Stan Wyjątkowy

"Stan Wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Beata Lubecka i Kamil Dziubka dyskutować będą o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i Newsweeka zapewnią słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulisów polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.


Odcinki od najnowszych:

Coś się kończy, coś się zaczyna... To był "Stan po Burzy".
2022-09-01 18:42:11

Za nami ponad 150 wydań Stanu po Burzy i kolejnych już nie będzie. Wobec odejścia Agnieszki Burzyńskiej to jedyna, możliwa decyzja. Dla naszych widzów i słuchaczy mamy propozycję. Zapraszamy na nowe słuchowisko polityczne - "Stan Wyjątkowy". 

Za nami ponad 150 wydań Stanu po Burzy i kolejnych już nie będzie. Wobec odejścia Agnieszki Burzyńskiej to jedyna, możliwa decyzja. Dla naszych widzów i słuchaczy mamy propozycję. Zapraszamy na nowe słuchowisko polityczne - "Stan Wyjątkowy". 

#142 - Kaczyński próbuje wykiwać Unię. Ziobro wycina ludzi prezydenta. Pancerny Marian wraca na łono PiS
2022-05-28 20:00:00

Jeśli ktokolwiek myśli, że szef PiS Jarosław Kaczyński poszedł na kompromis z Unią Europejską dla marnych kilkudziesięciu miliardów euro na realizację Krajowego Planu Odbudowy (KPO) — to głęboko się myli. Prezes nigdy nie chadza na kompromisy, a już zwłaszcza z Brukselą, którą oskarżył niedawno o „nienawistny antypolonizm”. Dopiero mając w głowie antyunijne poglądy Kaczyńskiego można zrozumieć całą grę, jaką prowadzi obóz władzy w sprawie zmian w wymiarze sprawiedliwości, których Bruksela oczekuje przed podpisaniem czeku na KPO. Komisja Europejska zażądała likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, obsadzonej głównie przez przebranych w sędziowskie togi prokuratorów od Ziobry. Nie ma się co dziwić, że Ziobro walczył jak lew o zablokowanie porozumienia z Komisją Europejską — któż lubi tracić swe izby? Wydawało się nawet — a na pewno obóz władzy budował taki obraz — że w tej sprawie między Kaczyńskim a Ziobrą poszło na noże. „Stan po Burzy” udowadnia, że ten koalicyjny thriller to był marny sit-com, stand-up i docu-soap. Finalnie Sejm głosami PiS i Solidarnej Polski przyjął taki projekt zmian w sądownictwie, który jest po myśli Ziobry, za to Unia może go uznać za złamanie umowy — i nadal będzie wstrzymywać wypłatę miliardów na KPO. Kaczyński stanął po stronie Ziobry nie tylko w tej kwestii. Niedawno oddał ministrowi sprawiedliwości kontrolę nad Krajową Radą Sądownictwa, która decyduje o sędziowskich awansach. Tym samym ograniczone zostały wpływy prezydenta Andrzeja Dudy, którego nominat do niedawna kontrolował KRS. Dziś szefowa KRS to koleżanka szkoła Ziobry, a wiceszef to sędzia z grupy hejterów, która działała pod skrzydłami Łukasza Piebiaka, wiceministra Ziobry, koordynującego operację opluwania krytycznych wobec władzy prawników. Na fali sukcesów Ziobry, autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet) proponują, aby szef NIK Marian Banaś pozwolił mu się aresztować. To nie jest wyłącznie kpina, wszak prokuratura zajmuje się podejrzanym majątkiem Banasia i chce mu stawiać zarzuty. Do tej pory Banaś walczył z rządem i nie zamierzał dać się zapakować za kraty. Tyle, że — jak dowiaduje się „Stan po Burzy” — zaogniona sytuacja uległa drastycznej poprawie. Otóż, Banaś zaczyna na nowo wracać na łono PiS. I — w ramach nieformalnej umowy z partią-matką — tak steruje raportami NIK, by prezesowi Kaczyńskiemu nie było przykro. Okazało się, że Banaś mimo ciosów Kaczyńskiego jest wciąż mentalnie od niego uzależniony. A zatem czyż nie mógłby się dać aresztować, jeśli prezes tego zapragnie?

Jeśli ktokolwiek myśli, że szef PiS Jarosław Kaczyński poszedł na kompromis z Unią Europejską dla marnych kilkudziesięciu miliardów euro na realizację Krajowego Planu Odbudowy (KPO) — to głęboko się myli. Prezes nigdy nie chadza na kompromisy, a już zwłaszcza z Brukselą, którą oskarżył niedawno o „nienawistny antypolonizm”. Dopiero mając w głowie antyunijne poglądy Kaczyńskiego można zrozumieć całą grę, jaką prowadzi obóz władzy w sprawie zmian w wymiarze sprawiedliwości, których Bruksela oczekuje przed podpisaniem czeku na KPO. Komisja Europejska zażądała likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, obsadzonej głównie przez przebranych w sędziowskie togi prokuratorów od Ziobry. Nie ma się co dziwić, że Ziobro walczył jak lew o zablokowanie porozumienia z Komisją Europejską — któż lubi tracić swe izby? Wydawało się nawet — a na pewno obóz władzy budował taki obraz — że w tej sprawie między Kaczyńskim a Ziobrą poszło na noże. „Stan po Burzy” udowadnia, że ten koalicyjny thriller to był marny sit-com, stand-up i docu-soap. Finalnie Sejm głosami PiS i Solidarnej Polski przyjął taki projekt zmian w sądownictwie, który jest po myśli Ziobry, za to Unia może go uznać za złamanie umowy — i nadal będzie wstrzymywać wypłatę miliardów na KPO.
Kaczyński stanął po stronie Ziobry nie tylko w tej kwestii. Niedawno oddał ministrowi sprawiedliwości kontrolę nad Krajową Radą Sądownictwa, która decyduje o sędziowskich awansach. Tym samym ograniczone zostały wpływy prezydenta Andrzeja Dudy, którego nominat do niedawna kontrolował KRS. Dziś szefowa KRS to koleżanka szkoła Ziobry, a wiceszef to sędzia z grupy hejterów, która działała pod skrzydłami Łukasza Piebiaka, wiceministra Ziobry, koordynującego operację opluwania krytycznych wobec władzy prawników.
Na fali sukcesów Ziobry, autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet) proponują, aby szef NIK Marian Banaś pozwolił mu się aresztować. To nie jest wyłącznie kpina, wszak prokuratura zajmuje się podejrzanym majątkiem Banasia i chce mu stawiać zarzuty. Do tej pory Banaś walczył z rządem i nie zamierzał dać się zapakować za kraty. Tyle, że — jak dowiaduje się „Stan po Burzy” — zaogniona sytuacja uległa drastycznej poprawie. Otóż, Banaś zaczyna na nowo wracać na łono PiS. I — w ramach nieformalnej umowy z partią-matką — tak steruje raportami NIK, by prezesowi Kaczyńskiemu nie było przykro. Okazało się, że Banaś mimo ciosów Kaczyńskiego jest wciąż mentalnie od niego uzależniony. A zatem czyż nie mógłby się dać aresztować, jeśli prezes tego zapragnie?

#141 - Złoty interes z Morawieckim. Nikt nie chce sojuszu z Tuskiem. Obajtek pracuje na prowizję dla Hofmana
2022-05-21 15:01:21

To nie jest łatwy czas dla Donalda Tuska. Wielkimi krokami zbliża się rocznica jego powrotu do Platformy, więc w politycznym światku ruszyły podsumowania — dał radę czy nie dał? Co prawda Tusk ustabilizował notowania Platformy na poziomie około 25 proc., ale wygląda na to, że nic więcej sam nie wskóra — wciąż sondaże otwiera PiS. Dlatego też głównym postulatem lidera PO staje się w tej chwili stworzenie wspólnej listy opozycji na wybory do Sejmu — to miałaby być recepta na pokonanie Kaczyńskiego. Tusk coraz mocniej naciska na szefa ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza (swego dawnego ministra), na Szymona Hołownię (znajomego swej rodziny) oraz (może nieco mniej zdecydowanie) na liderów Lewicy Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia, by ogłosili wspólny start w wyborach z Platformą. W praktyce oznaczałoby to podporządkowanie się Tuskowi, czy też przynajmniej uznanie jego przywództwa — co nie uśmiecha się zwłaszcza Kosiniakowi-Kamyszowi oraz Hołowni. Mówiąc wprost, Kosiniak-Kamysz i Hołownia nie ufają Tuskowi i dlatego rozważają wspólny start — tyle, że bez Platformy. Sytuację Tuska komplikuje frustracja wiceszefa PO Rafała Trzaskowskiego, który mimo zdobycia ponad 10 milionów głosów w wyborach prezydenckich, został w partii zepchnięty na margines. Trzaskowski zaczyna się rozpychać, w dodatku jego otoczenie kolportuje plotki o zażyłych relacjach z Hołownią. To ma sugerować, że to Trzaskowski — a nie Tusk — ma w rękach klucz do zjednoczenia opozycji. Te opozycyjne szachy nie zmieniają jednego — dziś to Tusk jest głównym celem natarcia obozu władzy i to on wchodzi w ostre przepychanki z rządzącymi. Właśnie przystąpił do ataku na premiera za ukrywanie majątku — to efekt publikacji „Gazety Wyborczej”, która opisała proceder obrotu nieruchomościami banku BZ WBK za czasów prezesury Mateusza Morawieckiego. Część sprzedanych przez bank budynków trafiła do biznesmenów kojarzonych z Morawieckim lub jego żoną. A tak się składa, że pani Iwona Morawiecka pilnie skrywa swój objęty intercyzą majątek — prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił nieprawdę obiecując przed wyborami, że poznamy sztucznie rozdzielone majątki Morawieckich. „Stan po Burzy” zastanawia się, czy uprawniona jest teoria „Wyborczej”, że obracanie nieruchomościami BZ WBK pasuje do zeznań kelnerów z afery taśmowej, którzy twierdzili, że nagrali taśmę, na której Morawiecki jako prezes banku rozmawiał o kupowaniu nieruchomości na tzw. „słupy”. Wiemy jedno — obracanie nieruchomościami banku to był złoty interes. Najpierw kupujący nieruchomości po oddziałach BZ WBK pocztą pantoflową dowiadywali się o możliwej sprzedaży. Potem brali kredyty na ten cel np. w banku PKO BP, kierowanym przez Zbigniewa Jagiełłę, przyjaciela Morawieckiego. A w finale — chylimy czoła! — bank BZ WBK zawierał z nowymi nabywcami umowy, na podstawie których swe sprzedane budynki wynajmował na siedziby oddziałów. Czyli niby nic się nie zmieniło, tylko kamienice po cichu zmieniły właściciela — takie bankowe perpetuum mobile. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) i Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) roztrząsają tajemnice majątku państwa Morawieckich, dochodząc do brawurowej teorii — to wszystko jest winą Tuska. Wszak, gdy Morawiecki przeprowadzał intercyzy, gdy dał się nagrać kelnerom, gdy wreszcie jego bank sprzedawał budynki znajomym biznesmenom i następnie wynajmował je od znajomych biznesmenów — Morawiecki był przecież doradcą Tuska. Wedle „Stanu po Burzy” należy zrozumieć, że w tamtym czasie Morawiecki chachmęcił w finansach — bo taki po prostu był klimat w otoczeniu Tuska. Dziś już premier nie chachmęci, bo jest premierem uczciwej partii. Zmienił się, po prostu. Teraz wystarczy namówić żonę na jawność. No chyba, że żona wciąż mentalnie jest w Platformie.

To nie jest łatwy czas dla Donalda Tuska. Wielkimi krokami zbliża się rocznica jego powrotu do Platformy, więc w politycznym światku ruszyły podsumowania — dał radę czy nie dał? Co prawda Tusk ustabilizował notowania Platformy na poziomie około 25 proc., ale wygląda na to, że nic więcej sam nie wskóra — wciąż sondaże otwiera PiS. Dlatego też głównym postulatem lidera PO staje się w tej chwili stworzenie wspólnej listy opozycji na wybory do Sejmu — to miałaby być recepta na pokonanie Kaczyńskiego. Tusk coraz mocniej naciska na szefa ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza (swego dawnego ministra), na Szymona Hołownię (znajomego swej rodziny) oraz (może nieco mniej zdecydowanie) na liderów Lewicy Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia, by ogłosili wspólny start w wyborach z Platformą. W praktyce oznaczałoby to podporządkowanie się Tuskowi, czy też przynajmniej uznanie jego przywództwa — co nie uśmiecha się zwłaszcza Kosiniakowi-Kamyszowi oraz Hołowni. Mówiąc wprost, Kosiniak-Kamysz i Hołownia nie ufają Tuskowi i dlatego rozważają wspólny start — tyle, że bez Platformy. Sytuację Tuska komplikuje frustracja wiceszefa PO Rafała Trzaskowskiego, który mimo zdobycia ponad 10 milionów głosów w wyborach prezydenckich, został w partii zepchnięty na margines. Trzaskowski zaczyna się rozpychać, w dodatku jego otoczenie kolportuje plotki o zażyłych relacjach z Hołownią. To ma sugerować, że to Trzaskowski — a nie Tusk — ma w rękach klucz do zjednoczenia opozycji. Te opozycyjne szachy nie zmieniają jednego — dziś to Tusk jest głównym celem natarcia obozu władzy i to on wchodzi w ostre przepychanki z rządzącymi. Właśnie przystąpił do ataku na premiera za ukrywanie majątku — to efekt publikacji „Gazety Wyborczej”, która opisała proceder obrotu nieruchomościami banku BZ WBK za czasów prezesury Mateusza Morawieckiego. Część sprzedanych przez bank budynków trafiła do biznesmenów kojarzonych z Morawieckim lub jego żoną. A tak się składa, że pani Iwona Morawiecka pilnie skrywa swój objęty intercyzą majątek — prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił nieprawdę obiecując przed wyborami, że poznamy sztucznie rozdzielone majątki Morawieckich. „Stan po Burzy” zastanawia się, czy uprawniona jest teoria „Wyborczej”, że obracanie nieruchomościami BZ WBK pasuje do zeznań kelnerów z afery taśmowej, którzy twierdzili, że nagrali taśmę, na której Morawiecki jako prezes banku rozmawiał o kupowaniu nieruchomości na tzw. „słupy”. Wiemy jedno — obracanie nieruchomościami banku to był złoty interes. Najpierw kupujący nieruchomości po oddziałach BZ WBK pocztą pantoflową dowiadywali się o możliwej sprzedaży. Potem brali kredyty na ten cel np. w banku PKO BP, kierowanym przez Zbigniewa Jagiełłę, przyjaciela Morawieckiego. A w finale — chylimy czoła! — bank BZ WBK zawierał z nowymi nabywcami umowy, na podstawie których swe sprzedane budynki wynajmował na siedziby oddziałów. Czyli niby nic się nie zmieniło, tylko kamienice po cichu zmieniły właściciela — takie bankowe perpetuum mobile. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) i Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) roztrząsają tajemnice majątku państwa Morawieckich, dochodząc do brawurowej teorii — to wszystko jest winą Tuska.
Wszak, gdy Morawiecki przeprowadzał intercyzy, gdy dał się nagrać kelnerom, gdy wreszcie jego bank sprzedawał budynki znajomym biznesmenom i następnie wynajmował je od znajomych biznesmenów — Morawiecki był przecież doradcą Tuska. Wedle „Stanu po Burzy” należy zrozumieć, że w tamtym czasie Morawiecki chachmęcił w finansach — bo taki po prostu był klimat w otoczeniu Tuska. Dziś już premier nie chachmęci, bo jest premierem uczciwej partii. Zmienił się, po prostu. Teraz wystarczy namówić żonę na jawność. No chyba, że żona wciąż mentalnie jest w Platformie.

#140 - Wielki wyborczy plan Kaczyńskiego. Ziobro staje się „miękiszonem”. Glapiński jako kukułcze jajo dla opozycji
2022-05-14 17:49:22

Tak, prezes Jarosław Kaczyński ma wielki, wyborczy plan — i nie waha się go użyć. Choć w ostatnich dniach widmo przyspieszonych wyborów znacznie się oddaliło, to Kaczyński nie rezygnuje z przygotowań do ostatecznej wyborczej rozgrywki z Donaldem Tuskiem. Na wyborczy plan Kaczyńskiego składa się kilka elementów. Po pierwsze, wyduszenie z Brukseli miliardów euro na Krajowy Plan Odbudowy, czyli program dopalenia gospodarki, poturbowanej przez pandemię i wojnę w Ukrainie. Kaczyński chce te unijne euro wydać tak, aby wyborcy byli wdzięczni PiS — i zagłosowali za bezprecedensową, trzecią kadencją jego partii. W tym celu — i to po drugie — Kaczyński musi okiełznać antyunijne harce Zbigniewa Ziobry. Lider Solidarnej Polski nie chciał się dotąd zgodzić na zmiany w sądownictwie, które są dla Brukseli warunkiem wypłaty pieniędzy z KPO. Nie ma się co dziwić — w praktyce Bruksela żąda od rządu, aby usunął ludzi Ziobry, którzy dziś trzęsą sądami. Ale w ostatnich dniach Ziobro zmienił front. Jest gotów ustąpić, czyli — używając jego własnej retoryki — stać się „miękiszonem” w relacjach z Unią. Wymiękanie Ziobry ma swoją cenę — Kaczyński zgodził się, aby to jego ludzie ponownie zostali wybrani do Krajowej Rady Sądownictwa, która decyduje o sędziowskich nominacjach. Choć Bruksela ma do Ziobrowej KRS poważne zastrzeżenia, to ustąpiła i nie żąda już jej rozpędzenia — na czym Ziobro korzysta. „Stan po Burzy” analizuje, kogo Ziobro desygnował do KRS i z zaskoczeniem konstatujemy, że są to ludzie poważnie zatroskani nie tylko stanem praworządności, ale także gospodarką odpadami. Kaczyński przed wyborami musi zrobić jeszcze kilka rzeczy — i właśnie się za nie bierze. Wymusza dyscyplinę w obozie władzy, który w ostatnim czasie rozłaził mu się w rękach, dotknięty marazmem, trawiony konfliktami wewnętrznymi oraz wojnami o kasę i stołki. Kaczyński właśnie dowiódł, że obietnicami, szantażem i groźbami jest w stanie wymusić dyscyplinę. Pokazały to wspomniane głosowania nad wyborem do KRS Ziobrowych speców od odpadów, a nade wszystko wybór Adama Glapińskiego na prezesa Narodowego Banku Polskiego. To kolejny element planu — Kaczyński chce mieć kontrolę nad NBP, gdy w kampanii wyborczej trzeba będzie rozdać jak najwięcej kasy. Ostatni, widoczny już dziś element planu, to próba zmiany ordynacji wyborczej. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) szczegółowo pokazują, jak Kaczyński chce zmienić prawo w wyborach do Sejmu, a jak w głosowaniu do Senatu, by sztucznie poprawić wyniki PiS, a osłabić rezultat opozycji. Tak, jeśli ten kompleksowy plan się Kaczyńskiemu uda, to opozycja będzie w tarapatach. Ale czy się uda?

Tak, prezes Jarosław Kaczyński ma wielki, wyborczy plan — i nie waha się go użyć. Choć w ostatnich dniach widmo przyspieszonych wyborów znacznie się oddaliło, to Kaczyński nie rezygnuje z przygotowań do ostatecznej wyborczej rozgrywki z Donaldem Tuskiem. Na wyborczy plan Kaczyńskiego składa się kilka elementów. Po pierwsze, wyduszenie z Brukseli miliardów euro na Krajowy Plan Odbudowy, czyli program dopalenia gospodarki, poturbowanej przez pandemię i wojnę w Ukrainie. Kaczyński chce te unijne euro wydać tak, aby wyborcy byli wdzięczni PiS — i zagłosowali za bezprecedensową, trzecią kadencją jego partii. W tym celu — i to po drugie — Kaczyński musi okiełznać antyunijne harce Zbigniewa Ziobry. Lider Solidarnej Polski nie chciał się dotąd zgodzić na zmiany w sądownictwie, które są dla Brukseli warunkiem wypłaty pieniędzy z KPO. Nie ma się co dziwić — w praktyce Bruksela żąda od rządu, aby usunął ludzi Ziobry, którzy dziś trzęsą sądami. Ale w ostatnich dniach Ziobro zmienił front. Jest gotów ustąpić, czyli — używając jego własnej retoryki — stać się „miękiszonem” w relacjach z Unią. Wymiękanie Ziobry ma swoją cenę — Kaczyński zgodził się, aby to jego ludzie ponownie zostali wybrani do Krajowej Rady Sądownictwa, która decyduje o sędziowskich nominacjach. Choć Bruksela ma do Ziobrowej KRS poważne zastrzeżenia, to ustąpiła i nie żąda już jej rozpędzenia — na czym Ziobro korzysta. „Stan po Burzy” analizuje, kogo Ziobro desygnował do KRS i z zaskoczeniem konstatujemy, że są to ludzie poważnie zatroskani nie tylko stanem praworządności, ale także gospodarką odpadami.
Kaczyński przed wyborami musi zrobić jeszcze kilka rzeczy — i właśnie się za nie bierze. Wymusza dyscyplinę w obozie władzy, który w ostatnim czasie rozłaził mu się w rękach, dotknięty marazmem, trawiony konfliktami wewnętrznymi oraz wojnami o kasę i stołki. Kaczyński właśnie dowiódł, że obietnicami, szantażem i groźbami jest w stanie wymusić dyscyplinę. Pokazały to wspomniane głosowania nad wyborem do KRS Ziobrowych speców od odpadów, a nade wszystko wybór Adama Glapińskiego na prezesa Narodowego Banku Polskiego. To kolejny element planu — Kaczyński chce mieć kontrolę nad NBP, gdy w kampanii wyborczej trzeba będzie rozdać jak najwięcej kasy. Ostatni, widoczny już dziś element planu, to próba zmiany ordynacji wyborczej. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) szczegółowo pokazują, jak Kaczyński chce zmienić prawo w wyborach do Sejmu, a jak w głosowaniu do Senatu, by sztucznie poprawić wyniki PiS, a osłabić rezultat opozycji. Tak, jeśli ten kompleksowy plan się Kaczyńskiemu uda, to opozycja będzie w tarapatach. Ale czy się uda?

#139 - Kuzyn Kaczyńskiego chce być prezesem NBP. Trzaskowski podgryza Tuska. Najważniejszy agent w PiS powraca
2022-05-07 14:43:39

Niemal rok po powrocie Donalda Tuska do Platformy, przyczajony dotąd Rafał Trzaskowski przystępuje do walki o władzę po stronie opozycji. Prezydent stolicy ogłosi w najbliższych dniach, że latem ponownie zorganizuje w Olsztynie swój Campus Polska Przyszłości — to zlot tych, którzy w Trzaskowskim, a nie w Tusku, widzą nadzieję opozycji. Rok temu Trzaskowski przytłoczony powrotem Tuska zaprosił go na Campus na szczególnych zasadach — jako gwiazdę. Tym razem tak nie będzie. Jednocześnie Trzaskowski chce ściągnąć do Olsztyna liderów innych partii opozycyjnych, by pokazać, że to on, a nie Tusk, ma szansę zbudować szerokie porozumienie opozycji przed wyborami parlamentarnymi. Rok temu Trzaskowski był zaskoczony nagłym powrotem Tuska, który z dnia na dzień odebrał mu szansę na przejęcie władzy w obozie liberalno-lewicowym. Teraz prezydent stolicy chce politycznie zmartwychwstać, bo widzi na to szansę. Co prawda Tusk ustabilizował notowania Platformy, ale sam jego powrót nie wywindował partii na szczyty sondaży. W tej sytuacji Trzaskowski wysyła do Tuska jednoznaczny sygnał: „Podziel się ze mną władzą, bo sam nie dajesz rady”. Szkopuł w tym, że cała biografia polityczna Tuska pokazuje, że akurat władzą dzielić się nie lubi. Takich problemów nie ma Jarosław Kaczyński — jego pozycji w partii nie zagraża. Ale to nie znaczy, że szef PiS może spać spokojnie. Ma duży kłopot — nie jest w stanie zebrać większości w Sejmie, by po raz drugi obsadzić swego druha Adama Glapińskiego na fotelu prezesa NBP. A bez podporządkowanego partii szefa narodowego banku, Kaczyński nie będzie w stanie prowadzić swej brawurowej polityki gospodarczej w czasach kryzysu. W obozie władzy pojawiają się kolejni kandydaci, którzy — licząc na porażkę Glapińskiego — marzą, by go zastąpić. W ostatnich dniach dołki pod Glapińskim intensywnie kopie Marek Dietl, kończący kadencję szefa kontrolowanej przez państwo Giełdy Papierów Wartościowych. Na pierwszy rzut oka, nie ma szans na prezesurę NBP — jest uważany za liberała, co nie wróży mu szans w PiS. Ale z drugiej strony w obozie władzy kolportowana jest informacja, że jest dalekim kuzynem Kaczyńskiego, a to zwiększa jego szanse na karierę — nawet jeśli pokrewieństwo jest piątą wodą po kisielu. Czy wygra sentyment do odległej rodziny, czy lojalność wobec partyjnego towarzysza? Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) analizując działania Kaczyńskiego, stawiają na to drugie. Kaczyński lubi się opierać na sprawdzonych towarzyszach, nawet jeśli mają wyraźne skazy. Wszak właśnie do obozu władzy powraca Kazimierz Kujda, wieloletni prezes spółki Srebrna, która stanowi gospodarcze zaplecze PiS. Kujda wypadł z obiegu ponad 3 lata temu, kiedy w tajnych archiwach odnalazła się jego teczka tajnego współpracownika komunistycznej bezpieki TW „Ryszard”. Dziś Kaczyńskiemu teczka Kujdy już nie przeszkadza — „srebrny” towarzysz dostał po cichu posadę eksperta w rządzie. A może poza partyjną lojalnością stoi za tym coś jeszcze?

Niemal rok po powrocie Donalda Tuska do Platformy, przyczajony dotąd Rafał Trzaskowski przystępuje do walki o władzę po stronie opozycji. Prezydent stolicy ogłosi w najbliższych dniach, że latem ponownie zorganizuje w Olsztynie swój Campus Polska Przyszłości — to zlot tych, którzy w Trzaskowskim, a nie w Tusku, widzą nadzieję opozycji. Rok temu Trzaskowski przytłoczony powrotem Tuska zaprosił go na Campus na szczególnych zasadach — jako gwiazdę. Tym razem tak nie będzie. Jednocześnie Trzaskowski chce ściągnąć do Olsztyna liderów innych partii opozycyjnych, by pokazać, że to on, a nie Tusk, ma szansę zbudować szerokie porozumienie opozycji przed wyborami parlamentarnymi. Rok temu Trzaskowski był zaskoczony nagłym powrotem Tuska, który z dnia na dzień odebrał mu szansę na przejęcie władzy w obozie liberalno-lewicowym. Teraz prezydent stolicy chce politycznie zmartwychwstać, bo widzi na to szansę. Co prawda Tusk ustabilizował notowania Platformy, ale sam jego powrót nie wywindował partii na szczyty sondaży. W tej sytuacji Trzaskowski wysyła do Tuska jednoznaczny sygnał: „Podziel się ze mną władzą, bo sam nie dajesz rady”. Szkopuł w tym, że cała biografia polityczna Tuska pokazuje, że akurat władzą dzielić się nie lubi. Takich problemów nie ma Jarosław Kaczyński — jego pozycji w partii nie zagraża. Ale to nie znaczy, że szef PiS może spać spokojnie. Ma duży kłopot — nie jest w stanie zebrać większości w Sejmie, by po raz drugi obsadzić swego druha Adama Glapińskiego na fotelu prezesa NBP. A bez podporządkowanego partii szefa narodowego banku, Kaczyński nie będzie w stanie prowadzić swej brawurowej polityki gospodarczej w czasach kryzysu. W obozie władzy pojawiają się kolejni kandydaci, którzy — licząc na porażkę Glapińskiego — marzą, by go zastąpić. W ostatnich dniach dołki pod Glapińskim intensywnie kopie Marek Dietl, kończący kadencję szefa kontrolowanej przez państwo Giełdy Papierów Wartościowych. Na pierwszy rzut oka, nie ma szans na prezesurę NBP — jest uważany za liberała, co nie wróży mu szans w PiS. Ale z drugiej strony w obozie władzy kolportowana jest informacja, że jest dalekim kuzynem Kaczyńskiego, a to zwiększa jego szanse na karierę — nawet jeśli pokrewieństwo jest piątą wodą po kisielu. Czy wygra sentyment do odległej rodziny, czy lojalność wobec partyjnego towarzysza? Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) analizując działania Kaczyńskiego, stawiają na to drugie. Kaczyński lubi się opierać na sprawdzonych towarzyszach, nawet jeśli mają wyraźne skazy. Wszak właśnie do obozu władzy powraca Kazimierz Kujda, wieloletni prezes spółki Srebrna, która stanowi gospodarcze zaplecze PiS. Kujda wypadł z obiegu ponad 3 lata temu, kiedy w tajnych archiwach odnalazła się jego teczka tajnego współpracownika komunistycznej bezpieki TW „Ryszard”. Dziś Kaczyńskiemu teczka Kujdy już nie przeszkadza — „srebrny” towarzysz dostał po cichu posadę eksperta w rządzie. A może poza partyjną lojalnością stoi za tym coś jeszcze?

#138 - Kaczyński pozywa Tuska. Bank Morawieckiego na liście płac rosyjskiego oligarchy
2022-04-30 14:12:08

Dyktator Rosji Władimir Putin odciął Polsce dostawy gazu. Formalnie dlatego, że nie chcemy płacić za dostawy w rublach — to jego najnowsze żądanie obmyślone tak, aby kraje UE same złamały sankcje finansowe, które nałożyły na Rosję po ataku na Ukrainę. Ale to tylko pretekst. Uderzenie w Polskę to zemsta za to, że nasz kraj jest najbardziej zaangażowany w pomoc dla Ukraińców — właśnie przekazaliśmy im ponad 200 czołgów. Rząd uspokaja, że odcięcie gazu nie jest dla Polski groźne. Że poradzimy sobie bez gazu z Rosji, bo i tak z końcem roku zamierzaliśmy się rozstać z Gazpromem, który sprzedając gaz Europie, zarabia dla Putina pieniądze na wojnę. „Stan po Burzy” popierając rozwód z rosyjskimi surowcami, pokazuje, że nie jest to takie proste. Nie byliśmy gotowi na zakręcenie kurka z dnia na dzień. Dlatego dziś brakuje nam gazu i musimy go kupować za granicą — głównie w Niemczech. A gaz w Niemczech to głównie gaz rosyjski, który trafia tam przez znienawidzony w Polsce gazociąg Nord Stream 1 po dnie Bałtyku. Będziemy więc nadal kupować rosyjski gaz, tyle, że dopłacimy niemiecką prowizję. Będzie drożej, może nawet bardzo drogo — musimy być na to przygotowani. Polski rząd namawiając inne kraje UE do zaostrzenia sankcji wobec Rosji, sam nie był wcale taki wyrywny. Dopiero w mijającym tygodniu szef MSWiA Mariusz Kamiński przedstawił pierwszą listę rosyjskich oligarchów, którzy zostali objęci w Polsce sankcjami. Na liście znalazł się  m.in . Wiaczesław Mosze Kantor, nadworny oligarcha Putina, który dekadę temu próbował wrogo przejąć największe w Polsce zakłady produkcji nawozów — kontrolowane przez państwo Azoty Tarnów. To dałoby mu kontrolę nad polskim rynkiem żywności, jako że nawozy azotowe to podstawa produkcji rolnej. Im droższe nawozy, tym droższa żywność. Jak Kantor mógłby manipulować cenami jedzenia? Wystarczyłoby, aby jego patron Putin rozhuśtał ceny gazu, bo gaz to główny koszt przy produkcji nawozów. Atak Kantora wspierał Aleksander Kwaśniewski i jego ludzie na lewicy, lobbując za sprzedażą Azotów na szczytach rządzącej wówczas Platformy — w tym u Donalda Tuska. Dla firmy Kantora przy tej transakcji pracował dom maklerski banku BZ WBK — bankiem tym kierował wówczas Mateusz Morawiecki, który w tym czasie także kręcił się w otoczeniu Tuska. Na szczęście rząd PO-PSL zablokował atak Kantora przeprowadzany za pośrednictwem BZ WBK — ale to nie była łatwa operacja. Do dziś firma Kantora ma udziały w polskich zakładach azotowych, ale nie jest ich większościowym udziałowcem — za co dodatkową, sutą prowizję miał obiecany dom maklerski banku Morawieckiego. „Stan po Burzy” nie rozumie, czemu Kantor został objęty przez polski rząd sankcjami dopiero teraz, trzy tygodnie po tym, jak znalazł się na unijnej liście sankcyjnej. Rząd podtrzymuje swą wolę sprzedaży części Rafinerii Lotos węgierskiemu, państwowemu koncernowi paliwowemu MOL — mimo, że wojna pokazała, iż węgierskie władze pozostają w ścisłej zależności biznesowej od Rosjan. Władze PiS zostały za to zaatakowane przez Donalda Tuska. Jednocześnie szef Platformy zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu, że „twierdzi, że w USA sfałszowano wybory”. Szef PiS pozwał za to Tuska, a zatem zamiast przedwyborczej debaty liderów dwóch największych formacji, będziemy świadkami ich procesu. Twórcy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) sprawdzają, co naprawdę powiedział Kaczyński — i zastanawiają się, czy Tusk celowo przekręcił jego słowa. Na pewno pozew oznacza koniec udawania przez Kaczyńskiego, że Tusk jest powietrzem — a taka była linia szefa PiS, odkąd lider PO wrócił do kraju. Czy właśnie to chciał osiągnąć Tusk, prowokując Kaczyńskiego?

Dyktator Rosji Władimir Putin odciął Polsce dostawy gazu. Formalnie dlatego, że nie chcemy płacić za dostawy w rublach — to jego najnowsze żądanie obmyślone tak, aby kraje UE same złamały sankcje finansowe, które nałożyły na Rosję po ataku na Ukrainę. Ale to tylko pretekst. Uderzenie w Polskę to zemsta za to, że nasz kraj jest najbardziej zaangażowany w pomoc dla Ukraińców — właśnie przekazaliśmy im ponad 200 czołgów.
Rząd uspokaja, że odcięcie gazu nie jest dla Polski groźne. Że poradzimy sobie bez gazu z Rosji, bo i tak z końcem roku zamierzaliśmy się rozstać z Gazpromem, który sprzedając gaz Europie, zarabia dla Putina pieniądze na wojnę.
„Stan po Burzy” popierając rozwód z rosyjskimi surowcami, pokazuje, że nie jest to takie proste. Nie byliśmy gotowi na zakręcenie kurka z dnia na dzień. Dlatego dziś brakuje nam gazu i musimy go kupować za granicą — głównie w Niemczech. A gaz w Niemczech to głównie gaz rosyjski, który trafia tam przez znienawidzony w Polsce gazociąg Nord Stream 1 po dnie Bałtyku. Będziemy więc nadal kupować rosyjski gaz, tyle, że dopłacimy niemiecką prowizję. Będzie drożej, może nawet bardzo drogo — musimy być na to przygotowani.
Polski rząd namawiając inne kraje UE do zaostrzenia sankcji wobec Rosji, sam nie był wcale taki wyrywny. Dopiero w mijającym tygodniu szef MSWiA Mariusz Kamiński przedstawił pierwszą listę rosyjskich oligarchów, którzy zostali objęci w Polsce sankcjami. Na liście znalazł się m.in. Wiaczesław Mosze Kantor, nadworny oligarcha Putina, który dekadę temu próbował wrogo przejąć największe w Polsce zakłady produkcji nawozów — kontrolowane przez państwo Azoty Tarnów. To dałoby mu kontrolę nad polskim rynkiem żywności, jako że nawozy azotowe to podstawa produkcji rolnej. Im droższe nawozy, tym droższa żywność. Jak Kantor mógłby manipulować cenami jedzenia? Wystarczyłoby, aby jego patron Putin rozhuśtał ceny gazu, bo gaz to główny koszt przy produkcji nawozów.
Atak Kantora wspierał Aleksander Kwaśniewski i jego ludzie na lewicy, lobbując za sprzedażą Azotów na szczytach rządzącej wówczas Platformy — w tym u Donalda Tuska. Dla firmy Kantora przy tej transakcji pracował dom maklerski banku BZ WBK — bankiem tym kierował wówczas Mateusz Morawiecki, który w tym czasie także kręcił się w otoczeniu Tuska. Na szczęście rząd PO-PSL zablokował atak Kantora przeprowadzany za pośrednictwem BZ WBK — ale to nie była łatwa operacja. Do dziś firma Kantora ma udziały w polskich zakładach azotowych, ale nie jest ich większościowym udziałowcem — za co dodatkową, sutą prowizję miał obiecany dom maklerski banku Morawieckiego. „Stan po Burzy” nie rozumie, czemu Kantor został objęty przez polski rząd sankcjami dopiero teraz, trzy tygodnie po tym, jak znalazł się na unijnej liście sankcyjnej.
Rząd podtrzymuje swą wolę sprzedaży części Rafinerii Lotos węgierskiemu, państwowemu koncernowi paliwowemu MOL — mimo, że wojna pokazała, iż węgierskie władze pozostają w ścisłej zależności biznesowej od Rosjan. Władze PiS zostały za to zaatakowane przez Donalda Tuska. Jednocześnie szef Platformy zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu, że „twierdzi, że w USA sfałszowano wybory”. Szef PiS pozwał za to Tuska, a zatem zamiast przedwyborczej debaty liderów dwóch największych formacji, będziemy świadkami ich procesu. Twórcy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) sprawdzają, co naprawdę powiedział Kaczyński — i zastanawiają się, czy Tusk celowo przekręcił jego słowa. Na pewno pozew oznacza koniec udawania przez Kaczyńskiego, że Tusk jest powietrzem — a taka była linia szefa PiS, odkąd lider PO wrócił do kraju. Czy właśnie to chciał osiągnąć Tusk, prowokując Kaczyńskiego?

#137 - Tajna imprezownia Przyłębskiej i PiS. Kasjer może pogrążyć Ziobrę. Putin rozbija Konfederację
2022-04-23 15:18:38

Na naszych oczach szefowa Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska wznosi się na wyżyny swego prawniczego kunsztu. Niestety, nie jest to kunszt wykorzystywany do obrony wartości zapisanych w Konstytucji. Chodzi o kasę, a konkretnie — o kasę Przyłębskiej. „Stan po Burzy” ujawnia kulisy koronkowej operacji, którą Przyłębska prowadzi od półtora roku po to, aby ukryć swój majątek. Właśnie po raz pierwszy w historii oświadczenie majątkowe Przyłębskiej zostało utajnione, choć jeszcze rok temu było jawne. Co wartego ukrycia przybyło jej w ciągu roku? Według ustaleń autorów „Stanu po Burzy” Agnieszki Burzyńskiej („Fakt”) oraz Andrzeja Stankiewicza (Onet.pl), Przyłębska kupiła dom pod Warszawą, w którym regularnie imprezuje z politykami PiS i zaufanymi sędziami Trybunału Konstytucyjnego, w tym Krystyną Pawłowicz. Czemu chce go ukryć? Ano dlatego, że jednocześnie dysponuje apartamentem w Warszawie, wynajętym za publiczne pieniądze. Gdyby wyszło na jaw, że ma dom 20 minut jazdy (służbowym autem z ochroną) od centrum stolicy, a jednocześnie płacimy grube pieniądze za wynajem jej apartamentu w centrum, to zostałoby to źle odebrane. Wszak idąc do władzy PiS deklarował skromność, a nie łapczywość. A zatem lepiej podmiejską chałupę ukryć — kluczowa w tej operacji jest „kaskadowa” interpretacja prawa, która posłużyła do tego, by ustawowo jawne oświadczenie majątkowe Przyłębskiej ukryć przed naszym oburzeniem. Wiele do ukrycia ma także Zbigniew Ziobro. Piętą achillesową jego partii Solidarna Polska są finanse. Dekadę temu, gdy Ziobro odszedł z PiS i założył swoje ugrupowanie, systematycznie doił Parlament Europejski, finansując z unijnych środków działalność partyjną. Szkopuł w tym, że to nielegalne. Nielegalne jest także wpłacanie pieniędzy na partię przez podstawionych ludzi. A tak się składa, że na Solidarną Polskę płaciły zaskakująco sowicie rodziny założycieli partii, czyli Ziobry, ale także Jacka Kurskiego, Tadeusza Cymańskiego i — co kluczowe — Jacka Włosowicza, który przez lata był skarbnikiem ziobrystów. Faworytką „Stanu po Burzy” jest 20-letnia wówczas córka Kurskiego, która przed eurowyborami w 2014 r. dokonała trzech przelewów na 42 tys. zł. Ale hojni byli także teściowie Ziobry — wiarę w partię zięcia wycenili na niemal 140 tys. zł. W tej sytuacji brawurowym posunięciem jest to, że Ziobro właśnie wyrzucił z partii Włosowicza, który finansowo spinał działalności Solidarnej Polski. Autorów „Stanu po Burzy” bardzo bawi oficjalna wersja — że to za niepłacenie składek. Ha, ha, ha. Wszak w trudnych czasach na partię Ziobry płacił cały klan Włosowiczów, w tym 70-letni rodzice skarbnika, mieszkańcy kieleckiego blokowiska. Choć ziobryści rozpuszczają plotki, że Włosowicz spiskuje z Szymonem Hołownią, to tak naprawdę jego wiedza jest najbardziej użyteczna dla PiS. Znajomość słabych punktów inżynierii finansowej Solidarnej Polski może ułatwić PiS poskromienie Ziobry, który stał się ostatnio wyjątkowo narowisty. Włosowicz już zresztą wysyła sygnały w kierunku PiS. Emocje buzują także w Konfederacji, która — zgodnie z tradycją narodowej prawicy — zaczęła się kłócić i wewnętrznie dzielić. Z jednej strony konfederatów intensywnie atakuje opłacany przez PiS lider Marszu Niepodległości Robert Bąkiewicz — to jasne, że Bąkiewicz jest narzędziem obozu władzy, wynajętym, by odbijać narodowo-prawicowych wyborców. Z drugiej strony formację podzieliły proputinowskie i — jak mówi się w Konfederacji — „lekko pedofilskie” wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego. W efekcie z frakcją JKM wewnątrz Konfederacji rozstało się trzech posłów, ale to nie zakończyło prania brudów. Najnowszy spór dotyczy tego, czy Putina można nazywać „zbrodniarzem wojennym” — czego zakazał Korwin-Mikke. Trwa ujawnianie wewnętrznych maili, pojawiają się zarzuty o dywersję, wróciła nawet kłótnia o wybory prezydenckie. „Stan po Burzy” rozmawiał z politykami Konfederacji z różnych jej frakcji. Czy to początek końca tego projektu politycznego?

Na naszych oczach szefowa Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska wznosi się na wyżyny swego prawniczego kunsztu. Niestety, nie jest to kunszt wykorzystywany do obrony wartości zapisanych w Konstytucji. Chodzi o kasę, a konkretnie — o kasę Przyłębskiej. „Stan po Burzy” ujawnia kulisy koronkowej operacji, którą Przyłębska prowadzi od półtora roku po to, aby ukryć swój majątek. Właśnie po raz pierwszy w historii oświadczenie majątkowe Przyłębskiej zostało utajnione, choć jeszcze rok temu było jawne. Co wartego ukrycia przybyło jej w ciągu roku? Według ustaleń autorów „Stanu po Burzy” Agnieszki Burzyńskiej („Fakt”) oraz Andrzeja Stankiewicza (Onet.pl), Przyłębska kupiła dom pod Warszawą, w którym regularnie imprezuje z politykami PiS i zaufanymi sędziami Trybunału Konstytucyjnego, w tym Krystyną Pawłowicz. Czemu chce go ukryć? Ano dlatego, że jednocześnie dysponuje apartamentem w Warszawie, wynajętym za publiczne pieniądze. Gdyby wyszło na jaw, że ma dom 20 minut jazdy (służbowym autem z ochroną) od centrum stolicy, a jednocześnie płacimy grube pieniądze za wynajem jej apartamentu w centrum, to zostałoby to źle odebrane. Wszak idąc do władzy PiS deklarował skromność, a nie łapczywość. A zatem lepiej podmiejską chałupę ukryć — kluczowa w tej operacji jest „kaskadowa” interpretacja prawa, która posłużyła do tego, by ustawowo jawne oświadczenie majątkowe Przyłębskiej ukryć przed naszym oburzeniem.
Wiele do ukrycia ma także Zbigniew Ziobro. Piętą achillesową jego partii Solidarna Polska są finanse. Dekadę temu, gdy Ziobro odszedł z PiS i założył swoje ugrupowanie, systematycznie doił Parlament Europejski, finansując z unijnych środków działalność partyjną. Szkopuł w tym, że to nielegalne. Nielegalne jest także wpłacanie pieniędzy na partię przez podstawionych ludzi. A tak się składa, że na Solidarną Polskę płaciły zaskakująco sowicie rodziny założycieli partii, czyli Ziobry, ale także Jacka Kurskiego, Tadeusza Cymańskiego i — co kluczowe — Jacka Włosowicza, który przez lata był skarbnikiem ziobrystów. Faworytką „Stanu po Burzy” jest 20-letnia wówczas córka Kurskiego, która przed eurowyborami w 2014 r. dokonała trzech przelewów na 42 tys. zł. Ale hojni byli także teściowie Ziobry — wiarę w partię zięcia wycenili na niemal 140 tys. zł.
W tej sytuacji brawurowym posunięciem jest to, że Ziobro właśnie wyrzucił z partii Włosowicza, który finansowo spinał działalności Solidarnej Polski. Autorów „Stanu po Burzy” bardzo bawi oficjalna wersja — że to za niepłacenie składek. Ha, ha, ha. Wszak w trudnych czasach na partię Ziobry płacił cały klan Włosowiczów, w tym 70-letni rodzice skarbnika, mieszkańcy kieleckiego blokowiska. Choć ziobryści rozpuszczają plotki, że Włosowicz spiskuje z Szymonem Hołownią, to tak naprawdę jego wiedza jest najbardziej użyteczna dla PiS. Znajomość słabych punktów inżynierii finansowej Solidarnej Polski może ułatwić PiS poskromienie Ziobry, który stał się ostatnio wyjątkowo narowisty. Włosowicz już zresztą wysyła sygnały w kierunku PiS.
Emocje buzują także w Konfederacji, która — zgodnie z tradycją narodowej prawicy — zaczęła się kłócić i wewnętrznie dzielić. Z jednej strony konfederatów intensywnie atakuje opłacany przez PiS lider Marszu Niepodległości Robert Bąkiewicz — to jasne, że Bąkiewicz jest narzędziem obozu władzy, wynajętym, by odbijać narodowo-prawicowych wyborców. Z drugiej strony formację podzieliły proputinowskie i — jak mówi się w Konfederacji — „lekko pedofilskie” wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego. W efekcie z frakcją JKM wewnątrz Konfederacji rozstało się trzech posłów, ale to nie zakończyło prania brudów. Najnowszy spór dotyczy tego, czy Putina można nazywać „zbrodniarzem wojennym” — czego zakazał Korwin-Mikke. Trwa ujawnianie wewnętrznych maili, pojawiają się zarzuty o dywersję, wróciła nawet kłótnia o wybory prezydenckie. „Stan po Burzy” rozmawiał z politykami Konfederacji z różnych jej frakcji. Czy to początek końca tego projektu politycznego?

#136 - Kaczyński chce wsadzić Tuska do więzienia. Macierewicz bezcześci ofiary Smoleńska. Glapiński może stracić luksusowe życie na nasz koszt
2022-04-16 14:46:37

Po wprowadzeniu w partii i państwie doktryny o zamachu w Smoleńsku szef PiS Jarosław Kaczyński idzie dalej. Domaga się postawienia przed sądem Donalda Tuska i innych polityków PO, którzy rządzili, gdy doszło do katastrofy, w której zginął jego brat. Nie chodzi jednak wyłącznie o odpowiedzialność ówczesnego rządu za organizację wylotu do Smoleńska. Chodzi o znacznie więcej. „To, że cała ta akcja po Smoleńsku była w istocie wielkim dziełem agentury rosyjskiej, że wywołano nienawiść do ludzi, którzy zginęli w tragicznej katastrofie, że przedtem wywołano nienawiść do człowieka, który reprezentował w sposób naprawdę bardzo poważny i najbardziej właściwy z możliwych polskie interesy, to wskazuje, że ta agentura była i sądzę, że dalej jest w Polsce bardzo potężna” — mówi Kaczyński. Smoleńska radykalizacja szefa PiS otworzyła Antoniemu Macierewiczowi drogę do powrotu z wygnania. Dziś czołowi politycy PiS składają hołd raportowi jego podkomisji, który Kaczyński uznał za idealny opis zamachu. Robi to każdy, kto chce dalej coś znaczyć w obozie władzy — na czele z premierem, który na smoleńskich miesięcznicach zaczął się pojawiać dopiero po tym, gdy w 2015 r. PiS wygrało wybory, a on sam wszedł do rządu. „Możemy utrzymać naszą narodową jedność i przyznać, że Rosjanie są zdolni do wszystkiego, zdolni także do takiej zbrodni, o której ciężko było wcześniej pomyśleć. A dzisiaj podkomisja zebrała na to wystarczająco dużo dowodów, żeby okazało się to niestety prawdą” — stwierdził premier. Morawiecki — wzorem Kaczyńskiego — ostro atakuje Tuska. Zarzuca mu, że to przez niego, „wrak do Polski nie trafił, śledztwo zostało przekazane w ręce tych, którym zależało na ukryciu prawdziwych przyczyn”. „Stan po Burzy” przypomina Morawieckiemu, że tuż przed Smoleńskiem został doradcą Tuska. I pytamy: Panie Premierze, a co Pan zrobił, żeby odwieść Tuska od błędnych decyzji w sprawie Smoleńska, od oddania wraku, od „przekazania śledztwa”? Miał pan na to całe 2 lata, bo był pan doradcą Tuska do 2012 r. Dokładnie w tym samym czasie Antoni Macierewicz przedstawił swój pierwszy raport, w którym dowodził, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Dziś Macierewicz znów szokuje. Nie kolejnym raportem o zamachu — bo publikuje mniej więcej jeden rocznie — ale tym, co umieścił w jego załącznikach. Bo w załącznikach znalazł się dokument z bardzo drastycznymi zdjęciami ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym Lecha Kaczyńskiego. Macierewicz przeprosił, ale w swoim stylu — atakując jednocześnie wszystkich krytyków raportu. „Stan po Burzy” sprawdza, czy rzeczywiście zdjęcia mogły zostać opublikowane bez wiedzy Macierewicza, jak twierdzi on sam. Mamy poważne wątpliwości, bo to Macierewicz nakazał odtajnienie owego dokumentu — znajdującego się w załącznikach raportu — w którym znajdują się drastyczne fotografie. Zrobił to na kilkanaście dni przed publikacją swego raportu. Mamy uwierzyć, że odtajnił coś, czego nie chciał publikować?

Po wprowadzeniu w partii i państwie doktryny o zamachu w Smoleńsku szef PiS Jarosław Kaczyński idzie dalej. Domaga się postawienia przed sądem Donalda Tuska i innych polityków PO, którzy rządzili, gdy doszło do katastrofy, w której zginął jego brat. Nie chodzi jednak wyłącznie o odpowiedzialność ówczesnego rządu za organizację wylotu do Smoleńska. Chodzi o znacznie więcej. „To, że cała ta akcja po Smoleńsku była w istocie wielkim dziełem agentury rosyjskiej, że wywołano nienawiść do ludzi, którzy zginęli w tragicznej katastrofie, że przedtem wywołano nienawiść do człowieka, który reprezentował w sposób naprawdę bardzo poważny i najbardziej właściwy z możliwych polskie interesy, to wskazuje, że ta agentura była i sądzę, że dalej jest w Polsce bardzo potężna” — mówi Kaczyński.
Smoleńska radykalizacja szefa PiS otworzyła Antoniemu Macierewiczowi drogę do powrotu z wygnania. Dziś czołowi politycy PiS składają hołd raportowi jego podkomisji, który Kaczyński uznał za idealny opis zamachu. Robi to każdy, kto chce dalej coś znaczyć w obozie władzy — na czele z premierem, który na smoleńskich miesięcznicach zaczął się pojawiać dopiero po tym, gdy w 2015 r. PiS wygrało wybory, a on sam wszedł do rządu. „Możemy utrzymać naszą narodową jedność i przyznać, że Rosjanie są zdolni do wszystkiego, zdolni także do takiej zbrodni, o której ciężko było wcześniej pomyśleć. A dzisiaj podkomisja zebrała na to wystarczająco dużo dowodów, żeby okazało się to niestety prawdą” — stwierdził premier. Morawiecki — wzorem Kaczyńskiego — ostro atakuje Tuska. Zarzuca mu, że to przez niego, „wrak do Polski nie trafił, śledztwo zostało przekazane w ręce tych, którym zależało na ukryciu prawdziwych przyczyn”. „Stan po Burzy” przypomina Morawieckiemu, że tuż przed Smoleńskiem został doradcą Tuska. I pytamy: Panie Premierze, a co Pan zrobił, żeby odwieść Tuska od błędnych decyzji w sprawie Smoleńska, od oddania wraku, od „przekazania śledztwa”? Miał pan na to całe 2 lata, bo był pan doradcą Tuska do 2012 r.
Dokładnie w tym samym czasie Antoni Macierewicz przedstawił swój pierwszy raport, w którym dowodził, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Dziś Macierewicz znów szokuje. Nie kolejnym raportem o zamachu — bo publikuje mniej więcej jeden rocznie — ale tym, co umieścił w jego załącznikach. Bo w załącznikach znalazł się dokument z bardzo drastycznymi zdjęciami ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym Lecha Kaczyńskiego. Macierewicz przeprosił, ale w swoim stylu — atakując jednocześnie wszystkich krytyków raportu. „Stan po Burzy” sprawdza, czy rzeczywiście zdjęcia mogły zostać opublikowane bez wiedzy Macierewicza, jak twierdzi on sam. Mamy poważne wątpliwości, bo to Macierewicz nakazał odtajnienie owego dokumentu — znajdującego się w załącznikach raportu — w którym znajdują się drastyczne fotografie. Zrobił to na kilkanaście dni przed publikacją swego raportu. Mamy uwierzyć, że odtajnił coś, czego nie chciał publikować?

#135 - Kaczyński odgraża się Putinowi. Morawiecki i Macron się wyzywają. A Kurski adoruje Macierewicza
2022-04-09 14:15:37

Wojna w Ukrainie nie zmieniła polityki europejskiej Jarosława Kaczyńskiego. Mijający tydzień dobitnie pokazał, że szef PiS zamierza walczyć na dwa fronty — i z Moskwą i z Brukselą. Z jednej strony Kaczyński wciąż podtrzymuje swój pomysł wysłania na Ukrainę wojsk NATO jako sił rozjemczych, ale gotowych walczyć. Z kim walczyć? To oczywiste — z Rosjanami. Nie ma się co dziwić, że pomysł szefa PiS został całkowicie storpedowany przez kraje NATO na czele z Amerykanami, które — choć w większości gotowe dostarczać Ukrainie broń — chcą uniknąć ryzyka otwartego starcia z Rosją. Z drugiej strony i Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki intensyfikują ataki na Unię Europejską i duże kraje Zachodu, głównie Niemcy i Francję. Szef PiS atakuje unijne instytucje, które naliczają Polsce kary finansowe i nie chcą uruchomić pieniędzy na realizację Krajowego Planu Odbudowy. Kaczyński uderza coraz brutalniej — zarzuca instytucjom Unii „nienawistny antypolonizm”, zaś zachodnim politykom — że są skorumpowani przez Putina. Jego tropem idzie Morawiecki. Premier zaatakował przywódców Niemiec i Francji za — jak to określił — „negocjowanie ze zbrodniarzem” Putinem. „Negocjowalibyście z Hitlerem, ze Stalinem, z Pol Potem?” — pytał Morawiecki. W odpowiedzi prezydent Emmanuel Macron nazwał go antysemitą i zarzucił mieszanie się w wybory prezydenckie we Francji. Co dadzą takie starcia PiS z krajami Unii? „Stan po Burzy” uważa, że nic — poza zaognieniem relacji wewnątrz UE. W sytuacji, gdy Polska potrzebuje wsparcia dla swych postulatów wprowadzenia embarga na surowce energetyczne z Rosji, rząd powinien się skupić na zakulisowych negocjacjach z kluczowymi graczami w Unii. Zamiast tego prezes i premier wygłaszają szantaże moralne wobec krajów Zachodu. Choć stoją za tym moralne racje, to publiczne ataki nie pomogą skłonić Niemców czy Francuzów do poparcia pełnych sankcji. To raczej dowód na polityczną słabość rządu wewnątrz UE, niż na jego siłę. „Stan po Burzy” dokonuje egzegezy najnowszych wywiadów Kaczyńskiego i pokazuje przykłady jego zaostrzającej się antyunijnej polityki. Przy okazji Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) zauważają wyraźną zmianę w retoryce Kaczyńskiego. Prezes PiS odcina się od niedawnych sojuszników Marine Le Pen oraz Viktora Orbana, który proputinizm został potwierdzony przez wojnę w Ukrainie. Nie ma się jednak co przywiązywać do pohukiwań prezesa pod ich adresem — Kaczyński potrzebuje sojuszników do walki z Brukselą, więc szybko może wrócić do antyunijnego sojuszu z Francuzką i Węgrem. W przeszłości już nie raz źle o nich mówił, by potem się na nowo do nich przytulać. W związku z rocznicą Smoleńska Kaczyński nie tylko odgrzewa i wynosi do rangi państwowej doktryny teorie zamachowe. Prezes mówi wprost, że decyzja o zabiciu jego brata musiała zapaść na Kremlu i odgraża się Putinowi. Ale jednocześnie przyznaje, że nie ma na to dowodów — co oznacza, że jego teoria nigdy nie zostanie zweryfikowana przez wymiar sprawiedliwości. Kaczyński raz twierdzi, że do zamachu przekonują go dokumenty prokuratorskie, a innym razem — że raport podkomisji Antoniego Macierewicza. Według informacji „Stanu po Burzy” prawdą jest to drugie. Teorie zamachowe Macierewicza czekały kilka ładnych lat na ten moment, gdy Kaczyński zdecyduje się je poprzeć. Dziś Macierewicza obłaskawia nawet szef TVP Jacek Kurski, który w przeszłości naśmiewał się z jego teorii i wycinał go z pisowskiej telewizji.

Wojna w Ukrainie nie zmieniła polityki europejskiej Jarosława Kaczyńskiego. Mijający tydzień dobitnie pokazał, że szef PiS zamierza walczyć na dwa fronty — i z Moskwą i z Brukselą.
Z jednej strony Kaczyński wciąż podtrzymuje swój pomysł wysłania na Ukrainę wojsk NATO jako sił rozjemczych, ale gotowych walczyć. Z kim walczyć? To oczywiste — z Rosjanami. Nie ma się co dziwić, że pomysł szefa PiS został całkowicie storpedowany przez kraje NATO na czele z Amerykanami, które — choć w większości gotowe dostarczać Ukrainie broń — chcą uniknąć ryzyka otwartego starcia z Rosją. Z drugiej strony i Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki intensyfikują ataki na Unię Europejską i duże kraje Zachodu, głównie Niemcy i Francję. Szef PiS atakuje unijne instytucje, które naliczają Polsce kary finansowe i nie chcą uruchomić pieniędzy na realizację Krajowego Planu Odbudowy. Kaczyński uderza coraz brutalniej — zarzuca instytucjom Unii „nienawistny antypolonizm”, zaś zachodnim politykom — że są skorumpowani przez Putina.
Jego tropem idzie Morawiecki. Premier zaatakował przywódców Niemiec i Francji za — jak to określił — „negocjowanie ze zbrodniarzem” Putinem. „Negocjowalibyście z Hitlerem, ze Stalinem, z Pol Potem?” — pytał Morawiecki. W odpowiedzi prezydent Emmanuel Macron nazwał go antysemitą i zarzucił mieszanie się w wybory prezydenckie we Francji.
Co dadzą takie starcia PiS z krajami Unii? „Stan po Burzy” uważa, że nic — poza zaognieniem relacji wewnątrz UE. W sytuacji, gdy Polska potrzebuje wsparcia dla swych postulatów wprowadzenia embarga na surowce energetyczne z Rosji, rząd powinien się skupić na zakulisowych negocjacjach z kluczowymi graczami w Unii. Zamiast tego prezes i premier wygłaszają szantaże moralne wobec krajów Zachodu. Choć stoją za tym moralne racje, to publiczne ataki nie pomogą skłonić Niemców czy Francuzów do poparcia pełnych sankcji. To raczej dowód na polityczną słabość rządu wewnątrz UE, niż na jego siłę. „Stan po Burzy” dokonuje egzegezy najnowszych wywiadów Kaczyńskiego i pokazuje przykłady jego zaostrzającej się antyunijnej polityki. Przy okazji Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) zauważają wyraźną zmianę w retoryce Kaczyńskiego. Prezes PiS odcina się od niedawnych sojuszników Marine Le Pen oraz Viktora Orbana, który proputinizm został potwierdzony przez wojnę w Ukrainie. Nie ma się jednak co przywiązywać do pohukiwań prezesa pod ich adresem — Kaczyński potrzebuje sojuszników do walki z Brukselą, więc szybko może wrócić do antyunijnego sojuszu z Francuzką i Węgrem. W przeszłości już nie raz źle o nich mówił, by potem się na nowo do nich przytulać.
W związku z rocznicą Smoleńska Kaczyński nie tylko odgrzewa i wynosi do rangi państwowej doktryny teorie zamachowe. Prezes mówi wprost, że decyzja o zabiciu jego brata musiała zapaść na Kremlu i odgraża się Putinowi. Ale jednocześnie przyznaje, że nie ma na to dowodów — co oznacza, że jego teoria nigdy nie zostanie zweryfikowana przez wymiar sprawiedliwości. Kaczyński raz twierdzi, że do zamachu przekonują go dokumenty prokuratorskie, a innym razem — że raport podkomisji Antoniego Macierewicza. Według informacji „Stanu po Burzy” prawdą jest to drugie. Teorie zamachowe Macierewicza czekały kilka ładnych lat na ten moment, gdy Kaczyński zdecyduje się je poprzeć. Dziś Macierewicza obłaskawia nawet szef TVP Jacek Kurski, który w przeszłości naśmiewał się z jego teorii i wycinał go z pisowskiej telewizji.

#134 - Kaczyński reaktywuje Macierewicza. Ziobro uderza w Dudę
2022-04-02 14:34:54

Ponad 4 lata spędził w politycznej zamrażarce Antoni Macierewicz. Jeszcze rok temu, gdy przy okazji rocznicy Smoleńska, chciał zaprezentować swój kolejny zamachowy raport, dostał partyjny zakaz z samej góry — od pierwszego żałobnika Jarosława Kaczyńskiego. Macierewicza i jego wybuchowych teorii miały dość rodziny smoleńskie, a nawet część ekspertów jego podkomisji, którzy wprost odmówili podpisania się pod kolejnym raportem. W tej sytuacji Macierewicz opublikował swój raport po cichu, jesienią minionego roku — niemal nikt się tym nie zainteresował. Atak Putina na Ukrainę i bestialstwa rosyjskich żołdaków wszystko zmieniły. Prezes Kaczyński na nowo zaczął lansować teorię zamachu w Smoleńsku — jego zdaniem zbrodnie Putina w Ukrainie dowodzą, że ponad dekadę wcześniej był w stanie zlecić mord polskiego prezydenta. To wymarzona sytuacja dla Macierewicza, który triumfalnie wraca z politycznej emerytury. Według informacji „Stanu po Burzy”, Macierewicz jest coraz częściej widywany w gabinecie Kaczyńskiego w Kancelarii Premiera. Kaczyński opowiada w wywiadach dla prorządowych mediów o tym, że pojawiły się dokumenty jednoznacznie potwierdzające zamach. Jednak według informacji Agnieszki Burzyńskiej („Fakt”) oraz Andrzeja Stankiewicza (Onet.pl), głównym dokumentem stał się dla Kaczyńskiego ów zapomniany ubiegłoroczny raport Macierewicza, którego publikacji nie chciały rodziny smoleńskie, niektórzy członkowie podkomisji, a także sam Kaczyński. To pokazuje zasadniczą zmianę w smoleńskiej polityce szefa PiS. O Smoleńsku na razie milczy prezydent Andrzej Duda, który w momencie katastrofy był ministrem Lecha Kaczyńskiego. Duda także przez lata lansował teorię zamachu, by zaraz po objęciu prezydentury wzywać do narodowego pojednania w tej kwestii — za co zresztą zbeształ go szef PiS. Dla Dudy temat Smoleńska jest dziś niewygodny, bo prezydent próbuje się odkleić od radykalnej linii politycznej PiS. Duda jednoznacznie stawia na sojusz z USA, podczas gdy Kaczyński zachowuje duży dystans wobec prezydenta Joe Bidena. Prezydent stara się także załagodzić spór o sądownictwo z Brukselą, by uruchomić miliardy euro pomocy wstrzymywane dziś ze względu na „reformy” wymiaru sprawiedliwości autorstwa swego dawnego patrona Zbigniewa Ziobry. Duda przedstawił swą wersję zmian w sądownictwie, która jest gestem wobec UE — tyle, że Ziobro ani myśli jej poprzeć i otwarcie atakuje prezydenta. Co w tej sytuacji zrobi Kaczyński?

Ponad 4 lata spędził w politycznej zamrażarce Antoni Macierewicz. Jeszcze rok temu, gdy przy okazji rocznicy Smoleńska, chciał zaprezentować swój kolejny zamachowy raport, dostał partyjny zakaz z samej góry — od pierwszego żałobnika Jarosława Kaczyńskiego. Macierewicza i jego wybuchowych teorii miały dość rodziny smoleńskie, a nawet część ekspertów jego podkomisji, którzy wprost odmówili podpisania się pod kolejnym raportem. W tej sytuacji Macierewicz opublikował swój raport po cichu, jesienią minionego roku — niemal nikt się tym nie zainteresował. Atak Putina na Ukrainę i bestialstwa rosyjskich żołdaków wszystko zmieniły. Prezes Kaczyński na nowo zaczął lansować teorię zamachu w Smoleńsku — jego zdaniem zbrodnie Putina w Ukrainie dowodzą, że ponad dekadę wcześniej był w stanie zlecić mord polskiego prezydenta. To wymarzona sytuacja dla Macierewicza, który triumfalnie wraca z politycznej emerytury. Według informacji „Stanu po Burzy”, Macierewicz jest coraz częściej widywany w gabinecie Kaczyńskiego w Kancelarii Premiera. Kaczyński opowiada w wywiadach dla prorządowych mediów o tym, że pojawiły się dokumenty jednoznacznie potwierdzające zamach. Jednak według informacji Agnieszki Burzyńskiej („Fakt”) oraz Andrzeja Stankiewicza (Onet.pl), głównym dokumentem stał się dla Kaczyńskiego ów zapomniany ubiegłoroczny raport Macierewicza, którego publikacji nie chciały rodziny smoleńskie, niektórzy członkowie podkomisji, a także sam Kaczyński. To pokazuje zasadniczą zmianę w smoleńskiej polityce szefa PiS.
O Smoleńsku na razie milczy prezydent Andrzej Duda, który w momencie katastrofy był ministrem Lecha Kaczyńskiego. Duda także przez lata lansował teorię zamachu, by zaraz po objęciu prezydentury wzywać do narodowego pojednania w tej kwestii — za co zresztą zbeształ go szef PiS. Dla Dudy temat Smoleńska jest dziś niewygodny, bo prezydent próbuje się odkleić od radykalnej linii politycznej PiS. Duda jednoznacznie stawia na sojusz z USA, podczas gdy Kaczyński zachowuje duży dystans wobec prezydenta Joe Bidena. Prezydent stara się także załagodzić spór o sądownictwo z Brukselą, by uruchomić miliardy euro pomocy wstrzymywane dziś ze względu na „reformy” wymiaru sprawiedliwości autorstwa swego dawnego patrona Zbigniewa Ziobry. Duda przedstawił swą wersję zmian w sądownictwie, która jest gestem wobec UE — tyle, że Ziobro ani myśli jej poprzeć i otwarcie atakuje prezydenta. Co w tej sytuacji zrobi Kaczyński?

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie