Stan Wyjątkowy

"Stan Wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Beata Lubecka i Kamil Dziubka dyskutować będą o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i Newsweeka zapewnią słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulisów polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.


Odcinki od najnowszych:

#132 - Kulisy wojennej wyprawy Kaczyńskiego. PiS chce spacyfikować opozycję. Konfederacja przeciw Ukraińcom
2022-03-19 15:15:24

Wzorem swego brata, Jarosław Kaczyński wybrał się z misją do kraju zaatakowanego przez putinowską Rosję. W wyprawie szefa PiS do Kijowa pobrzmiewały takie same wątki, co podczas wojennej wyprawy Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi w 2008 r. — wezwanie zachodniego świata, głównie NATO, do twardej odpowiedzi Kremlowi. Ale czym miałaby być ta odpowiedź? Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) analizują pomysł, który Kaczyński przedstawił na spotkaniu z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim — chodzi o misję pokojową NATO, która “będzie w stanie się obronić“. Ta analiza prowadzi do jednoznacznych wniosków: Kaczyński oczekuje zbrojnego zaangażowania się NATO w wojnę w Ukrainie. Prezes PiS co prawda mówi o siłach pokojowych, ale NATO nigdy nie pełniło takiej roli — siły pokojowe autoryzuje Organizacja Narodów Zjednoczonych, co w tym przypadku nie jest możliwe, bo Rosja blokuje wszelkie decyzje Rady Bezpieczeństwa ONZ. Kaczyński musi sobie zdawać sprawę, że nawet gdyby NATO weszło do Ukrainy — same sobie nadając status np. sił stabilizacyjnych — to Rosja może to uznać za włączenie się w wojnę. Co się stanie, jeśli dojdzie do ataku rosyjskiej armii na siły NATO? Otwarty konflikt zawiśnie w powietrzu. Dlatego też przedstawiciele władz USA i szefostwa NATO szybko odcięli się od propozycji Kaczyńskiego, mówiąc wprost, że na wojnę z Rosją się nie piszą. Zdaniem autorów „Stanu po Burzy” to pokazuje jasno różnicę perspektyw. Kaczyński zakłada, że starcie Rosji z NATO jest nieuniknione i wolałby do niego doprowadzić już teraz — na terenie Ukrainy, gdy Rosja jest osłabiona przedłużającą się wojną. Waszyngton i Bruksela — ale także Berlin i Paryż — sądzą inaczej. Ich zdaniem Rosja nie zdecyduje się na atak na jakikolwiek kraj NATO, więc wystarczy wzmacniać obecność militarną wschodniej flanki sojuszu. Choć więc wojenny wyjazd Kaczyńskiego z premierami Polski, Czech i Słowenii był pięknym gestem wsparcia dla walczących Ukraińców, to politycznie ani militarnie sytuacji nie poprawił. Próbując organizować wsparcie dla Ukraińców, szef PiS nie zapomina o krajowym podwórku. Licząc na wojenną poprawę sondaży i kalkulując przyspieszone wybory, obóz władzy jeszcze bardziej przykręca śrubę opozycji. Rządowa telewizja już wprost oskarża Platformę o wieloletnią współpracę z Kremlem — na antenie TVP padają nawet zarzuty o to, że Donald Tusk spiskował z Putinem w sprawie zamordowania Lecha Kaczyńskiego. Ale licząc na pacyfikację opozycji PiS się może przeliczyć — zagrożeniem dla rządów Kaczyńskiego staje się Konfederacja. Formacja Bosaka, Brauna i Korwin-Mikkego zaczyna grać wątkami antyukraińskimi i antyimigracyjnymi, krytykując PiS za pomoc socjalną oferowaną uchodźcom. Konfederaci liczą na to, że za kilka miesięcy pomocowy entuzjazm Polaków wobec Ukraińców ustąpi miejsca frustracji i napięciom narodowościowym. I że PiS za to słono zapłaci.

Wzorem swego brata, Jarosław Kaczyński wybrał się z misją do kraju zaatakowanego przez putinowską Rosję. W wyprawie szefa PiS do Kijowa pobrzmiewały takie same wątki, co podczas wojennej wyprawy Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi w 2008 r. — wezwanie zachodniego świata, głównie NATO, do twardej odpowiedzi Kremlowi. Ale czym miałaby być ta odpowiedź? Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) analizują pomysł, który Kaczyński przedstawił na spotkaniu z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim — chodzi o misję pokojową NATO, która “będzie w stanie się obronić“.
Ta analiza prowadzi do jednoznacznych wniosków: Kaczyński oczekuje zbrojnego zaangażowania się NATO w wojnę w Ukrainie. Prezes PiS co prawda mówi o siłach pokojowych, ale NATO nigdy nie pełniło takiej roli — siły pokojowe autoryzuje Organizacja Narodów Zjednoczonych, co w tym przypadku nie jest możliwe, bo Rosja blokuje wszelkie decyzje Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Kaczyński musi sobie zdawać sprawę, że nawet gdyby NATO weszło do Ukrainy — same sobie nadając status np. sił stabilizacyjnych — to Rosja może to uznać za włączenie się w wojnę. Co się stanie, jeśli dojdzie do ataku rosyjskiej armii na siły NATO? Otwarty konflikt zawiśnie w powietrzu. Dlatego też przedstawiciele władz USA i szefostwa NATO szybko odcięli się od propozycji Kaczyńskiego, mówiąc wprost, że na wojnę z Rosją się nie piszą.
Zdaniem autorów „Stanu po Burzy” to pokazuje jasno różnicę perspektyw. Kaczyński zakłada, że starcie Rosji z NATO jest nieuniknione i wolałby do niego doprowadzić już teraz — na terenie Ukrainy, gdy Rosja jest osłabiona przedłużającą się wojną. Waszyngton i Bruksela — ale także Berlin i Paryż — sądzą inaczej. Ich zdaniem Rosja nie zdecyduje się na atak na jakikolwiek kraj NATO, więc wystarczy wzmacniać obecność militarną wschodniej flanki sojuszu.
Choć więc wojenny wyjazd Kaczyńskiego z premierami Polski, Czech i Słowenii był pięknym gestem wsparcia dla walczących Ukraińców, to politycznie ani militarnie sytuacji nie poprawił.
Próbując organizować wsparcie dla Ukraińców, szef PiS nie zapomina o krajowym podwórku. Licząc na wojenną poprawę sondaży i kalkulując przyspieszone wybory, obóz władzy jeszcze bardziej przykręca śrubę opozycji. Rządowa telewizja już wprost oskarża Platformę o wieloletnią współpracę z Kremlem — na antenie TVP padają nawet zarzuty o to, że Donald Tusk spiskował z Putinem w sprawie zamordowania Lecha Kaczyńskiego. Ale licząc na pacyfikację opozycji PiS się może przeliczyć — zagrożeniem dla rządów Kaczyńskiego staje się Konfederacja. Formacja Bosaka, Brauna i Korwin-Mikkego zaczyna grać wątkami antyukraińskimi i antyimigracyjnymi, krytykując PiS za pomoc socjalną oferowaną uchodźcom. Konfederaci liczą na to, że za kilka miesięcy pomocowy entuzjazm Polaków wobec Ukraińców ustąpi miejsca frustracji i napięciom narodowościowym. I że PiS za to słono zapłaci.

#131 - Spór o Migi-29 dla Ukrainy. Prezydent wybija się na niepodległość. Gdzie jest prezes?
2022-03-12 14:52:09

Po niemal 7 latach prezydentury Andrzej Duda wybija się na niepodległość. Od momentu ataku Rosji na Ukrainę to prezydent odgrywa pierwsze skrzypce w kontaktach z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim oraz sojusznikami z NATO. Kluczowe są dobre relacje Dudy z Ameryką — prezydent ostatnie miesiące przed wojną poświęcił na nawiązanie poprawnych stosunków z ekipą nowego prezydenta Joe Bidena. To odróżnia Dudę od szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który w tym czasie intensywnie forsował „lex TVN”, czyli przepisy, które miały na celu wyrzucenie Amerykanów z telewizji TVN. Jedyny zgrzyt między ludźmi Dudy a współpracownikami Bidena dotyczył przekazania Ukrainie polskich Migów-29, które miały ułatwić walkę powietrzną z Rosją. „Stan po Burzy” ujawnia kulisy tej sprawy — kluczowe były obawy polskich władz, że oddanie samolotów Ukrainie narazi nasz kraj na rewanż ze strony Rosji. Wygląda na to, że pomysł ten — ku rozpaczy Zełenskiego — całkowicie już upadł. W odróżnieniu od prezydenta, który zajmuje się kontaktami z Ukraińcami i NATO oraz premiera, który lobbuje wewnątrz Unii Europejskiej za ostrą polityką wobec Rosji, prezes PiS jest od początku wybuchu wojny prawie niewidoczny. Ale nie oznacza to wygaszenia sporów politycznych. Już ruszyło wzajemne oskarżanie się przez PiS i Platformę o współodpowiedzialność za błędną politykę wobec Putina, a co za tym idzie — za wybuch wojny. Polityczny konflikt narasta także wokół sposobu, w jaki rząd radzi sobie z gigantyczną falą uchodźców, która płynie z Ukrainy. W dodatku do przepisów o przyjmowaniu uchodźców, PiS po cichu chciał wpisać bezkarność za naruszanie prawa podczas pandemii — co opozycja uważa za próbę zwolnienia z odpowiedzialności premiera i jego ludzi. Na szczęście wzmacnianie bezpieczeństwa Polski jest niezależne od wojny PiS i Platformy. Atak na Ukrainę spowodował natychmiastowe zwiększenie liczby żołnierzy NATO w Polsce. Według informacji „Stanu po Burzy” to dopiero początek.

Po niemal 7 latach prezydentury Andrzej Duda wybija się na niepodległość. Od momentu ataku Rosji na Ukrainę to prezydent odgrywa pierwsze skrzypce w kontaktach z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim oraz sojusznikami z NATO. Kluczowe są dobre relacje Dudy z Ameryką — prezydent ostatnie miesiące przed wojną poświęcił na nawiązanie poprawnych stosunków z ekipą nowego prezydenta Joe Bidena. To odróżnia Dudę od szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który w tym czasie intensywnie forsował „lex TVN”, czyli przepisy, które miały na celu wyrzucenie Amerykanów z telewizji TVN.
Jedyny zgrzyt między ludźmi Dudy a współpracownikami Bidena dotyczył przekazania Ukrainie polskich Migów-29, które miały ułatwić walkę powietrzną z Rosją. „Stan po Burzy” ujawnia kulisy tej sprawy — kluczowe były obawy polskich władz, że oddanie samolotów Ukrainie narazi nasz kraj na rewanż ze strony Rosji. Wygląda na to, że pomysł ten — ku rozpaczy Zełenskiego — całkowicie już upadł.
W odróżnieniu od prezydenta, który zajmuje się kontaktami z Ukraińcami i NATO oraz premiera, który lobbuje wewnątrz Unii Europejskiej za ostrą polityką wobec Rosji, prezes PiS jest od początku wybuchu wojny prawie niewidoczny. Ale nie oznacza to wygaszenia sporów politycznych. Już ruszyło wzajemne oskarżanie się przez PiS i Platformę o współodpowiedzialność za błędną politykę wobec Putina, a co za tym idzie — za wybuch wojny. Polityczny konflikt narasta także wokół sposobu, w jaki rząd radzi sobie z gigantyczną falą uchodźców, która płynie z Ukrainy. W dodatku do przepisów o przyjmowaniu uchodźców, PiS po cichu chciał wpisać bezkarność za naruszanie prawa podczas pandemii — co opozycja uważa za próbę zwolnienia z odpowiedzialności premiera i jego ludzi.
Na szczęście wzmacnianie bezpieczeństwa Polski jest niezależne od wojny PiS i Platformy. Atak na Ukrainę spowodował natychmiastowe zwiększenie liczby żołnierzy NATO w Polsce. Według informacji „Stanu po Burzy” to dopiero początek.

#130 - W Ukrainie trwa „wojna zastępcza” Rosji z NATO. Sojusznicy PiS marionetkami Putina
2022-03-03 22:10:46

Maski opadły. Dziś — gdy rosyjskie tanki najeżdżają Ukrainę, gdy bombardowane są miasta, gdy giną cywile — dokładnie widać, którzy politycy Europie są sojusznikami Władimira Putina. Niestety, na czele putinowskiego pochodu cyników podążają premier Węgier Viktor Orbán oraz liderka francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen — nie tak dawno obwołani przez PiS głównymi sojusznikami Polski. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu zachodzą w głowę, jak w ogóle mogło do tego sojuszu dojść. Przecież dziś widać, że patron PiS Lech Kaczyński miał całkowitą rację, przestrzegając latami przed agresywną polityką Putina — w 2008 r. podczas ataku na Gruzję przewidział, że następna będzie Ukraina. Mimo to po dojściu do władzy w 2015 roku jego brat Jarosław Kaczyński rozpoczął intensywną współpracę z proputinowskim Orbánem, a w ostatnich miesiącach dołożył sojusz z finansową przez rosyjskie banki Le Pen. Szef PiS machnął ręką na ich wschodnie sympatię — potrzebował obojga jako sojuszników w wojnie z Unią Europejską. Podejmował Orbána oraz Le Pen w Polsce w grudniu minionego roku, już gdy miał na stole przekazane polskim władzom przez Amerykanów materiały wywiadowcze ostrzegające, że Putin zaatakuje Ukrainę. Mimo takiego gigantycznego zagrożenia, Kaczyński w najlepsze biesiadował z putinistami i zajmował się nie wojną Rosji z Ukrainą, tylko własną wojną z Unią. Co się stało, gdy doszło do ataku na Ukrainę? Pal licho, że Kaczyński na tydzień zniknął. Ważniejsze jest to, że odpór Putinowi daje ta znienawidzona przez PiS Bruksela, zaś sojusznicy PiS z Budapesztu i Paryża szukają usprawiedliwienia dla agresji. Autorzy „Stanu po Burzy” podkreślają, ze historia dzieje się na naszych oczach — i są to bolesne obrazy. Z jednej strony trwa atak Rosji na Ukrainę — i nie wiadomo, jak długo potrawa ten konflikt, ile istnień pochłonie i czym się skończy. Z drugiej strony już wiemy, że przestała istnieć jakakolwiek, nawet niewielka autonomia Białorusi. Państwo Łukaszenki to dziś moskiewska kolonia z rosyjskimi wojskami, które z terenu Białorusi atakują Ukraińców. W dodatku białoruski dyktator pod lufami rosyjskich tanków przeprowadził referendum w sprawie broni jądrowej, którego wynik jest groźny dla Polski. Referendum było rzecz jasna nieuczciwe i nielegalne, ale jego rezultat obowiązuje — Łukaszenka może rozlokować rosyjskie rakiety z ładunkami nuklearnymi na terenie Białorusi. Może być zmuszony to zrobić. Tym mocniej należy trzymać kciuki za Ukraińców, którzy dziś walczą za wolność swej ojczyzny i możliwość przystąpienia do Unii Europejskiej. Autorzy „Stanu po Burzy” pokazują, jak od niemal dwóch dekad rośnie znaczenie członkostwa w Unii dla Ukraińców, zwłaszcza młodych. Jakby nie patrzeć to lekcja dla PiS, które w członkostwie w UE dopatruje się zagrożenia dla suwerenności. Ukraińcy sądzą dokładnie odwrotnie — że członkostwo w UE zapewni im suwerenność. I płacą za to konkretną cenę — cenę krwi. W tym kontekście wszystkie wojny PiS z Unią przez ostatnie lata wydają się miałkie, krótkowzroczne i po prostu głupie. Widać wyraźnie, że atak Rosji na Ukrainę przebudził Unię. Po raz pierwszy w swej historii poza pieniędzmi i pomocą humanitarną, Bruksela wyśle w rejon konfliktu broń — i jest to rzecz jasna broń dla zaatakowanych Ukraińców. Biorąc pod uwagę, że broń na Ukrainę dostarcza także wiele krajów NATO, wniosek jest jeden. NATO i Unia wspierając Ukrainę stały się nieformalną stroną w konflikcie zbrojnym, który określany jest jako „wojna zastępcza” — w którym dwie strony starcia walczą za sobą pośrednio. Ale wojna Rosji z NATO i Unią mrozi krew w żyłach nawet jeśli jest „zastępcza”.

Maski opadły. Dziś — gdy rosyjskie tanki najeżdżają Ukrainę, gdy bombardowane są miasta, gdy giną cywile — dokładnie widać, którzy politycy Europie są sojusznikami Władimira Putina. Niestety, na czele putinowskiego pochodu cyników podążają premier Węgier Viktor Orbán oraz liderka francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen — nie tak dawno obwołani przez PiS głównymi sojusznikami Polski.
Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu zachodzą w głowę, jak w ogóle mogło do tego sojuszu dojść. Przecież dziś widać, że patron PiS Lech Kaczyński miał całkowitą rację, przestrzegając latami przed agresywną polityką Putina — w 2008 r. podczas ataku na Gruzję przewidział, że następna będzie Ukraina. Mimo to po dojściu do władzy w 2015 roku jego brat Jarosław Kaczyński rozpoczął intensywną współpracę z proputinowskim Orbánem, a w ostatnich miesiącach dołożył sojusz z finansową przez rosyjskie banki Le Pen. Szef PiS machnął ręką na ich wschodnie sympatię — potrzebował obojga jako sojuszników w wojnie z Unią Europejską. Podejmował Orbána oraz Le Pen w Polsce w grudniu minionego roku, już gdy miał na stole przekazane polskim władzom przez Amerykanów materiały wywiadowcze ostrzegające, że Putin zaatakuje Ukrainę. Mimo takiego gigantycznego zagrożenia, Kaczyński w najlepsze biesiadował z putinistami i zajmował się nie wojną Rosji z Ukrainą, tylko własną wojną z Unią.
Co się stało, gdy doszło do ataku na Ukrainę? Pal licho, że Kaczyński na tydzień zniknął. Ważniejsze jest to, że odpór Putinowi daje ta znienawidzona przez PiS Bruksela, zaś sojusznicy PiS z Budapesztu i Paryża szukają usprawiedliwienia dla agresji.
Autorzy „Stanu po Burzy” podkreślają, ze historia dzieje się na naszych oczach — i są to bolesne obrazy. Z jednej strony trwa atak Rosji na Ukrainę — i nie wiadomo, jak długo potrawa ten konflikt, ile istnień pochłonie i czym się skończy. Z drugiej strony już wiemy, że przestała istnieć jakakolwiek, nawet niewielka autonomia Białorusi. Państwo Łukaszenki to dziś moskiewska kolonia z rosyjskimi wojskami, które z terenu Białorusi atakują Ukraińców. W dodatku białoruski dyktator pod lufami rosyjskich tanków przeprowadził referendum w sprawie broni jądrowej, którego wynik jest groźny dla Polski. Referendum było rzecz jasna nieuczciwe i nielegalne, ale jego rezultat obowiązuje — Łukaszenka może rozlokować rosyjskie rakiety z ładunkami nuklearnymi na terenie Białorusi. Może być zmuszony to zrobić.
Tym mocniej należy trzymać kciuki za Ukraińców, którzy dziś walczą za wolność swej ojczyzny i możliwość przystąpienia do Unii Europejskiej. Autorzy „Stanu po Burzy” pokazują, jak od niemal dwóch dekad rośnie znaczenie członkostwa w Unii dla Ukraińców, zwłaszcza młodych. Jakby nie patrzeć to lekcja dla PiS, które w członkostwie w UE dopatruje się zagrożenia dla suwerenności. Ukraińcy sądzą dokładnie odwrotnie — że członkostwo w UE zapewni im suwerenność. I płacą za to konkretną cenę — cenę krwi. W tym kontekście wszystkie wojny PiS z Unią przez ostatnie lata wydają się miałkie, krótkowzroczne i po prostu głupie.
Widać wyraźnie, że atak Rosji na Ukrainę przebudził Unię. Po raz pierwszy w swej historii poza pieniędzmi i pomocą humanitarną, Bruksela wyśle w rejon konfliktu broń — i jest to rzecz jasna broń dla zaatakowanych Ukraińców. Biorąc pod uwagę, że broń na Ukrainę dostarcza także wiele krajów NATO, wniosek jest jeden. NATO i Unia wspierając Ukrainę stały się nieformalną stroną w konflikcie zbrojnym, który określany jest jako „wojna zastępcza” — w którym dwie strony starcia walczą za sobą pośrednio. Ale wojna Rosji z NATO i Unią mrozi krew w żyłach nawet jeśli jest „zastępcza”.

Władimir Putin — tak Zachód stworzył potwora
2022-02-25 23:12:01

A więc wojna. Widać wyraźnie, że wkraczający w jesień życia 70-letni Władimir Putin przystępuje do finalizacji swego rozpisanego na ponad dwie dekady planu. Było w nim zapisane długie uwodzenie Zachodniej Europy i USA co do demokratycznego charakteru kremlowskiej ekipy. Uwodzeniu przez Putina polityków Zachodu towarzyszyło kuszenie europejskich i amerykańskich koncernów współpracą i krociowymi zyskami w Rosji. Wiele z nich — paliwowych, elektronicznych, chemicznych, spożywczych, motoryzacyjnych — uległo. A to duże koncerny, ze znaczną siłą polityczną we własnych krajach — w ich interesie przez ostatnie lata leżało przekonywanie własnych rządów, że Rosja to normalny, miłujący pokój kraj. Ten alians przebiegłego Putina z zachłannym Zachodem zaowocował dwoma Gazociągami Północnymi z Rosji do Niemiec, ułożonymi przez Putina tylko po to, aby móc odciąć od gazu Europę Środkowo-Wschodnią, którą chce odzyskać, by wskrzesić ZSRR. Putin złożył Niemcom seksowną ofertę: staną się gazowym centrum Europy, kupując bez pośredników tani rosyjski gaz i sprzedając go po zachodnich cenach wewnątrz UE. To wystarczyło, by Berlin na wszystkie defekty cara patrzył od lat przez palce. W efekcie w naszym regionie dziś drogi są dwie: albo budowanie własnej niezależności energetycznej (co robią polskie władze) albo wasalne podporządkowanie się gazrurkom Putina (co wybrał choćby wódz Węgier). W przestrzeni poradzieckiej jest jeszcze gorzej: szantażem gazowym Putin może zmieść Łukaszenkę i zamrozić Ukrainę — nawet jeśli jej nie podbije nowoczesnymi tankami, które zbudował za pieniądze, które Europa mu płaci za paliwa. W specjalnym wydaniu słuchowiska politycznego „Stan po Burzy” jego autorzy Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet) pokazują mechanizmy, które doprowadziły Demokratyczny Świat do przymykania oczu na kolejne ekscesy Putina i jego żołdaków: zabijanie niewinnych ludzi, trucie opozycjonistów, mordowanie dziennikarzy, wojny, cyberataki. Dzięki głupocie i krótkowzroczności zachodnich liderów, Putin kupił czas i mógł przez ponad dwie dekady swych rządów unowocześnić armię, a każda mała wojna — jak interwencja w Gruzji czy zajęcie Krymu, efektownie zlekceważone przez Zachód — była dla niego ćwiczebnym poligonem. Po wciągnięciu we współpracę firm z Zachodu i uwiedzeniu niektórych jego przywódców (wszak każdy kolejny amerykański prezydent wierzył na początku swych rządów w reset w relacjach z Rosją), po opleceniu Unii siecią zależności gospodarczych, dziś Putin jest gotowy do finalizacji swego planu: przejmowania siłą terytoriów, które uważa za należne Rosji. W tej chwili Ukraina jest jego głównym celem. Ale czy ostatnim? Putin wierzy, że Zachód — przez dwie dekady uwodzony i opleciony — nie jest już w stanie interweniować, gdyż ma zbyt dużo do stracenia: biznesy w Rosji, tani gaz, no i pokój — bo któreż z zachodnich społeczeństw jest gotowe na wojnę o daleki Kijów? Na razie Zachód swą biernością to potwierdza.

A więc wojna. Widać wyraźnie, że wkraczający w jesień życia 70-letni Władimir Putin przystępuje do finalizacji swego rozpisanego na ponad dwie dekady planu. Było w nim zapisane długie uwodzenie Zachodniej Europy i USA co do demokratycznego charakteru kremlowskiej ekipy.
Uwodzeniu przez Putina polityków Zachodu towarzyszyło kuszenie europejskich i amerykańskich koncernów współpracą i krociowymi zyskami w Rosji. Wiele z nich — paliwowych, elektronicznych, chemicznych, spożywczych, motoryzacyjnych — uległo. A to duże koncerny, ze znaczną siłą polityczną we własnych krajach — w ich interesie przez ostatnie lata leżało przekonywanie własnych rządów, że Rosja to normalny, miłujący pokój kraj.
Ten alians przebiegłego Putina z zachłannym Zachodem zaowocował dwoma Gazociągami Północnymi z Rosji do Niemiec, ułożonymi przez Putina tylko po to, aby móc odciąć od gazu Europę Środkowo-Wschodnią, którą chce odzyskać, by wskrzesić ZSRR. Putin złożył Niemcom seksowną ofertę: staną się gazowym centrum Europy, kupując bez pośredników tani rosyjski gaz i sprzedając go po zachodnich cenach wewnątrz UE. To wystarczyło, by Berlin na wszystkie defekty cara patrzył od lat przez palce.
W efekcie w naszym regionie dziś drogi są dwie: albo budowanie własnej niezależności energetycznej (co robią polskie władze) albo wasalne podporządkowanie się gazrurkom Putina (co wybrał choćby wódz Węgier). W przestrzeni poradzieckiej jest jeszcze gorzej: szantażem gazowym Putin może zmieść Łukaszenkę i zamrozić Ukrainę — nawet jeśli jej nie podbije nowoczesnymi tankami, które zbudował za pieniądze, które Europa mu płaci za paliwa.
W specjalnym wydaniu słuchowiska politycznego „Stan po Burzy” jego autorzy Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet) pokazują mechanizmy, które doprowadziły Demokratyczny Świat do przymykania oczu na kolejne ekscesy Putina i jego żołdaków: zabijanie niewinnych ludzi, trucie opozycjonistów, mordowanie dziennikarzy, wojny, cyberataki. Dzięki głupocie i krótkowzroczności zachodnich liderów, Putin kupił czas i mógł przez ponad dwie dekady swych rządów unowocześnić armię, a każda mała wojna — jak interwencja w Gruzji czy zajęcie Krymu, efektownie zlekceważone przez Zachód — była dla niego ćwiczebnym poligonem.
Po wciągnięciu we współpracę firm z Zachodu i uwiedzeniu niektórych jego przywódców (wszak każdy kolejny amerykański prezydent wierzył na początku swych rządów w reset w relacjach z Rosją), po opleceniu Unii siecią zależności gospodarczych, dziś Putin jest gotowy do finalizacji swego planu: przejmowania siłą terytoriów, które uważa za należne Rosji. W tej chwili Ukraina jest jego głównym celem. Ale czy ostatnim? Putin wierzy, że Zachód — przez dwie dekady uwodzony i opleciony — nie jest już w stanie interweniować, gdyż ma zbyt dużo do stracenia: biznesy w Rosji, tani gaz, no i pokój — bo któreż z zachodnich społeczeństw jest gotowe na wojnę o daleki Kijów?
Na razie Zachód swą biernością to potwierdza.

#128 - Kaczyński tropi dywersantów w PiS, a Ziobro chce zablokować pieniądze z Unii
2022-02-19 16:14:36

Szef PiS Jarosław Kaczyński rozpoczyna swą ulubioną grę — tropi dywersantów i sabotażystów we własnym obozie. Tym razem chodzi o niegodziwców, którzy pod okiem prezesa, potajemnie, wysadzili w powietrze Polski Ład. Program gospodarczy PiS był — jak wiadomo — skończoną doskonałością, bo pieczę nad nim sprawował sam prezes. W tej sytuacji nie mogło się okazać, że błędy Polskiego Ładu są efektem nonszalancji i niekompetencji Kaczyńskiego i jego ludzi. O nie. Skoro realizacja światłej myśli gospodarczej i społecznej prezesa napotkała na tak wielkie rafy, znak to niechybny, iż stoją za tym właśnie dywersanci i sabotażyści wewnątrz PiS oraz rządu. Kaczyński zachował się więc zgodnie ze swoją starą zasadą: zarządził polowanie na ukrytych wrogów w obozie władzy. Od ich namierzenia i unicestwienia zależy powodzenie rządu, PiS i — nie wahajmy się tego powiedzieć — los Polski. Na Kaczyńskiego dybią w dodatku także źli ludzie w Unii Europejskiej. Trybunał Sprawiedliwości UE wydał właśnie orzeczenie, zgodnie z którym Bruksela może wstrzymywać wypłatę środków europejskich dla Polski, jeśli PiS nie osuszy swej zabagnionej tzw. „reformy sądownictwa” — hybrydowego produktu sądopodobnego, wypieczonego pospołu przez prezydenta Dudę i ministra Ziobrę. Duda pod wpływem groźnych pohukiwań Putina zaczyna być pragmatykiem: postawił na wyciszenie konfliktów z UE. W wyniku poufnych kontaktów z Komisją Europejską i przy wsparciu Amerykanów, Duda zaproponował nowy projekt ustawy o Sądzie Najwyższym, który ma doprowadzić do odblokowania środków z Unii. Nie wszystko w tej sprawie idzie jednak jak z płatka, bo Duda nie do końca się dogadał z Brukselą i Waszyngtonem — co ujawniają autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl). W dodatku operację Dudy, dla której stara się on pozyskać poparcie Kaczyńskiego, za wszelką cenę stara się zatrzymać minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Czemu? Ano dlatego, że dla Ziobry orzeczenie unijnego Trybunału to fantastyczny polityczny prezent. Wszak premier Morawiecki — zapiekły wróg ziobrystów — przekonywał miesiącami, że osobiście załatwił to, iż Unia nie zablokuje wypłaty pieniędzy dla Polski. Dziś Ziobro może go za to przypiekać na wolnym ogniu. Gdyby Duda — wspierany przez Morawieckiego — dogadał się z Unią i pieniądze popłynęły, to cały plan Ziobry obliczony na upodlenie premiera spaliłby na panewce. Powiedzmy to sobie wprost: w interesie Ziobry leży blokowanie przez Brukselę środków dla Polski, bo każde euro pomocy będzie umacniać Morawieckiego.

Szef PiS Jarosław Kaczyński rozpoczyna swą ulubioną grę — tropi dywersantów i sabotażystów we własnym obozie. Tym razem chodzi o niegodziwców, którzy pod okiem prezesa, potajemnie, wysadzili w powietrze Polski Ład. Program gospodarczy PiS był — jak wiadomo — skończoną doskonałością, bo pieczę nad nim sprawował sam prezes. W tej sytuacji nie mogło się okazać, że błędy Polskiego Ładu są efektem nonszalancji i niekompetencji Kaczyńskiego i jego ludzi. O nie. Skoro realizacja światłej myśli gospodarczej i społecznej prezesa napotkała na tak wielkie rafy, znak to niechybny, iż stoją za tym właśnie dywersanci i sabotażyści wewnątrz PiS oraz rządu. Kaczyński zachował się więc zgodnie ze swoją starą zasadą: zarządził polowanie na ukrytych wrogów w obozie władzy. Od ich namierzenia i unicestwienia zależy powodzenie rządu, PiS i — nie wahajmy się tego powiedzieć — los Polski. Na Kaczyńskiego dybią w dodatku także źli ludzie w Unii Europejskiej. Trybunał Sprawiedliwości UE wydał właśnie orzeczenie, zgodnie z którym Bruksela może wstrzymywać wypłatę środków europejskich dla Polski, jeśli PiS nie osuszy swej zabagnionej tzw. „reformy sądownictwa” — hybrydowego produktu sądopodobnego, wypieczonego pospołu przez prezydenta Dudę i ministra Ziobrę. Duda pod wpływem groźnych pohukiwań Putina zaczyna być pragmatykiem: postawił na wyciszenie konfliktów z UE. W wyniku poufnych kontaktów z Komisją Europejską i przy wsparciu Amerykanów, Duda zaproponował nowy projekt ustawy o Sądzie Najwyższym, który ma doprowadzić do odblokowania środków z Unii. Nie wszystko w tej sprawie idzie jednak jak z płatka, bo Duda nie do końca się dogadał z Brukselą i Waszyngtonem — co ujawniają autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl).
W dodatku operację Dudy, dla której stara się on pozyskać poparcie Kaczyńskiego, za wszelką cenę stara się zatrzymać minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Czemu? Ano dlatego, że dla Ziobry orzeczenie unijnego Trybunału to fantastyczny polityczny prezent. Wszak premier Morawiecki — zapiekły wróg ziobrystów — przekonywał miesiącami, że osobiście załatwił to, iż Unia nie zablokuje wypłaty pieniędzy dla Polski. Dziś Ziobro może go za to przypiekać na wolnym ogniu. Gdyby Duda — wspierany przez Morawieckiego — dogadał się z Unią i pieniądze popłynęły, to cały plan Ziobry obliczony na upodlenie premiera spaliłby na panewce. Powiedzmy to sobie wprost: w interesie Ziobry leży blokowanie przez Brukselę środków dla Polski, bo każde euro pomocy będzie umacniać Morawieckiego.

#127 - W PiS wojna totalna: Duda próbuje ograć Kaczyńskiego, Ziobro pluje na Dudę, Morawiecki warczy na Macierewicza, a Kurski chce zniszczyć Morawieckiego
2022-02-12 15:22:09

Prezes Jarosław Kaczyński już nie panuje nad sytuacją w PiS. Skłócony z Kaczyńskim prezydent Andrzej Duda rzuca wyzwanie prezesowi, bo uważa, że Kaczyński obrał szaleńczy kierunek swej polityki względem Unii Europejskiej. Duda zgłasza projekt zmian w Sądzie Najwyższym, który na pierwszy rzut oka jest nielogiczny i bałamutny, ale ma jeden cel: przekonanie Brukseli, że powinna przystąpić do wypłaty środków pomocowych dla Polski. W tej chwili pieniądze te — ponad 50 mld euro — są blokowane ze względu na upór Kaczyńskiego i zagrzewającego go do boju Zbigniewa Ziobrę, którzy nie chcą zlikwidować Izby Dyscyplinarnej, działającej w Sądzie Najwyższym. Unia uważa, że to polityczny sąd do tępienia sędziów krytycznych wobec światłej myśli państwowej duetu Kaczyński&Ziobro. Duda dostał poparcie nie tylko Brukseli, ale także od demokratycznych władz USA, które nie przepadają za Kaczyńskim. Jednocześnie prezydent — do te pory marginalizowany — wszedł w krąg międzynarodowych przywódców, którzy biorą udział w konsultacjach dotyczących agresywnych planów Rosji wobec Ukrainy. Ba, z Dudą spotkali się prezydent Francji i kanclerz Niemiec — szczytu Trójkąta Weimarskiego nie było od 6 lat, bo Berlin i Paryż podchodziły krytycznie do światłej myśli państwowej duetu Kaczyński&Ziobro. Taka wolta Dudy nie mogła ujść płazem — ludzie Ziobry zaatakowali sądowe projekty prezydenta, a najbardziej krewki europoseł Patryk Jaki — doktor nauk więziennych — wprost stwierdził, że Duda to „zdrajca” i żałuje, iż na niego głosował. Dudę wspiera coraz bardziej osamotniony premier. Dla Mateusza Morawieckiego przyjęcie sądowego projektu prezydenta to szansa na wypłatę środków UE — bez tych miliardów sytuacja rządu jest coraz trudniejsza. Nad Morawieckim, zwłaszcza wobec fiaska Polskiego Ładu, zbierają się czarne chmury. Głowami za Polski Ład zapłacili jego ludzie z kierownictwa Ministerstwa Finansów, a i on sam znalazł się na celowniku. Nienawidzący Morawieckiego szef TVP Jacek Kurski po raz pierwszy zaczął w swych programach wprost atakować premiera — wcześniej ważył się jedynie uderzać w ludzi Morawieckiego, choćby robiąc z nich sponsorów prostytucji. Kurski czuje, że może sobie pozwolić na niszczenie Morawieckiego — a to znaczy, że albo ma przyzwolenie Kaczyńskiego, albo już naprawdę nad niczym Kaczyński nie panuje. O tym wszystkim rozmawiają w najnowszym odcinku swego słuchowiska politycznego Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet).

Prezes Jarosław Kaczyński już nie panuje nad sytuacją w PiS. Skłócony z Kaczyńskim prezydent Andrzej Duda rzuca wyzwanie prezesowi, bo uważa, że Kaczyński obrał szaleńczy kierunek swej polityki względem Unii Europejskiej. Duda zgłasza projekt zmian w Sądzie Najwyższym, który na pierwszy rzut oka jest nielogiczny i bałamutny, ale ma jeden cel: przekonanie Brukseli, że powinna przystąpić do wypłaty środków pomocowych dla Polski. W tej chwili pieniądze te — ponad 50 mld euro — są blokowane ze względu na upór Kaczyńskiego i zagrzewającego go do boju Zbigniewa Ziobrę, którzy nie chcą zlikwidować Izby Dyscyplinarnej, działającej w Sądzie Najwyższym. Unia uważa, że to polityczny sąd do tępienia sędziów krytycznych wobec światłej myśli państwowej duetu Kaczyński&Ziobro.
Duda dostał poparcie nie tylko Brukseli, ale także od demokratycznych władz USA, które nie przepadają za Kaczyńskim. Jednocześnie prezydent — do te pory marginalizowany — wszedł w krąg międzynarodowych przywódców, którzy biorą udział w konsultacjach dotyczących agresywnych planów Rosji wobec Ukrainy. Ba, z Dudą spotkali się prezydent Francji i kanclerz Niemiec — szczytu Trójkąta Weimarskiego nie było od 6 lat, bo Berlin i Paryż podchodziły krytycznie do światłej myśli państwowej duetu Kaczyński&Ziobro.
Taka wolta Dudy nie mogła ujść płazem — ludzie Ziobry zaatakowali sądowe projekty prezydenta, a najbardziej krewki europoseł Patryk Jaki — doktor nauk więziennych — wprost stwierdził, że Duda to „zdrajca” i żałuje, iż na niego głosował.
Dudę wspiera coraz bardziej osamotniony premier. Dla Mateusza Morawieckiego przyjęcie sądowego projektu prezydenta to szansa na wypłatę środków UE — bez tych miliardów sytuacja rządu jest coraz trudniejsza. Nad Morawieckim, zwłaszcza wobec fiaska Polskiego Ładu, zbierają się czarne chmury. Głowami za Polski Ład zapłacili jego ludzie z kierownictwa Ministerstwa Finansów, a i on sam znalazł się na celowniku. Nienawidzący Morawieckiego szef TVP Jacek Kurski po raz pierwszy zaczął w swych programach wprost atakować premiera — wcześniej ważył się jedynie uderzać w ludzi Morawieckiego, choćby robiąc z nich sponsorów prostytucji. Kurski czuje, że może sobie pozwolić na niszczenie Morawieckiego — a to znaczy, że albo ma przyzwolenie Kaczyńskiego, albo już naprawdę nad niczym Kaczyński nie panuje. O tym wszystkim rozmawiają w najnowszym odcinku swego słuchowiska politycznego Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet).

#126 - Bunt w PiS przeciw Kaczyńskiemu. Prezes wyrzuca ministrów — kto straci stanowisko?
2022-02-05 15:10:28

Półtorej setki duszyczek — tylko na tyle posłanek i posłów PiS może liczyć Jarosław Kaczyński. Pokazało to głosowanie w sprawie „lex Kaczyński” — groteskowej ustawy wprowadzającej możliwość donoszenia na osoby odmawiające testów i pozywania je o odszkodowanie. Przepisów forsowanych przez szefa PiS nie poparła aż 1/3 klubu PiS. Czemu Kaczyński osobiście firmował tak głupie przepisy? Wszak musiał wiedzieć, że nie wejdą w życie. W odróżnieniu bowiem od innych rozważanych projektów — choćby prawa pracodawców do sprawdzania szczepień pracowników — „lex Kaczyński” nie miało szans na poparcie opozycji. Obóz władzy kolportuje teorię wedle której Kaczyński chciał raz na zawsze skończyć z pomysłami nowych ustaw covidowych, jednocześnie zdejmując z siebie odpowiedzialność za porażkę w walce z pandemią. W tym sensie tak groteskowa ustawa, którą opozycja musiała odrzucić, miała być pułapką — dzięki temu TVP może atakować liderów PO, Lewicy czy PSL, przekonując, że nie chcą walczyć z pandemią. „Stan po Burzy” nie kupuje tej teorii. Głosowanie „lex Kaczyński” ma bowiem bardzo dużo skutków ubocznych, których dolegliwość dla prezesa PiS przewyższa zyski z opluwania opozycji. Przede wszystkim, widać wyraźnie, że Kaczyński nie ma większości — twardo stoi za nim 150 posłów, a większość niezbędna do rządzenia to minimum 231 posłów. Po wtóre, Kaczyński wzmocnił antyszczepionkowców z PiS, którzy po raz pierwszy w głosowaniu otwarcie stanęli przeciwko niemu — i triumfują, że przegrał. Po trzecie wreszcie, swą odrębność wyraźnie pokazali politycy Solidarnej Polski, którzy prawie w komplecie odmówili poparcia dla projektu prezesa (sam Zbigniew Ziobro wspaniałomyślnie nie wziął udziału w głosowaniu). Jednym słowem — tym jednym głosowaniem Kaczyński stracił nimb wszechmocnego, sprawczego prezesa. A zatem — znów — po co to zrobił? „Stan po Burzy” zwraca uwagę na to, w jakiej sytuacji jest dziś PiS. Klęska „Polskiego Ładu” i planowanie karnych dymisji — posadę straci m. in. minister finansów Tadeusz Kościński. Porażka w walce z COVID-19 — minister zdrowia Adam Niedzielski przygotowuje się do ewakuacji, a jego miejsce może zająć generał lekarz Grzegorz Gielerak, który leczył Kaczyńskiego, jego matkę i pół klubu PiS z rodzinami. Do tego kłopoty z komisją śledczą do spraw Pegasusa — co prawda Paweł Kukiz może doprowadzić do tego, że komisja nigdy nie powstanie, ale kolejne doniesienia o inwigilacji dotyczą samych polityków PiS, a to rozbija partię od środka. Konflikt z prezydentem dzieli rząd — Andrzej Duda przedstawił projekt likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, który popiera premier, ale jest nie na rękę Kaczyńskiemu i wywołał gniewne reakcje Ziobry. Do tego nad obozem władzy wisi widno utraty na trwałe sporej części pomocy z UE — właśnie dlatego, że sądowe hasania Ziobry zostały zakwestionowane przez unijne instytucje. Jednym słowem to czas próby dla PiS, jakiej partia nie była poddana od momentu dojścia do władzy. W tej sytuacji głosowanie nad tak głupią ustawą, jak „lex Kaczyński” logikę zyskuje dopiero, gdy potraktować je jak test. To nie było głosowanie za covidowym donosicielstwem, tylko za dogmatem o nieomylności prezesa. Po tym głosowaniu Kaczyński wie, na kogo może liczyć w krytycznych chwilach — i kogo już nie wystawiać na listy wyborcze. Tak się składa, że kiedy „lex Kaczyński” było głosowane w Sejmie, prezes po cichu stworzył nową strukturę w PiS — w każdym województwie powołał sekretarza, niezależnego od szefa regionu. Sekretarze nie są posłami, to działacze niskiego szczebla, ale wszyscy dobrani pod kątem lojalności — i podlegają bezpośrednio Nowogrodzkiej. W ten sposób Kaczyński ma gwarancję, że w razie buntu liderów regionów czy też szefów powiatów — co się w PiS zdarzało — będzie mógł ręcznie, przez swego sekretarza, stłumić bunt i pozbyć się wichrzycieli. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet) rozmawiają o tym, że „lex Kaczyński” i rewizorzy z Nowogrodzkiej w terenie to przygotowanie partii na ciężki kryzys, a być może także na przyspieszone wybory.

Półtorej setki duszyczek — tylko na tyle posłanek i posłów PiS może liczyć Jarosław Kaczyński. Pokazało to głosowanie w sprawie „lex Kaczyński” — groteskowej ustawy wprowadzającej możliwość donoszenia na osoby odmawiające testów i pozywania je o odszkodowanie. Przepisów forsowanych przez szefa PiS nie poparła aż 1/3 klubu PiS. Czemu Kaczyński osobiście firmował tak głupie przepisy? Wszak musiał wiedzieć, że nie wejdą w życie. W odróżnieniu bowiem od innych rozważanych projektów — choćby prawa pracodawców do sprawdzania szczepień pracowników — „lex Kaczyński” nie miało szans na poparcie opozycji. Obóz władzy kolportuje teorię wedle której Kaczyński chciał raz na zawsze skończyć z pomysłami nowych ustaw covidowych, jednocześnie zdejmując z siebie odpowiedzialność za porażkę w walce z pandemią. W tym sensie tak groteskowa ustawa, którą opozycja musiała odrzucić, miała być pułapką — dzięki temu TVP może atakować liderów PO, Lewicy czy PSL, przekonując, że nie chcą walczyć z pandemią.
„Stan po Burzy” nie kupuje tej teorii. Głosowanie „lex Kaczyński” ma bowiem bardzo dużo skutków ubocznych, których dolegliwość dla prezesa PiS przewyższa zyski z opluwania opozycji. Przede wszystkim, widać wyraźnie, że Kaczyński nie ma większości — twardo stoi za nim 150 posłów, a większość niezbędna do rządzenia to minimum 231 posłów. Po wtóre, Kaczyński wzmocnił antyszczepionkowców z PiS, którzy po raz pierwszy w głosowaniu otwarcie stanęli przeciwko niemu — i triumfują, że przegrał. Po trzecie wreszcie, swą odrębność wyraźnie pokazali politycy Solidarnej Polski, którzy prawie w komplecie odmówili poparcia dla projektu prezesa (sam Zbigniew Ziobro wspaniałomyślnie nie wziął udziału w głosowaniu). Jednym słowem — tym jednym głosowaniem Kaczyński stracił nimb wszechmocnego, sprawczego prezesa.
A zatem — znów — po co to zrobił? „Stan po Burzy” zwraca uwagę na to, w jakiej sytuacji jest dziś PiS. Klęska „Polskiego Ładu” i planowanie karnych dymisji — posadę straci m. in. minister finansów Tadeusz Kościński. Porażka w walce z COVID-19 — minister zdrowia Adam Niedzielski przygotowuje się do ewakuacji, a jego miejsce może zająć generał lekarz Grzegorz Gielerak, który leczył Kaczyńskiego, jego matkę i pół klubu PiS z rodzinami. Do tego kłopoty z komisją śledczą do spraw Pegasusa — co prawda Paweł Kukiz może doprowadzić do tego, że komisja nigdy nie powstanie, ale kolejne doniesienia o inwigilacji dotyczą samych polityków PiS, a to rozbija partię od środka. Konflikt z prezydentem dzieli rząd — Andrzej Duda przedstawił projekt likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, który popiera premier, ale jest nie na rękę Kaczyńskiemu i wywołał gniewne reakcje Ziobry. Do tego nad obozem władzy wisi widno utraty na trwałe sporej części pomocy z UE — właśnie dlatego, że sądowe hasania Ziobry zostały zakwestionowane przez unijne instytucje.
Jednym słowem to czas próby dla PiS, jakiej partia nie była poddana od momentu dojścia do władzy. W tej sytuacji głosowanie nad tak głupią ustawą, jak „lex Kaczyński” logikę zyskuje dopiero, gdy potraktować je jak test. To nie było głosowanie za covidowym donosicielstwem, tylko za dogmatem o nieomylności prezesa. Po tym głosowaniu Kaczyński wie, na kogo może liczyć w krytycznych chwilach — i kogo już nie wystawiać na listy wyborcze. Tak się składa, że kiedy „lex Kaczyński” było głosowane w Sejmie, prezes po cichu stworzył nową strukturę w PiS — w każdym województwie powołał sekretarza, niezależnego od szefa regionu. Sekretarze nie są posłami, to działacze niskiego szczebla, ale wszyscy dobrani pod kątem lojalności — i podlegają bezpośrednio Nowogrodzkiej. W ten sposób Kaczyński ma gwarancję, że w razie buntu liderów regionów czy też szefów powiatów — co się w PiS zdarzało — będzie mógł ręcznie, przez swego sekretarza, stłumić bunt i pozbyć się wichrzycieli. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet) rozmawiają o tym, że „lex Kaczyński” i rewizorzy z Nowogrodzkiej w terenie to przygotowanie partii na ciężki kryzys, a być może także na przyspieszone wybory.

#125 - Poczet szczepionkowych kłamców. Prezes Kaczyński receptą na pandemię
2022-01-29 15:53:10

Premier Mateusz Morawiecki ma nowy pseudonim — „minus 1400”. Tak go ponadpartyjnie zwą posłowie, którzy po wejściu w życie Polskiego Ładu dostali przelewy mniejsze o 1400 zł. Szef rządu dramatycznie walczy o to, by zacerować dziury w sztandarowym projekcie podatkowym rządu, który miał zapewnić PiS wieczne rządy, a — jak na razie — grozi utratą rządu. Szef rządu do porządkowania Ładu wysłał do Ministerstwa Finansów swego zaufanego człowieka. Wiceminister Artur Soboń — to już jego piąty resort od dojścia PiS do władzy. „Stan po Burzy” słyszy, że po wejściu do resortu Soboń jest i wstrząśnięty i zmieszany — a to nie jest zapowiedź zakończenia podatkowego kryzysu PiS. Jeśli Państwo też — jak posłowie — dostali po kieszeni, „Stan po Burzy” poleca sztandarową ulgę Polskiego Ładu: ulgę na renowację pałacyku. Po raz kolejny dochodzimy do wniosku, że Daniel Obajtek jest wizjonerem biznesu — on kupował dworki jeszcze zanim stało się to programem PiS. Obóz władzy musi się mierzyć z jeszcze jednym zagrożeniem — utratą większości. Ważą się losy powołania komisji śledczej ds. Pegasusa. Jarosław Kaczyński będzie odwlekał głosowanie, bo już nie tylko sojusznik PiS Paweł Kukiz domaga się powołania komisji. Być może PiS byłoby w stanie wygrać głosowanie z Kukizem wspieranym przez całą opozycję. Ale żeby to osiągnąć, cały sejmowy klub PiS musi być zmobilizowany. A pojawiają się pęknięcia — jednym z inwigilowanych Pegasusem był prawdopodobnie poseł PiS Jak Krzysztof Ardanowski, który stracił posadę ministra rolnictwa, gdy zadarł z Kaczyńskim. Ardanowski i jego 2-3 ludzie mogliby poprzeć komisję — a wtedy PiS przegra. Jako przestrogę PiS podsyca plotki zapowiadające efektowne aresztowania wokół ważnych polityków opozycji (choćby w sprawie rzekomej korupcji marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego), ale i władzy (w tym wśród ludzi Ardanowskiego). Nakazując Morawieckiemu poprawki w Polskim Ładzie i dyscyplinując posłów do odrzucenia komisji śledczej, Kaczyński bierze się także za bary z covidem. „Lex Kaczyński” — tak nazywana ustawa ma być receptą na pandemię. Pokrótce: pracodawcy będą mogli żądać od pracowników wyniku testu. Co wtedy, kiedy pracownik odmówi? Nadal będzie pracować na swym stanowisku. Za to „lex Kaczyński” wprowadza procedurę, wedle której w razie zarażenia innego pracownika, będzie on mógł żądać odszkodowania od swego kolegi, który nie pokazał testu — chodzi o maksymalnie 14 tysięcy złotych. Po drodze będzie pracodawca, wojewoda i sąd administracyjny — to oni będą musieli udowodnić, że człowiek bez testu był chory i zarażał. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska z „Faktu” i Andrzej Stankiewicz z Onetu widzieli wiele głupich ustaw, ale tak głupiej nie widzieli nigdy. W tym wydaniu swego słuchowiska politycznego Burzyńska i Stankiewicz ujawniają także listę szczepionkowych kłamców. Chodzi zarówno o polityków PiS, którzy — wbrew linii rządu — się nie szczepią, skrupulatnie to ukrywając. A z drugiej strony — o tych na prawicy, którzy publicznie atakują szczepienia, a samemu, po cichu, nastawili się do zastrzyków. Prezes Kaczyński jest zaszczepiony, ale w jego otoczeniu jest paru znanych antyszczepów — Jacek Kurski, Antoni Macierewicz, Krystyna Pawłowicz. Jest także najważniejszy polski ksiądz, który otwarcie inspiruje ruchy antyszczepionkowe, a jednocześnie w tajemnicy nakłuwał się maksymalną ilość razy.

Premier Mateusz Morawiecki ma nowy pseudonim — „minus 1400”. Tak go ponadpartyjnie zwą posłowie, którzy po wejściu w życie Polskiego Ładu dostali przelewy mniejsze o 1400 zł. Szef rządu dramatycznie walczy o to, by zacerować dziury w sztandarowym projekcie podatkowym rządu, który miał zapewnić PiS wieczne rządy, a — jak na razie — grozi utratą rządu. Szef rządu do porządkowania Ładu wysłał do Ministerstwa Finansów swego zaufanego człowieka. Wiceminister Artur Soboń — to już jego piąty resort od dojścia PiS do władzy. „Stan po Burzy” słyszy, że po wejściu do resortu Soboń jest i wstrząśnięty i zmieszany — a to nie jest zapowiedź zakończenia podatkowego kryzysu PiS. Jeśli Państwo też — jak posłowie — dostali po kieszeni, „Stan po Burzy” poleca sztandarową ulgę Polskiego Ładu: ulgę na renowację pałacyku. Po raz kolejny dochodzimy do wniosku, że Daniel Obajtek jest wizjonerem biznesu — on kupował dworki jeszcze zanim stało się to programem PiS.
Obóz władzy musi się mierzyć z jeszcze jednym zagrożeniem — utratą większości. Ważą się losy powołania komisji śledczej ds. Pegasusa. Jarosław Kaczyński będzie odwlekał głosowanie, bo już nie tylko sojusznik PiS Paweł Kukiz domaga się powołania komisji. Być może PiS byłoby w stanie wygrać głosowanie z Kukizem wspieranym przez całą opozycję. Ale żeby to osiągnąć, cały sejmowy klub PiS musi być zmobilizowany. A pojawiają się pęknięcia — jednym z inwigilowanych Pegasusem był prawdopodobnie poseł PiS Jak Krzysztof Ardanowski, który stracił posadę ministra rolnictwa, gdy zadarł z Kaczyńskim. Ardanowski i jego 2-3 ludzie mogliby poprzeć komisję — a wtedy PiS przegra. Jako przestrogę PiS podsyca plotki zapowiadające efektowne aresztowania wokół ważnych polityków opozycji (choćby w sprawie rzekomej korupcji marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego), ale i władzy (w tym wśród ludzi Ardanowskiego).
Nakazując Morawieckiemu poprawki w Polskim Ładzie i dyscyplinując posłów do odrzucenia komisji śledczej, Kaczyński bierze się także za bary z covidem. „Lex Kaczyński” — tak nazywana ustawa ma być receptą na pandemię. Pokrótce: pracodawcy będą mogli żądać od pracowników wyniku testu. Co wtedy, kiedy pracownik odmówi? Nadal będzie pracować na swym stanowisku. Za to „lex Kaczyński” wprowadza procedurę, wedle której w razie zarażenia innego pracownika, będzie on mógł żądać odszkodowania od swego kolegi, który nie pokazał testu — chodzi o maksymalnie 14 tysięcy złotych. Po drodze będzie pracodawca, wojewoda i sąd administracyjny — to oni będą musieli udowodnić, że człowiek bez testu był chory i zarażał.
Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska z „Faktu” i Andrzej Stankiewicz z Onetu widzieli wiele głupich ustaw, ale tak głupiej nie widzieli nigdy.
W tym wydaniu swego słuchowiska politycznego Burzyńska i Stankiewicz ujawniają także listę szczepionkowych kłamców. Chodzi zarówno o polityków PiS, którzy — wbrew linii rządu — się nie szczepią, skrupulatnie to ukrywając. A z drugiej strony — o tych na prawicy, którzy publicznie atakują szczepienia, a samemu, po cichu, nastawili się do zastrzyków. Prezes Kaczyński jest zaszczepiony, ale w jego otoczeniu jest paru znanych antyszczepów — Jacek Kurski, Antoni Macierewicz, Krystyna Pawłowicz. Jest także najważniejszy polski ksiądz, który otwarcie inspiruje ruchy antyszczepionkowe, a jednocześnie w tajemnicy nakłuwał się maksymalną ilość razy.

#124 - Kukiz może pozbawić Kaczyńskiego władzy. Ziobro i Kamiński obnażeni Pegasusem
2022-01-22 16:06:55

Widmo komisji śledczej krąży nad obozem władzy. To za sprawą Pawła Kukiza, dla którego może to być najważniejszy koncert w życiu. Podpisując z Kukizem pakt o współpracy, szef PiS Jarosław Kaczyński był przekonany, że kupił jego duszę i głosy jego ludzi za czapkę gruszek — przyjęcie paru niezbyt istotnych projektów ustaw, które nie zagrażają rządom PiS. Ale śpiewając z Kukizem pieśni biesiadne po wielu kieliszkach trunków, Kaczyński nie zdawał sobie sprawy, że rockman ma jeszcze inne pasje. Jedną z nich są służby specjalne. Dlatego gdy na jaw wyszło — co przyznał sam Kaczyński — że władza kupiła superprogram do inwigilacji Pegasus, w Kukizie zawrzało. Postanowił doprowadzić do powstania komisji śledczej, która zbada i Pegasusa i stosowanie podsłuchów za poprzednich rządów. Początkowo politycy opozycji, zwłaszcza posłowie Platformy, wyśmiewali Kukiza, uznając, że działa w cichym porozumieniu z PiS, a komisja śledcza ma służyć ukryciu Pegasusa pod stertą spraw podsłuchowych z czasów rządu Tuska. Ale lider PO szybko pokazał, że znacznie lepiej od swych ludzi rozumie sytuację w obozie władzy — dał zielone światło na poparcie projektu Kukiza. To dlatego, że powołanie komisji śledczej w krótkiej perspektywie doprowadzi do rozpadu paktu Kukiza z Kaczyńskim, przypieczętowanego na śpiewnych biesiadach. To pierwszy zysk opozycji: bez ludzi Kukiza obóz władzy traci większość. A zysk drugi — sejmowa komisja śledcza to potężne narzędzie polityczne, które odpowiednio wykorzystane może wysadzić rząd PiS w powietrze. Kaczyński rozumie te ryzyka, dlatego próbuje przeciągnąć do PiS ludzi Kukiza, szuka także możliwości doprowadzenia do rozłamu w PSL i skaperowania paru ludowców. Kaczyński robi jednocześnie wszystko, aby przejąć władzę w Najwyższej Izby Kontroli. Kierujący NIK zbuntowany pisowiec Marian Banaś ewidentnie stara się pomóc opozycji. W sprawie Pegasusa odtajnia niejawne dokumenty kontrolne, które kompromitują ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego. To ich ludzie kupili ten agresywny program do inwigilacji, nieudolnie maskując to, że zakup został dokonany z pieniędzy, które powinny zostać przeznaczone na pomoc ofiarom przestępstw. Na razie dokumenty NIK dostała opozycyjna komisja badająca Pegasusa w Senacie. Senackiej, bezzębnej komisji Kaczyński obawiać się nie musi. Prawdziwe ryzyko to komisja sejmowa, która ma uprawnienia śledcze — tak jak prokuratura. W obliczu buntu Kukiza, Kaczyński próbuje zbudować większość nie tylko do zablokowania takiej komisji, ale także do uchylenia immunitetu Banasiowi. CBA i prokuratura zarzucają szefowi Najwyższej Izby Kontroli ukrywanie majątku, a uchylenie immunitetu Kaczyński chce wykorzystać, by zawiesić Banasia i na czele NIK postawić swego nominata. Komisja śledcza i Banaś — to dla Kaczyńskiego śmiertelnie niebezpieczny tandem.

Widmo komisji śledczej krąży nad obozem władzy. To za sprawą Pawła Kukiza, dla którego może to być najważniejszy koncert w życiu. Podpisując z Kukizem pakt o współpracy, szef PiS Jarosław Kaczyński był przekonany, że kupił jego duszę i głosy jego ludzi za czapkę gruszek — przyjęcie paru niezbyt istotnych projektów ustaw, które nie zagrażają rządom PiS.
Ale śpiewając z Kukizem pieśni biesiadne po wielu kieliszkach trunków, Kaczyński nie zdawał sobie sprawy, że rockman ma jeszcze inne pasje. Jedną z nich są służby specjalne. Dlatego gdy na jaw wyszło — co przyznał sam Kaczyński — że władza kupiła superprogram do inwigilacji Pegasus, w Kukizie zawrzało. Postanowił doprowadzić do powstania komisji śledczej, która zbada i Pegasusa i stosowanie podsłuchów za poprzednich rządów. Początkowo politycy opozycji, zwłaszcza posłowie Platformy, wyśmiewali Kukiza, uznając, że działa w cichym porozumieniu z PiS, a komisja śledcza ma służyć ukryciu Pegasusa pod stertą spraw podsłuchowych z czasów rządu Tuska. Ale lider PO szybko pokazał, że znacznie lepiej od swych ludzi rozumie sytuację w obozie władzy — dał zielone światło na poparcie projektu Kukiza. To dlatego, że powołanie komisji śledczej w krótkiej perspektywie doprowadzi do rozpadu paktu Kukiza z Kaczyńskim, przypieczętowanego na śpiewnych biesiadach. To pierwszy zysk opozycji: bez ludzi Kukiza obóz władzy traci większość. A zysk drugi — sejmowa komisja śledcza to potężne narzędzie polityczne, które odpowiednio wykorzystane może wysadzić rząd PiS w powietrze. Kaczyński rozumie te ryzyka, dlatego próbuje przeciągnąć do PiS ludzi Kukiza, szuka także możliwości doprowadzenia do rozłamu w PSL i skaperowania paru ludowców.
Kaczyński robi jednocześnie wszystko, aby przejąć władzę w Najwyższej Izby Kontroli. Kierujący NIK zbuntowany pisowiec Marian Banaś ewidentnie stara się pomóc opozycji. W sprawie Pegasusa odtajnia niejawne dokumenty kontrolne, które kompromitują ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego. To ich ludzie kupili ten agresywny program do inwigilacji, nieudolnie maskując to, że zakup został dokonany z pieniędzy, które powinny zostać przeznaczone na pomoc ofiarom przestępstw. Na razie dokumenty NIK dostała opozycyjna komisja badająca Pegasusa w Senacie. Senackiej, bezzębnej komisji Kaczyński obawiać się nie musi. Prawdziwe ryzyko to komisja sejmowa, która ma uprawnienia śledcze — tak jak prokuratura. W obliczu buntu Kukiza, Kaczyński próbuje zbudować większość nie tylko do zablokowania takiej komisji, ale także do uchylenia immunitetu Banasiowi. CBA i prokuratura zarzucają szefowi Najwyższej Izby Kontroli ukrywanie majątku, a uchylenie immunitetu Kaczyński chce wykorzystać, by zawiesić Banasia i na czele NIK postawić swego nominata. Komisja śledcza i Banaś — to dla Kaczyńskiego śmiertelnie niebezpieczny tandem.

#123 - Morawiecki biczowany Polskim Ładem. Z rządu uciekają doradcy od walki z pandemią. Rekonstrukcja wisi w powietrzu
2022-01-15 15:13:46

W obozie władzy panika — trwa łatanie dziur w Polskim Ładzie. Partyjna wierchuszka kalkuluje, jakie będą straty sondażowe na tym sztandarowym programie podatkowym, dzięki któremu PiS miało zmieść konkurencję. Na razie obóz władzy zamiata sam siebie. Napięcia w rządzie powodują, że nie wszyscy są szczególnie zmartwieni wtopą Polskiego Ładu. Ręce zaciera Zbigniew Ziobro — stali słuchacze „Stanu po Burzy” znają skalę wylewnych uczuć głównego narodowego prokuratora wobec narodowego premiera. Ale nie tylko w bunkrze Ziobry przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie słychać wystrzały korków od szampana. Cieszy się także wicepremier od spółek Jacek Sasin. Nareszcie ma okazję do rewanżu na Morawieckim, który probował go wrobić w odpowiedzialność za naruszanie prawa podczas przygotowań do wyborów korespondencyjnych. Sasin od kilku miesięcy — z błogosławieństwem głównego lokatora partyjnego bunkra przy ulicy Nowogrodzkiej — wycina ludzi Morawieckiego z państwowych społek. Teraz jednak nastąpiła kumulacja w przyduszaniu premiera. Po konfliktach z sasinowcami z grupy PGE odchodzi kuzynka premiera Monika Morawiecka. Jednocześnie Sasin przejął od Morawieckiego kierowanie Komitetem Ekonomicznym Rady Ministrów — w efekcie szef rządu traci kontrolę nad polityką gospodarczą własnego gabinetu. W tle są awantury dotyczące polityki klimatycznej UE, która ma wpływ na rosnące ceny energii. Trwają też spory, jak rozmawiać z Brukselą, która wstrzymuje pomoc finansową dla Polski. Morawiecki chciałby się z Unią dogadać, a Sasin prze do konfrontacji. Jak widać, w nowogrodzkim bunkrze wojna się bardziej podoba. To i tak może nie być koniec przyciskania premiera do ściany. W obozie władzy coraz częściej słychać, że potrzebna jest ucieczka do przodu — chodzi o rekonstrukcję rządu, której głównymi ofiarami staliby się zaufani ludzie szefa rządu: kierownictwo Ministerstwa Finansów, szef kancelarii Michał Dworczyk i minister ds europejskich Konrad Szymański. W mijającym tygodniu Morawiecki dostał dodatkowy wizerunkowy cios — został praktycznie bez doradców antycovidowych, bo zdecydowana większość profesorów z Rady Medycznej przy premierze podała się do dymisji. Tak naprawdę upadek rady był przesądzony od tygodni — PiS, naciskany przez własne zaplecze antyszczepionkowe, całkowicie ignorował obostrzeniowe postulaty medycznych profesorów. Efekty widać gołym okiem — w tym tygodniu przekroczyliśmy granicę 100 tys. ofiar pandemii. W Polsce na COVID-19 umiera rekordowa liczba pacjentów. Kroplą, która przepełniła czarę goryczy epidemiologów, było pobłażliwe potraktowanie przez szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego małopolskiej kurator Barbary Nowak, która oświadczyła, że szczepionki są medycznym eksperymentem. Dymisji Nowak ostro domagało się nawet wielu polityków PiS, na czele z europosłanką Beatą Mazurek, która atakowała ministra edukacji Przemysława Czarnka za brak reakcji na antyszczepionkowe rozprawki Nowak. Może Mazurek atakowała Czarnka, bo wierzy w siłę szczepień? A może dlatego, że jest jej politycznym konkurentem na Lubelszczyźnie i wycina ją z programów regionalnej TVP? Możliwe, choć „Stan po Burzy” przedstawia własną interpretację tych żenujących zdarzeń — w formie pamfletu. Na swe słuchowisko polityczne zapraszają Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.

W obozie władzy panika — trwa łatanie dziur w Polskim Ładzie. Partyjna wierchuszka kalkuluje, jakie będą straty sondażowe na tym sztandarowym programie podatkowym, dzięki któremu PiS miało zmieść konkurencję. Na razie obóz władzy zamiata sam siebie.
Napięcia w rządzie powodują, że nie wszyscy są szczególnie zmartwieni wtopą Polskiego Ładu. Ręce zaciera Zbigniew Ziobro — stali słuchacze „Stanu po Burzy” znają skalę wylewnych uczuć głównego narodowego prokuratora wobec narodowego premiera. Ale nie tylko w bunkrze Ziobry przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie słychać wystrzały korków od szampana. Cieszy się także wicepremier od spółek Jacek Sasin. Nareszcie ma okazję do rewanżu na Morawieckim, który probował go wrobić w odpowiedzialność za naruszanie prawa podczas przygotowań do wyborów korespondencyjnych. Sasin od kilku miesięcy — z błogosławieństwem głównego lokatora partyjnego bunkra przy ulicy Nowogrodzkiej — wycina ludzi Morawieckiego z państwowych społek. Teraz jednak nastąpiła kumulacja w przyduszaniu premiera. Po konfliktach z sasinowcami z grupy PGE odchodzi kuzynka premiera Monika Morawiecka. Jednocześnie Sasin przejął od Morawieckiego kierowanie Komitetem Ekonomicznym Rady Ministrów — w efekcie szef rządu traci kontrolę nad polityką gospodarczą własnego gabinetu. W tle są awantury dotyczące polityki klimatycznej UE, która ma wpływ na rosnące ceny energii. Trwają też spory, jak rozmawiać z Brukselą, która wstrzymuje pomoc finansową dla Polski. Morawiecki chciałby się z Unią dogadać, a Sasin prze do konfrontacji. Jak widać, w nowogrodzkim bunkrze wojna się bardziej podoba.
To i tak może nie być koniec przyciskania premiera do ściany. W obozie władzy coraz częściej słychać, że potrzebna jest ucieczka do przodu — chodzi o rekonstrukcję rządu, której głównymi ofiarami staliby się zaufani ludzie szefa rządu: kierownictwo Ministerstwa Finansów, szef kancelarii Michał Dworczyk i minister ds europejskich Konrad Szymański.
W mijającym tygodniu Morawiecki dostał dodatkowy wizerunkowy cios — został praktycznie bez doradców antycovidowych, bo zdecydowana większość profesorów z Rady Medycznej przy premierze podała się do dymisji. Tak naprawdę upadek rady był przesądzony od tygodni — PiS, naciskany przez własne zaplecze antyszczepionkowe, całkowicie ignorował obostrzeniowe postulaty medycznych profesorów. Efekty widać gołym okiem — w tym tygodniu przekroczyliśmy granicę 100 tys. ofiar pandemii. W Polsce na COVID-19 umiera rekordowa liczba pacjentów.
Kroplą, która przepełniła czarę goryczy epidemiologów, było pobłażliwe potraktowanie przez szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego małopolskiej kurator Barbary Nowak, która oświadczyła, że szczepionki są medycznym eksperymentem. Dymisji Nowak ostro domagało się nawet wielu polityków PiS, na czele z europosłanką Beatą Mazurek, która atakowała ministra edukacji Przemysława Czarnka za brak reakcji na antyszczepionkowe rozprawki Nowak. Może Mazurek atakowała Czarnka, bo wierzy w siłę szczepień? A może dlatego, że jest jej politycznym konkurentem na Lubelszczyźnie i wycina ją z programów regionalnej TVP? Możliwe, choć „Stan po Burzy” przedstawia własną interpretację tych żenujących zdarzeń — w formie pamfletu.
Na swe słuchowisko polityczne zapraszają Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie