Stan Wyjątkowy

"Stan Wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Beata Lubecka i Kamil Dziubka dyskutować będą o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i Newsweeka zapewnią słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulisów polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.


Odcinki od najnowszych:

#92 - Kaczyński chce odstrzelić Gowina. Prezes PiS wykorzystuje Kukiza do zbudowania nowej większości w Sejmie
2021-06-05 15:53:47

Prezes PiS przyjmuje pod swoje skrzydła Pawła Kukiza i jego ludzi. Kukiz, choć przez lata podkreślał, że w żadną koalicję z PiS nie wejdzie, dziś z uśmiechem na ustach podpisuje umowę o współpracy programowej z Kaczyńskim, która praktycznie kończy polityczne losy formacji Kukiz’15. Zamiast tworzyć ugrupowanie z Jarosławem Gowinem - co było bliskie finalizacji - Kukiz bierze udział w grze Jarosława Kaczyńskiego - grze przeciwko Gowinowi. Kaczyński buduje bowiem nową większość, bo chce się pozbyć krnąbrnego wicepremiera. Kaczyński chciałby też wyrzucić szefa NIK Mariana Banasia. Banaś, czując pismo nosem, postanowił donieść na Kaczyńskiego do prokuratury - to ma pokazywać, że gotów jest się bronić. Bardzo prawdopodobne jest, że do operacji usunięcia Banasia, szef PiS potrzebował będzie opozycji. Tyle, że opozycja zajęta jest teraz sama sobą. I kolejnym planowanym powrotem Donalda Tuska.  
Prezes PiS przyjmuje pod swoje skrzydła Pawła Kukiza i jego ludzi. Kukiz, choć przez lata podkreślał, że w żadną koalicję z PiS nie wejdzie, dziś z uśmiechem na ustach podpisuje umowę o współpracy programowej z Kaczyńskim, która praktycznie kończy polityczne losy formacji Kukiz’15. Zamiast tworzyć ugrupowanie z Jarosławem Gowinem - co było bliskie finalizacji - Kukiz bierze udział w grze Jarosława Kaczyńskiego - grze przeciwko Gowinowi. Kaczyński buduje bowiem nową większość, bo chce się pozbyć krnąbrnego wicepremiera.
Kaczyński chciałby też wyrzucić szefa NIK Mariana Banasia.
Banaś, czując pismo nosem, postanowił donieść na Kaczyńskiego do prokuratury - to ma pokazywać, że gotów jest się bronić. Bardzo prawdopodobne jest, że do operacji usunięcia Banasia, szef PiS potrzebował będzie opozycji. Tyle, że opozycja zajęta jest teraz sama sobą. I kolejnym planowanym powrotem Donalda Tuska.  

#91 - Rozgoryczony Gowin daje prztyczek w nos Kaczyńskiemu. Kulisy umowy lidera Porozumienia z opozycją
2021-05-29 17:27:34

Polityczna burza wokół wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich wchodzi w nową fazę. Ponieważ Zjednoczona Prawica nie jest w stanie wskazać kandydata, który ma szanse na wybór, wicepremier Jarosław Gowin postanawia dogadać się z opozycją. Jeśli Gowin pod rękę z Budką, Kosiniakiem-Kamyszem, Czarzastym, Hołownią, a może nawet Bosakiem doprowadzi do wyboru swego kandydata, będzie to dotkliwa porażka prezesa PiS. Właśnie o to chodzi Gowinowi — chce pokazać Jarosławowi Kaczyńskiemu, że kilkunastu posłów Porozumienia decyduje o tym, kto ma większość w Sejmie. To ma być sygnał, że jeśli Kaczyński nie będzie respektował postulatów Gowina — choćby w sprawie ograniczenia podwyżki podatków i składek dla kasy średniej — to Porozumienie gotowe jest występować przeciwko PiS. Gowin próbuje wybijać się na niepodległość by nie stracić swoich – i tak już nielicznych - wyborców, których lekceważą Kaczyński z Morawieckim. Nad premierem wiszą zresztą czarne chmury. Doniesienie do prokuratury na Morawieckiego i jego trzech ministrów złożył Marian Banaś. Premierowi i szefowi jego kancelarii Michałowi Dworczykowi szef NIK zarzuca złamanie prawa podczas próby organizacji wyborów korespondencyjnych rok temu. Wedle swej specyficznej logiki Banaś ściga jednocześnie Jacka Sasina i Mariusza Kamińskiego za to, że tych naruszających prawo poleceń premiera nie realizowali. Czy te wnioski do prokuratury mają znaczenie? Na pewno Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro chętnie zrobiłby krzywdę premierowi. Ale jako szef partii koalicyjnej w tej chwili tego zrobić nie może. Prokuratura zatem odpuści Morawieckiemu — to pewne. Tyle, że sąd może zmienić decyzję prokuratury i nakazać śledztwo przeciw premierowi.

Polityczna burza wokół wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich wchodzi w nową fazę. Ponieważ Zjednoczona Prawica nie jest w stanie wskazać kandydata, który ma szanse na wybór, wicepremier Jarosław Gowin postanawia dogadać się z opozycją. Jeśli Gowin pod rękę z Budką, Kosiniakiem-Kamyszem, Czarzastym, Hołownią, a może nawet Bosakiem doprowadzi do wyboru swego kandydata, będzie to dotkliwa porażka prezesa PiS. Właśnie o to chodzi Gowinowi — chce pokazać Jarosławowi Kaczyńskiemu, że kilkunastu posłów Porozumienia decyduje o tym, kto ma większość w Sejmie. To ma być sygnał, że jeśli Kaczyński nie będzie respektował postulatów Gowina — choćby w sprawie ograniczenia podwyżki podatków i składek dla kasy średniej — to Porozumienie gotowe jest występować przeciwko PiS.
Gowin próbuje wybijać się na niepodległość by nie stracić swoich – i tak już nielicznych - wyborców, których lekceważą Kaczyński z Morawieckim.
Nad premierem wiszą zresztą czarne chmury. Doniesienie do prokuratury na Morawieckiego i jego trzech ministrów złożył Marian Banaś. Premierowi i szefowi jego kancelarii Michałowi Dworczykowi szef NIK zarzuca złamanie prawa podczas próby organizacji wyborów korespondencyjnych rok temu. Wedle swej specyficznej logiki Banaś ściga jednocześnie Jacka Sasina i Mariusza Kamińskiego za to, że tych naruszających prawo poleceń premiera nie realizowali. Czy te wnioski do prokuratury mają znaczenie? Na pewno Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro chętnie zrobiłby krzywdę premierowi. Ale jako szef partii koalicyjnej w tej chwili tego zrobić nie może. Prokuratura zatem odpuści Morawieckiemu — to pewne. Tyle, że sąd może zmienić decyzję prokuratury i nakazać śledztwo przeciw premierowi.

#90 - Kaczyński znalazł sposób na wykończenie Ziobry i Gowina. Czy dojdzie do wcześniejszych wyborów?
2021-05-22 16:11:22

Pogrążona w kryzysie Platforma Obywatelska nie ustaje w poszukiwaniach swego zbawcy. Do łask zaczyna wracać Donald Tusk, dla którego politycy PO przygotowali specjalny plan. Ferment nie tylko w Platformie. Do formacji Szymona Hołowni przyłącza się kolejny poseł, ale tym razem nie opozycyjny, tylko prosto z ław obozu rządzącego. Prof. Wojciech Maksymowicz zamienia Porozumienie Jarosława Gowina na Polskę 2050. Nie wygląda to jednak na wrogie przejęcie, a na rozgrywkę polityczną lidera Porozumienia, bez zgody którego Maksymowicz nie odważyłby się na taki krok. Gowin zaczyna negocjować z Hołownią, bo czuje, że Kaczyński próbuje go wykończyć. Prezes PiS wykorzystuje do tego „Polski Ład”, który jest próbą politycznego uśmiercenia koalicjantów. Czy czekają nas zatem przyspieszone wybory? O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego „Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.

Pogrążona w kryzysie Platforma Obywatelska nie ustaje w poszukiwaniach swego zbawcy. Do łask zaczyna wracać Donald Tusk, dla którego politycy PO przygotowali specjalny plan.
Ferment nie tylko w Platformie. Do formacji Szymona Hołowni przyłącza się kolejny poseł, ale tym razem nie opozycyjny, tylko prosto z ław obozu rządzącego. Prof. Wojciech Maksymowicz zamienia Porozumienie Jarosława Gowina na Polskę 2050. Nie wygląda to jednak na wrogie przejęcie, a na rozgrywkę polityczną lidera Porozumienia, bez zgody którego Maksymowicz nie odważyłby się na taki krok. Gowin zaczyna negocjować z Hołownią, bo czuje, że Kaczyński próbuje go wykończyć. Prezes PiS wykorzystuje do tego „Polski Ład”, który jest próbą politycznego uśmiercenia koalicjantów. Czy czekają nas zatem przyspieszone wybory? O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego „Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.

#89 - Morawiecki poświęca swoich ludzi, by ratować stanowisko. PiS chce przejąć całkowitą kontrolę nad pieniędzmi z UE
2021-05-15 15:45:39

Marian Banaś przedstawił raport NIK dotyczący wyborów kopertowych, który pokazuje działanie premiera bez podstawy prawnej. Ale jednocześnie Banaś nie donosi na Mateusza Morawieckiego do prokuratury. Prezes NIK niespokojny o swoją przyszłość, jeszcze raz wyciąga negocjacyjną dłoń do Kaczyńskiego, mając nadzieję, że uda mu się obronić swoją pozycję. To, co jak do tej pory udaje się Banasiowi, nie udało się prezesowi PKO BP, Zbigniewowi Jagiełło. Zaufany człowiek Morawieckiego, został przez niego zrzucony z ssań w ramach rozgrywek politycznych. Morawiecki broniąc swojego stanowiska, postanowił poświęcić przyjaciela. Następny może być szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys. O co w tym wszystkim chodzi? Jak nie wiadomo, o co, to znaczy, że o chodzi o pieniądze. Kierownictwo obozu władzy próbuje zdetronizować tercet Morawiecki - Jagiełło - Borys, który do tej pory zarządzał polskimi finansami. Celem jest przejęcie pełnej kontroli nad funduszami, płynącymi z Unii Europejskiej. O tym, jaka jest pozycja Mateusza Morawieckiego, czy Rafał Trzaskowski będzie zbawcą Platformy Obywatelskiej i jak firma produkująca trawę przy pomocy dzików wysadziła z siodła sędziego dublera z Trybunału Konstytucyjnego, dowiecie się państwo słuchając najnowszego odcinka podcastu “Stan po Burzy”. Zapraszają Agnieszka Burzyńska z “Faktu” i Andrzej Stankiewicz z Onetu. 

Marian Banaś przedstawił raport NIK dotyczący wyborów kopertowych, który pokazuje działanie premiera bez podstawy prawnej. Ale jednocześnie Banaś nie donosi na Mateusza Morawieckiego do prokuratury. Prezes NIK niespokojny o swoją przyszłość, jeszcze raz wyciąga negocjacyjną dłoń do Kaczyńskiego, mając nadzieję, że uda mu się obronić swoją pozycję. To, co jak do tej pory udaje się Banasiowi, nie udało się prezesowi PKO BP, Zbigniewowi Jagiełło. Zaufany człowiek Morawieckiego, został przez niego zrzucony z ssań w ramach rozgrywek politycznych. Morawiecki broniąc swojego stanowiska, postanowił poświęcić przyjaciela. Następny może być szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys. O co w tym wszystkim chodzi? Jak nie wiadomo, o co, to znaczy, że o chodzi o pieniądze. Kierownictwo obozu władzy próbuje zdetronizować tercet Morawiecki - Jagiełło - Borys, który do tej pory zarządzał polskimi finansami. Celem jest przejęcie pełnej kontroli nad funduszami, płynącymi z Unii Europejskiej. O tym, jaka jest pozycja Mateusza Morawieckiego, czy Rafał Trzaskowski będzie zbawcą Platformy Obywatelskiej i jak firma produkująca trawę przy pomocy dzików wysadziła z siodła sędziego dublera z Trybunału Konstytucyjnego, dowiecie się państwo słuchając najnowszego odcinka podcastu “Stan po Burzy”. Zapraszają Agnieszka Burzyńska z “Faktu” i Andrzej Stankiewicz z Onetu. 

#88 - Umowa PiS z Lewicą. W tle Aleksander Kwaśniewski, Trybunał Konstytucyjny i emerytury esbeckie
2021-05-08 15:59:33

Sejm przyjął ustawę pozwalającą na uruchomienie unijnego Funduszu Odbudowy. To głosowanie pokazało poważne pęknięcia w Zjednoczonej Prawicy, która w tej kadencji nie będzie w stanie przeprowadzić żadnego ważnego projektu. Nie oznacza to jednak, że konflikty w obozie władzy mogły doprowadzić do upadku rządu. A w to głęboko wierzyli liderzy Platformy Obywatelskiej, wykazując się kompletną nieznajomością politycznej metody Jarosława Kaczyńskiego. Tym samym przywódca PO Borys Budka dał pożywkę tym, którzy chcą zmiany szefa partii. W upadek rządu nie uwierzyła jednak Lewica, która wiedziała, że jest to politycznie i arytmetycznie niemożliwe. Zamiast jednolitego frontu na opozycji, mieliśmy więc współpracę Lewicy z PiS. Pytanie tylko – co było nieznanym elementem umowy między tymi dwoma ugrupowaniami?

Sejm przyjął ustawę pozwalającą na uruchomienie unijnego Funduszu Odbudowy. To głosowanie pokazało poważne pęknięcia w Zjednoczonej Prawicy, która w tej kadencji nie będzie w stanie przeprowadzić żadnego ważnego projektu. Nie oznacza to jednak, że konflikty w obozie władzy mogły doprowadzić do upadku rządu. A w to głęboko wierzyli liderzy Platformy Obywatelskiej, wykazując się kompletną nieznajomością politycznej metody Jarosława Kaczyńskiego. Tym samym przywódca PO Borys Budka dał pożywkę tym, którzy chcą zmiany szefa partii. W upadek rządu nie uwierzyła jednak Lewica, która wiedziała, że jest to politycznie i arytmetycznie niemożliwe. Zamiast jednolitego frontu na opozycji, mieliśmy więc współpracę Lewicy z PiS. Pytanie tylko – co było nieznanym elementem umowy między tymi dwoma ugrupowaniami?

#87 - Lewica ratuje rządy Kaczyńskiego. Prezes PiS może zacierać ręce, delektując się wzajemnymi wyzwiskami liderów opozycji
2021-05-01 15:59:07

Lewica podaje pomocną dłoń PiS-owi, zapewniając tym samym spokój Jarosławowi Kaczyńskiemu. Prezes PiS, walcząc o zatwierdzenie w Sejmie unijnego Funduszu Odbudowy, skorzystał z pomocy trzech tenorów Lewicy, rozbijając tym samym opozycję. I nie musi się na razie martwić o przyspieszone wybory. W batalii o Fundusz Odbudowy okoniem stanął Zbigniew Ziobro. I wygrał - Kaczyński nie wymusił na nim poparcia. To kolejne zwycięstwo Ziobry nad Kaczyńskim. Lider Solidarnej Polski doprowadził na jesieni do tego, że ustawa o bezkarności, która miała być ochroną dla Mateusza Morawieckiego nie została przyjęta. A jak wskazuje raport NIK na temat wyborów korespondencyjnych, ochrona by się premierowi dziś bardzo przydała. Za sprawą tego raportu, do gry na dobre włączył się także szef NIK Marian Banaś, który do niedawna chciał dogadać się z Kaczyńskim, a teraz jest gotowy na wojnę z PiS. Czy w Zjednoczonej Prawicy wybuchnie wojna wszystkich ze wszystkimi?

Lewica podaje pomocną dłoń PiS-owi, zapewniając tym samym spokój Jarosławowi Kaczyńskiemu. Prezes PiS, walcząc o zatwierdzenie w Sejmie unijnego Funduszu Odbudowy, skorzystał z pomocy trzech tenorów Lewicy, rozbijając tym samym opozycję. I nie musi się na razie martwić o przyspieszone wybory. W batalii o Fundusz Odbudowy okoniem stanął Zbigniew Ziobro. I wygrał - Kaczyński nie wymusił na nim poparcia. To kolejne zwycięstwo Ziobry nad Kaczyńskim. Lider Solidarnej Polski doprowadził na jesieni do tego, że ustawa o bezkarności, która miała być ochroną dla Mateusza Morawieckiego nie została przyjęta. A jak wskazuje raport NIK na temat wyborów korespondencyjnych, ochrona by się premierowi dziś bardzo przydała. Za sprawą tego raportu, do gry na dobre włączył się także szef NIK Marian Banaś, który do niedawna chciał dogadać się z Kaczyńskim, a teraz jest gotowy na wojnę z PiS. Czy w Zjednoczonej Prawicy wybuchnie wojna wszystkich ze wszystkimi?

#86 - Kaczyński zmęczony koalicjantami. Czy zrealizuje plan na przyspieszone wybory bez Ziobry i Gowina?
2021-04-24 18:01:05

Telewizja Polska wsparła spiskowe smoleńskie teorie, emitując film Ewy Stankiewicz „Stan Zagrożenia”. Wydźwięk filmu jest jasny — katastrofę przeżyło kilka osób, a Rosjan należy podejrzewać o dobijanie rannych. Jednak to nie te spiskowe teorie, wsparte przez TVP, stały się przedmiotem awantury. Tak się złożyło, że awantura wybuchła wokół zaprezentowanych przelotnie w tym filmie zdjęć Ewy Kopacz z pracownikami moskiewskiego prosektorium, do których sama reżyserka nie przywiązuje wielkiej wagi. Czy to nie jest świadome odwracanie uwagi od niewygodnych dla PiS teorii Stankiewicz? Obóz władzy nie chce problemów ze Smoleńskiem, bo ma już wystarczająco dużo kłopotów. W mijającym tygodniu z porządku obrad Sejmu zdjęto chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych. Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę człowieka premiera — Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody ze strony Zbigniewa Ziobry, który robi wszystko, by szkalować Borysa i usunąć Morawieckiego. W dodatku sędzia z nadania Ziobry zablokował możliwość zatrzymania sędziego Igora Tuleyi, który miał usłyszeć zarzuty ujawnienia tajemnicy. Jakaż to tajemnica? To tajemnica Ryszarda Terleckiego, znanego jako pierwszy hipPiS — jako w młodości był „dzieckiem kwiatem” i pozował do nagich fotek, a dziś jest twardym narodowym konserwatystą.   Czy TVP sfinansuje film o dobijaniu rannych w Smoleńsku? Telewizja rządowa TVP zaprezentowała film Ewy Stankiewicz „Stan Zagrożenia” poświęcony katastrofie smoleńskiej. To obraz lansujący teorie spiskowe, choćby takie, że katastrofę przeżyło kilka osób. Tyle, że awantura nie wybuchła wokół tego typu spiskowych teorii Stankiewicz, które poprzez emisje filmu wsparła TVP. Awantura wybuchła wokół zaprezentowanych w filmie zdjęć Ewy Kopacz. Ówczesna minister zdrowia, która pojechała do Moskwy reprezentować polskie władze, opiekować się rodzinami smoleńskimi i czuwać nad sekcjami ofiar katastrofy smoleńskiej, fotografowała się z pracownikami moskiewskiego prosektorium — i to w dość swobodnym stylu. Pozowanie w prosektorium, zwłaszcza w obliczu takiej tragedii, nie było najlepszym pomysłem. Ale ważniejsze jest to, jak wyglądały relacje ówczesnych polskich władz z Rosją w pierwszych dniach po Smoleńsku. Ewa Kopacz pojechała do Moskwy 11 kwietnia, dzień po katastrofie smoleńskiej. Zabrała zespół lekarzy patomorfologów, by współpracowali z Rosjanami podczas identyfikacji ciał i sekcji. Ale niestety, nie wszystko w Moskwie wyglądało tak, jak powinno. W praktyce Kopacz została zostawiona sama sobie. Co prawda, na miejscu był z nią szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, tyle, że od oglądania zwłok chodził zielony i nie stanowił większego wsparcia. Kopacz, które nie miała doświadczenia w relacjach międzynarodowych, a tym bardziej w relacjach z Rosją, nie udźwignęła tego ciężaru. Rosjanie robili więc, co chcieli, a Kopacz popełniła jeden, wielki błąd: udawała, że wszystko jest w porządku i mówiła rzeczy, które później okazały się nieprawdą. Słowa Ewy Kopacz o tym, że z wielką uwagą obserwowała pracę naszych patomorfologów ręka w rękę z Rosjanami, dementował później Andrzej Seremet, ówczesny prokurator generalny. Seremet przyznał, że kiedy polska delegacja pojawiła się w Moskwie, było już po sekcjach zwłok — Rosjanie zrobili je sami. Po powrocie do Polski natomiast, Ewa Kopacz złożyła w Sejmie deklarację, że cały teren katastrofy został dokładnie sprawdzony i przekopany na metr w głąb. Niedługo potem, stenogram jej wystąpienia został zmieniony. Jak się okazało, nie był badany cały teren katastrofy, a jedynie miejsca konkretnych znalezisk. Kiedy pojawiły się informacje o pomyleniu ciał ofiar i o tym, że w jednej trumnie znajdowały się szczątki kilku osób, mit współpracy z Rosjanami ostatecznie runął. W tym sensie zdjęcia ukazane w filmie Ewy Stankiewicz są ilustracją szerszego problemu, a nie głównym problemem. Zresztą sama reżyserka nie przywiązuje do tych zdjęć szczególnej wagi. Dla niej ważniejsze jest to, czy Rosjanie dobijali rannych. Twierdzi, że TVP sfinansuje jej kolejny film na ten temat. Czy Jacek Kurski wyłoży kilkaset tysięcy złotych na taki materiał? Sędzia Ziobry sprzeciwił się prokuraturze Ziobry W miniony czwartek Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego odmówiła wyrażenia zgody na zatrzymanie i przymusowe doprowadzenie do prokuratury sędziego Igora Tuleyi. Sędzia Tuleya konsekwentnie odmawia stawienia się w prokuraturze, bo – jak podkreśla - nie uznaje Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego za sąd, w związku z czym dla niego decyzje tej izby nie są ważne. A co jest powodem całej tej sprawy? Chodzi o wyjątkowo czuły majestat Ryszarda Terleckiego, znanego jako pierwszy hipPiS — w młodości był „dzieckiem kwiatem” i pozował do nagich fotek, a dziś jest twardym narodowym konserwatystą. Pod koniec 2016 roku PiS wpadł na pomysł, żeby pozbyć się dziennikarzy z Sejmu, doszło do protestu mediów — 16 grudnia dziennikarze przez jeden dzień w ogóle nie informowali o polityce. Tego dnia podczas debaty w Sejmie, opozycja zaatakowała PiS za plany usunięcia dziennikarzy z parlamentu. Do wybuchu doszło gdy poseł PO Michał Szczerba, który zwrócił się do Marka Kuchcińskiego per „Panie marszałku kochany”. Marszałek Sejmu, oburzony tym zwrotem, wyrzucił posła z obrad. Doprowadziło to do okupacji przez opozycję sali plenarnej Sejmu. Wtedy PiS przeniósł obrady do mniejszej Sali Kolumnowej, nie wpuścił tam posłów opozycji i przegłosował to, co chciał. Do prokuratury trafiło doniesienie, że PiS złamało prawo, utrudniając udział w głosowaniach posłom opozycji. Prokuratura, kierowana przez Zbigniewa Ziobrę, uznała oczywiście, że wszystko było w porządku. I wtedy w sprawie pojawił się Igor Tuleya — do niego trafiło odwołanie polityków opozycji od decyzji prokuratury. Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie nakazał prokuraturze wszcząć śledztwo jeszcze raz, ujawniając jednocześnie zeznania Ryszarda Terleckiego, który przyznał, że wyrugowano wtedy posłów opozycji z Sali Kolumnowej - tym samym naruszając prawo. Prokuratura uznała, że ujawnienie tych zeznań było złamaniem tajemnicy śledztwa. I właśnie z tego powodu — obnażenia Terleckiego — sędzią Tuleyą zajęła się prokuratura. Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego złożona z ludzi Zbigniewa Ziobry zgodziła się na postawienie mu zarzutów ujawnienia tajemnicy, dlatego uchyliła mu immunitet i zawiesiła jako sędziego. Jednak Tuleya konsekwentnie nie stawiał się do prokuratury na przesłuchanie w charakterze podejrzanego, więc prokuratura złożyła wniosek do Izby Dyscyplinarnej, by sędziego doprowadzić na przesłuchanie siłą. Wszystko wydawało się formalnością. Ale niespodziewanie, tym razem Izba Dyscyplinarna po dziesiątkach godzin rozpraw nie wyraziła zgody na poranną wizytę smutnych panów u Tulei. Stało się to za sprawą sędziego Adama Rocha, który dziś przez sympatyków obozu władzy, odsądzany jest od czci i wiary. Roch to człowiek Ziobry. Czy to przypadek, że nie zgodził się na spektakularne zatrzymanie sędziego? A może to element większej układanki politycznej? Wszak w obozie władzy wrze. Kaczyński, Gowin i Ziobro podkładają sobie świnie W niedzielę ma się spotkać tzw. „rada koalicji” — Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. Rozmowa została umówiona przez mediatora, bo panowie w ostatnich tygodniach praktycznie ze sobą nie rozmawiają, tylko podkładają sobie nawzajem świnie. W mijającym tygodniu z porządku obrad Sejmu zdjęto chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych. Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę człowieka premiera - Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody ze strony Ziobry, który robi wszystko, by szkalować Borysa i usunąć Morawieckiego. Czy koalicja rządząca jest jeszcze w stanie zrobić cokolwiek wspólnie? Prezes PiS bardzo źle znosi sytuacje, w których jest politycznym impotentem — nie może rządzić, a jedynie administruje. Receptą mogłyby być przyspieszone wybory, poprzedzone wyrzuceniem Ziobry i Gowina ze Zjednoczonej Prawicy. Ale czy wcześniejsze wybory są możliwe? Wszyscy ludzie, którzy dzięki PiS trafili do instytucji publicznych i spółek skarbu państwa są przerażenie takim scenariuszem. Boją się, że Kaczyński nie wytrzyma stanu bezradności, podejmie ryzyko wyborcze — i że przegra, co będzie oznaczać czystkę wśród beneficjentów państwowej kasy. Blokowany przez koalicjantów program gospodarczy Nowy Ład, przygotowywany przez Mateusza Morawieckiego, wygląda jak program wyborczy PiS. Znalazł się w nim między innymi pomysł kwoty wolnej od podatku na poziomie 30 tysięcy złotych (czyli każdy kto zarobi do 30 tys. zł rocznie, nie płaci podatku dochodowego). To plan przekupienia wyborców, bo w takim wariancie ogromna część emerytów — czyli żelaznego elektoratu PiS — uniknie płacenia podatku. Kaczyński liczy, że dzięki temu PiS uda się dobić od 30 procent w sondażach i w razie przyspieszonych wyborów, utrzymać władzę. Kaczyński jest już bardzo zmęczony koalicjantami, a z kolei Ziobro i Gowin zakładają, że niezależnie od wyniku spotkań umawianych przez mediatorów, w kolejnych wyborach nie będzie dla nich miejsca na listach PiS.

Telewizja Polska wsparła spiskowe smoleńskie teorie, emitując film Ewy Stankiewicz „Stan Zagrożenia”. Wydźwięk filmu jest jasny — katastrofę przeżyło kilka osób, a Rosjan należy podejrzewać o dobijanie rannych. Jednak to nie te spiskowe teorie, wsparte przez TVP, stały się przedmiotem awantury. Tak się złożyło, że awantura wybuchła wokół zaprezentowanych przelotnie w tym filmie zdjęć Ewy Kopacz z pracownikami moskiewskiego prosektorium, do których sama reżyserka nie przywiązuje wielkiej wagi. Czy to nie jest świadome odwracanie uwagi od niewygodnych dla PiS teorii Stankiewicz?
Obóz władzy nie chce problemów ze Smoleńskiem, bo ma już wystarczająco dużo kłopotów.
W mijającym tygodniu z porządku obrad Sejmu zdjęto chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych. Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę człowieka premiera — Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody ze strony Zbigniewa Ziobry, który robi wszystko, by szkalować Borysa i usunąć Morawieckiego.
W dodatku sędzia z nadania Ziobry zablokował możliwość zatrzymania sędziego Igora Tuleyi, który miał usłyszeć zarzuty ujawnienia tajemnicy. Jakaż to tajemnica? To tajemnica Ryszarda Terleckiego, znanego jako pierwszy hipPiS — jako w młodości był „dzieckiem kwiatem” i pozował do nagich fotek, a dziś jest twardym narodowym konserwatystą.

 

Czy TVP sfinansuje film o dobijaniu rannych w Smoleńsku?

Telewizja rządowa TVP zaprezentowała film Ewy Stankiewicz „Stan Zagrożenia” poświęcony katastrofie smoleńskiej. To obraz lansujący teorie spiskowe, choćby takie, że katastrofę przeżyło kilka osób. Tyle, że awantura nie wybuchła wokół tego typu spiskowych teorii Stankiewicz, które poprzez emisje filmu wsparła TVP. Awantura wybuchła wokół zaprezentowanych w filmie zdjęć Ewy Kopacz. Ówczesna minister zdrowia, która pojechała do Moskwy reprezentować polskie władze, opiekować się rodzinami smoleńskimi i czuwać nad sekcjami ofiar katastrofy smoleńskiej, fotografowała się z pracownikami moskiewskiego prosektorium — i to w dość swobodnym stylu. Pozowanie w prosektorium, zwłaszcza w obliczu takiej tragedii, nie było najlepszym pomysłem. Ale ważniejsze jest to, jak wyglądały relacje ówczesnych polskich władz z Rosją w pierwszych dniach po Smoleńsku. Ewa Kopacz pojechała do Moskwy 11 kwietnia, dzień po katastrofie smoleńskiej. Zabrała zespół lekarzy patomorfologów, by współpracowali z Rosjanami podczas identyfikacji ciał i sekcji. Ale niestety, nie wszystko w Moskwie wyglądało tak, jak powinno. W praktyce Kopacz została zostawiona sama sobie. Co prawda, na miejscu był z nią szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, tyle, że od oglądania zwłok chodził zielony i nie stanowił większego wsparcia. Kopacz, które nie miała doświadczenia w relacjach międzynarodowych, a tym bardziej w relacjach z Rosją, nie udźwignęła tego ciężaru. Rosjanie robili więc, co chcieli, a Kopacz popełniła jeden, wielki błąd: udawała, że wszystko jest w porządku i mówiła rzeczy, które później okazały się nieprawdą. Słowa Ewy Kopacz o tym, że z wielką uwagą obserwowała pracę naszych patomorfologów ręka w rękę z Rosjanami, dementował później Andrzej Seremet, ówczesny prokurator generalny. Seremet przyznał, że kiedy polska delegacja pojawiła się w Moskwie, było już po sekcjach zwłok — Rosjanie zrobili je sami. Po powrocie do Polski natomiast, Ewa Kopacz złożyła w Sejmie deklarację, że cały teren katastrofy został dokładnie sprawdzony i przekopany na metr w głąb. Niedługo potem, stenogram jej wystąpienia został zmieniony. Jak się okazało, nie był badany cały teren katastrofy, a jedynie miejsca konkretnych znalezisk. Kiedy pojawiły się informacje o pomyleniu ciał ofiar i o tym, że w jednej trumnie znajdowały się szczątki kilku osób, mit współpracy z Rosjanami ostatecznie runął. W tym sensie zdjęcia ukazane w filmie Ewy Stankiewicz są ilustracją szerszego problemu, a nie głównym problemem. Zresztą sama reżyserka nie przywiązuje do tych zdjęć szczególnej wagi. Dla niej ważniejsze jest to, czy Rosjanie dobijali rannych. Twierdzi, że TVP sfinansuje jej kolejny film na ten temat. Czy Jacek Kurski wyłoży kilkaset tysięcy złotych na taki materiał?

Sędzia Ziobry sprzeciwił się prokuraturze Ziobry

W miniony czwartek Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego odmówiła wyrażenia zgody na zatrzymanie i przymusowe doprowadzenie do prokuratury sędziego Igora Tuleyi. Sędzia Tuleya konsekwentnie odmawia stawienia się w prokuraturze, bo – jak podkreśla - nie uznaje Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego za sąd, w związku z czym dla niego decyzje tej izby nie są ważne. A co jest powodem całej tej sprawy? Chodzi o wyjątkowo czuły majestat Ryszarda Terleckiego, znanego jako pierwszy hipPiS — w młodości był „dzieckiem kwiatem” i pozował do nagich fotek, a dziś jest twardym narodowym konserwatystą.
Pod koniec 2016 roku PiS wpadł na pomysł, żeby pozbyć się dziennikarzy z Sejmu, doszło do protestu mediów — 16 grudnia dziennikarze przez jeden dzień w ogóle nie informowali o polityce. Tego dnia podczas debaty w Sejmie, opozycja zaatakowała PiS za plany usunięcia dziennikarzy z parlamentu. Do wybuchu doszło gdy poseł PO Michał Szczerba, który zwrócił się do Marka Kuchcińskiego per „Panie marszałku kochany”. Marszałek Sejmu, oburzony tym zwrotem, wyrzucił posła z obrad. Doprowadziło to do okupacji przez opozycję sali plenarnej Sejmu. Wtedy PiS przeniósł obrady do mniejszej Sali Kolumnowej, nie wpuścił tam posłów opozycji i przegłosował to, co chciał. Do prokuratury trafiło doniesienie, że PiS złamało prawo, utrudniając udział w głosowaniach posłom opozycji. Prokuratura, kierowana przez Zbigniewa Ziobrę, uznała oczywiście, że wszystko było w porządku. I wtedy w sprawie pojawił się Igor Tuleya — do niego trafiło odwołanie polityków opozycji od decyzji prokuratury. Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie nakazał prokuraturze wszcząć śledztwo jeszcze raz, ujawniając jednocześnie zeznania Ryszarda Terleckiego, który przyznał, że wyrugowano wtedy posłów opozycji z Sali Kolumnowej - tym samym naruszając prawo. Prokuratura uznała, że ujawnienie tych zeznań było złamaniem tajemnicy śledztwa. I właśnie z tego powodu — obnażenia Terleckiego — sędzią Tuleyą zajęła się prokuratura. Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego złożona z ludzi Zbigniewa Ziobry zgodziła się na postawienie mu zarzutów ujawnienia tajemnicy, dlatego uchyliła mu immunitet i zawiesiła jako sędziego. Jednak Tuleya konsekwentnie nie stawiał się do prokuratury na przesłuchanie w charakterze podejrzanego, więc prokuratura złożyła wniosek do Izby Dyscyplinarnej, by sędziego doprowadzić na przesłuchanie siłą. Wszystko wydawało się formalnością. Ale niespodziewanie, tym razem Izba Dyscyplinarna po dziesiątkach godzin rozpraw nie wyraziła zgody na poranną wizytę smutnych panów u Tulei. Stało się to za sprawą sędziego Adama Rocha, który dziś przez sympatyków obozu władzy, odsądzany jest od czci i wiary. Roch to człowiek Ziobry. Czy to przypadek, że nie zgodził się na spektakularne zatrzymanie sędziego? A może to element większej układanki politycznej? Wszak w obozie władzy wrze.

Kaczyński, Gowin i Ziobro podkładają sobie świnie

W niedzielę ma się spotkać tzw. „rada koalicji” — Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. Rozmowa została umówiona przez mediatora, bo panowie w ostatnich tygodniach praktycznie ze sobą nie rozmawiają, tylko podkładają sobie nawzajem świnie. W mijającym tygodniu z porządku obrad Sejmu zdjęto chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych. Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę człowieka premiera - Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody ze strony Ziobry, który robi wszystko, by szkalować Borysa i usunąć Morawieckiego. Czy koalicja rządząca jest jeszcze w stanie zrobić cokolwiek wspólnie? Prezes PiS bardzo źle znosi sytuacje, w których jest politycznym impotentem — nie może rządzić, a jedynie administruje. Receptą mogłyby być przyspieszone wybory, poprzedzone wyrzuceniem Ziobry i Gowina ze Zjednoczonej Prawicy. Ale czy wcześniejsze wybory są możliwe? Wszyscy ludzie, którzy dzięki PiS trafili do instytucji publicznych i spółek skarbu państwa są przerażenie takim scenariuszem. Boją się, że Kaczyński nie wytrzyma stanu bezradności, podejmie ryzyko wyborcze — i że przegra, co będzie oznaczać czystkę wśród beneficjentów państwowej kasy. Blokowany przez koalicjantów program gospodarczy Nowy Ład, przygotowywany przez Mateusza Morawieckiego, wygląda jak program wyborczy PiS.
Znalazł się w nim między innymi pomysł kwoty wolnej od podatku na poziomie 30 tysięcy złotych (czyli każdy kto zarobi do 30 tys. zł rocznie, nie płaci podatku dochodowego). To plan przekupienia wyborców, bo w takim wariancie ogromna część emerytów — czyli żelaznego elektoratu PiS — uniknie płacenia podatku. Kaczyński liczy, że dzięki temu PiS uda się dobić od 30 procent w sondażach i w razie przyspieszonych wyborów, utrzymać władzę. Kaczyński jest już bardzo zmęczony koalicjantami, a z kolei Ziobro i Gowin zakładają, że niezależnie od wyniku spotkań umawianych przez mediatorów, w kolejnych wyborach nie będzie dla nich miejsca na listach PiS.

#85 -Kościół atakuje szczepionki, podczas gdy liczba ofiar koronawirusa rośnie. Co zrobi PiS?
2021-04-17 17:48:40

Kontrolowany przez PiS Trybunał Konstytucyjny uchylił przepisy, na podstawie których Adam Bodnar pełnił obowiązki Rzecznika Praw Obywatelskich. Decyzje o politycznej egzekucji Bodnara zapadły dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej — w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego, bo to oczywiste, że prezes PiS steruje szefową TK Julią Przyłębską. Czym Kaczyńskiemu podpadł Bodnar? Protestami po decyzji w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych oraz próbą zablokowania zakupu wydawnictwa Polska Press przez Orlen. W sprawie RPO koalicja Zjednoczonej Prawicy działa jeszcze wspólnie — ale to jedna z niewielu takich kwestii, bo wojna na prawicy przybiera na sile. Politycy PiS i Solidarnej Polski obrzucają się dziś odpowiedzialnością za to, że podejrzany o korupcję były minister PO Sławomir Nowak wyszedł z aresztu. Z kolei przedstawiciele Porozumienia zarzucają PiS, że używa wobec nich haków. Z koalicyjnego klubu odchodzi prof. Wojciech Maksymowicz, człowiek Gowina. To jego reakcja na to, że Ministerstwo Zdrowia publicznie zasugerowało, że jako lekarz eksperymentował na płodach. Wkrótce eksperymentami na płodach został z kolei zaatakowany rząd. Przewodniczący zespołu ekspertów Episkopatu Polski do spraw bioetycznych bp Józef Wróbel zaprezentował stanowisko, wedle którego katolicy nie powinni godzić się na szczepienie preparatami AstraZeneca i Johnson&Johnson, bo — według wywodu biskupa — w ich produkcji korzystano z linii komórkowych, stworzonych na bazie tkanek z abortowanych płodów. Obóz władzy nabrał wody w usta — i nie ma się co dziwić. Wszak przyjęcie dosłownie stanowiska biskupa Wróbla oznacza, że antyaborcyjny PiS faszeruje ludzi proaborcyjnymi szczepionkami. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Julia, zwana „Wysokim Trybunałem” Kadencja Rzecznika Praw Obywatelskich skończyła się jesienią minionego roku, ale PiS nie jest w stanie wybrać nowego rzecznika, bo potrzeba do tego zgody Senatu, który kontroluje opozycja. W tej sytuacji Adam Bodnar pełnił obowiązki RPO na podstawie ustawy, która nakazuje odchodzącemu rzecznikowi wykonywać obowiązki do czasu wyboru następcy. Właśnie te przepisy Trybunał Julii Przyłębskiej uznał za niekonstytucyjne. Ale decyzje o politycznej egzekucji Bodnara zapadły dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej — w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego, bo to oczywiste, że prezes PiS steruje Przyłębską. Po usunięciu Bodnara, PiS domknie system nomenklaturowy w Polsce, gdzie wszystkie instytucje podporządkowane zostały Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bez znaczenia są tu jakiekolwiek przepisy, bo sterując Przyłębską, ostateczne decyzje o konstytucyjności przepisów podejmuje właśnie prezes PiS. Czym Kaczyńskiemu podpadł Bodnar? Protestami po decyzji w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych oraz próbą zablokowania zakupu wydawnictwa Polska Press przez Orlen. Po usunięciu Bodnara — co ostatecznie stanie się za 3 miesiące — PiS chce przejąć kontrolę nad stanowiskiem RPO. Na stole leżą więc dwa warianty. Pierwszym jest oczywiście przekonanie opozycji do poparcia kandydata PiS. Poseł PiS Bartłomiej Wróblewski, bardzo intensywnie prowadzi rozmowy w Senacie, by przekonać kilku senatorów opozycji, by go poparli. Drugim wariantem jest zmiana ustawy o RPO i stworzenie instytucji pełniącego obowiązki Rzecznika Praw Obywatelskich. I takiego „p.o. RPO” powoływałby Sejm lub prezydent — czyli w praktyce PiS i Kaczyński. Usuwając Bodnara, PiS przekonuje, że kadencja to rzecz święta i nie można jej naruszać. To czystej wody hipokryzja, bo za swych rządów PiS skracał kadencje szefów mediów publicznych, prezesów sądów i członków KRS — w tym ostatnim przypadku dzięki niezawodnej prezes Julii, która każe się tytułować „Wysokim Trybunałem”. W 2018 roku PiS pod rękę z prezydentem forsowali projekt, który zakładał skrócenie 6-letniej konstytucyjnej kadencji pierwszej prezes Sądu Najwyższego - Małgorzaty Gersdorf, co miało stać się za sprawą obniżenia wieku emerytalnego. Wtedy nikomu w obozie władzy nie przeszkadzało, że przepisy emerytalne miały mieć pierwszeństwo przed Konstytucją. Koalicjanci walczą przy użyciu prokuratury Sytuacja w obozie władzy staje się coraz gęstsza. Z aresztu po 9 miesiącach wyszedł Sławomir Nowak, któremu prokuratura stawia ciężkie zarzuty,  m.in , korupcję, pranie pieniędzy i kierowanie grupą przestępczą. Stało się to kolejnym pretekstem do starcia w Zjednoczonej Prawicy. Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński z PiS zaatakował Zbigniewa Ziobrę, wypominając mu, że przez tak długi czas nie udało się sformułować aktu oskarżenia, przez co Nowak mógł wyjść na wolność. Dłużny nie pozostał wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta, który oskarżył Jabłońskiego o blokadę reform wymiaru sprawiedliwości i wynegocjowanie słabych warunków w rozmowach z Unią Europejską, ograniczających polską suwerenność. Ale spór wokół Nowaka nie był jedynym. W mijającym tygodniu doszło do jednego jeszcze starcia — tym razem między PiS a Porozumieniem. Krytyczny wobec działań rządu w sprawie pandemii poseł Wojciech Maksymowicz — związany z Gowinem profesor medycyny — oskarżony został o eksperymenty na abortowanych płodach. Autorem doniesienia do prokuratury był Mariusz Dzierżawski, były polityk Unii Polityki Realnej, od lat walczący o wprowadzenie w Polsce całkowitego zakazu aborcji. Kolejny donos wpłynął do Ministerstwa Zdrowia, które tak krytykuje Maksymowicz. A resort wszczął kontrolę. Maksymowicz jest oburzony, uważa, że to zemsta za jego krytykę działań ministra Adama Niedzielskiego. W efekcie tego starcia Maksymowicz opuścił klub parlamentarny PiS. W ten sposób krucha przewaga Zjednoczonej Prawicy w Sejmie stała się jeszcze skromniejsza. Jarosław Kaczyński w ogóle przestał spotykać się z liderami mniejszych partii koalicji. Nie ma między nimi zaufania i już wiadomo, że ten rząd nie będzie w stanie przeprowadzić żadnego ważnego projektu, bo nie będzie na to albo zgody Ziobry, albo Gowina, albo nawet części polityków PiS. Bo w partii rządzącej nie ma całkowitej jedności, a jej politycy zaczynają kontestować to, co się dzieje. Widzą spadające notowania, obawiając się przy tym utraty miejsc na listach wyborczych. To, co ich jeszcze łączy są stanowiska i gigantyczne pieniądze w spółkach skarbu państwa.  Kościół atakuje szczepionki, którymi szczepi rząd PiS W minionym tygodniu rządzącej prawicy napytali biedy także polscy biskupi. A konkretnie — przewodniczący zespołu ekspertów Episkopatu Polski do spraw bioetycznych bp Józef Wróbel, który zaprezentował stanowisko w sprawie szczepionek. Wedle biskupa Wróbla katolicy nie powinni godzić się na szczepienie preparatami AstraZeneca i Johnson&Johnson, bo — według wywodu biskupa — budzą one przeciwskazania etyczne, gdyż w ich produkcji korzystano z linii komórkowych, stworzonych na bazie tkanek z abortowanych płodów. Szkopuł w tym, że to stanowisko stoi w sprzeczności z decyzjami Watykanu. W grudniu 2020 roku, watykańska Kongregacja Nauki Wiary poinformowała, że moralnie akceptowalne jest zaszczepienie się tymi szczepionkami. Biskup Wróbel w ogóle nie tłumaczy, o co mu chodzi — a kluczowe jest to, że w szczepionkach oczywiście nie ma żadnych tkanek pochodzących z aborcji. Linie komórkowe, wykorzystywane w badaniach leków i szczepionek, częściowo powstały dzięki aborcji. Tyle, że dziesiątki lat temu — i od dziesiątków lat służą do badań medycznych. Dlaczego w tak trudnym momencie, kiedy jest tyle kontrowersji związanych ze szczepionkami, polski Episkopat podgrzewa jeszcze atmosferę? Decydenci z PiS, odpowiadający za narodowy program szczepień, ze stanowiskiem Kościoła polemizować nie chcą — za dużo ich łączy interesów z biskupami. A przecież przyjęcie dosłownie stanowiska biskupa Wróbla oznacza, że PiS — ograniczające legalną aborcję — jednocześnie faszeruje ludzi nieetycznymi szczepionkami.

Kontrolowany przez PiS Trybunał Konstytucyjny uchylił przepisy, na podstawie których Adam Bodnar pełnił obowiązki Rzecznika Praw Obywatelskich. Decyzje o politycznej egzekucji Bodnara zapadły dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej — w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego, bo to oczywiste, że prezes PiS steruje szefową TK Julią Przyłębską. Czym Kaczyńskiemu podpadł Bodnar? Protestami po decyzji w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych oraz próbą zablokowania zakupu wydawnictwa Polska Press przez Orlen.
W sprawie RPO koalicja Zjednoczonej Prawicy działa jeszcze wspólnie — ale to jedna z niewielu takich kwestii, bo wojna na prawicy przybiera na sile. Politycy PiS i Solidarnej Polski obrzucają się dziś odpowiedzialnością za to, że podejrzany o korupcję były minister PO Sławomir Nowak wyszedł z aresztu. Z kolei przedstawiciele Porozumienia zarzucają PiS, że używa wobec nich haków. Z koalicyjnego klubu odchodzi prof. Wojciech Maksymowicz, człowiek Gowina. To jego reakcja na to, że Ministerstwo Zdrowia publicznie zasugerowało, że jako lekarz eksperymentował na płodach.
Wkrótce eksperymentami na płodach został z kolei zaatakowany rząd. Przewodniczący zespołu ekspertów Episkopatu Polski do spraw bioetycznych bp Józef Wróbel zaprezentował stanowisko, wedle którego katolicy nie powinni godzić się na szczepienie preparatami AstraZeneca i Johnson&Johnson, bo — według wywodu biskupa — w ich produkcji korzystano z linii komórkowych, stworzonych na bazie tkanek z abortowanych płodów. Obóz władzy nabrał wody w usta — i nie ma się co dziwić. Wszak przyjęcie dosłownie stanowiska biskupa Wróbla oznacza, że antyaborcyjny PiS faszeruje ludzi proaborcyjnymi szczepionkami.
O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.

Julia, zwana „Wysokim Trybunałem”

Kadencja Rzecznika Praw Obywatelskich skończyła się jesienią minionego roku, ale PiS nie jest w stanie wybrać nowego rzecznika, bo potrzeba do tego zgody Senatu, który kontroluje opozycja. W tej sytuacji Adam Bodnar pełnił obowiązki RPO na podstawie ustawy, która nakazuje odchodzącemu rzecznikowi wykonywać obowiązki do czasu wyboru następcy. Właśnie te przepisy Trybunał Julii Przyłębskiej uznał za niekonstytucyjne.
Ale decyzje o politycznej egzekucji Bodnara zapadły dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej — w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego, bo to oczywiste, że prezes PiS steruje Przyłębską. Po usunięciu Bodnara, PiS domknie system nomenklaturowy w Polsce, gdzie wszystkie instytucje podporządkowane zostały Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bez znaczenia są tu jakiekolwiek przepisy, bo sterując Przyłębską, ostateczne decyzje o konstytucyjności przepisów podejmuje właśnie prezes PiS. Czym Kaczyńskiemu podpadł Bodnar? Protestami po decyzji w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych oraz próbą zablokowania zakupu wydawnictwa Polska Press przez Orlen. Po usunięciu Bodnara — co ostatecznie stanie się za 3 miesiące — PiS chce przejąć kontrolę nad stanowiskiem RPO. Na stole leżą więc dwa warianty. Pierwszym jest oczywiście przekonanie opozycji do poparcia kandydata PiS. Poseł PiS Bartłomiej Wróblewski, bardzo intensywnie prowadzi rozmowy w Senacie, by przekonać kilku senatorów opozycji, by go poparli. Drugim wariantem jest zmiana ustawy o RPO i stworzenie instytucji pełniącego obowiązki Rzecznika Praw Obywatelskich. I takiego „p.o. RPO” powoływałby Sejm lub prezydent — czyli w praktyce PiS i Kaczyński.
Usuwając Bodnara, PiS przekonuje, że kadencja to rzecz święta i nie można jej naruszać. To czystej wody hipokryzja, bo za swych rządów PiS skracał kadencje szefów mediów publicznych, prezesów sądów i członków KRS — w tym ostatnim przypadku dzięki niezawodnej prezes Julii, która każe się tytułować „Wysokim Trybunałem”. W 2018 roku PiS pod rękę z prezydentem forsowali projekt, który zakładał skrócenie 6-letniej konstytucyjnej kadencji pierwszej prezes Sądu Najwyższego - Małgorzaty Gersdorf, co miało stać się za sprawą obniżenia wieku emerytalnego. Wtedy nikomu w obozie władzy nie przeszkadzało, że przepisy emerytalne miały mieć pierwszeństwo przed Konstytucją.

Koalicjanci walczą przy użyciu prokuratury

Sytuacja w obozie władzy staje się coraz gęstsza. Z aresztu po 9 miesiącach wyszedł Sławomir Nowak, któremu prokuratura stawia ciężkie zarzuty, m.in, korupcję, pranie pieniędzy i kierowanie grupą przestępczą. Stało się to kolejnym pretekstem do starcia w Zjednoczonej Prawicy. Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński z PiS zaatakował Zbigniewa Ziobrę, wypominając mu, że przez tak długi czas nie udało się sformułować aktu oskarżenia, przez co Nowak mógł wyjść na wolność. Dłużny nie pozostał wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta, który oskarżył Jabłońskiego o blokadę reform wymiaru sprawiedliwości i wynegocjowanie słabych warunków w rozmowach z Unią Europejską, ograniczających polską suwerenność. Ale spór wokół Nowaka nie był jedynym.
W mijającym tygodniu doszło do jednego jeszcze starcia — tym razem między PiS a Porozumieniem. Krytyczny wobec działań rządu w sprawie pandemii poseł Wojciech Maksymowicz — związany z Gowinem profesor medycyny — oskarżony został o eksperymenty na abortowanych płodach. Autorem doniesienia do prokuratury był Mariusz Dzierżawski, były polityk Unii Polityki Realnej, od lat walczący o wprowadzenie w Polsce całkowitego zakazu aborcji. Kolejny donos wpłynął do Ministerstwa Zdrowia, które tak krytykuje Maksymowicz. A resort wszczął kontrolę. Maksymowicz jest oburzony, uważa, że to zemsta za jego krytykę działań ministra Adama Niedzielskiego. W efekcie tego starcia Maksymowicz opuścił klub parlamentarny PiS. W ten sposób krucha przewaga Zjednoczonej Prawicy w Sejmie stała się jeszcze skromniejsza.
Jarosław Kaczyński w ogóle przestał spotykać się z liderami mniejszych partii koalicji. Nie ma między nimi zaufania i już wiadomo, że ten rząd nie będzie w stanie przeprowadzić żadnego ważnego projektu, bo nie będzie na to albo zgody Ziobry, albo Gowina, albo nawet części polityków PiS. Bo w partii rządzącej nie ma całkowitej jedności, a jej politycy zaczynają kontestować to, co się dzieje. Widzą spadające notowania, obawiając się przy tym utraty miejsc na listach wyborczych. To, co ich jeszcze łączy są stanowiska i gigantyczne pieniądze w spółkach skarbu państwa. 

Kościół atakuje szczepionki, którymi szczepi rząd PiS

W minionym tygodniu rządzącej prawicy napytali biedy także polscy biskupi. A konkretnie — przewodniczący zespołu ekspertów Episkopatu Polski do spraw bioetycznych bp Józef Wróbel, który zaprezentował stanowisko w sprawie szczepionek. Wedle biskupa Wróbla katolicy nie powinni godzić się na szczepienie preparatami AstraZeneca i Johnson&Johnson, bo — według wywodu biskupa — budzą one przeciwskazania etyczne, gdyż w ich produkcji korzystano z linii komórkowych, stworzonych na bazie tkanek z abortowanych płodów. Szkopuł w tym, że to stanowisko stoi w sprzeczności z decyzjami Watykanu. W grudniu 2020 roku, watykańska Kongregacja Nauki Wiary poinformowała, że moralnie akceptowalne jest zaszczepienie się tymi szczepionkami. Biskup Wróbel w ogóle nie tłumaczy, o co mu chodzi — a kluczowe jest to, że w szczepionkach oczywiście nie ma żadnych tkanek pochodzących z aborcji. Linie komórkowe, wykorzystywane w badaniach leków i szczepionek, częściowo powstały dzięki aborcji. Tyle, że dziesiątki lat temu — i od dziesiątków lat służą do badań medycznych.
Dlaczego w tak trudnym momencie, kiedy jest tyle kontrowersji związanych ze szczepionkami, polski Episkopat podgrzewa jeszcze atmosferę? Decydenci z PiS, odpowiadający za narodowy program szczepień, ze stanowiskiem Kościoła polemizować nie chcą — za dużo ich łączy interesów z biskupami. A przecież przyjęcie dosłownie stanowiska biskupa Wróbla oznacza, że PiS — ograniczające legalną aborcję — jednocześnie faszeruje ludzi nieetycznymi szczepionkami.

#84 - Prezes Kaczyński sfrustrowany swą polityczną niemocą. Czy to się skończy przyspieszonymi wyborami?
2021-04-10 19:19:29

Jak zwykle gdy trzeba twardemu elektoratowi wytłumaczyć rzeczywistość, Jarosław Kaczyński wezwał swych podwładnych z „Gazety Polskiej”, by udzielić wywiadu o partii i państwie. I pojechał. Pal licho, że zaatakował opozycję, nazywając ją rakiem — onkologiczne porównania są w jego arsenale, obfitującym w określenia kryminalne, formą i tak dość delikatną. Ważniejsze, jest to, co Kaczyński zasugerował. Otóż, ponieważ koalicjanci mu brykają, to nie da się wykluczyć przyspieszonych wyborów. Ta deklaracja prezesa nakłada się na plotki z politycznego światka, że główni gracze biorą pod uwagę wybory na jesieni tego roku. Bez względu na to, czy to groźba realna, czy nie, w obozie władzy trwa ferment. W tej rozgrywce ważną postacią jest Jacek Kurski. Przede wszystkim, Kurski gra na osłabienie Mateusza Morawieckiego i pozbawienie go premierostwa. Dlatego właśnie „Wiadomości” TVP zaatakowały Pawła Borysa, prawą rękę Morawieckiego w kwestiach gospodarczych i finansowych. Kurski uważa, że to Morawiecki stoi za wyciekami do mediów informacji o Danielu Obajtku — atak na Borysa miał być dla premiera sygnałem ostrzegawczym. Jednocześnie Kurski dobrze się bawi — Antonim Macierewiczem. Właśnie upokorzył byłego wszechpotężnego szefa MON i głównego smoleńskiego śledczego PiS. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Gowin patrzy w oczy Kaczyńskiemu Przez ostatnie kilka miesięcy czytając wywiady liderów Zjednoczonej Prawicy, można było tylko ziewać. Choć w obozie władzy buzowało, to na zewnątrz wszyscy trzymali gardę. Teraz to się zmieniło. W mijającym tygodniu ukazały się dwa ważne wywiady, pokazujące głęboki kryzys obozu władzy. Szef PiS Jarosław Kaczyński wypowiedział się dla „Gazety Polskiej”, a lider Porozumienia Jarosław Gowin dla „Super Expressu”. Po tej lekturze nasuwa się jedno pytanie: co oni jeszcze robią w jednym rządzie? Prezes Kaczyński zaatakował opozycję, nazywając ją rakiem na zdrowej, polskiej tkance, o premierze powiedział, że gdyby nie on, to Morawiecki nie byłby tym kim jest, a przy okazji pogroził także Zbigniewowi Ziobrze. Co jednak ważniejsze, Kaczyński zasugerował, że ponieważ koalicjanci mu brykają, to nie da się wykluczyć przyspieszonych wyborów. Ta deklaracja prezesa nakłada się na plotki z politycznego światka, że główni gracze biorą pod uwagę wybory na jesieni tego roku. Czy to wariant realny? A może Kaczyński tylko grozi Ziobrze i Gowinowi, że jeśli nie będą posłuszni, to rozpisze wybory po to, by wypadli poza Sejm? Warto pamiętać o tym, że Jarosław Kaczyński ma traumę 2007 roku, kiedy przyspieszone wybory doprowadziły do porażki jego rządu i utraty władzy przez PiS na 8 lat. Kaczyński ma swoje lata i nie może ryzykować utraty władzy — wie, że jej już nigdy nie odzyska. Z drugiej strony prezes jest coraz bardziej sfrustrowany własną niemocą — odkąd Ziobro i Gowin zabrali się za uderzanie w PiS, to kilka ważnych dla Kaczyńskiego projektów politycznych zostało zatrzymanych — choćby program gospodarczy Nowy Ład. Rząd buksuje i nie jest w stanie dalej prowadzić rewolucji, o jakiej marzył prezes PiS. Ważąc te racje na tę chwile można powiedzieć, że emocje Kaczyńskiego nie są jeszcze na tyle silne, by doprowadzić do przyspieszonych wyborów. Ale co będzie za parę tygodni? Koalicjanci zaostrzają kurs wobec PiS, co pokazuje wywiad Jarosława Gowina dla „Super Expressu”. Wicepremier po raz pierwszy mówi jasno, że próba rokoszu w jego Porozumieniu była zemstą PiS. Sugeruje, że powiedział Kaczyńskiemu prosto w oczy, że tego nie akceptuje. Kurski sojusznikiem Obajtka W tej całej rozgrywce, która się toczy w obozie władzy, ważną postacią jest Jacek Kurski. Przede wszystkim, gra na osłabienie Mateusza Morawieckiego i pozbawienie go premierostwa. Kiedy w zeszłym tygodniu „Wiadomości” TVP atakowały bliskiego współpracownika premiera, szefa Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa, nie był to przypadek. To była odpowiedź na podejmowane przez premiera próby usunięcia Obajtka i rozważanie Borysa na jego następcę. Wrogowie Morawieckiego, w tym Kurski, są przekonani, że to ludzie premiera maczali palce w ujawnianych taśmowo skandalach wokół Obajtka. Atak na szefa PFR miał nie tylko skompromitować konkurenta Obajtka, ale — co ważniejsze — pokazać Kaczyńskiemu, że dokładnie ci ludzie w obozie władzy, którzy po publikacjach dotyczących Obajtka domagają się jego odwołania, stanęli w obronie Borysa. To miało doprowadzić do wyświetlenia Kaczyńskiemu frakcji Morawieckiego i jej interesów. Symptomatyczne, że Kurski za materiał o Borysie nie dostał od Kaczyńskiego po głowie. Pożegnanie z Macierewiczem To zresztą niejedyna rozgrywka Jacka Kurskiego. Mija właśnie 11. rocznica katastrofy smoleńskiej, a Antoni Macierewicz przygotował film, która jest podsumowaniem prac jego podkomisji. Kurski co najmniej od 2018 roku konsekwentnie wycina Macierewicza z programów TVP, sądząc, że jego zamachowe teorie szkodzą PiS-owi. Co jest więc powodem tego, że prezes TVP zgodził się puścić film szefa podkomisji smoleńskiej? Otóż Macierewicz dostał zgodę władz PiS na emisję filmu, pod warunkiem, że to będzie ostatni jego dokument smoleński. W tym sensie jest to pożegnanie z Macierewiczem. Skąd ta decyzja? W ostatnich miesiącach wokół Macierewicza zrobiło się gorąco. Zaczęły go atakować smoleńskie rodziny związane z PiS, domagając się audytu jego pracy. W finale przeciwko Macierewiczowi wystąpili nawet członkowie jego własnej podkomisji smoleńskiej. Kurski nie byłby jednak sobą, gdyby dodatkowo nie upokorzył Macierewicza. Zgodził się na emisję filmu pod dodatkowym warunkiem — napisania proszalnego listu przez Macierewicza. Chodziło o upokorzenie Macierewicza, bo list z miejsca wylądował w „Wiadomościach”. Sobotni film, w którym Macierewicz powtarza swe teorie o wybuchu na pokładzie tupolewa i sugeruje zamach ze strony Rosjan, jest jego osobistym raportem smoleńskim. Nie stoi za nim szef PiS, nie stoją rodziny smoleńskie, a podkomisji praktycznie już nie ma. Władze PiS po raz ostatni pozwoliły Macierewiczowi obsadzić się w roli smoleńskiego bohatera.

Jak zwykle gdy trzeba twardemu elektoratowi wytłumaczyć rzeczywistość, Jarosław Kaczyński wezwał swych podwładnych z „Gazety Polskiej”, by udzielić wywiadu o partii i państwie. I pojechał. Pal licho, że zaatakował opozycję, nazywając ją rakiem — onkologiczne porównania są w jego arsenale, obfitującym w określenia kryminalne, formą i tak dość delikatną. Ważniejsze, jest to, co Kaczyński zasugerował. Otóż, ponieważ koalicjanci mu brykają, to nie da się wykluczyć przyspieszonych wyborów. Ta deklaracja prezesa nakłada się na plotki z politycznego światka, że główni gracze biorą pod uwagę wybory na jesieni tego roku. Bez względu na to, czy to groźba realna, czy nie, w obozie władzy trwa ferment. W tej rozgrywce ważną postacią jest Jacek Kurski. Przede wszystkim, Kurski gra na osłabienie Mateusza Morawieckiego i pozbawienie go premierostwa. Dlatego właśnie „Wiadomości” TVP zaatakowały Pawła Borysa, prawą rękę Morawieckiego w kwestiach gospodarczych i finansowych. Kurski uważa, że to Morawiecki stoi za wyciekami do mediów informacji o Danielu Obajtku — atak na Borysa miał być dla premiera sygnałem ostrzegawczym. Jednocześnie Kurski dobrze się bawi — Antonim Macierewiczem. Właśnie upokorzył byłego wszechpotężnego szefa MON i głównego smoleńskiego śledczego PiS. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.

Gowin patrzy w oczy Kaczyńskiemu

Przez ostatnie kilka miesięcy czytając wywiady liderów Zjednoczonej Prawicy, można było tylko ziewać. Choć w obozie władzy buzowało, to na zewnątrz wszyscy trzymali gardę. Teraz to się zmieniło. W mijającym tygodniu ukazały się dwa ważne wywiady, pokazujące głęboki kryzys obozu władzy. Szef PiS Jarosław Kaczyński wypowiedział się dla „Gazety Polskiej”, a lider Porozumienia Jarosław Gowin dla „Super Expressu”. Po tej lekturze nasuwa się jedno pytanie: co oni jeszcze robią w jednym rządzie?
Prezes Kaczyński zaatakował opozycję, nazywając ją rakiem na zdrowej, polskiej tkance, o premierze powiedział, że gdyby nie on, to Morawiecki nie byłby tym kim jest, a przy okazji pogroził także Zbigniewowi Ziobrze. Co jednak ważniejsze, Kaczyński zasugerował, że ponieważ koalicjanci mu brykają, to nie da się wykluczyć przyspieszonych wyborów. Ta deklaracja prezesa nakłada się na plotki z politycznego światka, że główni gracze biorą pod uwagę wybory na jesieni tego roku.
Czy to wariant realny? A może Kaczyński tylko grozi Ziobrze i Gowinowi, że jeśli nie będą posłuszni, to rozpisze wybory po to, by wypadli poza Sejm?
Warto pamiętać o tym, że Jarosław Kaczyński ma traumę 2007 roku, kiedy przyspieszone wybory doprowadziły do porażki jego rządu i utraty władzy przez PiS na 8 lat. Kaczyński ma swoje lata i nie może ryzykować utraty władzy — wie, że jej już nigdy nie odzyska.
Z drugiej strony prezes jest coraz bardziej sfrustrowany własną niemocą — odkąd Ziobro i Gowin zabrali się za uderzanie w PiS, to kilka ważnych dla Kaczyńskiego projektów politycznych zostało zatrzymanych — choćby program gospodarczy Nowy Ład. Rząd buksuje i nie jest w stanie dalej prowadzić rewolucji, o jakiej marzył prezes PiS.
Ważąc te racje na tę chwile można powiedzieć, że emocje Kaczyńskiego nie są jeszcze na tyle silne, by doprowadzić do przyspieszonych wyborów. Ale co będzie za parę tygodni? Koalicjanci zaostrzają kurs wobec PiS, co pokazuje wywiad Jarosława Gowina dla „Super Expressu”. Wicepremier po raz pierwszy mówi jasno, że próba rokoszu w jego Porozumieniu była zemstą PiS. Sugeruje, że powiedział Kaczyńskiemu prosto w oczy, że tego nie akceptuje.

Kurski sojusznikiem Obajtka

W tej całej rozgrywce, która się toczy w obozie władzy, ważną postacią jest Jacek Kurski. Przede wszystkim, gra na osłabienie Mateusza Morawieckiego i pozbawienie go premierostwa. Kiedy w zeszłym tygodniu „Wiadomości” TVP atakowały bliskiego współpracownika premiera, szefa Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa, nie był to przypadek. To była odpowiedź na podejmowane przez premiera próby usunięcia Obajtka i rozważanie Borysa na jego następcę. Wrogowie Morawieckiego, w tym Kurski, są przekonani, że to ludzie premiera maczali palce w ujawnianych taśmowo skandalach wokół Obajtka. Atak na szefa PFR miał nie tylko skompromitować konkurenta Obajtka, ale — co ważniejsze — pokazać Kaczyńskiemu, że dokładnie ci ludzie w obozie władzy, którzy po publikacjach dotyczących Obajtka domagają się jego odwołania, stanęli w obronie Borysa. To miało doprowadzić do wyświetlenia Kaczyńskiemu frakcji Morawieckiego i jej interesów. Symptomatyczne, że Kurski za materiał o Borysie nie dostał od Kaczyńskiego po głowie.

Pożegnanie z Macierewiczem

To zresztą niejedyna rozgrywka Jacka Kurskiego. Mija właśnie 11. rocznica katastrofy smoleńskiej, a Antoni Macierewicz przygotował film, która jest podsumowaniem prac jego podkomisji. Kurski co najmniej od 2018 roku konsekwentnie wycina Macierewicza z programów TVP, sądząc, że jego zamachowe teorie szkodzą PiS-owi. Co jest więc powodem tego, że prezes TVP zgodził się puścić film szefa podkomisji smoleńskiej?
Otóż Macierewicz dostał zgodę władz PiS na emisję filmu, pod warunkiem, że to będzie ostatni jego dokument smoleński. W tym sensie jest to pożegnanie z Macierewiczem. Skąd ta decyzja? W ostatnich miesiącach wokół Macierewicza zrobiło się gorąco. Zaczęły go atakować smoleńskie rodziny związane z PiS, domagając się audytu jego pracy. W finale przeciwko Macierewiczowi wystąpili nawet członkowie jego własnej podkomisji smoleńskiej.
Kurski nie byłby jednak sobą, gdyby dodatkowo nie upokorzył Macierewicza. Zgodził się na emisję filmu pod dodatkowym warunkiem — napisania proszalnego listu przez Macierewicza. Chodziło o upokorzenie Macierewicza, bo list z miejsca wylądował w „Wiadomościach”. Sobotni film, w którym Macierewicz powtarza swe teorie o wybuchu na pokładzie tupolewa i sugeruje zamach ze strony Rosjan, jest jego osobistym raportem smoleńskim. Nie stoi za nim szef PiS, nie stoją rodziny smoleńskie, a podkomisji praktycznie już nie ma. Władze PiS po raz ostatni pozwoliły Macierewiczowi obsadzić się w roli smoleńskiego bohatera.

#83 - Zaczęła się walka o fotel premiera. Kurski atakuje Morawieckiego, a Dworczyk lansuje się szczepionkami
2021-04-03 16:38:04

Rządowy pełnomocnik Michał Dworczyk otworzył kolejkę do szczepień dla 40- i 50-latków, ponieważ duża część 60-latków nie pali się do antycovidowych zastrzyków. Tyle, że obóz władzy wpadł w panikę, obawiając się wizerunkowego skutku tej operacji — część młodszych zaszczepiłaby się przed seniorami i ciężko chorymi. W rządzie doszło do wewnętrznego starcia, Dworczyk został zaatakowany i musiał się cofnąć. Całe to starcie do idealna ilustracja sytuacji na szczytach Zjednoczonej Prawicy. Dworczyk ma prosty polityczny cel: chce zostać premierem, budując swą pozycję dzięki sukcesowi szczepień. Nie wszystkim zależy więc na jego sukcesie. Premierem chce też być Jacek Kurski, który coraz śmielej sobie poczyna dyskredytując w „Wiadomościach” Mateusza Morawieckiego. Działaniom premiera w sprawie walki z koronawirusem przygląda się bez życzliwości szef NIK Marian Banaś, kiedyś zausznik PiS, dziś na kursie kolizyjnym z partią władzy. Banaś udzielił ostrego wywiadu „Business Insiderowi”. Zasugerował, że rząd nie potrafi walczyć z pandemią, marnotrawi publiczne pieniądze na nietrafione inwestycje, upolitycznił prokuraturę i specsłużby do tego stopnia, że systemowo tuszowane są tam nieprawidłowości. Banaś zdobył się na tę wylewność ze strachu. Czego się boi? O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Padł system Dworczyka Odpowiedzialny za program szczepień minister Michał Dworczyk ma prosty polityczny cel: zbudować swą niezależną pozycję dzięki sukcesowi szczepień i zniesieniu dzięki temu pandemicznych ograniczeń. Od dłuższego czasu Dworczyk stara się zrzucać odpowiedzialność za zwalczanie koronawirusa na ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i premiera Mateusza Morawieckiego, samemu prezentując się wyłącznie jako „władca szczepionek”. Nie ma się co dziwić. O ile program szczepień idzie coraz sprawniej, to walka z koronawirusem przynosi klęskę za klęską. W mijającym tygodniu Dworczyk mógł zarobić kilka dodatkowych politycznych punktów, gdy nagle — w nocy ze środy na czwartek — otworzył możliwość szczepień dla 40- i 50-latków. Szkopuł w tym, że zrobił to samowolnie, nie informując nawet Morawieckiego i Niedzielskiego. W obozie władzy wybuchł skandal — okazało się, że część 40-latków może się zaszczepić szybciej, niż 60- czy 70-latkowi albo przewlekle chorzy. Dworczyk szybko się wycofał ze swego pomysłu, przesuwając 40-latków dalej w kolejce i przekonując, że mogli się zapisać przed seniorami ze względu na „błąd systemu”. Sprawa wygląda jednak inaczej. O panicznym wycofaniu się za szczepień młodszych zdecydowała polityka. To, co zrobił Dworczyk, było logiczne. Otworzył kolejkę dla młodszych roczników, ponieważ duża część 60-latków nie pali się do szczepień. Ale obóz władzy wpadł w panikę, obawiając się wizerunkowego skutku tej operacji — część młodszych zaszczepiłaby się przed seniorami i ciężko chorymi. W obozie władzy doszło do wewnętrznego starcia, Michał Dworczyk został zaatakowany i musiał się cofnąć. Z punktu widzenia systemu szczepień, 40-latkowie nie są problemem. Liczby są jednoznaczne: na wcześniejsze szczepienia zapisało się ok. 60 tys. z nich. A to znaczy, że gdyby Dworczyk nie cofał ich w kolejce, to wszyscy razem zostaliby zaszczepieni w pół dnia (bo szczepimy dziennie między 100 a 200 tys osób). Oczywiście — pojawiła się obawa, że jeśli Dworczyk nie wyłączy rejestracji, to dołączą kolejne tysiące 40-latków, którzy chcą wrócić do normalności — spotkań towarzyskich, wyjazdów i posyłania dzieci do szkoły. A to wywróciłoby cały system szczepień zbudowany na kruchej hierarchii. Zamieszanie ze szczepieniami jest idealnym obrazem wojenek wewnątrz obozu władzy. Nie jest tajemnicą, że Dworczyk marzy o tym, by zostać premierem. Nie wszystkim zależy więc na jego sukcesie w programie szczepień. Niestety, w momencie, kiedy padają kolejne rekordy zakażeń, a Polska pod względem koronawirusowych zgonów notuje trzeci wynik na świecie, rząd staje się zakładnikiem własnej propagandy i wewnętrznych gierek — kto zbuduje się na szczepieniach, a kto straci na koronawirusie. Kurski testuje Kaczyńskiego. TVP na wojnie z Morawieckim Zamieszanie związane ze szczepieniami nie jest jednak jedynym problemem w obozie władzy. Są kolejne dowody na to, że Zjednoczona Prawica się sypie. Po pierwsze, zaczyna przegrywać głosowania w Sejmie. Z pozoru mało znaczące, ale takie, które są sygnałem dla Jarosława Kaczyńskiego, że w praktyce nie ma większości, bo Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro realizują coraz bardziej niezależną politykę. Po drugie, coraz większa część Zjednoczonej Prawicy zaczyna rozumieć, jakim — cytując wicepremiera Piotr Glińskiego — „domem wariatów” jest TVP. Już kilka tygodni temu Kurski wyciął z anteny Solidarną Polskę i Porozumienie za wierzganie Kaczyńskiemu. Teraz „Wiadomości” zaatakowały bardzo bliskiego współpracownika premiera, Pawła Borysa, który kieruje Polskim Funduszem Rozwoju — to antykryzysowy wehikuł rządu. Przyzwyczailiśmy się do tego, że TVP jest zwierciadłem, w którym można dojrzeć relacje, jakie występują w obozie władzy. Skąd zatem akurat atak na niego — i to teraz?  To wojna zastępcza, bo Kurski nie może wprost zaatakować premiera. Jednak dla wszystkich w obozie władzy jest jasne: uderzenie w Borysa, to tak naprawdę uderzenie w Morawieckiego. Czy Kurski miał na to przyzwolenie Kaczyńskiego, głównego twórcy ramówki TVP? Wszystko wskazuje na to, że nie. Kurski testuje Kaczyńskiego: sprawdza, jak mocno — ale nie bezpośrednio — może uderzyć w premiera. Prezes TVP interesuje się również wspomnianym wcześniej Michałem Dworczykiem. To nie jest przypadek — Kurski także marzy o fotelu szefa Rady Ministrów. Chceli zatrzymać Banasia? Jakby władza miała mało problemów, to w minionym tygodniu doszły kolejne. Oto nagle odezwał się szef NIK Marian Banaś. Właściciel słynnej kamienicy, w której wynajmowano pokoje na godziny, udzielił mocnego wywiadu „Business Insiderowi”. Zapowiedział, że prowadzi szereg kontroli związanych z aferami PiS. Użył mocnych słów, sugerując, że rząd nie potrafi walczyć z pandemią, marnotrawi publiczne pieniądze na nietrafione inwestycje, upolitycznił prokuraturę i specsłużby do tego stopnia, że systemowo tuszowane są tam nieprawidłowości. „Jeśli chodzi o finanse publiczne, obronność, bezpieczeństwo wewnętrzne i energetyczne oraz osoby, które odpowiadają i zarządzają tymi obszarami, posiadamy dowody świadczące o głębokich patologiach i dysfunkcji w tym zakresie” — stwierdził. Dlaczego Banaś uderza właśnie w tym momencie? Bo żyje groźbą usunięcia go z urzędu. PiS już raz naciskał na prezesa NIK, by podał się do dymisji, ale nie udało się go złamać. Dziś podejmowana jest kolejna próba. Ważnym elementem tej rozgrywki jest jego syn, Jakub, który znalazł się pod lubą CBA. Z informacji, które Banasiowie dostali z zaufanych źródeł, wynika, że Jakub Banaś wraz żoną mieli zostać zatrzymani, co doprowadzić miało także do postawienia zarzutów prezesowi NIK. Dlatego Banaś ostro grozi obozowi władzy — to wywiad adresowany do czytelników ze szczytów PiS. Szef NIK zapowiedział kontrole w CBA (ukłony dla Mariusza Kamińskiego), Orlenie (to dla promotorów Daniela Obajtka), SKOK Wołomin (pozdrowienia dla Jacka Sasina), czy Get Backu (to ma dotrzeć do premiera). Ale czy na pewno Banaś jest gotowy na wojnę z nimi?

Rządowy pełnomocnik Michał Dworczyk otworzył kolejkę do szczepień dla 40- i 50-latków, ponieważ duża część 60-latków nie pali się do antycovidowych zastrzyków. Tyle, że obóz władzy wpadł w panikę, obawiając się wizerunkowego skutku tej operacji — część młodszych zaszczepiłaby się przed seniorami i ciężko chorymi. W rządzie doszło do wewnętrznego starcia, Dworczyk został zaatakowany i musiał się cofnąć. Całe to starcie do idealna ilustracja sytuacji na szczytach Zjednoczonej Prawicy. Dworczyk ma prosty polityczny cel: chce zostać premierem, budując swą pozycję dzięki sukcesowi szczepień. Nie wszystkim zależy więc na jego sukcesie.
Premierem chce też być Jacek Kurski, który coraz śmielej sobie poczyna dyskredytując w „Wiadomościach” Mateusza Morawieckiego. Działaniom premiera w sprawie walki z koronawirusem przygląda się bez życzliwości szef NIK Marian Banaś, kiedyś zausznik PiS, dziś na kursie kolizyjnym z partią władzy. Banaś udzielił ostrego wywiadu „Business Insiderowi”. Zasugerował, że rząd nie potrafi walczyć z pandemią, marnotrawi publiczne pieniądze na nietrafione inwestycje, upolitycznił prokuraturę i specsłużby do tego stopnia, że systemowo tuszowane są tam nieprawidłowości. Banaś zdobył się na tę wylewność ze strachu. Czego się boi? O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.

Padł system Dworczyka

Odpowiedzialny za program szczepień minister Michał Dworczyk ma prosty polityczny cel: zbudować swą niezależną pozycję dzięki sukcesowi szczepień i zniesieniu dzięki temu pandemicznych ograniczeń. Od dłuższego czasu Dworczyk stara się zrzucać odpowiedzialność za zwalczanie koronawirusa na ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i premiera Mateusza Morawieckiego, samemu prezentując się wyłącznie jako „władca szczepionek”.
Nie ma się co dziwić. O ile program szczepień idzie coraz sprawniej, to walka z koronawirusem przynosi klęskę za klęską.
W mijającym tygodniu Dworczyk mógł zarobić kilka dodatkowych politycznych punktów, gdy nagle — w nocy ze środy na czwartek — otworzył możliwość szczepień dla 40- i 50-latków. Szkopuł w tym, że zrobił to samowolnie, nie informując nawet Morawieckiego i Niedzielskiego. W obozie władzy wybuchł skandal — okazało się, że część 40-latków może się zaszczepić szybciej, niż 60- czy 70-latkowi albo przewlekle chorzy. Dworczyk szybko się wycofał ze swego pomysłu, przesuwając 40-latków dalej w kolejce i przekonując, że mogli się zapisać przed seniorami ze względu na „błąd systemu”.
Sprawa wygląda jednak inaczej. O panicznym wycofaniu się za szczepień młodszych zdecydowała polityka.
To, co zrobił Dworczyk, było logiczne. Otworzył kolejkę dla młodszych roczników, ponieważ duża część 60-latków nie pali się do szczepień. Ale obóz władzy wpadł w panikę, obawiając się wizerunkowego skutku tej operacji — część młodszych zaszczepiłaby się przed seniorami i ciężko chorymi. W obozie władzy doszło do wewnętrznego starcia, Michał Dworczyk został zaatakowany i musiał się cofnąć.
Z punktu widzenia systemu szczepień, 40-latkowie nie są problemem. Liczby są jednoznaczne: na wcześniejsze szczepienia zapisało się ok. 60 tys. z nich. A to znaczy, że gdyby Dworczyk nie cofał ich w kolejce, to wszyscy razem zostaliby zaszczepieni w pół dnia (bo szczepimy dziennie między 100 a 200 tys osób). Oczywiście — pojawiła się obawa, że jeśli Dworczyk nie wyłączy rejestracji, to dołączą kolejne tysiące 40-latków, którzy chcą wrócić do normalności — spotkań towarzyskich, wyjazdów i posyłania dzieci do szkoły. A to wywróciłoby cały system szczepień zbudowany na kruchej hierarchii.
Zamieszanie ze szczepieniami jest idealnym obrazem wojenek wewnątrz obozu władzy. Nie jest tajemnicą, że Dworczyk marzy o tym, by zostać premierem. Nie wszystkim zależy więc na jego sukcesie w programie szczepień. Niestety, w momencie, kiedy padają kolejne rekordy zakażeń, a Polska pod względem koronawirusowych zgonów notuje trzeci wynik na świecie, rząd staje się zakładnikiem własnej propagandy i wewnętrznych gierek — kto zbuduje się na szczepieniach, a kto straci na koronawirusie.

Kurski testuje Kaczyńskiego. TVP na wojnie z Morawieckim

Zamieszanie związane ze szczepieniami nie jest jednak jedynym problemem w obozie władzy. Są kolejne dowody na to, że Zjednoczona Prawica się sypie. Po pierwsze, zaczyna przegrywać głosowania w Sejmie. Z pozoru mało znaczące, ale takie, które są sygnałem dla Jarosława Kaczyńskiego, że w praktyce nie ma większości, bo Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro realizują coraz bardziej niezależną politykę. Po drugie, coraz większa część Zjednoczonej Prawicy zaczyna rozumieć, jakim — cytując wicepremiera Piotr Glińskiego — „domem wariatów” jest TVP.
Już kilka tygodni temu Kurski wyciął z anteny Solidarną Polskę i Porozumienie za wierzganie Kaczyńskiemu. Teraz „Wiadomości” zaatakowały bardzo bliskiego współpracownika premiera, Pawła Borysa, który kieruje Polskim Funduszem Rozwoju — to antykryzysowy wehikuł rządu. Przyzwyczailiśmy się do tego, że TVP jest zwierciadłem, w którym można dojrzeć relacje, jakie występują w obozie władzy. Skąd zatem akurat atak na niego — i to teraz?
 To wojna zastępcza, bo Kurski nie może wprost zaatakować premiera. Jednak dla wszystkich w obozie władzy jest jasne: uderzenie w Borysa, to tak naprawdę uderzenie w Morawieckiego. Czy Kurski miał na to przyzwolenie Kaczyńskiego, głównego twórcy ramówki TVP? Wszystko wskazuje na to, że nie. Kurski testuje Kaczyńskiego: sprawdza, jak mocno — ale nie bezpośrednio — może uderzyć w premiera. Prezes TVP interesuje się również wspomnianym wcześniej Michałem Dworczykiem. To nie jest przypadek — Kurski także marzy o fotelu szefa Rady Ministrów.

Chceli zatrzymać Banasia?

Jakby władza miała mało problemów, to w minionym tygodniu doszły kolejne. Oto nagle odezwał się szef NIK Marian Banaś. Właściciel słynnej kamienicy, w której wynajmowano pokoje na godziny, udzielił mocnego wywiadu „Business Insiderowi”. Zapowiedział, że prowadzi szereg kontroli związanych z aferami PiS. Użył mocnych słów, sugerując, że rząd nie potrafi walczyć z pandemią, marnotrawi publiczne pieniądze na nietrafione inwestycje, upolitycznił prokuraturę i specsłużby do tego stopnia, że systemowo tuszowane są tam nieprawidłowości. „Jeśli chodzi o finanse publiczne, obronność, bezpieczeństwo wewnętrzne i energetyczne oraz osoby, które odpowiadają i zarządzają tymi obszarami, posiadamy dowody świadczące o głębokich patologiach i dysfunkcji w tym zakresie” — stwierdził.
Dlaczego Banaś uderza właśnie w tym momencie? Bo żyje groźbą usunięcia go z urzędu. PiS już raz naciskał na prezesa NIK, by podał się do dymisji, ale nie udało się go złamać. Dziś podejmowana jest kolejna próba. Ważnym elementem tej rozgrywki jest jego syn, Jakub, który znalazł się pod lubą CBA. Z informacji, które Banasiowie dostali z zaufanych źródeł, wynika, że Jakub Banaś wraz żoną mieli zostać zatrzymani, co doprowadzić miało także do postawienia zarzutów prezesowi NIK. Dlatego Banaś ostro grozi obozowi władzy — to wywiad adresowany do czytelników ze szczytów PiS. Szef NIK zapowiedział kontrole w CBA (ukłony dla Mariusza Kamińskiego), Orlenie (to dla promotorów Daniela Obajtka), SKOK Wołomin (pozdrowienia dla Jacka Sasina), czy Get Backu (to ma dotrzeć do premiera). Ale czy na pewno Banaś jest gotowy na wojnę z nimi?

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie