Stan Wyjątkowy

"Stan Wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Beata Lubecka i Kamil Dziubka dyskutować będą o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i Newsweeka zapewnią słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulisów polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.


Odcinki od najnowszych:

2022 rok w PiS. Wyjątkowe podsumowanie wyjątkowego politycznie roku | Teaser
2022-12-22 20:42:22

Wyjątkowy odcinek Stanu Wyjątkowego jest dostępny do posłuchania dla abonentów Onet Premium w aplikacji Onet Audio: https://bit.ly/3NpjcES   Odcinek można również obejrzeć w formie wideo pod adresem: https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/podsumowanie-roku-ze-stanem-wyjatkowym-wszystkie-tajemnice-pis/d4yn345   Pierwszą część można oglądać i słuchać od 23 grudnia. Część druga będzie dostępna od 30 grudnia. Jakie były kluczowe wydarzenia polityczne mijającego roku? Czy Mateusz Morawiecki pozostanie premierem? Czym wyróżnił się prezydent Andrzej Duda i czy jego prezydentura nabrała sensu? Po raz pierwszy wszyscy prowadzący razem w jednym studiu. Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Renata Grochal i Kamil Dziubka zapraszają na oryginalne podsumowanie wyjątkowego politycznie roku.

Wyjątkowy odcinek Stanu Wyjątkowego jest dostępny do posłuchania dla abonentów Onet Premium w aplikacji Onet Audio: https://bit.ly/3NpjcES 

Odcinek można również obejrzeć w formie wideo pod adresem: https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/podsumowanie-roku-ze-stanem-wyjatkowym-wszystkie-tajemnice-pis/d4yn345 

Pierwszą część można oglądać i słuchać od 23 grudnia. Część druga będzie dostępna od 30 grudnia.

Jakie były kluczowe wydarzenia polityczne mijającego roku? Czy Mateusz Morawiecki pozostanie premierem? Czym wyróżnił się prezydent Andrzej Duda i czy jego prezydentura nabrała sensu? Po raz pierwszy wszyscy prowadzący razem w jednym studiu. Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Renata Grochal i Kamil Dziubka zapraszają na oryginalne podsumowanie wyjątkowego politycznie roku.

Spisek Morawieckiego z Brukselą. Rozjuszony Duda wetuje Czarnka. A prezes zniknął #OnetAudio
2022-12-17 19:47:54

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Tak właśnie wygląda Zjednoczona Prawica, gdy brakuje Prezesa. Jarosław Kaczyński niespodziewanie zniknął, przygotowując zapewne świąteczne lub noworoczne prezenty dla wszystkich Polaków. Jak znamy prezesa, jednocześnie kompletuje porządną listę tych, którym przed wyborami należą się rózgi — co twórcy „Stanu Wyjątkowego” Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka gorąco popierają. To bezkrólewie odbiło się dotkliwie na kondycji Zjednoczonej Prawicy. Mijający tydzień to wojna wszystkich ze wszystkimi — linie frontu stały się umowne, a sojusze zmienne. Weźmy premiera. Najpierw zaatakował za sądowe nieudacznictwo swego ministra sprawiedliwości, szczerze znienawidzonego przez cały klan Morawieckich — Zbigniewa Ziobrę. Potem bronił Ziobry w Sejmie przed odwołaniem za nieudacznictwo przez opozycję, ową opozycję odsądzając od czci i wiary. Następnie zaproponował opozycji współpracę — dla Polski — nad ustawą o sądownictwie, która ma odblokować unijne pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy poprzez odziobrzenie sądów. A finalnie uznał, że jednak porozmawia o tym odziobrzeniu z Ziobrą. Z kolei prezydent najpierw dowiedział się z Onetu, że Morawiecki w ogóle jakąś ustawę sądową w sprawie KPO uzgodnił z Unią. Zrozumiał nie tylko to, że jego własna ustawa w tej kwestii wyląduje w kosztu. Przede wszystkim rozjuszony przecierał oczy ze zdumienia, bo Morawiecki mocno wtargnął na jego teren, wprowadzając kontrolę legalności powoływania przez prezydenta sędziów. Premier przegiął, pewnie nieświadomie — nie wiedział, że kiedy Duda pisał swój projekt na początku roku i pojawił się podobny pomysł opozycji, to prezydent dosłownie walił pięścią w stół, pokrzykując, że żadna Unia jego autografu, podpisu, parafki, ani nawet jednej litery inicjału badać nie będzie. Bo autograf, podpis, parafka oraz inicjał Andrzeja Dudy są wedle Andrzeja Dudy prawnie oczyszczające — eliminują wszelakie proceduralne defekty, zawsze i wszędzie. Tak, tak — widać, że Morawiecki nie wiedział, że w kwestiach piśmienniczych prezydent jest niezłomny. Nie ma się więc co dziwić, że Duda oznajmił, że projekt Morawieckiego uzgodniony z Unią łamie Konstytucję. Powiedział też jasno, że w takiej formie go nie podpisze. I żeby pokazać, że nie robi sobie jaj, zawetował pierwszą lepszą ustawę, którą miał na biurku. Padło na ukochane dziecię ministra edukacji — prawo zwane „lex Czarnek 2.0", zwiększające ideologiczną kontrolę rządu nad szkołami. Minister Przemysław Czarnek był i wstrząśnięty i zmieszany — kilka dni wcześniej prezydent mu mówił, że podpiszę tę ustawę. Czarnek odpłacił pięknym za nadobne — stwierdził, że Duda wiedział wcześniej, jaki projekt pichci z Unią Morawiecki. Ale przyznał jednocześnie, że prezydent ma rację, bo ustawa Morawieckiego narusza Konstytucję — a Czarnek jest konstytucjonalistą. Konsekwentny w tej całej rozgrywce był tylko Zbigniew Ziobro — był przeciw Morawieckiemu i Unii, jak przez wszystkie ostatnie lata. No i konsekwentny był prezes, który zniknął.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.
Tak właśnie wygląda Zjednoczona Prawica, gdy brakuje Prezesa. Jarosław Kaczyński niespodziewanie zniknął, przygotowując zapewne świąteczne lub noworoczne prezenty dla wszystkich Polaków. Jak znamy prezesa, jednocześnie kompletuje porządną listę tych, którym przed wyborami należą się rózgi — co twórcy „Stanu Wyjątkowego” Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka gorąco popierają.
To bezkrólewie odbiło się dotkliwie na kondycji Zjednoczonej Prawicy. Mijający tydzień to wojna wszystkich ze wszystkimi — linie frontu stały się umowne, a sojusze zmienne. Weźmy premiera. Najpierw zaatakował za sądowe nieudacznictwo swego ministra sprawiedliwości, szczerze znienawidzonego przez cały klan Morawieckich — Zbigniewa Ziobrę. Potem bronił Ziobry w Sejmie przed odwołaniem za nieudacznictwo przez opozycję, ową opozycję odsądzając od czci i wiary. Następnie zaproponował opozycji współpracę — dla Polski — nad ustawą o sądownictwie, która ma odblokować unijne pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy poprzez odziobrzenie sądów. A finalnie uznał, że jednak porozmawia o tym odziobrzeniu z Ziobrą.
Z kolei prezydent najpierw dowiedział się z Onetu, że Morawiecki w ogóle jakąś ustawę sądową w sprawie KPO uzgodnił z Unią. Zrozumiał nie tylko to, że jego własna ustawa w tej kwestii wyląduje w kosztu. Przede wszystkim rozjuszony przecierał oczy ze zdumienia, bo Morawiecki mocno wtargnął na jego teren, wprowadzając kontrolę legalności powoływania przez prezydenta sędziów. Premier przegiął, pewnie nieświadomie — nie wiedział, że kiedy Duda pisał swój projekt na początku roku i pojawił się podobny pomysł opozycji, to prezydent dosłownie walił pięścią w stół, pokrzykując, że żadna Unia jego autografu, podpisu, parafki, ani nawet jednej litery inicjału badać nie będzie. Bo autograf, podpis, parafka oraz inicjał Andrzeja Dudy są wedle Andrzeja Dudy prawnie oczyszczające — eliminują wszelakie proceduralne defekty, zawsze i wszędzie. Tak, tak — widać, że Morawiecki nie wiedział, że w kwestiach piśmienniczych prezydent jest niezłomny. Nie ma się więc co dziwić, że Duda oznajmił, że projekt Morawieckiego uzgodniony z Unią łamie Konstytucję. Powiedział też jasno, że w takiej formie go nie podpisze. I żeby pokazać, że nie robi sobie jaj, zawetował pierwszą lepszą ustawę, którą miał na biurku. Padło na ukochane dziecię ministra edukacji — prawo zwane „lex Czarnek 2.0", zwiększające ideologiczną kontrolę rządu nad szkołami.
Minister Przemysław Czarnek był i wstrząśnięty i zmieszany — kilka dni wcześniej prezydent mu mówił, że podpiszę tę ustawę. Czarnek odpłacił pięknym za nadobne — stwierdził, że Duda wiedział wcześniej, jaki projekt pichci z Unią Morawiecki. Ale przyznał jednocześnie, że prezydent ma rację, bo ustawa Morawieckiego narusza Konstytucję — a Czarnek jest konstytucjonalistą.
Konsekwentny w tej całej rozgrywce był tylko Zbigniew Ziobro — był przeciw Morawieckiemu i Unii, jak przez wszystkie ostatnie lata. No i konsekwentny był prezes, który zniknął.

Kurski ucieka z Polski. Ziobro uderza w PiS przeciekami. Morawiecki skłócił piłkarzy kasą #OnetAudio
2022-12-10 17:51:41

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Pełną wersję video możesz obejrzeć tu: https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/stan-wyjatkowy-kurski-ucieka-z-polski-ziobro-uderza-w-pis-przeciekami-podcast/hkr4l43     Jeśli znany z promowania zasad tolerancji Jacek Kurski myślał o karierze międzynarodowej w miejscu przyjaznym społeczności LGBT, to nie mógł lepiej wybrać. Wyjeżdża do Waszyngtonu, gdzie w Banku Światowym objął stanowisko Alternate Executive Director, czyli jednego z wielu zastępców wielu dyrektorów bez większego znaczenia. Jedno Kurski ma jak w banku — wyjeżdża do stolicy Stanów Zjednoczonych, którymi rządzi lansujący małżeństwa tej samej płci lewicowy prezydent Joe Biden. Sam Waszyngton to mekka dla osób LGBT. Kurski będzie mógł wpaść na doroczną paradę Capital Pride albo pokręcić się w okolicy The Gay Way. Ludzie małej wiary twierdzą, że Kurski będzie miał problem, bo na wejściu do Banku Światowego będzie musiał podpisać deklarację tolerancji wobec gejów, lesbijek i osób transpłciowych, których wszak jego patron Jarosław Kaczyński regularnie wyszydza. Tym twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” by się nie przejmowali. Naszym zdaniem Kurski bez problemu dopuści się tego antypisowskiego występku, a prezesowi powie, że sam jest na siebie oburzony — ten trik stosował już wobec policji, która regularnie łapała go na łamaniu przepisów drogowych. Jeśli szukać przyczyn ekspresowej ucieczki Kurskiego do świątyni amerykańskiej lewicy, to — jak zwykle w jego przypadku — decydujące były pragmatyka i kasa. Pragmatyka jest taka, że Kurski nie wierzy, iż PiS wygra wybory. Co prawda grał o posadę ministra cyfryzacji w rządzie — co opisywaliśmy niedawno. Dziś wiemy jednak także, że zażądał przy okazji tak dużej władzy — w tym kontroli nad TVP — iż musiał zakładać, że Kaczyński na to nie przystanie. Zdaniem twórców „Stanu Wyjątkowego” — Andrzeja Stankiewicza (ONET) oraz Dominiki Długosz („Newsweek”) — Kurski świadomie wybrał emigrację, bo ucieka przed zmianą władzy. Wspólnikiem w organizacji tej ucieczki jest Adam Glapiński. W praktyce to prezes NBP wskazuje kandydata na reprezentanta Polski w Banku Światowym, czyli jednego z wielu zastępców wielu dyrektorów bez większego znaczenia. Podrzędna posada w liberalnym banku w lewackim Waszyngtonie ma niewątpliwe przymioty — najważniejszy jest taki, że nawet w razie zmiany władzy, nowy rząd nie będzie mógł Kurskiego odwołać. Odwołać go może tylko jego kumpel Glapiński, który odejdzie z NBP dopiero w 2028 r. W dodatku nowa władza nie będzie mogła łatwo Kurskiego postawić przed sądem, a były prezes TVP był pewien, że mu to grozi. I — co najważniejsze — będzie z tego dobra kaska, którą Kurski kocha ponad wszystko, nawet bardziej niż prezesa Kaczyńskiego. Ponad 226 tys. rocznie — czyli ponad milion złotych — i to bez żadnego podatku? Polskę na niego po prostu nie było stać. Nas osobiście cieszy, że Kurski z przytupem wchodzi na międzynarodowe salony. Trochę wschodnie, ale nosem nie kręcimy. W Banku Światowym pan Jacek będzie reprezentował wszystkie państwa, które tworzą z nami wspólną grupę (tzw. konstytuantę). Kurski jako przedstawiciel Azerbejdżanu, Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu oraz Uzbekistanu — to naprawdę musi być zły sen Putina.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.

Pełną wersję video możesz obejrzeć tu: https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/stan-wyjatkowy-kurski-ucieka-z-polski-ziobro-uderza-w-pis-przeciekami-podcast/hkr4l43   

Jeśli znany z promowania zasad tolerancji Jacek Kurski myślał o karierze międzynarodowej w miejscu przyjaznym społeczności LGBT, to nie mógł lepiej wybrać. Wyjeżdża do Waszyngtonu, gdzie w Banku Światowym objął stanowisko Alternate Executive Director, czyli jednego z wielu zastępców wielu dyrektorów bez większego znaczenia. Jedno Kurski ma jak w banku — wyjeżdża do stolicy Stanów Zjednoczonych, którymi rządzi lansujący małżeństwa tej samej płci lewicowy prezydent Joe Biden. Sam Waszyngton to mekka dla osób LGBT. Kurski będzie mógł wpaść na doroczną paradę Capital Pride albo pokręcić się w okolicy The Gay Way.
Ludzie małej wiary twierdzą, że Kurski będzie miał problem, bo na wejściu do Banku Światowego będzie musiał podpisać deklarację tolerancji wobec gejów, lesbijek i osób transpłciowych, których wszak jego patron Jarosław Kaczyński regularnie wyszydza. Tym twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” by się nie przejmowali. Naszym zdaniem Kurski bez problemu dopuści się tego antypisowskiego występku, a prezesowi powie, że sam jest na siebie oburzony — ten trik stosował już wobec policji, która regularnie łapała go na łamaniu przepisów drogowych.
Jeśli szukać przyczyn ekspresowej ucieczki Kurskiego do świątyni amerykańskiej lewicy, to — jak zwykle w jego przypadku — decydujące były pragmatyka i kasa. Pragmatyka jest taka, że Kurski nie wierzy, iż PiS wygra wybory. Co prawda grał o posadę ministra cyfryzacji w rządzie — co opisywaliśmy niedawno. Dziś wiemy jednak także, że zażądał przy okazji tak dużej władzy — w tym kontroli nad TVP — iż musiał zakładać, że Kaczyński na to nie przystanie. Zdaniem twórców „Stanu Wyjątkowego” — Andrzeja Stankiewicza (ONET) oraz Dominiki Długosz („Newsweek”) — Kurski świadomie wybrał emigrację, bo ucieka przed zmianą władzy. Wspólnikiem w organizacji tej ucieczki jest Adam Glapiński. W praktyce to prezes NBP wskazuje kandydata na reprezentanta Polski w Banku Światowym, czyli jednego z wielu zastępców wielu dyrektorów bez większego znaczenia. Podrzędna posada w liberalnym banku w lewackim Waszyngtonie ma niewątpliwe przymioty — najważniejszy jest taki, że nawet w razie zmiany władzy, nowy rząd nie będzie mógł Kurskiego odwołać. Odwołać go może tylko jego kumpel Glapiński, który odejdzie z NBP dopiero w 2028 r. W dodatku nowa władza nie będzie mogła łatwo Kurskiego postawić przed sądem, a były prezes TVP był pewien, że mu to grozi.
I — co najważniejsze — będzie z tego dobra kaska, którą Kurski kocha ponad wszystko, nawet bardziej niż prezesa Kaczyńskiego. Ponad 226 tys. rocznie — czyli ponad milion złotych — i to bez żadnego podatku? Polskę na niego po prostu nie było stać.
Nas osobiście cieszy, że Kurski z przytupem wchodzi na międzynarodowe salony. Trochę wschodnie, ale nosem nie kręcimy. W Banku Światowym pan Jacek będzie reprezentował wszystkie państwa, które tworzą z nami wspólną grupę (tzw. konstytuantę). Kurski jako przedstawiciel Azerbejdżanu, Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu oraz Uzbekistanu — to naprawdę musi być zły sen Putina.

Kaczyńskiemu grozi bankructwo. Kurski ministrem od Internetu. Hurtowy diler prochów w partii Ziobry #OnetAudio
2022-12-03 17:34:40

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Tak, czujemy się winni. To przez nas wszechmocny Jarosław Kaczyński może pójść z torbami. Sąd właśnie nakazał prezesowi PiS zapłacić ponad 700 tys. zł — to nie jest marny żart!!! — za opublikowanie przeprosin wobec byłego szefa MSZ Rosława Sikorskiego (PO). A chodzi o ukorzenie się za wywiad dla Onetu, w którym Kaczyński zarzucił Sikorskiemu „zdradę dyplomatyczną“, czyli spiskowanie z Rosjanami, by utrudnić śledztwo smoleńskie. Rozumiemy Sikorskiego, który od 6 lat buja się po sądach z Kaczyńskim, który nie chce go przeprosić mimo przegranego procesu. Ale przecież Kaczyński najzwyczajniej może nie być przy kasie. Sikorski był wcześniej w PiS i doskonale rozumie, że prezes jest niczym papież — choć ma władzę absolutną, to na papierze kasy ma niewiele. Dla jasności: zasądzona kwota jest absurdalna i stanowi dla Kaczyńskiego świetny argument na to, że sądy trzeba zaorać. Ale, Panie Prezesie, mamy pomysł. Otóż Sikorski chce, żeby Pan za te 700 tys. zł wykupił przeprosiny w Onecie. Proszę się zgłosić do twórców „Stanu Wyjątkowego” — Andrzeja Stankiewicza z Onetu lub Renaty Grochal z „Newsweeka”. Załatwimy rabat — może nie będzie Pan musiał sprzedać partyjnej spółki deweloperskiej „Srebrna”, Pańskiej przystani na lata posuchy. A groźba lat posuchy coraz częściej zagląda liderom obozu władzy w oczy. Dowód — najnowszy pomysł na powołanie komisji śledczo-weryfikacyjno-retrospekcyjnej, która ma wziąć pod lupę politykę energetyczną ostatnich lat. Brzmi niewinnie? Tak naprawdę to komisja, która ma wykazać, że rząd PO-PSL kuglował z Ruskimi i zdradził Polskę o niejednym świcie i nieraz pod osłoną nocy. Tak naprawdę to komisja, która ma dopaść Donalda Tuska. Przez 7 lat rządów PiS uruchomił masę śledztw i komisji sejmowych, które miały załatwić lidera Platformy — bezskutecznie. Speckomisja ds. ruskich onuc to ostatnia próba. Mocno zresztą desperacka — wewnętrzne badania PiS pokazują bowiem, że twardy elektorat jest wściekły, że Tuskowi dotąd włos z głowy nie spadł, choć Kaczyński przez lata przekonywał, że całe zło tego świata — a może innych światów także — jest Tuskową winą. To zatem ostatnia próba, by przed wyborami dopaść Tuska i zrealizować marzenia Kaczyńskiego o usunięciu lidera PO z życia publicznego. Czy to możliwe? A jakże! W ustawie tworzącej speckomisję ds. ruskich onuc znalazł się zapis, że będzie ona mogła karać nawet 10-letnim zakazem zajmowania stanowisk publicznych związanych z wydawaniem publicznych pieniędzy. Czyli w praktyce — wszystkich kluczowych stanowisk w państwie. Za 10 lat — a nie wątpimy, że Kaczyński pójdzie na maksa — Tusk będzie miał 75 lat i nie za bardzo będzie się nadawał do rządzenia. Nakładanie takich kar to skrzyżowanie uprawnień sądów, prokuratury i Trybunału Stanu. Skoro prokuratura zawiodła, spraw przed sądem brak, zaś ścieżka przeciwko Tuskowi przed TS jest niepewna, to Kaczyński stawia na komisję. Mamy z tą komisją jako „Stan Wyjątkowy” duży problem. Pal licho to, że każda ekipa — od SLD, przez PO i PSL po PiS — popełniała błędy w kwestiach energetycznych. Pal licho, że każda zostawiła po sobie coś, coś dziś pozwala nam być energetycznie bezpieczniejszym w czasach, gdy Rosja stała się państwem agresywnym i bezwzględnym. Największy nasz kłopot polega na tym, że my wiemy, co się dzieje na zapleczu tej powstającej komisji — i co PiS chce ukryć. Otóż kilka miesięcy temu ekipa speców PiS od szukania dokumentów wkroczyła do archiwów kilku resortów. Z tego nalotu na archiwa miał powstać kompleksowy raport PiS o podejrzanych działaniach i błędnych decyzjach w relacjach z Moskwą. Ale nie powstanie. Powód? Władza ze zdumieniem odkryła w archiwach podejrzane działania i błędne decyzje własnych ludzi. W tej sytuacji powołanie komisji to ostatnia deska ratunku — PiS liczy, że będzie mógł punktowo ujawniać dokumenty i selekcjonować ofiary z opozycji, jednocześnie chroniąc swoich ludzi. Nie powiemy wprost o kogo chodzi, ale sporo podpowiemy. Domyślni Czytelnicy, Widzowie i Słuchacze „Stanu Wyjątkowego” nie powinni mieć większych problemów z odkryciem schowanych przez PiS towarzyszy, na których padł złowróżbny cień ruskiej onucy.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.
Tak, czujemy się winni. To przez nas wszechmocny Jarosław Kaczyński może pójść z torbami. Sąd właśnie nakazał prezesowi PiS zapłacić ponad 700 tys. zł — to nie jest marny żart!!! — za opublikowanie przeprosin wobec byłego szefa MSZ Rosława Sikorskiego (PO). A chodzi o ukorzenie się za wywiad dla Onetu, w którym Kaczyński zarzucił Sikorskiemu „zdradę dyplomatyczną“, czyli spiskowanie z Rosjanami, by utrudnić śledztwo smoleńskie. Rozumiemy Sikorskiego, który od 6 lat buja się po sądach z Kaczyńskim, który nie chce go przeprosić mimo przegranego procesu. Ale przecież Kaczyński najzwyczajniej może nie być przy kasie. Sikorski był wcześniej w PiS i doskonale rozumie, że prezes jest niczym papież — choć ma władzę absolutną, to na papierze kasy ma niewiele. Dla jasności: zasądzona kwota jest absurdalna i stanowi dla Kaczyńskiego świetny argument na to, że sądy trzeba zaorać. Ale, Panie Prezesie, mamy pomysł. Otóż Sikorski chce, żeby Pan za te 700 tys. zł wykupił przeprosiny w Onecie. Proszę się zgłosić do twórców „Stanu Wyjątkowego” — Andrzeja Stankiewicza z Onetu lub Renaty Grochal z „Newsweeka”. Załatwimy rabat — może nie będzie Pan musiał sprzedać partyjnej spółki deweloperskiej „Srebrna”, Pańskiej przystani na lata posuchy.
A groźba lat posuchy coraz częściej zagląda liderom obozu władzy w oczy. Dowód — najnowszy pomysł na powołanie komisji śledczo-weryfikacyjno-retrospekcyjnej, która ma wziąć pod lupę politykę energetyczną ostatnich lat. Brzmi niewinnie? Tak naprawdę to komisja, która ma wykazać, że rząd PO-PSL kuglował z Ruskimi i zdradził Polskę o niejednym świcie i nieraz pod osłoną nocy. Tak naprawdę to komisja, która ma dopaść Donalda Tuska.
Przez 7 lat rządów PiS uruchomił masę śledztw i komisji sejmowych, które miały załatwić lidera Platformy — bezskutecznie. Speckomisja ds. ruskich onuc to ostatnia próba. Mocno zresztą desperacka — wewnętrzne badania PiS pokazują bowiem, że twardy elektorat jest wściekły, że Tuskowi dotąd włos z głowy nie spadł, choć Kaczyński przez lata przekonywał, że całe zło tego świata — a może innych światów także — jest Tuskową winą.
To zatem ostatnia próba, by przed wyborami dopaść Tuska i zrealizować marzenia Kaczyńskiego o usunięciu lidera PO z życia publicznego. Czy to możliwe? A jakże! W ustawie tworzącej speckomisję ds. ruskich onuc znalazł się zapis, że będzie ona mogła karać nawet 10-letnim zakazem zajmowania stanowisk publicznych związanych z wydawaniem publicznych pieniędzy. Czyli w praktyce — wszystkich kluczowych stanowisk w państwie. Za 10 lat — a nie wątpimy, że Kaczyński pójdzie na maksa — Tusk będzie miał 75 lat i nie za bardzo będzie się nadawał do rządzenia.
Nakładanie takich kar to skrzyżowanie uprawnień sądów, prokuratury i Trybunału Stanu. Skoro prokuratura zawiodła, spraw przed sądem brak, zaś ścieżka przeciwko Tuskowi przed TS jest niepewna, to Kaczyński stawia na komisję.
Mamy z tą komisją jako „Stan Wyjątkowy” duży problem. Pal licho to, że każda ekipa — od SLD, przez PO i PSL po PiS — popełniała błędy w kwestiach energetycznych. Pal licho, że każda zostawiła po sobie coś, coś dziś pozwala nam być energetycznie bezpieczniejszym w czasach, gdy Rosja stała się państwem agresywnym i bezwzględnym.
Największy nasz kłopot polega na tym, że my wiemy, co się dzieje na zapleczu tej powstającej komisji — i co PiS chce ukryć. Otóż kilka miesięcy temu ekipa speców PiS od szukania dokumentów wkroczyła do archiwów kilku resortów.
Z tego nalotu na archiwa miał powstać kompleksowy raport PiS o podejrzanych działaniach i błędnych decyzjach w relacjach z Moskwą.
Ale nie powstanie. Powód? Władza ze zdumieniem odkryła w archiwach podejrzane działania i błędne decyzje własnych ludzi.
W tej sytuacji powołanie komisji to ostatnia deska ratunku — PiS liczy, że będzie mógł punktowo ujawniać dokumenty i selekcjonować ofiary z opozycji, jednocześnie chroniąc swoich ludzi. Nie powiemy wprost o kogo chodzi, ale sporo podpowiemy. Domyślni Czytelnicy, Widzowie i Słuchacze „Stanu Wyjątkowego” nie powinni mieć większych problemów z odkryciem schowanych przez PiS towarzyszy, na których padł złowróżbny cień ruskiej onucy.

Błazny Putina ośmieszyły Dudę. Kaczyński traci władzę na Śląsku. PiS brzydzi się rakiet z Niemiec #OnetAudio
2022-11-26 16:35:59

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. W sumie moglibyśmy sobie nieco podworować z Andrzeja Dudy. Oto pan prezydent stał się najlepszy na świecie przynajmniej w jednej dyscyplinie. Jest otóż jedynym liderem państwa, który dwa razy dał się nabrać rosyjskim trollom o barwnych ksywkach Vovan oraz Lexus. Bliscy Kremlowi nabieracze wyspecjalizowali się w wydzwanianiu do światowych liderów i podawaniu się za innych światowych liderów. Tak na to patrząc, prezydent powinien się poczuć doceniony — jest tak ważny, że już dwa razy postanowili ośmieszyć właśnie jego. Do pierwszej wtopy doszło 2 lata temu, kiedy zadzwonili do Dudy, podając się za sekretarza generalnego ONZ. To była niezła beka — tamten „António Manuel de Oliveira Guterres” opowiadał Dudzie, że zadzwonił do niego Rafał Trzaskowski i przekonywał, że to on wygrał wybory prezydenckie w 2020 r. Naprawdę, można było boki zrywać. Teraz było mniej śmiesznie — Vovan oraz Lexus wydzwonili prezydenta Dudę udając „Emmanuela Macrona” w absolutnie strategicznym politycznie i militarnie momencie: w nocy z 15 na 16 listopada, kilka godzin po tym, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie spadł pocisk ze Wschodu, zabijając dwóch mężczyzn. Podczas gdy władza była tamtej nocy wyjątkowo oszczędna w komunikatach dla społeczeństwa, to Duda był wobec „Macrona” wyjątkowo wylewny — dzięki czemu Kreml szybko się dowiedział, jaka jest ocena sytuacji ze strony polskich władz. Prezydenta nie zaalarmował ani wschodni akcent „Macrona” ani jego antyukraińskie uwagi. Oświadczenie Kancelarii Prezydenta, wydane po ujawnieniu przez trolli nagrania, przekonuje, że: „W trakcie połączenia Prezydent Andrzej Duda zorientował się po nietypowym sposobie prowadzenia rozmowy przez rozmówcę, że mogło dojść do próby oszustwa i zakończył rozmowę“. To bzdura — twórcy „Stanu Wyjątkowego” prezentują obszerne fragmenty nagrania, zwracając uwagę, że Duda wcale gwałtownie nie zakończył rozmowy. Co więcej — wylewnie się z „Emmanuelem” pożegnał. Zresztą dwa lata temu, gdy „Guterres” dopytywał go, czy Polska odbierze Ukrainie Lwów, prezydent z całą powagą oświadczył: „Nie ma o tym dyskusji w Polsce. Teraz to część Ukrainy”. A to dowodzi, że wtedy także nie zdawał sobie sprawy, że został nabrany. Widać zatem wyraźnie, że przez 2 lata ani Kancelaria Prezydenta, ani prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego nie wyciągnęły żadnych wniosków z tamtej wtopy i nie stworzyły szczelnego systemu komunikacji z sojusznikami. Rosjanie pokazali, że nawet w krytycznym momencie potrafią zagrać Dudzie i naszym służbom na nosie. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — obserwowali już niejedną prezydenturę. Co do zasady, przez te 3 trzy dekady nie było ani jednej sprawnie funkcjonującej Kancelarii Prezydenta. Ale nawet na tle marnych kancelarii Wałęsy, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego, otoczenie obecnego prezydenta bije rekordy wpadek. Kolejny przykład z minionych dni. Kilka dni po uderzeniu ukraińskiej rakiety w Przewodowie niemiecka minister obrony Christine Lambrecht zadeklarowała, że Berlin może przysłać do Polski swe antyrakiety Patriot do pomocy w ochronie naszego nieba. I zaczął się kontredans. Szef gabinetu Dudy Paweł Szrot — rozmiłowany w medialnym brylowaniu i kancelaryjnym zamordyzmie — oznajmił, że to świetny pomysł. „Stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy jest tutaj najzupełniej precyzyjne. Te rakiety powinny bronić polskiego terytorium i polskich obywateli” — stwierdził. Kilka godzin później Duda oznajmił jednak, że „z wojskowego punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby, te rakiety znajdowały się na terytorium Ukrainy”. W sumie ten zgrzyt między prezydentem a szefem jego własnego gabinetu potwierdza, że — choć nie ma żadnych kontaktów między Pałacem Prezydenckim a prezesem Kaczyńskim — Duda i jego ekipa mentalnie tkwią po uszy w PiS. Wszak w samym PiS wcześniej doszło do podobnych rozdźwięków. Dzień po niemieckiej propozycji minister obrony Mariusz Błaszczak najpierw podniecony wydzwaniał do Berlina i ogłaszał, że chętnie przyjmie pomoc. Tyle, że szybko dostał po łapkach od prezesa. Wystarczyło, że Kaczyński wygłosił „swoje prywatne zdanie”, że niemieckie Patrioty powinny trafić na Ukrainę — i Błaszczak natychmiast strzelił obcasami. Biedny Błaszczak nie zrozumiał, że przyjmowanie niemieckich antyrakiet wraz z niemiecką obsługą nie wpisuje się w wyborczy scenariusz Kaczyńskiego, w którym Niemcy są IV Rzeszą, inspirują Unię do ataków na Polskę oraz winne są nam reparacje. O mały włos Błaszczak uczyniłby z PiS partię niemiecką — a w scenariuszu Kaczyńskiego partia niemiecka to opozycja. To robienie cyrku wokół bezpieczeństwa — wszak wszyscy uczestnicy tej dyskusji wiedzą, że żadne Patrioty nie trafią na Ukrainę. To po prostu politycznie i militarnie niemożliwe. Po pierwsze, to strategiczna broń NATO — bez zgody Amerykanów nie trafi poza granice sojuszu. Po wtóre, Ukraińcy nie znają tego sprzętu, a przeszkolenie zajęłoby wiele miesięcy. A więc — to po trzecie — kto miałby przez ten czas obsługiwać Patrioty? Niemcy? Polacy? To byłoby włączenie się NATO w wojnę. Jednym słowem — Kaczyński wie, że Patrioty z Niemiec mogły trafić do Polski lub nigdzie. Prezes zdecydował, że — ze względu na zimną wojnę z Berlinem — nie chce niemieckiej broni w Polsce, udając jednocześnie, że chodzi mu o Ukrainę. Tak czy inaczej — my się cieszymy, że jest prezes. Bez niego Błaszczak nie wiedziałby, co ma myśleć. I nie tylko on. Wiceminister finansów Artur Soboń oznajmił właśnie, że Kaczyński zna się lepiej na finansach od szefowej resortu finansów. Prosta, gienij — jak powiedzieliby Vovan i Lexus, gdyby się do prezesa dodzwonili.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.
W sumie moglibyśmy sobie nieco podworować z Andrzeja Dudy. Oto pan prezydent stał się najlepszy na świecie przynajmniej w jednej dyscyplinie. Jest otóż jedynym liderem państwa, który dwa razy dał się nabrać rosyjskim trollom o barwnych ksywkach Vovan oraz Lexus. Bliscy Kremlowi nabieracze wyspecjalizowali się w wydzwanianiu do światowych liderów i podawaniu się za innych światowych liderów. Tak na to patrząc, prezydent powinien się poczuć doceniony — jest tak ważny, że już dwa razy postanowili ośmieszyć właśnie jego.
Do pierwszej wtopy doszło 2 lata temu, kiedy zadzwonili do Dudy, podając się za sekretarza generalnego ONZ. To była niezła beka — tamten „António Manuel de Oliveira Guterres” opowiadał Dudzie, że zadzwonił do niego Rafał Trzaskowski i przekonywał, że to on wygrał wybory prezydenckie w 2020 r. Naprawdę, można było boki zrywać.
Teraz było mniej śmiesznie — Vovan oraz Lexus wydzwonili prezydenta Dudę udając „Emmanuela Macrona” w absolutnie strategicznym politycznie i militarnie momencie: w nocy z 15 na 16 listopada, kilka godzin po tym, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie spadł pocisk ze Wschodu, zabijając dwóch mężczyzn. Podczas gdy władza była tamtej nocy wyjątkowo oszczędna w komunikatach dla społeczeństwa, to Duda był wobec „Macrona” wyjątkowo wylewny — dzięki czemu Kreml szybko się dowiedział, jaka jest ocena sytuacji ze strony polskich władz. Prezydenta nie zaalarmował ani wschodni akcent „Macrona” ani jego antyukraińskie uwagi.
Oświadczenie Kancelarii Prezydenta, wydane po ujawnieniu przez trolli nagrania, przekonuje, że: „W trakcie połączenia Prezydent Andrzej Duda zorientował się po nietypowym sposobie prowadzenia rozmowy przez rozmówcę, że mogło dojść do próby oszustwa i zakończył rozmowę“.
To bzdura — twórcy „Stanu Wyjątkowego” prezentują obszerne fragmenty nagrania, zwracając uwagę, że Duda wcale gwałtownie nie zakończył rozmowy. Co więcej — wylewnie się z „Emmanuelem” pożegnał. Zresztą dwa lata temu, gdy „Guterres” dopytywał go, czy Polska odbierze Ukrainie Lwów, prezydent z całą powagą oświadczył: „Nie ma o tym dyskusji w Polsce. Teraz to część Ukrainy”. A to dowodzi, że wtedy także nie zdawał sobie sprawy, że został nabrany.
Widać zatem wyraźnie, że przez 2 lata ani Kancelaria Prezydenta, ani prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego nie wyciągnęły żadnych wniosków z tamtej wtopy i nie stworzyły szczelnego systemu komunikacji z sojusznikami. Rosjanie pokazali, że nawet w krytycznym momencie potrafią zagrać Dudzie i naszym służbom na nosie.
Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — obserwowali już niejedną prezydenturę. Co do zasady, przez te 3 trzy dekady nie było ani jednej sprawnie funkcjonującej Kancelarii Prezydenta. Ale nawet na tle marnych kancelarii Wałęsy, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego, otoczenie obecnego prezydenta bije rekordy wpadek.
Kolejny przykład z minionych dni. Kilka dni po uderzeniu ukraińskiej rakiety w Przewodowie niemiecka minister obrony Christine Lambrecht zadeklarowała, że Berlin może przysłać do Polski swe antyrakiety Patriot do pomocy w ochronie naszego nieba.
I zaczął się kontredans. Szef gabinetu Dudy Paweł Szrot — rozmiłowany w medialnym brylowaniu i kancelaryjnym zamordyzmie — oznajmił, że to świetny pomysł. „Stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy jest tutaj najzupełniej precyzyjne. Te rakiety powinny bronić polskiego terytorium i polskich obywateli” — stwierdził. Kilka godzin później Duda oznajmił jednak, że „z wojskowego punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby, te rakiety znajdowały się na terytorium Ukrainy”.
W sumie ten zgrzyt między prezydentem a szefem jego własnego gabinetu potwierdza, że — choć nie ma żadnych kontaktów między Pałacem Prezydenckim a prezesem Kaczyńskim — Duda i jego ekipa mentalnie tkwią po uszy w PiS. Wszak w samym PiS wcześniej doszło do podobnych rozdźwięków. Dzień po niemieckiej propozycji minister obrony Mariusz Błaszczak najpierw podniecony wydzwaniał do Berlina i ogłaszał, że chętnie przyjmie pomoc. Tyle, że szybko dostał po łapkach od prezesa. Wystarczyło, że Kaczyński wygłosił „swoje prywatne zdanie”, że niemieckie Patrioty powinny trafić na Ukrainę — i Błaszczak natychmiast strzelił obcasami.
Biedny Błaszczak nie zrozumiał, że przyjmowanie niemieckich antyrakiet wraz z niemiecką obsługą nie wpisuje się w wyborczy scenariusz Kaczyńskiego, w którym Niemcy są IV Rzeszą, inspirują Unię do ataków na Polskę oraz winne są nam reparacje. O mały włos Błaszczak uczyniłby z PiS partię niemiecką — a w scenariuszu Kaczyńskiego partia niemiecka to opozycja.
To robienie cyrku wokół bezpieczeństwa — wszak wszyscy uczestnicy tej dyskusji wiedzą, że żadne Patrioty nie trafią na Ukrainę. To po prostu politycznie i militarnie niemożliwe. Po pierwsze, to strategiczna broń NATO — bez zgody Amerykanów nie trafi poza granice sojuszu. Po wtóre, Ukraińcy nie znają tego sprzętu, a przeszkolenie zajęłoby wiele miesięcy. A więc — to po trzecie — kto miałby przez ten czas obsługiwać Patrioty? Niemcy? Polacy? To byłoby włączenie się NATO w wojnę.
Jednym słowem — Kaczyński wie, że Patrioty z Niemiec mogły trafić do Polski lub nigdzie. Prezes zdecydował, że — ze względu na zimną wojnę z Berlinem — nie chce niemieckiej broni w Polsce, udając jednocześnie, że chodzi mu o Ukrainę. Tak czy inaczej — my się cieszymy, że jest prezes. Bez niego Błaszczak nie wiedziałby, co ma myśleć. I nie tylko on. Wiceminister finansów Artur Soboń oznajmił właśnie, że Kaczyński zna się lepiej na finansach od szefowej resortu finansów.
Prosta, gienij — jak powiedzieliby Vovan i Lexus, gdyby się do prezesa dodzwonili.

Tajemnice rakietowego wypadku. Kaczyński upokarza Dudę. W Konfederacji wojna o kasę #OnetAudio
2022-11-19 17:34:49

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. „Stan Wyjątkowy”. Tajemnice rakietowego wypadku. Kaczyński upokarza Dudę. W Konfederacji wojna o kasęJeśli wierzyć premierowi, to rząd od dawna ma wypracowane scenariusze na wypadek, gdyby wojna w Ukrainie zagroziła Polsce. Jak to mówi Mateusz Morawiecki? „Dysponujemy przynajmniej siedmioma bazowymi scenariuszami ataku hybrydowego”. Twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzej Stankiewicz (ONET) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) zachodzą w głowę, z którym z owych scenariuszy mieliśmy do czynienia, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie — zaledwie kilka kilometrów od granicy z Ukrainą — spadły i wybuchły szczątki rakiety. I dochodzimy do wniosku, że z żadnym — bo nie jesteśmy w stanie założyć, że rząd postępował według opracowanych wcześniej scenariuszy, gdy przypadkowa rakieta ze Wschodu zabiła dwie osoby. Najgorsze i najbardziej destrukcyjne było rządowe milczenie. Od momentu tragedii przez ponad 8 długich godzin ani rząd ani prezydent — o naczelniku państwa nie wspominając — nie przekazywali właściwie żadnych informacji. Jednocześnie sekwencja działań podejmowanych przez władzę wyglądała tak, jakby to Rosjanie wystrzelili rakietę w kierunku Polski i to w dodatku celowo. Wiadomo, czym to grozi. Odtwórzmy tę wyglądającą groźnie sekwencję zdarzeń z wtorkowego wieczoru. Do wypadku dochodzi ok 15.40. Z pierwszych wiadomości wynikało, że doszło do wybuchu ciągnika, który wjechał na wagę na terenie suszarni zbóż. Ale godzinę później już rząd wie, że sprawa jest poważniejsza, bo ma informacje od wojska i służb ratunkowych. My jako obywatele oficjalnie nie wiemy nic. Przed 18.00 premier zwołuje w trybie pilnym rządowy Komitet Rady Ministrów do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych. Godzinę później „w związku z zaistniałą sytuacją kryzysową” — wciąż nie wiadomo, jaką — premier w porozumieniu z prezydentem zarządzają naradę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. „Apeluję, aby nie publikować niepotwierdzonych informacji” — mówi rzecznik rządu Piotr Müller. Nie wiadomo, o jakie informacje chodzi, bo niczego jednocześnie nie mówi. O 19.41 minister obrony Łotwy pisze na Twitterze: „Zbrodniczy rosyjski reżim wystrzelił rakiety, które wycelowały nie tylko w ukraińskich cywilów, ale także wylądowały na terytorium NATO w Polsce. Łotwa w pełni stoi po stronie polskich przyjaciół i potępia tę zbrodnię“. Wydarzenia przyspieszają. Przed 20.00 agencja Associated Press donosi: „Wysoki urzędnik amerykańskiego wywiadu twierdzi, że rosyjskie rakiety doleciały do Polski, zabijając 2 osoby”. Godzinę później stacja telewizyjna NBC dodaje: „Amerykański urzędnik mówi, że nie jest jeszcze jasne, czy rosyjski pocisk trafił w Polskę celowo czy przypadkowo”. Po 21.00 polskiego czasu odzywa się prezydent Ukrainy. „Rosyjskie rakiety uderzyły w Polskę. Wystrzelili rakiety na terytorium NATO. To jest rosyjski atak rakietowy na bezpieczeństwo zbiorowe! To jest bardzo znacząca eskalacja. Musimy działać” — wzywa Wołodymyr Zełenski. Po 22.00 rzecznik rządu przyznaje po raz pierwszy: „Dzisiaj doszło do eksplozji, która doprowadziła do śmierci 2 obywateli. Służby wyjaśniają okoliczności. Podwyższono gotowość niektórych jednostek na terenie naszego kraju. Sprawdzamy, czy pojawiają się przesłanki, aby uruchomić art. 4. NATO”. Ów paragraf dotyczy sytuacji, gdy zagrożony sojusznik prosi o konsultacje wewnątrz NATO — czyli Polska czuje się zagrożona. A jednocześnie wciąż oficjalnie ani słowa o rakiecie i wybuchu — choć nieoficjalne informacje już są w mediach, a plotki plenią się w Internecie. Po 22.30 Andrzej Duda rozmawia z prezydentem USA Joe Bidenem — to jasny dowód, że sytuacja jest poważna. A kilkanaście minut później agencja Reuters podaje, że ambasadorowie NATO spotkają się w trybie pilnym na prośbę Polski. W dodatku po północy polski MSZ podaje, że „na terenie wsi Przewodów spadł pocisk produkcji rosyjskiej, w wyniku czego śmierć poniosło dwóch obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. W związku z tym zdarzeniem minister spraw zagranicznych prof. Zbigniew Rau wezwał ambasadora Federacji Rosyjskiej do MSZ z żądaniem niezwłocznego przekazania szczegółowych wyjaśnień“. Wezwanie ambasadora to kolejny sygnał, że Polska obwinia Rosję. Trudno to było odebrać inaczej, jak przygotowanie do zbrojnej odpowiedzi. Konfrontacja NATO i Rosji? Naprawdę, było się czego bać. Dopiero w nocy rząd i prezydent zaczęli przebąkiwać, że nie wiadomo, kto wystrzelił rakietę. Że to ukraińska antyrakieta, która przypadkowo spadła na terenie Polski, przyznali dopiero następnego dnia. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” rozumieją, że rząd bał się podawania niepotwierdzonych informacji. Tyle, że — po pierwsze — od wojska, służb i sojuszników wiedział bardzo szybko, że rakieta została wystrzelona z terenu Ukrainy. Po wtóre — nikt nie oczekiwał jednoznacznego wskazania winnych. Po prostu zabrakło informacji o tym, że nie chodzi o wybuch ciągnika, tylko rakiety. I że — co rząd także wiedział — był to wypadek, a nie atak. Bez takich zapewnień cała sekwencja wydarzeń po wybuchu wyglądała na przygotowanie do starcia z Rosją. A to groziło paniką.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.
„Stan Wyjątkowy”. Tajemnice rakietowego wypadku. Kaczyński upokarza Dudę. W Konfederacji wojna o kasęJeśli wierzyć premierowi, to rząd od dawna ma wypracowane scenariusze na wypadek, gdyby wojna w Ukrainie zagroziła Polsce. Jak to mówi Mateusz Morawiecki? „Dysponujemy przynajmniej siedmioma bazowymi scenariuszami ataku hybrydowego”.
Twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzej Stankiewicz (ONET) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) zachodzą w głowę, z którym z owych scenariuszy mieliśmy do czynienia, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie — zaledwie kilka kilometrów od granicy z Ukrainą — spadły i wybuchły szczątki rakiety. I dochodzimy do wniosku, że z żadnym — bo nie jesteśmy w stanie założyć, że rząd postępował według opracowanych wcześniej scenariuszy, gdy przypadkowa rakieta ze Wschodu zabiła dwie osoby.
Najgorsze i najbardziej destrukcyjne było rządowe milczenie. Od momentu tragedii przez ponad 8 długich godzin ani rząd ani prezydent — o naczelniku państwa nie wspominając — nie przekazywali właściwie żadnych informacji. Jednocześnie sekwencja działań podejmowanych przez władzę wyglądała tak, jakby to Rosjanie wystrzelili rakietę w kierunku Polski i to w dodatku celowo. Wiadomo, czym to grozi.
Odtwórzmy tę wyglądającą groźnie sekwencję zdarzeń z wtorkowego wieczoru. Do wypadku dochodzi ok 15.40. Z pierwszych wiadomości wynikało, że doszło do wybuchu ciągnika, który wjechał na wagę na terenie suszarni zbóż. Ale godzinę później już rząd wie, że sprawa jest poważniejsza, bo ma informacje od wojska i służb ratunkowych. My jako obywatele oficjalnie nie wiemy nic.
Przed 18.00 premier zwołuje w trybie pilnym rządowy Komitet Rady Ministrów do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych. Godzinę później „w związku z zaistniałą sytuacją kryzysową” — wciąż nie wiadomo, jaką — premier w porozumieniu z prezydentem zarządzają naradę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. „Apeluję, aby nie publikować niepotwierdzonych informacji” — mówi rzecznik rządu Piotr Müller. Nie wiadomo, o jakie informacje chodzi, bo niczego jednocześnie nie mówi.
O 19.41 minister obrony Łotwy pisze na Twitterze: „Zbrodniczy rosyjski reżim wystrzelił rakiety, które wycelowały nie tylko w ukraińskich cywilów, ale także wylądowały na terytorium NATO w Polsce. Łotwa w pełni stoi po stronie polskich przyjaciół i potępia tę zbrodnię“. Wydarzenia przyspieszają. Przed 20.00 agencja Associated Press donosi: „Wysoki urzędnik amerykańskiego wywiadu twierdzi, że rosyjskie rakiety doleciały do Polski, zabijając 2 osoby”.
Godzinę później stacja telewizyjna NBC dodaje: „Amerykański urzędnik mówi, że nie jest jeszcze jasne, czy rosyjski pocisk trafił w Polskę celowo czy przypadkowo”. Po 21.00 polskiego czasu odzywa się prezydent Ukrainy. „Rosyjskie rakiety uderzyły w Polskę. Wystrzelili rakiety na terytorium NATO. To jest rosyjski atak rakietowy na bezpieczeństwo zbiorowe! To jest bardzo znacząca eskalacja. Musimy działać” — wzywa Wołodymyr Zełenski.
Po 22.00 rzecznik rządu przyznaje po raz pierwszy: „Dzisiaj doszło do eksplozji, która doprowadziła do śmierci 2 obywateli. Służby wyjaśniają okoliczności. Podwyższono gotowość niektórych jednostek na terenie naszego kraju. Sprawdzamy, czy pojawiają się przesłanki, aby uruchomić art. 4. NATO”. Ów paragraf dotyczy sytuacji, gdy zagrożony sojusznik prosi o konsultacje wewnątrz NATO — czyli Polska czuje się zagrożona. A jednocześnie wciąż oficjalnie ani słowa o rakiecie i wybuchu — choć nieoficjalne informacje już są w mediach, a plotki plenią się w Internecie.
Po 22.30 Andrzej Duda rozmawia z prezydentem USA Joe Bidenem — to jasny dowód, że sytuacja jest poważna. A kilkanaście minut później agencja Reuters podaje, że ambasadorowie NATO spotkają się w trybie pilnym na prośbę Polski. W dodatku po północy polski MSZ podaje, że „na terenie wsi Przewodów spadł pocisk produkcji rosyjskiej, w wyniku czego śmierć poniosło dwóch obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. W związku z tym zdarzeniem minister spraw zagranicznych prof. Zbigniew Rau wezwał ambasadora Federacji Rosyjskiej do MSZ z żądaniem niezwłocznego przekazania szczegółowych wyjaśnień“. Wezwanie ambasadora to kolejny sygnał, że Polska obwinia Rosję.
Trudno to było odebrać inaczej, jak przygotowanie do zbrojnej odpowiedzi. Konfrontacja NATO i Rosji? Naprawdę, było się czego bać.
Dopiero w nocy rząd i prezydent zaczęli przebąkiwać, że nie wiadomo, kto wystrzelił rakietę. Że to ukraińska antyrakieta, która przypadkowo spadła na terenie Polski, przyznali dopiero następnego dnia.
Twórcy „Stanu Wyjątkowego” rozumieją, że rząd bał się podawania niepotwierdzonych informacji. Tyle, że — po pierwsze — od wojska, służb i sojuszników wiedział bardzo szybko, że rakieta została wystrzelona z terenu Ukrainy. Po wtóre — nikt nie oczekiwał jednoznacznego wskazania winnych. Po prostu zabrakło informacji o tym, że nie chodzi o wybuch ciągnika, tylko rakiety. I że — co rząd także wiedział — był to wypadek, a nie atak. Bez takich zapewnień cała sekwencja wydarzeń po wybuchu wyglądała na przygotowanie do starcia z Rosją. A to groziło paniką.

Kaczyński ekspertem od dawania w szyję. Czarnek przelewa miliony Dworczykowi. Komuniści skryci w PiS #OnetAudio
2022-11-12 15:00:00

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Powiedzmy to sobie wprost: prezesowi się ulało. Przez lata dumnie wypinał pierś, przekonując, że to on osobiście wymyślił program 500 Plus, który miał doprowadzić do masowych, chcianych ciąż i narodzin setek tysięcy nowych Polaków. Okazało się, że nic z tego. Po kilkuletniej poprawie demograficzne wskaźniki znów spadły do poziomu z 2016 r., gdy Ojciec Narodu zarządził wprowadzenie 500 Plus. W tej sytuacji twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Renata Grochal („Newsweek”) — starają się wytłumaczyć frustrację, rozgoryczenie, czy wręcz zgorzknienie prezesa, który podczas gospodarskiej wizyty na gościnnej ziemi ełckiej zaatakował Polki za to, że nie rodzą dzieci. „Dzieci najmniej w Polsce jest w Warszawie, więc to nie jest kwestia wyłącznie ekonomiczna, ale też pewnego nastawienia ludzi, a w szczególności pań. Bo to kobiety rodzą dzieci, chociaż teraz już nie wiadomo...” — przy okazji półżartem wrzucił swą ulubioną aluzję do LGBT. Dalej już był śmiertelnie poważny. „Jak do 25. roku życia daje w szyję, to nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach” — stwierdził. Jednym słowem niedobrze, że młode Polki mieszkają w miastach, gdzie za dużo piją, przez co nie zajmują się „tymi sprawami” — co winny robić dla dobra Polski, rzecz jasna. Przyznajemy: wytłumaczenie prezesowskich teorii przychodzi nam z dużym trudem. Bo prezes — w swym unikatowym, prezesowskim stylu — kompletnie pokiełbasił wszystko ze wszystkim. I, niestety, sam w to najpewniej wierzy. Smuci nas jedno. Jeśli prezes naprawdę uważa, że Polki nie rodzą dzieci, bo żyją w dużych miastach, gdzie za dużo chlają — to nie ma co oczekiwać szybkiej poprawy sytuacji. Wszak Kaczyński to państwo. A skoro Kaczyński nie ogarnia, to państwo też nic nie rozumie. Dzieci z tego nie będzie. „Stan Wyjątkowy” na trzeźwo i na chłodno rozprawia się z rozrodczo-alkoholowymi eposami Kaczyńskiego. W miastach — także w Warszawie — rodzi się więcej dzieci niż wynosi średnia krajowa. Zagrożeniem dla demografii nie jest picie kobiet, tylko ich obawa o byt, pracę i kłopoty z zakupem mieszkania — wszystko to wpływa na odwlekanie decyzji o „tych sprawach”. Sam prezes przyznaje podczas kolejnych gospodarskich wizyt, że inny z jego światłych projektów jako Ojca Narodu — czyli „Mieszkanie Plus” — skończył się efektownym fiaskiem. Raz snuje gawędę, że to wina deweloperów, którzy dzielnym rycerzom demografii z PiS rzucali kłody pod nogi. Innym razem półgębkiem gwarzy jednak, że to jego poddani z rządu pokłócili się o sakiewkę, czyli nie chcieli oddać państwowej ziemi pod budowę tanich mieszkań. „Stan Wyjątkowy” przychyla się do tej drugiej wersji. Zwracamy przy okazji uwagę, że wedle klasyków komunizmu — do których prezes odwołuje się zdumiewająco często — kluczowe są kadry. Naszym zdaniem Kaczyński popełnił koszmarny błąd, powierzając program budowy mieszkań ministrowi infrastruktury Andrzejowi Adamczykowi, który w otoczeniu premiera zbiera umiarkowane oceny. „Takiej tępoty, połączonej z niekompetencją, bezinteresownym szkodnictwem lub zawiścią, zakłamaniem i zwykłym łajdactwem dawno nie widziałem” — pisał w mailu do premiera Michał Dworczyk, gdy był szefem jego kancelarii. Pan Michał posadę za zbyt wylewne recenzowanie kolegów stracił. Ale zapewne zgodziłby się z twórcami „Stanu Wyjątkowego”, że znacznie lepszym ministrem od mieszkań, siedzib i lokali byłby Przemysław Czarnek, dziś ideologiczny konkwistador w edukacji. Otóż Czarnek właśnie lekką ręką rozdał grubo ponad 100 mln, z czego niemal wszystko trafiło do ludzi i organizacji wprost związanych z PiS, samym Czarnkiem, jego Lublinem i jego Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Polećmy eufemizmami. Pieniądze trafiły m.in. do fundacji związanych z europosłem PiS, byłą posłanką PiS, senatorem PiS oraz skazanym nieprawomocnie byłym poseł PiS. Czarnkowe dotacje rozdysponowali fachowcy z Rydzykowej telewizji „Trwam”, ultrakonserwatywni matadorzy z Ordo Iuris, a także byli szefowie sztabów wyborczych PiS. Wśród beneficjentów jest fundacja „Polska Wielki Projekt”, czyli organizacja założona przez ludzi z wierchuszki PiS, na której czele stoi publicysta Grzegorz Górny. Rok temu w prorządowym portalu życzliwie pisał on o ofercie ideologicznej współpracy, jaką dla europejskiej prawicy miał Władimir Putin („adresatami przesłania Putina są nie tylko ludzie o poglądach prawicowych czy konserwatywnych, lecz także osoby prezentujące zdrowy rozsądek” — przekonywał). Ale na liście wypłat jest także fundacja „Wolność i Demokracja” założona przez Dworczyka. Obie pozarządowe, choć prorządowe organizacje dostały po 5 mln. W czasach szkolnej biedy Czarnek dał im pieniądze z dziurawej edukacyjnej sakwy po to, by kupiły sobie siedziby. To się dopiero nazywa „Mieszkanie Plus” — liczymy, że chociaż dzieci od tego przybędzie.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.

Powiedzmy to sobie wprost: prezesowi się ulało. Przez lata dumnie wypinał pierś, przekonując, że to on osobiście wymyślił program 500 Plus, który miał doprowadzić do masowych, chcianych ciąż i narodzin setek tysięcy nowych Polaków. Okazało się, że nic z tego. Po kilkuletniej poprawie demograficzne wskaźniki znów spadły do poziomu z 2016 r., gdy Ojciec Narodu zarządził wprowadzenie 500 Plus. W tej sytuacji twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Renata Grochal („Newsweek”) — starają się wytłumaczyć frustrację, rozgoryczenie, czy wręcz zgorzknienie prezesa, który podczas gospodarskiej wizyty na gościnnej ziemi ełckiej zaatakował Polki za to, że nie rodzą dzieci. „Dzieci najmniej w Polsce jest w Warszawie, więc to nie jest kwestia wyłącznie ekonomiczna, ale też pewnego nastawienia ludzi, a w szczególności pań. Bo to kobiety rodzą dzieci, chociaż teraz już nie wiadomo...” — przy okazji półżartem wrzucił swą ulubioną aluzję do LGBT. Dalej już był śmiertelnie poważny. „Jak do 25. roku życia daje w szyję, to nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach” — stwierdził. Jednym słowem niedobrze, że młode Polki mieszkają w miastach, gdzie za dużo piją, przez co nie zajmują się „tymi sprawami” — co winny robić dla dobra Polski, rzecz jasna. Przyznajemy: wytłumaczenie prezesowskich teorii przychodzi nam z dużym trudem. Bo prezes — w swym unikatowym, prezesowskim stylu — kompletnie pokiełbasił wszystko ze wszystkim. I, niestety, sam w to najpewniej wierzy. Smuci nas jedno. Jeśli prezes naprawdę uważa, że Polki nie rodzą dzieci, bo żyją w dużych miastach, gdzie za dużo chlają — to nie ma co oczekiwać szybkiej poprawy sytuacji. Wszak Kaczyński to państwo. A skoro Kaczyński nie ogarnia, to państwo też nic nie rozumie. Dzieci z tego nie będzie. „Stan Wyjątkowy” na trzeźwo i na chłodno rozprawia się z rozrodczo-alkoholowymi eposami Kaczyńskiego. W miastach — także w Warszawie — rodzi się więcej dzieci niż wynosi średnia krajowa. Zagrożeniem dla demografii nie jest picie kobiet, tylko ich obawa o byt, pracę i kłopoty z zakupem mieszkania — wszystko to wpływa na odwlekanie decyzji o „tych sprawach”. Sam prezes przyznaje podczas kolejnych gospodarskich wizyt, że inny z jego światłych projektów jako Ojca Narodu — czyli „Mieszkanie Plus” — skończył się efektownym fiaskiem. Raz snuje gawędę, że to wina deweloperów, którzy dzielnym rycerzom demografii z PiS rzucali kłody pod nogi. Innym razem półgębkiem gwarzy jednak, że to jego poddani z rządu pokłócili się o sakiewkę, czyli nie chcieli oddać państwowej ziemi pod budowę tanich mieszkań. „Stan Wyjątkowy” przychyla się do tej drugiej wersji. Zwracamy przy okazji uwagę, że wedle klasyków komunizmu — do których prezes odwołuje się zdumiewająco często — kluczowe są kadry. Naszym zdaniem Kaczyński popełnił koszmarny błąd, powierzając program budowy mieszkań ministrowi infrastruktury Andrzejowi Adamczykowi, który w otoczeniu premiera zbiera umiarkowane oceny. „Takiej tępoty, połączonej z niekompetencją, bezinteresownym szkodnictwem lub zawiścią, zakłamaniem i zwykłym łajdactwem dawno nie widziałem” — pisał w mailu do premiera Michał Dworczyk, gdy był szefem jego kancelarii. Pan Michał posadę za zbyt wylewne recenzowanie kolegów stracił. Ale zapewne zgodziłby się z twórcami „Stanu Wyjątkowego”, że znacznie lepszym ministrem od mieszkań, siedzib i lokali byłby Przemysław Czarnek, dziś ideologiczny konkwistador w edukacji. Otóż Czarnek właśnie lekką ręką rozdał grubo ponad 100 mln, z czego niemal wszystko trafiło do ludzi i organizacji wprost związanych z PiS, samym Czarnkiem, jego Lublinem i jego Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Polećmy eufemizmami. Pieniądze trafiły m.in. do fundacji związanych z europosłem PiS, byłą posłanką PiS, senatorem PiS oraz skazanym nieprawomocnie byłym poseł PiS. Czarnkowe dotacje rozdysponowali fachowcy z Rydzykowej telewizji „Trwam”, ultrakonserwatywni matadorzy z Ordo Iuris, a także byli szefowie sztabów wyborczych PiS. Wśród beneficjentów jest fundacja „Polska Wielki Projekt”, czyli organizacja założona przez ludzi z wierchuszki PiS, na której czele stoi publicysta Grzegorz Górny. Rok temu w prorządowym portalu życzliwie pisał on o ofercie ideologicznej współpracy, jaką dla europejskiej prawicy miał Władimir Putin („adresatami przesłania Putina są nie tylko ludzie o poglądach prawicowych czy konserwatywnych, lecz także osoby prezentujące zdrowy rozsądek” — przekonywał). Ale na liście wypłat jest także fundacja „Wolność i Demokracja” założona przez Dworczyka. Obie pozarządowe, choć prorządowe organizacje dostały po 5 mln. W czasach szkolnej biedy Czarnek dał im pieniądze z dziurawej edukacyjnej sakwy po to, by kupiły sobie siedziby. To się dopiero nazywa „Mieszkanie Plus” — liczymy, że chociaż dzieci od tego przybędzie.

Morawiecki chce wsadzić Ziobrę. Kasjerzy Kaczyńskiego to agenci. Ludzie Obajtka utrzymują PiS #OnetAudio
2022-11-05 15:58:02

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Pozbyliśmy się już wszelkich złudzeń. Tak, miał rację najlepszy surfer politycznego bagna Jacek Kurski — zaiste Mateusz Morawiecki musi być tajnym reprezentantem opozycji. Czy też — by użyć kurzego języka — „szczurem”, podstawionym prezesowi Kaczyńskiemu przez „układ”. No bo tylko opozycyjny szczur mógłby z satysfakcją rzucić nie tylko pomysł wyrzucenia z rządu wybitnego, błyskotliwego i szlachetnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale wręcz nasłania na niego jego własnej prokuratury, co — o zgrozo — miałoby się skończyć izolacją tego wybitnego lidera w miejscu przymusowego odosobnienia. Toż to bałwochwalcze marzenia, którymi śnią wyłącznie najpodlejsi liderzy opozycji! A tu wizję Ziobry za ciężkimi kratami kreśli premier PiS w mailu do najbliższych rządowych sojuszników... Hańba! Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — nie byliby jednak sobą, gdyby w tej haniebnej intrydze premiera nie znaleźli miejsca na ludzkie dlań zrozumienie. Oto bowiem Mateusz Morawiecki systematycznie traci grunt pod nogami. Wsadzenie Ziobry nie byłoby w tej sytuacji takie złe, tym bardziej że Ziobro zbiera haki na niego i jego małżonkę, znaną w skali kraju posiadaczkę nieruchomości. Potem wystarczyłoby tylko wsadzić Sasina. Dobra,  żartujemy. Przecież nad Sasinem pracuje szef MSWiA Mariusz Kamiński, który nasłał na niego CBA, by zbadać, kto finansował schody w jego posesji (poważnie). Jeśli zaś chodzi o najbardziej znanego w skali kraju posiadacza nieruchomości, to Daniel Obajtek akurat ryzyka odsiadki uniknął dzięki Ziobrze, który wycofał z sądu korupcyjny akt oskarżenia przeciw niemu. Dziś pan Daniel jest człowiekiem nr 2 w Polsce, po — jak mawia — „Najwyższym”. Niedługo jednak Orlen może się stać większy od Polski — Obajtek już się chełpi, że przychody jego parówkowo-paliwowo-gazowo-chemiczno-energetyczno-gazetowego koncernu stanowią już niemal 3/4 budżetu państwa i wciąż rosną po kolejnych fuzjach, które błogosławi Najwyższy Prezes Jarosław Kaczyński. A gdy Orlen będzie większy od Polski, to Obajtek stanie się „Najwyższym” — o czym zresztą Kaczyńskiego przestrzegali jego towarzysze na czele z ministrem od energetyki Piotrem Naimskim, który za takie czarnowidztwo został wyrzucony z rządu na zbity pysk. „ Stan Wyjątkowy” tej dymisji prawicowca współpracującego od dekad z Kaczyńskim wcale się nie dziwi. Telewizja TVN24 ujawniła bowiem, że 22 menedżerów z różnych spółek Orlenu wpłaciło jednego dnia identyczne co do złotówki kwoty na eurokampanię wyborczą dwóch kandydatek PiS — byłej premier Beaty Szydło i byłej rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej. Biorąc to pod uwagę, nie ma się co dziwić, że prezes Kaczyński konsekwentnie stawia na Obajtka. No bo któż inny ma tak fantastyczne umiejętności  menedżerskie , by równie sprawnie zsynchronizować płynące z e szczerych  serc transfery  w ramach firmy  niemal tak wielkiej jak Polska ? Za lekką krytykę pompowania do PiS pieniędzy z Orlenu za pośrednictwem menedżerów wyznaczonych przez PiS oberwał były skarbnik tej partii Stanisław Kostrzewski. To człowiek-legenda — zbudował finanse partyjne, umożliwiając pierwsze zwycięstwa PiS i Lecha Kaczyńskiego w podwójnych wyborach 2005 r. Wcześniej Kostrzewski wysyłał sygnały, że nie wszystko w finansach PiS jest przejrzyste. Ale wtedy dostawał subtelne ostrzeżenia, że milczenie jest złotem. Teraz rozległ się ostatni strzał ostrzegawczy — do ataku przystąpiła Dorota Kania, która jest w PiS kimś pomiędzy rzeczniczką partyjnej dyscypliny a szefową wydziału propagandy. Ta czołowa lustratorka wystrzeliła brejking njusa, że Kostrzewski był w PRL agentem wojskowej bezpieki. Pani Doroto Szanowna, chodzi o TW Cypriana? Dziennikarze „Stanu Wyjątkowego” mają te kwity od lat. I pani mocodawcy też. Jakoś wcześniej, gdy Kostrzewski ściągał kasę dla PiS, nie przeszkadzało to Najwyższemu. A Pani to dostała z centrali dopiero teraz, gdy Kostrzewski zaczął fikać? Może jednak nie ufają Pani w pełni? A co Pani, Wielka Lustratorka, powie na temat wieloletniego szefa partyjnej spółki Srebrna Kazimierza Kujdy? To taki drugi skarbnik PiS. Niedawno przegrał proces lustracyjny i możemy go nazywać TW Ryszard. Ale Najwyższy twierdzi, że to haniebny wyrok i dał mu fuchę u Sasina. Rysiek jest OK, bo milczy o kasie, a Cyprian nie OK, bo chlapie? To pytania retoryczne. Wszak pani Dorota pracuje na Orlenie. I też kiedyś miała śmierdzącą sprawę w sądzie, od której uwolnił ją pan Zbigniew. No więc — wracając do punktu wyjścia — jak można byłoby się pozbyć tak szlachetnego pana Zbyszka, Panie Premierze? Ten Kurski to naprawdę może mieć sporo racji.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.

Pozbyliśmy się już wszelkich złudzeń. Tak, miał rację najlepszy surfer politycznego bagna Jacek Kurski — zaiste Mateusz Morawiecki musi być tajnym reprezentantem opozycji. Czy też — by użyć kurzego języka — „szczurem”, podstawionym prezesowi Kaczyńskiemu przez „układ”.

No bo tylko opozycyjny szczur mógłby z satysfakcją rzucić nie tylko pomysł wyrzucenia z rządu wybitnego, błyskotliwego i szlachetnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale wręcz nasłania na niego jego własnej prokuratury, co — o zgrozo — miałoby się skończyć izolacją tego wybitnego lidera w miejscu przymusowego odosobnienia. Toż to bałwochwalcze marzenia, którymi śnią wyłącznie najpodlejsi liderzy opozycji! A tu wizję Ziobry za ciężkimi kratami kreśli premier PiS w mailu do najbliższych rządowych sojuszników... Hańba!

Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — Andrzej Stankiewicz (ONET.PL) oraz Dominika Długosz („Newsweek”) — nie byliby jednak sobą, gdyby w tej haniebnej intrydze premiera nie znaleźli miejsca na ludzkie dlań zrozumienie. Oto bowiem Mateusz Morawiecki systematycznie traci grunt pod nogami. Wsadzenie Ziobry nie byłoby w tej sytuacji takie złe, tym bardziej że Ziobro zbiera haki na niego i jego małżonkę, znaną w skali kraju posiadaczkę nieruchomości. Potem wystarczyłoby tylko wsadzić Sasina. Dobra, żartujemy. Przecież nad Sasinem pracuje szef MSWiA Mariusz Kamiński, który nasłał na niego CBA, by zbadać, kto finansował schody w jego posesji (poważnie).

Jeśli zaś chodzi o najbardziej znanego w skali kraju posiadacza nieruchomości, to Daniel Obajtek akurat ryzyka odsiadki uniknął dzięki Ziobrze, który wycofał z sądu korupcyjny akt oskarżenia przeciw niemu. Dziś pan Daniel jest człowiekiem nr 2 w Polsce, po — jak mawia — „Najwyższym”. Niedługo jednak Orlen może się stać większy od Polski — Obajtek już się chełpi, że przychody jego parówkowo-paliwowo-gazowo-chemiczno-energetyczno-gazetowego koncernu stanowią już niemal 3/4 budżetu państwa i wciąż rosną po kolejnych fuzjach, które błogosławi Najwyższy Prezes Jarosław Kaczyński. A gdy Orlen będzie większy od Polski, to Obajtek stanie się „Najwyższym” — o czym zresztą Kaczyńskiego przestrzegali jego towarzysze na czele z ministrem od energetyki Piotrem Naimskim, który za takie czarnowidztwo został wyrzucony z rządu na zbity pysk.

„Stan Wyjątkowy” tej dymisji prawicowca współpracującego od dekad z Kaczyńskim wcale się nie dziwi. Telewizja TVN24 ujawniła bowiem, że 22 menedżerów z różnych spółek Orlenu wpłaciło jednego dnia identyczne co do złotówki kwoty na eurokampanię wyborczą dwóch kandydatek PiS — byłej premier Beaty Szydło i byłej rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej. Biorąc to pod uwagę, nie ma się co dziwić, że prezes Kaczyński konsekwentnie stawia na Obajtka. No bo któż inny ma tak fantastyczne umiejętności menedżerskie, by równie sprawnie zsynchronizować płynące ze szczerych serc transfery w ramach firmy niemal tak wielkiej jak Polska?

Za lekką krytykę pompowania do PiS pieniędzy z Orlenu za pośrednictwem menedżerów wyznaczonych przez PiS oberwał były skarbnik tej partii Stanisław Kostrzewski. To człowiek-legenda — zbudował finanse partyjne, umożliwiając pierwsze zwycięstwa PiS i Lecha Kaczyńskiego w podwójnych wyborach 2005 r.

Wcześniej Kostrzewski wysyłał sygnały, że nie wszystko w finansach PiS jest przejrzyste. Ale wtedy dostawał subtelne ostrzeżenia, że milczenie jest złotem. Teraz rozległ się ostatni strzał ostrzegawczy — do ataku przystąpiła Dorota Kania, która jest w PiS kimś pomiędzy rzeczniczką partyjnej dyscypliny a szefową wydziału propagandy. Ta czołowa lustratorka wystrzeliła brejking njusa, że Kostrzewski był w PRL agentem wojskowej bezpieki.

Pani Doroto Szanowna, chodzi o TW Cypriana? Dziennikarze „Stanu Wyjątkowego” mają te kwity od lat. I pani mocodawcy też. Jakoś wcześniej, gdy Kostrzewski ściągał kasę dla PiS, nie przeszkadzało to Najwyższemu. A Pani to dostała z centrali dopiero teraz, gdy Kostrzewski zaczął fikać? Może jednak nie ufają Pani w pełni? A co Pani, Wielka Lustratorka, powie na temat wieloletniego szefa partyjnej spółki Srebrna Kazimierza Kujdy? To taki drugi skarbnik PiS. Niedawno przegrał proces lustracyjny i możemy go nazywać TW Ryszard. Ale Najwyższy twierdzi, że to haniebny wyrok i dał mu fuchę u Sasina. Rysiek jest OK, bo milczy o kasie, a Cyprian nie OK, bo chlapie?

To pytania retoryczne. Wszak pani Dorota pracuje na Orlenie. I też kiedyś miała śmierdzącą sprawę w sądzie, od której uwolnił ją pan Zbigniew. No więc — wracając do punktu wyjścia — jak można byłoby się pozbyć tak szlachetnego pana Zbyszka, Panie Premierze? Ten Kurski to naprawdę może mieć sporo racji.

Kaczyński szykuje się na przegraną. Obajtek miał na oku kamienicę Banasia. Ludzie Rydzyka robią furorę #OnetAudio
2022-10-29 18:08:25

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio. Publicznie przechwalając się, że PiS może wygrać wybory nie tylko trzeci, ale czwarty, piąty, a nawet szósty raz z rzędu, jednocześnie — po cichu i w dyskrecji — Jarosław Kaczyński przygotowuje precyzyjny plan na wypadek porażki. Zagrożenia są znane — niedomagający na zdrowiu, 74-letni Kaczyński w razie przegranej ryzykuje rozpad partii, bo odarty z władzy przestanie będzie liderem perspektywicznym. W PiS i w całej Zjednoczonej Prawicy od lat buzuje — wszystkich wojen wymienić nie sposób. Morawiecki kontra Ziobro, Sasin kontra Morawiecki, Kamiński kontra Sasin, Witek kontra Dworczyk, Szydło kontra Morawiecki — większość na śmierć i życie. Kaczyński i jego władza są w tej chwili jedynym spoiwem całej ferajny. Kiedy zabraknie władzy, to sam Kaczyński nie wystarczy i partii naprawdę zajrzy w oczy widmo rozpadu, a co najmniej poważnego podziału. A to znaczyłoby, że PiS nigdy już nie wróci do władzy. Kaczyński musi o tym wszystkim myśleć, bo nie chce się pogodzić z rolą politycznego emeryta, nawet gdyby za rok przegrał, przytłoczony własnymi błędami i pogarszającą się sytuacją gospodarczą na świecie. Tyle że utrata rządu to jedno. Ale wciąż wiele władzy znajduje się w innych instytucjach państwowych — wystarczająco wiele, by skutecznie sypać nowej władzy piach w tryby. Właśnie trwa zakrojona na szeroką skalę operacja dywersyjna — najbardziej sprawdzeni ludzie PiS obsadzają strategiczne instytucje państwa, chronione kadencjami. Mają w nich realizować politykę PiS — bez względu na wynik wyborów. Kluczowa jest Rada Polityki Pieniężnej, działająca przy Narodowym Banku Polskim instytucja, która regulując stopami procentowymi ma gigantyczny wpływ nie tylko na wartość spłacanych przez nas kredytów, ale na sektor bankowy, a co za tym idzie — na całą gospodarkę. Na czele RPP stoi Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego — stary, sprawdzony od dekad towarzysz Kaczyńskiego. Dlatego Kaczyński tak zaciekle walczył o wybór „Glapy” na drugą kadencję — bo chce, żeby RPP działała pod dyktando PiS. Kupując brakujące głosy posłów w zamian za posady, Kaczyński uzyskał swój cel — wybrany w tym roku Glapiński odejdzie z NBP dopiero w 2028 r. A zatem w razie objęcia władzy opozycja będzie rządzić przez pełną kadencję (2023-2027 r.) z Glapińskim na karku — a zatem z Kaczyńskim prowadzącym alternatywną politykę gospodarczą za pośrednictwem RPP, do której właśnie została wydelegowana np. posłanka PiS związana z o. Tadeuszem Rydzykiem. Podobnie jest z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Rozmaite frakcje wewnątrz PiS podzieliły się stołkami w tej instytucji — aż czworo z pięciorga nowych członków KRRiTV to ludzie wprost wyjęci z kajecików Rydzyka, Dudy, Glińskiego i Błaszczaka. Szanowni Widzowie, Słuchacze i Czytelnicy „Stanu Wyjątkowego” ziewają na dźwięk nazwy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji? My też ziewaliśmy do momentu, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że tuż po przyszłorocznych wyborach ludzie PiS w KRRiTV zdecydują o koncesjach m.in. telewizji TVN i Polsat oraz radia TOK FM. Kaczyński od lat kieruje się obsesyjnym pragnieniem, by kontrolować jak najwięcej mediów, a te, których się nie da przejąć — pozamykać. Z takim zadaniem ludzie PiS zostali wysłani do KRRiTV — to będzie strategiczny przyczółek Kaczyńskiego w razie utraty władzy. Zabezpieczony partyjnie jest już Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadają prawie wyłącznie prawnicy na telefon — na czele z obsługującą centralę Julią Przyłębską. Formalnie Przyłębska będzie w TK do grudnia 2024 r. Lider PO Donald Tusk zapowiada podczas wyborczych wieców, że po objęciu władzy puści ją z torbami. Podobnie mówił zresztą o Glapińskim — ale szybko zrezygnował po reprymendzie poprzednich szefów NBP związanych z Platformą, którzy wytłumaczyli mu, że atak na szefa narodowego banku oznacza dewastację wiarygodności państwa na rynkach finansowych. Nawet jeśli Tusk zrezygnuje z pomysłu pozbycia się Glapińskiego, zadowalając się tylko planem usunięcia Przyłębskiej — to i tak nie będzie to proste. Bo — co istotne zarówno w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, jak i NBP, Rady Polityki Pieniężnej oraz KRRiTV — nie można tych instytucji przemeblować bez zgody prezydenta. A zatem wszyscy nominaci PiS — wyznaczeni do dywersji — będą chronieni co najmniej do połowy 2025 r., kiedy kończy się kadencja Andrzeja Dudy. To kluczowy bezpiecznik, który gwarantuje Kaczyńskiemu to, że Tusk nawet po wygraniu wyborów, długo nie pozbawi PiS destrukcyjnej siły. W PiS pojawił się nawet dość bezczelny pomysł zabetonowania władzy kilku strategicznych spółek państwowych na czele z Orlenem — ich prezesi mieliby dostać gwarancję 5-letnich kadencji, co miało zabezpieczyć ich stołki w razie porażki wyborczej PiS. Projekt, którego inspiratorem był Daniel Obajtek, szybko upadł. Ale tylko dlatego, że wrogie frakcje w obozie władzy pokłóciły się o to, czyim prezesom miałaby przysługiwać ochrona koryta. Przy tej okazji twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — dziennikarze ONET.PL Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — przejrzeli najnowszą dokumentację podbojów Obajtka na ogólnopolskim rynku nieruchomości. Oj, jest się w czym zaczytywać — zgodnie z zasadą „sprawdź swą księgę wieczystą, bo Obajtek może tam już być”. Panie Danielu, pytań parę mamy. Czemu nie kupił Pan kamienicy od Banasia? Przecież chciał zejść z tych 5 milionów. W projekt budowy prywatnych akademików w Poznaniu i domów weselnych w Małopolsce też pan nie wszedł — a wszak trzeba wspierać ambitną młodzież i pożycie małżeńskie, prawda? A co do przejęć. To czy już Pan przejął to mieszkanie emerytów z Zakopanego? Tak, tak — te ponad 80m2 przy Krupówkach. Pamięta Pan, w ramach fuzji pozwolił im Pan mieszkać na swojej działce ze stawem w Stróży pod Pcimiem. Taką radę jeszcze mamy, z dobrego serca. Byłoby dobrze, żeby wystąpił Pan wreszcie o dostęp do tajemnic państwowych. Wypełni pan ankietę o życiu, kasie, znajomościach i nałogach, sprawdzi to ABW i nikt od Sasina nie będzie puszczał plotek, że zwleka pan, bo ciągną się za panem gangsterskie historie, że konkubina robi zbyt błyskotliwą karierę w Orlenie, albo że Pańskie nieruchomości po prostu nie mieszczą się na druku.

Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet Audio.

Publicznie przechwalając się, że PiS może wygrać wybory nie tylko trzeci, ale czwarty, piąty, a nawet szósty raz z rzędu, jednocześnie — po cichu i w dyskrecji — Jarosław Kaczyński przygotowuje precyzyjny plan na wypadek porażki. Zagrożenia są znane — niedomagający na zdrowiu, 74-letni Kaczyński w razie przegranej ryzykuje rozpad partii, bo odarty z władzy przestanie będzie liderem perspektywicznym. W PiS i w całej Zjednoczonej Prawicy od lat buzuje — wszystkich wojen wymienić nie sposób. Morawiecki kontra Ziobro, Sasin kontra Morawiecki, Kamiński kontra Sasin, Witek kontra Dworczyk, Szydło kontra Morawiecki — większość na śmierć i życie.
Kaczyński i jego władza są w tej chwili jedynym spoiwem całej ferajny. Kiedy zabraknie władzy, to sam Kaczyński nie wystarczy i partii naprawdę zajrzy w oczy widmo rozpadu, a co najmniej poważnego podziału. A to znaczyłoby, że PiS nigdy już nie wróci do władzy.
Kaczyński musi o tym wszystkim myśleć, bo nie chce się pogodzić z rolą politycznego emeryta, nawet gdyby za rok przegrał, przytłoczony własnymi błędami i pogarszającą się sytuacją gospodarczą na świecie. Tyle że utrata rządu to jedno. Ale wciąż wiele władzy znajduje się w innych instytucjach państwowych — wystarczająco wiele, by skutecznie sypać nowej władzy piach w tryby. Właśnie trwa zakrojona na szeroką skalę operacja dywersyjna — najbardziej sprawdzeni ludzie PiS obsadzają strategiczne instytucje państwa, chronione kadencjami. Mają w nich realizować politykę PiS — bez względu na wynik wyborów.
Kluczowa jest Rada Polityki Pieniężnej, działająca przy Narodowym Banku Polskim instytucja, która regulując stopami procentowymi ma gigantyczny wpływ nie tylko na wartość spłacanych przez nas kredytów, ale na sektor bankowy, a co za tym idzie — na całą gospodarkę. Na czele RPP stoi Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego — stary, sprawdzony od dekad towarzysz Kaczyńskiego. Dlatego Kaczyński tak zaciekle walczył o wybór „Glapy” na drugą kadencję — bo chce, żeby RPP działała pod dyktando PiS. Kupując brakujące głosy posłów w zamian za posady, Kaczyński uzyskał swój cel — wybrany w tym roku Glapiński odejdzie z NBP dopiero w 2028 r. A zatem w razie objęcia władzy opozycja będzie rządzić przez pełną kadencję (2023-2027 r.) z Glapińskim na karku — a zatem z Kaczyńskim prowadzącym alternatywną politykę gospodarczą za pośrednictwem RPP, do której właśnie została wydelegowana np. posłanka PiS związana z o. Tadeuszem Rydzykiem.
Podobnie jest z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Rozmaite frakcje wewnątrz PiS podzieliły się stołkami w tej instytucji — aż czworo z pięciorga nowych członków KRRiTV to ludzie wprost wyjęci z kajecików Rydzyka, Dudy, Glińskiego i Błaszczaka. Szanowni Widzowie, Słuchacze i Czytelnicy „Stanu Wyjątkowego” ziewają na dźwięk nazwy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji? My też ziewaliśmy do momentu, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że tuż po przyszłorocznych wyborach ludzie PiS w KRRiTV zdecydują o koncesjach m.in. telewizji TVN i Polsat oraz radia TOK FM. Kaczyński od lat kieruje się obsesyjnym pragnieniem, by kontrolować jak najwięcej mediów, a te, których się nie da przejąć — pozamykać. Z takim zadaniem ludzie PiS zostali wysłani do KRRiTV — to będzie strategiczny przyczółek Kaczyńskiego w razie utraty władzy.
Zabezpieczony partyjnie jest już Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadają prawie wyłącznie prawnicy na telefon — na czele z obsługującą centralę Julią Przyłębską. Formalnie Przyłębska będzie w TK do grudnia 2024 r. Lider PO Donald Tusk zapowiada podczas wyborczych wieców, że po objęciu władzy puści ją z torbami. Podobnie mówił zresztą o Glapińskim — ale szybko zrezygnował po reprymendzie poprzednich szefów NBP związanych z Platformą, którzy wytłumaczyli mu, że atak na szefa narodowego banku oznacza dewastację wiarygodności państwa na rynkach finansowych.
Nawet jeśli Tusk zrezygnuje z pomysłu pozbycia się Glapińskiego, zadowalając się tylko planem usunięcia Przyłębskiej — to i tak nie będzie to proste. Bo — co istotne zarówno w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, jak i NBP, Rady Polityki Pieniężnej oraz KRRiTV — nie można tych instytucji przemeblować bez zgody prezydenta. A zatem wszyscy nominaci PiS — wyznaczeni do dywersji — będą chronieni co najmniej do połowy 2025 r., kiedy kończy się kadencja Andrzeja Dudy. To kluczowy bezpiecznik, który gwarantuje Kaczyńskiemu to, że Tusk nawet po wygraniu wyborów, długo nie pozbawi PiS destrukcyjnej siły.
W PiS pojawił się nawet dość bezczelny pomysł zabetonowania władzy kilku strategicznych spółek państwowych na czele z Orlenem — ich prezesi mieliby dostać gwarancję 5-letnich kadencji, co miało zabezpieczyć ich stołki w razie porażki wyborczej PiS. Projekt, którego inspiratorem był Daniel Obajtek, szybko upadł. Ale tylko dlatego, że wrogie frakcje w obozie władzy pokłóciły się o to, czyim prezesom miałaby przysługiwać ochrona koryta.
Przy tej okazji twórcy słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — dziennikarze ONET.PL Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka — przejrzeli najnowszą dokumentację podbojów Obajtka na ogólnopolskim rynku nieruchomości. Oj, jest się w czym zaczytywać — zgodnie z zasadą „sprawdź swą księgę wieczystą, bo Obajtek może tam już być”. Panie Danielu, pytań parę mamy. Czemu nie kupił Pan kamienicy od Banasia? Przecież chciał zejść z tych 5 milionów. W projekt budowy prywatnych akademików w Poznaniu i domów weselnych w Małopolsce też pan nie wszedł — a wszak trzeba wspierać ambitną młodzież i pożycie małżeńskie, prawda? A co do przejęć. To czy już Pan przejął to mieszkanie emerytów z Zakopanego? Tak, tak — te ponad 80m2 przy Krupówkach. Pamięta Pan, w ramach fuzji pozwolił im Pan mieszkać na swojej działce ze stawem w Stróży pod Pcimiem.
Taką radę jeszcze mamy, z dobrego serca. Byłoby dobrze, żeby wystąpił Pan wreszcie o dostęp do tajemnic państwowych. Wypełni pan ankietę o życiu, kasie, znajomościach i nałogach, sprawdzi to ABW i nikt od Sasina nie będzie puszczał plotek, że zwleka pan, bo ciągną się za panem gangsterskie historie, że konkubina robi zbyt błyskotliwą karierę w Orlenie, albo że Pańskie nieruchomości po prostu nie mieszczą się na druku.

Tusk w szponach Ziobry. Falenta szantażował PiS. Tajny wykład Kaczyńskiego #OnetAudio
2022-10-23 16:00:00

Proszę sobie wyobrazić tę niemal gangsterską scenę. Jest wczesna wiosna 2014 r., rządzi koalicja PO-PSL, a premierem jest Donald Tusk. Tak, tak wiemy, na samą myśl o tym jedni wzdychają z rozrzewnieniem, inni toczą pianę z ust — ale my nie o tym. Oto prowadzący kelnerskie studio nagrań w knajpie u „Sowy” szemrany biznesmen Marek Falenta wraz ze swym niemniej szemranym wspólnikiem z sektora ruskiego węgla Marcinem W. podejmują premierowicza Michała Tuska. Nie, żeby go jakoś szczególnie znali. Po prostu zażądali, żeby to on wpadł po łapówkę od Ruskich dla starego. Nie wiedzą biedacy, że młody drze koty ze starym i pewnie go wystawi przy podziale łupu — ale to znów nie o tym. Falenta zachowawczo siedzi w fotelu, za to W. zawadiacko zasiadł za biurkiem. Wchodzi młody, rozgląda się po pokoju. Widzi kamery, ale nie sprawia wrażenia, że czegoś się boi, może nawet lekko się do nich uśmiecha. Wyciąga z kieszeni reklamówkę z Biedronki. Gospodarze rozumieją ten umówiony kod. Wskazują na podłogę, na której spoczywa podobna reklamówka, z nieco bardziej wytartą biedronką, mocno napęczniałą od 600 tys. ruskich euro znajdujących się w środku. Młody rozchyla spuchniętą biedronkę i rzuca do szemranych ruskich węglarzy: „Czy kasa się zgadza?”. Marcin W. nie wytrzymuje: „Czy to są jakieś jaja? Może byś wziął reklamówkę i wyszedł?” Młody jest namolny, jego wprawne oko podejrzewa, że biedronka na reklamówce gospodarzy jest jednak trochę za chuda. Marcin W. też z niejednego pieca ruskie pierogi jadł. „A co, jak się kasa nie zgadza?” — rzuca premierowiczowi w twarz. Młody z flegmą: „Nie wiem, czy oglądamy te same filmy, ale jak się j***ąłeś, to cię od***ią” — choć jest humanistą, nie bawi się w zaawansowane słowotwórstwo. W. nie poddaje się w tym pojedynku na elokwencję. Wszak ma szeroką wiedzę filmową — w myślach ekspresowo dokonuje selekcji: „seriale kryminalne”, „telewizja TVN”, „rok 2007”. „Też oglądałem »Odwróconych« czy »Świadka Koronnego«” — cedzi przez zęby. Młody nie wytrzymuje. Spuszcza wzrok, pospiesznie chwyta reklamówkę z Biedronki i machając do kamer „cześć”, wychodzi. Dla twórców słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzeja Stankiewicza (ONET.PL) oraz Dominiki Długosz („Newsweek”) — ten naturalistyczny opis korupcji klanu Tusków oparty o zeznania Marcina W. przed prokuraturą jest całkowicie wiarygodny. Nie potrafimy w tej sytuacji zrozumieć, jak to jest, że Zbigniew Ziobro — Najlepszy Prokurator Generalny Naszej Galaktyki — do tej pory nie aresztował zepsutych do spodu młodego, starego i Ruskich, a w dodatku nie zabezpieczył nagrań i nie przechwycił 600 tys. euro. Dla Polski rzecz jasna. Może pan Zbigniew ma mniej od nas wiary w tę sielankową scenkę? A może pan Zbigniew obawia się zbyt drastycznych kroków w sprawach dotyczących Falenty, bo zakłada, że wpadłby na trop swych towarzyszy z PiS, a może i biedronek? No bo, panie Zbyszku, i Pan i twórcy „Stanu Wyjątkowego” wiedzą, że ludzie PiS kręcili się wokół Falenty tak skutecznie, że pod koniec 2013 r. odpalił im parę kelnerskich taśm ze swej reklamówki, która latem 2014 r. posłużyła do zatopienia rządów Platformy. Tak, to wydanie naszego słuchowiska politycznego będzie właśnie o tym. Cały odcinek znajdziesz w aplikacji Onet Audio.

Proszę sobie wyobrazić tę niemal gangsterską scenę. Jest wczesna wiosna 2014 r., rządzi koalicja PO-PSL, a premierem jest Donald Tusk. Tak, tak wiemy, na samą myśl o tym jedni wzdychają z rozrzewnieniem, inni toczą pianę z ust — ale my nie o tym. Oto prowadzący kelnerskie studio nagrań w knajpie u „Sowy” szemrany biznesmen Marek Falenta wraz ze swym niemniej szemranym wspólnikiem z sektora ruskiego węgla Marcinem W. podejmują premierowicza Michała Tuska. Nie, żeby go jakoś szczególnie znali. Po prostu zażądali, żeby to on wpadł po łapówkę od Ruskich dla starego. Nie wiedzą biedacy, że młody drze koty ze starym i pewnie go wystawi przy podziale łupu — ale to znów nie o tym.
Falenta zachowawczo siedzi w fotelu, za to W. zawadiacko zasiadł za biurkiem. Wchodzi młody, rozgląda się po pokoju. Widzi kamery, ale nie sprawia wrażenia, że czegoś się boi, może nawet lekko się do nich uśmiecha. Wyciąga z kieszeni reklamówkę z Biedronki. Gospodarze rozumieją ten umówiony kod. Wskazują na podłogę, na której spoczywa podobna reklamówka, z nieco bardziej wytartą biedronką, mocno napęczniałą od 600 tys. ruskich euro znajdujących się w środku. Młody rozchyla spuchniętą biedronkę i rzuca do szemranych ruskich węglarzy: „Czy kasa się zgadza?”. Marcin W. nie wytrzymuje: „Czy to są jakieś jaja? Może byś wziął reklamówkę i wyszedł?” Młody jest namolny, jego wprawne oko podejrzewa, że biedronka na reklamówce gospodarzy jest jednak trochę za chuda. Marcin W. też z niejednego pieca ruskie pierogi jadł. „A co, jak się kasa nie zgadza?” — rzuca premierowiczowi w twarz. Młody z flegmą: „Nie wiem, czy oglądamy te same filmy, ale jak się j***ąłeś, to cię od***ią” — choć jest humanistą, nie bawi się w zaawansowane słowotwórstwo.
W. nie poddaje się w tym pojedynku na elokwencję. Wszak ma szeroką wiedzę filmową — w myślach ekspresowo dokonuje selekcji: „seriale kryminalne”, „telewizja TVN”, „rok 2007”. „Też oglądałem »Odwróconych« czy »Świadka Koronnego«” — cedzi przez zęby. Młody nie wytrzymuje. Spuszcza wzrok, pospiesznie chwyta reklamówkę z Biedronki i machając do kamer „cześć”, wychodzi.
Dla twórców słuchowiska politycznego „Stan Wyjątkowy” — Andrzeja Stankiewicza (ONET.PL) oraz Dominiki Długosz („Newsweek”) — ten naturalistyczny opis korupcji klanu Tusków oparty o zeznania Marcina W. przed prokuraturą jest całkowicie wiarygodny. Nie potrafimy w tej sytuacji zrozumieć, jak to jest, że Zbigniew Ziobro — Najlepszy Prokurator Generalny Naszej Galaktyki — do tej pory nie aresztował zepsutych do spodu młodego, starego i Ruskich, a w dodatku nie zabezpieczył nagrań i nie przechwycił 600 tys. euro. Dla Polski rzecz jasna.
Może pan Zbigniew ma mniej od nas wiary w tę sielankową scenkę? A może pan Zbigniew obawia się zbyt drastycznych kroków w sprawach dotyczących Falenty, bo zakłada, że wpadłby na trop swych towarzyszy z PiS, a może i biedronek? No bo, panie Zbyszku, i Pan i twórcy „Stanu Wyjątkowego” wiedzą, że ludzie PiS kręcili się wokół Falenty tak skutecznie, że pod koniec 2013 r. odpalił im parę kelnerskich taśm ze swej reklamówki, która latem 2014 r. posłużyła do zatopienia rządów Platformy. Tak, to wydanie naszego słuchowiska politycznego będzie właśnie o tym. Cały odcinek znajdziesz w aplikacji Onet Audio.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie