie mógł pozwolić, by w partii był ktoś, kto myśli, że jest niezastąpiony i dlatego jest numerem 2. Prawda jest taka, że wpuszczając na antenę jednych, a blokując wielu innych, Kurski dorobił się potężnego grona przeciwników w PiS. Wieść gminna niesie, że duży wpływ na decyzję Kaczyńskiego miały głosy niezadowolenia z Kurskiego, które sączyli prezesowi politycy PiS podczas prezesowskiego tournée po Polsce. Tak się składa, że dymisja Kurskiego zbiegła się w czasie z wznowieniem przez Kaczyńskiego przedwyborczego objazdu kraju. Prezes odwiedził m.in. górali oraz mieszkańców Podkarpacia, czyli swój twardy elektorat. O telewizji co prawda nie mówił, ale często zarzekał się, że PiS nie kradnie — czego „Stan Wyjątkowy” w żaden sposób nie łączy z sytuacją w TVP. Prezes starał się pokazać, jak bardzo ściga korupcję we własnych szeregach. Niestety jedyny przykład, który miał na podorędziu to nieboszczyk — senator PiS Stanisław Kogut. Na początku 2020 r. prokuratura i CBA wsadziły go za kraty, tyle, że sprawa nigdy nie znalazła finału, bo Kogut w areszcie podupadł na zdrowiu i jesienią tego samego roku zmarł. W dodatku — co pokazują autorzy „Stanu Wyjątkowego” — w sprawie łapówek przyjmowanych przez Koguta jest wiele wątpliwości. Miał go poprzez wpłaty na fundację korumpować biznesmen z rynku nieruchomości Przemysław Krych. A Krych puka się w głowę i mówi, że przez dekadę wpłacał pieniądze na pomagającą niepełnosprawnym fundację Koguta, czy PiS było przy władzy, czy nie. W dodatku twierdzi, że przed aresztowaniem dostał ofertę zapłacenia 1,5 mln euro za pozbycie się „kłopotów” z prokuraturą i służbami. Miał ją złożyć kontrowersyjny biznesmen Krzysztof Porowski, powołując się na ludzi PiS w organach ścigania. Krych nie zapłacił i trafił za kraty jeszcze przed Kogutem. Gdy wyszedł z aresztu, to zgłosił się do niego były rzecznik PiS Adam Hofman — jeden z najważniejszych lobbystów z kontaktami w obozie władzy — oferując kolację „ze Zbyszkiem i Patrycją“, czyli ze Zbigniewem Ziobrą i jego żoną Patrycją Kotecką, by „wyjaśnić wszystko”. Krych nie chciał nic z nimi spożyć — do dziś jego sprawa się toczy. Wniosek z tego taki, że dla przedwyborczego spektaklu Kaczyński beszta nieboszczyka, choć wśród żyjących jest wielu, którzy mają co wyjaśniać. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Kaczyński rusza na Niemca. Tusk wprowadza test z aborcji. Obajtek nas wyżywi #OnetAudio
2022-10-19 01:13:00

Długie lata czekał Jarosław Kaczyński na ten moment, gdy będzie mógł wypowiedzieć Niemcom finansową wojnę. Właśnie to zrobił — zażądał od Berlina reparacji za II wojnę światową, które oszacował na 6 bilionów 200 miliardów złotych — czyli szóstkę, dwójkę i jedenaście zer. Raport PiS o stratach wojennych z takimi wyliczeniami jest gotowy od 2019 r., ale czekał na odpowiedni moment, by stać się polityczną amunicją prezesa. A zatem moment jego użycia nie jest przypadkowy. Inflacja szaleje, bo ceny energii, paliw i żywności biją rekordy. Najbardziej zagrożeni są ludzie mniej zamożni, w tym wielu wyborców PiS. Kaczyński stara się im ulżyć, jak może — Sejm właśnie uchwalił nowe dopłaty do ogrzewania, a przedstawiciele obozu władzy przebąkują o 14. emeryturze na stałe, a w przyszłym, wyborczym roku dodatkowo o 15. emeryturze. Wszystko to zwiększa i tak gigantyczne zadłużenie państwa — w 2023 r. Polska musi pożyczyć blisko 270 mld zł, więcej o przeszło 35 mld zł w porównaniu z obecnym rokiem. Koszty obsługi długu mają w przyszłym roku zwiększyć się o prawie 154 proc. i sięgnąć 66 mld zł wobec 26 mld zł w tym roku. Prawda jest taka, że możliwości pożyczania pieniędzy i upychania długów poza budżetem się kończą. W tej sytuacji — gdy chleb jest coraz droższy, a woda w kranie coraz chłodniejsza — prezes PiS postanowił urządzić ludziom igrzyska. Kaczyński doskonale wie, że nie ma szans na szóstkę, dwójkę i jedenaście zer. Ba, zrobił wszystko, aby z reparacji zrobić antyniemiecki spektakl, a niewiele — by je zdobyć. Bo reparacje negocjuje się w ciszy, a głośny jest dopiero finał. Przykłady. W ostatnich miesiącach odszkodowania od Niemców wynegocjowały rodziny izraelskich sportowców, zamordowanych przez palestyńskich terrorystów podczas olimpiady w Monachium w 1972 r. Rodzinom 11 ofiar Niemcy zapłacą ok. 28 milionów euro. Ponad miliard euro trafi z kolei do Namibii — to dawna kolonia, w której Niemcy w latach 1904–1908 zamordowali około 100 tys. osób z plemion Herero i Nama. Najwięcej z nich cesarscy żołnierze zamęczyli, przeganiając na pustynię i odcinając od wody. Różnica jest taka, że Izraelczycy i Namibijczycy najpierw dyplomatycznymi kanałami negocjowali z Niemcami, a potem ogłaszali wypłaty. A Kaczyński zaczął od głośnego początku bez żadnych negocjacji, co mu daje gwarancje, że od Niemiec niczego nie dostanie. Zrobił dokładnie tak jak Grecy, którzy w 2019 r. — gdy groziło im bankructwo, a Berlin dopominał się cięć budżetowych — złożyli do Niemiec wniosek o niemal 300 mld euro reparacji za wojnę. Do dziś niczego nie dostali. Ale Kaczyńskiemu nie chodzi o wypłatę, chodzi o mówienie o wypłacie. Przypominanie Niemcom bestialstw ich przodków i wymachiwanie czekiem w postaci trzytomowego raportu o stratach wojennych to znakomite paliwo polityczne do samych wyborów. Kaczyński liczy, że nawet nieco przegłodzeni oraz zziębnięci wyborcy PiS uniosą się patriotyczną godnością i za rok po raz trzeci z rzędu dadzą mu władzę jako śmiałkowi, który ruszył na finansową wojnę z potężnym Berlinem. Raport PiS stawia w trudnej sytuacji liberalno-lewicową opozycję. Oczywiście Donald Tusk i liderzy Lewicy rozumieją tę grę, ale z drugiej strony nie mogą jasno odciąć się od reparacji — bo Kaczyński skorzysta z okazji, by kolejny raz zrobić z nich germańskich sługusów i zdrajców Polski. Opozycja wciąż zresztą nie jest gotowa do pełnej, wyborczej konfrontacji z PiS. Nie wiadomo bowiem, w jakich blokach PO, PSL, Lewica i partia Szymona Hołowni pójdą do wyborów. Ale faktem jest, że zaczyna się rysować pewien scenariusz. Widać to było wyraźnie podczas dysput liderów opozycji na imprezie Campus Polska w Olsztynie, którą organizuje Rafał Trzaskowski. Nie będzie jednej listy, będą co najmniej dwa lub nawet trzy bloki. Hołownia chce startować z PSL, co oznacza powstanie umiarkowanie konserwatywnej koalicji. Rozumiejąc to Donald Tusk zwraca się w kierunku lewicy i wprowadza zasadę, że na listy wpuści tylko zwolenników wprowadzenia prawa do aborcji do 12 tygodnia ciąży. To kopernikańska rewolucja w PO, która już jest krytykowana przez byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego. O tym wszystkim w nowym słuchowisku politycznym „Stan Wyjątkowy” — które wyrasta z popularnego „Stanu po Burzy” — rozmawiają dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Długie lata czekał Jarosław Kaczyński na ten moment, gdy będzie mógł wypowiedzieć Niemcom finansową wojnę. Właśnie to zrobił — zażądał od Berlina reparacji za II wojnę światową, które oszacował na 6 bilionów 200 miliardów złotych — czyli szóstkę, dwójkę i jedenaście zer. Raport PiS o stratach wojennych z takimi wyliczeniami jest gotowy od 2019 r., ale czekał na odpowiedni moment, by stać się polityczną amunicją prezesa. A zatem moment jego użycia nie jest przypadkowy. Inflacja szaleje, bo ceny energii, paliw i żywności biją rekordy. Najbardziej zagrożeni są ludzie mniej zamożni, w tym wielu wyborców PiS. Kaczyński stara się im ulżyć, jak może — Sejm właśnie uchwalił nowe dopłaty do ogrzewania, a przedstawiciele obozu władzy przebąkują o 14. emeryturze na stałe, a w przyszłym, wyborczym roku dodatkowo o 15. emeryturze. Wszystko to zwiększa i tak gigantyczne zadłużenie państwa — w 2023 r. Polska musi pożyczyć blisko 270 mld zł, więcej o przeszło 35 mld zł w porównaniu z obecnym rokiem. Koszty obsługi długu mają w przyszłym roku zwiększyć się o prawie 154 proc. i sięgnąć 66 mld zł wobec 26 mld zł w tym roku. Prawda jest taka, że możliwości pożyczania pieniędzy i upychania długów poza budżetem się kończą. W tej sytuacji — gdy chleb jest coraz droższy, a woda w kranie coraz chłodniejsza — prezes PiS postanowił urządzić ludziom igrzyska. Kaczyński doskonale wie, że nie ma szans na szóstkę, dwójkę i jedenaście zer. Ba, zrobił wszystko, aby z reparacji zrobić antyniemiecki spektakl, a niewiele — by je zdobyć. Bo reparacje negocjuje się w ciszy, a głośny jest dopiero finał. Przykłady. W ostatnich miesiącach odszkodowania od Niemców wynegocjowały rodziny izraelskich sportowców, zamordowanych przez palestyńskich terrorystów podczas olimpiady w Monachium w 1972 r. Rodzinom 11 ofiar Niemcy zapłacą ok. 28 milionów euro. Ponad miliard euro trafi z kolei do Namibii — to dawna kolonia, w której Niemcy w latach 1904–1908 zamordowali około 100 tys. osób z plemion Herero i Nama. Najwięcej z nich cesarscy żołnierze zamęczyli, przeganiając na pustynię i odcinając od wody. Różnica jest taka, że Izraelczycy i Namibijczycy najpierw dyplomatycznymi kanałami negocjowali z Niemcami, a potem ogłaszali wypłaty. A Kaczyński zaczął od głośnego początku bez żadnych negocjacji, co mu daje gwarancje, że od Niemiec niczego nie dostanie. Zrobił dokładnie tak jak Grecy, którzy w 2019 r. — gdy groziło im bankructwo, a Berlin dopominał się cięć budżetowych — złożyli do Niemiec wniosek o niemal 300 mld euro reparacji za wojnę. Do dziś niczego nie dostali. Ale Kaczyńskiemu nie chodzi o wypłatę, chodzi o mówienie o wypłacie. Przypominanie Niemcom bestialstw ich przodków i wymachiwanie czekiem w postaci trzytomowego raportu o stratach wojennych to znakomite paliwo polityczne do samych wyborów. Kaczyński liczy, że nawet nieco przegłodzeni oraz zziębnięci wyborcy PiS uniosą się patriotyczną godnością i za rok po raz trzeci z rzędu dadzą mu władzę jako śmiałkowi, który ruszył na finansową wojnę z potężnym Berlinem. Raport PiS stawia w trudnej sytuacji liberalno-lewicową opozycję. Oczywiście Donald Tusk i liderzy Lewicy rozumieją tę grę, ale z drugiej strony nie mogą jasno odciąć się od reparacji — bo Kaczyński skorzysta z okazji, by kolejny raz zrobić z nich germańskich sługusów i zdrajców Polski. Opozycja wciąż zresztą nie jest gotowa do pełnej, wyborczej konfrontacji z PiS. Nie wiadomo bowiem, w jakich blokach PO, PSL, Lewica i partia Szymona Hołowni pójdą do wyborów. Ale faktem jest, że zaczyna się rysować pewien scenariusz. Widać to było wyraźnie podczas dysput liderów opozycji na imprezie Campus Polska w Olsztynie, którą organizuje Rafał Trzaskowski. Nie będzie jednej listy, będą co najmniej dwa lub nawet trzy bloki. Hołownia chce startować z PSL, co oznacza powstanie umiarkowanie konserwatywnej koalicji. Rozumiejąc to Donald Tusk zwraca się w kierunku lewicy i wprowadza zasadę, że na listy wpuści tylko zwolenników wprowadzenia prawa do aborcji do 12 tygodnia ciąży. To kopernikańska rewolucja w PO, która już jest krytykowana przez byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego. O tym wszystkim w nowym słuchowisku politycznym „Stan Wyjątkowy” — które wyrasta z popularnego „Stanu po Burzy” — rozmawiają dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Kaczyński uderzy na jesieni. Morawiecki pokochał Merkel. Kukiz schodzi ze sceny pokonany #OnetAudio
2022-10-19 01:12:00

Tak, to jest ten moment. Lada chwila wróci do nas wszystkich prezes — wznowi swe wielkie, ogólnopolskie tournée, w ramach którego odwiedzi każdy powiat i ogłosi nową, niezliczoną liczbę wrogów Polski. Orientacyjny termin pierwszego, przedterminowego show Jarosława Kaczyńskiego już znamy — między 6 a 8 września podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Coraz bardziej wrogi wobec Unii Europejskiej prezes będzie przekonywać, że jest po prostu eurorealistą, a towarzyszyć mu będzie europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski. Ów oddany ideolog polityki Kaczyńskiego w ramach eurorealistycznej rozgrzewki oświadczył właśnie, że w sumie to woli Moskwę od Brukseli, bo jako przeciwnik jest dla rządu PiS wygodniejsza. Wiadomo, Rosja to brutalna siła, po prostu tanki. A Unia jest, jego zdaniem bardziej dwulicowa — walczy z Polską wyjątkowo podstępnie. To sobie panowie pogadają, nie możemy się doczekać. Prezesa czeka zresztą pracowity wrzesień — będzie przecinał wstęgi podczas oddawania wieloletnich, sztandarowych inwestycji rządów PiS: przekopu przez Mierzeję Wiślaną oraz gazociągu Baltic Pipe z Norwegii. Obie wymarzone konstrukcje mają być symbolicznym gestem Kozakiewicza, który Kaczyński wysyła na Kreml. Przekop Mierzei ma umożliwić wpływanie statków morskich do portu w Elblągu na Zalewie Wiślanym bez potrzeby przepływania przez akweny rosyjskie. Z kolei przez Baltic Pipe ma do Polski popłynąć gaz norweski, który zastąpi dostawy rosyjskie. „Stan po Burzy” — który prowadzą w tym tygodniu dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — delikatnie zauważa, że mimo przecinania wstęg w rocznicę ataku Armii Czerwonej na Polskę we wrześniu 1939 r. na razie obie inwestycje niewiele zmienią. Dojście do portu w Elblągu jest zbyt płytkie, by mogły tam wpływać większe statki, a rząd PiS przepycha się z rządzącą miastem opozycją, o to, kto wyłoży 100 mln zł na pogłębienie ostatniego kilometra toru wodnego. Z kolei gazociąg tej zimy nie będzie w pełni wykorzystywany, bo rurę co prawda można zbudować, ale potem trzeba ją zapełnić, czyli znaleźć dostawcę gazu — a z tym jest kłopot, bo do Norwegii pielgrzymują w tej chwili liderzy wielu państw europejskich, znacznie zamożniejszych od Polski. Z punktu widzenia prezesa te drobne niedogodności nie mają na razie większego znaczenia — kluczowe jest to, że nowy polityczny sezon PiS zacznie z przytupem, co ma zostawić w tyle opozycję na czele z Donaldem Tuskiem. Szef Platformy — zazwyczaj mocno się pilnujący — dał się nagrać, gdy przed wywiadem w TVN24 rozpaczał, że będzie musiał kandydować w wyborach i wrócić do Sejmu. Pokazowe oburzenie zademonstrował Mateusz Morawiecki, przekonujący, że praca na Wiejskiej to zaszczytna służba dla narodu. „Stan po Burzy” z małostkową lubością przypomina premierowi, że przez lata zamiast tych zaszczytów wolał pracę za miliony euro w zarządzie banku i generalnie żył z dojenia narodu. Jeszcze jedno — w naszej redakcyjnej piwniczce odnaleźliśmy taśmy z ówczesnych biesiad Morawieckiego z ludźmi Platformy, na których podniecał się telefonami od współpracowników Tuska (nawet nie jego samego), piał też z zachwytu nad Angelą Merkel. Co tu się zadziało, panie premierze?! Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Tak, to jest ten moment. Lada chwila wróci do nas wszystkich prezes — wznowi swe wielkie, ogólnopolskie tournée, w ramach którego odwiedzi każdy powiat i ogłosi nową, niezliczoną liczbę wrogów Polski. Orientacyjny termin pierwszego, przedterminowego show Jarosława Kaczyńskiego już znamy — między 6 a 8 września podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Coraz bardziej wrogi wobec Unii Europejskiej prezes będzie przekonywać, że jest po prostu eurorealistą, a towarzyszyć mu będzie europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski. Ów oddany ideolog polityki Kaczyńskiego w ramach eurorealistycznej rozgrzewki oświadczył właśnie, że w sumie to woli Moskwę od Brukseli, bo jako przeciwnik jest dla rządu PiS wygodniejsza. Wiadomo, Rosja to brutalna siła, po prostu tanki. A Unia jest, jego zdaniem bardziej dwulicowa — walczy z Polską wyjątkowo podstępnie. To sobie panowie pogadają, nie możemy się doczekać.
Prezesa czeka zresztą pracowity wrzesień — będzie przecinał wstęgi podczas oddawania wieloletnich, sztandarowych inwestycji rządów PiS: przekopu przez Mierzeję Wiślaną oraz gazociągu Baltic Pipe z Norwegii. Obie wymarzone konstrukcje mają być symbolicznym gestem Kozakiewicza, który Kaczyński wysyła na Kreml. Przekop Mierzei ma umożliwić wpływanie statków morskich do portu w Elblągu na Zalewie Wiślanym bez potrzeby przepływania przez akweny rosyjskie. Z kolei przez Baltic Pipe ma do Polski popłynąć gaz norweski, który zastąpi dostawy rosyjskie. „Stan po Burzy” — który prowadzą w tym tygodniu dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka — delikatnie zauważa, że mimo przecinania wstęg w rocznicę ataku Armii Czerwonej na Polskę we wrześniu 1939 r. na razie obie inwestycje niewiele zmienią. Dojście do portu w Elblągu jest zbyt płytkie, by mogły tam wpływać większe statki, a rząd PiS przepycha się z rządzącą miastem opozycją, o to, kto wyłoży 100 mln zł na pogłębienie ostatniego kilometra toru wodnego. Z kolei gazociąg tej zimy nie będzie w pełni wykorzystywany, bo rurę co prawda można zbudować, ale potem trzeba ją zapełnić, czyli znaleźć dostawcę gazu — a z tym jest kłopot, bo do Norwegii pielgrzymują w tej chwili liderzy wielu państw europejskich, znacznie zamożniejszych od Polski.
Z punktu widzenia prezesa te drobne niedogodności nie mają na razie większego znaczenia — kluczowe jest to, że nowy polityczny sezon PiS zacznie z przytupem, co ma zostawić w tyle opozycję na czele z Donaldem Tuskiem. Szef Platformy — zazwyczaj mocno się pilnujący — dał się nagrać, gdy przed wywiadem w TVN24 rozpaczał, że będzie musiał kandydować w wyborach i wrócić do Sejmu. Pokazowe oburzenie zademonstrował Mateusz Morawiecki, przekonujący, że praca na Wiejskiej to zaszczytna służba dla narodu. „Stan po Burzy” z małostkową lubością przypomina premierowi, że przez lata zamiast tych zaszczytów wolał pracę za miliony euro w zarządzie banku i generalnie żył z dojenia narodu. Jeszcze jedno — w naszej redakcyjnej piwniczce odnaleźliśmy taśmy z ówczesnych biesiad Morawieckiego z ludźmi Platformy, na których podniecał się telefonami od współpracowników Tuska (nawet nie jego samego), piał też z zachwytu nad Angelą Merkel. Co tu się zadziało, panie premierze?! Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Kaczyński bojkotuje Odrę. Duda podejmuje durniów i zdrajców. Morawieckiego podnieca TVN #OnetAudio
2022-10-19 01:11:00

Taki gość to skarb. Tuż przed swym urlopem — akurat gdy Odra wypluwała dziesiątki ton zdechłych ryb — Jarosław Kaczyński bawił się na weselu pani Aleksandry, swej młodej współpracowniczki z Nowogrodzkiej. Smrodu rozkładanych trucheł na pewno nie poczuł, bo wesele odbyło się w Lublinie. Młodzi dostali od prezesa album i kopertę. Życząc im szczęścia, „Stan po Burzy” — który w tym tygodniu prowadzą Andrzej Stankiewicz (ONET) oraz Renata Grochal („Newsweek”) — zauważa, że związki małżeńskie przypieczętowane weseliskiem z udziałem prezesa mogą liczyć na szczególną życzliwość przy rozdziale stanowisk z partyjnego klucza. Przykładem poprzedni pan (powiedzmy) młody, który zaprosił Kaczyńskiego na ślub i wesele — Jacek Kurski. Szef TVP żyje jak pączek w maśle, a i jego kolejnej już (oby ostatniej) sakramentalnej żonie też źle się nie dzieje, bo obsługują ją lokaje Kurskiego z telewizji. No i szef struktur PiS pan Krzysztof Sobolewski, jakże moglibyśmy zapomnieć. Prezes na weselisku — żona w pięciu radach nadzorczych. Pani Olu, pani uderza do prezesa o jakąś spółeczkę. Jest duża szansa. Biorąc pod uwagę, że Kaczyński najpierw imprezował, a teraz urlopuje, nie ma się co czepiać, że nie znalazł czasu na odtruwanie Odry. „Stan po Burzy” opisuje metodę władzy na rozmycie tej najpoważniejszej od lat katastrofy ekologicznej — rząd będzie nas przekonywał, że wszystko się dokonało siłami natury. Propagandowa telewizja Kurskiego już tłumaczy, że zdychanie ryb to światowy trend, za którym nareszcie nadążamy. Prezesie Kaczyński, ale całkiem to się przed Odrą nie schowasz. My już sprawdziliśmy: zdechłe ryby dotarły na Pomorze Zachodnie, gdzie zazwyczaj urlopujesz. I pamiętaj: martwa ryba to zły znak. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Taki gość to skarb. Tuż przed swym urlopem — akurat gdy Odra wypluwała dziesiątki ton zdechłych ryb — Jarosław Kaczyński bawił się na weselu pani Aleksandry, swej młodej współpracowniczki z Nowogrodzkiej. Smrodu rozkładanych trucheł na pewno nie poczuł, bo wesele odbyło się w Lublinie. Młodzi dostali od prezesa album i kopertę. Życząc im szczęścia, „Stan po Burzy” — który w tym tygodniu prowadzą Andrzej Stankiewicz (ONET) oraz Renata Grochal („Newsweek”) — zauważa, że związki małżeńskie przypieczętowane weseliskiem z udziałem prezesa mogą liczyć na szczególną życzliwość przy rozdziale stanowisk z partyjnego klucza. Przykładem poprzedni pan (powiedzmy) młody, który zaprosił Kaczyńskiego na ślub i wesele — Jacek Kurski. Szef TVP żyje jak pączek w maśle, a i jego kolejnej już (oby ostatniej) sakramentalnej żonie też źle się nie dzieje, bo obsługują ją lokaje Kurskiego z telewizji. No i szef struktur PiS pan Krzysztof Sobolewski, jakże moglibyśmy zapomnieć. Prezes na weselisku — żona w pięciu radach nadzorczych. Pani Olu, pani uderza do prezesa o jakąś spółeczkę. Jest duża szansa.
Biorąc pod uwagę, że Kaczyński najpierw imprezował, a teraz urlopuje, nie ma się co czepiać, że nie znalazł czasu na odtruwanie Odry. „Stan po Burzy” opisuje metodę władzy na rozmycie tej najpoważniejszej od lat katastrofy ekologicznej — rząd będzie nas przekonywał, że wszystko się dokonało siłami natury. Propagandowa telewizja Kurskiego już tłumaczy, że zdychanie ryb to światowy trend, za którym nareszcie nadążamy. Prezesie Kaczyński, ale całkiem to się przed Odrą nie schowasz. My już sprawdziliśmy: zdechłe ryby dotarły na Pomorze Zachodnie, gdzie zazwyczaj urlopujesz. I pamiętaj: martwa ryba to zły znak. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Kaczyński jak błogosławiony. Kłamstwa ministrów w sprawie Odry. Błękitne kulki Manowskiej #OnetAudio
2022-10-19 01:10:00

Tak, przyznajemy się: brakowało nam prezesa. Ku naszej rozpaczy Jarosław Kaczyński zawiesił tournée po kraju, udając się na wakacje — czym zapewne po raz pierwszy w życiu przedłożył interes własny nad dobro Polski. Ale żeby nam nie było smutno, prezes udzielił wywiadu sponsorowanej przez spółki państwowe — czyli z naszych kieszeni — gazetce „Sieci”. W „Stanie po Burzy” oddajemy się swemu ulubionemu zajęciu: egzegezie słów prezesa. Nie powiemy, prezes jest w formie. Widać wyraźnie, że Kaczyński zakłada, że Bruksela na stałe przykręciła kurek z pieniędzmi dla Polski — chodzi nie tylko o Krajowy Plan Odbudowy, ale cały 7-letni budżet UE. A ponieważ dla niego Unia to tylko i wyłącznie bankomat, zatem nasze członkostwo w UE bez pieniędzy nie ma dla niego sensu. To oznacza, że w ciągu najbliższego roku do wyborów, Kaczyński jest gotów rozpętać prawdziwą wojnę z Unią, na końcu której może być nawet wyjście Polski z UE, jeśli PiS ponownie wygra w 2023 r. „Gdybym wiedział, że dadzą nam te główne pieniądze [z budżetu UE], tobym miał inne podejście. Ale jestem przekonany, że chcąc Polskę złamać i zmusić do pełnej uległości wobec Niemiec, zablokują także te fundusze. Znajdą nowe preteksty. Wykazaliśmy maksimum dobrej woli, poszliśmy na kompromisy, ale widać, że nie o to tu chodzi. Jeżeli wygramy, stosunki z Unią Europejską będziemy musieli ułożyć po nowemu” — wieszczy pierwszy urlopowicz. Jest jeszcze jeden element, który zapowiada polityczną radykalizację Kaczyńskiego. To coraz wyraźniejsze dystansowanie się od premiera. To by się zgadzało: to Mateusz Morawiecki i jego ludzie prowadzili w ostatnich latach politykę europejską, oni obiecali Kaczyńskiemu, że ugłaskają Unię wściekłą na PiS za demolkę sądów i szykanowanie sędziów krytycznych wobec działań rządu. Nic z tego — Unia się ugłaskać nie dała. Nawet wojna w Ukrainie — wbrew oczekiwaniom Kaczyńskiego — nie spowodowała zmiany jej krytycznego stanowiska wobec działań PiS. W tej sytuacji prezes musi znaleźć kozła ofiarnego. No a kto zgodził się na budżet UE z klauzulą o wstrzymaniu wypłat w razie naruszenia praworządności? Kto negocjował Krajowy Plan Odbudowy tak, że dotąd kasa świeci pustkami? Kto namawiał na odpuszczenie czystek w sądach, by nie drażnić Brukseli? Tak, tak — pan Mateusz ma u prezesa wyraźnie pod górkę. Rozprawa z nim jest logiczna, biorąc pod uwagę, że w PiS — dryfującym w kierunku antyunijnym — Morawiecki pozostawał głównym politykiem proeuropejskim. Nie przypadkiem, kiełkujący w PiS nurt krytyczny wobec rządów Morawieckiego zyskuje coraz wyraźniejsze poparcie Kaczyńskiego. Premier w ogóle ma ciężki czas. Podlegające mu służby ochrony środowiska opieszale podeszły do dramatycznych apeli mieszkańców terenów nadodrzańskich. Przez niemal 3 tygodnie alarmowali oni, że Odra została ciężko skażona, a ryby i inne zwierzęta padają tonami, wypływając na brzegi rzeki. I co? I długo nic — dopiero teraz rząd się budzi. Gdybyśmy byli małostkowi — a wszak nie jesteśmy — moglibyśmy uznać, że to dlatego, że właśnie teraz skażona woda zbliża się na Pomorze Zachodnie, gdzie swój urlop od walki o lepszą Polskę lubi spędzać Kaczyński. „Stan po Burzy” zauważa, że najbardziej biegli w tropieniu ścieków są politycy Solidarnej Polski, którzy szlify zdobywali w bitwach wokół stołecznej oczyszczalni Czajka. Przed każdymi wyborami poszukiwali tam odchodów, którymi można byłoby obrzucić włodarza stolicy Rafała Trzaskowskiego. Brylował w tym zwłaszcza Patryk Jaki, który w 2019 r. po awarii Czajki atakował: „Przez prawie dobę Trzaskowski ukrywał wyciek ścieków do Wisły. Warszawie grozi katastrofa ekologiczna, zagrożone mogą być unikalne rezerwaty przyrody. A spółka jest pełna zadowolonych z siebie działaczy PO”. Ten sznyt z Jakiego pasuje dziś jak znalazł. Tyle, że ministrowie z PiS ukrywali skażenie Odry tygodniami, katastrofa już jest, a spółki wodne nadal pełne radosnych działaczy Zjednoczonej Prawicy. I tylko pytanie jest, panie Jaki. Czemu tak jak jeździłeś pan pod Czajkę tropić ścieki Trzaskowskiego, teraz nie zbierasz śniętych ryb na swej rodzinnej Opolszczyźnie? Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Tak, przyznajemy się: brakowało nam prezesa. Ku naszej rozpaczy Jarosław Kaczyński zawiesił tournée po kraju, udając się na wakacje — czym zapewne po raz pierwszy w życiu przedłożył interes własny nad dobro Polski. Ale żeby nam nie było smutno, prezes udzielił wywiadu sponsorowanej przez spółki państwowe — czyli z naszych kieszeni — gazetce „Sieci”. W „Stanie po Burzy” oddajemy się swemu ulubionemu zajęciu: egzegezie słów prezesa. Nie powiemy, prezes jest w formie. Widać wyraźnie, że Kaczyński zakłada, że Bruksela na stałe przykręciła kurek z pieniędzmi dla Polski — chodzi nie tylko o Krajowy Plan Odbudowy, ale cały 7-letni budżet UE. A ponieważ dla niego Unia to tylko i wyłącznie bankomat, zatem nasze członkostwo w UE bez pieniędzy nie ma dla niego sensu.
To oznacza, że w ciągu najbliższego roku do wyborów, Kaczyński jest gotów rozpętać prawdziwą wojnę z Unią, na końcu której może być nawet wyjście Polski z UE, jeśli PiS ponownie wygra w 2023 r. „Gdybym wiedział, że dadzą nam te główne pieniądze [z budżetu UE], tobym miał inne podejście. Ale jestem przekonany, że chcąc Polskę złamać i zmusić do pełnej uległości wobec Niemiec, zablokują także te fundusze. Znajdą nowe preteksty. Wykazaliśmy maksimum dobrej woli, poszliśmy na kompromisy, ale widać, że nie o to tu chodzi. Jeżeli wygramy, stosunki z Unią Europejską będziemy musieli ułożyć po nowemu” — wieszczy pierwszy urlopowicz.
Jest jeszcze jeden element, który zapowiada polityczną radykalizację Kaczyńskiego. To coraz wyraźniejsze dystansowanie się od premiera. To by się zgadzało: to Mateusz Morawiecki i jego ludzie prowadzili w ostatnich latach politykę europejską, oni obiecali Kaczyńskiemu, że ugłaskają Unię wściekłą na PiS za demolkę sądów i szykanowanie sędziów krytycznych wobec działań rządu. Nic z tego — Unia się ugłaskać nie dała. Nawet wojna w Ukrainie — wbrew oczekiwaniom Kaczyńskiego — nie spowodowała zmiany jej krytycznego stanowiska wobec działań PiS.
W tej sytuacji prezes musi znaleźć kozła ofiarnego. No a kto zgodził się na budżet UE z klauzulą o wstrzymaniu wypłat w razie naruszenia praworządności? Kto negocjował Krajowy Plan Odbudowy tak, że dotąd kasa świeci pustkami? Kto namawiał na odpuszczenie czystek w sądach, by nie drażnić Brukseli?
Tak, tak — pan Mateusz ma u prezesa wyraźnie pod górkę. Rozprawa z nim jest logiczna, biorąc pod uwagę, że w PiS — dryfującym w kierunku antyunijnym — Morawiecki pozostawał głównym politykiem proeuropejskim. Nie przypadkiem, kiełkujący w PiS nurt krytyczny wobec rządów Morawieckiego zyskuje coraz wyraźniejsze poparcie Kaczyńskiego.
Premier w ogóle ma ciężki czas. Podlegające mu służby ochrony środowiska opieszale podeszły do dramatycznych apeli mieszkańców terenów nadodrzańskich. Przez niemal 3 tygodnie alarmowali oni, że Odra została ciężko skażona, a ryby i inne zwierzęta padają tonami, wypływając na brzegi rzeki. I co? I długo nic — dopiero teraz rząd się budzi. Gdybyśmy byli małostkowi — a wszak nie jesteśmy — moglibyśmy uznać, że to dlatego, że właśnie teraz skażona woda zbliża się na Pomorze Zachodnie, gdzie swój urlop od walki o lepszą Polskę lubi spędzać Kaczyński.
„Stan po Burzy” zauważa, że najbardziej biegli w tropieniu ścieków są politycy Solidarnej Polski, którzy szlify zdobywali w bitwach wokół stołecznej oczyszczalni Czajka. Przed każdymi wyborami poszukiwali tam odchodów, którymi można byłoby obrzucić włodarza stolicy Rafała Trzaskowskiego. Brylował w tym zwłaszcza Patryk Jaki, który w 2019 r. po awarii Czajki atakował: „Przez prawie dobę Trzaskowski ukrywał wyciek ścieków do Wisły. Warszawie grozi katastrofa ekologiczna, zagrożone mogą być unikalne rezerwaty przyrody. A spółka jest pełna zadowolonych z siebie działaczy PO”. Ten sznyt z Jakiego pasuje dziś jak znalazł. Tyle, że ministrowie z PiS ukrywali skażenie Odry tygodniami, katastrofa już jest, a spółki wodne nadal pełne radosnych działaczy Zjednoczonej Prawicy. I tylko pytanie jest, panie Jaki. Czemu tak jak jeździłeś pan pod Czajkę tropić ścieki Trzaskowskiego, teraz nie zbierasz śniętych ryb na swej rodzinnej Opolszczyźnie? Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

Marcin Wyrwał o życiu i śmierci na wojnie. Czy Ukraina może ponieść porażkę? #OnetAudio
2022-10-19 01:09:00

Rankiem 24 lutego zrozumieliśmy, że skończył się stary świat, że znaleźliśmy się w kompletnie nowej rzeczywistości. Wojna w Ukrainie trwa już niemal pół roku. Kiedy skończą się cierpienia Ukraińców? Czy Zachód naprawdę pomaga Ukrainie, czy może unika drażnienia Rosji? Co musiałby by się stać, by Ukraina zwyciężyła? Gość specjalnego wydania „Stanu po Burzy” dziennikarz Onetu Marcin Wyrwał to najlepszy adresat takich pytań. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.  

Rankiem 24 lutego zrozumieliśmy, że skończył się stary świat, że znaleźliśmy się w kompletnie nowej rzeczywistości. Wojna w Ukrainie trwa już niemal pół roku. Kiedy skończą się cierpienia Ukraińców? Czy Zachód naprawdę pomaga Ukrainie, czy może unika drażnienia Rosji? Co musiałby by się stać, by Ukraina zwyciężyła? Gość specjalnego wydania „Stanu po Burzy” dziennikarz Onetu Marcin Wyrwał to najlepszy adresat takich pytań. Cały odcinek do wysłuchania w aplikacji Onet Audio.

 

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie